Via Appia - Forum

Pełna wersja: Harfa i Miecz "Brat znowu wolny"
Aktualnie przeglądasz uproszczoną wersję forum. Kliknij tutaj, by zobaczyć wersję z pełnym formatowaniem.
Stron: 1 2
Wreszcie gotowe po kilku tygodniach Smile. Mam nadzieję, że się spodoba, choć skróciłem trochę końcówkę Smile.

Harfa i Miecz
„Brat znowu wolny”

Tak spokojnie jak nadchodził świt, mężczyzna w czerni spacerował wśród tłumu, przeróżnie wyglądających ludzi. Widział zarówno arystokratów, odzianych w barwne szaty i błyszczących się od licznych sygnetów, noszonych na palcach, jak również biednych robotników, mających na sobie tanie przepaski biodrowe. Niektórzy włóczyli się przed siebie ze wzrokiem utkwionym w piaszczystej ziemi, a inni – szczególnie bogatsi – dumnie kroczyli brukowanymi ulicami miasta, chwaląc się swoim ubiorem, spychając z drogi tych, którzy nie mieli do zaprezentowania żadnych świecidełek.
Nieznajomy, uwalniając się od przytłaczającego tłumu, skręcił w wąską, boczną uliczkę. Upalne promienie pustynnego słońca przedarły się przez mury Venasy, pozłacając wszystkie budowle wewnątrz największego miasta na kontynencie Sicherad. Poza miejscem, do którego zboczył Tamir.
W miarę, jak poruszał się w głąb zaułka, z brukowanej bladymi, kamiennymi płytami dróżki poczęło ubywać kolejnych elementów, aż zamieniła się w twardą, piaszczystą ścieżkę. Młodzieniec w cienkiej, czarnej szacie przystanął na chwilę. Rozglądając się na prawo i lewo, zobaczył wiele ciasno rozstawionych domów. Gliniane ściany i płaskie dachy. Takich osiedli było tu więcej.
To miejsce stanowiło dla Tamira najgłębszą i najszerszą oazę, choć między domami stało tylko kilka studzienek. W tej oazie może brakowało wody i pożywienia, za to aż kipiała od wspomnień. Spora część mieszkańców Venasy to robotnicy, wywodzący się z biednych ulic, takich jak ta. Pracowali w pocie czoła całe dnie, gubiąc resztki sił w piekielnie rozgrzanym słońcu, otrzymując marne wynagrodzenie. Później wracali do walących się chat, których nikt nie miał ochoty ubezpieczać, i zjadłszy kolację ze z trudem zdobytych, a i tak złej jakości produktów, kładli się spać na posłania z liści palmowych.
Tamir nigdy nie wstydził się, iż został narodzony w takim otoczeniu. Teraz żyje poza miastem, z przyjaciółmi nazywającymi siebie Wolnymi braćmi Sicherad. Wszyscy wychowali się w podobnych dzielnicach i obiecali sobie, że zawsze będą nosili w sercach obraz biednego oblicza Venasy…

*

Wygodną ciszę zmącił jakiś łagodny dźwięk, który wydał się Tamirowi uderzeniem pioruna. Nie lubił, gdy ktoś przeszkadzał mu we wspomnieniach. Niekiedy dochodziło do kłótni między nim, a istotą, która przerywała jego wewnętrzne monologi, teraz jednak wyjątkowo nie przejął się tym fantem.
Ten dźwięk… po prostu nie mógł go zdenerwować. Wręcz przeciwnie. Spowodował, że ukojone zmysły młodzieńca na moment powróciły do tej oazy, przy której tak kochał wypoczywać. Zdawało mu się, iż czas i przestrzeń zatrzymały się wokół tych ubogich domów, które nazywał osobistym rajem.
Postanowił zbadać, skąd dobiegała ta muzyka. Wytężając słuch, ruszył przed siebie. Mijając gliniane domki, bacznie rozglądał się wokoło. Jako były assasyn nauczył się, że każde miejsca trzeba sprawdzać niezwykle wnikliwie, najlepiej po kilka razy. A przy okazji jak najszybciej. Był jednym z tysięcy pustynnych najemników, kupowanych przez bogate kraje Tristglen. Nie pracowało się u nich źle, mimo ich chęci do wysyłania Sicheradczyków na najmroczniejsze misje, jak na przykład skrytobójstwa. Chyba, że Sicheradczyka wykupiono przez południowe kraje tego kontynentu. Wtedy stawał się niewolnikiem, pracującym niemalże za darmo. Północna część bogatego kontynentu była przeciwna niewolnictwu i często wspierała złotem lud pustyni, nieraz powodując zażyłe bitwy między mieszkańcami jednej i tej samej ziemi…
Z każdym krokiem słyszał to coraz wyraźniej. W końcu zauważył przed sobą łysego, czarnoskórego starca, grającego na drewnianym, starym niemal jak on flecie. Gęsta, siwa broda otulała wysuszoną klatkę piersiową. Tak, jak wielu ubogich ludzi, miał na sobie tylko białą przepaskę biodrową. Obok niego stał głęboki, zardzewiały wazon, z którego wyłonił się połyskujący w słońcu, żółty wąż.
Tamir zboczył za ścianę pobliskiej chaty, by nie przeszkadzać mężczyźnie w relaksacyjnej grze.
Powolne, zgrabne ruchy gada, dostosowane do rytmu muzyki sprawiały, że młodzieniec znieruchomiał i utkwił w nim swój wzrok Nigdy nie kwestionował tego, że właśnie węże najlepiej znały się na hipnozie. Czuł powstający w głowie mętlik, rozpędzający się z wolna, niczym karuzela. Uśmiechnął się z tego powodu, choć wcale nie spodziewał się przyjaznego grymasu twarzy w takiej sytuacji. Zechciał zatańczyć razem ze zwierzęciem, jednak z trudem tego zaniechał, woląc nie przeszkadzać w przedstawieniu. Staruszek zbliżał się do końca ostatniej partii wygrywanej piosenki. Tamir wzniósł ręce, by pogratulować brawami muzykowi, gdy gdzieś opodal rozległy się dudniące kroki.
Okazało się, iż to dwaj wysocy mężczyźni, ubrani w ciasne, czarne spodnie i białe, bufiaste koszule. Do pasów mieli przypięte długie, proste miecze. Jeden miał równie ogoloną głowę, zaś drugi długie brązowe włosy upięte w koński ogon. Obejrzawszy ich ubiór, Tamir stwierdził, że pochodzą z Tristglen. Sądząc po chwiejących się nogach, wracali właśnie z karczmy.
Staruszek, widząc w jakim są stanie, energicznie wstał z ziemi i schowawszy węża do dzbana, próbował uciec do swego domu. Obrócił się na pięcie, postąpił kilka kroków i już miał otworzyć drzwi, gdy…
- A gdzie to się tak spieszymy dziadku? – wybełkotał łysy, sięgając po szpadę.
Jego współpracownik szturchnął go w ramię, sięgające po broń. Tamir założył, że obaj pracują w oddziale z południowego Tristglen, którego żołnierze niby werbują kolejnych najemników, a tak na prawdę zatruwają życie Venasczykom.
Grajek stanął jak wryty w drzwiach, sparaliżowany przez słowa agresora.
Młodzieniec, ciągle skryty za ścianą odległego budynku zauważył, że stary człowiek zaczął trząść się ze strachu.
- Zwolnij trochę! – wypaplał do kolegi długowłosy, śmiejąc się. – a ty podejdź tu. – zwrócił się do przerażonego staruszka, kiwając na niego palcem chwiejącej się ręki.
Zaklinacz węży, nie chcąc narażać się na kłopoty, usłuchał nakazu i zbliżył się do alkoholików.
- No pokaż, co tam masz! – krzyknął jeden z nich, lecz brodaty mężczyzna był tak przerażony, że nie mógł wywnioskować, z czyich ust płynęły słowa. Dygocząc rękami, próbował ukryć dzban z wężem pod pachą. Coraz mocniej ściskał ceniony przez siebie przedmiot.
Nagle łysy ruszył na starca, próbując wyrwać mu tę rzecz z chudych rąk, jednak zanim jeszcze do niego doskoczył, coś… przebiło mu czaszkę.
Padł ciężko na piach ze sztyletem, utkwionym z tyłu głowy. Nagle zza jednego budynku wyłoniła się wysoka postać.
- Wiem, że dobrze się bawicie panowie… - zaśmiał się pod nosem, ukazując ledwie widoczny zza kaptura uśmiech – a właściwie panie, ale nie mogłem dłużej patrzyć jak gnębicie tego biednego staruszka.
- Ty!... zapłacisz za to!! – wykrzyczał zdezorientowany długowłosy.
Tamira pomyślał, że wysoki okrzyk Tristglendzkiego strażnika, może zwabić w to miejsce więcej ludzi, ale szczerze się tym nie przejął. Wielu jego przyjaciół zarzucało mu lekkoduszność i słabe przemyślanie swych poczynań. Tłumaczył się tym, że w niektórych sytuacjach należy, a nawet trzeba działać impulsywnie, a myślenie tylko odbiera cenny czas.
- Jak mnie złapiesz to może i zapłacę… - wypowiedział znudzonym tonem były assasyn.
Ogarnięty przez zdenerwowanie do reszty, agresor zaczął biec w kierunku niezwykle spokojnego nieznajomego, jak na człeka, który właśnie popełnił poważne przestępstwo, w jednym z największych miast świata. Gdy pijak już wyskoczył, by się na niego rzucić, Tamir zrobił wysokie salto w przód, by uniknąć zderzenia. Oniemiały starzec odzyskawszy zmysły, zaklaskał cicho dla akrobaty. Gdy ten wylądował, obejrzał się za siebie i zobaczył, że napastnik po prostu padł na ziemię. Ukłonił się nisko, pocieszonemu świadkowi zajścia. Począł biec do wyjścia z zaułka. Gdy długowłosy próbował wstać, młodzieniec klepnął go po głowie sprawiając, że znów upadł.
- Co z tobą?! Miałeś mnie złapać! – wyraził żal z powodu słabej kondycji przeciwnika.
Z twarzą poczerwieniałą od silnych nerwów, energicznie wstał i pobiegł za ubranym na czarno. Po chwili wybiegli z zaułka, pozostawiając za sobą wreszcie bezpiecznego staruszka.
Zakapturzony spojrzał błękitne, słoneczne na niebo. Ranki nie są dobrymi porami na uciekanie przed pościgami, myślał. Później zaśmiał się w duchu, usłyszawszy w swoim umyśle przypadkowy rym.
Biegnąc, trzymał mocno kaptur, by nie spadł mu z głowy, choć i tak było widać jego czarną karnację.
Kilku innych strażników, stojących naprzeciwko Tamira, zablokowało mu drogę. Zatrzymał swe kroki, przestraszywszy się, iż jego plan ucieczki może spalić na panewce.
Nagle przyuważył wysoką drabinę, wspartą o prostokątny, kamienny dom. Wykonawszy kilka długich kroków w tył, wziął rozbieg i skręciwszy w bok wskoczył na nią. W ułamku sekundy podbił się, szybko manewrując stopą, od niej w górę i zagościł na dachu budowli. Wojownicy zaczęli ze zdenerwowanie kopać w ziemię i kląć, gdy były assasyn przeskakiwał nad kolejnymi budynkami.
Przez kilka sekund, kiedy ścigający go próbowali się opamiętać, uciekinier swobodnie umykał wprzód, tam, gdzie jak mniemał brama stała ciągle otworem. Nie trwało to długo, ponieważ spora grupa strażników, uzbrojonych w długie, ostre miecze, nie zauważonym przez Tamira sposobem wdrapali się na dach którejś budowli i puścili się za nim pędem. Biegnąc szaleńczo były członek assasynów poczuł silny podmuch wiatru. Równolegle spostrzegł długą włócznię, która z głośnym świstem minęła go o kilka centymetrów. Odziany w czerń zaklął szyderczo, gdy dowiedział się, że poczęły za nią lecieć następne oszczepy, jakby natchnione okrzykiem bojowym tej pierwszej. Od tej pory wykonywał wiele salt i innych powietrznych akrobacji. Męczyło go to wielce, jednak był w pełni przekonany, że lepiej się nieco bardziej pomęczyć, niż zostań podziurawiony jak ser. Gdy Tamir obejrzał się za siebie, aż ogarnął go podziw. Chyba nie powinien pochwalać ludzi, którzy go gonili, ale zadziwiło go, iż wojownicy noszący stalowe kolczugi mogą tak szybko biec i skakać po budynkach. O ile wiedział, w Tristglen i tak bywali okuci w o wiele cięższe zbroje, lecz tam nie było takiego upału jak na pustyni.
Wzrok Tamira zarejestrował wreszcie mury rozciągające się przed nim. Złotawy kolor sprawiał, że z daleka i spoza zamku można było się nabawić wrażenia, iż ciągle widzi się piasek, a nie wielkie, bogate miasto. Mury bowiem były bardzo wysokie i szpiczaste. Do lecących włóczni dołączyły strzały i bełty. Dużych rozmiarów mocna brama już opadła na ziemię, przysypana piaskiem noszonym przez wiatr.
Dawny assasyn na chwilę oniemiał, widząc zamknięte wyjście z miasta. Coś uderzyło go w serce niby szpikulec. Był zły na siebie, bo może, gdyby zaplanował wcześniej całą akcję, zdołałby uciec przed zamknięciem bramy przez straż.
Wyjął zza szaty długą linę. Zamachnął ją w koło energicznie i rzucił na szczyt bramy. Nie wiedział czego się uwiązała, ale grunt, że się uwiązała. Wskoczył na nią szybko i już był prawie u szczytu, gdy jedna ze strzał trafiła go w piętę, a druga przebiła część sznura nad nim.
Wydał z siebie bolesny okrzyk i padł na ziemię…
Strażnicy okrążyli go, tryumfując na cześć złapania człowieka, którego nazwali bandytą.
Gdyby Tamir nie zemdlał uderzywszy głową w ziemię, pewnie ogarnęłaby go złość i miałby wyrzuty sumienia tak, jakby sam dał się złapać. Ale przynajmniej nikt już nie męczył starca, uratowanego przez leżącego z pociskiem w pięcie…

*

Kilka kilometrów za Venasą rozciągała się oaza. Jedna w całej masy oaz, które, wbrew pozorom, nie były jakieś tam niezwykle trudne do odnalezienia, jednak występowały w sporej odległości od siebie. Wysokie palmy o szerokich liściach były błogosławieństwem w Sicheradzie. Dar niebios uwydatniała zielona trawka, porastająca wokoło drzew. Na samym środku, w cieniu pływało okrągłe, naturalne źródło wody. Przy brzegu jeziora z każdej jego strony rozstawiono namioty. Prostokątne z brązowej skóry stanowiły obóz Wolnych braci.
Członkowie bractwa wyszli właśnie z namiotu. Jedni zakosztować wody, drudzy poleżeć w cieniu drzew, inni poćwiczyć szermierkę, lub strzelanie z łuku, czy rzucanie sztyletami, a jeszcze inni w tylko sobie znanych celach. Wszystkich łączył uśmiech na twarzy i życzliwe „witaj” na początek dnia. Z racji tego, że upalne promienie słońca prażyły nawet między drzewami, nosili skąpe stroje. Mieli na sobie przepaski wykonane z delikatnych i przewiewnych tkanin. Wyglądały jak spódnice, której fałdy włożyli za pas. W ten sposób wyglądali jak najbiedniejsi obywatele Venasy, ale to właśnie od nich się wywodzili. Ich stopy chroniły sandały, gdyż słońce groziłoby nagim stopom poparzeniami. Wielu ogoliło głowy, ale niektórzy nosili na głowach przewiewne, staranni uplecione, cienkie warkoczyki. Taka była najlepsza ewentualność, jeśli ktoś chciał zachować dłuższe włosy, przy tym jak najmniej grzejąc w słońcu czaszkę. W tych stronach lud lubował się również w zachowywaniu sobie jednego, większego warkocza, upiętego z tyłu głowy. Taki ubiór zapewniał jak najlepsze możliwe chłodzenie ciała, a przy okazji nieźle się kompletował.
W nieduży tłum spacerowiczów wmieszał się wysoki, wcale nie drobny mężczyzna o ogolonej czarnoskórej twarzy.
Ubrał się tak jak wszyscy inni mieszkańcy obozowiska. W dłoni dzierżył podłużny, stalowy kij ostro zakończony z obu stron. Jedno ramię opasał mu skórzany pas, który utrzymywał na jego plecach brązowy worek.
Towarzysze Amun’hepnesa twierdzili, że z taką posturą mógłby on być wspaniałym wojem, jednak sam zainteresowany wolał zajmować się magią. Interesowały go magiczne zwoje, które wystarczyło tylko poprawnie odczytać, a już emanowała z nich zaciekawiająca moc. Zawsze nosił ze sobą kilka papirusów, pakowanych w wór podobny nieco do bukłaku z wodą. Właśnie zdjął go z ramienia i wyciągnął jedną kartkę. Takie sytuacje zawsze wywoływały lekki niepokój w ludziach, gdyż nigdy nie było wiadomo, co taki czarodziej zechce poczynić.
Tym razem było to tylko kilka wierszy jakiegoś pustynnego poety. Czytanie poezji było dla przywódcy Wolnych braci dobrym środkiem na relaks, tak jak dla wielu istot ze wszystkich trzech kontynentów. Szczególnie z bajecznej Gwiezdnej Wyspy Ysannar, skąd pochodziło wielu zdolnych artystów. Sama ziemia uformowany na kształt gwiazdy była swego rodzaju pokazem artystycznego ładu.
Zasiadł pod palmą przy namiocie, by zakosztować codziennej rozrywki. Przerwał mu widok niedużego ptaka, lecącego w jego stronę. Nie przyjrzał mu się za bardzo, gdyż malec odleciał, zrzuciwszy tylko na ziemię mały kawałek papirusu. Ludzie często stosowali do komunikacji ptaki, gdyż szybko odlatywały od nadawcy i szybko przylatywały do odbiorcy. Amun’hepnes wstał leniwie i podniósł z piasku dokument. Przeczytał szeptem co było na nim napisane.

Venasa. Jestem w klatce.
Tamir.

Krótko i treściwie jak u Wolnych Braci. To nie były niestety dobre wieści.
- Wszyscy do mnie! Szybko! – rozkazał człowiek, zwany mistrzem bractwa. Czeka ich kolejna wyzwoleńcza misja w mieście i może uratują również innych niewinnych, których przez tyrańskich Tristgleńczyków z południa bogatego kontynentu, było wielu. Miał tylko nadzieję, że nikomu nie stanie się krzywda. Najeźdźcom z Tristglen także.

*


Wyruszył dopiero późnym wieczorem, kiedy nikt nie widział już sensu robienia niczego innego prócz spania. Jeden, mocno zarzucony harpun uczepił się muru. Po długiej dyskusji z Braćmi Amun’hepnes uznał, że najlepiej będzie, jeżeli wyruszy sam. Tym sposobem nikogo na nic nie narazi, a i łatwiej będzie przeprowadzić akcję niewinnie, po cichu. Zanim zjawił się na murze, wychylił nad niego głowę, bacznie rozglądając się, czy teren jest czysty. Miał szczęście. Nie było w pobliżu żadnych osób, więc mógł bez obaw wkroczyć na teren miasta. Kiedy kamienne bloki złożone na mur podtrzymywały całe jego ciało, zamachnął ręką i magiczny harpun, po którym się wspinał zniknął. Nie zamierzał nawet dopuszczać opcji wykrycia go przez straże, także wyjął z worka blady papirus i przeczytał:

Kameleon (Mała uwaga. To napisałem inną czcionką, ale widocznie tutaj się nie zatrybiłaSmile)

A oznaczało to „kameleon”. Jego głos wydał kilka sylab, których przeciętne gardło by nie wypuściło. Czarodziejów uczono specjalnej mowy i pisma (przynajmniej tych z Sicheradu) tak, by zwykłe osoby nie wywołały przypadkiem jakiegoś niepożądanego efektu, jeśli taki dokument dostanie się w ich miejsce. A przez wszelakich złodziejaszków zdarzało się to nie raz, nie dwa. Chwileczkę po przeczytaniu zwoju, ciało Amun’hepnesa stało się przeźroczyste. Wszystko przez niego przenikało, czuł więc lekkie skręcanie w żołądku, zawsze kiedy używał tej mocy. Umiejętny czarodziej musiał jednak przyzwyczaić się do takich uczuć. Dzięki temu miał przecie gwarancję, umknie wszystkim bez pokazywania twarzy.
Zawsze wyznawał zasadę „ostrożności nigdy dość”. Przedzierał się w miarę sprawnie przez najcieńsze uliczki między budynkami. Nie widział już ich dokładnie, ale dotykiem zbadał ich niezwykłą gładkość. Każda ściana była wysoka i chłodna. Piasek również bardzo zniżył swą temperaturę, jak zawsze na pustyni. Poczucie chłodu było jednak minimalizowane poprzez niezauważalne sandały. Niebo było zachmurzone, choć wcale deszczowe. Wolny brat cieszył się poniekąd z takiej pogody, lecz modlił się by nie zaczęło padać. Nie teraz.
Ujrzał długi, ceglany budynek z zakratowanymi oknami. W Venasie stał jeszcze jeden loch - pod pałacem – ale straż nie trzymałaby tam zwykłego, jak to oni mawiali, bandyty.
Do tej pory szło gładko, lecz nadszedł czas na rozstrzygnięcie kwestii przedostanie się przez ciężkie, żelazne wrota więzienia. Równocześnie z tym, jak niewidzialny dotknął wrót, czar zwoju kameleona przestał działać. Jego ciało powoli zaczęło się na powrót ujawniać, jakby wyłaniało się z mgły. Byłoby lepiej, gdyby magia pisana na kartkach nie była ograniczona czasem – skarżył się Amun’hepnes. Niestety każdy czar kiedyś się urywał i czarodziej musiał je często przepisywać…
- Potrzebujesz może klucza? – zapytał ktoś zza pleców maga.
Zapytany odwrócił się trochę nerwowo, z różyczką gotową do rozniecenia jakiegoś bojowego zaklęcia.
Mężczyzna odruchowo wzniósł ręce do góry na znak, że nie ma zamiaru podnosić alarmu. Czarnoskóry opuścił laskę i rzucił do nieznajomego.
- Kim jesteś?
Nosił ciemny żupan, a na głowę miał założoną długą, białą jak cukier falowaną perukę. Chodząc podpierał się rapierem o czarnej rękojeści i koszu dzwonowym, oraz wypolerowanej klindze. Trzymał go dopasowanymi kolorem rękawicami.
- Reul, panie – podszedłszy ukłonił się zamachawszy lekko ręką. – Przyszedłem ci pomóc. Jestem wysłannikiem północnego wywiadu. Z Tristglen. Badam dyshonorowe poczynania południowców w tym pięknym mieście. Ale nie mamy czasu! Tuszę, że masz zadanie do wykonania, no a ja mam klucz do więzienia.
- Amun’hepnes. – uścisnął dłoń dostojnego, choć szpiega, człowieka. Słyszał coś o wywiadzie. To bardzo sprawny i skuteczny rodzaj walki z wrogiem, choć agenci bywali wykrywani. Jego członkowie często pomagali biednym dzielnicom Venasy dostarczając im pieniędzy. – Miło mi. Możesz coś poradzić z tymi drzwiami?
I szlachcic, bo na takiego wyglądał, ruszył do nich jak na rozkaz. Przekręcił dziurkę od klucza i pchnął wrota. Mimo ich mosiężnego wyglądu, otworzyły się bardzo łatwo. Obu młodzieńcom ukazały się kamienne, wysokie schody, po których weszli. Otwarłszy kolejne, tym razem drewniane drzwi weszli na szary, kamienny, zimny korytarz, oświetlany przez pochodnie. W ściany świetnie dopasowały się szare, twarde kraty, oddzielające malutkie cele od korytarza.
- Podjąłeś dobrą decyzję, przychodząc tu z odsieczą tak szybko. – pochwalił Reul. – Duże szczęście ma ten więzień, który przeżyje tu choć jeden cały dzień z nocą włącznie. Twój przyjaciel musi być gdzieś tutaj…
Wolny brat dziwił się trochę tego, jak dużo szpieg dowiedział się w nim w tak krótkim czasie. Ale w końcu taka jego rola, jako szpiega. Amun’hepnes badał wzrokiem każdy odcinek ścian, podłogi, sufitu i ogólnie całego lochu. Zdarzało się, iż i on trafiał do aresztu, ale w czasach konfliktu z południowym Tristglen było to powszechne.
Dotarli do końca korytarza, i czarodziej ujrzał czarnoskórą, podkuloną postać, wspartą o ścianę celi. Podszedłszy bliżej i spostrzegł wysokiego młodzieńca, z cienkimi warkoczami uplecionymi na głowie. Miał na sobie szarą przepaskę biodrową. Po ubrudzonym ciele i sporych siniakach rozpoznał, że chłopak był celem dość szybkiego pościgu. Rozpoznał też ,że był to Tamir. Energicznie wstał i podbiegł do krat, ściskając je mocno dłońmi, jak pragnął je rozerwać. Po kilku sekundach dał sobie z tym spokój i stanął spokojnie.
- Wiedziałem, że przyjdziesz. – uśmiech rozpalił jego twarz, który za chwilę zgasł. – Choć wiem, dałem się złapać mistrzu… naszą domeną jest pomagać słabym i tak właśnie zrobiłem pewnemu starcowi, ale… najwyraźniej swoim kosztem… A. widzę, że przyszedłeś z jakimś nieznajomym mi towarzyszem. – Spojrzał na Reula z ograniczonym zaufaniem.
- To Reul, szpieg z północnego Tristglen. Pomaga nam.
- Wybaczcie, ale chciałbym zauważyć, że nie mamy zbyt wiele czasu.
To stwierdziwszy, Tristgleńczyk wyjął z kieszeni drugi klucz i otworzył kraty.
Wszyscy uścisnęli sobie ręce i poklepali się po ramionach. Potem szybko ruszyli w kierunku wyjścia. Ponownie mijali korytarz w którym poczucie śmierci nie było obce, otworzyli drzwi wyjściowe i ruszyli po schodach w dół.
Amun’ hepnes pierwszy minął główne wrota więzienia, kiedy niespodziewanie strzała wbiła się w ziemię opodal jego stopy.
- Jesteście aresztowani za uwolnienia więźnia i konspirowanie przeciwko rządom bogatego kontynentu w Venasie. A Ty, Reulu, dodatkowo za zdradę stanu.
Reul i Tamir podeszli za plecy mistrza Wolnych braci.
- Wydaje mi się, że nie zdołacie tego zrobić. A Reul idzie z nami. Pomógł nam i zasługuje na wolność. – rzekł przywódca. Miał tylko dwa zwoje… na szczęście tych każdy mógł bez problemu użyć. Podał je przyjaciołom. Tamir spojrzał na niego jakby chciał powiedzieć, „a ty? Jak sobie poradzisz? Nie chcemy cię tak zostawiać”, ale Amun’hepnes ponaglił ich, by użyli portali. Pozostały po nich tylko odciski obuwia na piasku.
Strażnicy wyjęli miecze. Mag wyciągnął kostur i tupnął nim o ziemię. W powietrze wzbiły się gęste tumany kurzu. Strażnicy ruszyli do ataku, lecz cięli już jedynie powietrze.

*

Teraz to on jest tym ściganym. Ale tylko teraz. Kiedy wróci tu następnym razem, straże zapomną, że miały go pojmać. Zawsze przychodził między te gliniane, walące się chałupy. Tę oazę uważał za piękniejszą od tamtej w której obecnie obozował z przyjaciółmi. Którzy, jak na przykład Tamir, uważali podobnie.
Amun’hepnes usiadł na piaszczystej ścieżce, opodal jednego z domków. Bez wahania postanowił tu jeszcze na chwilę pobyć. Mimo, że strażnicy nigdy nie śpią.
Ale wam się śpieszy Smile
Oj, no dobra, to ja coś napiszę, musisz się na razie tym zadowolić. Też czekam na opinie do mojego opka, ale nie ma co narzekać, są wakacje, ludzie powyjeżdżali. Do tego wrzuciłeś całkiem długi fragment Smile

Napisane na pewno bardzo schludnie, to się chwali. Brakuje tylko wielkich liter w dialogach, jak tu:

- Reul, panie – podszedłszy ukłonił się zamachawszy lekko ręką.

Powinno być Podszedłszy, po wypowiedzi postaci z małej litery można pisać tylko powiedział, krzyknął, odparł itp. czyli nawiązujące bezpośrednio do tego że ta osoba to powiedziała, wydała z siebie ten odgłos (nie wiem, czy dobrze mi wyszło wytłumaczenie tego :p ). Mnie poinformowano o tym niedawno, ale to faktycznie prawda Smile Powinieneś wiedzieć, bo widać, że dbasz o prace pod tym względem.

Czasem tam brakuje przecinka, czasem jest niepotrzebny, jak choćby w pierwszym zdaniu. Nie mam teraz głowy, by wypisywać wszystkie, może potem. Ale jest tego mało, więc nie ma się co przejmować.

Całość napisana na poziomie, widać, że nie jest to Twoje pierwsze opowiadanie. Zdarzają się zdania toporne i dziwne, jak np z tym delikatnym uderzeniem pioruna i zaraz potem, z wewnętrznym monologiem. Ale nie będę dalej wymieniać, bo może to po prostu ja nie umiem docenić kunsztu, poczekajmy na kogoś bardziej obeznanego.

Dialogi trochę słabo, sztuczne jak dla mnie.


A całość strasznie pachnie mi Assasin's Creed'em Smile

No, to chyba tyle, pozdrawiam.
"widać, że nie jest to Twoje pierwsze opowiadanie." Dziękuję za bardzo trafną uwagę Smile.
"A całość strasznie pachnie mi Assasin's Creed'em" Tak?Smile Nie no, faktycznie trochę się wzorowałem na assasynach tworząc Wolnych braci Smile.
Ogółem dziękuję ze Twoje kilka zdań o moim opowiadaniu Smile. A jeśli było ich więcej, to ogólnie za wszystkie Smile.
Witaj, zajrzałem i wynotowałem wszystko poniżej.

Cytat:To miejsce stanowiło dla Tamira najgłębszą i najszerszą oazę, choć między domami stało tylko kilka studzienek. W tej oazie może brakowało wody i pożywienia, za to aż kipiała od wspomnień
Powtórzenie.
Cytat:Później wracali do walących się chat, których nikt nie miał ochoty ubezpieczać, i zjadłszy kolację ze z trudem zdobytych, a i tak złej jakości produktów, kładli się spać na posłania z liści palmowych.
Wiesz o co chodzi Tongue
Cytat:których nikt nie miał ochoty ubezpieczać
Opisujesz warunki robotników, i nagle piszesz o jakimś ubezpieczeniu. Wyrwało mnie to z opisu.
Cytat:Wolnymi braćmi Sicherad
Wolnymi Braćmi Sicherad
Cytat:Wygodną ciszę zmącił jakiś łagodny dźwięk, który wydał się Tamirowi uderzeniem pioruna.
Uderzenie pioruna nie jest dźwiękiem łagodnym, nawet z dużej odległości. łagodny dźwięk, to np. śpiew ptaka.
Cytat:Postanowił zbadać, skąd dobiegała ta muzyka
Nie rozumiem, jak muzyka może przypominać łagodne uderzenie pioruna?
Cytat:Nie pracowało się u nich źle, mimo ich chęci do wysyłania Sicheradczyków na najmroczniejsze misje, jak na przykład skrytobójstwa. Chyba, że Sicheradczyka wykupiono przez południowe kraje tego kontynentu.
Spróbuj znaleźć jakiś synonim tego słowa.
Cytat:starym niemal jak on(,) flecie.
Cytat: i utkwił w nim swój wzrok(.) Nigdy nie kwestionował tego
Cytat:Uśmiechnął się z tego powodu, choć wcale nie spodziewał się przyjaznego grymasu twarzy w takiej sytuacji
Cytat:- A gdzie to się tak spieszymy(,) dziadku? – wybełkotał łysy, sięgając po szpadę.
Cytat:a (,) ty podejdź tu. – zwrócił się do przerażonego staruszka
Bonsaiek, jeżeli na końcu dialogu stawiasz kropkę, to daej musi być z dużej litery. Łapiesz? Tongue
Cytat:że nie mógł wywnioskować, z czyich ust płynęły słowa.
Przecinek jest zbędny.
Cytat:Padł ciężko na piach ze sztyletem, utkwionym z tyłu głowy.
Zbędny przecinek.
Cytat:- Wiem, że dobrze się bawicie(,) panowie…
Tu z kolei zabrakło przecinka Big Grin
Cytat:Tamira pomyślał, że wysoki okrzyk Tristglendzkiego strażnika, może zwabić w to miejsce więcej ludzi, ale szczerze się tym nie przejął.
Z tekstu zrozumiałem, że Tamir jest chłopem. Zatem literówka.
Cytat:Nagle przyuważył wysoką drabinę, wspartą o prostokątny, kamienny dom.
'Zauważył' to odpowiedniejsze słowo, pomyśl nad tym. I jeszcze wyróżniony przecinek jest zbędny.
Cytat:Wojownicy zaczęli ze zdenerwowanie kopać w ziemię
zdenerwowania
Cytat:tam, gdzie jak mniemał(,) brama stała ciągle otworem
Cytat:Coś uderzyło go w serce niby szpikulec
Niczym zamiast niby. Brzmi lepiej Big Grin
Cytat:W ułamku sekundy podbił się, szybko manewrując stopą, od niej w górę i zagościł na dachu budowli.
Cos tu jest nie tak...
Cytat:obóz Wolnych braci.
Wolnych Braci Rozumiem, że jest to nazwa jakiejś organizacji, zatem wszystko musi być z dużych liter (czyt. nazwa własna)
Cytat:wcale nie drobny mężczyzna o ogolonej(,) czarnoskórej twarzy.
Cytat:Towarzysze Amun’hepnesa twierdzili, że z taką posturą mógłby on być wspaniałym wojem
'on' jest tu niepotrzebne
Cytat:Sama ziemia uformowany na kształt gwiazdy była swego rodzaju pokazem artystycznego ładu.
'uformowana'
Cytat:Podszedłszy bliżej i spostrzegł wysokiego młodzieńca
Podszedłszy bliżej, spostrzegł wysokiego młodzieńca
Cytat:Choć wiem, dałem się złapać (,)mistrzu

Komentarz

Na początku interpunkja wydawała mi się tak dopieszczona,że aż sztuczna. Świadczy to jednak o tym, że z pewnością czytałeś swoje opowiadania, i to po kilka razy. Bardzo dobrze. Zgadzam się z poprzednikiem, całość Twojego tekstu przypomina 'Assasina'. Powinieneś wyrobić swój klimat, a nie bazować na innym, aczkolwiek jest to dobre opowiadanie. Czytało mi się miło, czasami tylko nie odpowiadały mi zachowania bohaterów. Moim zdaniem mógłbyś dodać jeszcze nutki mroku, przestępstwa, jakieś bardzo negatywnego bohatera. Tego mi właśnie brakowało. Piszesz dość prostym językiem, lecz czasami masz przebłyski, że tak powiem.
Na koniec dodam, że nie musisz się przejmować moją opinią, i pozostało mi zachęcenie Cię do dalszego pisania. Naprawdę, fajnie się zaczyna.
Pozdrawiam, Płomień Tongue
Fabuła wydaje mi się bardzo ciekawa a przynajmniej na taką się zapowiada. Podoba mi się twój styl - zachęca (przynajmniej mnie) do czytania. Mam czasem wrażenie, że za bardzo rozwlekasz niektóre wydarzenia, ale to może dlatego, że nie przepadam za zbyt długimi, rozbudowanymi opisami. Było kilka literówek, ale nie przeszkadzały mi w ogólnym odbiorze tekstu. Interpunkcji się nie czepiam, bo sama mam z nią problem. Plusem jak dla mnie jest opis postaci wpleciony w fabułę.
Czekam na ciąg dalszySmile
Obecnie trwam w roku maturalnym jak to się nazywa, więc no nie mam czasu na opowiadania, ale Kocham pisać, więc na pewno jeszcze coś tu dojdzie Smile. WIELESmile.
Tym bardziej, że Harfa i Miecz to spory temat, a nie jednorazówka Smile.
Okej, to teraz ja zabiorę głos. Niestety nie biedzie to głos pochwalny. Szczegóły poniżej, tymczasem wypisze Ci błędy jakie znalazłem, a muszę przyznać, że jest ich dużo.

1. „Tak spokojnie(,) jak nadchodził świt”
2. „przeróżnie wyglądających ludzi” --- źle to brzmi, może by tak zmienić na „różnorodnego tłumu ludzi” ?
3. „szczególnie bogatsi” --- bardziej by pasowało „szczególnie Ci bogatsi”
4. upalne promienie przedzierają się przez mury? WTF? Na szczęście miałem fizykę w szkolę więc wiem, że tego typu sztuczki są niemożliwe.
5. „Poza miejscem, do którego zboczył Tamir” --- zdanie jest bez sensu, nie ma żadnego powiązania z poprzednimi i na pierwszy rzut oka wydaje się jakimiś bredniami, natomiast po kilkunastu razach czytania tego samego i próbowania zczaić o co kaman, można zobaczyć jakiś tam nikły sens, ale tak jak mówię, nie jest to za dobre.
6. „piekielnie rozgrzanym słońcu” --- piekielnie do kosza
7. „kładli się spać na posłania z liści” --- wydaje mi się, że powinno być posłaniach, ale to jest delikatna kwestia i nie jestem pewny.
8. „Wygodną ciszę” --- WOT? Wygodną?
9. Najemników się nie kupuje, ale jak sama nazwa wskazuje, są wynajmowani. Gdyby byli kupowani nazywali by się pewnie Kupnikami albo i jeszcze gorzej...
10. „Tamira pomyślał” --- Tamir
11. „...strażnika, może zwabić” --- mógłby
12. „ogarnięty przez zdenerwowanie do reszty” --- reszty tutaj nie pasuje
13. „pobiegł za ubranym na czarno” --- źle to brzmi, ale jak rozumiem skończyły Ci się synonimy? Musisz zatem jakoś inaczej to przeredagować
14. „Zakapturzony spojrzał błękitne, słoneczne na niebo” --- w błękitne, słoneczne niebo
15. „brama stała ciągle otworem” --- ciągle stała
16. „ostre miecze, nie zauważonym przez Tamira” --- po pierwsze jest tu błąd nie-z przymiotnikami, po drugie nie pasuje to tutaj – lepsze wydaje się niezrozumiałym
17. W następnym zdaniu jest powtórzenie „się”
18. „Od tej pory wykonywał wiele salt i innych powietrznych akrobacji” --- zdanie jest tak głupie i naiwne, że aż prosi się o pomstę do nieba. Czemu? Czytając to, czuję się jakby ktoś mi opowiadał wrażenia z gry komputerowej (aka Assassins Creed) i to dość niegramatycznie oraz na odwal się. Nie można tak pisać w opowiadaniach, to nie jest gra RPG, żeby używać tego typu zwrotów!
19. „niż zostan podziurawiony jak ser” --- nie dość że jest tu literówka, to jeszcze word mi ją pokazał, więc nie wiem czemu ją przeoczyłeś. Powinno być „zostać”
20. Ugodzili go strzałą w piętę? WOT! Ale gość jest pechowy Smile
21. „Jedna w całej masy oaz” --- chyba jedna „z”
22. „emanowała z nich zaciekawiająca moc” --- bardziej pasuje tu zadziwiająca
23. „Sama ziemia uformowany na kształt” --- mam nadzieję, że widzisz w czym jest błąd
24. „Piasek również bardzo obniżył swoją temperaturę” --- ale Łaj? Poza tym, że sam nie obniżył bo nie ma jakiegoś mechanizmu jak nasze lodówki, więc sam obniżyć nie może, co najwyżej mógł się ochłodzić. Druga sprawa czemu obniżył? Z poprzedniego kontekstu to jasno nie wynikało, bo noc?
25. „Wolny brat cieszył się poniekąd z takiej pogody” --- w tym zdaniu jest powtórzenie
26. „uścisnął dłoń dostojnego, choć szpiega, człowieka” --- litości! Przecież to się kupy nie trzyma. Nie dość, że jest niepoprawnie gramatycznie, to też kłuje w oczy.
27. „wysokie schody, po których weszli” --- powtórzenie weszli
28. „szary, kamienny, zimy korytarz, oświetlony pochodniami.” --- … DAMN! Powinno być: szary, kamienny, zimny, oświetlony pochodniami korytarz. Wtedy wyrzuciłbym ten laptop przez okno, albo rozbiłbym go o kant domu. Ten fragment to kwintesencja tego, co napiszę Ci zaraz w komentarzu.
29. „Wolny brat dziwił się trochę tego, jak dużo szpieg dowiedział się w nim w tak krótkim czasie” --- Tutaj jest ccccccombo breaker! Raz: powtórzenie. Dwa: „tego” jest zbedne Trzy: dowiedział się o nim Cztery: To oni jeszcze zdążyli porozmawiać? Kiedy? Przecież nie było do diaska czasu na jakiekolwiek pogaduchy, a oni pewnie przy kawce jeszcze sobie poopowiadali swoje życie...
30. „jak pragnął je rozerwać” --- jakby
31. „który za chwilę zgasł” --- twarz zgasła? Wiem, że zaimek „który” wskazuje na co innego, ale cała gramatyka niestety wskazuje na twarz. Źle to wygląda
32. „rządom bogatego kontynentu” --- bogatego? WTF? Co to ma do rzeczy? To już jest jakaś chora ideologia przemawiająca przez tego faceta, który to mówi, to tak jakby Fidel Castro straszył Amerykę, że Bogaty Kraj Kuby zaatakuje imperialistyczną Amerykę, gdy tamci nie oddadzą im Pamely Andreson...
33. „na szczęście(,) tych każdy mógł”

Podsumowując całość: jest źle. Jednak już pocieszam, że źle jest tylko w moich oczach, co niekoniecznie musi oznaczać, że każdy tak to będzie widział.

Masa literówek. One są wszędzie! To jest Twoja jedna z większych bolączek. One naprawdę psują radość z czytania i sprawiają, że czytając tekst mam ochotę powiedzieć: WTF?

Dużo jest zdań, które źle wyglądają. Są nieprzemyślane, mają błędy konstrukcyjne, gramatyczne etc. Widzisz to zresztą po wyżej wypisanych błedach.

Trochę powtórzeń, jak na takiej wielkości tekst to jest przeciętnie bym powiedział.

Opisy są niezbyt zajmujące. Czytam je bo czytam, ale jakiegoś wielkiego „Łał!” nie robią na mnie. Może jestem nieczuły na tego typu opisy i mam zimne serce, ale mnie to nie ruszyło, niestety.

Zbyt duża ilość przymiotników. Kolego. Czytałeś jeszcze raz końcówkę swojej pracy? Ty pisałeś scenariusz filmowy do gry czy opowiadanie? Mam wrażenie, że to pierwsze. Nie można traktować czytelnika jak debila i prowadzić go za rączkę mówiąc, popatrz sobie tutaj, to jest fajne, ciekawe, przedziwne, zimne, twarde, oświetlone, długie... Błagam! Nie jesteśmy dziećmi! Potrafimy czytać między wierszami, potrafimy sami kreować rzeczywistość, o której czytamy i nie potrzeba nam w tym pomagać. Jedyne co Ty, jako autor powinieneś zrobić, to dać nam dobre warunki do rozwinięcia naszej wyobraźni poprzez odpowiednie modelowanie tekstu, fabuły, narracji. Nie możesz nadużywać przymiotników, bo to spowalnia całą akcję i zniechęca do czytania przez zbyt rozwlekle opisy, które nijak mają się do rzeczywistości. Tak naprawdę czytelnika nie interesuje, że podłoga była zimna, dopóki bohater jej nie dotknął i nie odmroził sobie stóp chodząc po niej.

Nie znalazłem w tekście niczego intrygującego, niczego co kazałoby mi zostać dłużej i zagłębić się w lekturze. „Przeleciałem” tekst na szybkiego i pozostało we mnie jedynie mgliste przeświadczenie, że czytałem niedawno opowiadanie w klimatach Assassins Creed. Czytelnicy lubią tajemnice, jakieś nieoczekiwane zwroty akcji, intrygi! Gdyby chcieli poznawać, że ze ścian kapała 34 kropla, a trzecia płytka od frontu była krzywo położona na chodniku to obejrzeliby film dokumentalny. Takie jest moje zdanie, możesz się z nim nie zgadzać, gdyż takie jest Twoje prawo.

Pisz więcej krótkich form. Pozwoli Ci to wyćwiczyć się, „wypisać”. Czytaj dużo książek, nie tylko maturalnych. Książki rozwijają słownictwo i sprawiają, że nie wpadniesz w taką sytuację, gdzie zabraknie Ci synonimów do określenia kto kogo ściga, a kto przed kim ucieka.

Jednocześnie zapraszam do swoich opowiadań, bardzo byłoby mi miło, gdybyś zerknął w wolnej chwili. Zapraszam także do wzięcia udziału w loterii urodzinowej Inkaustusa. Szczegóły na stronie głównej.

Danek
Nie mam nikogo za debila, ogólnie może tak powiem.
A, że każdy ma swoje zdanie, a ja się cały czas trenuję w pisaniu wiadomo świetnie.
Podsumuję jeszcze Twój post tym, że "Harfa i Miecz" nie jest grąSmile.
Grą oczywiście, że nie jest. Nie mogę wszakże lvlować swojego bohatera Wink Jednak są w niej pewne aspekty gry, choćby sformułowania, zdania które odnoszą się bardziej do realiów gry, niż rzeczywistości.

To, co wyżej, jest moim zdaniem. Tak jak wspominałem na początku, nie musisz się z nim zgadzać, ale od opiniowania swoich tekstów nie uciekniesz, skoro sam je umieszczasz na forum literackim.

Ze swej strony mogę Ci zaproponować wejście do działu "Kącik Literata". Mamy tam kilka fajnych artykułów, które pomagają doskonalić warsztat. Polecam.

Danek
Danku. Nie to, że się czepiam, czy pokazuje jakikolwiek brak szacunku z mojej strony. Po prostu chcę powiedzieć, iż w jednym miejscu w Twojej poprawce popełniłeś błąd. Tongue

(30-10-2010, 08:55)Danek napisał(a): [ -> ]3. „szczególnie bogatsi” --- bardziej by pasowało „szczególnie Ci bogatsi”
"Szczególnie Ci bogatsi". To nie jest list, tylko opowiadanie. "Ci" nie może być z wielkiej litery, bo nie zwracasz się do czytelnika.


(30-10-2010, 08:55)Danek napisał(a): [ -> ]10. „Tamira pomyślał” --- Tamir

A to już Autorowi naszemu wytknąłem Tongue

Pozdrawiam, InFlames.
Ognisty, co do Twojej uwagi, jak teraz na to patrzę, to owszem, przyznaję Ci(!) rację. Musiałem myśleć wtedy o czymś innym, jak to pisałem. W każdym razie masz całkowitą słuszność. Co do drugiej części, to będąc szczerym nie czytałem Twojego komentarza, niestety. Mea culpa. Myślałem, że autor poprawił swój tekst z błędów, które mu wytknąłeś. To by pewnie zaoszczędziło Tobie Bonsaiek czytania a mnie wypisywanie tego co InFlames. W każdym razie, słuszna uwaga!
(30-10-2010, 21:38)Danek napisał(a): [ -> ]Grą oczywiście, że nie jest. Nie mogę wszakże lvlować swojego bohatera Wink Jednak są w niej pewne aspekty gry, choćby sformułowania, zdania które odnoszą się bardziej do realiów gry, niż rzeczywistości.

To, co wyżej, jest moim zdaniem. Tak jak wspominałem na początku, nie musisz się z nim zgadzać, ale od opiniowania swoich tekstów nie uciekniesz, skoro sam je umieszczasz na forum literackim.

Ze swej strony mogę Ci zaproponować wejście do działu "Kącik Literata". Mamy tam kilka fajnych artykułów, które pomagają doskonalić warsztat. Polecam.

Danek

"To, co wyżej, jest moim zdaniem. Tak jak wspominałem na początku, nie musisz się z nim zgadzać, ale od opiniowania swoich tekstów nie uciekniesz, skoro sam je umieszczasz na forum literackim." Sam się z tym zgodziłem we wcześniejszym poście Smile.

Jeśli chodzi o doskonalenie warsztatu, to ulepszam się (nie powiem doskonalę, bo doskonałość jest nieosiągalnaSmile) czytając książki i opowiadania innych Smile. A jak już począłeś o artykułach to ja chętnie korzystam z serwisu "Qfant", gdzie również znajdziesz wiele interesujących artykułów Smile. Kiedy mam czas to sobie je rozkminiam Smile.

"Myślałem, że autor poprawił swój tekst " Może nie poprawiam tekstu w mik po usłyszeniu krytyki, ale to nie znaczy, że nie biorę do siebie opinii innych i ich nie słucham Smile.
"Może nie poprawiam tekstu w mik po usłyszeniu krytyki, ale to nie znaczy, że nie biorę do siebie opinii innych i ich nie słucham" --- Tego też nie powiedziałem Smile

Ja zwykle pytam autora przed przeczytaniem jego tekstu, czy poprawił swoje opowiadanie, bo nie chciałbym powielać błędów przez kogoś wytkniętych. Tutaj przymknąłem oko na ten punkt i zacząłem od razu czytać Smile

Pozdrawiam
Nie szkodzi Smile.
Bywa przecież tak, że każdy inny czytelnik ma całkiem inną wersję poprawienia danego błęduSmile. Czasami...Smile
Stron: 1 2