24-06-2010, 16:43
"Nigdy nie wierz kobiecie"
Prolog.
Czasem są takie wieczory, kiedy pragniesz napawać się samotnością. Taki był i ten, zupełnie podobny do setki takich samych czerwcowych wieczorów. Wilgotne od deszczu powietrze wypełniało jej nozdrza, podczas gdy płuca drażnił przyjemnie papierosowy dym. Ale kiedy tęsknisz, nie ma nic gorszego od tajemniczego półmroku, muzyki skłaniającej do rozmyślań i właśnie nikotyny. Michaela nie było już dwa lata, a u niej wciąż nic się nie zmieniło. Może tylko świat wydawał się mniej kolorowy…
Kiedy ci kogoś bardzo brakuje odczuwasz fizyczny ból, zamykasz oczy i czujesz tą nieprzyjemną pustkę rozpierającą klatkę piersiową. Od najmłodszych lat radziła sobie w życiu sama. Rodzice pochłonięci karierą, siostra oddana bez reszty swojej największej pasji – tańcom towarzyskim. Wiecznie nieobecna, wiecznie w trasie, wiecznie daleka i odległa. Po ciele kobiety przeszedł lekki dreszcz na wspomnienie Inge. Odwieczna rywalizacja nauczyła ją, że w życiu o wszystko trzeba walczyć. O akceptacje, zrozumienie, zainteresowanie.
Po niewielkim pomieszczeniu rozległ się echem odgłos włączanej lampki, a zaraz potem przyćmione czerwonym kloszem światło oświetliło jej twarz. Bił od niej niepojęty chłód, albo jego maska, którą zakładała na wyjścia służbowe. Jak wiele kryło się pod nią emocji, kompleksów? Jak wiele ta młoda kobieta, przypominająca idealny, starożytny posąg, kryła w sobie smutków niedostępnych dla świata ludzi, którzy dali ponieść się pozorom, nazywając ją bezuczuciową, oziębłą? Chociaż bez wątpienia jej uroda była niezwykła, nie była kimś kogo ma się ochotę przytulić, wręcz przeciwnie. Była niczym królowa śniegu. Odpychająca.
Los jednak zakpił ze społeczeństwa, dając jej talent manipulowania ludźmi. A umiała z nimi pogrywać w taki sposób, że zdawała się być ‘nadczłowiekiem’. W istocie jednak ta pozornie bezduszna istota była taka sama jak tysiące innych kobiet i tak samo bardzo tęskniła, za jedynym człowiekiem na świecie, na którego nie umiała wpływać. Pech chciał, że właśnie tego właśnie darzyła uczuciem. Paradoksalnym do granic możliwości. Wprawiającym ją w złość i oniemienie zarazem. Dającym jej energię i wysysającą siły życiowe. Będącym osobistym rozrusznikiem serca i mrozem zamieniającym je w lód.
Znów zaciągnęła się papierosem, czując jak mentol drapie ją w gardło. Oto jutro miała dokonać czegoś wielkiego, co miało się stać jej sukcesem zawodowym jak i osobistym.
Krew, która od spożytej ilości czerwonego wina musiała już dawno stać się nim w czystej postaci, zapulsowała mocniej w jej żyłach. Dreszcz ekscytacji, i uśmiech pełen kpiny.
Zła kobieta z niej była. Jednak zło jest niczym pałeczka w sztafecie, żeby przywarło do twojej dłoni i stało się częścią ciebie na bieżni życia, ktoś musi ci je wcześniej przekazać. Nie ma innej możliwości. Ludzie nigdy nie rodzą się źli.
Prolog.
Czasem są takie wieczory, kiedy pragniesz napawać się samotnością. Taki był i ten, zupełnie podobny do setki takich samych czerwcowych wieczorów. Wilgotne od deszczu powietrze wypełniało jej nozdrza, podczas gdy płuca drażnił przyjemnie papierosowy dym. Ale kiedy tęsknisz, nie ma nic gorszego od tajemniczego półmroku, muzyki skłaniającej do rozmyślań i właśnie nikotyny. Michaela nie było już dwa lata, a u niej wciąż nic się nie zmieniło. Może tylko świat wydawał się mniej kolorowy…
Kiedy ci kogoś bardzo brakuje odczuwasz fizyczny ból, zamykasz oczy i czujesz tą nieprzyjemną pustkę rozpierającą klatkę piersiową. Od najmłodszych lat radziła sobie w życiu sama. Rodzice pochłonięci karierą, siostra oddana bez reszty swojej największej pasji – tańcom towarzyskim. Wiecznie nieobecna, wiecznie w trasie, wiecznie daleka i odległa. Po ciele kobiety przeszedł lekki dreszcz na wspomnienie Inge. Odwieczna rywalizacja nauczyła ją, że w życiu o wszystko trzeba walczyć. O akceptacje, zrozumienie, zainteresowanie.
Po niewielkim pomieszczeniu rozległ się echem odgłos włączanej lampki, a zaraz potem przyćmione czerwonym kloszem światło oświetliło jej twarz. Bił od niej niepojęty chłód, albo jego maska, którą zakładała na wyjścia służbowe. Jak wiele kryło się pod nią emocji, kompleksów? Jak wiele ta młoda kobieta, przypominająca idealny, starożytny posąg, kryła w sobie smutków niedostępnych dla świata ludzi, którzy dali ponieść się pozorom, nazywając ją bezuczuciową, oziębłą? Chociaż bez wątpienia jej uroda była niezwykła, nie była kimś kogo ma się ochotę przytulić, wręcz przeciwnie. Była niczym królowa śniegu. Odpychająca.
Los jednak zakpił ze społeczeństwa, dając jej talent manipulowania ludźmi. A umiała z nimi pogrywać w taki sposób, że zdawała się być ‘nadczłowiekiem’. W istocie jednak ta pozornie bezduszna istota była taka sama jak tysiące innych kobiet i tak samo bardzo tęskniła, za jedynym człowiekiem na świecie, na którego nie umiała wpływać. Pech chciał, że właśnie tego właśnie darzyła uczuciem. Paradoksalnym do granic możliwości. Wprawiającym ją w złość i oniemienie zarazem. Dającym jej energię i wysysającą siły życiowe. Będącym osobistym rozrusznikiem serca i mrozem zamieniającym je w lód.
Znów zaciągnęła się papierosem, czując jak mentol drapie ją w gardło. Oto jutro miała dokonać czegoś wielkiego, co miało się stać jej sukcesem zawodowym jak i osobistym.
Krew, która od spożytej ilości czerwonego wina musiała już dawno stać się nim w czystej postaci, zapulsowała mocniej w jej żyłach. Dreszcz ekscytacji, i uśmiech pełen kpiny.
Zła kobieta z niej była. Jednak zło jest niczym pałeczka w sztafecie, żeby przywarło do twojej dłoni i stało się częścią ciebie na bieżni życia, ktoś musi ci je wcześniej przekazać. Nie ma innej możliwości. Ludzie nigdy nie rodzą się źli.