14-07-2010, 19:18
Witam! To moje pierwsze opowiadanie na tym forum... Inspiracją do jego stworzenia stała się fabuła dość popularnej gry - "Diablo II". Zaznaczam, że publikowałam je już wcześniej, więc mogliście się na nie natknąć. Mam nadzieję, że moja interpretacja tej historii choć trochę Wam się spodoba. Kolejne części opowiadania postaram się dodawać co kilka dni. Miłej lektury.
Prolog - Zagłada Tristram
Krzyki dochodzące z ulic wyparły z ciemnego pokoju senną ciszę. Zbudzony nimi starzec zerwał się z łóżka. Wyszeptał jakieś słowo w dziwnym, obco brzmiącym języku i na jego otwartej dłoni pojawiła się mała świetlista kula, wypełniając pomieszczenie słabym blaskiem. Mężczyzna dostrzegł teraz opartą o rzeźbiony stół laskę. Pokuśtykał w jej kierunku i kiedy jego palce dotknęły drewna, owalny diament, będący jej zwieńczeniem zalśnił lekko. Podpierając się starzec ruszył w stronę okna. Szarpnął aksamitną zasłonę, a jego oczy rozwarły się szeroko w akcie niedowierzania. Zamarł na chwilę, w przerażeniu przyglądając się makabrycznym scenom. Pożoga i zniszczenie. Śmierć i rozkład. Nienawiść i gniew… A pośród tego mężczyźni, kobiety i dzieci. Mieszkańcy Tristram, które jeszcze wczoraj było ich domem, a dziś stało się śmiertelną pułapką… Miastem zagłady. Starzec zamknął dłoń, magiczne światełko zgasło. Nie było mu już potrzebne, mimo późnej pory na ulicach było jasno. Źródłem czerwonawego blasku, oświetlającego makabryczne sceny był ogień trawiący okoliczne budynki. Hordy nieumarłych wojowników ścigały i zabijały każdego, kto znalazł się w zasięgu ich wzroku. Starzec widział przerażonych mieszkańców próbujących uciec przed wielkim złem, jakie nawiedziło ich ojczyznę. Widział także krew rozlaną na kamiennym bruku. Wiele potworności oglądał już w swym długim życiu, ale to, co spotkało Tristram przeszło jego najśmielsze oczekiwania… Ogarnęły go mdłości, serce waliło jak oszalałe. Zamierzał spokojnie przeżyć tutaj te kilka lat, które mu pozostały… Ale zdawał sobie sprawę, że zapewne zginie jeszcze tej nocy. Nie to było jednak najgorsze. Wydarzenia w Tristram mogły oznaczać tylko jedno… Zło powróciło i znowu kroczy ścieżkami świata śmiertelników.
- Bądź przeklęty, Diablo! – zaklął cicho mężczyzna, zasłaniając zasłonę.
Podszedł do drzwi. Zawahał się chwilę. I tak zginę, teraz nie ma znaczenia to, że dowiedzą się, kim jestem… - pomyślał, otwierając je z impetem. Pierwszym, co ujrzał był potworny ożywiony szkielet, przytrzymujący wyrywającego się chłopca. Ostrze trzymanego przez nieumarłego miecza niebezpiecznie zbliżało się do szyi dziecka. Starzec uniósł laskę i znowu przemówił w dziwnym języku. Kamień na jej końcu zalśnił złotawym blaskiem. Ułamek sekundy później w miejscu, gdzie przed chwila stał szkielet, leżała teraz na ziemi garstka popiołu a miecz z metalicznym szczęknięciem uderzył o zbrukaną krwią ziemię. Przerażony chłopiec spojrzał z niedowierzaniem na swego wybawiciela, po czym czmychnął między ciemne budynki.
Mężczyzna poprzysiągł sobie, że jeśli dzisiejszej nocy ma zakończyć swój żywot, zabierze ze sobą tyle sług piekielnych, ile tylko zdoła. Rzucał zabójcze zaklęcie na każdego napotkanego wroga. Usiłował właśnie unicestwić jakiegoś pomniejszego demona, gdy poczuł na swoim gardle lodowate zimno metalicznego ostrza.
- Witaj Cainie, ostatni z mędrców… - rozległ się jadowity szept za jego plecami. Poczuł czyjś gorący, cuchnący oddech – Cóż to? Nie bronisz się? Chciałbyś zginąć teraz, szybko, prawda? Jedno pociągnięcie i po wszystkim… Nie, Cainie, dla ostatniego z Horadrimów mamy coś specjalnego! – napastnik odsunął ostrze od szyi starca. Cain odwrócił się instynktownie, by spojrzeć na oprawcę. Zdążył dostrzec jedynie porośnięte sierścią, jakby koźle nogi i ludzki korpus. Później poczuł silne uderzenie w tył głowy. Opuściły go zmysły.
*****
Starzec ocknął się i zdał sobie sprawę, że znajduje się w wiszącej kilka metrów nad ziemią klatce. Nastał już dzień i w świetle promieni słonecznych doskonale widać było, że Tristram zostało dosłownie zmiecione z powierzchni ziemi. Dogasały resztki spalonych budynków. Na spływających krwią ulicach leżały ciała zabitych mieszkańców. Wokół unosił się zapach śmierci i rozkładu. Sługi piekieł brodziły między trupami, rozkoszując się grozą, jaką zasiały wśród śmiertelnych. Cain dostrzegł, że jeden ze stojących nieopodal demonów, w połowie człowiek, w połowie kozioł, ten sam, który przyłożył ostrze do jego gardła, trzyma jego laskę. Wpatrywał się w błyszczący kamień, próbując chyba zrozumieć mechanizm jej działania.
- Nie kładź na tym swoich zbrukanych łap! – wykrzyknął starzec. Pomiot piekielny spojrzał na niego i zaśmiał się złowrogo. Podszedł bliżej, wciąż trzymając magiczną broń Horadrima.
- Tak mi przykro, jesteś bezsilny, Cainie! Nie możesz mi jej nawet odebrać… Ludzie to żałosne istoty… - cisnął laskę na ziemię – Raczej mi się nie przyda…Tobie też nie. Zgnijesz tutaj. Tak oto odejdzie ostatni z Horadrimów… - spojrzał pogardliwie na starca i uśmiechnął się z satysfakcją. W jego żółtych oczach pojawiły się szaleńcze ogniki –
A Zło spowije ten świat i nieskończone będzie jego panowanie…
- Nie przelicz się, czarcie – syknął Cain.
Rozdział I
Gdy przekroczyłam wrota górującego nad okolicą Klasztoru Zabójczyń, słońce zasypiało już na zachodzie, a świat spowiła czerwonawa poświata. Uderzył mnie zapach dzikich róż, rosnących po obu stronach ścieżki. Wzięłam głęboki wdech, starając się zapamiętać tę woń. Tak specyficzną dla tego miejsca…
U stóp wzgórza czekał już na mnie stajenny Declan. Trzymał wodze kruczoczarnego rumaka. Wolnym krokiem zeszłam w dół. Ociągałam się, starając odwlec to, co nieuniknione.
- Hastina nakazała dać ci jednego z najlepszych koni, jakie mamy w stajni. - rzekł Declan, gdy wreszcie znalazłam się obok niego. Wyglądał na strapionego, co kłóciło się z właściwym mu optymizmem, którym emanował na co dzień. Był to wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna o dość przyjemnej fizjonomii. Lubiłam go, ponieważ był tak inny od wszystkich członkiń zakonu… Poważnych, zasadniczych, powściągliwych aż do przesady … Bez reszty podporządkowanych przełożonej i regułom klasztornym…Większość z nich nie cierpiała mnie, tak jak ja nie cierpiałam tych wszystkich sztywnych zasad. W budowaniu się ich niechęci do mojej osoby miało zapewne udział także głoszenie przeze mnie (czasem może nazbyt bezceremonialne) moich poglądów na temat tego, gdzie mam regulamin…
- Jak to miło z jej strony, że wysyła mnie na śmierć u boku tak zacnego zwierzęcia! – odpowiedziałam z ironią.
-Lavelay… Rozumiem twoją złość, ale… nie sądzisz, że twój niewyparzony język wpędził cię już w dostatecznie duże kłopoty? – jedna z ciemnych brwi stajennego powędrowała w górę.
- Możesz nawet do niej iść i powtórzyć moje słowa! Nie ukarze mnie już bardziej, niż teraz, skazując na pewną śmierć! Ja mam ścigać Diablo?! – sama myśl o polowaniu na Pana Ciemności wydała mi się tak absurdalna, że miałam ochotę wybuchnąć śmiechem.
- A nie sądzisz, że gdyby powierzyła tę misję komuś, kto nie ma najmniejszych szans, by ją wykonać, ośmieszyłaby się przed całym Sanktuarium? Pamiętaj, że każde z królestw wysyła w ten pościg swoich najlepszych wojowników.
- Owszem! Tak też zrobiła Hastina! Pięć najbardziej uzdolnionych zabójczyń wybrała jeszcze tego samego dnia, gdy przyszły wieści o zniszczeniu Tristram! Decyzję o moim udziale w tym całym cholerstwie podjęła dzisiaj rano! – moja irytacja rosła z każdą minutą. Na smukłej twarzy Declan pojawił się natomiast lekki uśmiech.
- Taak… Po tym, jak kazałaś jej iść do diabła, kiedy próbowała udzielić ci nagany za wymykanie się nocą z klasztoru… – zauważył z rozbawieniem.
- Daj spokój! Nie mogłam zasnąć. Chciałam po prostu odetchnąć świeżym powietrzem… A ten jej pomysł z zakazem opuszczania komnat w nocy jest zupełnie urojony! Musiałam dać jej to jakoś do zrozumienia! – Declan pokiwał pobłażliwie głową - No… może trochę mnie poniosło. - dodałam po krótkim namyśle.
- Lav… Ty zawsze wpakujesz się w jakieś kłopoty… - westchną stajenny. Spojrzał na mnie zatroskany, tak, jak spogląda ojciec na swoje niesforne dziecko. – Nie możesz sobie pozwolić na to, by usunięto cię z klasztoru…Gdzie wtedy pójdziesz? - Położył rękę na moim ramieniu. –Jesteś jeszcze bardzo młoda… Ale znam cię i wiem, że jesteś też odważna, uparta i nigdy się nie poddajesz. I… coś mi mówi, że Hastina też doskonale zdaje sobie z tego sprawę… - jego twarz rozjaśnił na chwilę uśmiech. Później znowu spoważniał. – Lavelay, wierzę w ciebie i w to, że wkrótce wrócisz tutaj cała i zdrowa. Gdybym tylko mógł, wyruszyłbym z tobą… - westchnął, poczułam, że zacisnął palce na mojej skórze odrobinę mocniej – Ale przełożona przewidziała, że wpadnę na taki pomysł i wezwała mnie dziś do siebie… - spojrzałam na niego pytająco – Powiedziała, żebym nawet nie próbował ci pomagać, że to twoje brzemię i usunie cię, jeśli pójdę z tobą… Wybacz mi, Lav… - A teraz spinaj konia i jedź dołączyć do reszty Wybranych. Jasne oczy zalśniły, spuścił głowę. Wiedziałam, że wolałby, abym została, w głębi ducha martwił się o mnie. Ale ja rozumiałam już, że nie ma odwrotu. Musiałam podjąć się tego zadania, czy tego chciałam, czy nie…
Skinęłam tylko głową. Wciąż się bałam, ale słowa Declana dodały mi nieco otuchy. Puścił moje ramię. Dosiadłam konia. Czarna sierść lśniła w świetle kryjącego się coraz niżej na zachodnim niebie słońca. Był to jeden z najpiękniejszych rumaków, jakie kiedykolwiek widziałam.
- Jego imię to Lothis – powiedział stajenny, klepiąc konia w zad. Zwierzę zrobiło kilka kroków na przód.
- Dziękuję za wszystko, Declanie – powiedziałam, odwracając się, by jeszcze raz spojrzeć w oczy przyjaciela – Żegnaj…
- Do zobaczenia, Lav! – rzekł, uśmiechając się jakoś smutno - I pamiętaj, trzymaj się z dala od kłopotów.
- W moim przypadku to niemożliwe – rzuciłam bardziej do siebie i szarpnęłam lejce. Rumak ruszył cwałem przed siebie. Odwróciłam się, by raz jeszcze zobaczyć klasztor. Nie mogłam uwolnić się od myśli, że nigdy więcej nie będzie mi dane oglądać tego miejsca…
*****
Kilka minut później znalazłam się na niewielkiej polance. Miała być ona punktem zbornym dla ruszających za tropem Diablo zabójczyń. Cztery z Wybranych czekały już w cieniu potężnych dębów na jej skraju. Przeczuwałam, jak zostanę powitana…
-A to właśnie są żmije, koniku. Za chwilę oplują nas jadem. - szepnęłam do Lothisa. Mój towarzysz sprawiał jednak wrażenie niezbyt zainteresowanego tym tematem. Zastrzygł z dezaprobatą uszami.
Zbliżyłam się do siedzących na koniach kobiet. Wszystkie, tak jak ja miały na sobie gorsety z ciemnej skóry i przylegające do ciała, również skórzane, spodnie, oraz długie wiązane buty. Aghara, dwudziestoletnia, rudowłosa ulubienica Hastiny patrzyła na mnie wyniośle.
- Kompletnie nie rozumiem, czym kierowała się przełożona wysyłając tę… - zmierzyła mnie pogardliwym spojrzeniem – młokoskę z nami. To niezbyt rozsądne. Z tym swoim frywolnym usposobieniem przyniesie tylko wstyd zakonowi. – orzekła swoim nudnym, poważnym i monotonnym głosem.
- Och, Agharo, jak miło z twojej strony, że przygotowałaś dla mnie mowę powitalną! – na mojej twarzy pojawił się diabelski uśmieszek – Jakże niezmiernie cieszę się z obcowania w towarzystwie kogoś, kto zapewne przyniesie zakonowi tak wielką chwałę! Zastanawiałaś się już, jak zgładzisz Pana Ciemności? Będziesz do niego mówić, aż zacznie błagać o śmierć, byle tylko uwolnić się od twojego zrzędzenia? – Benonna, Oxa i Erthora spojrzały na mnie pełnym oburzenia wzrokiem. Nie zdarzyło się jeszcze, by ktoś ośmielił się zwrócić w ten sposób do Aghary… Ona sama zaniemówiła na chwilę, wpatrując się we mnie z osłupieniem. W końcu jednak przemówiła, głosem pozbawionym jakichkolwiek emocji:
- Na dodatek brak jej ogłady! Nie życzę sobie, by mnie obrażano… - Zbliżyła się do mnie – Nie pozwalaj sobie, szczeniaku – syknęła cicho. Teraz, gdy jej twarz znajdowała się niecałe pół metra od mojej, dostrzegłam iskry wściekłości w ciemnozielonych oczach – bo będę cię miała na oku. A podczas takiej podróży zdarzają się różne n i e s z c z ę ś l i w e
w y p a d k i…
- Więc uważaj, by jakiś nie przytrafił się tobie. – wycedziłam przez zęby.
Aghara otworzyła usta, chcąc rzucić mi kolejną groźbę, ale w tym momencie na polanie pojawiły się dwie pozostałe zabójczynie. Blondynkę na białym koniu, Nesseę rozpoznałam od razu. Nikt z zakonu nie dorównywał jej w posługiwaniu się broniami z klasy szponów. Jej towarzyszkę widziałam po raz pierwszy. Zastanowiło mnie, jak to możliwe, abym przez te siedem lat, które spędziłam w klasztorze nie natknęła się na nią ani razu. Kobieta mogła mieć około trzydziestu lat. była starsza od reszty Wybranych. Kruczoczarne loki opadały na jej atletyczne ramiona, w błękitnych oczach czaił się chłód. Jeden z policzków przecinała długa, cienka blizna, nadając jej twarzy nieco upiorny wygląd. Cała postać emanowała jakąś niezwykłą siłą. Nawet ktoś tak niepokorny, jak ja czuł wobec niej respekt.
- Wybaczcie spóźnienie, ale Hastina nas wezwała. - rzekła Nessea i rzuciła mi pełne niechęci spojrzenie. Aghara nic nie odpowiedziała, skinęła tylko nieznacznie głową. Z zainteresowaniem przyglądała się ciemnowłosej kobiecie, jakby również widziała ją po raz pierwszy. Blondynka podążyła za jej wzrokiem.
- Och! Nie miałyście jeszcze okazji poznać Demory… Kilka dni temu wróciła z krain barbarzyńców.
- Czym zajmowałaś się pośród tych dzikusów? – spytała Aghara, ukazując swoją pogardę dla ludów Północy.
- Te d z i k u s y mają więcej rozumu od ciebie – głos Demory był lodowaty, niski, stanowczy. Poczułam, jak przeszywa mnie dreszcz. Nessea zerknęła ostrzegawczo na pupilkę Hastiny.
- Demora jest niezwykle utalentowanym zabójcą. Na północ wysłano ją dziesięć lat temu, gdy ukończyła nauki klasztorne, by doskonaliła wśród barbarzyńców swe umiejętności – wyjaśniła.
- Wieści o pojawieniu się w Zachodniej Marchii mrocznych, rodem z piekła istot przekonały mnie do powrotu. - oznajmiła Demora. Lód w jej głosie nieco stopniał, ale ton wciąż pozostawał rzeczowy – Gdy przybyłam do klasztoru dowiedziałam się o masakrze w Tristram. Przełożona poprosiła mnie, bym ruszyła z wami tropem Diablo…
- Skoro taka jest jej wola... - przerwała Aghara, która zdawała się nie być zachwycona perspektywą spędzenia najbliższych miesięcy w towarzystwie kogoś postawionego wyżej od siebie.
- …Ale nie spełnię tej prośby – kontynuowała Demora, puszczając uwagę dziewczyny mimo uszu – ruszacie na zachód, nasze drogi wiodą więc w przeciwne strony.
- Dlaczego sądzisz, że Diablo podąża akurat na wschód?– spytała z zaciekawieniem Benonna.
- Czy to takie trudne? Najpierw Zachodnia Marchia, teraz Khanduras… Krążą też plotki o opanowaniu przez demony klasztoru Sióstr Niewidzącego Oka. Ścieżki zła prowadzą tam, gdzie słońce rozpoczyna swą codzienną wędrówkę.
- To absurd! – żachnęła się Aghara – Kłopoty Zakonu Niewidzącego Oka nie są naszymi problemami. Poza tym, jak sama stwierdziłaś, to tylko pogłoski!
Byłam pewna że w głębi duszy Aghara zdaje sobie sprawę z racji jej słów, a cała ta polemika jest jedynie próbą ukarania Demory za niezależność wobec przełożonej. Zrozumiałam, iż nadarzyła się sposobność, by uniknąć wyprawy w towarzystwie Wybranych.
- Ja również uważam, że Pan Ciemności podąża na wschód… - zaczęłam. Przerwała mi jednak Erthora – Ty akurat nie masz w tej sprawie nic do powiedzenia - warknęła. Natychmiast rzuciłam jej pełne wściekłości spojrzenie. Gniew płonący w moich oczach sprawił, że spuściła wzrok. Demora natomiast przyglądała mi się przez dłuższą chwilę. Zdawało się, że rozważa coś w myślach.
- Ruszam więc w ślad za nim. - oświadczyła beznamiętnie, ściągnęła lejce kasztanowego rumaka. Koń ruszył powoli w kierunku ścieżki prowadzącej do lasu. Horyzont po tamtej stronie skrył się już pod osłoną nocy – A ty, kruczowłosa, jedziesz ze mną – rzuciła przez ramię. Nie miałam wątpliwości, iż słowa te skierowała do mnie. Poczułam, jak moją świadomość wypełnia fala zadowolenia. Uśmiechnęłam się z satysfakcją do Aghary, po czym spięłam konia i ruszyłam za tajemniczą przewodniczką…
*****
Demora, czego mogłam się domyślić, nie była zbyt czarującą towarzyszką podróży. Odkąd wyruszyłyśmy nie wypowiedziała nawet słowa. Na moje podziękowania odpowiedziała jedynie krótkim skinieniem głowy. Po kilkudziesięciu minutach jazdy to milczenie stało się nieznośne. Demora miała jednak w sobie coś, co sprawiało, że nie śmiałam nawet pierwsza rozpoczynać dyskusji… W końcu, gdy odkryłam, że od dłuższego czasu zmierzamy na północ, nie wytrzymałam…
- Dlaczego nie jedziemy na wschód? – spytałam, spoglądając na nią ze zdziwieniem.
- Wkrótce się przekonasz… - odpowiedziała, uśmiechając się dziwnie. Lekki niepokój wdarł się do mojej świadomości. Zaczęłam się zastanawiać, czy ciemnowłosa mistrzyni sztuki zabijania wciąż ma w planach walkę ze złem…
Prolog - Zagłada Tristram
Krzyki dochodzące z ulic wyparły z ciemnego pokoju senną ciszę. Zbudzony nimi starzec zerwał się z łóżka. Wyszeptał jakieś słowo w dziwnym, obco brzmiącym języku i na jego otwartej dłoni pojawiła się mała świetlista kula, wypełniając pomieszczenie słabym blaskiem. Mężczyzna dostrzegł teraz opartą o rzeźbiony stół laskę. Pokuśtykał w jej kierunku i kiedy jego palce dotknęły drewna, owalny diament, będący jej zwieńczeniem zalśnił lekko. Podpierając się starzec ruszył w stronę okna. Szarpnął aksamitną zasłonę, a jego oczy rozwarły się szeroko w akcie niedowierzania. Zamarł na chwilę, w przerażeniu przyglądając się makabrycznym scenom. Pożoga i zniszczenie. Śmierć i rozkład. Nienawiść i gniew… A pośród tego mężczyźni, kobiety i dzieci. Mieszkańcy Tristram, które jeszcze wczoraj było ich domem, a dziś stało się śmiertelną pułapką… Miastem zagłady. Starzec zamknął dłoń, magiczne światełko zgasło. Nie było mu już potrzebne, mimo późnej pory na ulicach było jasno. Źródłem czerwonawego blasku, oświetlającego makabryczne sceny był ogień trawiący okoliczne budynki. Hordy nieumarłych wojowników ścigały i zabijały każdego, kto znalazł się w zasięgu ich wzroku. Starzec widział przerażonych mieszkańców próbujących uciec przed wielkim złem, jakie nawiedziło ich ojczyznę. Widział także krew rozlaną na kamiennym bruku. Wiele potworności oglądał już w swym długim życiu, ale to, co spotkało Tristram przeszło jego najśmielsze oczekiwania… Ogarnęły go mdłości, serce waliło jak oszalałe. Zamierzał spokojnie przeżyć tutaj te kilka lat, które mu pozostały… Ale zdawał sobie sprawę, że zapewne zginie jeszcze tej nocy. Nie to było jednak najgorsze. Wydarzenia w Tristram mogły oznaczać tylko jedno… Zło powróciło i znowu kroczy ścieżkami świata śmiertelników.
- Bądź przeklęty, Diablo! – zaklął cicho mężczyzna, zasłaniając zasłonę.
Podszedł do drzwi. Zawahał się chwilę. I tak zginę, teraz nie ma znaczenia to, że dowiedzą się, kim jestem… - pomyślał, otwierając je z impetem. Pierwszym, co ujrzał był potworny ożywiony szkielet, przytrzymujący wyrywającego się chłopca. Ostrze trzymanego przez nieumarłego miecza niebezpiecznie zbliżało się do szyi dziecka. Starzec uniósł laskę i znowu przemówił w dziwnym języku. Kamień na jej końcu zalśnił złotawym blaskiem. Ułamek sekundy później w miejscu, gdzie przed chwila stał szkielet, leżała teraz na ziemi garstka popiołu a miecz z metalicznym szczęknięciem uderzył o zbrukaną krwią ziemię. Przerażony chłopiec spojrzał z niedowierzaniem na swego wybawiciela, po czym czmychnął między ciemne budynki.
Mężczyzna poprzysiągł sobie, że jeśli dzisiejszej nocy ma zakończyć swój żywot, zabierze ze sobą tyle sług piekielnych, ile tylko zdoła. Rzucał zabójcze zaklęcie na każdego napotkanego wroga. Usiłował właśnie unicestwić jakiegoś pomniejszego demona, gdy poczuł na swoim gardle lodowate zimno metalicznego ostrza.
- Witaj Cainie, ostatni z mędrców… - rozległ się jadowity szept za jego plecami. Poczuł czyjś gorący, cuchnący oddech – Cóż to? Nie bronisz się? Chciałbyś zginąć teraz, szybko, prawda? Jedno pociągnięcie i po wszystkim… Nie, Cainie, dla ostatniego z Horadrimów mamy coś specjalnego! – napastnik odsunął ostrze od szyi starca. Cain odwrócił się instynktownie, by spojrzeć na oprawcę. Zdążył dostrzec jedynie porośnięte sierścią, jakby koźle nogi i ludzki korpus. Później poczuł silne uderzenie w tył głowy. Opuściły go zmysły.
*****
Starzec ocknął się i zdał sobie sprawę, że znajduje się w wiszącej kilka metrów nad ziemią klatce. Nastał już dzień i w świetle promieni słonecznych doskonale widać było, że Tristram zostało dosłownie zmiecione z powierzchni ziemi. Dogasały resztki spalonych budynków. Na spływających krwią ulicach leżały ciała zabitych mieszkańców. Wokół unosił się zapach śmierci i rozkładu. Sługi piekieł brodziły między trupami, rozkoszując się grozą, jaką zasiały wśród śmiertelnych. Cain dostrzegł, że jeden ze stojących nieopodal demonów, w połowie człowiek, w połowie kozioł, ten sam, który przyłożył ostrze do jego gardła, trzyma jego laskę. Wpatrywał się w błyszczący kamień, próbując chyba zrozumieć mechanizm jej działania.
- Nie kładź na tym swoich zbrukanych łap! – wykrzyknął starzec. Pomiot piekielny spojrzał na niego i zaśmiał się złowrogo. Podszedł bliżej, wciąż trzymając magiczną broń Horadrima.
- Tak mi przykro, jesteś bezsilny, Cainie! Nie możesz mi jej nawet odebrać… Ludzie to żałosne istoty… - cisnął laskę na ziemię – Raczej mi się nie przyda…Tobie też nie. Zgnijesz tutaj. Tak oto odejdzie ostatni z Horadrimów… - spojrzał pogardliwie na starca i uśmiechnął się z satysfakcją. W jego żółtych oczach pojawiły się szaleńcze ogniki –
A Zło spowije ten świat i nieskończone będzie jego panowanie…
- Nie przelicz się, czarcie – syknął Cain.
Rozdział I
Gdy przekroczyłam wrota górującego nad okolicą Klasztoru Zabójczyń, słońce zasypiało już na zachodzie, a świat spowiła czerwonawa poświata. Uderzył mnie zapach dzikich róż, rosnących po obu stronach ścieżki. Wzięłam głęboki wdech, starając się zapamiętać tę woń. Tak specyficzną dla tego miejsca…
U stóp wzgórza czekał już na mnie stajenny Declan. Trzymał wodze kruczoczarnego rumaka. Wolnym krokiem zeszłam w dół. Ociągałam się, starając odwlec to, co nieuniknione.
- Hastina nakazała dać ci jednego z najlepszych koni, jakie mamy w stajni. - rzekł Declan, gdy wreszcie znalazłam się obok niego. Wyglądał na strapionego, co kłóciło się z właściwym mu optymizmem, którym emanował na co dzień. Był to wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna o dość przyjemnej fizjonomii. Lubiłam go, ponieważ był tak inny od wszystkich członkiń zakonu… Poważnych, zasadniczych, powściągliwych aż do przesady … Bez reszty podporządkowanych przełożonej i regułom klasztornym…Większość z nich nie cierpiała mnie, tak jak ja nie cierpiałam tych wszystkich sztywnych zasad. W budowaniu się ich niechęci do mojej osoby miało zapewne udział także głoszenie przeze mnie (czasem może nazbyt bezceremonialne) moich poglądów na temat tego, gdzie mam regulamin…
- Jak to miło z jej strony, że wysyła mnie na śmierć u boku tak zacnego zwierzęcia! – odpowiedziałam z ironią.
-Lavelay… Rozumiem twoją złość, ale… nie sądzisz, że twój niewyparzony język wpędził cię już w dostatecznie duże kłopoty? – jedna z ciemnych brwi stajennego powędrowała w górę.
- Możesz nawet do niej iść i powtórzyć moje słowa! Nie ukarze mnie już bardziej, niż teraz, skazując na pewną śmierć! Ja mam ścigać Diablo?! – sama myśl o polowaniu na Pana Ciemności wydała mi się tak absurdalna, że miałam ochotę wybuchnąć śmiechem.
- A nie sądzisz, że gdyby powierzyła tę misję komuś, kto nie ma najmniejszych szans, by ją wykonać, ośmieszyłaby się przed całym Sanktuarium? Pamiętaj, że każde z królestw wysyła w ten pościg swoich najlepszych wojowników.
- Owszem! Tak też zrobiła Hastina! Pięć najbardziej uzdolnionych zabójczyń wybrała jeszcze tego samego dnia, gdy przyszły wieści o zniszczeniu Tristram! Decyzję o moim udziale w tym całym cholerstwie podjęła dzisiaj rano! – moja irytacja rosła z każdą minutą. Na smukłej twarzy Declan pojawił się natomiast lekki uśmiech.
- Taak… Po tym, jak kazałaś jej iść do diabła, kiedy próbowała udzielić ci nagany za wymykanie się nocą z klasztoru… – zauważył z rozbawieniem.
- Daj spokój! Nie mogłam zasnąć. Chciałam po prostu odetchnąć świeżym powietrzem… A ten jej pomysł z zakazem opuszczania komnat w nocy jest zupełnie urojony! Musiałam dać jej to jakoś do zrozumienia! – Declan pokiwał pobłażliwie głową - No… może trochę mnie poniosło. - dodałam po krótkim namyśle.
- Lav… Ty zawsze wpakujesz się w jakieś kłopoty… - westchną stajenny. Spojrzał na mnie zatroskany, tak, jak spogląda ojciec na swoje niesforne dziecko. – Nie możesz sobie pozwolić na to, by usunięto cię z klasztoru…Gdzie wtedy pójdziesz? - Położył rękę na moim ramieniu. –Jesteś jeszcze bardzo młoda… Ale znam cię i wiem, że jesteś też odważna, uparta i nigdy się nie poddajesz. I… coś mi mówi, że Hastina też doskonale zdaje sobie z tego sprawę… - jego twarz rozjaśnił na chwilę uśmiech. Później znowu spoważniał. – Lavelay, wierzę w ciebie i w to, że wkrótce wrócisz tutaj cała i zdrowa. Gdybym tylko mógł, wyruszyłbym z tobą… - westchnął, poczułam, że zacisnął palce na mojej skórze odrobinę mocniej – Ale przełożona przewidziała, że wpadnę na taki pomysł i wezwała mnie dziś do siebie… - spojrzałam na niego pytająco – Powiedziała, żebym nawet nie próbował ci pomagać, że to twoje brzemię i usunie cię, jeśli pójdę z tobą… Wybacz mi, Lav… - A teraz spinaj konia i jedź dołączyć do reszty Wybranych. Jasne oczy zalśniły, spuścił głowę. Wiedziałam, że wolałby, abym została, w głębi ducha martwił się o mnie. Ale ja rozumiałam już, że nie ma odwrotu. Musiałam podjąć się tego zadania, czy tego chciałam, czy nie…
Skinęłam tylko głową. Wciąż się bałam, ale słowa Declana dodały mi nieco otuchy. Puścił moje ramię. Dosiadłam konia. Czarna sierść lśniła w świetle kryjącego się coraz niżej na zachodnim niebie słońca. Był to jeden z najpiękniejszych rumaków, jakie kiedykolwiek widziałam.
- Jego imię to Lothis – powiedział stajenny, klepiąc konia w zad. Zwierzę zrobiło kilka kroków na przód.
- Dziękuję za wszystko, Declanie – powiedziałam, odwracając się, by jeszcze raz spojrzeć w oczy przyjaciela – Żegnaj…
- Do zobaczenia, Lav! – rzekł, uśmiechając się jakoś smutno - I pamiętaj, trzymaj się z dala od kłopotów.
- W moim przypadku to niemożliwe – rzuciłam bardziej do siebie i szarpnęłam lejce. Rumak ruszył cwałem przed siebie. Odwróciłam się, by raz jeszcze zobaczyć klasztor. Nie mogłam uwolnić się od myśli, że nigdy więcej nie będzie mi dane oglądać tego miejsca…
*****
Kilka minut później znalazłam się na niewielkiej polance. Miała być ona punktem zbornym dla ruszających za tropem Diablo zabójczyń. Cztery z Wybranych czekały już w cieniu potężnych dębów na jej skraju. Przeczuwałam, jak zostanę powitana…
-A to właśnie są żmije, koniku. Za chwilę oplują nas jadem. - szepnęłam do Lothisa. Mój towarzysz sprawiał jednak wrażenie niezbyt zainteresowanego tym tematem. Zastrzygł z dezaprobatą uszami.
Zbliżyłam się do siedzących na koniach kobiet. Wszystkie, tak jak ja miały na sobie gorsety z ciemnej skóry i przylegające do ciała, również skórzane, spodnie, oraz długie wiązane buty. Aghara, dwudziestoletnia, rudowłosa ulubienica Hastiny patrzyła na mnie wyniośle.
- Kompletnie nie rozumiem, czym kierowała się przełożona wysyłając tę… - zmierzyła mnie pogardliwym spojrzeniem – młokoskę z nami. To niezbyt rozsądne. Z tym swoim frywolnym usposobieniem przyniesie tylko wstyd zakonowi. – orzekła swoim nudnym, poważnym i monotonnym głosem.
- Och, Agharo, jak miło z twojej strony, że przygotowałaś dla mnie mowę powitalną! – na mojej twarzy pojawił się diabelski uśmieszek – Jakże niezmiernie cieszę się z obcowania w towarzystwie kogoś, kto zapewne przyniesie zakonowi tak wielką chwałę! Zastanawiałaś się już, jak zgładzisz Pana Ciemności? Będziesz do niego mówić, aż zacznie błagać o śmierć, byle tylko uwolnić się od twojego zrzędzenia? – Benonna, Oxa i Erthora spojrzały na mnie pełnym oburzenia wzrokiem. Nie zdarzyło się jeszcze, by ktoś ośmielił się zwrócić w ten sposób do Aghary… Ona sama zaniemówiła na chwilę, wpatrując się we mnie z osłupieniem. W końcu jednak przemówiła, głosem pozbawionym jakichkolwiek emocji:
- Na dodatek brak jej ogłady! Nie życzę sobie, by mnie obrażano… - Zbliżyła się do mnie – Nie pozwalaj sobie, szczeniaku – syknęła cicho. Teraz, gdy jej twarz znajdowała się niecałe pół metra od mojej, dostrzegłam iskry wściekłości w ciemnozielonych oczach – bo będę cię miała na oku. A podczas takiej podróży zdarzają się różne n i e s z c z ę ś l i w e
w y p a d k i…
- Więc uważaj, by jakiś nie przytrafił się tobie. – wycedziłam przez zęby.
Aghara otworzyła usta, chcąc rzucić mi kolejną groźbę, ale w tym momencie na polanie pojawiły się dwie pozostałe zabójczynie. Blondynkę na białym koniu, Nesseę rozpoznałam od razu. Nikt z zakonu nie dorównywał jej w posługiwaniu się broniami z klasy szponów. Jej towarzyszkę widziałam po raz pierwszy. Zastanowiło mnie, jak to możliwe, abym przez te siedem lat, które spędziłam w klasztorze nie natknęła się na nią ani razu. Kobieta mogła mieć około trzydziestu lat. była starsza od reszty Wybranych. Kruczoczarne loki opadały na jej atletyczne ramiona, w błękitnych oczach czaił się chłód. Jeden z policzków przecinała długa, cienka blizna, nadając jej twarzy nieco upiorny wygląd. Cała postać emanowała jakąś niezwykłą siłą. Nawet ktoś tak niepokorny, jak ja czuł wobec niej respekt.
- Wybaczcie spóźnienie, ale Hastina nas wezwała. - rzekła Nessea i rzuciła mi pełne niechęci spojrzenie. Aghara nic nie odpowiedziała, skinęła tylko nieznacznie głową. Z zainteresowaniem przyglądała się ciemnowłosej kobiecie, jakby również widziała ją po raz pierwszy. Blondynka podążyła za jej wzrokiem.
- Och! Nie miałyście jeszcze okazji poznać Demory… Kilka dni temu wróciła z krain barbarzyńców.
- Czym zajmowałaś się pośród tych dzikusów? – spytała Aghara, ukazując swoją pogardę dla ludów Północy.
- Te d z i k u s y mają więcej rozumu od ciebie – głos Demory był lodowaty, niski, stanowczy. Poczułam, jak przeszywa mnie dreszcz. Nessea zerknęła ostrzegawczo na pupilkę Hastiny.
- Demora jest niezwykle utalentowanym zabójcą. Na północ wysłano ją dziesięć lat temu, gdy ukończyła nauki klasztorne, by doskonaliła wśród barbarzyńców swe umiejętności – wyjaśniła.
- Wieści o pojawieniu się w Zachodniej Marchii mrocznych, rodem z piekła istot przekonały mnie do powrotu. - oznajmiła Demora. Lód w jej głosie nieco stopniał, ale ton wciąż pozostawał rzeczowy – Gdy przybyłam do klasztoru dowiedziałam się o masakrze w Tristram. Przełożona poprosiła mnie, bym ruszyła z wami tropem Diablo…
- Skoro taka jest jej wola... - przerwała Aghara, która zdawała się nie być zachwycona perspektywą spędzenia najbliższych miesięcy w towarzystwie kogoś postawionego wyżej od siebie.
- …Ale nie spełnię tej prośby – kontynuowała Demora, puszczając uwagę dziewczyny mimo uszu – ruszacie na zachód, nasze drogi wiodą więc w przeciwne strony.
- Dlaczego sądzisz, że Diablo podąża akurat na wschód?– spytała z zaciekawieniem Benonna.
- Czy to takie trudne? Najpierw Zachodnia Marchia, teraz Khanduras… Krążą też plotki o opanowaniu przez demony klasztoru Sióstr Niewidzącego Oka. Ścieżki zła prowadzą tam, gdzie słońce rozpoczyna swą codzienną wędrówkę.
- To absurd! – żachnęła się Aghara – Kłopoty Zakonu Niewidzącego Oka nie są naszymi problemami. Poza tym, jak sama stwierdziłaś, to tylko pogłoski!
Byłam pewna że w głębi duszy Aghara zdaje sobie sprawę z racji jej słów, a cała ta polemika jest jedynie próbą ukarania Demory za niezależność wobec przełożonej. Zrozumiałam, iż nadarzyła się sposobność, by uniknąć wyprawy w towarzystwie Wybranych.
- Ja również uważam, że Pan Ciemności podąża na wschód… - zaczęłam. Przerwała mi jednak Erthora – Ty akurat nie masz w tej sprawie nic do powiedzenia - warknęła. Natychmiast rzuciłam jej pełne wściekłości spojrzenie. Gniew płonący w moich oczach sprawił, że spuściła wzrok. Demora natomiast przyglądała mi się przez dłuższą chwilę. Zdawało się, że rozważa coś w myślach.
- Ruszam więc w ślad za nim. - oświadczyła beznamiętnie, ściągnęła lejce kasztanowego rumaka. Koń ruszył powoli w kierunku ścieżki prowadzącej do lasu. Horyzont po tamtej stronie skrył się już pod osłoną nocy – A ty, kruczowłosa, jedziesz ze mną – rzuciła przez ramię. Nie miałam wątpliwości, iż słowa te skierowała do mnie. Poczułam, jak moją świadomość wypełnia fala zadowolenia. Uśmiechnęłam się z satysfakcją do Aghary, po czym spięłam konia i ruszyłam za tajemniczą przewodniczką…
*****
Demora, czego mogłam się domyślić, nie była zbyt czarującą towarzyszką podróży. Odkąd wyruszyłyśmy nie wypowiedziała nawet słowa. Na moje podziękowania odpowiedziała jedynie krótkim skinieniem głowy. Po kilkudziesięciu minutach jazdy to milczenie stało się nieznośne. Demora miała jednak w sobie coś, co sprawiało, że nie śmiałam nawet pierwsza rozpoczynać dyskusji… W końcu, gdy odkryłam, że od dłuższego czasu zmierzamy na północ, nie wytrzymałam…
- Dlaczego nie jedziemy na wschód? – spytałam, spoglądając na nią ze zdziwieniem.
- Wkrótce się przekonasz… - odpowiedziała, uśmiechając się dziwnie. Lekki niepokój wdarł się do mojej świadomości. Zaczęłam się zastanawiać, czy ciemnowłosa mistrzyni sztuki zabijania wciąż ma w planach walkę ze złem…