Via Appia - Forum

Pełna wersja: Wosiek i Gras - 12 lat później.
Aktualnie przeglądasz uproszczoną wersję forum. Kliknij tutaj, by zobaczyć wersję z pełnym formatowaniem.
Wosiek i Gras – 12 Lat później

































1


Poranne promienie słońca powoli zaczęły pełznąć przez zamknięte żaluzje. Nic nie zapowiadało że ten dzień będzie się różnił od pozostałych. Każdy dzień w zgliszczach tego co kiedyś nazywano miastem Chrzanów, polegał na rutynowym wykonywaniu tych samych czynności. Jednak pewne wydarzenia na zawsze miały zmienić dotychczasowe, w miarę spokojne egzystowanie.
Wosiek przebudził się z ciężkim kacem. Ból głowy był potworny, a suchość w ustach nieznośna. Był to jeden z dni w których człowiek ma ochotę pozostać w łóżku całą dobę, zostawiając nawet najważniejsze sprawy do załatwienia na kolejny dzień. Wiedział jednak że pewne rzeczy musi zrobić, by przeżyć. Zapas wody się kończył, a przy temperaturach dochodzących nawet czterdziestu stopni powyżej zera, jej brak może się skończyć dla wielu niechybną śmiercią. Sięgnął po manierkę z wodą. Cudowny płyn napełnił mu usta, a każdy kolejny łyk gasił pragnienie tak szybko, jak wiadro wody wylane wprost na płonące ognisko. W głowie z wolna przetaczał się obraz pijackich wybryków ubiegłej nocy. „Jak wróciłem do domu?”, „Skąd ta krew na moich rękach?” Głuche pytania zadawane w myślach, znikające echem bez odpowiedzi. Czuł się jak ślepiec kroczący we mgle, uporczywie szukający czegokolwiek czego mógłby się złapać. Wysiłki zmęczonego umysłu o tej pogańskiej godzinie były próżnym trudem. Zwlekł się z łóżka z finezją godną okaleczonego weterana wojennego. Resztki alkoholu wciąż bezlitośnie siały spustoszenie w jego organizmie.
Pokój wyglądał przyzwoicie. Oczywiście na tyle przyzwoicie, na ile mogło pozwolić dwóch mieszkających w nim mężczyzn. Dwa materace w przeciwległych kątach, okno wychodzące na wschód. Stara szafa pamiętająca jeszcze chyba czasu PRL-u. Skrzynia na broń. Ściany nosiły ślady zadrapań i pęknięć, gdzie niegdzie pozwalając przerwać odwieczną symbiozę tynku i pustaka. Każdego dnia opowiadały swoją mroczną historię. Na podłodze leżało kilkanaście butelek po piwie, kilka butelek po wódce i jeden karton do połowy wypełniony jeszcze winem.
- Ja pierdole, ale burdel… – odezwał się pod nosem.
Kiedy dokładnie zlustrował pokój, dostrzegł że jego współlokator leży po drugiej stronie pokoju. Sądząc po tym że śpi w połowie na ziemi, a w połowie na materacu, domyślił się że Grasownik również nie miał lekkiej nocy.
- Grasiu, wstawaj kurwa… - mruknął Marcin – Wstawaj bo musisz mi powiedzieć co robiliśmy wczoraj wieczór. Ni chuja nic nie mogę sobie przypomnieć…
- Zaraz… - Odparł powoli Grasownik nie wiedząc czy wciąż jeszcze śni, czy już zdążył się obudzić.
- No wstawajże kurwa! – Wosiek podniósł głos kilka decybeli wyżej. Zbliżył się do Grasownika, żeby móc go szturchnąć zakrwawioną ręką. Potrząsał nim powoli, dając mu czas na powolne przebudzenie z pijackiego letargu.
- Kurwa…. no czekaj, już wstaje …
- No jakoś ci się szczególnie nie spieszy, panie „ przespałbym jeszcze pół dnia”!
- Łeb mnie boli, nie musisz się tak wydzierać z samego rana do chuja…
Grasownik podniósł się się z materaca. Nie zrobił tego chętnie, bo sen był jedną z jego największych przyjemności w życiu, zaraz po seksie. Jeszcze w czasach przed kataklizmem, potrafił przesypiać po osiemnaście godzin dziennie. Na początku robił to ze zmęczenia – praca którą wykonywał pozbawiała go sił do tego stopnia, że jedząc obiad niejednokrotnie przy nim zasypiał. Później sen stał się dla niego jedną z prostszych i zdecydowanie jedną z najtańszych przyjemności. W czasach obecnych, mógł jedynie o tym pomarzyć. Ilość snu ograniczała się tylko do zregenerowania sił witalnych i ogólnego wypoczęcia. Zbyt długi sen powodował większe zmęczenie, a to na pewno nie było zbyt przydatne w starciach z hordami dzikiej zwierzyny, lub w losowych spotkaniach z niedobitkami marginesu społeczeństwa wyniszczonego widmem kataklizmu.
Wstał, pomagając sobie obiema rękami. Przez jakiś czas zmagał się z siłami grawitacji, by wyprostować się na równe nogi. Wraz z ich rozprostowaniem, kolana chrupnęły lekko w stawach. Chwilowy zawrót głowy omal nie pozbawił go równowagi. We krwi miał wciąż około jednego promila alkoholu.
Gdy wszedł do kuchni, w jego nozdrza boleśnie uderzył intensywny zapach krwi. Od tego zapachu niejeden zwróciłby całą zawartość żołądka. Jednak nie on. Grasownik przez dziesięć lat miał styczność z zapachem krwi, widokiem ton ścierwa gotowego do oprawienia i pocięcia na drobne kawałeczki. Przez 4 lata pracował przy krojeniu kurczaków, z początku nie mieszcząc się w wymaganej normie. Jednak praca na akord i chęć szybkiego zarobku szybko przysporzyły mu nowych umiejętności w tej dziedzinie. Stał się szybki jak gepard i precyzyjny niczym jastrząb pikujący w dół na swoją ofiarę. Po dwóch latach własnoręcznie kroił po 4 tony dziennie. Po dłuższym czasie sprawy zmieniły nieco swój obrót, firma zbankrutowała a Mariusz przez chwilę był bezrobotny. Jednak talent jaki posiadał szybko został zauważony, i niedługo potem został przyjęty do rzeźni przy biciu świń. Pracował tam przez 8 lat, aż do wielkiego kataklizmu który nastąpił w 2022 roku.
Na kuchennym stole leżał martwy dzik, a z jego rozprutego wnętrza groteskowo zwisały pnącza flaków i jelit, barwą przypominające zepsute wiśnie. Gras w przeciwieństwie do Wośka doskonale pamiętał co wydarzyło się wczoraj.
- Co świniaczku? – krzyknął radośnie Grasownik podchodząc do truchła dzika – Już se nie pokwiczymy? A tak żeś darł ryja wczoraj!
Na blacie leżały dwa noże. Jeden miał drewnianą rękojeść, która dobrze leżała w dłoni. Ostrze połyskiwało srebrzyście do promieni wschodzącego słońca. Drugi majcher był naprawdę sporych rozmiarów, trzeba było nie lada siły by sprawnie pracować nim przez kilka godzin. Grasownikowi jednak siły nie brakowało, praktyki w zakładach mięsnych zwiększyły znacząco obwód jego ramion i barków. Żylaste przedramiona miały w sobie siłę tura, a wielkiego bicepsa pozazdrościłby mu niejeden atleta. Grasownik był potężnym mężczyzną.
Bez chwili zastanowienia ujął w dłoń drugi z noży, i wykonał szybkie cięcie w okolicy bebechów. Flaki z martwym chlupotem ześlizgnęły się na podłogę. Gdy wyczyścił wnętrze, zabrał się za oddzielanie skóry od tkanki.
- Piętnaście minut i po tobie, dziczku. – Powiedział do martwego zwierzęcia, jednak odpowiedziała mu głucha cisza. – Zaraz sobie tu z Woskiem urządzimy śniadanie mistrzów.
Gdy Grasownik był zajęty przyrządzaniem jedzenia na śniadanie, Wosiek poszedł narąbać drwa na ognisko. Szopa znajdowała się dwadzieścia metrów od domu, choć stan w jakim się znajdował zważywszy na ilość wypitego alkoholu, wprawiał go w nieznośne wrażenie że do szopy było jakieś osiemset metrów. Wciąż jeszcze zataczając się, pochwycił w dłoń olbrzymią siekierę i ruszył w swoją stronę. Czuł jakby w ustach miał zmielone trociny, a pod czaszką ktoś zostawił mu granat odłamkowy. Tak parszywego kaca nie miał od wielu lat. Dobrze że jeszcze widzę na oczy, pomyślał.
W stodole leżało może z tuzin klocków drewna do porąbania. Jeszcze tydzień temu było ich drugi raz tyle, ale ktoś musiał zakraść się w nocy i ukraść połowę. We wnętrzu Kocura zagościł najpierw niepokój, później rozdrażnienie by na końcu przerodzić się w gniew.
- Skurwysyny! – Rozdarł się na całe gardło. – O wy parszywe skurwysyny! Żeby wam to drzewo dupami powychodziło. Nażryjcie się gówna! Jak spotkam tak zapierdole!
Ciśnienie podskoczyło mu niebezpiecznie, zalewając głowę krwią. Za jakie grzechy? -Pomyślał. Nie dość że jebiemy jak woły żeby się utrzymać przy życiu, to jeszcze przychodzi jakiś chujek i nas okrada. Zapamiętam to sobie.
Fala gniewu jaka w nim wezbrała, znacznie skróciła tempo rąbania drewna. Wymachiwał toporem raz po raz, a kupka kawałków obok pniaka zwiększała się coraz bardziej. Góra, dół. Miarowe ruchy siekierą trzaskały kolejne kawałki. Na jego czole zawisły kropelki potu, perliście błyszcząc niczym poranna rosa podczas mglistego poranka. Nim słońce zdołało się wznieść ponad stojącą samotnie jabłoń, stos drzewa był już przygotowany.
Wosiek był człowiekiem dokładnym. Jak się już za coś brał, starał się tego nie spierdolić. Nie inaczej było z przygotowaniem paleniska. Pieczołowicie wybrał najlepsze kawałki drewna na rozpałkę. Drobne, suche polana. Ułożył je w piramidkę, zostawiając puste wnętrze. Środek wypełnił sianem i kawałkami starych gazet, a wokół rozstawił kilka większych patyków. Gdy odpalił zapałkę rozległ się cichy trzask, a jej koniec zamienił się w jaskrawy płomień. Ognisko zajęło się momentalnie.
- Ognisko przygotowane – zawołał do Grasownika wchodząc do kuchni. – Może mi powiesz wreszcie co robiliśmy wczoraj w nocy?
Grasownik podniósł głowę, i spojrzał z uśmiechem na Woska.
- A widzisz tego wieprzka?
- No widzę, no i co?
- I co, ni chuja nic se nie przypominasz?
- Kurwa przecież bym się nie pytał jakbym pamiętał. – Zauważył gniewnym tonem Wosiek – ale domyślam się że ten dzik w jakiś sposób w tym uczestniczył.
- Dobrze kombinujesz. Jak to mówią? Dobrze gada, dać mu wódki!
- Pierdole, jakbym się napił wódki to bym się chyba porzygał. Czuje się jakbym wrócił z woodstocku trwającego miesiąc.
Grasownik zamyślił się, po czym dodał:
- Cholera, moglimy nie brać tego bimbru od tego bezdomnego. Chuj wie co to było. Dobrze, że żem tego tyle nie wypił, bo chyba bym się czuł gorzej od Ciebie.
Wosiek zmarszczył czoło, z wysiłkiem unosząc prawą brew.
- Co ty pierdolisz? – wymamrotał zdziwiony – od jakiego bezdomnego??
- No nie pamiętasz? Jak szliśmy na polowanie, to spotkalimy bezdomnego leżącego pod lasem. Był najebany w trzy dupy. Wymamrotał coś pod nosem i wyjął zza pazuchy jakąś brudną butelkę. Mówił że swojak, ja tego nie chciałem, ale oczywiście tyś już był na smakach, to długo cie nie trzeba było namawiać.
- No i co było dalej? – zapytał zaciekawiony Wosiek. Lubił słuchać różnych historii, ale wysłuchiwanie tej przychodziło mu z trudem. Nie każdy lubi się dowiadywać faktów ze swojego życia, zwłaszcza jeśli wie że mogą to być rzeczy naprawdę przeróżne. Zarówno pozytywnie jak i negatywnie.
- Potem siadliśmy se na trawie. Wyjąłeś kielona, no i musiałem polać Ci całego, bo bardzo spragniony byłeś. Z początku widać było że nie za bardzo ci smakuje, ale że mocne to i kolejnego żeś wołał. Posiedzielimy może z pół godziny, a ty już zdążyłeś się dobrze nabzdryngolić. No i poszlimy zobaczyć do lasu, do tego doła co kiedyś wykopaliśmy i wsadzilimy drewniane pale na sztorc. Jak żeś zobaczył że w zasadzkę wpadł dzik, od razu wskoczyłeś na sam dół, i wołałeś że sam go wyciągniesz. A skurwysyn ważył chyba ze sto dwadzieścia kilo.
- Pewnie dlatego mam takie zakrwawione ręce….
- Chłopie, męczyłeś się z dwadzieścia minut, cały czas drąc ryja. Później uśpiłeś się przy tym dziku, i musiałem cie taszczyć do domu. Dobrze że las jest niedaleko, to jak tylko Cie zaniosłem, wróciłem po dzika. Przynajmniej mamy co dzisiaj jeść.
Wosku stał jeszcze chwilę w zamyśleniu, próbując sobie wyobrazić absurdalną sytuację. Pijany do nieprzytomności, ostatkiem sił szamoczący się przy wielkiej, martwej, włochatej świni.
- Hmm, pewnie gdybym był trzeźwy, to bym go podniósł… - Odpowiedział po chwili.
- Pewnie i tak. Ale trzeźwy to ty nie byłeś na pewno. Idź się lepiej drzemnij chwilę, obudzę Cię jak mięso będzie gotowe.
- Ok, wiem przynajmniej co się działo, a to już coś. To obudź mnie, jak żarcie będzie gotowe.
Wypowiedziawszy te słowa, udał się raz jeszcze na spoczynek. Jego ciało rozpaczliwie domagało się choćby piętnastu minut snu, by wątroba sprawnie zaczęła usuwać toksyny z organizmu. Poczłapał wolnym krokiem w kierunku materaca, wyglądając przy tym jak ghul z taniego, amerykańskiego horroru. Ciało upadło bezwładnie, nie musząc długo czekać na spotkanie z Morfeuszem. Sen przyszedł szybko i niespodziewanie.


2


Dzik przyrządzony przez Grasownika wyglądał smakowicie. Mięso było dobrze przypieczone i miało ładny brązowy kolor. Mariusz nie tylko znał się na oprawianiu bydła hodowlanego i wszelakiej maści zwierząt. Był też doskonałym kucharzem. Zapach jaki unosił się w kuchni przypominał czasy, kiedy modne było urządzanie grillowanych imprez zakrapianych suto alkoholem.
- Wstawaj Wosku! Śniadanie gotowe! - Zawołał Grasownik - Do wieczora chcesz leżeć na tej pryczy?
Siedzieli przy stole jedząc przyrządzony posiłek. Jedli powoli, starannie przeżuwając każdy kęs. Z początku nie odzywali się do siebie, delektując się wybornym smakiem potrawy. W ich głowach majaczyły różne myśli, mniej ważne i te najważniejsze. O jedzenie póki co nie było obawy, jednak kończące się zapasy wody należały do ważniejszych kwestii. Wosiek siedział chwilę w zamyśleniu przeżuwając kolejny kawałek mięsa. Nagle przypomniał sobie o tym co zobaczył rano w szopie. Bestialski akt nikczemnej kradzieży wymierzony właśnie w nich, jakby planowany już od dłuższego czasu. O drewno było tak trudno, a jakiś skurwiel po prostu się zakradł i je sobie zwyczajnie przywłaszczył. I niewykluczone że nie był sam.
- Kurwa jego mać! – Krzyknął Wosiek, waląc z impetem pięścią o masywny blat stołu. – Grasownik, jest coś o czym muszę Ci powiedzieć…
- Co się stało? – odparł Grasownik, lekko zdziwiony nagłym wybuchem agresji swojego przyjaciela. – Dzik ci nie smakuje, czy co?
- Nie, to nie to. Dzik jest bardzo smaczny. Tylko że…. hmm.
- No mówże – ponaglał go Gras.
- Wygląda na to że jakiś chuj opierdolił nas z połowy zapasu drewna….. – wydusił z siebie Wosiek wyraźnie zasmucony. – Podejrzewam że wczoraj albo przedwczoraj w nocy.
Przez chwilę Gras siedział z wzrokiem zawieszonym gdzieś w pustej przestrzeni. Wyglądał trochę jak filozof, zastanawiający się nad jakimś wyjątkowo nurtującym tematem, lub po prostu jakby między uszami znajdowała się bezkresna pustka. Wosiek przyglądał mu się dłuższą chwilę z zaciekawieniem. Wiedział że Grasownik jest człowiekiem spokojnym i pogodnie nastawionym, ale wiedział także że gdy już coś go zdenerwuje potrafi być równie nieokiełznany, co huragan Katrina siejący spustoszenie na południowych wybrzeżach Florydy. Potrafił być kurewskim wrzodem na dupie każdego, kto go wkurwił. Kocur nawet nie próbował sobie uzmysłowić jaki los mógł spotkać tego, kto wyprowadził Grasa z równowagi. Tego nie wiedziały nawet dusze potępionych, błąkające się bezradnie w labiryncie mroku. Powieka Grasownika drgnęła, co nie było z pewnością objawem braku magnezu w organizmie. Szkarłatna zasłona krwi zakryła jego nabrzmiałą twarz, po czym szybko zbielała. Na czoło wystąpiły pasma żył, przypominające niewielkie strumyki pędzące bezwładnie pośród równinnego krajobrazu. Pięści zacisnęły się mocno, zmieniając barwę na trupiobladą. Grasownik wpadł w szał. Odepchnął się gwałtownie od stołu, przewracając go do góry nogami. Na podłodze wylądowały resztki niedojedzonego śniadania, a talerze z porcelany zawirowały w powietrzu jak frisbee, po czym upadły na podłogę roztrzaskując się na drobne kawałki. W powietrzu zawisło nerwowe napięcie
- O te skurwysyny! Zajebie ich jak ich spotkam! – darł się Grasownik jak w amoku. Jego całe ciało przesycone było agresją wobec złodziei, nerwowe skurcze mięśni nie pozwalały mu usiedzieć w jednym miejscu.
Wciąż przepełniony gniewem, kopał przedmioty leżące w zasięgu jego nóg. Z całej siły uderzył nogą w leżącą na ziemi butelkę, roztrzaskując ją jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Kawałki szkła posypały się na wszystkie strony, przypominając grad w czasie mroźniej zawieruchy. Refleksy światła odbijały się od szkła, tworząc błyszczące iskry jak po odpaleniu petardy. Grasownik chwycił stołek na którym wcześniej siedział, i cisnął nim z całej siły w ścianę. Rozległ się głuchy trzask, a na podłogę spadły bezkształtne kawałki drewna, tworząc chaotyczną układankę. Nie panował nad sobą. Gdyby teraz pojawił się jakiś facet, i z radością oświadczył iż przywłaszczył sobie trochę drzewa, Grasownik z pewnością by go zabił.
-Idziemy Wosku! – zawołał – Trzeba dorwać tych złodziei! Jak ich zobaczę, nie ręczę za siebie!
- Dobra, tylko weźmy coś do obrony, nie wiadomo czy są uzbrojeni!
- Chciałeś powiedzieć „coś do ataku”, bo nie zamierzam się przed nikim bronić! Zwłaszcza przed jakimś zawszonym kundlem! – Odkrzyknął błyskawicznie Gras, zmierzając w stronę skrzyni z bronią. – Biegnij odpalać motor, ja wezmę trochę rzeczy!
Skrzynia z bronią stała na samym środku pokoju w którym spali. Pokój ten zdecydowanie nie był sypialnią, bo oprócz regeneracji sił witalnych miał jeszcze wiele zastosowań, niekoniecznie moralnych i dobrych. W kufrze znajdowała się głównie broń biała. Miecze obosieczne, katany, nunchaku, sztylety, ciężkie wojskowe noże i dwa łańcuchy z grubymi stalowymi ogniwami. Oprócz tego kilka pistoletów, w tym rewolwer S&W kalibru 7.65 mm, strzelba i siekierka. Grasownik wyjął stalowy łańcuch, i powoli zawinął go na przedramię. Ręka nie poddała się wadze łańcucha, lecz zyskała na masie dodając mu więcej pewności siebie. Mariusz uśmiechnął się szyderczo.
Na zewnątrz rozległ się głośny warkot. Silnik motocykla zanosił się przeraźliwym rykiem. Z rury wydechowej wydobywały się kłęby dymu, o barwie smolistej i ciężkiej. Motocykl podjechał pod same drzwi, zatrzymując się powoli. Wosiek przegazował go delikatnie, ujmując manetkę w dół.
- Szybciej! – Zawołał niecierpliwie – Szybciej bo nigdy ich nie dorwiemy!
Jego oczom ukazała się ciemna sylwetka przekraczająca z wolna próg domostwa. Drobinki kurzu tańczyły wokół niej, podskakując na falach jesiennych liści podrzucanych przez wiatr. Grasownik wyłonił się z cienia odsłaniając zęby jak psychopata, pławiący się w kolejnej zbrodni. W jego oczach było widać szaleństwo. Podniósł w górę rękę, w której trzymał rewolwer.
- Łap – Zawołał do swojego kompana – Może ci się przydać. – Po czym rzucił go Woskowi
- Dzięki Gras, a teraz wskakuj! Czas nas nagli!


3


Puste oczodoły starych kamienic zerkały złowieszczo na apokaliptyczny krajobraz. Yamaha mknęła po rozgrzanym asfalcie, przecinając zgniłe i martwe powietrze. Motocykl wciąż musiał skręcać i gwałtownie manewrować by nie zawadzić w unieruchomione samochody. Auta były rozsiane po całej drodze jak klocki lego, rozrzucone przez niesfornego dzieciaka. Leżały bezsilne, były zwęglonymi trupami, pozostałościami po metalowym kadłubie. Niektóre wpatrywały się w siebie zmiażdżonymi reflektorami, przypominając ludzkie twarze zniekształcone w grymasie upiornego bólu. Trupy które można było dostrzec w środku siedziały wiernie w swoich maszynach, czekając na zielone światło które nigdy nie nadeszło. Na ich martwych ciałach ucztowały szczury, a białe larwy tańczyły w obumarłych tkankach wijąc się i skręcając. Gdyby miały twarze, zapewne krzyczały by z radości. Trawa na poboczu która niegdyś była soczystym, zielonym morzem życia, teraz była pożółkła i wyjałowiona. Eksplozja słoneczna która nastąpiła w wyniku jego nadaktywności w 2022 roku, pogrzebała bezpowrotnie dzieła ludzkich rąk. Połowa kuli ziemskiej przypominała wielki cmentarz, a ci którzy przeżyli byli jak karaluchy biegające bez celu, mogące być w każdej chwili rozdeptane. Rdzawa poświata odbiła swoje piętno niemal na każdym przedmiocie, a przenikliwa czerń spalenizny była dodatkiem do smaku, szczyptą soli na gorącym schabie. Kaźń przeżyli tylko nieliczni, ci którzy zdołali się schronić przed ręką Boga, schronić głęboko pod ziemię jakby wyczuwając niebezpieczeństwo. Szczury uciekające z płonącego okrętu.
- Gazu Wosku – Zawołał Grasownik, przytrzymując się mocno siodełka – Gazu, muszą być niedaleko!
- Czekaj!........Chyba coś widzę! – odkrzyknął Wosiek dodając gazu. Motocykl podniósł się na jedno koło – Tam, za zakętem!
Nieopodal stacji benzynowej majaczył bezkształtny rozmyty obraz. Wraz ze zmniejszaniem się dystansu, obraz nabierał kształtów powoli przeistaczając się w dwie niewielkie sylwetki. Motocykl pędził szybko, a postacie zwiększały się coraz bardziej. Już nie przypominały plamek na horyzoncie. Z mgły ostrości wyłaniały się kolejne szczegóły. Po chwili można już było dostrzec że te dwie postaci to mężczyźni. Dwóch mężczyzn pchających wózek. Dziecięcy? Nie. Wózek złomiarzy. Pchali wózek dokładnie taki, jakich używali chrzanowscy żule zbierający puszki, lub złomiarze zbierający złom. Choć jedno z drugim się nie wykluczało. Mężczyźni ci odziani byli w brudne koszule, szare i pomięte. Nosili czarne spodnie, które kiedyś starannie wyprasowane mogły świadczyć o jakimś statusie społecznym, o upodobaniach. Starannie wyprasowane „w kantkę” nadawałyby się na niejedną uroczystość. Włosy ich były kruczoczarne, zawinięte do tyłu i zlepione z brudu. Połyskujące w słońcu niczym brylantyna.
Motocykl zbliżył się niebezpiecznie. Wosiek kątem oka dostrzegł że zawartością wózka pchanego przez dwóch mężczyzn była spora ilość drewna. Spostrzegł że mężczyźni ci byli cyganami.
- To oni! To te gnojki co nas okradły! – zawołał odwracając się do Grasownika – Teraz Grasiu!
Grasownik uniósł się powoli, uważając by nie spaść z maszyny. Szybkim ruchem ręki odwinął łańcuch który miał zawinięty na przedramię. Kolistym ruchem zamachnął się gwałtownie, rzucając bronią w kierunku Cyganów. Powietrze przeciął świst, a łańcuch wystartował obracając się w powietrzu jak śmigło helikoptera. Jeden z cyganów zdołał się jeszcze odwrócić, słysząc odgłos najeżdżającego pojazdu, by zaraz potem runąć na ziemię niespodziewanie, z nogami unieruchomionymi stalowym sznurem. Upadając stłukł sobie łokieć, a twarzą pociągnął po gorącym i nierównym asfalcie. Rozległ się okrzyk bólu.
Yamaha zatrzymała się z piskiem, a powietrze wokół nich wypełniło się wonią spalonej gumy. Gras szybkim susem zeskoczył z motoru, i podskoczył do leżącego mężczyzny. Drugi cygan widząc to zaczął powoli sięgać ręką pod swoją koszulę, jakby chciał sięgnąć po pistolet.
- Ani mi się waż! Na ziemię, albo inaczej pogadamy! – Usłyszał cygan, i nim zdążył się zorientować z której strony dobiega odgłos, poczuł zimną stal przyciśniętą do swojej skroni. – Tak, cyganie. To co masz przy głowie to nie jest metalowa rurka. To prawdziwy pistolet, który potrafi zrobić z głowy prawdziwy burdel! Więc na ziemię kurwa, jeśli ci życie miłe!
Cygan ukląkł, trzęsąc się jak owca. Poczuł jak po jego nodze mimowolnie spływa gorąca struga moczu. Był przerażony.
- Co, zachciało wam się kradzieży? To teraz musicie za to zapłacić! – Krzyknął Wosiek wciąż wymierzając rewolwer w klęczącego cygana. Ani przez chwilę nie zrobiło mu się go żal. Ludzkie uczucia spłonęły w nim wraz z wybuchem słonecznym. Nie potrafił okazać współczucia komuś, kto nie okazał go jemu, okradając go.
- Kurwa, myślałem że już dawno wygineliście! Spłoneliście razem z innymi. Tak ciężko was wypędzić z tego pierdolonego miasta?! – krzyczał przeraźliwie – Wy i wasze pierdolone żebranie! Bruździliście tutaj odkąd tylko pamiętam. Grasownik, co z nimi zrobimy?
- Tak im wpierdolimy że nie będą mogli na oczy patrzeć! – Odparował Gras, wciąż przyciskając jednym kolanem cygana leżącego na ziemi. Cygan zapłakał z bólu.
- Panie, my tego nie chcieć! My potrzebować drzewo! – bronił się cygan leżący na ziemi. Między zębami trzaskały mu ziarnka piasku.
- Wali mnie to, teraz za to zapłacicie! – Grasownik wymierzył soczysty cios wprost w szczękę cygana. Na asfalt spadły zęby, wyplute przez leżącego. Grasownik nie miał dość, choć cygan sprawiał wyraźne wrażenie że ten cios był wystarczająco silny, i o mały włos nie straciłby przytomności. Jego twarz była otępiała i zagubiona.
- I co, przyjemnie?! Przyjemnie, kurwa?
- Panie, ja przepraszać! Ja już nigdy źle nie zrobić!
- Oj, gwarantuję ci że już tak nie zrobisz! – Gras ponownie uderzył cygana, tym razem odrobinę słabiej; zrobił to z rozmysłem, bo chciał się jeszcze z nim trochę pobawić.
Wosiek oglądając cały teatrzyk z boku, wydał z siebie głośny gardłowy rechot. Cała sytuacja niezmiernie go bawiła, sam zresztą marzył żeby odegrać się na złodziejach. Patrzył na Grasownika tylko chwilę, ale ten czas wystarczył dla cygana stojącego obok. Nim Wosiek zdążył się odwrócić, Cygan zamaszystym ruchem odepchnął rękę Woska, wyrzucając mu z ręki rewolwer. Pistolet poszybował w górę i upadł kilka metrów dalej. Wosiek nie spodziewał się takiego obrotu sytuacji. Uczucie dominacji w jednej chwili zostało zagłuszone zaskoczeniem i strachem. Krew w żyłach zastygła, a serce zabiło donośnie jak bęben. Cygan odskoczył szybko, jednocześnie sięgając ręką za połę swojej koszuli. W jego drżącej dłoni pojawił się pistolet.
- Na ziemie kurwa! Ziemia! – krzyczał cygan trzęsącym się głosem, wciąż celując w Wośka – Teraz ty masz przejebane!
Wosiek spojrzał na niego nawet nie starając się zamrugać. Stalowe spojrzenie jego przenikliwych oczu świdrowało oczy cygana dosięgając jego ograniczonego mózgu. Z początku zaskoczony, Wosiek wpatrywał się w cygana nie ukazując żadnych emocji. Lekki popołudniowy wiatr owiewał delikatnie jego zrównoważoną twarz.
- Nawet nie wiesz jak bardzo teraz ty sobie przejebałeś. – Odparł ze stoickim spokojem.
- Jak to, ja mieć pistolet ja mogę zabić – Cygana powoli zaczynała ogarniać panika. Temperatura jego ciała podskoczyła nieznacznie.
- Ty idioto. – odparł Wosiek, a w kąciki jego ust podniosły się nieznacznie tworząc łobuzerski uśmieszek. – Ty skretyniały idioto. – Wosiek roześmiał się na całe gardło.
Wydarzenia potoczyły się bardzo szybko, jak w filmie przewijanym na podglądzie. Wosiek zrobił krok w bok, starając się uniknąć bezpośredniego zetknięcia z lufą pistoletu, jednocześnie chwytając wyciągniętą rękę cygana. Wprawdzie w młodości tylko oglądał filmy ze Stevenem Seagalem, jednak to wystarczyło by zapamiętał niektóre techniki walki. W połączeniu ze stopniem uczniowskim, białym pasem jaki posiadał w Jiu–jutsu, potrafił wyrządzić przeciwnikowi niemałą krzywdę. Cygan wrzasnął rozpaczliwie, a jego ramię na wysokości łokcia zgięło się w nienaturalną stronę. Trzask jaki towarzyszył temu zjawisku, przypominał pęknięcie suchej drewnianej gałązki, na którą można przypadkiem nadepnąć w lesie, zbierając beztrosko grzyby. Z łokcia trysnęło przeciągle, a wraz z posoką błysnęła biel wychodzącej kości, połyskując lekko od czerwonej juchy. Automatyczny odruch w łamanej ręce zacisnął mimowolnie wszystkie palce spoczywające na pistolecie. Gdy wskazujący palec przejechał po spuście, rozległ się ostry huk, a kula która wybuchnęła z lufy raniła Woska w lewą nogę tuż nad kolanem.
- Arrgh,…..ty… skurwielu!
Wosiek nie bacząc na ból jaki zagościł w jego lewym udzie, wyprostował się jak napięta struna w gitarze. Zacisnął pięść i uderzył cygana w twarz. Kość żuchwy ustąpiła niechętnie silnemu ciosowi, i pękła z donośnym łoskotem. Drugi i trzeci cios wylądowały kolejno na skroni, i tuż pod prawym oczodołem. Dla cygana słońce dzisiaj już zaszło. Ktoś zgasił światło, i nie kwapił się by je ponownie zapalić.
Cygan runął na podłogę przypominając drewnianą marionetkę. Mętne oczy były nieobecne, przypominały medium w transie na jakimś seansie spirytystycznym. Drugi z cyganów, który z wysokości asfaltu bacznie obserwował rozwój wypadków, naprężył wszystkie mięśnie starając się wyswobodzić z żelaznego uścisku Grasownika. Wił się całym ciałem jak piskorz, lecz jego wysiłki okazały się płonne.
- Kurwa, tacyście są? – Wrzasnął Gras do cygana – Niewiem gnoju czy długo jeszcze pożyjesz!
- Gras, ten skurwiel mnie postrzelił! Jak śmiał? Dobrze że już go unieszkodliwiłem!
- Spoko Wosku, ten co pode mną leży już cie nie postrzeli. – Gras pochwycił dłoń Cygana i złamał ją w nadgarstku jedną ręką. Zrobił to z wyraźną lekkością, jakby łamał zapałkę. Cygan jęknął przenikliwie.
- Chyba daruje ci życie, ale tylko po to żebyś przekazał innym żeby z nami kurwa nie zadzierali! – Drugi nadgarstek poddał się sile Grasownika. Cygan zapłakał.
- Łaaa, o kuurwa, boli boli!!
- I będzie bolało! Skurwysyny, może się czegoś nauczycie!
Mariusz zdjął łańcuch z cygańskich nóg. Cygan mimo iż chciał, nie mógł się podnieść mając wyłamane obydwa nadgarstki. Przenikliwy ból dał mu do zrozumienia że kradzież nie jest czynem który popłaca. Zamiast dłoni czuł bezkształtne kikuty wykrzywione w różne strony jak u niepełnosprawnego. Każda próba podniesienia się, graniczyła z cudem. Na twarzy czuł zwiększający się obrzęk.
Gras podniósł jedną ręką Cygana i cisnął nim w drzewo. Cygan przeleciał osiem metrów i uderzył w wiekowy dąb, łamiąc sobie przy tym prawy obojczyk, lecz nie stracił przytomności. Zamiast tego głuchy ból pobudził go znacząco, przyprawiając bicie jego serca o przyspieszone tempo. Spojrzał na Grasa, który uśmiechał się szyderczo.
- Nie ujdzie wam na sucho! Moja rodzina się dowie! Wy już długo nie pożyć! – Krzyczał Cygan przez łzy. Był bliski szaleństwa.
- Ty mi grozisz? Weź mnie nie rozśmieszaj! Dobranoc! – Gras doskoczył do cygana, uderzając go w głowę. Cygan stracił przytomność.


4


Paroksyzm bólu który przeszedł całe jego ciało wyrwał go na dobre z błogiego snu. Śniło mu się że jeździ autostradami po całej Polsce, wyniszczonej i spalonej wiecznym ogniem. Po drodze nie mija żadnych bramek, a asfalt po którym koła samochodu toczą się bezustannie jest nienagannej jakości, żadnych nierówności. Żadnych dziur. Nie było co do tego wątpliwości że to był sen.
Gdy uniósł zmęczone powieki, spostrzegł że leży we własnym domu. Obok ściany wciąż leżały kawałki stołka, który dokonał swojego żywota po spotkaniu z nią, a na podłodze spoczywały kawałki rozbitych talerzy i przewrócony stół. Przy jego nodze stał Grasownik, dłubiąc coś jakimś metalowym narzędziem.
- Wosku nie ruszaj się, teraz może zaboleć.
- Ale co mnie może za….. – Urwał. Przez chwilę poczuł każde ścięgno w swojej nodze, podrażnione jakby rozgrzanym do czerwoności pogrzebaczem, i poprzebijane tysiącami igieł. Był to najdotkliwszy ból jaki do tej pory było dane mu odczuć.
- Aaaa, kurrrwaaa mać!! Grasownik zajebie cie!!
- Cicho tam, nie widzisz że pracuje? Chcesz żebym ci wyjął tą kule z nogi czy nie chcesz?
Wosiek przytaknął tylko kiwając szybko głową. Zacisnął pięści i zęby, godząc się w duchu z chwilowym cierpieniem. Po raz kolejny, dreszcz męki ujawnił się w skaleczonej kończynie.
- Kuurwaaa!!
Echo rozniosło się po całym domu, a gdzieś na zewnątrz z jabłoni wystartowała chmara gawronów, pokrakując żałośnie. Trzepotając szaleńczo skrzydłami, uleciały ku zachmurzonemu niebu. Noc przykryła swoim mrocznym płaszczem całe miasto.
Grasownik uśmiechnął się. Patrzył na Woska z nadzieją i satysfakcją w oczach. Kleszcze które trzymał w ręce, ściskały mały metalowy przedmiot. Kula została wyjęta precyzyjnie, choć nie bezboleśnie.
- Widzisz Wosku? Teraz wszystko będzie dobrze.- Sięgnął dłonią po butelkę wódki leżącą w zasięgu jego rąk – Masz napij się, nie będzie cie tak bolało.
Wosiek wyciągnął rękę, i sięgnął po wódkę. Jej ostry zapach napełniał go sentymentem, wspomniał z żalem o dawnych czasach, kiedy był jeszcze młodzieńcem. O niezliczonych przygodach, koncertach, i beztroskich imprezach. Kiedy ziemia rodziła jeszcze plony, a na świecie było dużo ludzi. Przystawił butelkę do ust, i pociągnął solidnego łyka. Wysokoprocentowy alkohol podrażnił cały jego przełyk, paląc mu język i podniebienie.
- Agh, dobra gorzałka – Wymamrotał zmienionym głosem, przełykając kolejnego łyka.
Po godzinie wódka zdążyła się dobrze rozejść po jego ciele, a męczący ból w lewej nodze zamienił się w tępe pulsowanie.
- To jak, Grasiu, ja się tu znalazłem? Co w ogóle z tymi cyganami? – rzekł wosiek, polewając Grasownikowi kolejny kieliszek wódki.
- No chłopie, tyś przytomność stracił! Chyba przez to postrzelenie przez tego brudasa. Swoją drogą ciekawe czy tam jeszcze są. Temu drugiemu połamałem obydwie ręce w nadgarstkach, to chuj się nauczy że się nie kradnie. No i wziąłem zdjąłem mu ten łańcuch z nóg, i go nim przywiązałem do drzewa. Nie ma opcji żeby sam się uwolnił. Pewnie ładnie go musiało piec jakby słońce przygrzało, przecież to metal. Zdarłem z chuja koszule, i przywiązałem nią wózek z drewnem do motoru. No a ciebie żem wziął na plecy i pojechałem powoli do domu. Reszte chyba już znasz. Zdrowie. – Grasownik przechylił kieliszek, krzywiąc się niemiłosiernie. – Aha, no i jeszcze skurwysyn coś mi groził swoją cygańską rodziną, ale ja go pierdole.
Wosku pomyślał o cyganach, kiedy jeszcze nie nastąpił kataklizm. Byli cholernie zawistni, i nikt nie mógł się z nimi mierzyć. Wkurwiali każdego ale nic nie można było im zrobić. Policja była bezradna, a co dopiero mieszkańcy. Nie martwił się jednak o to. Nie teraz.
- No to chyc! – powiedział Wosiek i opróżnił kieliszek.


Epilog


Od wypadku minął miesiąc. Wosiek już po tygodniu mógł chodzić, chociaż wciąż utakał na swoją lewą nogę. Rana zagoiła się, pozostawiając po sobie tylko brzydką bliznę.Okres ten był przepełniony dobrymi chwilami. Choć prócz ptactwa nie spotkali na swojej drodze żadnego człowieka, i nikt ich już więcej nie okradł, zdołali poczynić zapasy na zbliżającą się jesień. Powietrze stało się bardziej rześkie, a wiatr stał się chłodny i smętny. Nie spadły żadne liście, bo drzewa prócz sczerniałych konarów i zdrętwiałych gałęzi nie miały w sobie już życia. Były strachami na wróble, bezużyteczną pozostałością po drzewach. Zdołali zlokalizować kilka sklepów w Jaworznie, gdzie znaleźli porozrzucane butelki z wodą mineralną która wciąż nadawała się do spożycia. Oprócz wody ich łupem padła niejedna flaszka wódki. Piwnice ich domostwa zapełnione były wystarczająco by dotrwać do okresu zimowego.
W piątkowy wieczór, 21 października rozpalili ognisko, siedząc pod jabłonią na działce. Wosiek grał na gitarze, a Grasownik śpiewał donośnie, polewając od czasu do czasu wódkę zdobytą na szabrach. Ciepło ogniska ogrzewało ich twarze, a snopy iskier buchały od czasu do czasu do góry unosząc się kilka metrów, skrząc jak najjaśniejsze gwiazdy na niebie, i opadały na jałową polanę. Wosiek i Grasownik wspominali dawne czasy i opowiadali sobie sprośne dowcipy oddając się alkoholowej przyjemności tego chłodnego jesiennego wieczora.
- To zdrowie Grasownik, że wszystko się dobrze skończyło – rzekł unosząc kieliszek w górę.
- Zdrowie Wosku! Niech nam się wiedze! – zawtórował Grasownik, naśladując tym samym Woska. Kieliszki stuknęły z brzękiem.
Księżyc wisiał na niebie jak wielka srebrzysta moneta. Rzucał swój majestatyczny blask na całe miasto, zjednując się razem z ciszą. Otulał poświatą każdy kąt, każde wzniesienie. Patrzył ze smutkiem na upadek społeczeństwa. Na porzucone place zabaw, na bezkresne pustynie wymarłe od wielu dni. Sięgał swym księżycowym okiem poza horyzont, wypatrując jutra. Wypatrywał życia wszędzie, lecz widział tylko śmierć. Gdzieś w oddali blask księżyca nieśmiało dojrzał białe koszule, szeleszczące na wietrze, tuż na horyzoncie. Tuzin białych koszul niosących obietnicę śmierci. Białych koszul i spodni w kantkę.



Chrzanów,
17 marca, 2010.
To mój pierwszy komentarz tutaj, więc proszę mi mówić, gdyby były jakieś niejasności. Kursywą cytuję fragmenty opowiadania. Pogrubieniem (czasami podkreśleniem) zaznaczam błędy.


W szczególe:
  • Nic nie zapowiadało, że ten dzień będzie się różnił od pozostałych. Każdy dzień w zgliszczach tego, co kiedyś nazywano miastem Chrzanów, polegał na rutynowym wykonywaniu tych samych czynności. - przecinki, powtórzenia.
  • Wosiek przebudził się z ciężkim kacem. Ból głowy był potworny, a suchość w ustach nieznośna. Był to jeden z dni, w których człowiek ma ochotę pozostać w łóżku całą dobę, zostawiając nawet najważniejsze sprawy do załatwienia na kolejny dzień. - powtórzenia.
  • Wiedział jednak, że pewne rzeczy musi zrobić, by przeżyć. - przecinek przed „że”.
  • Cudowny płyn napełnił mu usta, a każdy kolejny łyk gasił pragnienie tak szybko, jak wiadro wody wylane wprost na płonące ognisko. - rozumiem przekaz, ale z tego zdania wynika, że wiadro wody wylane na ognisko gasi pragnienie.
  • Głuche pytania zadawane w myślach, znikające echem bez odpowiedzi. - dwie sprawy: raz – „głuche” pytania? W takim kontekście zazwyczaj występuje „nieme” i chyba ma to więcej sensu. Dwa – druga część zdania, ta po przecinku, sugeruje, że echo było bez odpowiedzi. Domyślam się, że „bez odpowiedzi” dotyczy raczej pytań, niż echa. Wkrada się dwuznaczność przy takiej konstrukcji zdania.
  • Ściany nosiły ślady zadrapań i pęknięć, gdzie niegdzie pozwalając przerwać odwieczną symbiozę tynku i pustaka. - to się zapisuje łącznie.
  • Na podłodze leżało kilkanaście butelek po piwie, kilka butelek po wódce i jeden karton do połowy wypełniony jeszcze winem.
    - Ja pierdole, ale burdel… – odezwał się pod nosem.
    - z tego wynika, że to karton odezwał się pod nosemBig Grin
  • Kiedy dokładnie zlustrował pokój, dostrzegł, że jego współlokator leży po drugiej stronie pokoju. - przecinek przed „że”; powtórzenie.
  • Sądząc po tym, że śpi w połowie na ziemi, a w połowie na materacu, domyślił się, że Grasownik również nie miał lekkiej nocy. - przecinki przed „że”.
  • Na początku robił to ze zmęczenia – praca, którą wykonywał, pozbawiała go sił do tego stopnia, że jedząc obiad niejednokrotnie przy nim zasypiał.
  • Później sen stał się dla niego jedną z prostszych i zdecydowanie jedną z najtańszych przyjemności. W czasach obecnych, mógł jedynie o tym pomarzyć. Ilość snu ograniczała się tylko do zregenerowania sił witalnych i ogólnego wypoczęcia. Zbyt długi sen powodował większe zmęczenie (...)
  • We krwi miał wciąż około jednego promila alkoholu. - i miał alkomat wmontowany w organizm, tak?;] Liczby w tekście literackim są złem. Wiadomość, że to był jeden promil, czy choćby i półtora, tak naprawdę nie obchodzi czytelnika. Z punktu widzenia czytelnika ważny jest przekaz, że w ogóle miał jeszcze alkohol we krwi.
  • Przez 4 lata pracował przy krojeniu kurczaków, z początku nie mieszcząc się w wymaganej normie. - a liczebniki zapisywane cyfrą w tekście literackim to już zło zła.
  • Gdy Grasownik był zajęty przyrządzaniem jedzenia na śniadanie - przegadane. Swobodnie wystarczyłoby „przyrządzaniem jedzenia” albo „przyrządzaniem śniadania”.
  • Jeszcze tydzień temu było ich drugi raz tyle, ale ktoś musiał zakraść się w nocy i ukraść połowę. - niby nie te same słowa, ale mają ten sam rdzeń i niefajnie się powtarza.
  • Dobrze, że żem tego tyle nie wypił, bo chyba bym się czuł gorzej od Ciebie. - zaimki osobowe w drugiej osobie piszemy od wielkiej litery w korespondencji, ale nie w tekście literackim.
  • - No i co było dalej? – zapytał zaciekawiony Wosiek. Lubił słuchać różnych historii, ale wysłuchiwanie tej przychodziło mu z trudem. - najpierw piszesz, że pytał zaciekawiony, a potem, że wysłuchanie tej historii przychodziło mu z trudem. To się nie składa w całość. Zaciekawienie wskazuje na coś wręcz przeciwnego, niż trudność w słuchaniu. Już prędzej pasowałoby tam coś w rodzaju, że zapytał wbrew sobie czy zapytał niechętnie.
  • Wciąż przepełniony gniewem, kopał przedmioty leżące w zasięgu jego nóg. Z całej siły uderzył nogą w leżącą na ziemi butelkę, roztrzaskując ją jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.
  • Auta były rozsiane po całej drodze jak klocki lego, rozrzucone przez niesfornego dzieciaka. Leżały bezsilne, były zwęglonymi trupami, pozostałościami po metalowym kadłubie.
  • Trupy, które można było dostrzec w środku, siedziały wiernie w swoich maszynach, czekając na zielone światło, które nigdy nie nadeszło.
  • Trawa na poboczu, która niegdyś była soczystym, zielonym morzem życia, teraz była pożółkła i wyjałowiona. Eksplozja słoneczna, która nastąpiła w wyniku jego nadaktywności w 2022 roku, pogrzebała bezpowrotnie dzieła ludzkich rąk. Połowa kuli ziemskiej przypominała wielki cmentarz, a ci, którzy przeżyli, byli jak karaluchy biegające bez celu, mogące być w każdej chwili rozdeptane. Rdzawa poświata odbiła swoje piętno niemal na każdym przedmiocie, a przenikliwa czerń spalenizny była dodatkiem do smaku, szczyptą soli na gorącym schabie. Kaźń przeżyli tylko nieliczni, ci, którzy zdołali się schronić przed ręką Boga (...)
  • Motocykl pędził szybko, a postacie zwiększały się coraz bardziej. - no trudno żeby pędził wolno, prawda? Tongue
  • Po chwili można już było dostrzec, że te dwie postaci to mężczyźni.
  • Dwóch mężczyzn pchających wózek. Dziecięcy? Nie. Wózek złomiarzy. Pchali wózek dokładnie taki, jakich używali chrzanowscy żule zbierający puszki, lub złomiarze zbierający złom. - znów zupełnie niepotrzebnie powtarzasz w kółko tę samą informację. Najpierw piszesz, że to był wózek złomiarzy, po czym dopisujesz, że to był taki wózek, jakich używali złomiarze. W dodatku złomiarze zbierający złom. Byli złomiarzami, co mieli zbierać? Truskawki? Tongue A skoro rozwijasz myśl o złomiarzach i żulach w drugim zdaniu, to pierwsze „wózek złomiarzy” można swobodnie wyrzucić, bo nie wnosi nic oprócz powtórzenia.
  • Wosiek kątem oka dostrzegł, że zawartością wózka pchanego przez dwóch mężczyzn była spora ilość drewna. Spostrzegł, że mężczyźni ci byli cyganami.
  • Szybkim ruchem ręki odwinął łańcuch, który miał zawinięty na przedramię. - nie byłoby lepiej „który miał zawinięty na przedramieniu”?
  • „Cyganów” zapisujesz raz od wielkiej litery, raz od małej – wypadałoby to ujednolicić.
  • Grasownik nie miał dość, choć cygan sprawiał wyraźne wrażenie, że ten cios był wystarczająco silny (...)
  • Nim Wosiek zdążył się odwrócić, Cygan zamaszystym ruchem odepchnął rękę Woska, wyrzucając mu z ręki rewolwer. Pistolet poszybował w górę i upadł kilka metrów dalej. - nie jestem co prawda znawcą, ale nazywanie broni wymiennie pistoletem lub rewolwerem budzi moje poważne wątpliwości. O ile wiem, są to dwa różne rodzaje broni. Domyślam się, że chodzi tu o uniknięcie powtórzenia, ale to chyba nie jest dobra metoda.
  • Zamiast dłoni czuł bezkształtne kikuty wykrzywione w różne strony jak u niepełnosprawnego. Każda próba podniesienia się, graniczyła z cudem. Na twarzy czuł zwiększający się obrzęk.
  • Cygan przeleciał osiem metrów i uderzył w wiekowy dąb (...) - a w oczach miał centymetr krawiecki... Na co czytelnikowi dokładna informacja, że to było osiem metrów? Czy gdyby to było siedem metrów i sześćdziesiąt dziewięć centymetrów, to by coś zmieniło?
    Polecam zajrzeć tutaj.
  • Paroksyzm bólu, który przeszedł całe jego ciało wyrwał go na dobre z błogiego snu. Śniło mu się, że jeździ autostradami po całej Polsce, wyniszczonej i spalonej wiecznym ogniem. Po drodze nie mija żadnych bramek, a asfalt, po którym koła samochodu toczą się bezustannie, jest nienagannej jakości, żadnych nierówności. Żadnych dziur. Nie było co do tego wątpliwości, że to był sen. - pomijając kwestie przecinkowe, w prozie należy unikać rymów. Brzmią komicznie i są błędem stylistycznym.
  • Gdy uniósł zmęczone powieki, spostrzegł, że leży we własnym domu. Obok ściany wciąż leżały kawałki stołka, który dokonał swojego żywota po spotkaniu z nią, a na podłodze spoczywały kawałki rozbitych talerzy i przewrócony stół.
  • Kleszcze, które trzymał w ręce, ściskały mały metalowy przedmiot.
  • (...) chociaż wciąż utakał na swoją lewą nogę.
  • Choć prócz ptactwa nie spotkali na swojej drodze żadnego człowieka - z tego zdania wynika, że ptactwo było ludźmi;>


W ogóle:
  • Interpunkcja - nie znam się na tym za dobrze, tym niemniej – poza wszystkimi miejscami kłopotliwymi – są pewne proste reguły, których należałoby się trzymać: przecinek stawia się przed „który”, „że” (również przed całymi sformułowaniami typu „chyba że”, „mimo że”, „w którym”, dla którego” i tak dalej). Przecinka nie stawia się przed „i”, chyba że w wyjątkowych sytuacjach (między innymi jeśli jest to kolejne „i” przy wymienianiu szeregu elementów, np. Musiał i wynieść śmieci, i posprzątać, i odebrać młodszą siostrę ze szkoły albo kiedy pojawia się na początku wtrącenia, które skądinąd wydziela się przecinkami). U Ciebie notorycznie brakuje przecinków lub jest ich nadmiar w tych najbardziej ewidentnych miejscach.
  • Powtórzenia - niestety, powtórzeń masz dość dużo.
  • Opisy - fajnie wychodzą Ci opisy. Są plastyczne i dość oryginalne (choćby te „pnącza flaków”). Momentami przegadane, ale zazwyczaj fajne. Uważaj tylko na powtórzenia, które skutecznie psują wrażenie. Ogólnie jednak plus za opisy.
  • Początek - kompletnie nie podoba mi się początek tego tekstu. Za dużo autorów ostatnimi czasy zaczyna w ten sposób swoje teksty, bardzo się to wyeksploatowało. Czas chyba szukać innych rozwiązań, niż gostek budzący się na straszliwym kacu;]
  • Bohaterowie - całkiem przekonująco wypadli, szczególnie Grasownik. Wosiek nieco bezpłciowy, ale ten drugi sprawia wrażenie dopracowanego. Zdecydowany plus.


Podsumowując – podobało mi się. Naprawdę przyjemne do przeczytania, a byłoby jeszcze przyjemniejsze, gdyby nie rozbijało się na przecinkach i powtórzeniach, bo pozostałe błędy to raczej odosobnione przypadki tu i ówdzie, natomiast takie na przykład powtórzenia - to norma.
"Nic nie zapowiadało(,) że ten dzień będzie się różnił od pozostałych. Każdy dzień w zgliszczach tego co kiedyś nazywano miastem Chrzanów" - powtórzenie+przecinek.

"Był to jeden z dni(,) w których człowiek ma ochotę pozostać w łóżku całą dobę,"

"Wiedział jednak(,) że pewne rzeczy musi zrobić, by przeżyć." - więcej interpunkcji nie wyłapuję, polecam poczytać trochę teorii na ten temat.

"Zapas wody się kończył, a przy temperaturach dochodzących nawet czterdziestu stopni powyżej zera, jej brak może się skończyć dla wielu niechybną śmiercią. Sięgnął po manierkę z wodą." - raczej wiadomo, że z wodą. Niepotrzebne powtórzenie.

"„Jak wróciłem do domu?”, „Skąd ta krew na moich rękach?” Głuche pytania zadawane w myślach." - to zdanie, a właściwie zdania, powinny wyglądać tak:

„Jak wróciłem do domu?”, „skąd ta krew na moich rękach?”. Głuche pytania zadawane w myślach(...) - zapraszam do tematu "O cudzysłowie" w dziale Kącik literata.

"Stara szafa pamiętająca jeszcze chyba czas(y) PRL-u."

"Ściany nosiły ślady zadrapań i pęknięć, gdzie niegdzie pozwalając" - gdzieniegdzie

"- Ja pierdole, ale burdel… – odezwał się pod nosem." - pierdolę

"Kiedy dokładnie zlustrował pokój, dostrzegł że jego współlokator leży po drugiej stronie pokoju."

"- Grasiu, wstawaj(,) kurwa… - mruknął Marcin(.) –" - przecinek i kropka. Mógłbyś też napomknąć wcześniej, że Wosiek - to Marcin.

"- Zaraz… - (o)dparł powoli Grasownik nie wiedząc czy wciąż jeszcze śni, czy już zdążył się obudzić."

"- No wstawajże(,) kurwa!"

"- Kurwa…. no czekaj, już wstaj(ę) …" - w języku polskim nie ma czterokropka Smile A przed wielokropkiem nie stawiamy spacji.

"- Łeb mnie boli, nie musisz się tak wydzierać z samego rana(,) do chuja…"

"Jeszcze w czasach przed kataklizmem, potrafił przesypiać po osiemnaście godzin dziennie." - przecinek niepotrzebny. A miałem się już nie czepiać interpunkcji. Która LEŻY I KWICZY!

"We krwi miał wciąż około jednego promila alkoholu." - skąd wiedział, że akurat tyle? Ma wszczepiony alkomat? Big Grin

"Przez 4 lata pracował przy", "Po dwóch latach własnoręcznie kroił po 4 tony dziennie." - w tekstach literackich jedynie daty i godziny piszemy cyframi, wszystko inne (wiek, ilość, jednostki miary itd) słownie.

"Grasownik przez dziesięć lat miał styczność z zapachem krwi," - 4 (kurczaki) + 8 (rzeźnia) = 12, nie 10 Smile

"Ostrze połyskiwało srebrzyście do promieni wschodzącego słońca. " - jeśli już, to "od" promieni.

"Grasownik był potężnym mężczyzną." - niepotrzebne zdanie, wiadomo.

"Flaki z martwym chlupotem ześlizgnęły się na podłogę." - martwy chlupot?

- Piętnaście minut i po tobie, dziczku( ) – (p)owiedział do martwego zwierzęcia"

"szopa znajdowała się dwadzieścia metrów od domu, choć stan w jakim się znajdował(,) zważywszy" - powtórzenie + przecinek

"Wosiek poszedł narąbać drwa na ognisko. Szopa znajdowała się dwadzieścia metrów od domu, choć stan w jakim się znajdował zważywszy na ilość wypitego alkoholu," - drugie zdanie jest niepoprawnie zbudowane. Słowo "znajdował" odnosi się w tym wypadku do szopy, a nie do Wośka (a taki, jak mniemam, był zamysł autora?). To "szopa" jest podmiotem w zdaniu nadrzędnym, a orzeczenie zdania podrzędnego odnosi się właśnie do tego podmiotu.

"We wnętrzu Kocura zagościł najpierw niepokój, później rozdrażnienie by na końcu przerodzić się w gniew." - yyy... jakiego Kocura?

"- Skurwysyny! – Rozdarł się na całe gardło. – O wy parszywe skurwysyny! Żeby wam to drzewo dupami powychodziło. Nażryjcie się gówna! Jak spotkam tak zapierdole!
Ciśnienie podskoczyło mu niebezpiecznie, zalewając głowę krwią. Za jakie grzechy? -Pomyślał. Nie dość że jebiemy jak woły żeby się utrzymać przy życiu, to jeszcze przychodzi jakiś chujek i nas okrada. Zapamiętam to sobie." - i w tym miejscu dałem sobie spokój. Przejrzałem tekst do końca i ilość wulgaryzmów totalnie odrzuciła mnie od dalszej lektury. Grubo przesadziłeś, kolego. Ja rozumiem, że to miał być zabieg stylistyczny, ale w tym przypadku jest to zdecydowany przerost formy nad treścią (która nota bene nie jest jakimś majstersztykiem, jak do tej pory).

Do tego naprawdę polecam lekturę zasad polskiej pisowni, szczególnie interpunkcji.

Twój debiut na forum jest moim zdaniem niezbyt udany.

Pozdrawiam
-rr-

::EDIT:: Widzę, że Nae Mair mnie ubiegł, pisaliśmy chyba komentarze w tym samym czasie. P.S. Gratulacje za konstruktywną krytykę, Nae.
"wyniszczonego widmem kataklizmu." --- Jak u licha widmo kataklizmu może coś zniszczyć?

Dokładność jest dobra przy projektach inżynierskich i geodezji, ale czasem w opowiadaniach należy celowo generalizować pewne fakty, lub tak opisywać sytuacje, aby czytelnik nie stwierdził, że czyta jakieś opracowanie lub sprawozdanie z posiedzenia komisji śledczej. "We krwi miał wciąż około jednego promila alkoholu." --- skąd do diaska autor zna tak dokładne szacunki oraz czemu nie napisałeś np. że w glowie tak mu szumiało, iż był pewny że jakiś promil alkoholu wciąż mu został, albo i dwa... --- coś w tym stylu drogi autorze (podam Ci inny przykład, który dobrze obrazuje te sytuację: zdanie 1 - Wiatr wiał z ogromną siłą. --- Jak widzimy, a raczej nie widzimy, bo zdanie to nie skłania do wyobrażenia sobie tej sytuacji, są to tylko suche fakty jak w prognozie pogody "Wiał będzie silny wiatr od wschodu...". Zdanie jest nijakie i żadnego z niego pożytku, bo zanim czytelnik sobie to wyobrazi, przechodzi do następnego zdania i rezygnuje z tego, aby męczyć się nad imaginacją tej sytuacji. zdanie 2 - Konary drzew niebezpiecznie kiwały się na boki...albo...Wiatr przygniatał drzewa niemalże do ziemi...albo... Liście, poruszane wiatrem, szeleściły tak mocno, iż zagłuszały wszelkie inne dźwięki dochodzące z zewnątrz.
Widzisz różnicę?

" Pokój ten zdecydowanie nie był sypialnią, bo oprócz regeneracji sił witalnych miał jeszcze wiele zastosowań, niekoniecznie moralnych i dobrych" --- jak to nie był sypialnią skoro kilka słów dalej udowadniasz, że jednak nim był?

Rzucanie łańcucha z jadącego motocykla, łańcuch zawija się idealnie na nogach i powala przeciwników... ech, a myślałem, że wpływy filmów amerykańskich nie są takie duże...

Oczywiście nie wypisywałem wszystkich błędów, gdyż zrobili to moi przedmówcy oraz dlatego, że było ich tak dużo, że musiałbym osobny esej napisać. W dodatku nie po to jest forum, aby dostać wszystko gotowe na talerzu, ale aby zasięgnąć opinii innych użytkowników i samemu starać się poprawiać swoje teksty.

Twoją bolączką są niegramatyczne zdania. To było głównym powodem, dla którego czytało się ciężko i prawie bez zainteresowania. Gdyby nie fakt, że akcja rozgrywała się w Chrzanowie, pewnie nie doczytałbym do końca, a tak coś mnie ciągnęło cały czas, żeby dowiedzieć się więcej, choć okupiłem to dużym wysiłkiem. Zawiodłem się trochę, bo myślałem, że zastosujesz tu jakieś opisy miejsc po katastrofie w tym mieście, chciałem sprawdzić czy potrafiłbym się w nim odnaleźć, a tak to z przeproszeniem dpa <- celowa pisownia.

Druga sprawa - wulgaryzmy. Matko! Czułem się jakbym czytał perypetie dwóch dresów w dodatku opisywanych przez kolejnego dresa. Drogi Autorze, tak nie wolno! Ilość wulgaryzmów prawdopodobnie przekroczyła wszelkie konwencje dobrego smaku i chyba tylko ilość błędów gramatycznych była większa. Wulgarne słownictwo nie wnosi do tekstu nic świeżego ani błyskotliwego, lecz jedynie współczucie dla autora, który nie potrafiąc znaleźć innych słów, posługuje się przekleństwami do zobrazowania tego, o czym myśli. Tutaj jest WIELKI minus tego opowiadania. Uszy więdną, umysł milczy, a dusza się śmieje. Przykro mi, ale choć przekleństwa są dopuszczalne w ogólnie pojętej literaturze, to tak duże ich nagromadzenie jest po prostu niesmaczne i przeszkadza w odbiorze.

Poniżej wypisałem Ci jeszcze trochę najbardziej ewidentnych uchybień, które były tak widoczne, że aż kłuły w oczy.

Powietrze stało się bardziej rześkie, a wiatr stał się chłodny i smętny.
Z łokcia trysnęło przeciągle
żule zbierający puszki, lub złomiarze zbierający złom
bezkształtny rozmyty obraz. Wraz ze zmniejszaniem się dystansu, obraz nabierał kształtów
Na jego czole zawisły kropelki potu
narąbać drwa na ognisko
Jeszcze tydzień temu było ich drugi raz tyle

Jak widzisz pracy masz jeszcze sporo, ale pamiętaj: Praca człowieka ubogaca!
Zachęcam też do zapoznania się z działem "Kącik Literata" na forum. To jest dobry start.

Danek
Hail!
AUTOR: michu

KOMENTARZ: Panowie wielkie dzięki za wypunktowanie moich błędów w opowiadaniu. Nie jestem co prawda polonistą, więc zdarzy mi się popełniać jakieś błędy interpunkcyjne. Co do wulgaryzmów, znajdują się one praktycznie tylko w dialogach. Chciałem żeby postaci były takie a nie inne. Niektórzy ludzie otaczający nas w realnym świecie prowadzą dialogi z jeszcze większą ilością wulgaryzmów, niestety tak jest. Dlatego może się to nie podobać. Poza tym to moje pierwsze opowiadanie w życiu, więc może być nie do końca udane. Będe miał na uwadze wasze komentarze podczas pisania kolejnego opowiadania. Postaram się też żeby bohaterowie posługiwali się bardziej elokwentną wersją języka, dorzucając przekleństwo tylko w wyjątkowych okolicznościach, żeby dodatkowo podkreślało dramatyzm. Nae Mair, cieszy mnie bardzo że mimo wszystko, mimo wielu błędów i powtórzeń podobało ci się. To znaczy że nie jest tak tragicznie jak myślałem. rootsrat
- dzięki za krytykę, szkoda że nie dokończyłeś z powodu wulgaryzmów, ale mimo wszystko dzięki. Pozdrawiam

Michu pisz odpowiedzi i inne teksty wtedy gdy jesteś zalogowany w przeciwnym razie dodajesz mi roboty.
Jeśli to Twoje pierwsze opowiadanie w życiu, to mogę powiedzieć tylko jedno: gratulacje. Smile Na serio. Wink Pamiętam swoje pierwsze opowiadania... ba, pamiętam! Ja je mam do tej pory w zeszytach;] Ich poziom jest... no jest jaki jest, lepiej o tym nie mówić xD
Wobec tego czekam na Twoje postępy Smile