Via Appia - Forum

Pełna wersja: "Lavelay - Opowieść Zabójczyni"
Aktualnie przeglądasz uproszczoną wersję forum. Kliknij tutaj, by zobaczyć wersję z pełnym formatowaniem.
Witam! To moje pierwsze opowiadanie na tym forum... Inspiracją do jego stworzenia stała się fabuła dość popularnej gry - "Diablo II". Zaznaczam, że publikowałam je już wcześniej, więc mogliście się na nie natknąć. Mam nadzieję, że moja interpretacja tej historii choć trochę Wam się spodoba. Kolejne części opowiadania postaram się dodawać co kilka dni. Miłej lektury. Smile


Prolog - Zagłada Tristram

Krzyki dochodzące z ulic wyparły z ciemnego pokoju senną ciszę. Zbudzony nimi starzec zerwał się z łóżka. Wyszeptał jakieś słowo w dziwnym, obco brzmiącym języku i na jego otwartej dłoni pojawiła się mała świetlista kula, wypełniając pomieszczenie słabym blaskiem. Mężczyzna dostrzegł teraz opartą o rzeźbiony stół laskę. Pokuśtykał w jej kierunku i kiedy jego palce dotknęły drewna, owalny diament, będący jej zwieńczeniem zalśnił lekko. Podpierając się starzec ruszył w stronę okna. Szarpnął aksamitną zasłonę, a jego oczy rozwarły się szeroko w akcie niedowierzania. Zamarł na chwilę, w przerażeniu przyglądając się makabrycznym scenom. Pożoga i zniszczenie. Śmierć i rozkład. Nienawiść i gniew… A pośród tego mężczyźni, kobiety i dzieci. Mieszkańcy Tristram, które jeszcze wczoraj było ich domem, a dziś stało się śmiertelną pułapką… Miastem zagłady. Starzec zamknął dłoń, magiczne światełko zgasło. Nie było mu już potrzebne, mimo późnej pory na ulicach było jasno. Źródłem czerwonawego blasku, oświetlającego makabryczne sceny był ogień trawiący okoliczne budynki. Hordy nieumarłych wojowników ścigały i zabijały każdego, kto znalazł się w zasięgu ich wzroku. Starzec widział przerażonych mieszkańców próbujących uciec przed wielkim złem, jakie nawiedziło ich ojczyznę. Widział także krew rozlaną na kamiennym bruku. Wiele potworności oglądał już w swym długim życiu, ale to, co spotkało Tristram przeszło jego najśmielsze oczekiwania… Ogarnęły go mdłości, serce waliło jak oszalałe. Zamierzał spokojnie przeżyć tutaj te kilka lat, które mu pozostały… Ale zdawał sobie sprawę, że zapewne zginie jeszcze tej nocy. Nie to było jednak najgorsze. Wydarzenia w Tristram mogły oznaczać tylko jedno… Zło powróciło i znowu kroczy ścieżkami świata śmiertelników.
- Bądź przeklęty, Diablo! – zaklął cicho mężczyzna, zasłaniając zasłonę.
Podszedł do drzwi. Zawahał się chwilę. I tak zginę, teraz nie ma znaczenia to, że dowiedzą się, kim jestem… - pomyślał, otwierając je z impetem. Pierwszym, co ujrzał był potworny ożywiony szkielet, przytrzymujący wyrywającego się chłopca. Ostrze trzymanego przez nieumarłego miecza niebezpiecznie zbliżało się do szyi dziecka. Starzec uniósł laskę i znowu przemówił w dziwnym języku. Kamień na jej końcu zalśnił złotawym blaskiem. Ułamek sekundy później w miejscu, gdzie przed chwila stał szkielet, leżała teraz na ziemi garstka popiołu a miecz z metalicznym szczęknięciem uderzył o zbrukaną krwią ziemię. Przerażony chłopiec spojrzał z niedowierzaniem na swego wybawiciela, po czym czmychnął między ciemne budynki.
Mężczyzna poprzysiągł sobie, że jeśli dzisiejszej nocy ma zakończyć swój żywot, zabierze ze sobą tyle sług piekielnych, ile tylko zdoła. Rzucał zabójcze zaklęcie na każdego napotkanego wroga. Usiłował właśnie unicestwić jakiegoś pomniejszego demona, gdy poczuł na swoim gardle lodowate zimno metalicznego ostrza.
- Witaj Cainie, ostatni z mędrców… - rozległ się jadowity szept za jego plecami. Poczuł czyjś gorący, cuchnący oddech – Cóż to? Nie bronisz się? Chciałbyś zginąć teraz, szybko, prawda? Jedno pociągnięcie i po wszystkim… Nie, Cainie, dla ostatniego z Horadrimów mamy coś specjalnego! – napastnik odsunął ostrze od szyi starca. Cain odwrócił się instynktownie, by spojrzeć na oprawcę. Zdążył dostrzec jedynie porośnięte sierścią, jakby koźle nogi i ludzki korpus. Później poczuł silne uderzenie w tył głowy. Opuściły go zmysły.

*****

Starzec ocknął się i zdał sobie sprawę, że znajduje się w wiszącej kilka metrów nad ziemią klatce. Nastał już dzień i w świetle promieni słonecznych doskonale widać było, że Tristram zostało dosłownie zmiecione z powierzchni ziemi. Dogasały resztki spalonych budynków. Na spływających krwią ulicach leżały ciała zabitych mieszkańców. Wokół unosił się zapach śmierci i rozkładu. Sługi piekieł brodziły między trupami, rozkoszując się grozą, jaką zasiały wśród śmiertelnych. Cain dostrzegł, że jeden ze stojących nieopodal demonów, w połowie człowiek, w połowie kozioł, ten sam, który przyłożył ostrze do jego gardła, trzyma jego laskę. Wpatrywał się w błyszczący kamień, próbując chyba zrozumieć mechanizm jej działania.
- Nie kładź na tym swoich zbrukanych łap! – wykrzyknął starzec. Pomiot piekielny spojrzał na niego i zaśmiał się złowrogo. Podszedł bliżej, wciąż trzymając magiczną broń Horadrima.
- Tak mi przykro, jesteś bezsilny, Cainie! Nie możesz mi jej nawet odebrać… Ludzie to żałosne istoty… - cisnął laskę na ziemię – Raczej mi się nie przyda…Tobie też nie. Zgnijesz tutaj. Tak oto odejdzie ostatni z Horadrimów… - spojrzał pogardliwie na starca i uśmiechnął się z satysfakcją. W jego żółtych oczach pojawiły się szaleńcze ogniki –
A Zło spowije ten świat i nieskończone będzie jego panowanie…
- Nie przelicz się, czarcie – syknął Cain.



Rozdział I

Gdy przekroczyłam wrota górującego nad okolicą Klasztoru Zabójczyń, słońce zasypiało już na zachodzie, a świat spowiła czerwonawa poświata. Uderzył mnie zapach dzikich róż, rosnących po obu stronach ścieżki. Wzięłam głęboki wdech, starając się zapamiętać tę woń. Tak specyficzną dla tego miejsca…
U stóp wzgórza czekał już na mnie stajenny Declan. Trzymał wodze kruczoczarnego rumaka. Wolnym krokiem zeszłam w dół. Ociągałam się, starając odwlec to, co nieuniknione.
- Hastina nakazała dać ci jednego z najlepszych koni, jakie mamy w stajni. - rzekł Declan, gdy wreszcie znalazłam się obok niego. Wyglądał na strapionego, co kłóciło się z właściwym mu optymizmem, którym emanował na co dzień. Był to wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna o dość przyjemnej fizjonomii. Lubiłam go, ponieważ był tak inny od wszystkich członkiń zakonu… Poważnych, zasadniczych, powściągliwych aż do przesady … Bez reszty podporządkowanych przełożonej i regułom klasztornym…Większość z nich nie cierpiała mnie, tak jak ja nie cierpiałam tych wszystkich sztywnych zasad. W budowaniu się ich niechęci do mojej osoby miało zapewne udział także głoszenie przeze mnie (czasem może nazbyt bezceremonialne) moich poglądów na temat tego, gdzie mam regulamin…
- Jak to miło z jej strony, że wysyła mnie na śmierć u boku tak zacnego zwierzęcia! – odpowiedziałam z ironią.
-Lavelay… Rozumiem twoją złość, ale… nie sądzisz, że twój niewyparzony język wpędził cię już w dostatecznie duże kłopoty? – jedna z ciemnych brwi stajennego powędrowała w górę.
- Możesz nawet do niej iść i powtórzyć moje słowa! Nie ukarze mnie już bardziej, niż teraz, skazując na pewną śmierć! Ja mam ścigać Diablo?! – sama myśl o polowaniu na Pana Ciemności wydała mi się tak absurdalna, że miałam ochotę wybuchnąć śmiechem.
- A nie sądzisz, że gdyby powierzyła tę misję komuś, kto nie ma najmniejszych szans, by ją wykonać, ośmieszyłaby się przed całym Sanktuarium? Pamiętaj, że każde z królestw wysyła w ten pościg swoich najlepszych wojowników.
- Owszem! Tak też zrobiła Hastina! Pięć najbardziej uzdolnionych zabójczyń wybrała jeszcze tego samego dnia, gdy przyszły wieści o zniszczeniu Tristram! Decyzję o moim udziale w tym całym cholerstwie podjęła dzisiaj rano! – moja irytacja rosła z każdą minutą. Na smukłej twarzy Declan pojawił się natomiast lekki uśmiech.
- Taak… Po tym, jak kazałaś jej iść do diabła, kiedy próbowała udzielić ci nagany za wymykanie się nocą z klasztoru… – zauważył z rozbawieniem.
- Daj spokój! Nie mogłam zasnąć. Chciałam po prostu odetchnąć świeżym powietrzem… A ten jej pomysł z zakazem opuszczania komnat w nocy jest zupełnie urojony! Musiałam dać jej to jakoś do zrozumienia! – Declan pokiwał pobłażliwie głową - No… może trochę mnie poniosło. - dodałam po krótkim namyśle.
- Lav… Ty zawsze wpakujesz się w jakieś kłopoty… - westchną stajenny. Spojrzał na mnie zatroskany, tak, jak spogląda ojciec na swoje niesforne dziecko. – Nie możesz sobie pozwolić na to, by usunięto cię z klasztoru…Gdzie wtedy pójdziesz? - Położył rękę na moim ramieniu. –Jesteś jeszcze bardzo młoda… Ale znam cię i wiem, że jesteś też odważna, uparta i nigdy się nie poddajesz. I… coś mi mówi, że Hastina też doskonale zdaje sobie z tego sprawę… - jego twarz rozjaśnił na chwilę uśmiech. Później znowu spoważniał. – Lavelay, wierzę w ciebie i w to, że wkrótce wrócisz tutaj cała i zdrowa. Gdybym tylko mógł, wyruszyłbym z tobą… - westchnął, poczułam, że zacisnął palce na mojej skórze odrobinę mocniej – Ale przełożona przewidziała, że wpadnę na taki pomysł i wezwała mnie dziś do siebie… - spojrzałam na niego pytająco – Powiedziała, żebym nawet nie próbował ci pomagać, że to twoje brzemię i usunie cię, jeśli pójdę z tobą… Wybacz mi, Lav… - A teraz spinaj konia i jedź dołączyć do reszty Wybranych. Jasne oczy zalśniły, spuścił głowę. Wiedziałam, że wolałby, abym została, w głębi ducha martwił się o mnie. Ale ja rozumiałam już, że nie ma odwrotu. Musiałam podjąć się tego zadania, czy tego chciałam, czy nie…
Skinęłam tylko głową. Wciąż się bałam, ale słowa Declana dodały mi nieco otuchy. Puścił moje ramię. Dosiadłam konia. Czarna sierść lśniła w świetle kryjącego się coraz niżej na zachodnim niebie słońca. Był to jeden z najpiękniejszych rumaków, jakie kiedykolwiek widziałam.
- Jego imię to Lothis – powiedział stajenny, klepiąc konia w zad. Zwierzę zrobiło kilka kroków na przód.
- Dziękuję za wszystko, Declanie – powiedziałam, odwracając się, by jeszcze raz spojrzeć w oczy przyjaciela – Żegnaj…
- Do zobaczenia, Lav! – rzekł, uśmiechając się jakoś smutno - I pamiętaj, trzymaj się z dala od kłopotów.
- W moim przypadku to niemożliwe – rzuciłam bardziej do siebie i szarpnęłam lejce. Rumak ruszył cwałem przed siebie. Odwróciłam się, by raz jeszcze zobaczyć klasztor. Nie mogłam uwolnić się od myśli, że nigdy więcej nie będzie mi dane oglądać tego miejsca…

*****

Kilka minut później znalazłam się na niewielkiej polance. Miała być ona punktem zbornym dla ruszających za tropem Diablo zabójczyń. Cztery z Wybranych czekały już w cieniu potężnych dębów na jej skraju. Przeczuwałam, jak zostanę powitana…
-A to właśnie są żmije, koniku. Za chwilę oplują nas jadem. - szepnęłam do Lothisa. Mój towarzysz sprawiał jednak wrażenie niezbyt zainteresowanego tym tematem. Zastrzygł z dezaprobatą uszami.
Zbliżyłam się do siedzących na koniach kobiet. Wszystkie, tak jak ja miały na sobie gorsety z ciemnej skóry i przylegające do ciała, również skórzane, spodnie, oraz długie wiązane buty. Aghara, dwudziestoletnia, rudowłosa ulubienica Hastiny patrzyła na mnie wyniośle.
- Kompletnie nie rozumiem, czym kierowała się przełożona wysyłając tę… - zmierzyła mnie pogardliwym spojrzeniem – młokoskę z nami. To niezbyt rozsądne. Z tym swoim frywolnym usposobieniem przyniesie tylko wstyd zakonowi. – orzekła swoim nudnym, poważnym i monotonnym głosem.
- Och, Agharo, jak miło z twojej strony, że przygotowałaś dla mnie mowę powitalną! – na mojej twarzy pojawił się diabelski uśmieszek – Jakże niezmiernie cieszę się z obcowania w towarzystwie kogoś, kto zapewne przyniesie zakonowi tak wielką chwałę! Zastanawiałaś się już, jak zgładzisz Pana Ciemności? Będziesz do niego mówić, aż zacznie błagać o śmierć, byle tylko uwolnić się od twojego zrzędzenia? – Benonna, Oxa i Erthora spojrzały na mnie pełnym oburzenia wzrokiem. Nie zdarzyło się jeszcze, by ktoś ośmielił się zwrócić w ten sposób do Aghary… Ona sama zaniemówiła na chwilę, wpatrując się we mnie z osłupieniem. W końcu jednak przemówiła, głosem pozbawionym jakichkolwiek emocji:
- Na dodatek brak jej ogłady! Nie życzę sobie, by mnie obrażano… - Zbliżyła się do mnie – Nie pozwalaj sobie, szczeniaku – syknęła cicho. Teraz, gdy jej twarz znajdowała się niecałe pół metra od mojej, dostrzegłam iskry wściekłości w ciemnozielonych oczach – bo będę cię miała na oku. A podczas takiej podróży zdarzają się różne n i e s z c z ę ś l i w e
w y p a d k i…
- Więc uważaj, by jakiś nie przytrafił się tobie. – wycedziłam przez zęby.
Aghara otworzyła usta, chcąc rzucić mi kolejną groźbę, ale w tym momencie na polanie pojawiły się dwie pozostałe zabójczynie. Blondynkę na białym koniu, Nesseę rozpoznałam od razu. Nikt z zakonu nie dorównywał jej w posługiwaniu się broniami z klasy szponów. Jej towarzyszkę widziałam po raz pierwszy. Zastanowiło mnie, jak to możliwe, abym przez te siedem lat, które spędziłam w klasztorze nie natknęła się na nią ani razu. Kobieta mogła mieć około trzydziestu lat. była starsza od reszty Wybranych. Kruczoczarne loki opadały na jej atletyczne ramiona, w błękitnych oczach czaił się chłód. Jeden z policzków przecinała długa, cienka blizna, nadając jej twarzy nieco upiorny wygląd. Cała postać emanowała jakąś niezwykłą siłą. Nawet ktoś tak niepokorny, jak ja czuł wobec niej respekt.
- Wybaczcie spóźnienie, ale Hastina nas wezwała. - rzekła Nessea i rzuciła mi pełne niechęci spojrzenie. Aghara nic nie odpowiedziała, skinęła tylko nieznacznie głową. Z zainteresowaniem przyglądała się ciemnowłosej kobiecie, jakby również widziała ją po raz pierwszy. Blondynka podążyła za jej wzrokiem.
- Och! Nie miałyście jeszcze okazji poznać Demory… Kilka dni temu wróciła z krain barbarzyńców.
- Czym zajmowałaś się pośród tych dzikusów? – spytała Aghara, ukazując swoją pogardę dla ludów Północy.
- Te d z i k u s y mają więcej rozumu od ciebie – głos Demory był lodowaty, niski, stanowczy. Poczułam, jak przeszywa mnie dreszcz. Nessea zerknęła ostrzegawczo na pupilkę Hastiny.
- Demora jest niezwykle utalentowanym zabójcą. Na północ wysłano ją dziesięć lat temu, gdy ukończyła nauki klasztorne, by doskonaliła wśród barbarzyńców swe umiejętności – wyjaśniła.
- Wieści o pojawieniu się w Zachodniej Marchii mrocznych, rodem z piekła istot przekonały mnie do powrotu. - oznajmiła Demora. Lód w jej głosie nieco stopniał, ale ton wciąż pozostawał rzeczowy – Gdy przybyłam do klasztoru dowiedziałam się o masakrze w Tristram. Przełożona poprosiła mnie, bym ruszyła z wami tropem Diablo…
- Skoro taka jest jej wola... - przerwała Aghara, która zdawała się nie być zachwycona perspektywą spędzenia najbliższych miesięcy w towarzystwie kogoś postawionego wyżej od siebie.
- …Ale nie spełnię tej prośby – kontynuowała Demora, puszczając uwagę dziewczyny mimo uszu – ruszacie na zachód, nasze drogi wiodą więc w przeciwne strony.
- Dlaczego sądzisz, że Diablo podąża akurat na wschód?– spytała z zaciekawieniem Benonna.
- Czy to takie trudne? Najpierw Zachodnia Marchia, teraz Khanduras… Krążą też plotki o opanowaniu przez demony klasztoru Sióstr Niewidzącego Oka. Ścieżki zła prowadzą tam, gdzie słońce rozpoczyna swą codzienną wędrówkę.
- To absurd! – żachnęła się Aghara – Kłopoty Zakonu Niewidzącego Oka nie są naszymi problemami. Poza tym, jak sama stwierdziłaś, to tylko pogłoski!
Byłam pewna że w głębi duszy Aghara zdaje sobie sprawę z racji jej słów, a cała ta polemika jest jedynie próbą ukarania Demory za niezależność wobec przełożonej. Zrozumiałam, iż nadarzyła się sposobność, by uniknąć wyprawy w towarzystwie Wybranych.
- Ja również uważam, że Pan Ciemności podąża na wschód… - zaczęłam. Przerwała mi jednak Erthora – Ty akurat nie masz w tej sprawie nic do powiedzenia - warknęła. Natychmiast rzuciłam jej pełne wściekłości spojrzenie. Gniew płonący w moich oczach sprawił, że spuściła wzrok. Demora natomiast przyglądała mi się przez dłuższą chwilę. Zdawało się, że rozważa coś w myślach.
- Ruszam więc w ślad za nim. - oświadczyła beznamiętnie, ściągnęła lejce kasztanowego rumaka. Koń ruszył powoli w kierunku ścieżki prowadzącej do lasu. Horyzont po tamtej stronie skrył się już pod osłoną nocy – A ty, kruczowłosa, jedziesz ze mną – rzuciła przez ramię. Nie miałam wątpliwości, iż słowa te skierowała do mnie. Poczułam, jak moją świadomość wypełnia fala zadowolenia. Uśmiechnęłam się z satysfakcją do Aghary, po czym spięłam konia i ruszyłam za tajemniczą przewodniczką…

*****


Demora, czego mogłam się domyślić, nie była zbyt czarującą towarzyszką podróży. Odkąd wyruszyłyśmy nie wypowiedziała nawet słowa. Na moje podziękowania odpowiedziała jedynie krótkim skinieniem głowy. Po kilkudziesięciu minutach jazdy to milczenie stało się nieznośne. Demora miała jednak w sobie coś, co sprawiało, że nie śmiałam nawet pierwsza rozpoczynać dyskusji… W końcu, gdy odkryłam, że od dłuższego czasu zmierzamy na północ, nie wytrzymałam…
- Dlaczego nie jedziemy na wschód? – spytałam, spoglądając na nią ze zdziwieniem.
- Wkrótce się przekonasz… - odpowiedziała, uśmiechając się dziwnie. Lekki niepokój wdarł się do mojej świadomości. Zaczęłam się zastanawiać, czy ciemnowłosa mistrzyni sztuki zabijania wciąż ma w planach walkę ze złem…
Pozwolisz, że najpierw troszkę ponarzekam oraz napiszę sugestie (z mojego widzimisię; bez ciśnienia na mus zmian)? Wink

Mężczyzna dostrzegł teraz opartą o rzeźbiony stół laskę. - To "teraz" mi nie pasuje, gubi mroczny mistycyzm który chcesz utworzyć już na początku utworu.

Ale zdawał sobie sprawę, że zapewne zginie jeszcze tej nocy. - Na starcie przeszkadza mi nadmiar wielokropków. W tym momencie, tak się w nich zamotałaś, że rozpoczęłaś zdanie od "Ale" co nie wygląda zbyt ładnie. Może by zmienić na "Zdawał sobię jednak sprawę" lub coś w ten deseń?

Był to wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna o dość przyjemnej fizjonomii. - Nie uważasz, że słowo fizjonomia brzmi troszkę za naukowo, jak na literaturę rozrywkową? Wink

Lubiłam go, ponieważ był tak inny od wszystkich członkiń zakonu… Poważnych, zasadniczych, powściągliwych aż do przesady … Bez reszty podporządkowanych przełożonej i regułom klasztornym… - Ponowny przykład nadużycia wielokropków. Pogubiłem się w zdaniu i czytałem go kilka razy nim doszedłem do jego myśli.

(czasem może nazbyt bezceremonialne) - zdaję sobię sprawę, że każdy pisze jak chce. Jednak, błagam, nie używaj nawiasów w tekście literackim.

Kilka minut później znalazłam się na niewielkiej polance. - Często na to zwracam uwagę. Chcąc dodać klimatu opowieści staraj się nie używać współczesnych nam miar, w tym przypadku "minut". Jeżeli już chcesz coś określić czasowo, to albo używaj dawnych miar (i ew. wytłumacz ich znaczenie w przedmowie), albo określaj mniej precyzyjnie, ale o podobnym znaczeniu np. "W chwilę później".

(...)posługiwaniu się broniami z klasy szponów. - Wystarczyłoby napisać "w posługiwaniu się szponami". Fani Diablo i tak się domyślą, a resztę opisu czymże są te szpony można zawsze dopisać w później Wink A ładniej brzmiałoby bez tej "klasy"

Mogłabyś także odwiedzić poradnik co do pisania dialogów. Nie żeby były źle napisane, broń Zeusie Smile, tylko czasem niezgodnie z kanonem warsztatowym. Poza tym postaraj się pisać bez wielokropków, gdyż w tekście jest ich masa, przez co tracą swoją rolę - podkreślenia jakiegoś faktu, lub budowaniu klimatu, a stają się czymś w rodzaju przecinka. Poprzez taki zabieg tracisz jedno z ważnych znaków, które mogłoby Ci się przysłużyć w przyszłości w jakimś ważnym momencie.

Poza tym moimi narzekaniami, to piszesz sprawnie i lekko, przez co czyta się bez bicia i krępowania głowy przed monitorem Wink

Mi co prawda tematyka Diabloków się przejadła (pewnie to skutek wieloletniego grania w tą produkcję) i wolę klimaty gdzie zło nie jest w pełni spersonifikowane. Jednak podobał mi się w Twoim tekście mroczny klimat, który chodzi sobie gdzieś pod powierzchnią. Chciałbym, żebyś spróbowała go nieco wyjąć. Budowanie mrocznego mistycyzmu to nie tylko opis walających się trupów i kapiącej z dachów krwi, a również (niekiedy poetyckich) opisów duszy, ciszy, pustki. Ludzie najbardziej boją się tego co nie widzą lub/i tego co nie rozumieją. Warto ten fakt wykorzystać.

Co do samej bohaterki. Na razie nie podoba mi się. Jest prostolinijnym archetypem wyłonionej do wielkiej misji bohaterki (oczywiście niedoświadczonej młokoski), zadziornej, potrzebującej się sprawdzić i mającej oczywiste przeciwniczki (mimo, że walczące w tej samej sprawie). Tymczasem podoba mi się charakter Demory - skąpej w słowa, jak najbardziej groźnej, ale (podejrzewam) również szlachetnej - i mam nadzieję, że rozbudujesz tą postać Smile Tak więc bardzo chętnie poczytałbym, jak tam dalej brnie historia i jak ewoluujesz postaci.

Możliwe, że troszkę wygarnąłem, ale w ostatecznym rozrachunku fajnie mi się czytało, więc mam nadzieję na wsad rozdziału drugiego.
Rozdział II

Chłodny oddech nocy powoli wkradał się do lasów Khandurasu. Dogasająca, pomarańczowa łuna na zachodzie była ostatnią manifestacją minionego dnia…
Młody, odziany w długi czarny płaszcz mężczyzna siedział przy rozpalonym przez siebie ognisku, wpatrując się w migoczące mu przed oczyma płomienie. Zmierzwione czarne włosy okalały jego wychudzoną, posępną twarz, a ogniste refleksy odbijające się w brązowych tęczówkach, nadawały jego obliczu nieco demonicznego wyglądu. Na imię miał Savan.
Od dwóch dni ukrywał się w sosnowym zagajniku, czekając na pojawienie się swojej towarzyszki, ale powoli pozbywał się złudzeń. Pewnie po drodze spotkało ją jakieś nieszczęście… - pomyślał ponuro – Albo zwyczajnie mnie okpiła! – ze złością cisnął w ogień, leżącą obok gałązkę. Przez chwilę przyglądał się, jak trawi ją ogień, po czym legł na wilgotnym mchu, krzyżując ręce pod głową. Z rozgoryczeniem wpatrywał się w spowite chmurami, bezgwiezdne niebo ponad koronami drzew, a jego myśli zaprzątnięte były rozważaniami na temat dalszej podróży. Może powinienem po prostu powrócić na Północ… Co właściwie strzeliło mi wtedy do głowy, że z nią poszedłem? – irytacja mężczyzny narastała. Przypomniały mu się słowa, które wypowiedziała jego matka gdy opuszczał progi rodzinnego domu – „To nie zabawa synu, możesz już stamtąd nie wrócić…” - Savan podniósł się z ziemi i zaczął nerwowo krążyć wokół ogniska – Że też zachciało mi się przygód! Powinienem był jej słuchać! - wyrzucał sobie.
Gonitwę myśli przerwał trzask łamanego drewna. Dźwięk dochodził gdzieś zza pleców mężczyzny. Obrócił się gwałtownie, wypatrując źródła hałasu. W kręgu światła rzucanego przez ogień nie dostrzegł nic, prócz kilku sosen i niskich krzewów. To pewnie jakieś zwierzę – pomyślał, ale na wszelki wypadek przypasał leżący obok plecaka miecz. Po chwili dźwięk rozległ się ponownie, głośniejszy, jakby coś zmierzało w stronę ogniska. Savan rozejrzał się zaniepokojony, jego dłoń odruchowo zacisnęła się na wystającej spod płaszcza rękojeści. Stał przez chwilę w absolutnym bezruchu, słysząc jedynie przyspieszone bicie własnego serca. Nagle, gdzieś z lewej strony rozległo się ciche warknięcie…Ułamek sekundy później Savan poczuł silne uderzenie w bok, coś powaliło go na ziemię i zaczęło z całych sił okładać drewnianym kijem. Mężczyzna zrzucił z siebie napastnika, po czym błyskawicznie podniósł się i wyciągnął miecz. Złotawa łuska mignęła mu przed oczyma, gdy stwór rzucił się na niego z impetem. Był mniejszy od Savana, ale wyjątkowo silny. Mężczyzna ponownie zwalił się na ziemię, szorstkie, lodowate ręce zacisnęły się na jego szyi, pozbawiając tchu. Ujrzał nad sobą jarzące się czerwienią, pozbawione źrenic oczy. Ogarnęła go furia. Lewą ręką złapał za gardło potwora, prawą starał się dosięgnąć miecza, który upuścił, upadając. Po chwili poczuł pod palcami chłodną rękojeść. Zacisnął na niej dłoń i jednym szybkim ruchem wbił ostrze w skroń napastnika. Złowrogie oczy rozwarły się szeroko w akcie bólu i przerażenia. Savan zachłysnął się powietrzem, które wdarło się do jego płuc, gdy tylko zelżał ucisk na szyi. Stworzenie wydało cichy, żałosny okrzyk, po czym skonało, padając na mężczyznę całym swym ciężarem. Ten szarpnął ręką, by wyciągnąć zakrwawione ostrze z głowy demona i ze wstrętem zrzucił z siebie jego ścierwo. Leżał jeszcze przez chwilę w bezruchu, oddychając ciężko, po czym podniósł się powoli, otrzepując z mchu i sosnowych igieł. Okrążył truchło stwora, przyglądając mu się uważnie. Nigdy wcześniej nie spotkał podobnej istoty.
- Piekło toruje sobie drogę przez Sanktuarium… - szepnął wpatrując się w zastygłą w grymasie bólu, obciągniętą żółtawą skórą twarz demona. Może być ich tutaj więcej. - Savan chciał jak najszybciej oddalić się z tego miejsca. Omiótł wzrokiem las dookoła, wypatrując śladów obecności innych potencjalnych napastników. Podróżowanie nocą, zwłaszcza bez wierzchowca, to istne szaleństwo. Wyruszę o świcie. - postanowił. Tylko co mam zrobić z tobą? - jego spojrzenie znowu spoczęło na martwym potworze. Po krótkim namyśle dźwignął zakrwawione truchło i oddalił się z nim od obozowiska, szukając miejsca, gdzie mógłby je pozostawić. Po przejściu kilkudziesięciu metrów natrafił na gęsto rosnące młode krzewy. Ukrył stworzenie pomiędzy nimi i szybkim krokiem powrócił do obozu. Gdzie ktoś już na niego czekał…




Usilnie staram się panować nad swoja słabością do wielokropków. Wink
Ach więc tak.

Cytat:Przypomniały mu się słowa, które wypowiedziała jego matka gdy opuszczał progi rodzinnego domu – „To nie zabawa synu, możesz już stamtąd nie wrócić…” - Savan podniósł się z ziemi i zaczął nerwowo krążyć wokół ogniska – Że też zachciało mi się przygód! Powinienem był jej słuchać! - wyrzucał sobie.
Chyba powinno być tak:
Przypomniały mu się słowa, które wypowiedziała jego matka gdy opuszczał progi rodzinnego domu[:] „To nie zabawa synu, możesz już stamtąd nie wrócić…”[.] Savan podniósł się z ziemi i zaczął nerwowo krążyć wokół ogniska[.]
Że też zachciało mi się przygód! Powinienem był jej słuchać! - wyrzucał sobie.


Cytat:Mężczyzna zrzucił z siebie napastnika, po czym błyskawicznie podniósł się i wyciągnął miecz.
Zdawało mi się, że on na nim nie leżał Wink Tylko okładał go, stojąc.


Cytat:Zacisnął na niej dłoń i jednym szybkim ruchem wbił ostrze w skroń napastnika.
Jakoś dziwnie sobie to wyobrażam. Dużym mieczem trafił w schroń, iście mistrzowskiej precyzji trzeba. Sztyletem łatwo trafić w takie miejsce.


Cytat:który upuścił, upadając.
Dziwnie brzmi ta aliteracja (ale tu, to już naprawdę się czepiam) Wink

Ogólnie czytało mi się dobrze, bez zgrzytów i podobało mi się. Trochę poczułem się jakbym tam był. Ale jakoś nie utożsamiłem się z bohaterem.
Fabuła zaciekawiła mnie.
Ja może troszkę uwag logiczno merytorycznych Smile Nie jestem dobry w interpunkcji, więc nie czuje się na siłach, aby jakoś moralizować w tym względzie.

Cytat:Krzyki dochodzące z ulic wyparły z ciemnego pokoju senną ciszę. Zbudzony nimi starzec zerwał się z łóżka. Wyszeptał jakieś słowo w dziwnym, obco brzmiącym języku i na jego otwartej dłoni pojawiła się mała świetlista kula, wypełniając pomieszczenie słabym blaskiem. Mężczyzna dostrzegł teraz opartą o rzeźbiony stół laskę. Pokuśtykał w jej kierunku i kiedy jego palce dotknęły drewna, owalny diament, będący jej zwieńczeniem zalśnił lekko. Podpierając się starzec ruszył w stronę okna. Szarpnął aksamitną zasłonę, a jego oczy rozwarły się szeroko w akcie niedowierzania.
Jedwabna zasłona + płomienie na zewnątrz = światło tak intensywne, że bez trudu przebije aksamitną firanę/zasłonę. Jeśli nie oświetliłoby pokoju to na pewno, byłoby widoczne w postaci czerwonych smug na zasłonie. Z resztą wiesz jak wygląda zasłona, gdy się potraktuje nią promienie słońca Smile Moim zdaniem powinnaś nadmienić, że starzec spojrzał na zasłonę i się zaniepokoił - coś było nie tak.

Cytat:Ułamek sekundy później w miejscu, gdzie przed chwila stał szkielet, leżała teraz na ziemi garstka popiołu a miecz z metalicznym szczęknięciem uderzył o zbrukaną krwią ziemię
Nie wiem, jaki musiałby być płomień, żeby z ofiary w sekundę został się popiół... Chyba, że to zaklęcie typu dezintegracja, wtedy ok. Ale jeśli tak, to miecz upada najpierw, potem ew rozwiewa się popiół Smile Jakby tak na to spojrzeć to strasznie malownicze byłoby coś typu: Miecz z metalicznym brzdękiem upadł na podłogę, na którą łagodnie opadł popiół przykrywając broń i brudząc dzieciaka.

Cytat:- Taak… Po tym, jak kazałaś jej iść do diabła, kiedy próbowała udzielić ci nagany za wymykanie się nocą z klasztoru… – zauważył z rozbawieniem.
Za wymykanie się po nocy z klasztoru TYLKO nagana? Może te zasady nie są tak surowe i sztywne jak się wydaje Wink

Cytat:broniami z klasy szponów.
Wolverine? Big Grin

To wszystko, jak na razie. Tak się zastanawiałem, czy dobrym pomysłem jest rozpalanie ogniska w lesie, w nocy podróżując samopas. Ale niech będzie Smile
No dobra. Generalnie błędy Ci zostały wykazane.

Ja się przyczepię jednak do tekstu samego w sobie. Mam nadzieję, że nie piszesz powieści/książki? Bo to co ukazałaś w "rozdziale" drugim to chyba jego dziesiąta część? Nawet w książkach bardzo rozwarstwionych na rozdziały, te mają po 3-4 strony ciurkiem. U Ciebie zaś rozdział ma ledwo powyżej jednej.

"Dogasająca, pomarańczowa łuna na zachodzie była ostatnią manifestacją minionego dnia… " - czy aby łuna może dogasać?

Poza tym już znacznie lepiej napisane niż początek. Widać, że się rozkręciłaś. Opisy są barwniejsze i wręcz "malują" wyobraźnię. Czekamy na ciąg dalszy (a wiem, że go masz bo także na innym forum dawałaś Big Grin).
Zgubek, myślę że łuna może dogasać, powiem więcej, nawet musi to kiedyś zrobić.

Mara, przeczytałem Twoje opowiadanie i nie wiem co napisać. Zastrzegam też że to co napiszę jest tylko moim własnym zdaniem.

Po pierwsze, tekst technicznie napisany jest bardzo dobrze, z niektórymi nawet depilacyjnymi uwagami przedmówców nawet bym się do końca nie zgodził. Nie znalazłem w nim jakichś manierycznych skrzywień, jak choćby "zaimkoza" czy często spotykana "bylica". Po prostu kawał porządnie i poprawnie napisanego tekstu. To niewątpliwie duży plus.

Po drugie, konstrukcja. Jak najbardziej poprawna. Opowiadanie ma na początku zajawkę która powinna zainteresować czytelnika i wzbudzić wewnętrzny przymus zapoznania się z całością.

Wreszcie po trzecie, Bohaterka. Postać nieco zbuntowanej wychowanki klasztoru, powinna być sympatyczna i zachęcać do utożsamienia się z nią.

Po czwarte, klimat. Dobrany nieźle, odpowiednio mroczny. Słudzy zła, demony itd.

No właśnie przeczytałem i mimo wszystkich tych zalet nie utożsamiłem się w żaden sposób z opowiadaną historią. Moim zdaniem opowiadaniu pomimo jego poprawności brakuje ducha który by go ożywił. Trudno mi to ująć w słowa, ale tak to odczuwam. Powinno wciągać, powinno być interesujące, a jednak męczy. Może to wina zbyt "Płaskich" postaci, może zbyt beznamiętnej narracji, nie wiem. Wiem tylko że mimo licznych zalet warsztatowych, czegoś ważnego mu brakuje.
Pozdrawiam serdecznie.
Nie grałem w tą grę, dlatego fabuła jest dla mnie nowością i mile mnie zaskoczyła. Ma w sobie taki niepowtarzalny klimat, co sprawia, że wciąż chcę więcej i więcej. Jak mogłaś przerwać w takim momencie? Teraz nie będę mógł spać w nocy...
Rozdział IV


Ciemna postać zbliżyła się do ognia. Pomarańczowy blask padł na wychudzoną twarz, nadając jej niezwykle groźnego i tajemniczego wyglądu. Zimny dreszcz przebiegł mi po plecach, serce zabiło szybciej. Co jest grane do cholery?! Kim jest ten typ?! – pomyślałam nieco już wystraszona dziwnymi zdarzeniami dzisiejszego wieczoru.
- Demora...Myślałem, że już,…że już nie wrócisz… - wydusił mężczyzna, spoglądając z niedowierzaniem na moją towarzyszkę.
- Nie bądź głupi… - prychnęła, zsiadając z konia. Rozejrzała się po obozowisku i zmarszczyła ciemne brwi – Gdzie Caldil?
Mężczyzna zrobił zbolałą minę i odchrząknął lekko zdenerwowany.
- Eee…Zatruł się czymś chyba…I zdechł… - jego ton wskazywał, iż sam wątpi w prawdziwość swoich słów. Spuścił głowę, unikając kontaktu wzrokowego z Demorą. Zdawało mi się, że dostrzegłam na jego twarzy lekki uśmiech, jakby cała ta sytuacja w jakiś sposób go bawiła. Przypominał teraz niesforne dziecko, okłamujące matkę, by uniknąć kary.
- Och, skończ to przedstawienie, Savan! Mnie nie oszukasz… - w głosie Demory zadźwięczała gniewna nuta. Strach powoli zaczął ustępować miejsca ciekawości. Milczałam, czekając na dalszy rozwój wypadków.
- Porozmawiamy o tym później! – warknął, rzucając jej krótkie, poirytowane spojrzenie – Teraz może powiesz mi, kogo przyprowadziłaś? – Savan podszedł bliżej. Dostrzegłam ciemną, czerwoną smugę na jego szyi. Płaszcz również zdawał się być czymś poplamiony. Mężczyzna wpatrywał się we mnie z zainteresowaniem.
- Lavelay…Z mojego zakonu… - rzuciła krótko, po czym przeciągnęła palcem po szyi Savana – Czy to krew? – spytała Demora, przyglądając się pozostałej na nim substancji.
-Konkretniej…krew demona…- rzekł, nawet na nią nie spojrzawszy. Fakt, iż tajemniczy mężczyzna okazał się zabójcą wysłanych przez Diablo kreatur uspokoił mnie na tyle, że postanowiłam zsiąść z konia i zabrać wreszcie głos…Zanim jednak zdążyłam zsunąć się z grzbietu mojego wierzchowca, Savan stanął przy boku Lothisa i skłonił się przede mną.
- Witaj, Lavelay… - rzekł cicho. W jego głosie zadźwięczała jakaś nowa intrygująca nuta, a na twarzy pojawił się tajemniczy, w pewien sposób urzekający, uśmiech…Moje ciało nagle stało się dziwnie wiotkie, poczułam jak przepływa przez nie fala ciepła…Przez dłuższą chwilę wpatrywałam się jak zahipnotyzowana w te ciemne, błyszczące oczy…Z transu wyrwało mnie pogardliwe prychnięcie Demory, przyglądającej się całej scenie...
-Savan, przestań! Mamy ważne sprawy do omówienia…
Chłopak odwrócił wzrok i podążył ku ognisku. Zdawało mi się, że na jego ustach wciąż czai się cień niezwykłego uśmiechu…
- Lav, zsiądź wreszcie z tego cholernego konia i podejdź tu! – warknęła poirytowana Demora.
Otrząsnęłam się, starając pozbyć dziwnego uczucia, mimowolnie jednak uśmiechnęłam się do wciąż zerkającego na mnie Savana, po czym zsunęłam się z grzbietu Lothisa i ruszyłam w stronę ogniska. Co to do cholery było? Zastanawiałam się, wspominając dziwne zamroczenie…
- Dobrze…Możemy zająć się wyprawą – rzekła oschle kobieta, gdy przystanęłam obok niej – Po pierwsze, chcę usłyszeć, co naprawdę stało się z Caldilem! – jej pytające spojrzenie na dłuższą chwilę zatrzymało się na chłopaku. Savan przygładził nerwowo włosy, krzywiąc się z niechęcią. Wyraźnie wolał unikać tego tematu.
- Powiedziałem ci już…Nie żyje. Chciałem mu pomóc, ale nie znam się na…
- Przestań kłamać, do cholery! Zachowujesz się jak dziecko! – krzyknęła Demora i spojrzała wymownie w niebo.
- No dobrze! – warknął nieco już zażenowany Savan – Spałem…I ktoś go ukradł… Gdy się rano obudziłem już go nie było… Jestem pewien, że przywiązałem lejce do drzewa! Nie przegryzł ich przecież!
- Jesteś żałosny! – prychnęła zirytowana kobieta, wpatrując się w niego z wściekłością – Chcesz ścigać Diablo, a nie potrafisz upilnować zwierzęcia przed złodziejami! - Savan skrzywił się i wbił wzrok w ziemię – Powinnam była zostawić cię wśród Barbarzyńców!
- On jest Barbarzyńcą!? – wyrwało mi się z ust pełne niedowierzania pytanie. Savan zupełnie nie przypominał potężnie zbudowanego, hardego człowieka Północy.
- Tak, jestem Barbarzyńcą! – odpowiedział stanowczo chłopak. Demora spojrzała na niego pobłażliwie.
- Daj spokój… - warknęła, po czym zwróciła się do mnie – Savan jest nim tylko w połowie. Widzisz…Jego ojciec był…
Twarz chłopaka zmieniła się momentalnie. Zażenowanie ustąpiło miejsca desperacji
- Dosyć! – krzyknął gniewnie, wyraźnie nie chcąc, bym poznała jego prawdziwą tożsamość.
- Ależ jesteś drażliwy na tym punkcie – fuknęła Demora – Dobrze, skrywaj sobie tę swoją tajemnicę! – przez chwilę wpatrywała się w Savana przeszywająco zimnym wzrokiem, po czym powoli okrążyła ognisko i zaczęła odwiązywać lejce swojego wierzchowca od pnia młodej sosny –Savan stał nieruchomo z jakąś dziwną, nieodgadnioną miną… Chcąc oczyścić tę nieprzyjemną atmosferę, postanowiłam kontynuować temat rozpoczęty chwilę wcześniej przez Demorę…
- Skoro dowiedziałaś się już, że koń nie zdechł, tylko został skradziony, …Co nie zmienia faktu, że na niewiele nam się przyda…Mogłabyś zdradzić, co zamierzasz dalej?
Kobieta spojrzała na mnie chłodno.
- Zagaście ogień. Ruszamy natychmiast…W stronę Przełęczy… - odparła po chwili zastanowienia. Savan otworzył usta, chcąc zapewne zapytać, w jaki sposób ma podróżować w zaistniałej sytuacji, ale Demora rozwiała jego wątpliwości, nim zdążył wyrzec choćby jedno słowo…
– Ach! Dopóki nie natkniemy się na jakąś osadę, gdzie będziesz mógł kupić nowego wierzchowca, musisz jechać z Lav…Za głupotę się płaci, chłopcze!
- Też mi zapłata… – szepnął, uśmiechając się lekko…
Trzepot skrzydeł ptaka wzlatującego ku niebu z pobliskiej gałęzi zagłuszył kołatanie mojego serca…

************

Spoglądałam na jaśniejące powoli niebo…Różowa łuna ponad rzednącymi już drzewami zwiastowała nadejście nowego dnia. Kołysana lekkim truchtem Lothisa powoli przymknęłam powieki, czując, jak ogarnia mnie senność. Nieco mocniej objęłam siedzącego przede mną, trzymającego wodze chłopaka. Savan odwrócił się, spoglądając na mnie z uśmiechem.
- To chyba nienajlepszy moment na sen – szepnął dostrzegając moje nieprzytomne spojrzenie, po czym podbródkiem wskazał na przeciwległy kraniec zamglonego wrzosowiska, na które właśnie wjechaliśmy.
Wychyliłam się nieco i ujrzałam w dali wysokie drewniane ogrodzenie, a ponad nim ciemne spiczaste dachy namiotów, dobrze widoczne na tle jaśniejącego nieba.
- Wygląda na obozowisko… - mruknęła Demora, ściągając lejce swego rumaka nieco mocniej – Sprawdźmy, może mają tam jakiegoś konia na zbyciu.
Savan również przyspieszył. Od wejścia do obozowiska dzieliło nas zaledwie kilkaset metrów, gdy nagle Lothis zarżał przeraźliwie i zaczął cofać się do tyłu.
- Hej, spokojnie… - szepnął Savan, gładząc konia po grzywie i rozglądając się nerwowo.
Odruchowo zacisnęłam dłoń na rękojeści miecza, by móc w każdej chwili wysunąć go z pochwy. Przez chwilę panowała absolutna, pełna napięcia cisza. Nie czułam nic, poza szybkim, ciężkim biciem własnego serca. Nagle, gdzieś w pobliżu dał się słyszeć cichy dźwięk, przypominający warczenie psa, a po chwili z mgły wyłoniły się trzy koślawe sylwetki. Natychmiast rozpoznałam w nich nieumarłych – podania o tych napawających wstrętem stworzeniach często pojawiały się na stronicach klasztornych ksiąg. Obciągnięte zielonkawą skórą, cuchnące stwory zmierzały w naszym kierunku, wyciągając przed siebie obmierzłe łapska.
- Ostrożnie z nimi. Te plugastwa roznoszą paskudne choroby. – mruknęła Demora, dobywając khutar.
Poczułam falę adrenaliny, przetaczającą się przez moje żyły i szybkim ruchem pociągnęłam za rękojeść. Savan mocno ściągnął lejce, zmuszając Lothisa do zrobienia kilku kroków w przód. Z gardeł nieumarłych dobywało się coraz to głośniejsze rzężenie, zbliżały się do nas, chcąc ściągnąć z końskiego grzbietu. Zamachnęłam się, ostrze błysnęło w promieniach wschodzącego słońca, rozległ się nieprzyjemny, lepki dźwięk, po czym ujrzałam jak stojąca przede mną kreatura tępo wpatruje się w pokryte skrzepniętą krwią kikuty, podczas gdy jej obcięte dłonie z cichym plaśnięciem uderzają o ziemię. Wykonałam jeszcze jedno cięcie i głowa umarlaka potoczyła się po ścieżce, znacząc swoją drogę brunatnymi plamami. Korpus przechylił się gwałtownie do tyłu i opadł bezwładnie na wilgotny mech.
Kątem oka dostrzegłam, jak Savan kopniakiem zwala z nóg podchodzącego z drugiej strony potwora, po czym dobywa miecza i zanurza ostrze w klatce piersiowej powstającego napastnika. Zamachnęłam się ponownie i kolejny nieumarły, pozbawiony głowy, padł ciężko na ziemię.
- Celuj w czerep. – szepnęłam, uśmiechając się szeroko, gdy Savan spojrzał na mnie z dezaprobatą.
- Cenna rada…Eh…Kobieta wybawia mnie z rąk potwora…Co za wstyd! – mruknął, ale jego usta również wykrzywiły się w uśmiechu.
Demora tymczasem bez słowa ruszyła w stronę obozowiska, pozostawiając zmasakrowane, poćwiartowane na kawałki zwłoki kreatury w kępie wrzosów.
- Nieszczęśnik… - mruknęłam, spoglądając na potwora i krzywiąc się z niesmakiem. Savana ów widok również zdawał się napawać obrzydzeniem.
- Cóż…Demory lepiej nie drażnić… - szepnął.

*****

Po niecałej minucie galopu znaleźliśmy się przy potężnej bramie, zbudowanej z ustawionych pionowo drewnianych pali. Wejścia do obozu strzegły dwie ciemnowłose łuczniczki, odziane w lniane tuniki i brązowe, skórzane spodnie.
- W imieniu Sióstr Niewidzącego Oka pytam kim jesteście i po co przybywacie! – zakrzyknęła jedna z nich, przyglądając nam się podejrzliwie.
Nasza przewodniczka wyprostowała się w siodle.
- Demora, zabójczyni… To Lavelay, również z mojego zakonu oraz Savan, barbarzyńca z krain północy… - strażniczka spojrzała powątpiewająco na chłopaka, ale nie odezwała się – Zmierzamy na wschód, tropem Diablo, jeśliś ciekawa – Demora rzuciła kobiecie chłodne spojrzenie – Tymczasem liczymy na to, że uda nam się kupić u was konia i zdobyć trochę informacji. Podobno macie ostatnio problemy w klasztorze…
- Owszem. Ale nie mnie o tym opowiadać. – rzuciła sucho łuczniczka, po czym skinieniem głowy dała znak mężczyźnie stojącemu za nią na wysokiej platformie, pełniącej najwyraźniej funkcję wieży obserwacyjnej.
- Otworzyć bramę! – krzyknął, spoglądając gdzieś w dół.
Wrota rozwarły się powoli. Wjechaliśmy do obozowiska, rozglądając się wokół. Znajdowało się tu kilka wozów kupieckich, prowizoryczna kuźnia oraz kilkanaście niewielkich namiotów. Między nimi przechadzały się kobiety, ubrane podobnie do strażniczek, zapewne pozostałe członkinie Zakonu. W centralnej części obozu dogasało właśnie ogromne ognisko. Żar rzucał pomarańczową poświatę na twarz przypatrującego się nam z zainteresowaniem, odzianego w niebieski kubrak mężczyzny. Demora zgrabnie zeskoczyła z konia i ruszyła w jego kierunku. Savan i ja poszliśmy za jej przykładem.
- Demora! Własnym oczom nie wierzę! – krzykną rozentuzjazmowany mężczyzna, rozkładając ręce w powitalnym geście.
- Witaj, Warriv. – rzuciła chłodno zabójczyni, a na jej twarzy pojawił się grymas, mający prawdopodobnie być czymś w rodzaju uśmiechu – Co tutaj, u diabła, robisz?
- To długa historia… Byłem w drodze do Lut Gholein. Mają tam tani jedwab, a wiesz, jakie są ceny…
- Warriv…Do rzeczy – warknęła Demora, przerywając wywód kupca.
Mężczyzna rozpromienił się jeszcze bardziej.
- Nic się nie zmieniłaś… - westchnął, szczerząc zęby w uśmiechu. Spoważniał natychmiast, gdy natrafił na jej lodowate spojrzenie – Cóż, moja droga… Dziwne plotki słyszy się ostatnio w Khandurasie. Widzisz, doszły mnie słuchy, że Diablo, niech będzie przeklęty, uciekł z Tristram. – kupiec wpatrywał się w Demorę, jak gdyby oczekiwał potwierdzenia. Kobieta milczała – Ścierając przy okazji w pył całe miasto. Demoro, warto wierzyć tym pogłoskom?


- Niestety, to najszczersza prawda. Wszystko przez tego idiotę, Leorica! Zachciało mu się mieszkania w Klasztorze, psiamać! – Demora splunęła ze złością.
- Zbyt długo cieszyliśmy się spokojem… - westchnął Warriv - Widzisz, Demoro…Klasztor Łotrzyc, ten chroniący przełęcz, zamknięto. Słyszałem coś o demonach, które nawiedziły to miejsce. Różne plotki krążą tu, w obozowisku. Ludzie twierdzą, jakoby Diablo pod postacią wędrowca miał kierować się na wschód… Eh, ciężkie czasy nastały… Ale chwileczkę – na twarz mężczyzny powrócił uśmiech – Widzę, że masz towarzystwo!
- Oh… - mruknęła Demora, najwyraźniej dopiero teraz przypomniawszy sobie o naszym istnieniu. Kupiec przypatrywał nam się ciekawie, szczerząc zęby – Savan i Lavelay podróżują ze mną… na wschód.
Warriv zerknął podejrzliwie na zabójczynię.
- Nie przypadkiem ciągnie was właśnie tam, prawda? Demoro, czy ty zamierzasz…
- A i owszem! – parsknęła kobieta – Trzeba raz na zawsze wytępić to ścierwo!
- Było tu paru takich jak wy. Nie sądzę, by zdołali choć przekroczyć bramy Klasztoru. Tam czai się wielkie zło. Błagam, Demoro, w imię naszej dawnej przyjaźni, zaprzestań tej bezsensownej pogoni!
- Przykro mi, Warriv. – mruknęła Demora, nie patrząc na niego – Nie zrezygnuję i nawet nie próbuj mnie o to prosić…
Mężczyzna westchnął i wbił wzrok w ziemię.
- Jak sobie życzysz, moja droga.
Nastała chwila krępującej ciszy, którą zdecydował się przerwać Savan.
- Warriv, potrzebuję konia… Nie wiesz, czy ktoś tutaj…
- Och! – mężczyzna ożywił się, wyraźnie ucieszony zmianą tematu. Na jego twarzy ponownie zagościł serdeczny uśmiech – Chodźcie za mną… Łotrzyce z pewnością będą miały jakiegoś wolnego wierzchowca.
Podążyliśmy za kupcem, klucząc pomiędzy rozstawionymi blisko siebie namiotami, mijając po drodze zerkające na nas spode łba członkinie zakonu. W końcu znaleźliśmy się przy czymś w rodzaju prowizorycznej zagrody dla zwierząt. Za mającym nieco ponad metr wysokości ogrodzeniem, na niewielkiej przestrzeni spacerowały, dumnie potrząsając grzywami trzy okazałe wałachy. Obok zagrody kilka Łotrzyc prowadziło zażartą dyskusję.
- Jeśli trzeba, pójdziemy tam wszystkie! Teraz, zaraz! – krzyczała, intensywnie przy tym gestykulując, niewysoka dziewczyna.
- Psiakrew! Chyba ci rozum odjęło, Clea! – rudowłosa kobieta, odziana w jasną koszulę i narzuconą nań kolczugę splunęła ze złością na ziemię – Chcesz, żeby Krwawa Orlica wybiła nas do nogi!? Cholera! Nie było cię tam! Nie widziałaś…
Warriv odchrząknął głośno.
- Witaj, Kashya. - zaczął nieśmiało – Wybacz, że przeszkadzam, ale…
- Czego chcesz? – warknęła rudowłosa, wbijając w kupca płonące spojrzenie piwnych oczu.
- Nie wiedziałam, ze Demora ma siostrę… - mruknęłam do stojącego obok mnie Savana. Chłopak uśmiechnął się pod nosem, z lekkim rozbawieniem spoglądając na rozwścieczoną kobietę. Demora dostrzegając, iż Kashya próbuje odebrać jej tytuł mistrzyni opryskliwości wyprostowała się nagle i zbliżyła do rudowłosej. Zmierzyły się nawzajem wyniosłym, pełnym pogardy wzrokiem.
- Chcemy kupić konia. – wycedziła Zabójczyni najbardziej lodowatym i pozbawionym emocji głosem, na jaki było ją stać.
Spuściłam głowę i zagryzłam wargi, usilnie starając się nie wybuchnąć śmiechem, Savan natomiast dostał nagle ataku kaszlu. Demora zignorowała reakcję chłopaka i nadal wpatrywała się w Kashię, na twarzy której, ku mojemu niedowierzaniu pojawił się szeroki uśmiech. Chwilę później kobiety rzuciły się sobie w objęcia, śmiejąc się przy tym głośno.
Savan i ja wymieniliśmy zaskoczone spojrzenia.
- Demora! Kopę lat! Zestarzałaś się, cholera! – Kashya poklepała Zabójczynię po plecach, wciąż błyskając białymi zębami.
- Ty też, zestarzałaś i zbrzydłaś! – Demora wybuchnęła śmiechem.
- Nic mnie już dzisiaj nie zaskoczy. Absolutnie nic… - Savan pokręcił głową.
- No wiesz… - mruknęłam, splatając ręce na piersi - Spotkanie po latach… trzeba sobie trochę nawzajem posłodzić…
Owo „słodzenie” przerwało nagłe pojawienie się, ni stąd ni zowąd, kobiety w powłóczystej fioletowej szacie, która minęła nas bez słowa i przysiadła na pniu obok najbliższego namiotu.
- Witajcie, podróżnicy… - wyszeptała, nawet na nas nie zerknąwszy. Spojrzenie jej fiołkowych oczu skierowane było w błękitniejące powoli niebo.
- Och! – Kashya zlustrowała wzrokiem mnie i Savana, po czym skinęła nieznacznie głową w geście powitania – Akaro…Moja droga przyjaciółka, Demora z Zakonu Zabójczyń i jej kompania zaszczycili nas swym przybyciem.
Akara uśmiechnęła się tajemniczo, po czym przyjrzała się nam z wyrazem dziwnego natchnienia na twarzy. Nie wypowiedziawszy nawet słowa, ponownie wzniosła ku niebu jasne, przenikliwe oczy.
Demora zerknęła pytająco na Kashię i wciąż rozpromienionego Warriva, który dyskretnie zakręcił palcem wokół skroni. Rudowłosa szturchnęła go, omal nie powalając na ziemię.
- Akara jest naszą przywódczynią duchową… - rzekła poważnie.
- Doskonale… - mruknęła Demora, postępując w stronę kobiety w purpurze – Akaro… Przybyliśmy tu, pragnąc zdobyć informacje na temat tego, co stało się w klasztorze oraz z chęcią pomocy Siostrom Niewidzącego Oka. Podążamy tropem Diablo.
- Oszalałaś? Tak ci rychło w zaświaty?! – Kashya szarpnęła ramię przyjaciółki, tak by spojrzeć jej w oczy – Demoro, co ty, u licha, wyprawiasz?!
Demora prychnęła.
- Nie próbuj mnie powstrzymywać! Przełożona sama prosiła mnie…
- Dosyć tych kłótni! – ton Akary zmienił się nie do poznania. Kobieta powstała gwałtownie, szeleszcząc połami szaty – Właściwie jest coś, co możecie dla nas zrobić…

*********

Akara odchyliła ciemny materiał. Ciężkie, przesycone zapachem lawendy i mięty powietrze uderzyło mnie w nozdrza, wywołując zawroty głowy. Kobieta bez słowa weszła do namiotu. Spojrzeliśmy po sobie, zastanawiając się, czy powinniśmy pójść za nią, czy zaczekać na zewnątrz. Po kilku sekundach materiał odchylił się ponownie.
- Na co czekacie? – spytała Akara, wpatrując się w nas swymi przenikliwymi oczyma.
Demora weszła powoli do wnętrza dosyć dużego namiotu. Savan i ja podążyliśmy jej śladem. Duszący, ciężki zapach ziół stał się niemal nie do zniesienia.
- Chwileczkę… - szepnęła kobieta, spoglądając na Savana – Reguły klasztorne zabraniają mężczyznom wstępu do naszych komnat.
Savan skrzywił się dziwnie, rozglądając po oświetlonych płomieniem świecy płóciennych ścianach.
- Ale…To tylko namiot. - mruknął.
- Nie bądź głupi! – fuknęła Demora, siadając na jednym z koślawych krzeseł. Savan z urażoną miną wycofał się na zewnątrz. Zabójczyni odwiązała od pasa niewielką sakiewkę.
- Lav, zanieś mu to. Niech postara się wreszcie o wierzchowca. – spojrzałam na nią z wściekłością. Miałam już serdecznie dosyć pomiatania sobą. Uznałam jednak, że wszczynanie awantury przy Akarze nie jest najlepszym pomysłem. Nie zdążyłam nawet wyciągnąć dłoni, gdy kobieta w purpurze przemówiła ponownie.
- Schowaj pieniądze. Dostaniecie konia za darmo…
Spojrzałyśmy na nią z zaskoczeniem.
- Nie powinniśmy nadużywać waszej gościnności. - stwierdziła Demora, wyraźnie zmieszana ofertą.
- Pozwól mi skończyć. - Akara zmarszczyła ciemne brwi – Dostaniecie najlepszego wierzchowca, jakiego tutaj mamy, jeśli pomożecie nam uwolnić się od… pewnego problemu…
- W czym rzecz? – Demora wyprostowała się, spoglądając z zaciekawieniem na kobietę.
- Zapewne doszła już waszych uszu wieść o tragedii, jaka dotknęła członkinie naszego zakonu… Klasztor został opanowany przez demoniczną królową, Andariel, niech będzie przeklęta… Została nas zaledwie garstka i nie możemy pozwolić sobie na narażanie życia kolejnych Sióstr…
Moja towarzyszka wstała, splatając ręce na piersi. Wolnym krokiem zaczęła krążyć po namiocie.
- Tak, od tego są Zabójczynie. – mruknęła po chwili, zerkając na mnie z lekkim uśmiechem.
- Jesteście prawdziwymi wojowniczkami. Żadna Łotrzyca nie może się z wami równać. - w głosie Akary zaczynała dźwięczeć nutka desperacji – Błagam, pomóżcie nam! Te poczwary wkrótce zaatakują nasz obóz! Nie starczy nam już sił, by się bronić…
- Czego konkretnie od nas oczekujesz? – ton Demory nadal nie zdradzał jakichkolwiek emocji.
- W pobliżu obozowiska jest jaskinia. Podejrzewamy, że właśnie ona jest wylęgarnią tych piekielnych stworzeń… - spojrzenie fiołkowych oczu zatrzymało się przez chwilę na mojej towarzyszce, po czym przeniosło na mnie. Kobieta była bliska łez – Jeśli zaryzykujecie, pozwolimy wam zostać tutaj tak długo, jak będzie to konieczne. Zapewnimy wam wikt i jeśli trzeba, wyposażenie. – Akara zawiesiła na moment głos. Pochyliła głowę i dostrzegłam, jak na ziemię spada pojedyncza kropla – Pomóżcie nam przetrwać…
Demora na widok łez wywróciła tylko oczami. Spojrzałam na nią z wściekłością, po czym podeszłam do kobiety w purpurze i delikatnie dotknęłam jej ramienia.
- Zrobimy, co w naszej mocy. - obiecałam.
Uniosła głowę, tak, że patrzyłam wprost w jej wilgotne oczy, które teraz były pełne wdzięczności.
- Dziękuję – szepnęła i zerknęła na Demorę, jakby oczekując potwierdzenia. Kobieta milczała, kątem oka dostrzegłam jednak, że skinęła nieznacznie głową. Po chwili odwróciła się i wolnym krokiem ruszyła w kierunku wyjścia. Gdy uniosła materiał, do wnętrza wlała się smuga różowawego światła, a powiew świeżego powietrza zneutralizował nieco odurzającą woń ziół.
- Nie traćmy czasu. – rzuciła krótko zabójczyni, opuszczając namiot.
Jeszcze raz spojrzałam na Akarę. Wciąż była nieco roztrzęsiona, ale w jej oczach tliła się nadzieja.
- Jesteś dzielną wojowniczką. – rzekła cicho, zdejmując z palca wspaniały pierścień z szafirem, który nawet w nikłym świetle świec mienił się tysiącem odcieni niebieskości – Zasługujesz, by go nosić…
Ujęła moją dłoń i położyła na niej chłodny przedmiot. Przyglądałam mu się przez chwilę, podziwiając jego piękno. W końcu spojrzałam zmieszana na kobietę.
- Nie mogę… - zaczęłam, chcąc oddać jej cenny podarunek. Akara uśmiechnęła się lekko i pokręciła głową.
- Lavelay… Ten pierścień, to coś więcej, niż błyskotka. Przyda ci się dużo bardziej, niż mnie. Wkrótce się przekonasz…
Ponownie zerknęłam na lśniący szafir, zastanawiając się nad słowami kapłanki. W końcu zacisnęłam dłoń.
- Dziękuję.
Skłoniłam się lekko i ruszyłam w ślad za moją przewodniczką.
Na zewnątrz Demora wykłócała się o coś z Savanem.
- Nie będziemy czekać południa! Jeśli nie jesteś w stanie walczyć teraz, nie ruszaj rzyci z obozu, tchórzu! – kobieta splunęła ze złością.
Chłopak zerknął na mnie. Wyglądał na zbitego z tropu.
- Nie jestem tchórzem. - wycedził przez zęby – Będę walczył. Choć uważam, że nierozsądnie jest pchać się do gniazda tego ścierwa teraz, gdy wszyscy jesteśmy…
- Nie zamierzam tego słuchać! – Demora rzuciła chłopakowi gniewne spojrzenie.
Savan odwrócił się na pięcie i bez słowa ruszył w kierunku drewnianej bramy.
Zabójczyni zerknęła na mnie przelotnie i również skierowała się do wyjścia z obozu. Westchnęłam cicho i powoli wsunęłam na palec podarowaną przez Akarę błyskotkę. Pierścień zalśnił jasno w promieniach wschodzącego słońca, poczułam, jak przez moje ciało przepływa fala ciepła.
- Wasz czas dobiegł końca, ścierwa. – mruknęłam pod nosem i pewnym krokiem ruszyłam na spotkanie piekielnym legionom.
Cytat:Ciemna postać zbliżyła się do ognia. Pomarańczowy blask padł na wychudzoną twarz, nadając jej niezwykle groźnego i tajemniczego wyglądu.
Poza tym, że jest wychudzona, nic o tej twarzy nie wiem - dlaczego więc płomienie nadają jej taki wygląd? Opisz dokładniej.

Cytat:Spałem…I ktoś go ukradł…
Gdy się obudziłem, już go nie było/Ktoś go zabrał. Ukradł brzmi dziwnie, mnie bardziej do głowy przyszłaby jakaś bestia, zwierzę, nie złodziej.

Cytat:Trzepot skrzydeł ptaka wzlatującego ku niebu z pobliskiej gałęzi zagłuszył kołatanie mojego serca…
Można by kiełkujące uczucie przestawić mniej stereotypowo, a nie jak w typowym romansie.

Cytat:podczas gdy jej obcięte dłonie z cichym plaśnięciem uderzają o ziemię.
Po prostu ''dłonie'', wcześniejsza wzmianka o kikutach mówi wszystko.

Cytat:mruknął, ale jego usta również wykrzywiły się w uśmiechu.
''Wykrzywiły się'' niezbyt pasuje do uśmiechu.

Ogólnie nie mam większych zastrzeżeń, czyta się dobrze. Napisane całkiem sprawnie, w paru miejscach nawet czuje się klimat.
Wadą są dialogi - niby tak mrocznie, a nikogo nie stać, na coś mocniejszego, niż ''rzyć'', czy ''ścierwo''. Wielokropków też stanowczo za dużo, w większości przypadków są po prostu zbędne. No i jeszcze ta rażąca dysproporcja, między mężczyznami, a kobietami xD Bardzo typowo przedstawiasz te bohaterki, wszystkie silne, pewne siebie, przerażająco schematyczne.