Via Appia - Forum

Pełna wersja: Chcesz?
Aktualnie przeglądasz uproszczoną wersję forum. Kliknij tutaj, by zobaczyć wersję z pełnym formatowaniem.
Chcesz?

- Chcesz, nauczę cię anatomii? – szepnęła Charllote, rozbierając powoli Blacka. Najpierw koszula, guziki, ręce do tyłu…

- Chcesz, opowiem ci historię? – powiedział Charlie do nieznajomej. Usiadła naprzeciw niego ze swoim drinkiem i pytaniem w spojrzeniu. Jeszcze zanim pomyślał, że zawsze wolał pić sam.

- Zaczniemy od oczu. – Cicho zaśmiała się, objąwszy delikatnie jego głowę. – Po łacinie to oculi. – Dmuchnęła mu w twarz, w zamknięte w rozkoszy powieki.

- Masz takie same oczy, wiesz – stwierdził, oparłszy się nagle łokciami na blacie stołu, by przyjrzeć się jej z bliska. – I to samo śmieszne spojrzenie znad ściągniętych ust – nieznajoma wciąż się nie odzywała, zwinęła tylko w zabawnej minie wargi, obdarzywszy go przymrużonym wzrokiem. Zupełnie jak Charlotte, pomyślał Charlie.

- Oris. Usta. – Zaczęła zachłannie całować, usiadłszy mu na kolanach. – Warga górna, labium superius i dolna, inferius. Zabawne – zachichotała i szepnęła do ucha Blacka. – Nie smakują tak samo, prawda?

- Właściwie to nic odkrywczego – w tym samym czasie Charlie zaczynał swą opowieść, jednocześnie wprawnym ruchem sięgając po butelkę. – Podobno się zakochałem. Myślisz, że to głupie? – W jego oczach na moment zaświecił się bladym odbiciem łuk przezroczystego płynu przelewanego do kieliszka. – Chlać przez jakąś dziewczynę? Dla mnie to marnotrawstwo wódki, bo nie upiję ani jej, ani tym bardziej siebie.

- Powiedz cicho, cichuteńko szepnij moje imię, proszę. – Znaczyła czerwone ślady szminki na jego szyi, pozostawiają je niczym otwarte rany. – Pozwól, by Charlotte dźwięcznie spłynęła twoją krtanią.

- Charlotte. Tak ma na imię – zamilkł, a z oddalonych głośników przez gwar rozmów, śmiechów i innych historii przedzierała się przytłumiona muzyka. Pewnie jakiś murzyn znów śpiewa o miłości, jakie to błahe, zaśmiał się, by po chwili znów przejrzeć się w oczach nieznajomej.

- Szyja i w środku mięśnie, nerwy, żyły i tętnice. Czujesz pulsowanie? – Wbiła długie, czerwieńsze niż kiedykolwiek paznokcie w poszukiwaniu tętnicy szyjnej. – Krew, a w niej alkohol, przyspieszający galop serca, jak echo wyczuwalny w całym ciele – zawsze dużo mówiła, niektórym to przeszkadzało. Nagle gwałtownie pchnęła Blacka na łóżko.

- Poznałem ją trzy miesiące temu. – Charlie wyciągnął pomiętą paczkę papierosów i poczęstowawszy tajemniczą towarzyszkę, sam wyciągnął jednego, by w końcu kontynuować. – Wszystko szło gładko, dopóki nie zaczęła mówić o balu. Powiedz, czy wy wszystkie marzycie o tym, by zostać księżniczkami? Choć na jedną noc, na chwilę?

- Sursum corda. – Smukłymi palcami wodziła po nagim ciele Blacka, wciąż szepcząc. – A potem niżej, za mostek, przeponę…

- W sumie to ci się dziwię. – Charlie zafascynowany obserwował jak nieznajoma powoli wypuszcza ociężały, leniwy dym, jakby się bawiła, drażniła i więziła w sobie trującą chmurę. – Masz za co pić, a siedzisz tu ze mną. Poradziłbym sobie bez ciebie. Pewnie nieźle się bawisz, co? Nie? Po co ta kurtuazja?

- Pępek dał nam życie. Umbilicus. – Charlotte usiadła na nim okrakiem, wodząc językiem po brzuchu, by zatrzymać się na małym, okrągłym zagłębieniu. Nagle wstała i pociągnęła Blacka za rękę na środek ciasnego pokoiku.

- A wiesz, co jest najgorsze? Podobno to wy macie lepszą intuicję. Nie wierzę, by niczego nie zauważyła. A myślałem, że ona też. Że to w dwie strony. Ja czekałem, ona czekała. I jak skończyłem? – Charlie gwałtownym ruchem zgasił w popielniczce na środku stołu ledwo zapalonego papierosa. – Bawi się teraz wyśmienicie na tym przeklętym balu z facetem, który pewnie i tak ciągle zastanawia się, jaka jest w łóżku…

- Świetnie tańczysz, wiesz? – Przez otwarte okno do środka wraz z szepcącym coś niezrozumiale wiatrem wkradały się zagubione takty muzyki. Uciekały zapewne z zabawy, odbywającej się gdzieś na niezasypiających-nigdy ulicach.

- Właśnie, bal. – Zamknął na chwilę oczy, przywołując wspomnienia, porządkując kolejne chwile z przeszłości. – Ciągle o nim mówiła. Jak to będzie. Co będzie tańczyć. Salsę. Kochała ją tańczyć. Wybierałem z nią nawet sukienkę – wydawało się, że Charlie zapomniał o obecności nieznajomej. – Jak to było? Koktajlowa, przypalana pomarańcza…Paranoja – skończywszy westchnął zmęczony, szarą dłonią przeczesał włosy, przejechał nią po nabrzmiałej od alkoholu twarzy, rozsypując tam kolejne zmarszczki.

- Salsę, proszę. – Charlotte nie czekała na odpowiedź, przyjąwszy pozycję, przemieniła się nagle w wyzywającą, latynoską piękność, a może nie, może od początku nią była. – Rueda to przecież życie. Nie czujesz tego? Raz on, raz ty. Zmiana! – Krzyknęła, klasnąwszy w dłonie. – Następny! – Znów głośno klasnęła. Obrót. Krok za krokiem prowadziła ich taniec, myśląc, że tak powinna postępować od początku, przynajmniej miałaby pewność, że wypadki potoczą się po jej myśli, nie czekając bezsensownie na gesty, których nie było, których zabrakło…

- Potem był Black. Tak go nazywała – wciąż wyjaśniał nieznajomej. Wcale nie potrzebował tego towarzystwa, odgrywałby tę samą historię równie żarliwie bez niej. Delikatnie odłożywszy pusty kieliszek, kontynuował. – Mówiła często, że idzie z nim, bo go jej żal. I po co mi to tłumaczyła? Powód dobry jak każdy inny, żeby iść z kimś do łóżka. Jaki inny wolontariat da taką przyjemność? – Zaśmiał się. Najpierw cicho, do siebie, by nagle, przechyliwszy głowę, zanieść się niepokojącym, obrzydliwym rechotem. Echem odbił się od ścian i szkieł baru, goście przestraszeni spojrzeli na Charliego. Tylko nieznajoma, zachowawszy beznamiętny wyraz twarzy, dolała mu wódki.

- Chciałabym ci podziękować za wspaniały wieczór – szepnęła do Blacka. Jak dwa cienie, zlane się z ciemnością nocy, odgrywali wciąż groteskowy taniec.

- Nie sądzę byś mnie rozumiała. Zresztą od nikogo tego nie wymagam. – Z pogardą w wzroku rozejrzał się po lokalu. – Nawet od niej.

- Wymarzyłam sobie ten bal. Ach, gdyby reszta świata była taka sama – nagle urwała, przerwała w połowie figury, by krzyknąć. – Zmiana!

- Ja wiem, że to moja wina. Nie potrafiłem jej powiedzieć najgłupszych dwóch słów w historii świata. „Kocham cię”.

- Co powiedziałeś?

- Jestem tchórzem, zresztą jak wszyscy. – W gwałtownym geście przybliżył się nagle do nieznajomej, zupełnie jakby chciał jej zdradzać sekret. – Rodzimy się tchórzami i przez całe życie próbujemy tylko udowodnić światu, że jest inaczej.

- Kochasz mnie? – Charlotte niepewnie się zaśmiała. – Udowodnij – powiedziawszy to, powoli przeszła przez pusty pokój i położyła się na łóżku. Fioletowe światło neonu, z rzadka wlewające przez okno, na ułamek sekundy oświetliło nagie jej ciało, zgasło, by po chwili znów rozbłysnąć.

- Cały świat został zbudowany na jakiejś ucieczce. – W tym samym czasie Charlie swym śmiesznym, pijackim transem tłumaczył nieznajomej. – Proste zależności: ja uciekam przed nią, ona przede mną. Ty pewnie też uciekasz, nawet, gdy o tym nie wiesz…

- Słyszałeś? – Nagle poderwała głowę, odsunąwszy od siebie Blacka. – Nie? W sumie nic nowego. Powiedz, mężczyźni nigdy nie słyszą sumienia? – Czuła ciepło jego ciała i jednoczesny, tak niepasujący chłód mieszkania.

- Słyszałaś o piorunach kulistych? Są takie. Podobno.

- Ucho. Auris – szepnęła Charlotte, a jej język z delikatną pieszczotą wślizgiwał się mu do ucha.

- Często mi o nich opowiadała. Wyglądają ja duchy. Tak mówiła. Ile ja bym dał, żeby być takim piorunem. Duchem. – Charlie na moment zamilkł. Dziwił się cierpliwości tajemniczej towarzyszki. Czego ona ode mnie oczekuje? Kolejna bawiąca się w wolontariat?

- Albo nie. Lepiej nie mów. Wy nie powinniście nic mówić. Nigdy. Bo albo mówicie za dużo. Albo mówicie za mało – znów usiadła na nim, czuła jego pożądanie, mogłaby w nieskończoność napawać się swoją mocą. – A tak, gdyby wam języki, – nachyliła się, – daj, pokażę ci, – dotknęła jego ust swoimi, – lingua, – by w końcu delikatnie ugryźć go w język.

- Właśnie teraz. Poszedłbym za nią. Wślizgnął za nimi. Pewnie są w tej chwili w wygodnej jego sypialni.

- Proszę spraw, bym zapomniała. Potrafisz? – Nagle z szelestem położyła się obok niego. Tak bardzo zapragnęła, poczuć to samo, co Black, tak samo, jak Black. – O wszystkim. O ruedzie życiem zwanej. Zmiana! – Krzyknęła, zaśmiała się i całą sobą oddała mu się.

- Dziwisz się? Niepotrzebnie. Myślisz, że jestem masochistą? To nic nowego. Pewnie nie większym niż ty. – W głosie Charliego brzmiała już desperacja. – Przypatrywałbym się dokładnie.

- Wyobraź sobie, jakby to był pierwszy i ostatni raz – cicho powiedziała.

- Zapamiętałbym każdy szczegół.

- Bez kolejnych zmian – Charlotte wciąż mówiła, a on zaczął ją pieścić, wodzić palcami po lodowatej, mlecznej skórze. Najpierw niepewnie, zupełnie jakby nie dowierzał…

- Dramatem ludzi jest to, że nigdy nie będą piorunami, nawet jako duchy, gdy będą wyglądać tak samo jak one. Jednak gdy elektryczność popłynie dalej, my będziemy się ciągle gapić. – Charlie obłąkańczym wzrokiem rozejrzał się po gwarnej sali, po ludziach zajętych upijaniem się, grą wstępną do nieba nocy i piekła poranka. Znów teatralnie zaśmiał się i pewnym głosem krzyknął. – Będziemy się gapić szczególnie jako duchy!

- Nie chcę tam wracać. – Czuła każdy dotyk jego rozpalonego ciała, każdy ruch i nie wiedziała już, czy to mgła wokół nich, czy może przypadkiem to ona sama paruje, ulatnia się, odlatuje jak zjawa.

- Z nieszczęśliwą miłością jest jak ze Świętym Mikołajem. Wszyscy w nią wierzą do pewnego momentu. Potem nagle trach i wszystko jasne. Bez złudzeń. Bez magii. Nic. Pustka. Tyle czujesz. Poeci powinni być z siebie dumni. Ładnie to wymyślili.

- Nie chcę wracać do tych wszystkich nieszczęśliwych miłości, wyświechtanych, powielanych po sto razy dramatów.

- Nie bój się. Nic sobie nie zrobię. Nie zabiję się. – Wlał do kieliszka ostatnie przezroczyste krople, by kontynuować. – Zawsze uważałem, że najprostsze drogi niczego nie ułatwiają.

- Teraz możesz mnie kochać, nienawidzić, obojętne mi to. – Wiedziała, że kończy, mówiła coraz szybciej i coraz głośniej. – Ja chcę tylko emocji. Każdej. Byle silnej. Dlaczego wy nigdy tego nie wiecie? To takie proste…

- Jak to szło? Żyletka boli, w rzece puchniesz, kwasy plamią, a gaz cuchnie, pęka sznur, chce się wyć, nie ma wyjścia - muszę żyć. – Wypiwszy najsmutniejszą kolejkę, po raz kolejny poszukał spojrzenia nieznajomej.

- Możemy nawet tutaj umrzeć. – Słyszała galop serca Blacka, a w świetle mrugającej fioletowo latarni, widziała tylko biegające po całym jej ciele dreszcze.

- Artystą ten, kto wie, jak umrzeć. – Charlie oparł się na krześle i założywszy ręce za głowę, zaczął się na nim bujać. – Reszta to głupcy bez pomysłu. Pomysł albo otępienie. Jedyne dwie sensowne drogi…

- Ale całuj! – powiedziała, gdy skończył. – Mocno! – By nagle go odtrącić. Wciąż mówiła. – Udowodnij to, co rzekomo czujesz…

- Tak, do mnie. – Pomału, z tym typowym rozmachem dla pijanych przytaknął Charlie i gdy opuszczał z nieznajomą bar, w oczach wszystkich gości widział szary wyrzut, odbicie Charlotte. Żałował tylko, że nie jest wystarczająco pijanym. Jutro rano dokładnie pamiętać będzie noc z obcą, podobną do niej dziewczyną.

- Nie, nie będzie następnych razów. Nie z tobą. – Odwrócona Charlotte siedziała na łóżku, szukała na podłodze rozrzuconych w półmroku ubrań, a jej blade plecy trzęsły się, rysując pod delikatną skórą niespokojny szkic mięśni, zagubionych uczuć i pragnień.


Michał Erazmus

Sem

Z racji tego, ze jestem bardzo nietrzezwa lub nie bardzo trzezwa, powiem tylko, ze kolejny dobry, wciagajacy tekst Wink
Plus Wink
Haha, Sem, Ty masz ten idealny stan Cool
Rob wrażenie. Pozytywne, warto dodać Smile
Dzięki, naturalistyczny skarbie, tylko ten, no, nie przesadzaj z tym pozytywnym, bo ktoś jeszcze gotów pomyśleć, że tu jakaś optymistyczna historia wyrosła Rolleyes
Smutne historie nie mogą się podobać? Szczerze mówiąc te wesołe nie za bardzo do mnie przemawiają...
Otóż to! Tak, tak, tak Wink Zawsze wiedziałem, żeś mądra zolowska kobieta.

A najlepiej niech opowiadanie ma dwóch bohaterów, jeden ginie, drugi przeżywa, opłakuje go, godzi się z losem, potem go zdradza i rodzi kolejnych. I wszyscy są zadowoleni. Czy też smutni, bez różnicy.