06-07-2010, 14:37
Witam wszystkich! To mój pierwszy post tutaj, do tej pory fora literackie były dla mnie czymś obcym, ale nastał chyba moment, by się przemóc. Tak więc przedstawiam pierwszą część mojej najnowszej pracy, miało to być raczej krótkie opowiadanie, ale chyba nic z tego nie wyjdzie. Lubie fantastykę, lecz raczej nie w tradycyjnym wydaniu, z rycerzami, smokami i elfami, ale to jest jak najbardziej opowiadanie fantasy (choć język i zachowanie postaci nie jest zbyt fantastyczne, a już na pewno nie utrzymane w średniowiecznych klimatach). Tak czy inaczej, gorąco zachęcam do lektury i oceny.
Mechaniczny ptak skrzypiąc przekręcił głowę i patrzył teraz swoimi oczami z paciorków prosto na pochylającego się nad nim chłopaka. Dwa razy zatrzepotał stalowymi skrzydłami, jednym minimalnie wolniej od drugiego. Inspiracją projektu musiał być tukan lub inny egzotyczny gatunek o wielkim dziobie, za to śmiesznie malutkim ciałku.
- Szkaradztwo… - stwierdził młody mężczyzna i przewrócił oczami - Nie rozumiem, czym się tu zachwycać, przecież to najpaskudniejszy…
- Szkara-ara… dztwo… - wydobyło się nagle z wnętrza stalowego zwierzaka, a jego dziób na zawiasach zaczął się energicznie zamykać i otwierać – dztwo, dztwo, dztwo, dztwo…
- Łoł! - Chłopak momentalnie odsunął głowę i zrobił wielkie oczy, po chwili zachichotał i znowu zaczął przyglądać się zwierzakowi z bliska – Niesamowite!
Właściciel dziwacznej maszyny zaśmiał się tubalnie i trzepnął ptaka lekko w głowę, tak, że ten przestał powtarzać ostatnią sylabę. Zaczął za to skrobać metalowymi szponami niewysoką szafkę, na której stał, aż wióry leciały.
- Jak to działa? – Młodzian dociekliwym wzrokiem spojrzał na posiadacza mechanizmu – Chyba nie wsadził pan tam wróżki?! - Oburącz uniósł ptaka w górę i zaczął nim potrząsać, z wnętrza zwierzaka poczęły wylatywać niewyartykułowane dźwięki, a głowa obracać niesamowicie szybko wokół własnej osi.
Twarz właściciela ptaka w jednej chwili przybrała czerwony kolor, zagryzł on wargi i nadął policzki. Niedostrzegalnie szybkim ruchem wyrwał swoją własność z rąk chłopaka. Niesamowicie delikatnie odstawił go na miejsce, a gdy po kilku sekundach mechanizm się uspokoił i ptak znowu siedział spokojnie, patrząc martwymi oczami na obu mężczyzn, wypuścił powietrze z ulgą. Ale zaraz nabrał je z powrotem i obdarował chłopaka najgorszą wiązką przekleństw, na jaką było go stać.
- Dobra, dobra! Zamknij się już! – Młody mężczyzna odszedł od stoiska z ptakiem pospiesznym krokiem, odprowadzany krzykami właściciela, spojrzeniami gapiów i wydobywającym się z wnętrza ptaka „szkaradztwo, szkaradztwo, szkaradztwo!” – Idiota… -dodał cicho
Podszedł do pierwszej lepszej rzeczy, jaka zwróciła jego uwagę i już żałował, że w ogóle się zainteresował czymkolwiek, co to miasto ma do zaoferowania. Na ulicy było mnóstwo stoisk, wystaw i prezentacji, a wszystko związane było z szeroko pojętą nauką, zwłaszcza mechaniką i techniką. Ktoś pokazywał niezwykle skomplikowany okład naczyń, połączonych ze sobą cienkimi rureczkami, ktoś inny na oczach wszystkich tworzył dziwaczne urządzenia, wielu handlowało częściami i narzędziami, część projektami. Nad poziom tłumu wybijały się pokraczne , stalowe kominy, z których nieustannie wylatywał dym, czasem w dziwnych kolorach – wielu miało stoiska zaopatrzone w piece. Ludzie gadali, jak to na ruchliwych ulicach, ale od gwaru głośniejsze były odgłosy pracy różnych mechanizmów, często jednostajne i niezmienne. Wszystko to było ulokowane w szerokiej alei pomiędzy dwoma szeregami jednopiętrowych, różnokolorowych domków, tak wąskich, że od frontu mieściły się tylko drzwi i najwyżej jedno okienko, za to bardzo długich. Z okien na piętrze często wystawały postacie, zazwyczaj staruszków z długimi brodami. Dyskutowali oni miedzy sobą, nie zwracając uwagi ani tłum pod nimi, ani nawet na dym z pieców, który wiatr czasem niósł wprost na nich. Chłopak prychnął i schował ręce do kieszeni, zaczął się rozglądać, jakby od niechcenia. Zauważył stoisko, gdzie staruszek pokazywał dzieciom dziwaczną zabawkę - mniejszy od pięści pojazd, sam poruszający się po okręgu z malutkich szyn. Młodzian tym razem pokręcił tylko głowa, nie miał zamiaru przyglądać się z bliska niczemu więcej. Nagle ktoś położył mu rękę na ramieniu.
- Tutaj jesteś, mieliśmy się nie oddalać - kobiecy głos, choć delikatny był dla niego doskonale słyszalny w tłumie, jakby rozbrzmiewał we wnętrzu jego głowy - Już dałeś się poznać miejscowym, prawda?
Chłopak kątem oka spojrzał na swoja towarzyszkę, piękną, wysoką dziewczynę.
- Widziałaś? Facet ma chyba jakiś uraz związany z tą zabawką, po co to wystawia, jak nie chce, żeby ludzie oglądali? Mówiłem ci, że to miasto popaprańców.
- Chodź, za głośno tu – Młoda kobieta złapała go za nadgarstek i poczęła szybko wyprowadzać z tłumu, w kierunku niewielkiej, zaciemnionej wnęki miedzy domkami, gdzie przystanęli - Powinieneś się jednak delikatniej z tym obchodzić, Reunion. Ze wszystkim, w tym mieście. A najlepiej by było, jakbyś w ogóle niczego nie dotykał. Trząsłeś tym ptaszkiem jak … W sumie to trudno mi dobrać jakieś porównanie. Ale strasznie to robiłeś.
We wnęce było ciasno, trzy osoby nie dały by rady stać tutaj koło siebie. Dziewczyna obserwowała tłum, Reunion wszedł głębiej, oparł się o ścianę, skrzyżował ręce na piersi, spojrzał w przestrzeń przed siebie i wysunął podbródek.
- Chory człowiek – powiedział, mając na myśli właściciela mechanizmu – Rozumiem, gdybym robił tak z jego dzieckiem. Albo z piersiami jego żony. Ale to była cholerna zabawka, do tego brzydka jak noc.
- Dla tych ludzi te rzeczy są bardzo ważne – Kobieta spojrzała na niego
Reunion wzruszył tylko ramionami.
- Jeśli chcą marnować życie na takich głupotach, to ich sprawa – skwitował – A z tym ptakiem musiałem coś sprawdzić. Myślałem, że wsadził tam jakąś wróżkę czy gnoma, ale to nie mogło być tak. To coś mówiło moim głosem… A więc jakieś zaklęcie? W sumie naprawdę fajna rzecz… Kurwa! – krzyknął i uderzył się kilka razy pięścią w czoło.
-Co się stało? –wystraszona dziewczyna podbiegła do niego, ale on pokiwał jej na znak, że wszystko w porządku.
- Nie, nic… - Mlasnął z niesmakiem. - Tylko zdałem sobie sprawę, że to coś mnie zachwyciło. Mnie! To coś! Zachwyciło! A obiecałem sobie, że nie pozwolę, by cokolwiek w tym zepsutym mieście wywarło na mnie pozytywne wrażenie…
Osunął się na ziemie i przez chwile siedział z opuszczoną głową i smutnym wyrazem twarzy. Kobieta uśmiechnęła się i kucnęła przy nim.
- Jestem pewna, że nie wszystko tutaj jest złe – Poklepała go po ręce. – Rozwój jest, mimo wszystko dobry, prawda?
Chłopak spojrzał na nią spod łba i prychnął, ale chwycił ja za dłoń.
- Dobra jest bogini. I będę się modlić dwakroć zażarciej, by pozwoliła nam przetrwać w tej paszczy lwa – odpowiedział i zamilkł.
Minęła chwila, kobieta chciał wstać, ale on delikatnie ścisnął jej dłoń, dając znak, by przez chwile jeszcze tak zostali. Wtopił w nią swoje fiołkowe oczy, zwykle żywe, teraz smutne i wygasłe.
- Wiesz, że zrobię dla Ciebie wszystko, prawda, Syona? - zapytał, ale nie czekał na odpowiedź – Nie wiem, jaką misje masz tu do wykonania, nie przyszło mi przez myśl, żeby pytać. Poszedłem z tobą, gdy tylko mnie poprosiłaś, jak zwykle. Ale słuchaj. – Przyciągnął ją do siebie i kiwnięciem głowy wskazał na tłum – Ci ludzie, ludzie tego miasta… Zrywają nici przeznaczenia. Jeśli twoim zadaniem jest ich powstrzymać, tym chętniej ci pomogę. Ale nie wiem, czy podołam.
Puścił dłoń towarzyszki i poklepał się parę razy po twarzy. Uśmiechnął się szeroko , a w jego oczach znowu skakały ogniki.
- Czy moje nagłe zmiany nastrojów wciąż cię zaskakują? - spytał, śmiejąc się.
Dziewczyna pokiwała głową.
- Niezmiennie. Ale to cecha niezwykłych umysłów – Zachichotała i usiadła obok niego, opierając się o ścianę, położyła głowę na jego ramieniu.
Reunion zaciągnął się świeżym zapachem jej włosów, wiedział, że by mu pozwoliła. Obserwowali ludzi szybko się pojawiających i znikających z ich pola widzenia, ograniczonego kantami budynków.
- Widzisz w innych dobro - wypalił nagle Reunion. – To wielki dar. Ja go nie posiadam. On ci pozwoli przetrwać wszędzie, nawet tutaj, w stolicy wszystkiego, co ludzie mojego pokroju uważają z niewłaściwe. Zazdroszczę ci, że potrafisz być szczęśliwa w każdym miejscu.
- Tylko, jeśli ty jesteś ze mną – Zaśmiała się, a on jej zawtórował.
-Zawstydzasz mnie takimi wyznaniami – przyznał. – A rozpoczęcie krępujących tematów, to najlepszy znak, że pora kończyć rozmowę. Bierzemy się do roboty, jakakolwiek by ona nie była?
Syona pokiwała głową z uśmiechem.
- Bierzemy.
Wielu uwielbia historię, o powstaniu Toohitech, miasta umysłów, gdyż jest to piękna opowieść o sile ludzkiej dociekliwości i pogoni za wiedzą. Choć brakuje w niej rycerzy, smoków i księżniczek, nieustannie syci ona serca naukowców całego świata. A wszystko miało zacząć się ponad trzysta lat temu, w czasach, gdy ludy świata były ciemne i prymitywne, a rozwój i nauka nie były nawet w planach. Bo i zasadnych planów nie było. Nieznany z imienia magnat miał dosyć takiego stanu rzeczy. W wiosce na krańcu świata postawił on szkołę, zwaną Pierwszym Uniwersytetem i zebrał tam mędrców całego świata, podobnie jak on zaniepokojonych zastojem świata. Chciał sprawdzić w ten sposób, jak bardzo ludziom zależy na wiedzy, ilu postanowi rzucić wszystko i przybyć na kraniec świata. Przez pierwszy rok miał on mieć dwoje wychowanków, przez następny dziesięcioro, w następnym już ponad dwadzieścia dusz kształciło się w jego ośrodku. Po dekadzie powstał w tej mieścinie kolejny uniwersytet, po kilku latach jeszcze kolejny. Świat zaczął się powoli rozwijać, nie wiadomo, czy dzięki uniwersytetom, czy po prostu przyszła na to pora. Ale Toohitech już zawsze wyprzedzało wszystkie znane krainy, było snem ludzi pragnących wiedzy, było ojczyzną tak niesamowitych wynalazków, że mieszkańcy obawiali się je wypuszczać poza mury swego miasta, by nie zmieniły one na trwałe porządku świata. Świata, który z daleka obserwował poczynania miasta, żyjąc własnym tempem.
Reunion po godzinie spędzonej tutaj już wiedział, że nigdy nie polubi tego miasta. Dziwaczni mieszkańcy napawali go odrazą, miał dosyć nieustającego hałasu pracujących wszędzie dookoła mechanizmów. Wypił łyk piwa z potężnego kufla, miało metaliczny posmak, aż się zakrztusił.
- Cholera – załkał i schował twarz w dłoniach. – Skurwysyny… Nawet piwo jest przesiąknięte tym miastem…
Odsunął od siebie kufel i zakręcił się na dziwnym, wysokim, obrotowym taborecie, oparł łokcie o blat. Jeszcze nigdy nie widział takiej karczmy. Kamienne ściany, stoły z metalowymi nogami i szklanymi blatami, fotele i kanapy obite najprzedniejszą skórą. Okna były przysłonięte potężnymi, bordowymi kotarami, fantazyjnie spiętymi i tak długimi, że wiły się po podłodze, światło pochodziło z dziwacznych, przymocowanych do ścian i ustawionych na stolikach lamp. Gości siedziało tu niewielu, ale to nie była jeszcze pora, gdy takie przybytki są oblegane. Na podwyższeniu w kącie sali grajek dawał koncert skrzypcowy. Skończył właśnie jedną piosenkę, za co kilkoro ludzi nagrodziło go brawami, gdy schludnie ubrany i przystrzyżony karczmarz postawił przed Syoną zielonkawy płyn w niewielkim kieliszku.
- Co to? – Zaciekawiony Reunion nachylił się nad nią.
- Nie wiem - przyznała. – Ale miało ciekawą nazwę. Chodź – Zeskoczyła z wysokiego siedziska z kieliszkiem w ręce i ruszyła w stronę wolnego stołu w nawie.
Reunion powoli ruszył za nią, zostawiając piwo na barze. Rozsiadł się na niezwykle miękkiej kanapie, Syona wybrała fotel, upiła łyk z kieliszka i ostrożnie postawiła go na szklanym blacie.
- A więc. - Zaczął chłopak. – Co nasza pani inkwizytor ma do zrobienia w Toohitech?
Syona pokręciła głową.
- Miałeś mnie tak nie nazywać. Nigdy nie będę prawdziwym członkiem Inkwizycji. Zresztą, nie przyjęliby kobiety na żadne znaczące stanowisko. Zrobiliby ze mnie siepacza jakiegoś swojego mistrza i nawet nie mówiliby, na czym polega obecne zadanie.
- To trochę tak, jak ty postępujesz ze mną – Zaśmiał się Reunion.
Dziewczyna oburzyła się.
- Przestań! Nigdy nie traktowałabym cię jako swojego sługi. Nie moja wina, że nigdy nie pytasz, co mamy do zrobienia. I że zawsze się zgadzasz ze mną iść.
- Tak działam. – Reunion uśmiechnął się tylko. – Wierzę. Wierzę w ciebie, więc idę tam, gdzie ty i robię to, o co mnie poprosisz. Wierzę też w Inkwizycję. Nie należę do waszej wiary, ale wiem, że ich działania na pewno nie przyspieszą końca świata, a pewnie i go oddalą. Bogini czuwa nad wszystkimi dobrymi ludźmi, nie pozwoli mi zejść na złą drogę, póki będę kierował się wiarą.
Zamilkli. Gdy Reunion tworzył swoje, bądź co bądź, trafne i ładnie brzmiące życiowe mądrości, Syona starała się rozluźnić atmosferę, nie lubiła go zbyt poważnego. Teraz jednak wiedziała, że lepiej zachować względną powagę. On naprawdę nigdy nie pytał, jaką misję dostała, jako wolny wysłannik Inkwizytorium, po prostu szedł za nią i wykonywał polecenia. Choć zawsze były one w postaci próśb, on jednak jej nie odmawiał, nigdy. Syona wiedziała, że Reunion jest człowiekiem, któremu dodatkowe fakty tylko utrudniają działanie. Był jak zwierzę, parł przed siebie wiedziony instynktem. Gdy zna tylko cel, idzie do niego prostą droga. Jeśli na tej drodze będzie ściana – przebije się przez nią, nawet jej nie zauważy, póki się go nie poinformuje, o jej istnieniu. Dlatego Syona zawsze przekazywała Reunionowi informacje wyłącznie o naczelnym celu jej misji. Ale nigdy nie pomyślała, by traktować go jak zwierzę, psa, któremu wystarczy wskazać palcem, gdzie ma biec. Po prostu on sam byłby zły, gdyby wdając się w szczegóły, dziewczyna zabiła jego potencjał. Dochodziła jeszcze sprawa jej pracodawców, którzy surowo zaznaczali, by wziętym do zadań pomocnikom, czy to przyjaciołom, czy najemnikom, przekazywać tylko najniezbędniejsze informacje i to tuż przed samą misją. Czasem jednak bywały sytuacje, gdy powiedzieć trzeba wszystko, aż do najmniejszego szczegółu, a to była jedna z nich. Tym bardziej, że zadanie dotyczyło Reuniona jak żadne poprzednie, odnosiło się do jego wierzeń i uczuć. Syona wypaił jeszcze łyk napoju.
- Wybacz, Reunion – Dziewczyna zebrała się na uśmiech. – ale tym razem muszę ci powiedzieć o wszystkim. To bardzo poważne zadanie.
Do ich stolika podszedł karczmarz, niosąc kufel Reuniona, myśląc, że ten go zapomniał. Chłopak spojrzał na niego groźnie, ale ręką dał przyzwolenie, by postawić piwo na blacie. Poczekał, aż karczmarz odejdzie i podjął rozmowę.
- A więc mów, skoro naprawdę muszę wiedzieć. Tylko pamiętaj, że co by to nie było, nie zawaham się.
Syona pokiwała głową.
- Wiem. No dobrze – Zakaszlała w dłoń. - Widziałeś najwyższy budynek miasta?
Chłopak zastanowił się chwilę i skinął.
- Ten dziwaczy zamek z białego marmuru? W centrum? Z daleka, ale widziałem.
- To Świątynia Dumania – powiedziała Syona.
Reunion aż się zerwał i miał coś krzyknąć, ale opamiętał się i usiadł.
- Świątynia? – szepną. – Chyba im mor wyżarł mózgi! Naukowcy! Powinienem ich nauczyć, czym jest świątynia! Będę zbrojnym ramieniem bogini! Nie pozwolę, by swój przybytek nazywali świątynią! Naszym celem jest zniszczenie tego gniazda herezji, które samą swoją nazwą narusza zasadę dwóch sfer?
Syona nie spodziewała się, że już na tym etapie rozmowy u jej towarzysza obudzą się takie emocje. Dopiła zielony napój, który całkiem jej smakował, i spojrzała spokojnie na Reuniona.
- Niestety, nie. Cel jest dużo poważniejszy. – pocieszyła go.
Chłopak przewiesił głowę przez oparcie kanapy i westchnął głośno.
- W takim razie jakoś wytrzymam. I co dalej z tą… – zawahał się. – Z tym lokalem?
- Przeprowadzają tam bardzo ważne badania. - Syona nachyliła się nad stołem i przyciszyła głos – Badania, które trzeba powstrzymać za wszelką cenę.
Reunion uśmiechnął się szeroko, wyglądał trochę strasznie w słabym świetle, jaki dawała lampa na stoliku.
- Brzmi naprawdę ciekawie – Zachichotał. – Za wszelką cenę… Cóż to za badania?
Jego towarzyszka spojrzała na niego poważnie, położyła dłonie na blacie.
- Badania ogłoszone obliczeniami tysiąclecia – powiedziała. – Prowadzone tam są Boskie Rachunki.
I to już koniec pierwszej części. Wiem, że niewiele z niej wynika, ale głównym celem było przedstawienie bohaterów i miejsca akcji. Piszcie, proszę, czy interesuje was dalszy ciąg.
Boskie Rachunki
część pierwsza
część pierwsza
Mechaniczny ptak skrzypiąc przekręcił głowę i patrzył teraz swoimi oczami z paciorków prosto na pochylającego się nad nim chłopaka. Dwa razy zatrzepotał stalowymi skrzydłami, jednym minimalnie wolniej od drugiego. Inspiracją projektu musiał być tukan lub inny egzotyczny gatunek o wielkim dziobie, za to śmiesznie malutkim ciałku.
- Szkaradztwo… - stwierdził młody mężczyzna i przewrócił oczami - Nie rozumiem, czym się tu zachwycać, przecież to najpaskudniejszy…
- Szkara-ara… dztwo… - wydobyło się nagle z wnętrza stalowego zwierzaka, a jego dziób na zawiasach zaczął się energicznie zamykać i otwierać – dztwo, dztwo, dztwo, dztwo…
- Łoł! - Chłopak momentalnie odsunął głowę i zrobił wielkie oczy, po chwili zachichotał i znowu zaczął przyglądać się zwierzakowi z bliska – Niesamowite!
Właściciel dziwacznej maszyny zaśmiał się tubalnie i trzepnął ptaka lekko w głowę, tak, że ten przestał powtarzać ostatnią sylabę. Zaczął za to skrobać metalowymi szponami niewysoką szafkę, na której stał, aż wióry leciały.
- Jak to działa? – Młodzian dociekliwym wzrokiem spojrzał na posiadacza mechanizmu – Chyba nie wsadził pan tam wróżki?! - Oburącz uniósł ptaka w górę i zaczął nim potrząsać, z wnętrza zwierzaka poczęły wylatywać niewyartykułowane dźwięki, a głowa obracać niesamowicie szybko wokół własnej osi.
Twarz właściciela ptaka w jednej chwili przybrała czerwony kolor, zagryzł on wargi i nadął policzki. Niedostrzegalnie szybkim ruchem wyrwał swoją własność z rąk chłopaka. Niesamowicie delikatnie odstawił go na miejsce, a gdy po kilku sekundach mechanizm się uspokoił i ptak znowu siedział spokojnie, patrząc martwymi oczami na obu mężczyzn, wypuścił powietrze z ulgą. Ale zaraz nabrał je z powrotem i obdarował chłopaka najgorszą wiązką przekleństw, na jaką było go stać.
- Dobra, dobra! Zamknij się już! – Młody mężczyzna odszedł od stoiska z ptakiem pospiesznym krokiem, odprowadzany krzykami właściciela, spojrzeniami gapiów i wydobywającym się z wnętrza ptaka „szkaradztwo, szkaradztwo, szkaradztwo!” – Idiota… -dodał cicho
Podszedł do pierwszej lepszej rzeczy, jaka zwróciła jego uwagę i już żałował, że w ogóle się zainteresował czymkolwiek, co to miasto ma do zaoferowania. Na ulicy było mnóstwo stoisk, wystaw i prezentacji, a wszystko związane było z szeroko pojętą nauką, zwłaszcza mechaniką i techniką. Ktoś pokazywał niezwykle skomplikowany okład naczyń, połączonych ze sobą cienkimi rureczkami, ktoś inny na oczach wszystkich tworzył dziwaczne urządzenia, wielu handlowało częściami i narzędziami, część projektami. Nad poziom tłumu wybijały się pokraczne , stalowe kominy, z których nieustannie wylatywał dym, czasem w dziwnych kolorach – wielu miało stoiska zaopatrzone w piece. Ludzie gadali, jak to na ruchliwych ulicach, ale od gwaru głośniejsze były odgłosy pracy różnych mechanizmów, często jednostajne i niezmienne. Wszystko to było ulokowane w szerokiej alei pomiędzy dwoma szeregami jednopiętrowych, różnokolorowych domków, tak wąskich, że od frontu mieściły się tylko drzwi i najwyżej jedno okienko, za to bardzo długich. Z okien na piętrze często wystawały postacie, zazwyczaj staruszków z długimi brodami. Dyskutowali oni miedzy sobą, nie zwracając uwagi ani tłum pod nimi, ani nawet na dym z pieców, który wiatr czasem niósł wprost na nich. Chłopak prychnął i schował ręce do kieszeni, zaczął się rozglądać, jakby od niechcenia. Zauważył stoisko, gdzie staruszek pokazywał dzieciom dziwaczną zabawkę - mniejszy od pięści pojazd, sam poruszający się po okręgu z malutkich szyn. Młodzian tym razem pokręcił tylko głowa, nie miał zamiaru przyglądać się z bliska niczemu więcej. Nagle ktoś położył mu rękę na ramieniu.
- Tutaj jesteś, mieliśmy się nie oddalać - kobiecy głos, choć delikatny był dla niego doskonale słyszalny w tłumie, jakby rozbrzmiewał we wnętrzu jego głowy - Już dałeś się poznać miejscowym, prawda?
Chłopak kątem oka spojrzał na swoja towarzyszkę, piękną, wysoką dziewczynę.
- Widziałaś? Facet ma chyba jakiś uraz związany z tą zabawką, po co to wystawia, jak nie chce, żeby ludzie oglądali? Mówiłem ci, że to miasto popaprańców.
- Chodź, za głośno tu – Młoda kobieta złapała go za nadgarstek i poczęła szybko wyprowadzać z tłumu, w kierunku niewielkiej, zaciemnionej wnęki miedzy domkami, gdzie przystanęli - Powinieneś się jednak delikatniej z tym obchodzić, Reunion. Ze wszystkim, w tym mieście. A najlepiej by było, jakbyś w ogóle niczego nie dotykał. Trząsłeś tym ptaszkiem jak … W sumie to trudno mi dobrać jakieś porównanie. Ale strasznie to robiłeś.
We wnęce było ciasno, trzy osoby nie dały by rady stać tutaj koło siebie. Dziewczyna obserwowała tłum, Reunion wszedł głębiej, oparł się o ścianę, skrzyżował ręce na piersi, spojrzał w przestrzeń przed siebie i wysunął podbródek.
- Chory człowiek – powiedział, mając na myśli właściciela mechanizmu – Rozumiem, gdybym robił tak z jego dzieckiem. Albo z piersiami jego żony. Ale to była cholerna zabawka, do tego brzydka jak noc.
- Dla tych ludzi te rzeczy są bardzo ważne – Kobieta spojrzała na niego
Reunion wzruszył tylko ramionami.
- Jeśli chcą marnować życie na takich głupotach, to ich sprawa – skwitował – A z tym ptakiem musiałem coś sprawdzić. Myślałem, że wsadził tam jakąś wróżkę czy gnoma, ale to nie mogło być tak. To coś mówiło moim głosem… A więc jakieś zaklęcie? W sumie naprawdę fajna rzecz… Kurwa! – krzyknął i uderzył się kilka razy pięścią w czoło.
-Co się stało? –wystraszona dziewczyna podbiegła do niego, ale on pokiwał jej na znak, że wszystko w porządku.
- Nie, nic… - Mlasnął z niesmakiem. - Tylko zdałem sobie sprawę, że to coś mnie zachwyciło. Mnie! To coś! Zachwyciło! A obiecałem sobie, że nie pozwolę, by cokolwiek w tym zepsutym mieście wywarło na mnie pozytywne wrażenie…
Osunął się na ziemie i przez chwile siedział z opuszczoną głową i smutnym wyrazem twarzy. Kobieta uśmiechnęła się i kucnęła przy nim.
- Jestem pewna, że nie wszystko tutaj jest złe – Poklepała go po ręce. – Rozwój jest, mimo wszystko dobry, prawda?
Chłopak spojrzał na nią spod łba i prychnął, ale chwycił ja za dłoń.
- Dobra jest bogini. I będę się modlić dwakroć zażarciej, by pozwoliła nam przetrwać w tej paszczy lwa – odpowiedział i zamilkł.
Minęła chwila, kobieta chciał wstać, ale on delikatnie ścisnął jej dłoń, dając znak, by przez chwile jeszcze tak zostali. Wtopił w nią swoje fiołkowe oczy, zwykle żywe, teraz smutne i wygasłe.
- Wiesz, że zrobię dla Ciebie wszystko, prawda, Syona? - zapytał, ale nie czekał na odpowiedź – Nie wiem, jaką misje masz tu do wykonania, nie przyszło mi przez myśl, żeby pytać. Poszedłem z tobą, gdy tylko mnie poprosiłaś, jak zwykle. Ale słuchaj. – Przyciągnął ją do siebie i kiwnięciem głowy wskazał na tłum – Ci ludzie, ludzie tego miasta… Zrywają nici przeznaczenia. Jeśli twoim zadaniem jest ich powstrzymać, tym chętniej ci pomogę. Ale nie wiem, czy podołam.
Puścił dłoń towarzyszki i poklepał się parę razy po twarzy. Uśmiechnął się szeroko , a w jego oczach znowu skakały ogniki.
- Czy moje nagłe zmiany nastrojów wciąż cię zaskakują? - spytał, śmiejąc się.
Dziewczyna pokiwała głową.
- Niezmiennie. Ale to cecha niezwykłych umysłów – Zachichotała i usiadła obok niego, opierając się o ścianę, położyła głowę na jego ramieniu.
Reunion zaciągnął się świeżym zapachem jej włosów, wiedział, że by mu pozwoliła. Obserwowali ludzi szybko się pojawiających i znikających z ich pola widzenia, ograniczonego kantami budynków.
- Widzisz w innych dobro - wypalił nagle Reunion. – To wielki dar. Ja go nie posiadam. On ci pozwoli przetrwać wszędzie, nawet tutaj, w stolicy wszystkiego, co ludzie mojego pokroju uważają z niewłaściwe. Zazdroszczę ci, że potrafisz być szczęśliwa w każdym miejscu.
- Tylko, jeśli ty jesteś ze mną – Zaśmiała się, a on jej zawtórował.
-Zawstydzasz mnie takimi wyznaniami – przyznał. – A rozpoczęcie krępujących tematów, to najlepszy znak, że pora kończyć rozmowę. Bierzemy się do roboty, jakakolwiek by ona nie była?
Syona pokiwała głową z uśmiechem.
- Bierzemy.
Wielu uwielbia historię, o powstaniu Toohitech, miasta umysłów, gdyż jest to piękna opowieść o sile ludzkiej dociekliwości i pogoni za wiedzą. Choć brakuje w niej rycerzy, smoków i księżniczek, nieustannie syci ona serca naukowców całego świata. A wszystko miało zacząć się ponad trzysta lat temu, w czasach, gdy ludy świata były ciemne i prymitywne, a rozwój i nauka nie były nawet w planach. Bo i zasadnych planów nie było. Nieznany z imienia magnat miał dosyć takiego stanu rzeczy. W wiosce na krańcu świata postawił on szkołę, zwaną Pierwszym Uniwersytetem i zebrał tam mędrców całego świata, podobnie jak on zaniepokojonych zastojem świata. Chciał sprawdzić w ten sposób, jak bardzo ludziom zależy na wiedzy, ilu postanowi rzucić wszystko i przybyć na kraniec świata. Przez pierwszy rok miał on mieć dwoje wychowanków, przez następny dziesięcioro, w następnym już ponad dwadzieścia dusz kształciło się w jego ośrodku. Po dekadzie powstał w tej mieścinie kolejny uniwersytet, po kilku latach jeszcze kolejny. Świat zaczął się powoli rozwijać, nie wiadomo, czy dzięki uniwersytetom, czy po prostu przyszła na to pora. Ale Toohitech już zawsze wyprzedzało wszystkie znane krainy, było snem ludzi pragnących wiedzy, było ojczyzną tak niesamowitych wynalazków, że mieszkańcy obawiali się je wypuszczać poza mury swego miasta, by nie zmieniły one na trwałe porządku świata. Świata, który z daleka obserwował poczynania miasta, żyjąc własnym tempem.
Reunion po godzinie spędzonej tutaj już wiedział, że nigdy nie polubi tego miasta. Dziwaczni mieszkańcy napawali go odrazą, miał dosyć nieustającego hałasu pracujących wszędzie dookoła mechanizmów. Wypił łyk piwa z potężnego kufla, miało metaliczny posmak, aż się zakrztusił.
- Cholera – załkał i schował twarz w dłoniach. – Skurwysyny… Nawet piwo jest przesiąknięte tym miastem…
Odsunął od siebie kufel i zakręcił się na dziwnym, wysokim, obrotowym taborecie, oparł łokcie o blat. Jeszcze nigdy nie widział takiej karczmy. Kamienne ściany, stoły z metalowymi nogami i szklanymi blatami, fotele i kanapy obite najprzedniejszą skórą. Okna były przysłonięte potężnymi, bordowymi kotarami, fantazyjnie spiętymi i tak długimi, że wiły się po podłodze, światło pochodziło z dziwacznych, przymocowanych do ścian i ustawionych na stolikach lamp. Gości siedziało tu niewielu, ale to nie była jeszcze pora, gdy takie przybytki są oblegane. Na podwyższeniu w kącie sali grajek dawał koncert skrzypcowy. Skończył właśnie jedną piosenkę, za co kilkoro ludzi nagrodziło go brawami, gdy schludnie ubrany i przystrzyżony karczmarz postawił przed Syoną zielonkawy płyn w niewielkim kieliszku.
- Co to? – Zaciekawiony Reunion nachylił się nad nią.
- Nie wiem - przyznała. – Ale miało ciekawą nazwę. Chodź – Zeskoczyła z wysokiego siedziska z kieliszkiem w ręce i ruszyła w stronę wolnego stołu w nawie.
Reunion powoli ruszył za nią, zostawiając piwo na barze. Rozsiadł się na niezwykle miękkiej kanapie, Syona wybrała fotel, upiła łyk z kieliszka i ostrożnie postawiła go na szklanym blacie.
- A więc. - Zaczął chłopak. – Co nasza pani inkwizytor ma do zrobienia w Toohitech?
Syona pokręciła głową.
- Miałeś mnie tak nie nazywać. Nigdy nie będę prawdziwym członkiem Inkwizycji. Zresztą, nie przyjęliby kobiety na żadne znaczące stanowisko. Zrobiliby ze mnie siepacza jakiegoś swojego mistrza i nawet nie mówiliby, na czym polega obecne zadanie.
- To trochę tak, jak ty postępujesz ze mną – Zaśmiał się Reunion.
Dziewczyna oburzyła się.
- Przestań! Nigdy nie traktowałabym cię jako swojego sługi. Nie moja wina, że nigdy nie pytasz, co mamy do zrobienia. I że zawsze się zgadzasz ze mną iść.
- Tak działam. – Reunion uśmiechnął się tylko. – Wierzę. Wierzę w ciebie, więc idę tam, gdzie ty i robię to, o co mnie poprosisz. Wierzę też w Inkwizycję. Nie należę do waszej wiary, ale wiem, że ich działania na pewno nie przyspieszą końca świata, a pewnie i go oddalą. Bogini czuwa nad wszystkimi dobrymi ludźmi, nie pozwoli mi zejść na złą drogę, póki będę kierował się wiarą.
Zamilkli. Gdy Reunion tworzył swoje, bądź co bądź, trafne i ładnie brzmiące życiowe mądrości, Syona starała się rozluźnić atmosferę, nie lubiła go zbyt poważnego. Teraz jednak wiedziała, że lepiej zachować względną powagę. On naprawdę nigdy nie pytał, jaką misję dostała, jako wolny wysłannik Inkwizytorium, po prostu szedł za nią i wykonywał polecenia. Choć zawsze były one w postaci próśb, on jednak jej nie odmawiał, nigdy. Syona wiedziała, że Reunion jest człowiekiem, któremu dodatkowe fakty tylko utrudniają działanie. Był jak zwierzę, parł przed siebie wiedziony instynktem. Gdy zna tylko cel, idzie do niego prostą droga. Jeśli na tej drodze będzie ściana – przebije się przez nią, nawet jej nie zauważy, póki się go nie poinformuje, o jej istnieniu. Dlatego Syona zawsze przekazywała Reunionowi informacje wyłącznie o naczelnym celu jej misji. Ale nigdy nie pomyślała, by traktować go jak zwierzę, psa, któremu wystarczy wskazać palcem, gdzie ma biec. Po prostu on sam byłby zły, gdyby wdając się w szczegóły, dziewczyna zabiła jego potencjał. Dochodziła jeszcze sprawa jej pracodawców, którzy surowo zaznaczali, by wziętym do zadań pomocnikom, czy to przyjaciołom, czy najemnikom, przekazywać tylko najniezbędniejsze informacje i to tuż przed samą misją. Czasem jednak bywały sytuacje, gdy powiedzieć trzeba wszystko, aż do najmniejszego szczegółu, a to była jedna z nich. Tym bardziej, że zadanie dotyczyło Reuniona jak żadne poprzednie, odnosiło się do jego wierzeń i uczuć. Syona wypaił jeszcze łyk napoju.
- Wybacz, Reunion – Dziewczyna zebrała się na uśmiech. – ale tym razem muszę ci powiedzieć o wszystkim. To bardzo poważne zadanie.
Do ich stolika podszedł karczmarz, niosąc kufel Reuniona, myśląc, że ten go zapomniał. Chłopak spojrzał na niego groźnie, ale ręką dał przyzwolenie, by postawić piwo na blacie. Poczekał, aż karczmarz odejdzie i podjął rozmowę.
- A więc mów, skoro naprawdę muszę wiedzieć. Tylko pamiętaj, że co by to nie było, nie zawaham się.
Syona pokiwała głową.
- Wiem. No dobrze – Zakaszlała w dłoń. - Widziałeś najwyższy budynek miasta?
Chłopak zastanowił się chwilę i skinął.
- Ten dziwaczy zamek z białego marmuru? W centrum? Z daleka, ale widziałem.
- To Świątynia Dumania – powiedziała Syona.
Reunion aż się zerwał i miał coś krzyknąć, ale opamiętał się i usiadł.
- Świątynia? – szepną. – Chyba im mor wyżarł mózgi! Naukowcy! Powinienem ich nauczyć, czym jest świątynia! Będę zbrojnym ramieniem bogini! Nie pozwolę, by swój przybytek nazywali świątynią! Naszym celem jest zniszczenie tego gniazda herezji, które samą swoją nazwą narusza zasadę dwóch sfer?
Syona nie spodziewała się, że już na tym etapie rozmowy u jej towarzysza obudzą się takie emocje. Dopiła zielony napój, który całkiem jej smakował, i spojrzała spokojnie na Reuniona.
- Niestety, nie. Cel jest dużo poważniejszy. – pocieszyła go.
Chłopak przewiesił głowę przez oparcie kanapy i westchnął głośno.
- W takim razie jakoś wytrzymam. I co dalej z tą… – zawahał się. – Z tym lokalem?
- Przeprowadzają tam bardzo ważne badania. - Syona nachyliła się nad stołem i przyciszyła głos – Badania, które trzeba powstrzymać za wszelką cenę.
Reunion uśmiechnął się szeroko, wyglądał trochę strasznie w słabym świetle, jaki dawała lampa na stoliku.
- Brzmi naprawdę ciekawie – Zachichotał. – Za wszelką cenę… Cóż to za badania?
Jego towarzyszka spojrzała na niego poważnie, położyła dłonie na blacie.
- Badania ogłoszone obliczeniami tysiąclecia – powiedziała. – Prowadzone tam są Boskie Rachunki.
I to już koniec pierwszej części. Wiem, że niewiele z niej wynika, ale głównym celem było przedstawienie bohaterów i miejsca akcji. Piszcie, proszę, czy interesuje was dalszy ciąg.