Via Appia - Forum

Pełna wersja: M.V. - "Podróż po głowie"
Aktualnie przeglądasz uproszczoną wersję forum. Kliknij tutaj, by zobaczyć wersję z pełnym formatowaniem.
Autorem poniższej bajki jest mój znajomy, który wyraził zgodę na jej publikowanie i woli występować pod pseudonimem M.V. Wymyślił ją ustnie (w języku rosyjskim) w 1983 lub 1984 roku, a teraz ja przedstawiam to opowiadanie pisemnie w języku polskim. Ciekawa jest historia powstania tego dziwacznego utworu. Wtedy byliśmy dziećmi i zaproponowałem zagrać w grę polegającą na mówieniu absurdalnych zdań ze słów, które po prostu przychodzą do głowy. Najpierw mówiłem ja i wychodziły mi naprawdę absurdalne zdania. A potem zaczął mówić M.V. i wyszła mu dość ciekawa spójna bajka, choć nieco absurdalna. Zapamiętałem ją i potem czasem opowiadałem innym ludziom. Stopniowo nieco udoskonaliłem i uzupełniłem tę baśń; o niektórych szczegółach nawet nie pamiętam, kto je wymyślił: M.V. czy ja. Można byłoby postrzegać jako autorów nas obu, ale uważam, że autorem jest M.V., a ja jestem opowiadaczem i uzupełniaczem. Smile

M.V.

PODRÓŻ PO GŁOWIE


Wymyślił M.V. w 1983 lub 1984 roku. Zapisał D. Mierzejewski w lipcu 2020 roku.

Gdzieś pomiędzy Waszyngtonem a Nowym Jorkiem rosło gigantyczne drzewo. Na najdłuższej, najgrubszej i najmocniejszej gałęzi tego drzewa wisiał gigantyczny przedmiot w kształcie ludzkiej głowy. W pewnym dniu dwa amerykańskie chłopczyki - Dima i Wowa (miały dość oryginalne imiona jak na Amerykanów) - wdrapały się na to drzewo, przeszły po tej największej gałęzi i zeskoczyły na tę gigantyczną głowę.

Będąc już na głowie, Dima i Wowa najpierw się znaleźli w gęstym lesie, który dla tej głowy służył jako włosy. Przeszli kilkaset metrów i zobaczyli ogromne bestie, które gryzły ziemię. Domyślili się, że to są pchły. Poszli dalej. Po jakimś czasie zobaczyli ogromne zwierzęta innego kształtu, które również gryzły ziemię. Domyślili się, że to są wszy. Poszli dalej. Po jeszcze jakimś czasie zobaczyli grzyby z rękami i nogami. Każdy grzyb miał wysokość człowieka, w rękach trzymał siekierę i tą siekierą stopniowo ścinał drzewa. Domyślili się, że to grzybica strzygąca.

Idąc dalej, już nie spotykali żadnych potworów. W pewnym miejscu zobaczyli bagno, z którego sterczał jakiś konar. Kiedy Wowa trochę szarpnął ten konar, usłyszeli głośny krzyk. Chyba to krzyknęła głowa. Nie wiadomo, dlaczego szarpnięcie konara wywołało taką reakcję. Być może, to był nerw, niczym w opowiadaniu Doyle'a "Eksperyment profesora Challengera". A może, ten konar był dla głowy po prostu małym włoskiem, a jego szarpnięcie wywołało ból.

Wkrótce nasi podróżnicy wyszli z lasu i znaleźli się na dużym polu (czoło). Idąc dalej, przeszli między dwoma jeziorami (oczy), weszli na wzgórze (nos) i zeszli z innej strony po stromej części tego wzgórza. Zobaczyli na stoku dwie jaskinie (nozdrza). Weszli do jednej jaskini, ale tam im się nie spodobało, bo było dużo błota. Wtedy wyszli stąd i weszli do drugiej jaskini. Tam było sucho. Szli dalej po korytarzu.

Po kilkunastu minutach podeszli do urwiska. Na dnie przepaści rosło drzewo, którego gałęzie sięgały poziomu, na którym się znajdowali. Bardzo ciekawa jest historia powstania tego drzewa, bo kiedyś w tym miejscu był wulkan, który w pewnym dniu zaczął się przekształcać w drzewo.

Przekształcenie się zaczęło od tego, że kolejna erupcja wulkanu odbyła się w bardzo mroźnym dniu. Lawa nadzwyczaj szybko wyleciała z krateru w górę, ale od razu zamarzła. W konsekwencji krater został zatkany i utworzył się znacznie wyższy od wulkanu słup składający się z byłego wulkanu i zamarzłej lawy. Wskutek takiej niespodzianki wulkan instynktownie spróbował wyciągnąć ręce do przodu, ale, ponieważ nie miał rąk, to z niego po prostu wyrosły gałęzie. To już było prawie drzewo, tylko bez liści.

Zaś liście zostały utworzone w najciekawszy sposób. Pewien człowiek pomalował parkan zieloną farbą. To była wadliwa radziecka farba i w następnym dniu cała się złuszczyła. Wiatr poniósł płatki farby dokładnie do tego miejsca, gdzie wisiała ta gigantyczna głowa, potem wprowadził je dokładnie do tej jaskini i wszystkie one się przykleiły do tego drzewa, które powstało z wulkanu, i stały się jego liśćmi.

Wróćmy do naszych bohaterów. Dima i Wowa postanowili zejść po tym drzewie na dno przepaści i to im się udało. Na przeciwnej ścianie przepaści zobaczyli dwoje drzwi. Otworzyli te lewe i weszli do niewielkiego pokoju, w którym stał stół, a na stole leżały dwie srebrne siekiery oraz jakieś srebrne pudełko i srebrna łyżeczka. Każdy z chłopczyków wziął sobie siekierę. Dima otworzył pudełko i zobaczył w nim jakiś proszek. Zdecydował zabrać ze sobą też to pudełko z proszkiem i łyżeczkę.

Z tymi rzeczami w rękach wyszli z pokoju i otworzyli prawe drzwi. Za nimi był bardzo mały pokój, który nieco przypominał windę. Wowa nacisnął jeden z przycisków na ścianie i winda pojechała w górę. Kiedy winda się zatrzymała, nasi podróżnicy wyszli z niej i znaleźli się w tym samym lesie, od którego zaczęli swoją podróż po głowie. Na odległości kilkudziesięciu metrów zobaczyli te gigantyczne pchły, które już spotykali. Zrozumieli, że teraz mogą z nimi walczyć z pomocą zabranych ze sobą siekier i tym samym uwalniać głowę od szkodników i pasożytów.

Zaczęli zabijać pchły siekierami. To było łatwo. Wkrótce pozabijali wszystkie. Potem przeszli do tego miejsca, gdzie były gigantyczne wszy. Również wszystkie je pozabijali siekierami. Wtedy poszli zabijać strzygące grzyby. Ale tu już pojawił się problem: nie dawało się zabić ich siekierą. A kiedy grzyb zostawał przecięty na dwie części, to każda część szybko przekształcała się w pełnowartościowy grzyb z rękami, nogami i siekierą w rękach. Wskutek tego próby zabijania grzybów powodowały ich rozmnażanie.

I wtedy Dima się domyślił, że chyba trzeba użyć proszku ze srebrnego pudełka. Nabrał w łyżeczkę trochę tego proszku i rzucił proszkiem w grzyb. Grzyb od razu padł martwy. W taki sam sposób zostały zabite wszystkie te grzyby.

Oto tak dwa chłopczyki wyleczyły gigantyczną głowę.