13-07-2010, 16:47
Ławka była twarda, drewniana, ale ciepła, rozgrzana żarem nie tak dawno skrytego słońca. Chłód wieczoru był kojący. Siedziała w ogrodzie sama. Myślała o tym, jak cudowne jest nocne niebo. Pełne gwiazd i marzeń, tych spełnionych i tych jeszcze tylko w jej głowie.
Była taką marzycielką. Myślała o dalekich podróżach, egzotycznych krajach z pasjonującymi ludźmi. Chciała na własnej skórze czuć ciepłe promienie, smaki, zapachy. W tamtej chwili była pewna, że kiedyś to wszystko zobaczy; te malownicze krajobrazy, kobiety z zakrytymi twarzami, mężczyzn z długimi brodami i dzieci bawiące się w piachu ulicy. Olbrzymie nowoczesne wieżowce i ptaki nad błękitnym, gorącym morzem.
Marzyła o dzieciach, które urodzi i o domu, który urządzi z mężczyzną jej życia. Widziała kuchnię z ziołami na parapecie, psy, które będzie karmić w ogrodzie. Jej rozmyślania przerwał trzepot, znany lecz niespodziewany. Trzepot skrzydeł nietoperza. Zachwyciła się jego doskonałością, pomimo powierzchownej brzydoty. Podpalając papierosa pomyślała, że dym zawsze leci na niepalących. Dziś na nikogo nie leciał, Jego nie było. Coś ją w środku boleśnie ukuło. Jakiś smutek. Starała się go odepchnąć, chociaż sama już czuła, że to nic nie pomoże.
Zawsze lubiła swoją samotność. Była czymś fascynującym, nawet narkotycznym i podniecającym. Myślała nieskromnie, że to cecha ludzi wyjątkowych, cenić samotność i bycie sam na sam ze swoimi myślami. Uwielbiała tak spędzany czas. Ale teraz nie mogła się nim cieszyć jak zawsze. Denerwowało ją to. Nie mogła skupić się na sobie, jej myśli wciąż uciekały w jedną stronę. Coś ją odciągało od jej jasnej kuchni pełnej śmiejących się dzieci, jej podróży i gwiazd na niebie. Jej myśli same biegły co sił do Niego. Zawsze była taka silna, nawet wyniosła. że nagle ktoś wszedł do jej życia tylnymi drzwiami, bez fanfarów i confetti? Nawet się biedactwo nie zorientowała, gdy oddała klucz do swojego wnętrza. Bez próśb i błagań, bez nalegań i szantaży. Co więcej, położyła go cichutko pod Jego poduszką, jak Wróżka-Zębuszka daje pieniążek za mlecznego ząbka, licząc że On zechce go wziąć. Wierciła się niecierpliwie, aż ku jej uldze zawiesił go sobie na szyi. I tak spacerowali od tej pory razem, On z jej największym skarbem, którego nikomu nigdy nie miała ochoty podarować.
Siedząc na ławce uczyła się jak pogodzić swoją wyniosłą naturę z cichutkim przekazaniem klucza. Bo od teraz nie do końca miała nad sobą panowanie. Nie była już tą samą dziewczyną, zimną i zarozumiałą. Nie była władczynią ludzkich uczuć. Nie mogła żonglować tymi uczuciami. Patrzeć jak ktoś ją uwielbia i marzy o jej spojrzeniu pełnym aprobaty. Bo ona uwielbiała czuć między palcami niby sznureczki od lalek szmacianych, tak się bawiła swoimi adoratorami. O nie, teraz była potulną kotką, która liże łapkę z niewinnym spojrzeniem. Oddając kluczyk swojej duszy oddała całą siebie: swoje uczucia i myśli. Nie mogła swobodnie nimi rozporządzać, były one podporządkowane Jemu. I prawda jest taka, że ona to uwielbiała. Czuła się kobietą oddaną i szczęśliwą. Oddała myśli, ale zyskała coś piękniejszego- swoje prawdziwe, pełne Życie.
Była taką marzycielką. Myślała o dalekich podróżach, egzotycznych krajach z pasjonującymi ludźmi. Chciała na własnej skórze czuć ciepłe promienie, smaki, zapachy. W tamtej chwili była pewna, że kiedyś to wszystko zobaczy; te malownicze krajobrazy, kobiety z zakrytymi twarzami, mężczyzn z długimi brodami i dzieci bawiące się w piachu ulicy. Olbrzymie nowoczesne wieżowce i ptaki nad błękitnym, gorącym morzem.
Marzyła o dzieciach, które urodzi i o domu, który urządzi z mężczyzną jej życia. Widziała kuchnię z ziołami na parapecie, psy, które będzie karmić w ogrodzie. Jej rozmyślania przerwał trzepot, znany lecz niespodziewany. Trzepot skrzydeł nietoperza. Zachwyciła się jego doskonałością, pomimo powierzchownej brzydoty. Podpalając papierosa pomyślała, że dym zawsze leci na niepalących. Dziś na nikogo nie leciał, Jego nie było. Coś ją w środku boleśnie ukuło. Jakiś smutek. Starała się go odepchnąć, chociaż sama już czuła, że to nic nie pomoże.
Zawsze lubiła swoją samotność. Była czymś fascynującym, nawet narkotycznym i podniecającym. Myślała nieskromnie, że to cecha ludzi wyjątkowych, cenić samotność i bycie sam na sam ze swoimi myślami. Uwielbiała tak spędzany czas. Ale teraz nie mogła się nim cieszyć jak zawsze. Denerwowało ją to. Nie mogła skupić się na sobie, jej myśli wciąż uciekały w jedną stronę. Coś ją odciągało od jej jasnej kuchni pełnej śmiejących się dzieci, jej podróży i gwiazd na niebie. Jej myśli same biegły co sił do Niego. Zawsze była taka silna, nawet wyniosła. że nagle ktoś wszedł do jej życia tylnymi drzwiami, bez fanfarów i confetti? Nawet się biedactwo nie zorientowała, gdy oddała klucz do swojego wnętrza. Bez próśb i błagań, bez nalegań i szantaży. Co więcej, położyła go cichutko pod Jego poduszką, jak Wróżka-Zębuszka daje pieniążek za mlecznego ząbka, licząc że On zechce go wziąć. Wierciła się niecierpliwie, aż ku jej uldze zawiesił go sobie na szyi. I tak spacerowali od tej pory razem, On z jej największym skarbem, którego nikomu nigdy nie miała ochoty podarować.
Siedząc na ławce uczyła się jak pogodzić swoją wyniosłą naturę z cichutkim przekazaniem klucza. Bo od teraz nie do końca miała nad sobą panowanie. Nie była już tą samą dziewczyną, zimną i zarozumiałą. Nie była władczynią ludzkich uczuć. Nie mogła żonglować tymi uczuciami. Patrzeć jak ktoś ją uwielbia i marzy o jej spojrzeniu pełnym aprobaty. Bo ona uwielbiała czuć między palcami niby sznureczki od lalek szmacianych, tak się bawiła swoimi adoratorami. O nie, teraz była potulną kotką, która liże łapkę z niewinnym spojrzeniem. Oddając kluczyk swojej duszy oddała całą siebie: swoje uczucia i myśli. Nie mogła swobodnie nimi rozporządzać, były one podporządkowane Jemu. I prawda jest taka, że ona to uwielbiała. Czuła się kobietą oddaną i szczęśliwą. Oddała myśli, ale zyskała coś piękniejszego- swoje prawdziwe, pełne Życie.