Via Appia - Forum

Pełna wersja: Ahnenerbe- Wstęp i rozdział 1 i 2
Aktualnie przeglądasz uproszczoną wersję forum. Kliknij tutaj, by zobaczyć wersję z pełnym formatowaniem.
Ahnenerbe

Wstęp
03.05.1944
Chęciny
Generalne Gubernatorstwo

- Akcja musi zostać przeprowadzona szybko i bezboleśnie.- Karen Sievers wskazała na grupę partyzantów schwytanych kilka dni temu.- Lada dzień może zacząć się radziecka ofensywa, a im mniej tego tałatajstwa na naszych tyłach tym lepiej. Pozbądźcie się ich!
- Tak jest.- Zasalutował młody porucznik.
- Znacie procedurę. Zużyć jak mniej amunicji, jeden pocisk musi wystarczyć na jak najwięcej wrogów Rzeszy. Strzelać celnie!
Niemcy zaczęli ustawiać pojmanych w trzy rzędy, tak by jeden pocisk mógł przestrzelić trzy czaszki. Pluton egzekucyjny ustawił się na pozycjach.
- Pani komendant?- Powiedział nieśmiało porucznik.
- Tak?
- Myślę że powinna pani... Uświadomić ich o popełnionych zbrodniach, by wiedzieli za co umierają.
- Oni doskonale wiedzą za co!- Karen splunęła ze złością.- To banda reakcyjnych, słowiańskich bydlaków, którzy zgodnie z ariozofią i teorią ewolucji winni dawno wyginąć.
- Mamy strzelać?
- Czekaj.- Sievers machnęła dłonią.- Niech wiedzą że Rzesza jest państwem prawa i sprawiedliwości.
Karen Sievers stanęła przed jeńcami.
- Wyrok w imieniu Trzeciej Rzeszy i jej wodza: Adolfa Hitlera.- Powiedziała po polsku.- Sąd Generalnego Gubernatorstwa uznał was winnych następujących zbrodni: działania na szkodę wielkiej Rzeszy i narodu niemieckiego, uchylania się od wykonywania rozkazów Generalnego Gubernatora, i czynnego oporu przeciw państwu niemieckiemu. Sąd skazuje was niniejszym na karę śmierci przez rozstrzelanie, z klauzulą natychmiastowej wykonywalności.
Mowa nie zrobiła na partyzantach większego wrażenia. Kilku uniosło głowy, zdziwieni słysząc polską mowę w ustach kobiety, z narzuconą na ramiona kurtką Waffen SS. Jeden parsknął śmiechem, a paru sklęło ją cicho.
Karen odeszła na bok i zapaliła papierosa, spojrzała pytająco na porucznika, ale ten przecząco pokręcił głową.
- Ja wiem że Fuhrer tego nie pochwala, ale nie mogę się powstrzymać...- Powiedziała Sievers na swoje usprawiedliwienie.
- Nie musi mi się pani tłumaczyć.- Powiedział zakłopotany porucznik.- W każdym bądź razie gratuluje wspaniałej znajomości mowy polskiej. Gdzie się pani nauczyła?
- Zastanawiam się dlaczego ty nie umiesz?- Karen spojrzała na niego podejrzliwie.- Po wojnie na pewno otrzymasz przydział na tereny wschodnie, znajomość języków słowiańskich będzie niezbędna.
- Rasy niższe będą zniszczone...
- Stopniowo, ale tego doczekają dopiero twoje wnuki, twoim zadaniem będzie zaprowadzenie nowego porządku na wschodzie. To jest właśnie dziejowe zadanie twojego- zawiesiła głos- naszego pokolenia.
Porucznik spojrzał na nią ze zdziwieniem. W jej głosie nie dostrzegł cienia ironii, mówiła to wszystko z niezachwianą wiarą i pewnością swoich racji. Naprawdę wierzyła że wojna zakończy się dla Niemiec pomyślnie.
- Myślisz że przegramy?- Zapytała Karen widząc jego spojrzenie.- Nie wierz kłamliwej, angielskiej propagandzie, wojna toczy się dla nas pomyślnie. Wciągamy wojska radzieckie w głąb naszego terytorium, by w decydującym momencie zmiażdżyć Rosjan potężnym atakiem z Bałkanów i Węgier. Na południu marszałek Kesserling wkrótce wkroczy do Rzymu, to tylko kwestia czasu. Anglicy to tchórze, że o Amerykanach i Rosjanach nie wspominając. To rasy niższe. Nie są nic warte.
- A zachód?
- Alianci nie mogą rozpocząć ofensywy, brakuje im profesjonalnego sprzętu. A nawet jeśli... Najlepszy marszałek Rzeszy- Rommel zniszczy ich. Rzesza jest niepokonana i nigdy o tym nie zapominaj!
Wszelkie obawy odnośnie przyszłości Niemiec opuściły porucznika, Karen mówiła to z niezachwianą wiarą w umiejętności dowódcze wodza. Zresztą... Czy córka Wolframa Sieversa, jednego z przyjaciół Reichsfuhrera może się mylić? Ona miała dostęp do takich informacji, o których szarym żołnierzom nawet się nie śniło.
- Ziel!- Rozległ się głos dowódcy plutonu egzekucyjnego.
Porucznik przeżegnał się szybko.
- Wierzysz w tą żydowską sektę?- Niebieskie oczy Karen błysnęły niepokojąco.
- Nie.- Młody oficer szybko zaprzeczył.- To nawyk, z dzieciństwa.
- Powinieneś go wyeliminować i to jak najszybciej. Wiara w żydowskiego bożka, nie przystoi prawdziwym Niemcom.
- Shoot!
Huk pocisków był rozdzierający. Karen spojrzała na jeńców, wszyscy wydawali się martwi. Nie ma jak zawodowcy...
Mimo to lepiej sprawdzić.

Karen podeszła do rozstrzelanych i przyjrzała się każdemu uważnie. Jeden jeszcze żył, dogorywał pomału. Sievers wyjęła pistolet z kabury i dwoma strzałami odesłała Polaka na spotkanie z Odynem, wprost do Valhalli.

- Pochować ich.- Karen zwróciła się do plutonu.- Tylko kopcie głęboko, by ich potem nie znaleziono. Nienawidzę hien cmentarnych.
- Tak jest!- Dowódca plutonu zasalutował.- Słyszeliście panią komendant?- Zwrócił się do żołnierzy.- Do roboty!
Karen schowała broń i odeszła na bok, słońce prażyło niemiłosiernie, zapowiadał się kolejny upalny dzień.
- Pani komendant? Chyba mamy problem.
Dziewczyna spojrzała na porucznika, szedł w jej kierunku, prowadząc małą dziewczynkę za rękę.
- Co to jest?
- Została chyba schwytana razem z tymi bandytami.- Porucznik wskazał rozstrzelanych.- Musieliśmy ją przeoczyć, ona taka mała, chuderlawa...
- Słynna niemiecka precyzja.- Mruknęła Karen patrząc z rezygnacją na dziecko.
- Słucham?
- Nic. Pokaż mi ją.
Sievers podeszła do dziewczynki i przyjrzała jej się z bliska. Miała dziwne, popielate włosy, oczy szkarłatne, również nietypowe i nienaturalnie duże. Ale puste takie, bez śladu emocji, czy uczuć. Była bardzo niska, wychudła. Koszula zwisała na niej jak na kiju od szczotki. Jej twarz, podobnie jak i oczy, nie przedstawiała żadnych emocji, była zobojętniała na wszystko. Ile miała lat? Około 10, chyba.
- Mówisz po niemiecku?- Zapytała ją Karen.
Nie odpowiedziała.
- Polski? Rosyjski?
Nadal milczała.
- Jak się nazywasz?- Zapytała Sievers w jidysz.
Dziewczynka uniosła wzrok, ale nie odezwała się.
Karen chwyciła ją za rękę i podciągnęła rękawy, na przegubie dostrzegła wytatuowany ciąg cyfr.
- Dachau? Sachsenhausen? Auchwitz? Treblinka? Buchenwald? Mauthausen-Gusen? Czy może Ravensburck?- Wymieniała Karen z mściwym uśmiechem.- Skąd uciekłaś, cholero?- Uderzyła ją w policzek.
Milczenie.
- Zabij ją.- Karen wstała z klęczek.- Nie musisz chować ciała.
- Ale pani komendant...!- Zająknął się porucznik.- To małe dziecko jest! Czym nam może zaszkodzić?
- Bez gadania.- Warknęła Sievers.- To uciekinierka z obozu. W świecie baranów, musisz być wilkiem.- Powtórzyła jedną z maksym NSDAP.

Porucznik pobladł na twarzy, ale chwycił dziecko za ramię i odprowadził na skraj lasu. Wyjął pistolet i drżącym głosem powiedział:
- Nie miej mi tego za złe. Ja tylko wykonuje rozkazy.
Wycelował w jej głowę, ręka mu dygotała.
- W świecie baranów muszę być wilkiem...- Powtórzył słowa Karen.

W następnej chwili porucznik uczuł ukłucie w przedramieniu, coś zachlapało mu spodnie.
Zdumiony spojrzał w dół. Został ubrudzony przez coś dziwnego, ciemnoczerwonego i lepkiego. Następnie jego wzrok padł na rękę, a raczej to co z niej zostało. Tam gdzie przed chwilą była dłoń, dzierżąca pistolet, teraz był jedynie smętny kikut, z którego tryskała krew.
Porucznik spojrzał na dziewczynkę, stała przed i wpatrywała się weń, tymi swoimi pustymi oczyma.
- Co ty...?- Jęknął Niemiec patrząc na nią z przerażeniem.
Dziewczynka wykrzywiła twarz, w okropnym grymasie, który mógł uchodzić za uśmiech.
- Zabijemy go?- Powiedziała cicho.
- Co...? Do kogo ty mówisz?- W oczach porucznika pojawiły się łzy.- Proszę...
- Rasie panów nie przystoi płacz.- Usłyszał czyjś głos nad uchem.
Ręka dziewczynki zamieniła się w miecz, porucznik zamrugał oczami, był przekonany że to omam, wywołany upływem krwi.
Dziecko wzięło zamach...

- O kurwa!- Z ust Karen Sievers wypadł papieros.
Z tułowia porucznika trysnęła fontanna krwi, a jego głowa wyleciała w powietrze.
Dziewczynka spojrzała na nią, a w jej oczach, tym razem można było dostrzec coś na kształt ekscytacji. Było w niej coś przerażającego. Dopiero po chwili Karen zorientowała się co, dłoń przybrała kształt ostrza, a było one całe zakrwawione.
Karen, mimo głębokiego szoku, dobyła pistolet i oddała w jej kierunku kilka strzałów. Wszystkie niecelne. Zaalarmowały one jednak kopiących Niemców. Kilku z nich ruszyło w stronę dziewczynki.
- Zabić ją! Zabić!- Ryknęła Sievers.

Niemcy atakowali i ginęli, jeden po drugim. Pierwszy, który do niej doskoczył został przecięty w pasie. Drugiemu urwało nogę, a potem lewą rękę. Trzeci widząc swoich towarzyszy, dobył broni, ale dziewczynka doskoczyła doń i pchnęła go mieczem.
- Ognia!- Rozkazała Karen.- Zastrzelić sukę!
Pozostali przy życiu żołnierze ostrzelali dziecko. Pociski nie zrobiły na niej żadnego wrażenia. Kilka sparowała ostrzem, a parę pocisków zatrzymało się przed nią.
Dziewczynka wolnym krokiem ruszyła w kierunku Niemców. Jeden z nich został skrócony o głowę, drugi został przepołowiony. Pozostali rzucili się do panicznej ucieczki.
- Gdzie!?- Zawyła Karen.- Nie uciekać! Wracać! Tchórze!
Sievers poczuła zimny pot spływający jej po plecach, została sam na sam z bliżej niezidentyfikowanym stworzeniem. Po raz pierwszy w życiu bała się. Dziewczynka spojrzała na nią zimno i ruszyła w jej stronę.
- Nie zbliżaj się!- Karen chciała by jej głos zabrzmiał pewnie i złowieszczo, ale mimo to dało się wyczuć śmiertelne przerażenie.
Dziewczynka skrzywiła się lekko i przyśpieszyła.
Karen drżącymi rękoma naładowała broń i cofnęła się kilka kroków.
- Będę strzelać!
- Strzelaj.- Spokojnie odpowiedziała dziewczynka po niemiecku.
Sievers wystrzeliła. Dwa razy. Jeden pocisk przeleciał jej nad głową, drugi został sparowany.
- Nie uciekasz?- Dziewczynka pytająco uniosła brwi.- Chcesz zginąć jak żołnierz SS?
W odpowiedzi Karen znowu wystrzeliła, ponownie niecelnie. Dziecko uśmiechnęło się, a Sievers poczuła jak coś podcięło jej nogi. Upadła, a pistolet wypadł jej z dłoni. Dziewczynka stanęła nad nią i przystawiła jej ostrze do gardła, uśmiechała się przy tym mściwie. Nie przypominała już tamtej żałosnej, biednej, zagłodzonej dziewczynki.
- Dachau.- Powiedziała.
- Co?
- Przebywałam w Dachau.
Karen zamknęła oczy i mimo całej tej sytuacji zachciało jej się śmiać.
- Jak chcesz umrzeć? Przez utratę głowy? Z przebitym gardłem?
- Wal się.- Mruknęła Sievers.
Dziewczynka westchnęła ciężko i wzięła zamach.
Sievers przymknęła oczy i przygotowała się na śmierć.
- Czy to symbol Ahnenerbe?
Karen zamrugała oczami, dziecko wpatrywało się w mały znaczek, który nosiła na piersi.
- Odpowiadaj!- Dziecko kopnęło ją ze złością.
- Tak. To symbol Towarzystwa Badawczego...
Dziewczynka milczała przez chwilę.
- Jak się nazywasz?
- Mówiłam: wal się.- Warknęła Karen, uśmiechając się kpiąco.
- Nieładnie.- Dziecko zacmokało.
Sievers poczuła silne uderzenie w twarz, potem drugie w brzuch.
- Więc jak?
- Karen... Sievers...- Jęknęła.
Dziewczynka spojrzała na nią ze zdumieniem. Patrzyła przez chwilę, poczym uśmiechnęła się.
- Córka Wolframa, jak mniemam?
- Tak.
- To zmienia postać rzeczy. Jeszcze trochę pożyjesz...- Zatarła małe rączki i zaśmiała się.
Karen poczuła czyjś dotyk na twarzy, zrobiło się jej zimno. Wyraźnie czuła czyjąś obecność.
- Kto tu jest?- Zapytała drżącym głosem.
- Och, nie martw się tym.- Dziewczynka wzruszyła ramionami.- Nie zrobi ci krzywdy.
- Kto tu jest!?- Powtórzyła Sievers histerycznie.- Czego chce?

Rozległy się strzały, dziewczynka uniosła głowę i to wystarczyło. Karen błyskawicznie ją podcięła i przeturlała się na bok. Chwyciła broń.
Dziewczynka szybko podniosła się z ziemi, Karen wycelowała ją, ale w tej chwili poczuła silne uderzenie w potylicę, a następnie coś wytrąciło jej pistolet z ręki.

Z lasu wybiegła grupa niemieckich żołnierzy.
- Jeszcze się spotkamy Sievers, obiecuje ci to.- Dzieciak spojrzał na nią ze złością.- Następnym razem nie będzie tak miło. Zobaczysz, Sievers, poczujesz oddech śmierci na własnym karku.
Karen splunęła krwią.
- Będę gotowa.- Powiedziała cicho.
- Obiecuje. Do zobaczenia Karen.
Borku. Tym razem czepiał się nie będę. Przeczytałem a opowiadanie było tak wciągające że niedoskonałości nie zauważyłem. Podejrzewam że jest to epizod czegoś większego, więc kontynuuj.
Tak na marginesie chciałbym tylko zwrócić uwagę na jeden drobny szczegół, który nie był może jakimś specjalnym dysonansem, ale jednak się zdarzył. Akcję opisałeś bardzo subiektywnie, wyobraźnia odmalowała mi bardzo wyraźnie twarze patrzących z pogardą partyzantów ssmanów itd (choć warto by ich nieco spersonalizować) widzę wyraźnie ciała partyzantów padające na ziemię (choć słowo "rozdzierający" nie jest może najlepsze dla strzału) wreszcie całą scenę z tą małą mścicielką która tańczy ze śmiercią..... Jest tylko jeden mały problem, Moja wyobraźnia przedstawia to wszystko w pustej białej przestrzeni. Dlaczego? Bo oprócz zwrotu "chwycił dziecko za ramię i odprowadził na skraj lasu." nie określiłeś w żaden sposób tła akcji..
No i się poczepiałem , a i jeszcze drobiazg "Koszula zwisała na niej jak kij na szczotce" chyba lepiej "Koszula wisiała na niej jak na kiju od szczotki"
pozdrawiam
Literówka :/ Już poprawiłem.
Tak, wiem jestem cholernym ascetą jeśli chodzi o opisy przyrody. Będę nad tym pracował.
Rozdział 1
04.07.1948
Chęciny
Stanowisko badawcze Polskiej Grupy Do Spraw Zbrodni Wojennych

Maurycy Wasilewski spojrzał z pewnym zażenowaniem na stos ciał spoczywających w płytkim grobie. Strasznie to wszystko śmierdziało, na szkieletach wisiały resztki mięsa i ubrań. Wasilewski był estetą, i mimo że uczestniczył już w kilku ekshumacjach, to widok trupów niezmiennie wywoływał w nim uczucie obrzydzenia. Maurycy wyjął chusteczkę i zasłonił nią twarz. Człowiek wrażliwy nigdy nie przyzwyczai się do zła tego świata, pomyślał.
- Witam pana na stanowisku ekshumacyjnym nr siedemnaście.- Do Wasilewskiego podeszła młoda dziewczyna, lat około trzydziestu. Ubrana w biały fartuch, strasznie ubrudzona. Z twarzy wydawała się sympatyczna, ładna może nawet, jak by się umyła. Trochę wychudła, i zaniedbana. Włosy miała jasne, uplecione w długi warkocz.
- Dzień dobry.- Wasilewski skłonił się i pocałował jej w dłoń.- Pani jak mniemam to...?
- Nazywam się Anna Zielińska. Jestem lekarzem medycyny sądowej. Cieszę się że będziemy współpracować doktorze Wasilewski.
- Nie jestem lekarzem.- Poprawił ją Maurycy.
Zielińska skrzywiła się lekko, przetaksowała go wzrokiem.
- Z wykształcenia jestem archeologiem i kulturoznawcą.- Wyjaśnił.
- Wolałabym lekarza- Anna spojrzała nań z ukosa.- Ale liczę na to że przysłano tu pana, nie tylko z powodu braków kadrowych.
- O to niech się pani nie boji. Jestem uznanym fachowcem.- Powiedział z dumą i pewnością siebie.
Anna przyjrzała mu się uważnie, był to mężczyzna w wieku lat trzydziestu. Dość wysoki i dobrze zbudowany, twarz miał poszarzałą, pokrytą kilkoma bliznami. Wydawał się być trochę zmęczony i życiem i jego rozterkami. U lewej dłoni brakowało mu dwóch palców.
- Taki mały wypadek.- Powiedział wymijająco Wasilewski, widząc jej wzrok.
- W czasie wojny?- Domyśliła się.- Gdzie pan walczył?
- W partyzantach.- Maurycy spuścił wzrok.- Taki tam, krótki epizod. Nie warto nawet wspominać.
Zielińska pokiwała głową ze zrozumieniem, miała przed sobą, ni mniej, ni więcej żołnierza AK. Jednostki obecnie represjonowanej i zwalczanej.
- Ja kocham ojczyznę ludową.- Powiedział, jakby się usprawiedliwiając.- Bardzo kocham.
- Tak.- Skinęła głową.- Ja też. Przejdziemy od razu do badań, czy chce pan odpocząć? Zobaczyć kwatery? Ostrzegam, że mamy dość kiepskie zakwaterowania.
- Nie potrzebuję odpoczynku, dziękuje. Im szybciej to załatwimy tym lepiej, nie lubię grzebać w trupach.
- Dobrze. Czy jest pan zaznajomiony z aktami sprawy?
- Niestety...- Wasilewski rozłożył bezradnie ręce.- Nie miałem czasu, polecenie wyjazdu przyszło tak nagle...
Anna westchnęła ciężko.
- Najprawdopodobniej zbrodni dokonano 4 lata temu, egzekucją kierowała Karen Sievers, córka Wolframa- szefa Ahnenerbe powieszonego niedawno, kojarzy pan?
- Proces lekarzy?- Wasilewski zmarszczył brwi.- Pamiętam. A co to Ahnenerbe?
- Z tego co pamiętam to Towarzystwo Badawcze nad Pradziejami Niemieckiej Spuścizny Duchowej, czy coś takiego.
- Pierwsze słyszę...- Zadumał się archeolog.
- Zajmowali się badaniami nad zjawiskami paranormalnymi, rozumie pan: wilkołaki, ożywianie trupów, procesy czarownic, poszukiwanie aryjskich przodków. Dodatkowo badanie prawdziwości germańskich legend. Nie ciekawi ludzie. Himmler miał ponoć obsesję na punkcie okultyzmu.
- A ta Sievers?
- Przeciw Karen toczy się obecnie proces. Standardowa sprawa: ludobójstwo, zbrodnie wojenne, wspomaganie zbrodniczych organizacji. Ta ekshumacja to tylko jeden z dowodów przeciw niej.
- Ma więcej za uszami?- Wasilewski zdziwił się.
- Była ulubienicą Himmlera. Uczestniczyła w kilku ekspedycjach SS do Tybetu i Wenezueli. Później brała udział w kilku potyczkach na froncie wschodnim, walczyła w obronie Berlina. Po śmierci Hitlera próbowała przebić się do Flensburga i dalej kontynuować walkę. Trafiła do radzieckiej niewoli w czerwcu 1945 roku. Pełniła rolę świadka w procesie norymberskim. Potem została przekazana nam.
- Wredna suka jednym słowem.- Wasilewski wzruszył ramionami.- Tak jak wiele innych w Niemczech.
- Musimy tylko udowodnić że zbrodnia została dokonana na przełomie kwietnia i maja 1944 roku. Nie możemy dopuścić do uniewinnienia hitlerowskiego zbrodniarza.
- No to w czym problem? To robota na kilka godzin. Ja tu nie jestem potrzebny.
- Kłopot polega na tym że obok ciał polskich partyzantów znaleźliśmy kilka niemieckich trucheł. I to w zgoła dziwnym stanie.
- To znaczy?- Maurycy uniósł pytająco brwi.
- Niech pan lepiej sam zobaczy. Niecodzienny widok, jak Boga kocham, niecodzienny.



- Szubienica czeka, wita cię z daleka, tatuś już poszedł, a córeczka jeszcze nie... Hejże ha, córunie śpieszmy powiesić się!- Zaśpiewał fałszywie pułkownik Urzędu Bezpieczeństwa Tomasz Jankowski i zarechotał, ubawiony własnym dowcipem.
- Słowiański bydlak.- Mruknęła Karen Sievers.
Samochód co jakiś czas podskakiwał na wybojach, droga była wyjątkowo kamienista.
- Że też ci się zebrało na strzelanie na takim zadupiu, Sievers. Nie mogłaś gdzieś bliżej Kielc?- Jankowski puścił jej uwagę mimo uszu i dalej rechotał w najlepsze.
Karen nie odpowiedziała.
Pułkownik zdenerwowany nieudaną prowokacją uderzył ją wierzchem dłoni w twarz.
- Odpowiadaj jak do ciebie mówię.- Warknął.
Karen spojrzała na niego z mieszaniną nienawiści i gniewu. Pułkownik od razu stracił rezon, mimowolnie poczuł respekt, do tej dość młodej, zmaltretowanej i wykończonej, zarówno fizycznie, jak i psychicznie kobiety. W jej oczach można było dostrzec potęgę i grozę Trzeciej Rzeszy, w całej swej okazałości.
Zaraz jednak otrząsnął się, córka jednego z oficerów SS nie stanowiła dlań żadnego zagrożenia. Już nie...
- Przyjdzie taki dzień, że cię zabiję.- Karen mówiła spokojnie, z nutą melancholii w głosie.- Stanę nad tobą, i zapytam „czy teraz jest śmiesznie?”. Tak będzie, Jankowski. Nim zacznie się mój proces- spłoniesz. Komunistyczna świnio, zdrajco swojego kraju. Moskiewski sprzedawczyku...
- Bzdury gadasz.- Ubek uderzył ją z otwartej ręki.
Próbował zaśmiać się ironicznie, ale średnio mu to wyszło. Ta dziewczyna wywoływała w nim bliżej nieokreślony, i jak się mogło wydawać, całkowicie bezzasadny lęk.
Pułkownik obecny był na procesie Wolframa Sieversa, widział słynnego oprawce z Dachau. Ponurego, brodatego mężczyznę i o żelaznym spojrzeniu. I nawet on, mimo świadomości popełnionych przez niego zbrodni, nie wywoływał takiego irracjonalnego lęku, jak jego córka.
- Słyszeliście ją, towarzyszu?- Jankowski zwrócił się do kierowcy, by ukryć zmieszanie.- Faszystowskie ścierwo powarkuje.
- Niesamowita bezczelność.- Przytaknął szofer obojętnym głosem.
- Pacholęcie Himmlera.- Pułkownik spojrzał na nią z odrazą.



- Co pan myśli? Niesamowite, prawda?- Oczy Zielińskiej błyszczały, wprost fascynacją.
Wasilewski nie podzielał jej entuzjazmu, truchła Niemców nie wzbudzały w nim żadnych głębszych emocji.
- Czy pan tego nie widzi?- Obruszyła się pani doktor.- Toż to niezwykłe.
- Doprawdy, nie wiem czy się tu podniecać?- Maurycy skrzywił się lekko.- Kilku poćwiartowanych Niemców...
- Niech pan się przyjrzy- Zielińska wskazała na jedne ze zwłok.- Kości zostały przerwane w niezwykły sposób.
- Co w tym niezwykłego? Byle kto mógł mu te rękę odrąbać. Siekierą, tasakiem, czy innym dowolnym, ostrym narzędziem- Wasilewski pozostawał sceptyczny.
- Z taką precyzją?- Pani doktor podniosła górną kończynę.- Proszę spojrzeć, kości przecięte niesamowicie równo, jak od linijki...
Wasilewski pobladł lekko i zakrył twarz chusteczką. Odór gnijącego mięsa był przerażający.
- Przepraszam.- Powiedział cicho i odszedł na bok.
- Co pan...?- Zielińska powiodła za nim wzrokiem.
Maurycy zwymiotował w najbliższą grupę krzaków.
Anna skrzywiła się, ten człowiek kompletnie nie nadawał się do tej roboty. Za delikatny.
- Pan mówił, że pracował przy ekshumacjach?- Zapytała go Zielińska, kiedy wrócił na miejsce masowego grobu.- Jeśli tak, to chyba przy papierkowej robocie. Czy się mylę?
- Tamto to były zwykłe szkielety, bez śladu mięsa na kościach.- Warknął wściekły Wasilewski.- A te truchła...- Wskazał podbródkiem na mogiłę.- To obrzydliwe jest.
- Wracając do sprawy... Myślę że przesłuchanie Karen Sievers mogłoby nam pomóc...
- Sievers będzie na miejscu ekshumacji?
- Oczywiście. Musi złożyć zeznania, oraz pomóc nam przy wizji lokalnej. Panie Wasilewski...- Spojrzała na niego.
- Tak?
- My musimy udowodnić że to była zbrodnia wojenna. To kwestia polskiego honoru, a te niemieckie ścierwa wskazują na fakt, że to nie była zwykła egzekucja.
- Mogła się wywiązać bitwa- Maurycy pojął jej tok rozumowania- A nasi, to znaczy że te sanacyjne bydlaki- poprawił się- Mogli zmasakrować Niemców.
- Dokładnie.- Zielińska zapaliła papierosa, wyciągnęła ku niemu jednego.
- Dzięki.- Wasilewski uśmiechnął się. Nadal był blady.
Zielińska odpowiedziała uśmiechem.



- Wysiadaj!- Zakomenderował Jankowski.
Karen przeciągnęła się wygodnie i spojrzała na ubeka wyzywająco.
- A zmuś mnie.- Syknęła.
- Ożesz ty...
Pułkownik wyjął zza pasa drewnianą pałkę i próbował ją uderzyć. Bezskutecznie próbował wziąć szerszy zamach, ale Karen chwyciła go za nadgarstek i wykręciła go.
Kość chrupnęła, Jankowski zawył wściekle.
- Ty kurwo niemiecka!- ryknął.
Sievers zarechotała.
- Towarzysz pułkownik bardzo wydelikacony, jak widzę.
- Wy dwaj!- Pułkownik zwrócił się do dwóch ubeków stojących nieopodal.- Wywlec ją z auta i obić ryja. Jak chcecie to możecie się zabawić.
Żołnierze ostrożnie podeszli do auta, żaden nie kwapił się by wsadzić tam łapy, a co dopiero wleźć.
- No chodźcie przyjemniaczki.- Rzuciła od niechcenia Sievers, rozsiadając się wygodnie na tylnim siedzieniu.- Czekam.
Kierowca oparł się o maskę wozu i z uśmiechem obserwował wyczyny piewców nowego porządku.
- Na chuj szczerzysz mordę!- Ryknął pułkownik pod jego adresem.- Po lekarza leć, rękę mi złamała!
- Tak jest towarzyszu pułkowniku.- Zasalutował kierowca i pogwizdując, niemal tanecznym krokiem ruszył w kierunku stanowiska badawczego.






- Niech pan zobaczy.- Doktor Zielińska podniosła czaszkę.- Jakby ją ktoś mieczem od ciała odrąbał.
- Mieczem? Może jakiś chłop siekierą...- Wasilewski po raz kolejny zgłosił swoją teorię.
- Nie. Cięcie było za dokładne, za precyzyjne. Musiał tego dokonać prawdziwy fachowiec.
- Ciekawe...- Maurycy wstał z klęczek i z szerszej perspektywy przyjrzał się ciałom niemieckim.
Milczał przez chwilę, wpatrzony w gnijące zwłoki.
- Niemcy są pochowani w osobnej mogile?
- Tak. Blisko siebie, ale osobno.- Zielińska spojrzała nań pytająco.
- Czy dopuszczamy możliwość że Niemcy zostali zabici wcześniej, lub później niż ci tutaj?- Wskazał podbródkiem na polską mogiłę.
- Nie.- Anna wstała.- Nie ma takiej możliwości.
- A jeśli...?
- Nie ma takiej możliwości.- Powtórzyła Zielińska z naciskiem.- Nie ma co do tego najmniejszych wątpliwości.
Wasilewski spojrzał na nią krzywo, nie lubił nazbyt gorliwych piewców nowej władzy. Wzbudzali w nim niebotyczną, wręcz odrazę, mieszaną z obrzydzeniem i pogardą. Zielińska mimo niewątpliwej inteligencji wydawała się popadać w pewną nadgorliwość, całkowicie nie do zniesienia dla byłego żołnierza AK, a wcześniej członka Endecji. Posiadała cechy typowego esbeka, spełniała zasadę Dzierżyńskiego, który mawiał że czekista winien mieć chłodny umysł, czyste serce i pewną rękę. Czy jakoś tak.
Naraz pojawiła się myśl, w jego głowie, że Zielińska wie przecież, a przynajmniej się domyśla, jego akowskiej przeszłości. Mogła zrobić doniesienie. Wasilewski zadrżał na samą myśl, o ubeckim więzieniu, lub zsyłce na Syberię. Uspokoił się szybko jednak, nie miała ku niemu żadnych dowodów, jedynie poszlaki. A żeby on był cenionym fachowcem, nie sądził, by jedynie na podstawie dość powierzchownych poszlak mógł popłynąć, razem z resztą dawnych przyjaciół, obecnych członków WiN-u. Po za tym miał drobne znajomości, w wojewódzkim komitecie PPR.
- A gdyby hipotetycznie- Maurycy postanowił zaryzykować.- okazało się że Niemcy zostali zabici przez naszą partyzantkę, lub nie daj wielki Marks, przez bohaterską Armię Czerwoną. To co wtedy?
- Takiej możliwości nie ma.- Powtórzyła raz jeszcze, ze złością w głosie pani doktor.- Nie słuchał mnie pan? Nie ma i już. A gdyby nawet, nawet jeśli... To można to sfabrykować. Nie możemy dopuścić do uniewinnienia Karen Sievers. Jest to sprawa priorytetowa.
Wasilewski pokiwał głową w zadumie. Chciał jeszcze coś powiedzieć, ale podszedł do nich młody człowiek, w skórzanej kurtce i w wojskowej czapce, z naszytym orzełkiem, już bez korony. Facet pogwizdywał wesoło, międzynarodówkę chyba. Wydawał się tryskać dobrym humorem i optymizmem.
- Dzień dobry.- Powiedziała Zielińska patrząc nań ze zdziwieniem.
- A dzień dobry.- Chłopak zdjął czapkę i ukłonił się lekko. Starał się sprawiać wrażenie, że dopiero teraz ją zauważył.
- Coś pan... Towarzyszu potrzebujecie?
- A jakby sprawę jakąś miałem, do towarzysza lekarza, ale z głowy mi wyleciało co konkretnie.- Puścił do niej oko.
- No to jak sobie przypomnicie to powiedzcie.
- Nie ma problemu.- Zaśmiał się facet i usiadł na pobliskim pniaczku.
- Kiedy przywiozą Sievers?- Zapytał Maurycy.
- Ach, towarzyszu przypomnieliście mnie.- Chłopak walnął się otwartą ręką w czoło.- Po co? Po co?- Teatralnie wzniósł ręce ku niebu.



- Co tak wolno!?- Zawył pułkownik na widok szofera, młodej pani doktor i archeologa.- Ja tu umieram, kretynie!
Jankowski siedział w cieniu drzewa, trzymał się za nadgarstek i raz po raz przeklinał wściekle. Niedaleko auta dwójka ubeków kopała, nieprzytomną już, Karen Sievers.
- Co wy robicie, idioci!- Ryknął Wasilewski i odepchnął jednego z nich.- Zabijecie ją.
- Należało by się kurwie.- Splunął pułkownik patrząc na nią z odrazą, aczkolwiek już bez przesadnej złości.- Niech towarzyszka patrzy, co mi zrobiła.- Wyciągnął ku Zielińskiej zranioną dłoń.
Maurycy pochylił się nad Karen, sprawdził jej tętno i oddech. Żyła, jeszcze żyła. Wyjął swoją manierkę i obmył jej twarz. Następnie sięgnął za pazuchę kurtki i wyjął buteleczkę spirytusu i wlał w jej usta kilka kropel. Sievers zaczęła się krztusić i kaszleć. Wasilewski uśmiechnął się i poklepał ją po policzku.
- Zaprowadzić ją do aresztu, wiecie gdzie.- Rzucił pułkownik patrząc na zabiegi Maurycego.
Jeden z komunistów brutalnie podstawił Karen na nogi, a drugi uderzył ją łokciem w brzuch. Sievers zgięła się wpół i kilka razy splunęła krwią. Natychmiast jednak wyprostowała się i spojrzała kpiąco na swych oprawców i puściła oko do Wasilewskiego.
- Czy będę miała dostęp do prysznica?- Zapytała.
- Ty faszystowska... KURWA!- Zawył Jankowski.
- Nie wierćcie się.- Mruknęła Zielińska.- Bo będzie bolało.
Pułkownik poczerwieniał ze złości, zdrowa ręka zaczęła mu drżeć, wydawało się że ma ochotę komuś przypieprzyć. Po chwili znowu jednak syknął z bólu.
- Ma towarzysz złamany nadgarstek.- Powiedziała obojętnie pani doktor.- Usztywnię go wam, ale zalecałabym wizytę u...
- Głupstwo.- Żachnął się pułkownik.- Prawdziwy socjalista... KURWA!
- Jak chcecie, tylko nie mówcie że nie ostrzegałam.
Jankowski jeszcze przez chwilę ciężko oddychał.
- Odprowadźcie ją.- Polecił.- Niech zniknie mi z oczu.


- Idę z wami- powiedział Wasilewski widząc pytające spojrzenie jednego z ubeków- bo muszę mieć pewność, że nic jej nie zrobicie.
Komunistyczny pachołek Moskwy wzruszył ramionami i zapalił papierosa, poczęstował przy tym kolegę po fachu. Maurycy żywił cichą nadzieję, że dostanie drugiego, już dziś darmowego fajka, ale ubek schował pety do kieszeni nie patrząc nawet nań. Zasrani rewolucjoniści.
Karen Sievers szła między nimi uśmiechając się kpiąco. Była typową przedstawicielką rasy panów, wysoka blondynka, o niebieskich oczach. Mogła uchodzić za piękność gdyby nie tragicznie porozbijana twarz. Karen miała podbite oko, rozbitą wargę, rozcięty łuk brwiowy i złamany nos. Lekko kulała na prawą nogę.
Kiedy mijali mogiły Sievers natychmiast spoważniała. Zatrzymała się nad niemieckim grobem i pokiwała głowa z zadumą.
- Rusz się.- Warknął Ubek.- Nie mamy całego dnia.
- Tak...- Powiedziała cicho.- Pamiętam. Ja wszystko pamiętam.


15.05.1944
Wewelsburg
Główna siedziba SS
- Henryk Ptasznik.- powiedział z dumą Reichsfuhrer wskazując potężny grobowiec, leżący pośrodku ogromnej komnaty.- Jeden z najwybitniejszych władców germańskich. Protoplasta naszego zakonu. Prawdziwy krzewicel rasy aryjskiej i wróg słowiańszczyzny. Pogromca Madziarów. Naprawdę wielki człowiek.
Karen Sievers pokiwała głową. Grób budził zasłużony respekt, potężny, marmurowy. Centralny punkt Wewelsburga. W końcu mieliśmy tu do czynienia z prawdopodobną reinkarnacją Reichsfuhrera.
- Wielokrotnie dziękowałem twojemu ojcu i bratu, za wielki wysiłek, który włożyli, wraz z całym Ahnenerbe, w odnalezienie szczątków króla Henryka. Niemniej chciałem złożyć je raz jeszcze, tym razem na twoje ręce, Karen.- Himmler ujął jej dłoń i pocałował ją delikatnie.
Sievers z trudem powstrzymała śmiech. Doskonale wiedziała że nie były to prawdziwe szczątki Henryka Ptasznika, tylko innego rycerza germańskiego, żyjącego prawie dwie wieki po królu. Reichsfuhrer nalegał, to dostał. Nie znał się na archeologii, więc żył w błogiej niewiedzy, całkiem z tego faktu zadowolony.
- To naprawdę piękny zamek.- Powiedziała Karen uśmiechając się uprzejmie.- Bardzo żałuję, że nie mam okazji tu częściej bywać.
- To jeszcze nie wszystko. Poczekaj, aż się skończą pracę remontowe, oraz budowa głównych fortyfikacji. Wewelsburg będzie symbolem tysiącletniej Rzeszy, symbolem aryjskiego świata.
- Wierzę.- Sievers skinęła głową.- Jak się miewa pańska córka?
Himmler przygryzł wargi. Widać było, że to pytanie jest mu w niesmak.
- Jest wraz z matką w bezpiecznym miejscu.
- Rozumiem.- Karen wycofała się z pytania. Nie chciała drażnić Reichsfuhrera. Jeszcze nie.

Wyszli na balkon, gdzie widać było budowę umocnień.
- To tu.- Himmler wskazał ręką panoramę- rozegra się decydująca bitwa z podludźmi, bitwa zwycięska dla nas.
- Moim szczęściem- powiedziała Karen usłużnie- jest to, że przyszło mi żyć w czasach przełomowych dla naszej rasy. Niemniej moja wizyta, na tym niewątpliwie pięknym, zamku, ma charakter bardziej służbowy.
- Jaki?- Reichsfuhrer uniósł pytająco brwi.
- Chciałam prosić, ze względu na wielkie zasługi, dla Rzeszy, moje, mojego ojca i brata, o udostępnienie mi akt, które SS zgromadziło, na temat zjawisk paranormalnych.
Himmler zadumał się, przyjrzał się uważniej swojej ulubienicy. Patrzyła na niego tymi swoimi wielkimi, pięknymi, a zarazem przerażającymi oczyma, z całkowitą pewnością siebie i przekonaną o swoich racjach.
- Zakładam, że prośba ma związek z tą sprawą, z przed dwóch tygodni?- Zapytał ostrożnie Reichsfuhrer.
Spojrzał przy tym na opuchniętą wargę Karen i wielkiego siniaka, na jej skroni.
Sievers spuściła wzrok, wydawała się być zawstydzona swoją porażką.
- Tak. W szczególności chodzi mi o akta Sary Zalmanowicz.
Himmler pobladł na dźwięk tego nazwiska, wróciły wspomnienia związane z poszukiwaniami młodej żydówki. To było dwa lata temu.
- Twój ojciec...- Zaczął Reichsfuhrer.
- Ojciec mówił, że główne akta w sprawie Zalmanowicz zostały wysłane do Wewelsburga.- Przerwała mu Karen, z nutą złości w głosie. Nie lubiła, jak ktoś próbował ją oszukiwać.
Była ciekawa reakcji wszechmocnego Heinricha, ministra spraw wewnętrznych Rzeszy i marszałka polnego SS.
Zaskoczył ją. Zachował się jak uczniak przyłapany na ściąganiu. Skurczył się w sobie i pokraśniał po twarzy.
- Reichsfuhrerze...
- Karen, prosisz mnie o udostępnienie najtajniejszych dokumentów naszych czasów. Chcesz żebym wtajemniczył cię w największy projekt Rzeszy?
- Tak proszę, o to pana. Ze względu na zasługi mojej rodziny dla wielkiej Rzeszy i rasy aryjskiej, ojciec upoważnił mnie do włączenia, do projektu „UM-Aktion”.
Himmler milczał, pewne sprawy były ponad jego siły.
- Proszę o aprobatę, w sprawie mojego dołączenia do zespołu i udostępnienie mi dokumentów.- Powiedziała z naciskiem Sievers.



17.09.1942
Bawaria
- To beznadziejne...- Agnieszka objęła rękoma kolana.
Skuliła się w sobie i przymknęła oczy. Po chwili po jej brudnych policzkach pociekły łzy, z jej piersi wyrwał się szloch.
- Nie ważne jak długo będziemy uciekać... Znajdą nas. Nie mamy żadnych szans.- Powiedziała po chwili, cały czas łkając.
Sara Zalmanowicz w duchu przyznała jej rację. Od dwóch dni, znajdowały się w starym magazynie wojskowym, obecnie pustym i opuszczonym. Otoczenie i wszystko wokół nich nie zachęcało do pozytywnego myślenia. Mimo to Sara podeszła do swojej współtowarzyszki i przykucnęła naprzeciw niej. Położyła dłoń na jej policzku, pogładziła go lekko.
- Nie jest tak źle.- Powiedziała bez przekonania.
Agnieszka spojrzała na nią swoimi szklistymi oczyma i zaszlochała głośniej. Sara przygryzła wargi, to nie było specjalnie mądre. Jej koleżanka miała piękne oczy, brązowe i głębokie. W ogóle cała była ładna, w innych warunkach mogłaby uchodzić za piękność. Sara przytuliła ją lekko.
- Jesteś wolna- wyszeptała jej do ucha- od trzech tygodni plujesz na te hitlerowskie mordy. Wymykasz się obławą niemieckim. My dwie jesteśmy cierniem w boku Himmlera i całego SS. To dużo, jak na twoje możliwości, bardzo dużo.
- Ale...
Sara pocałowała ją delikatnie w usta, wzmocniła uścisk.
- Nic się nie bój- pogładziła ją po włosach- ze mną nie zginiesz. Ja jestem... Magiczna.
Agnieszka przestała płakać i spojrzała na nią, z zaciekawieniem. Praktycznie nic o niej nie wiedziała, Sara rzadko się odzywała, prawie nie mówiła o sobie. Nie przejawiała również skłonności do zwierzania się. Spojrzała prosto w jej oczy, trochę dziwne. Koloru krwistoczerwonego, to raczej nie było naturalne. Te oczy niesamowicie kontrastowały z popielatymi włosami i dość chudą sylwetką. Sara uśmiechała się nieśmiało.
- O czym ty mówisz?
- Spójrz.
Sara wyjęła z kieszeni kurtki kilka wycinków z gazet i zmięła je w kulkę. Położyła ją na otwartej dłoni i wpatrywała się w nią w milczeniu. Po chwili kulka zajęła się płomieniami.
- Jak ty...?
- Mówiłam- Sara uśmiechnęła się- Jestem magiczna.
Rzuciła płonącą kulkę na ziemię, by ta mogła się dopalić.
- Nie ma takiej rzeczy, której nie mogłabym zrobić.
Spojrzała na Agnieszkę, która wzięła do ręki kupkę popiołu, powstałą z kulki papieru. Uśmiechała się szeroko.
- Jesteś niesamowita!- Dziewczynka rzuciła się Sarze na szyję i objęła ją mocno.- Zostań moją przyjaciółką, proszę.
Sara wzdrygnęła się lekko. Nie spodziewała się takiego wybuchu radości. Agnieszka położyła jej głowę na ramieniu, przez chwilę obie milczały.
- Nie mogę?- Zapytała.- Nie mogę być twoją przyjaciółką?
- Możesz.- Odpowiedziała Sara po chwili wahania.- Oczywiście, że możesz.- Odwzajemniła uścisk i pocałowała ją w policzek.
Poczuła się naprawdę szczęśliwa, po raz pierwszy w życiu chciało jej się żyć.
Przyjaciele... Jakże piękne słowo.
Rozdział 2
04.07.1948
Chęciny- kościół
- Boże w Niebiosach! Czy ogłuchłeś ty?
Matylda Zawadzka wzniosła oczy ku górze. Sufit kościoła był pięknie ozdobiony podobiznami świętych-ewangelistów. Sama świątynia była znakomitym przykładem architektury neogotyckiej, całkowicie nie pasującym do Chęcin.
- Na moim pasie, niemieckim, bo zdobycznym jest napisane „Gott mit uns”, ale to chyba nie prawda, czyż nie? Pozwoliłeś na wybuch wojny, która pochłonęła, bez mała 75 milionów ludzi. Jaki cel miała ta hekatomba? Co nam chcesz przez to przekazać? Czy uśmiercenie narodu wybranego ma jakiś sens? Czy Adolf Hitler był biczem bożym, czy może wręcz przeciwnie-narzędziem zła, szatana?
Matylda stanęła przed głównym ołtarzem i wbiła wzrok w tabernakulum.
- Wydaje mi się, że wszystko stracone- podjęła po chwili- że wszystko umarło, że nic nie ma już żadnego znaczenia. Myślę, że nawet Ty nie jesteś w stanie zmartwychwstać, a może po prostu nie chcesz? Bo jeśli prawdą jest to, co Ty i Twoi uczniowie mówili o zbawieniu, poświęceniu i umieraniu, to czy ludzkość jest godna, by zbawiał ją ktoś taki jak Ty?
Matylda podeszła do wielkiego fresku przedstawiającego ukrzyżowanego Jezusa.
- Czy to nie ironia? Że stworzyłeś człowieka swój wizerunek i podobieństwo? Czy nie wstyd Ci być podobnym do tak żałosnej istoty?
Jezus milczał.
- Czy oczekujesz ode mnie, że wybaczę Karen Sievers i nazistom? Ty to potrafiłeś, ale ja jestem tylko człowiekiem. I nie potrafię. Nie umiem... Przepraszam.
Dziewczyna spuściła wzrok, czuła wstyd i złość na samą siebie.
- Jest jeszcze inna kwestia- podjęła- czy mam moralny obowiązek bronić Sarze Zalmanowicz prawa do zemsty? W historii Kościoła, który bądź co bądź ustanowiłeś, funkcjonuje pojęcie wojny sprawiedliwej. Więc jak? Co mam zrobić? Czy jesteś w stanie mi pomóc? Czy możesz mnie oświecić?
Fresk milczał.
Matylda westchnęła ciężko i opadła na ławkę kościelną.
Zamknęła oczy.
- Oczywiście że nie.- Powiedziała cicho.- Nie możesz, nie umiesz, bądź nie chcesz mi pomóc. Przykre, ale prawdziwe.
- Brawo!- Matylda usłyszała czyjś szyderczy głos i ciche, miarowe klaskanie.
Otworzyła oczy i odwróciła się. Na podwyższeniu, tam gdzie było miejsce organisty siedziała ona.
Wychudła, drobna i niska. O popielatych włosach i martwych, szkarłatnych oczach. Uśmiechała się krzywo.
- Cudowna mowa, wzruszyłam się.- otarła niewidzialną łzę.- Zwłaszcza, że poświęciłaś w niej sporą część mej skromnej osobie. Dziękuje.
- Sara...
- A tak, powtarzaj moje imię, bo zapomnisz.- Sara Zalmanowicz pokiwała głową.- Interesuje mnie jedna kwestia.
- Tak?
- Odkąd Zakon świętego Jerzego, instytucja, bądź co bądź powołano, ku szerzeniu dobra i walki ze złem, ochrania hitlerowskich zbrodniarzy? Ty nie wiesz, że każdy dowód przemawiający na korzyść Karen Sievers, Gudrun Himmler cieszy?
- Tłumaczyliśmy ci, że...
- To tylko chwilowe.- Przerwała jej.- Ja wiem, ja rozumiem. Ale taki makiawelizm wysoce mi nie odpowiada. My tak nie możemy robić, nie możemy przyjąć zasady „cel uświęca środki”. To cynizm mieszany z hipokryzją.
- Twoja obsesja na punkcie rodziny Sieversów jest niepokojąca.
Sara milczała przez chwilę.
- Wolfram Sievers zabił kogoś... Kogo zdążyłam polubić. Sam został powieszony miesiąc temu, Wilhelm Sievers popełnił samobójstwo, tuż po zakończeniu wojny. Została Karen... A wy roztaczacie nad nią parasol ochronny. Nie ładnie, tak się wypinać, na sojusznika. Bo widzisz Matyldo, jak wojna to Sara dobra, to Sarze przywileje i wszelka dostępna pomoc przekazana. Jednak po wojnie... Sama wiesz najlepiej.
- Nie mogę ci na to pozwolić- Matylda spojrzała jej w oczy.- Wiesz o tym doskonale.
- Wiem.- Sara smutno potrząsnęła głową.- Ale gdyby...
Zeskoczyła z podwyższenia i miękko wylądowała na posadzce. Ruszyła w kierunku Zawadzkiej.
- Zakładając hipotetycznie, że...- Lewa dłoń Sary przybrała kształt ostrza.- Że porozmawiam sobie z Karen. Sam na sam, w twarzą w twarz- co zrobisz, w przypadku takiej ewentualności?
Matylda przygryzła wargi, myślała przez chwilę.
- Zabiję cię.- Powiedziała cicho.- Mimo moich osobistych przekonań i sympatii zabiję cię.
Sara zatrzymała się kilka metrów od niej, spochmurniała, wbiła wzrok w ziemię.
- Więc możesz mnie zabić od razu, bo ja nie odpuszczę. Wiesz o tym.
- Wiem.
Obie milczały, dłoń Sary przybrała normalne kształty. Spojrzała na Matyldę wyzywająco.
- Odważysz się?- Zapytała szyderczo.- Zabij czternastoletnie dziecko. Czemu nie? Jedno życie, cóż to znaczy, gdy dokoła śmierć, czyż nie? Zdaje się, że robiłaś już podobne rzeczy.
Matylda podeszła do niej i objęła ją rękoma, po jej policzkach popłynęły łzy.
- Co ty?- Zdziwiła się Sara.- Przestań ryczeć.
Zalmanowicz gotowa była w każdej chwili pchnąć ostrzem, gdyby wyczuła ze strony Matyldy choćby cień zagrożenia. Nic takiego się jednak nie stało, ze strony jej nie dawnej przyjaciółki biło szczere współczucie i żal.
Sara odepchnęła ją mimowolnie.
- Przestań.- Powiedziała niepewnie.
- Sara obiecaj mi coś.
- Co?
- Nie zbliżaj się przez pewien czas do Karen Sievers, proszę.
- Nie mogę odpuścić...
- Nie proszę cię żebyś odpuściła, tylko żebyś na pewien czas zrezygnowała z pościgu. Nasz zakon dostarczy ci ją na tacy.
Sara prychnęła.
- To co proponujesz jest zaprzeczeniem idei polowania. Chcesz mi dostarczyć Karen jak świnię, jak wieprza, związaną, czekającą tylko na litościwe żgnięcie nożem? Kpisz sobie?
- Sara...
- Kończymy te rozmowę. Mierzwi mnie. Ale nim odejdę proszę cię o jedno.
- O co?
- Nie wchodź mi w drogę. Wbrew temu co o mnie myślisz lubię cię i na swój, bardzo specyficzny sposób wysoce szanuję. A wiesz, że ze mną nie wygrasz.
- Zobaczymy.- Matylda skinęła głową.- Zaraz wyruszam na teren ekshumacji, gdzie będę prowadziła przesłuchanie Karen Sievers.
- Spotkamy się tam- Zalmanowicz pokiwała głową z zadumą.- Na nieco innej, już, prawda płaszczyźnie. Tak, więc żegnaj Matyldo Zawadzka, i oby twój Bóg, z którym prowadzisz takie dysputy sprzyjał ci, w starciu ze mną.
- Nawzajem, żegnaj.
Uścisnęły sobie dłonie, po czym Sara wyszła z kościoła.
Matylda raz jeszcze wzniosła wzrok ku niebu.
- Nie wiem czemu mi to robisz.- Powiedziała cicho.- Jednak, choć nie pojmuje twych wyroków, to nade wszystko miłuje.



04.07.1948
Chęciny
Teren ekshumacji
- Ja nie mówię, że należy ich uniewinniać.- Powiedział Maurycy Wasilewski po skończonej kolacji.- Tylko, że należy traktować ich sprawiedliwie. Stara biblijna, zresztą zasada mówi: „Zło dobrem zwyciężaj”. Musimy pokazać nazistom, że nas stać na sprawiedliwy proces. Że zwycięzcy, w sposób sprawiedliwy mogą sądzić zwyciężonych.
- Ja uważam, za niedopuszczalne.- Anna Zielińska skrzywiła się lekko.- Że ludzie pokroju von Papena, czy Kruppa są uniewinniani. A taki Speer?- Wyciągnęła spod stołu butelkę wina i nalała obojgu.- Przecież to główny architekt Hitlera, minister do spraw zbrojeniowych. Odpowiadał za niewolniczy system pracy na terenach okupowanych. No i co? 20 lat więzienia, za zabójstwo jednego człowieka można dostać więcej.
- Z drugiej strony patrząc- Wasilewski wypił całą lampkę wina jednym haustem.- Taki Ribbentrop. Kara śmierci. Wydaje się słuszna, bo to on podpisał protokół, który doprowadził do wybuchu wojny. Ale nie zapominajmy, że jego radziecki odpowiednik- towarzysz Mołotow, tego samego dnia, którego zaczynał się proces, podpisywał akt o utworzeniu ONZ. Czy to jest sprawiedliwe?
- Mołotow, też powinien wisieć.- Powiedziała ponuro Zielińska patrząc w niebo.
- Ciszej na Boga.- Syknął Wasilewski patrząc z niepokojem na ubeka siedzącego nieopodal.- Usłyszą jeszcze.
Mimowolnie Wasilewski poczuł doń sympatię, nie była tak twardogłową komunistką jak sądził.
Anna nalała jeszcze po lampce.
- Jutro rano ma przyjechać prokurator z Warszawy i przesłuchać Karen.- Poinformowała Maurycego.
Ten nic nie powiedział tylko opróżnił naczynie.
- Co o niej sądzisz?
- O Karen?- Wasilewski zamyślił się.- Cyniczna, bezwzględna, okrutna, bezczelna. Dodatkowo córka zbrodniarza wojennego, nic dobrego, jednym słowem.
- Wiesz, że miesiąc temu powiesili jej ojca?
- Obiło mi się o uszy.




02.03.1947
Norymberga
Proces Lekarzy
- Oskarżony Wolfram Sievers?- Prokurator Jackson spojrzał na wysokiego, szczupłego mężczyznę, z długą spiczastą brodą. Stał w miejscu, przeznaczonym dla oskarżonych, ręce miał splecione i zimno patrzył na komitet prokuratorów.
- Pan pyta, czy stwierdza fakt?- Zapytał Sievers uśmiechając się przy tym kpiąco.
Przez salę przeszedł szmer, prokurator ZSRR zachichotał, a brytyjski prokurator westchnął ciężko.
- Proszę zanotować, że świadek pyskuję.- Jackson spokojnie zwrócił się do protokolanta.
- Panie Sievers napisał pan...- francuski prokurator przerzucił kilka kartek.- W oświadczeniu dla doktora Gibbsona: „Proces norymberski jest jedną wielką farsą, winien zniknąć w pomroce dziejów i zostać zapomniany. Jest to proces zwycięzców nad zwyciężonymi, upokarzający dla każdego prawdziwego Niemca. Powiększenie prawdziwych bohaterów rasy aryjskiej takich jak: Kaltenbrunner, Goering, czy Ribbentrop było prawdziwą zbrodnią. Z mojej strony nie mam sobie nic do zarzucenia, uważam siebie za prekursora europejskiej medycyny. Moje Ahnenerbe dokonało wielu przełomowych odkryć w dziedzinie archeologii. Niczego nie żałuję i nie czuje się winny.” Czy nadal podtrzymuje pan te słowa?
- Tak.- Powiedział Sievers szybko i bez wahania.- Niczego bym nie zmienił.
Przez salę ponownie przeszedł szmer, tym razem nieco głośniejszy. Główny sędzia zastukał młotkiem, o blat biurka, chcąc uspokoić zgromadzonych.
- Oto powód, dla którego proces jest potrzebny.- powiedział Jackson tryumfalnie.- Oskarżony Sievers nie tylko nie czuje się winnym popełnionych zbrodni, ale także kompletnie ich nie zauważa. Jest to przykład niemieckiej buty i arogancji, która musi zostać wyplewiona przez denazyfikacje.
- Czy oskarżony Sievers zna akt oskarżenia?- Zapytał radziecki prokurator.
- Nie chciałem marnować czasu na czytanie podobnych bzdur.
- Jest pan oskarżony o liczne zbrodnie wojenne popełnione na ludności cywilnej Czechosłowacji, Polski i Holandii. Dodatkowo o śmierć kilkudziesięciu tysięcy więźniów obozu koncentracyjnego w Dachau, oraz o przeprowadzanie eksperymentów medycznych na dzieciach, w skutkiem czego zginęło 300 osób. Te liczby pana nie przerażają?- Jackson spojrzał nań pytająco.
Wolfram wzruszył ramionami.
- Liczby są w ogóle zbyt wielkie, by naprawdę kimkolwiek wstrząsnęły. Zwykły człowiek nie będzie w stanie ich pojąć.
- Co pan przez to rozumie?- Jackson spojrzał na niego z zainteresowaniem.
- W Kijowie w ciągu dwóch dni zastrzeliliśmy trzydzieści cztery tysiące cyganów i Żydów. W Polsce zabijaliśmy od czterech do sześciu tysięcy ludzi dziennie. W Oświęcimiu zlikwidowaliśmy dziewięćset tysięcy, w Brzezince pół miliona. Pozbyliśmy się sześciu milionów Żydów. Gdybyśmy mieli więcej czasu zabilibyśmy dziesięć, dwadzieścia, dwadzieścia pięć milionów. Świat usłyszał te przerażające liczby dawno temu. Dla przeciętnego człowieka dziennikarze, którzy o tym pisali to kłamcy. Ale gdybyśmy zamiast tego zabili osiemset dzieci, a nie sto trzydzieści pięć tysięcy, świat podniósłby wrzask, ponieważ osiemset to cyfra, którą ludzie mogą pojąć, mogą sobie wyobrazić.
Zapadło milczenie.
- Po to jest proces...- Wydukał Jackson cały blady- po to by panu podobni nie chodzili po tym świecie.

05.07.1948
Chęciny
Teren Ekshumacji
Pułkownik Urzędu Bezpieczeństwa Tomasz Jankowski rozsiadł się wygodnie na leżaku, rozpiął mundur i ziewnął przeciągle.
- Przynieś coś do picia.- Zwrócił się do jednego z milicjantów.
Funkcjonariusz MO posłusznie ruszył w kierunku najbliższego posterunku.
- Oby tylko źle nie zrozumiał i wódki nie przyniósł.- Pułkownik zwrócił się do Wasilewskiego.- Przy takim upale było by to wysoce nie wskazane.
Maurycy Wasilewski uśmiechnął się mimowolnie. Wolał nie drażnić ubeka.
- Siadajcie towarzyszu.- Jankowski wskazał na drewniany stołek stojący nieopodal.
- Jak ręka?
- W dalszym ciągu napierdala.- Skrzywił się strażnik socjalizmu.- Ale da się wytrzymać.
- Naziści nawet pokonani są groźni.- Wasilewski uśmiechnął się ironicznie.
- Otóż to.- Pułkownik wyraźnie poweselał widząc, że ktoś go rozumie.- Słyszeliście towarzyszu o Werwolfie?
- Partyzantka himmlerowska?
- Tak jest. Na naszych ziemiach odzyskanych, na zachodzie utworzono konspiracyjne grupy hitlerowskie. To pogrobowcy, czekają na wybuch kolejnej wojny światowej, by w momencie wkroczenia Amerykanów do naszego kraju wywołać rewolucję hitlerowską.
- Są aż tak groźni?
- To raczej wszy. Fakt, mocno drażniące, mogące wywołać różnorakie choroby, ale to w dalszym ciągu zwykłe wszy.- Pułkownik zgniótł niewidzialnego owada palcami.- To tylko kwestia czasu nim wyplewimy tą faszystowską zarazę.
Milicjant przyniósł im manierkę napełnioną wodą. Jankowski spojrzał nań z politowaniem, ale wziął bukłak i upił zeń tęgi łyk. Podsunął go Wasilewskiemu, ale ten pokręcił przecząco głową.
- Jak pracę ekshumacyjne?
- Odnaleźliśmy dziewięć rozczłonkowanych ciał żołnierzy niemieckich...
- W gruncie rzeczy.- Pułkownik UB przerwał mu.- To by było nawet dobrze, gdyby okazało się, że faszystowskie, bądź co bądź, AK zmasakrowała innych faszystów, niemieckich dla odmiany. Moglibyśmy pokazać, że w gruncie rzeczy Hitler i Piłsudski to postaci symetryczne do siebie. Rozumiecie towarzyszu?
Maurycy Wasilewski rozumiał, aż za dobrze. Z jednej strony miał, dość fanatyczną Zielińską, pragnącą udowodnić, że za całe zło świata odpowiadają Niemcy. Z drugiej zaś, znajdował się bezwzględny karierowicz i pachołek Moskwy, pragnący zdyskredytować przedwojenny system polityczny. I tak źle, i tak niedobrze. Może lepiej byłoby zrezygnować?

Wasilewski poczuł nieoczekiwanie stal na gardle, Jankowski pobladł i natychmiast powstał z leżaka. Stojący obok milicjant odbezpieczył broń. Maurycy przełknął głośno ślinkę i ostrożnie spojrzał ku górze.
Nóż trzymany był przez dość uroczą szatynkę, ubraną w mundur majora Armii Czerwonej. Uśmiechała się patrząc na reakcje Jankowskiego i funkcjonariusza MO.
- Kim jesteś?- Zapytał drżącym głosem pułkownik.
- Wy tu dowodzicie towarzyszu?- Bardziej stwierdziła, niż zapytała dziewczyna.- Macie beznadziejną ochronę Karen Sievers. Zdajecie sobie sprawę, że ona może być w każdej chwili odbita, przez wrogów Polski Ludowej, socjalizmu i ludu pracującego miast i wsi?
Pułkownik patrzył na nią z mieszaniną grozy i strachu, głośno przełknął ślinkę.
- Puść go!- Polecił, aczkolwiek bez przekonania.
- Jasne.- Dziewczyna uśmiechnęła się promiennie i schowała nóż.
- Każcie odprawić tego idiotę.- Wskazała na milicjanta, który cały czas celował doń, z pistoletu.
- Kim jesteś?- Ponowił pytanie Jankowski wycierając krople potu, spływające po skroni chusteczką.
- Nazywam się Matylda Zawadzka, prokurator wojskowy, doradca z ZSRR, dla naszych młodszych braci, w socjalizmie- Polaków.
Pułkownik opadł ciężko na leżak i gestem odprawił funkcjonariusza MO.
- Towarzyszu Wasilewski, wracajcie do grobów, zajmijcie się... No tym czym się tam zajmujecie. Idźcie już.- Powiedział cicho.
Maurycy posłusznie odszedł w kierunku stanowiska ekshumacyjnego.
- Siadajcie towarzyszko...
- Zakładam, że Karen Sievers jest już na miejscu? Ilu ludźmi dysponujecie?- Zawadzka wbiła w niego przenikliwe spojrzenie.
- Mam dwóch funkcjonariuszy UB i dziesięciu MO.
- Mało.- Skwitowała towarzyszka prokurator krzywiąc się lekko.- Ja sama, bez niczyjej pomocy przeszłam przez te wasze, pseudo zabezpieczenia i o mało nie pozbawiłam życia waszego lekarza. To niezbyt dobrze świadczy o was, czyż nie?
- Ale...
- Żadnych „ale”.- Warknęła Zawadzka.- Masz ściągnąć dodatkowych ubeków i milicjantów. Karen Sievers potrzebuję ochrony. Widzę, że nie jesteście towarzyszu w pełni formy.- Spojrzała na jego nadgarstek.- Więc to ja obejmuje dowodzenie nad tą placówką. Rozumiecie?
- Rozumiem.- Powiedział zrezygnowany pułkownik.- Rozumiem.


18.09.1942
Bawaria

- To tu?- Wolfram Sievers spojrzał na stary, opuszczony magazyn wojskowy.- Nie wygląda to za specjalnie...
- Pewien staruszek, co tu gdzieś w okolicy mieszka- Edmund Waldenburg, adiutant Sieversa wskazał ręką na bliżej nieokreślony obszar.- Zeznał, że w zeszłym tygodniu zniknął zaprzyjaźniony z nim dozorca tego obiektu. Dwa dni temu wysłano tu dwóch funkcjonariuszy Kripo. Nie wrócili. Sprawą zainteresował się Muller i poinformował o tym Reichsfuhrera.
- A ten nas?- Domyślił się Wolfram Sievers.- Mam nadzieję, że nie uciekły.
- Nawet jeśli, to nie mogą być daleko.- Skwapliwie przytaknął Waldenburg.
- Dobrze.- Sievers skinął głową.- Nareszcie ukręcimy łeb hydrze, temu żydowskiemu bękartowi.
Spojrzał na dwóch żołnierzy Ahnenerbe w czarno-szkarłatnych mundurach, stojących nieopodal. Nieco dalej znajdowało się dziesięciu żandarmów i pięciu SA-manów. Wszyscy uzbrojeni i gotowi do natychmiastowej akcji.
- To co znajduje się w tym budynku to nie człowiek.- Powiedział głośno Wolfram Sievers.- Może i wygląda jak 7 letnie dziecko, ale w rzeczywistości to żydowski pomiot. Zostaliście specjalnie wyszkoleni do likwidacji tego typu istot- zwrócił się bezpośrednio do członków Ahnenerbe.- Więc jeśli zaistnieje zagrożenie dla życia naszych żołnierzy nie wahajcie się jej zlikwidować.

Sara Zalmanowicz poderwała się gwałtownie z posłania. Była cała zlana potem, oddychała ciężko. Coś było nie tak, bardzo nie tak.
Co właściwie ją przebudziło? Nieznośny, jak na wrzesień upał, czy zły sen? Raczej sen...
- Stało się coś?- Zapytała zaspana Agnieszka.
- Nie, nic.- Sara wymusiła uśmiech i pogładziła ją po włosach.- Śpij dalej.
Agnieszka ziewnęła przeciągle i przewróciła się na drugi bok. Zasnęła.
Sara wstała z ich wspólnego barłogu i narzuciła swoją koszulę na nagie ciało. Wyszła z pomieszczenia sypialnego i obeszła cały magazyn. Wszystko wydawało się być na swoim miejscu, Zalmanowicz trochę się uspokoiła.
Weszła do dawnej kanciapy stróża nocnego, za drewnianym biurkiem siedział ostatni dozorca tego obiektu. Jego głowa, z wybałuszonymi głowami leżała na biurku. Tuż pod oknem leżeli dwaj policjanci niemieccy. O dziwo, obaj w całości.
- Będziemy musieli się pożegnać.- Powiedziała cicho.- Zaczynacie powoli śmierdzieć, chłopaki.- Uśmiechnęła się mimowolnie.
Wyszła na korytarz i podeszła do okna. Oparła ręce na parapecie i patrzyła smutno na krajobraz za oknem. Powoli nadchodził kolejny dzień... Ostatni dzień, w tym magazynie.
Rozmyślania Sary zostały przerwane przez krzyk.
Krzyk dziewczynki.
Agnieszka...
Sara natychmiast poderwała się i biegiem ruszyła w kierunku ich sypialni. Jej lewa dłoń przybrała kształt ostrza, przyśpieszyła bieg.
Na schodach wpadła na mężczyznę w mundurze SA, ten chwycił ją za kark i krzyknął:
- Panie Sievers! Mam drugą!
Pierwszy cios przebił klatkę piersiową, z twarzy SA-mana spełzł uśmiech Drugie uderzenie rozcięło mu gardło, trzecie przepołowiło czaszkę na pół.
Sara nie myślała, wiedziała tylko, że jej przyjaciółka była zagrożona. I nic innego, po za jej uratowaniem nie liczyło się. Na szczycie schodów natknęła się na dwóch żandarmów. Tym razem nie bawiła się w humanitaryzm: pierwszy został przecięty na pół, a drugi stracił nogi od kolan w dół. Sara zostawiła go, wykrwawi się za parę minut.

Przyśpieszyła.

Następny Niemiec był przygotowany na jej atak, dobył pistoletu i wystrzelił dwukrotnie. Pierwszy pocisk chybił, a drugi został idealnie sparowany ostrzem. Hitlerowski pachołek oberwał własną kulką prosto w skroń.

Drugi krzyk. Dwa wystrzały i cisza.

Przyśpieszyła. Poczuła łzy napływające do oczu.

Przed drzwiami do ich sypialni stało dwóch SA-manów, jeden z nich rzucił się na nią, z nożem w ręku. Sara uchyliła się przed nim i cięła go w podgardle. Drugiemu zdekapitowała.

Wpadła do sypialni.

Na podłodze, w kałuży krwi, leżała Agnieszka.
Żyła.
Jeszcze żyła.
Stało nad nią dwóch SS-manów w czarno-szkarłatnych płaszczach, pod oknem stał, ze skrzyżowanymi rękoma wysoki Niemiec, ze spiczastą brodą. Oprócz nich w pomieszczeniu znajdowało się jeszcze pięciu żandarmów.
Na jej widok wszyscy wycelowali w nią broń. Tylko ten z brodą uśmiechnął się kpiąco.
- Witamy naszą gwiazdę wieczoru.
- Puśćcie ją!- Ryknęła wściekła Sara.- To mnie szukacie!
- Fakt.- Dowódca oddziału pokiwał głową.- Zlikwidujcie ją.- Polecił jednemu z SS-manów.
- Nie!
Sara rzuciła się na niego.

O dziwo, sparował jej uderzenie, a drugi zaatakował z lewej strony.

Facet, ze spiczastą brodą odprawił gestem żandarmów. Widocznie uznał, że będą przeszkadzać.

Pojedynek trwał kilka minut. Niemcy zaskakująco dobrze radzili sobie z dziewczynką. Parowali jej ciosy, i błyskawicznie oddawali. Byli przy tym niesamowicie szybcy i precyzyjni.
W pewnym momencie Sara została przyparta do ściany, spróbowała pozbawić jednego z SS-manów kończyny. Bezskutecznie, byli odporni na jej telekinezę. Jeden z Niemców zaszarżował, Zalmanowicz w ostatniej chwili uchyliła się przed jego ciosem, ale wtedy drugi z nich uderzył ją w ramię.

Zawyła z bólu.

Drugi cios. Tym razem w udo.

Sara padła na ziemię. Krew tryskała. Miała przeciętą tętnicę udową.
- Spokojnie.- Powiedział dowódca.- Potrzebujemy cię, będziesz żyć. Ale ty...
Podszedł do Agnieszki i kopnął ją w brzuch.
Sara spróbowała uciąć mu nogę, ale ostrze jednego z SS-manów, przystawione do jej gardła skutecznie odwiodło ją od tego zamiaru.
Niemiec kopnął dziewczynkę w skroń.
Sara zamknęła oczy, nie chciało na to patrzeć.
Jeszcze kilka sekund Agnieszka cicho jęczała z bólu. W końcu zamilkła.
- Zdechła szybciej niż myślałem.- Zdziwił się nieszczerze Sievers.- A ile krwi...
Sara Zalmanowicz rozpłakała się.


05.07.1948
Chęciny
Teren Ekshumacji

- Won!- Warknęła Matylda Zawadzka, do pułkownika Jankowskiego wchodząc do prowizorycznej celi.
Jankowski chciał jej coś odpowiedzieć, ale powstrzymał się. Zawadzka przypięła do piersi order bohatera Związku Radzieckiego, a wyraz jej twarzy wskazywał, że nie oczekuje z jego strony żadnej dyskusji. Rad, nie rad pułkownik wyszedł z celi.
Matylda odprowadziła go wzrokiem, i zamknęła za nim drzwi.
Karen Sievers siedziała przy biurku, ze skutymi rękoma. Wpatrywała się w sufit, niewidzącym wzrokiem.
Zawadzka obeszła całe pomieszczenie w poszukiwaniu podsłuchu. Nie znalazła żadnej. Widać było że więzienie jest prowincjonalne i prowizoryczne. Matylda wyłączyła nagrywanie, nie chciała by UB odsłuchiwało ich rozmowę.
Zasiadła naprzeciw dziewczyny.
- Karen?- Zagadnęła łagodnie.- Chcesz się czegoś napić?
Córka Wolframa Sieversa drgnęła lekko i spojrzała nań.
- Twa twarz znajoma mi się wydaje...- Powiedziała smutno.- Skąd? Znamy się?
- Tropiłam cię, przez pewien okres czasu...
- Berlin? Kwiecień 1945?
- Dokładnie.
- Chciałaś mnie zabić suko!- Ryknęła Karen uderzając pięścią w stół.
Matylda zdziwiła się. Niespodziewała się takiego wybuchu złości.
- Nie radzę zaczynać naszej znajomości od wyzwisk.- Powiedziała spokojnie.- Jestem tu po to by ci pomóc.
Karen przetaksowała ją wzrokiem, nie było już śladu po tej katatoniczce sprzed chwili. To była dawna Sievers, ulubienica Himmlera i córka Wolframa.
- Pomóc?- Uśmiechnęła się kpiąco.- W czym, niby? Że mnie powieszą teraz, a nie dajmy za pół roku? Bo że mnie chcecie uniewinnić to nie uwierzę.
- Moglibyśmy sprowokować twą ucieczkę...
- Gdzie? I po co?
- Tam gdzie Eichmann i Mengele, do Ameryki Południowej.
Sievers przetrawiła jej słowa.
- W zamian za co?
Matylda bez słowa podsunęła jej zdjęcie medalionu, zawieszonym na złotym łańcuszku. Karen obejrzała fotografię.
- Tak czułam, że właśnie tego potrzebujecie. Ale muszę cię rozczarować, wysłałam go mojemu bratu, w czasie bitwy o Berlin. Zdaje się, że spotkałyśmy się dzień później?
- Tak. Posłałaś go do Nadrenii, ale on tam nigdy nie dotarł. Został przechwycony, przez Amerykanów, w środkowych Niemczech.
- Nie wiem gdzie on jest.- Powiedziała z rozgoryczeniem Karen.- A gdyby nawet, nawet jeśli bym wiedziała to nie jestem pewna czy chciałabym, żebyście coś takiego dostali.
Matylda zapaliła papierosa i poczęstowała Karen, ku jej zaskoczeniu Niemka nie odmówiła.
- W gruncie rzeczy, my jesteśmy tacy sami jak wy.
- Ciekawa teoria.- Sievers uśmiechnęła się.- Czym ją motywujesz?
- To proste, my zajmujemy się zjawiskami paranormalnymi, wy też to robiliście. Fakt, w mocno wypaczonej formie, i służące złym celom, ale jednak. Ty i ja wierzymy w coś, w konkretną ideologię. Obie chcemy coś zmienić, o coś walczyć. To dobra cecha, trochę archaiczna, nie przystająca do naszych nowych, pragmatycznych czasów, ale dobra.
Sievers milczała, wpatrywała się w swoją oponentkę, z dużym skupieniem.
- Mogę cię o coś zapytać, Karen?
- Pytaj.
- Ty nie jesteś głupia, i wielu Niemców też nie było. Powiedz mi, więc, czy wy naprawdę w to wierzyliście. W Hitlera i narodowy socjalizm? W to, że jeśli usuniecie rasy niższe odzyskacie status pół bogów?
- Ja wierzyłam.- Powiedziała po namyśle Karen.- Ja w to naprawdę wierzyłam, w idee zawartą „Mein Kampf”.
- Wszyscy w to wierzyli?
- Nie wygłupiaj się.- Sievers skrzywiła się.- Na palcach jednej ręki można policzyć, ilu prawdziwych narodowych socjalistów było w najbliższym otoczeniu Hitlera. Większość nazistów to zwykli karierowicze i konformiści, którym nareszcie pozwolono zabijać.
- Ciekawe...
- Ciekawe jest to, dwa tysiące lat cywilizacji europejskiej, zostało przekreślone w ciągu 6 lat. Opadła maska pozorów i człowiek pokazała swoją prawdziwą twarz. Człowiek to beznadziejny bydlak, który zgodnie z logiką ewolucji winien wyginąć i ustąpić miejsca rasie panów.
Milczały przez chwilę.
- Więc tak się dzieli niemiecki naród? Na nazistów i oportunistów? Nie było żadnego oporu przeciw NSDAP?
- My nie jesteśmy zdolni do oporu przeciw legalnej władzy.- Powiedziała stanowczo Karen.- Każda władza, nie ważne czy to fuhrera, czy kaizera, jest święta. Władza musi być silna i stanowcza. I bogowie to popierają.
- Gelobt sei was hart macht?
- Dokładnie. Tak nas uczył ojciec, mnie i Wilhelma.
- Chciałam ci złożyć kondolencje z powodu jego śmierci.
Dopiero po chwili Matylda uświadomiła sobie sens tych słów. Współczuła zbrodniarce wojennej śmierci jej ojca, jednego z największych morderców w historii świata. To było nienormalne.
- Ojciec, jako żołnierz SS nie powinien przeżyć fuhrera.- Powiedziała twardo Karen.- Dobrze, że zginął. Wilhelm miał więcej honoru, popełnił samobójstwo w momencie poddania się armii Modela.
- A ty?
- Ja nie byłam członkinią SS.
- To wykręty, które nie przystoją rasie panów.- Powiedziała Zawadzka oskarżycielskim tonem.
- Trochę żałuje, że nie urodziłaś się w Niemczech.- Karen uśmiechnęła się.- Zrobiłabyś karierę, może nawet zaprzyjaźniłybyśmy się.
- Potraktuje to jako komplement, Karen.- Matylda skrzywiła się.- Bo robienie kariery w nazistowskim aparacie państwowym, to nie jest powód do chluby.
Sievers roześmiała się.
- Sama mówiłaś, ty i ja to jedność. Jesteśmy zjawiskami symetrycznymi, gdybym się urodziła w Polsce, Francji, lub w Wielkiej Brytanii, najprawdopodobniej byłabym na twym miejscu. A gdybyś ty urodziła się w Rzeszy, byłabyś członkinią Ahnenerbe. To ciekawe, nie sądzisz?
- Co niby?
- To jak nasze życie jest warunkowane przez urodzenie, przez czasy, w których nam przyszło żyć.
- Skończymy te rozmowę na dziś.- Matylda wstała.- Przemyśl to co powiedziałam.
- Przemyślę.- Obiecała Karen.- Możesz być tego pewna.


18.05.1944
Wewelsburg
Główna siedziba SS

- Wasz projekt nie ma szans powodzenia.- Skwitował ponuro Himmler.
- Dlaczego?- Wolfram Sievers spojrzał zaniepokojony na swoją córkę.
- Fuhrer w życiu nie zaakceptuje faktu, że nadczłowiekiem jest żydowskie dziecko. To niewyobrażalne i niedopuszczalne dla prawdziwego aryjczyka.
- Możemy przeszczepić gen Sary Zalmanowicz na prawdziwych Niemców...- Zaooponowała Karen.
- Nie wiadomo jak się przyjmie.- Uciął szybko Reichsfuhrer.- Jak już mówiłem fuhrera bardziej interesuje projekt profesor Hirtscha.
- Tego nekromanty!?- Wściekł się Sievers.- Ten idiota kopie prądem zwłoki. Jest nienormalny!
- Dość Sievers.- Warknął Himmler.- Sytuacja na froncie robi się coraz trudniejsza i nie ma czasu, ani środków potrzebnych na wasze pseudo eksperymenty. Lada dzień Rosjanie mogą znaleźć się na linii granicznej z 1941 roku. Partyzantka w Polsce i na Bałkanach robi się coraz silniejsza, największe miasta Rzeszy są bombardowane. Bardziej przydalibyście się w SS, niż w laboratoriach.
- Nasz projekt może być przełomowy dla rasy aryjskiej...- Zaoponowała Karen.
- Gówno tam. Rozkazuje wam przerwanie tego projektu, niesubordynacja będzie surowo karana. Koniec audiencji. Do widzenia.
Wolfram Sievers skinął na córkę i oboje opuścili gabinet Reichsfuhrera.
- Jak patrzę na Himmlera to przypomina się taki dowcip.- Powiedział szef Ahnenerbe.
- Jaki?
- Prawdziwy aryjczyk jest blondynem jak Hitler, szczupły jak Goering i wysoki jak Goebbels.
- Głupie.- Karen skrzywiła się.- Co robimy z naszym projektem?
- Zdanie Reichsfuhrera mnie nie obchodzi. Jeśli trzeba będzie sfinansuje projekt z własnej kieszeni i osobiście poddam się eksperymentom. Wszystko ku chwale wielkiej Rzeszy.


21.09.1942
Dachau
Obóz koncentracyjny

- Mówiłem że przeżyjesz.- Powiedział Wolfram Sievers patrząc się na kartę zdrowia.
Sara Zalmanowicz nie odpowiedziała, była związana kilkudziesięcioma pasami bezpieczeństwa, połączonymi z generatorami prądu, co powodowało porażenie przy najmniejszym ruchu. Dodatkowo miała metalową obrożą na szyi, która nie pozwalała użyć telekinezy.
- Wiesz, bardzo długo badałem twój przypadek i wiesz do jakich wniosków doszedłem?
Sara nie odpowiedziała.
- I tak ci powiem: jesteś protoplastą nowego gatunku, Ewą nowej rasy panów. Dasz władzę narodowi niemieckiemu.
- Masz rodzinę?- Zapytała nieoczekiwanie Sara.
Wolfram Sievers został lekko zbity z tropu. Niespodziewał się, by Sara w ogóle się odezwała. Po co jej było to wiedzieć? Co to w ogóle za pytanie? Sievers spojrzał na nią. Po jej twarzy spływały łzy, szczęka lekko jej drżała.
- Moja żona nie żyje, ale mam dwójkę dzieci.- Powiedział cicho.- Po co ci to wiedzieć?
- Nie zabiję cię.
- Co?
- Pewnego dnia, doświadczysz tą samą rzecz przez, którą ja przeszłam. Wymażę wszystko co miało z tobą cokolwiek wspólnego. Pewnego dnia... na pewno.
Wolfram Sievers uczuł ukłucie niepokoju w sercu, z dziewczynki emanowała jakaś wewnętrzna siła, ukryta moc, potencjał.
Spojrzał na stojące na biurko zdjęcia swoich dzieci. Pierwsze z nich przedstawiało ponurego mężczyznę, w mundurze Waffen SS. Wpatrywał się zimno w obiektyw aparatu. Druga fotografia przedstawiała uroczą nastoletnią dziewczynę w mundurze Związku Dziewcząt Niemieckich. Wolfram Sievers żałował, że nie ma jej aktualnego zdjęcia.
Nigdy.- Powiedział zimno.- Nie pozwolę ci skrzywdzić Wilhelma i Karen. Nigdy!
Boku, znalazłem wprawdzie kilka drobnych wpadek, jak powtórzenia czy literówki.. nie wypisałem wybacz, bo ciut bezczasowy byłem. O całości powiem zaś tak: Kończ to szybko i doszlifowuj tekst bo dział "krytycy polecają" czeka. Choć tak nawiasem mówiąc scena schwytania Sary była nieco mało przekonująca, no bo jak niby zwyczajni sobie kolesie mieli bez zastosowania, nie wiem, jakichś generatorów pola czy cuś, pojmać kogoś posługującego się telekinezą i dobry Bóg raczy wiedzieć czym jeszcze. Niechby chociaż element zaskoczenia. No bo tak to poco by im Sara była potrzebna jak mają takich supermenów w armii? Co zaś do telekinezy, to sugerował bym raczej kask ekranujący, bo ta obroża jest ciut ni w pięć ni w dziesięć. Tak zasadniczo jednak mojego ględzenia słuchać nie musisz Smile bowiem opowiadanie jest bardzo dobrym kawałkiem prozy. Ot co.
Pozdrawiam serdecznie.
Nie jestem fanem s-f, ale ta opowieść mnie urzekła Wink. Większych błędów nie znalazłem, ale muszę się uczepić jednego i dziwi mnie, że nikt tego nie zauważył. Otóż dialogi...

"Nigdy.- Powiedział zimno."
Gdy narracja odpowiada odgłosom paszczy, czyli: warknął, powiedział, syknął, zapytał itp. Zawsze piszemy bez kropki (może być inny znak interpunkcyjny, który podkreśla uczucia, wykrzyknij, czy pytajnik) w dialogu i małą literą zaczynamy narrację:
"Nigdy - powiedział zimno."
A gdy jest zakończone wykrzyknikiem, lub pytajnikiem, stawiamy go na końcu dialogu, ale nie jest on końcem zdania, tylko podkreśleniem uczuć np.:
- Idziesz? - spytała.

Tak samu tutaj i w n liczbie innych dialogów
"- Przemyślę.- Obiecała Karen."
Powinno być:
- Przemyślę - obiecała Karen.

A gdy narracja nie odpowiada paszczy, jak np. tutaj:
"- Dlaczego?- Wolfram Sievers spojrzał zaniepokojony na swoją córkę."
czy tutaj:
"- Fakt.- Dowódca oddziału pokiwał głową."
Jest dobrze.
Dialog kończymy znakiem interpunkcyjnym, a narrację rozpoczynamy z dużej litery.

Pozdrawiam.
Dziękuje za komentarze.
Tak wiem, dialogi, interpunkcja to moje najsłabsze strony. Pracuje nad tym.

Ogółem: cieszę się, że tekst się podoba, ale po napisaniu około 80% powieści stwierdziłem, że nie podoba mi się, więc znacznie zmieniłem koncepcję, usunąłem niektórych bohaterów i zacząłem pracować nad tym od nowa.
Tak, więc to co tu widzicie to jest wczesna alfa, i nie należy się tym zbytnio ekscytować. A na pewno by to nie trafiło do działu: "krytycy polecają", ale dziękuje za komplement Smile
Pozdrawiam, Borek.