Via Appia - Forum

Pełna wersja: Czekolada
Aktualnie przeglądasz uproszczoną wersję forum. Kliknij tutaj, by zobaczyć wersję z pełnym formatowaniem.
Na razie tytuł roboczy, ostateczny wyjdzie w praniu. Nie byłam pewna, czy umieścić to tu, czy w sensacji, bo to trochę postapokalipsa (nie widać jeszcze po pierwszej części, ale w końcu będzie Wink), ale najwyżej się przeniesie.

Tymczasem publikuję część I, enjoy Smile

Część I
Syf, syf i tylko syf, myślała Lara, wolno obracając w dłoni ołówek. Z początku miała zamiar zapisać nim jakąś błyskotliwą myśl, ta jednak umknęła z jej umysłu już dawno temu, pozostawiając po sobie tylko pustkę i gniew.
Mieszkamy w syfie, żyjemy syfem, jesteśmy syfem, powtarzała sobie w myślach. Nagle zapragnęła mocniej chwycić ten cholerny ołówek i wbić go w oko temu nadętemu ważniakowi, który siedział naprzeciwko niej i myślał, że jest lepszy tylko dlatego, że ma nowe, wypucowane na glanc czarne buty, idealnie dopasowany garnitur i siedzi po drugiej stronie biurka.
Oczami wyobraźni ujrzała przez moment, jak zaostrzony grafit przez źrenicę dostaje się do mózgu i wchodzi weń jak w masło, a w jasnobrązowych tęczówkach pojawia się błysk strachu. Skrzywiła się z obrzydzeniem. Nie, zdecydowanie szkoda ołówka. Ostrożnie odłożyła go na skraj biurka.
— Nic dzisiaj nie napiszesz? — zapytał Nadęty Kretyn, siląc się na fałszywy uśmiech. Lara w milczeniu popatrzyła na niego zmęczonym wzrokiem. Miała podkrążone oczy i od razu widać było, że nie spała przez co najmniej kilka ostatnich nocy. Na jej wychudzonej twarzy wyraźne były oznaki skrajnego wyczerpania. Wyglądała na wręcz zagłodzoną – jej kości policzkowe wystawały tak bardzo, że zdawało się, jakby zaraz miały przebić poszarzałą i cienką jak pergamin skórę.
— Ani słowa? — drążył Nadęty Kretyn, a jego głos w głowie Lary wibrował nieprzyjemnie niczym natrętna mucha.
— Nie — odpowiedziała w końcu z ociąganiem. — Ani słowa.
— Wiesz, że zostaniesz za to ukarana — powiedział ze sztucznym uśmiechem. Lara obojętnie wzruszyła ramionami, patrząc na niego z pogardą. Zauważyła, że kiedy schyla głowę, robi mu się drugi podbródek. Obyś się nażarł na śmierć, pomyślała złośliwie.
— Naprawdę nie obchodzi cię, że kolejny dzień spędzisz na głodzie? — zapytał drwiąco. — A może cię to przerasta? Po prostu weź ten ołówek i napisz cokolwiek. — W pomieszczeniu zapadła cisza, zmącona jedynie jednostajnym szmerem wentylatorów. Nadęty Kretyn wpatrywał się uważnie w Larę, wypatrując na jej twarzy choćby cienia zgody.
— Właściwie... — zaczęła, przybierając delikatny uśmiech. Miała wrażenie, że Nadęty Kretyn za chwilę przewierci ją wzrokiem na wylot. —... mam to w dupie — dokończyła, a jej uśmiech zniknął równie szybko, co się pojawił. Widziała, jak kąciki ust Nadętego Kretyna drżą nieznacznie z ostatkiem woli powstrzymywanej wściekłości. Chciała go sprowokować. Chciała zobaczyć, jak wybucha złością, jak toczy pianę z tego parszywego, burżujskiego pyska, a jego paskudna, tłusta gęba robi się czerwona i nabrzmiała z furii. Nic takiego jednak nie nastąpiło. Mężczyzna siedział nadal nieruchomo, wyprostowany i nadęty, z tym samym opanowanym, lodowatym spojrzeniem, które tak bardzo doprowadzało ją do szału.
Tak naprawdę, wcale nie miała tego w dupie. Skłamała, twierdząc że nie dba o następną działkę. Heroina była jej potrzebna jak woda; całym ciałem czuła jej brak i w myślach wyła o więcej. Miała wrażenie, jakby każda jej tkanka, każda najmniejsza komórka umierała powolną śmiercią, pozbawiona choćby najmniejszej dawki życiodajnej substancji. To Oni jej to zrobili. To Ich wina.
Nie pamiętała, jak długo tu była. Żyła w delirium. Pomiędzy snem, narkotycznymi wizjami i chorą rzeczywistością próbowała odnaleźć jakikolwiek sens, z marnym jednak skutkiem. Na początku starała się liczyć dni, straciła jednak rachubę już po miesiącu. Czasem każdy dzień stawał się wiecznością, niekiedy zaś nawet nie zauważała, kiedy upłynął cały tydzień.
Szprycowali ją wszelkim gównem, jakie znała, a także tym, o którym nawet jej się nie śniło. Mimo że na pierwszy rzut oka jej życie sprowadzało się do czterech ścian izolatki i sesji z kolejnymi nadętymi kretynami, egzystowała na innych płaszczyznach świadomości, od świata urojeń i paranoi, poprzez euforię, skrajną apatię i niemal katatonię, aż po stany lękowe i depresyjne.
A Oni chcieli tylko, żeby pisała. Żeby przenosiła na papier, co tylko przyszło jej na myśl, cokolwiek pojawiło się w jej skażonym toksynami umyśle. Na początku robiła to chętnie. Miała nadzieję, że dostaną, czego chcą i wypuszczą ją z tego miejsca, czymkolwiek by nie było. Pisała im kilkunastostronowe elaboraty na temat własnych spostrzeżeń, krótkie anegdotki na temat swojego życia, całkowicie wyimaginowane opowiadania i historie – na co tylko mieli ochotę. Myślała, że to wystarczy. Oni jednak trzymali ją tu dalej, odurzając kolejnym gównem. Gdy w końcu odmówiła pisania, oni odmówili jej jedzenia. Chciała być nieugięta. Chciała być twarda, tak jak jej ojciec, choć ledwo go pamiętała. Głód jednak w końcu zrobił swoje. Właściwie, dlaczego nie?, mówiła sobie, tworząc coraz to bardziej bezsensowne zlepki słów. W końcu to żaden wysiłek. Teraz jedzenie nie było jej potrzebne. Jedynym, czego pragnęła, była heroina.
— Nie bądź niemądra. Chociaż słowo i działka jest twoja – negocjował Nadęty Kretyn.
— Chcę stąd wyjść. Nie napiszę już ani literki w tych cholernych czterech ścianach! — odparła, nagle unosząc głos.
— Widzę, że głód naprawdę odebrał ci rozum.
Miała ochotę roześmiać mu się w twarz. Rozum? Jeżeli nie postradała go już kiedy obudziła się tu po raz pierwszy, ze stalowym prętem w nodze, nie wiedząc kiedy i dlaczego, oznaczało to jedynie, że już wcześniej nie była przy zdrowych zmysłach.
— Tak. Taaaaaaaaaaaaaaaaaaak. Jestem nieobliczalna, nieobliczalna — zanuciła fałszywie, teatralnie owijając sobie wokół szyi brudne strąki włosów i udając, że się dusi.
— Jedno słowo — upierał się Nadęty Kretyn. Lara popatrzyła na niego pełnym nienawiści wzrokiem i wzięła do ręki ołówek. Przez chwilę trzymała go w drżącej dłoni, jakby nie do końca wiedząc, co z nim zrobić. W końcu uniosła go, delikatnie przygryzła dolną wargę i przyłożyła go do kartki. Świadoma swojej porażki, skończywszy pisać podciągnęła rękaw koszuli i wyciągnęła przed siebie rękę.
— Twoja kolej — powiedziała oschle. Gardziła sobą za tę słabość, za tchórzostwo. Jak zawsze głód okazał się silniejszy. W końcu na negocjowanie miała także kolejny dzień i cały następny tydzień. Całą pieprzoną wieczność.
— Widzisz, mimo wszystko grzeczna z ciebie dziewczynka. — Z wymuszonym uśmiechem zrobił jej zastrzyk. Już po chwili cała wypełniająca ją nienawiść i gniew stały się zaledwie wspomnieniem. Lara poczuła, jak powoli zaczyna ogarniać ją błoga apatia. Po co jej ta wolność, skoro nawet tu mogła poczuć się tak wspaniale. Żyła w syfie, ale był to syf przyjazny, ciepły i bezpieczny.
— Tak — powiedziała, wstając z krzesła. — Dziękuję. — Jednak piękny syf to nadal syf, pomyślała. Nie ma nic innego. A może jednak? Spojrzała na nadal trzymany w dłoni ołówek i nie zastanawiając się ani chwili dłużej, z całej siły wbiła go sobie w oko.
Nadęty Kretyn patrzył obojętnie, jak z jej źrenicy wypływa drobna strużka krwi, by po chwili zamienić się w gęsty strumień. I tak jak dotychczas, wytrzymała najdłużej ze wszystkich obiektów. Nachylił się nad biurkiem i delikatnie, niczym cenną relikwię ujął w dwa palce leżącą na nim kartkę.
Czekolada
Przez chwilę zdezorientowany wpatrywał się w starannie wykaligrafowany fantazyjnym pismem wyraz, by wreszcie wcisnąć przycisk „pomoc” na wysuwanym panelu sterowania. Po raz pierwszy w życiu nie miał bladego pojęcia, co robić.

***

Aleksander stał przed lustrem, uważnie studiując swoje odbicie. Zdecydowanie nie podobały mu się zmiany, jakie zaszły w jego fizjonomii w ciągu ostatnich dwóch tygodni. Właściwie dotyczyły one nie tylko jego aparycji – to tkwiło gdzieś w środku, zatruwając umysł i tocząc ciało niczym żarłoczny robak.
Chwycił powiekę dwoma palcami i bez żadnej delikatności pociągnął ją w górę, odsłaniając gęsto poprzecinane cienkimi żyłkami czerwieni białko oka. Poruszył nim kilkakrotnie, czując nieznaczny dyskomfort. Coś mu zrobili, tylko co? Nieustannie czuł to nieznośne, lekkie kłucie, a jednak nie przypominał sobie żadnego zdarzenia mogącego być przyczyną tego wrażenia.
Starzał się. Teraz widział to wyraźnie. Co prawda nadal wyglądał dobrze, ale już nie tak, jak dawniej. Zmarszczki na jego wysokim czole stały się głębsze, bardziej bruzdowate, w czarnych dotąd włosach widać było ledwo dostrzegalne niteczki siwizny, a jego szare, dotychczas bystro patrzące na świat oczy wydawały się zamglone i nieprzytomne.
Właściwie nie narzekał. Nie dawali mu do tego powodu – dostawał wszystko, co potrzebne do względnie normalnego życia: pożywne jedzenie, ulubioną literaturę, cotygodniowe spacery.
A jednak czuł nurtujący go niepokój. Zdawał sobie bowiem sprawę, jak względne było jego poczucie bezpieczeństwa. Wystarczyła chwila, mrugnięcie powiek, by wszystko znikło i rozpłynęło się w nicości. Wiedział, że nawet coś tak banalnego jak prośba o jedną kromkę chleba więcej wypowiedziana przy śniadaniu może sprawić, że w mgnieniu oka straci wszystko i wyląduje w pozbawionej światła izolatce, nagi i bezbronny, za jedyne towarzystwo mając gnieżdżące się w kątach pająki.
Odkręcił kran. Lodowata woda, którą ochlapał sobie twarz, sprawiła, że na chwilę ochłonął, a na jego zatroskanej twarzy pojawił się nieśmiały zarys uśmiechu. Tak, na razie było dobrze. Nie warto martwić się na zapas. Miał wszystko, czego potrzeba i nic ponadto – ale po co właściwie było mu więcej? Cieszył się, że żył. Tak, zdecydowanie, miał wielkie szczęście, że znalazł się właśnie tu, a nie w tym piekle. Na Zewnątrz.
Powoli wytarł twarz ręcznikiem, czekając, aż wsiąkną w niego wszystkie krople. Zapiął koszulę. Była w kolorze zszarzałej bieli, jak wszystko tutaj – brudne, w niektórych miejscach pokryte dyskretnym, nie rzucającym się w oczy grzybem kafelki, kamienna umywalka, a nawet jego własna skóra, tak bardzo ostatnimi czasy sucha i ziemista. Zawiązał krawat – jedyny akcent swojego stroju o barwie świeżo wydobytego węgla – i ubrał buty. Był gotowy. Lecz właściwie na co? Na kolejne spotkanie, podczas którego włożą mu ołówek w dłoń i każą pisać? To wszystko wydawało się tak bezsensowne, absurdalne... A jednak nie zadawał pytań. Wolał swoje bezpieczeństwo. Znowu usiądzie na twardym, drewnianym krześle naprzeciwko człowieka w garniturze (którego koszula, w przeciwieństwie do jego własnej, była naprawdę biała), znowu przyłoży ołówek do kartki i będzie przelewał swoje myśli na papier, jakkolwiek głupie i nonsensowne by nie były... zastanawiając się, po co im to.
Odwrócił się tyłem do lustra i wyszedł z łazienki. Dokładnie w tej samej chwili automatyczne drzwi jego pokoju rozsunęły się bezszelestnie, otwierając mu wolną drogę. Naprawdę chciał wierzyć, że to zwykły przypadek i że nie był obserwowany, mimowolnie jednak wzdłuż jego kręgosłupa przebiegł elektryzujący dreszcz. To nic, uspokoił się w myślach. Zbieg okoliczności, nic więcej.
Z pewnym ociąganiem wyszedł na korytarz, a drzwi zasunęły się za nim. Od zewnątrz były pokryte takim samym tworzywem sztucznym, jak wszystkie ściany, właściwie nie pozwalając na odróżnienie, gdzie znajduje się wejście, dopóki samo się nie otworzyło. Aleksander czasem zastanawiał się, czy za tymi gładkimi ścianami znajdują się jeszcze inne pokoje, podobne do jego, a jeśli tak, to ile. Przypuszczał, że prawie na pewno muszą tam być, nie miał jednak pojęcia, jak liczne i przez kogo – o ile w ogóle – zamieszkane.
Jak co dnia skręcił w prawo i ruszył wzdłuż korytarza, od niechcenia szurając stopami po wypolerowanej podłodze. Szedł powoli, w myślach licząc kroki. Doliczył do nieco ponad pięćdziesięciu, gdy wreszcie stanął przed metalowymi drzwiami, które rozsunęły się przed nim bezszelestnie. Aleksander przekroczył próg i wszedł do niewielkiego pomieszczenia, którego jedyne umeblowanie stanowiło ustawione na środku biurko i dwa krzesła po obu jego stronach. Na blacie znajdował się kołonotatnik w kratkę i zwykły, żółty ołówek.
Ostre światło jarzeniówek sprawiało, że prześladujące go nieustannie poczucie bycia obserwowanym przybrało na sile. Ogarnęło go wrażenie, jakby był wyeksponowany i nagi jak nigdy dotąd, niczym obiekt bacznych obserwacji umieszczony za szybą i oświetlony tym białym, nienaturalnym, laboratoryjnym światłem.
Mrużąc oczy, podszedł do biurka i zajął przy nim miejsce. Drugie krzesło było puste. Aleksander z zakłopotaniem splótł palce, nie bardzo wiedząc, co dalej ze sobą uczynić – po raz pierwszy był tu pozostawiony sam sobie ze stosem czystych kartek. Nie słyszał zasuwających się za nim drzwi, drgnął jednak nieznacznie, kiedy wejście zostało zamknięte.
Wziął do ręki ołówek i zamyślił się głęboko. Nie bardzo wiedząc, co właściwie się dzieje, napisał: Dlaczego? Wziął głęboki oddech i ponownie przyłożył rysik do kartki. Otwórzcie drzwi. Z cichym świstem wypuścił z płuc powietrze i rozparł się na drewnianym oparciu krzesła.

***
Katja szybkim krokiem przemierzała ulice Poznania. Powoli zapadał zmrok, a ona bardzo nie chciała znaleźć się o tej porze w jednym z ciemnych zaułków, jakich pełno było na drodze do jej mieszkania na peryferiach. I to nie tylko z powodu plakatów wiszących na niemal każdym słupie i w co drugiej witrynie sklepowej, czerwonymi literami głoszących, że: „w trosce o obywateli rząd ostrzega: po zmierzchu przebywacie poza domem na własną odpowiedzialność”.
Po prostu odkąd niecałą godzinę temu opuściła gmach Ministerstwa Literatury, miała niejasne wrażenie, że jest obserwowana. Nie było w tym na pozór nic niezwykłego – od czasów nasilenia się mutacji mieszkańcy Poznania byli pod stałym nadzorem elektronicznym, a wszelkie ich poczynania zostawały rejestrowane w cyfrowych archiwach, gdzie tkwić miały po wsze czasy; teraz jednak było to coś innego. Południowy wiatr wraz z ostrym zapachem acetylenu i odorem gnijących roślin niósł ze sobą specyficzną woń niebezpieczeństwa.
Katja przyspieszyła kroku. W myślach wciąż od nowa odtwarzała odbytą jeszcze niecałą godzinę temu rozmowę. Ach, gdybyż tylko jej ojciec nie odebrał tego niefortunnego telefonu! Zwykle buntował się przeciw systemowi, pozwalając komórce dzwonić w nieskończoność (Jesteśmy niewolnikami telefonii – wystarczy, że to ustrojstwo zadzwoni, a ty już rzucasz wszystko, byle tylko zdążyć podnieść tę cholerną słuchawkę, jakby od tego miało zależeć twoje życie, mimo że w większości przypadków zdajesz sobie sprawę, że znowu nasłuchasz się bzdurnych reklam odkurzaczy i witamin na stres, mawiał), tym razem jednak zareagował od razu. Odebrał już po drugim dzwonku, jak gdyby tylko czekał na sygnał, po czym z grobową miną podał aparat Katji, nie mówiąc przy tym ani słowa. Kiedy spojrzała na niego pytająco, powiedział tylko: „Literatura do ciebie”, by następnie czym prędzej oddalić się do kuchni.
- Tak? - zapytała niepewnie, przykładając telefon do ucha. - Katja Veljanova, czego chcecie?
- Musimy porozmawiać. - Męski głos w słuchawce był szorstki i pełen pewności siebie. - Proszę przyjść o szesnastej do Ministerstwa Literatury.
- Chciałabym najpierw wiedzieć, o co chodzi – odparła lodowato. - Mój ojciec jest chory, nie mogę zostawić go samego.
- Potrzebujemy historyka, proszę przyjechać. To ważne.
- Może byście sami... - zaczęła Katja i usłyszała w słuchawce głuchy trzask. Połączenie zostało zerwane. Kobieta zastygła w bezruchu, przez moment z otępiałym wyrazem twarzy wpatrując się w aparat. W końcu drgnęła, zdjęła z wieszaka płaszcz, kapelusz i założyła buty.
- Wychodzę. Wrócę przed zmrokiem, nie martw się – powiedziała, całując ojca w łysinę i ubierając resztę garderoby. - Mam coś do załatwienia.
W przeciągu godziny, niemalże równo o szesnastej stała już pod gmachem Ministerstwa Literatury. Budynek sprawiał dość ponure wrażenie – stanowiła go wyłącznie brunatno-szara bryła w kształcie masywnego graniastosłupa, patrząca na świat licznymi, idealnie równo rozmieszczonymi prostokątnymi, zakratowanymi okienkami. Nad prostymi, drewnianymi drzwiami dumnie zwisała nieporuszona ani jednym podmuchem wiatru rosyjska flaga, obok której łacińska sentencja głosiła, że „słowa ulatują, pismo zostaje”.
Katja powoli wspięła się po niewysokich schodkach i podeszła do drzwi. Po krótkiej chwili wahania nacisnęła przycisk domofonu oznaczony napisem „umówione spotkania”.
- Tak? - zapytał kobiecy głos.
- Veljanova, na szesnastą – odparła, czując się nieco dziwacznie. Była w miejscu takim jak to po raz pierwszy w życiu i nie bardzo wiedziała, jak powinna się zachować.
Już po chwili jednak odezwał się cichy brzęczyk i Katja pchnęła drzwi, które stanęły przed nią otworem.
Znalazła się w ciasnym holu wypełnionym zapachem starych papierów i zgnilizny. Z brudnych ścian gdzieniegdzie odchodził tynk, ukazując pod spodem betonową zabudowę.
- Pierwsze piętro, po schodach i na lewo – odezwała się znad jakiejś podniszczonej książki tleniona na blond kobieta w średnim wieku. - Pokój numer trzysta osiem – dodała, nawet nie podnosząc wzroku znad czarnych oprawek swoich okularów.
Pomimo tej oznaki lekceważenia, Katja skinęła głową i ruszyła w stronę schodów. Wspinając się po kolejnych stopniach zastanawiała się, wciąż czując wyrzuty sumienia, dlaczego w ogóle zgodziła się tu przyjść. Nie powinna była zostawiać ojca samego... Gdyby dostał ataku... Gorączka K trzymała go już ponad miesiąc. Obawiała się, że wkrótce może nastąpić najgorsze. Z drugiej jednak strony potrzebowali pieniędzy, by zakupić medykamenty będące w stanie spowolnić degradację organizmu. Nie ukrywała nawet sama przed sobą, że kiedy usłyszała słowo „ministerstwo”, od razu na myśl przyszła jej bogata instytucja rządowa o nieograniczonym budżecie, hojnie wynagradzająca swoich pracowników. Wszak to właśnie zawsze powtarzał jej ojciec: tak naprawdę rząd to zgraja burżujów pod maską idealnej placówki socjalistycznej, głosząca rzekomo równość obywatelską, budując sobie pałace za nasze pieniądze. Kiedy jednak zobaczyła, jak w rzeczywistości prezentuje się instytucja mieniąca się chlubnie sercem kultury matki Rosji, kolana się pod nią ugięły i zaczęła poważnie zastanawiać się nad rychłym powrotem do domu. Ciekawość zdążyła już jednak zakiełkować w jej duszy badacza, toteż mimo wszystko nie zawróciła i na szczycie schodów skręciła w lewo, jak poleciła jej dyżurna.
Drzwi opatrzone napisem „308” były drugimi w kolejności. Katja nacisnęła zardzewiałą klamkę i weszła do niewielkiego pomieszczenia. Zdziwił ją jej wystrój – w przeciwieństwie do holu i korytarzy, tutaj zachowana została idealna czystość, a ściany aż raziły oczy swoją nieskazitelną bielą.
Za wystawionym pośrodku biurkiem siedział znużony mężczyzna w średnim wieku, zmęczonym wzrokiem wpatrując się w leżącą przed nim kartkę. Kiedy drzwi otworzyły się, drgnął nagle i wlepił w Katję zdziwione spojrzenie szaro-niebieskich oczu.
- O co chodzi? - zapytał nieprzytomnie. - Dlaczego mnie zostawiliście?
- Nie rozumiem – mruknęła zdezorientowana Katja. - To pan chciał się ze mną widzieć?
Źrenice mężczyzny rozszerzyły się w wyrazie zdumienia.
- To jakiś nowy test? - Katja dopiero teraz zwróciła uwagę, że był ubrany dość dziwacznie, jak na urzędnika – miał na sobie spraną koszulę i luźne spodnie w kolorze przybrudzonej bieli, co sprawiało dość niechlujne i raczej szpitalne wrażenie.
Nagle wąskie drzwi po drugiej stronie biura otworzyły się z impetem i do środka wkroczyło dwóch postawnych mężczyzn w garniturach. Zdecydowanym krokiem podeszli do siedzącego na krześle człowieka, podnieśli go pod ręce i odprowadzili na zewnątrz tak szybko, że nawet nie zdążył zaprotestować. Całe zdarzenie trwało zaledwie kilkadziesiąt sekund i odbyło się w zupełnej ciszy, z taką naturalnością i gracją, że Katja ponownie straciła cały rezon. Bezwładnie osunęła się na krzesło, gdy drzwi ponownie otworzyły się i stanął w nich jeden z przed chwilą obecnych tu ludzi w garniturach.
- Mogła pani uprzedzić, że przybędzie wcześniej – burknął.
- Nie rozumiem, byłam umówiona na szesnastą – odparła, nerwowo splatając palce. To wszystko wydawało się być ponad jej siły.
Urzędnik zbył jej odpowiedź lekceważącym machnięciem dłoni.
- Jak mówiłem, potrzebny nam historyk – powiedział. - Myślę, że pani się nada. Potrzebna nam konsultacja i dostęp do archiwum Ministerstwa Historii.
- Niestety, jak zapewne pan już wie, miesiąc temu zwolniono mnie z uniwersytetu i straciłam dostęp. Nie mogę go wam przekazać – oznajmiła. - Konsultacji udzielam odpłatnie, ale moja specjalizacja jest bardzo wąska – dodała cicho.
- Oczywiście. - Mężczyzna skinął głową, a jego podwójny podbródek zadygotał. Chcemy, żeby powiedziała nam pani jak najwięcej na temat tego, co to zawiera. - Małym kluczykiem otworzył szufladę biurka i wyjął z niej zawiniętą w foliową koszulkę pojedynczą kartkę. Katja wzięła ją od niego i uważnie, kilkakrotnie przeczytała jej treść. Po chwili oddała mu ją z powrotem.
- Dlaczego sądzi pan, że mogę mu pomóc? Nie przypuszczam, żeby to było w jakikolwiek sposób związane z dziedziną, jaką się zajmuję. „Czekolada”, tak? - spytała.
- Mamy podstawy sądzić, że to termin historyczny z jakiegoś wymarłego języka – odpowiedział urzędnik, bacznie wpatrując się w bursztynowe oczy Katji. - Tego słowa użyła jedna z naszych literatek i nie wiemy, co oznacza. To dość ważne – powiedział. - Wokół tego kręci się cała fabuła.
- Więc ją spytajcie – zaproponowała spokojnie Katja. - Skoro tak napisała, powinna wiedzieć.
- Oczywiście, to byłoby najprostsze rozwiązanie, gdyby była... dysponowana.
- Muszę pana zmartwić, ale w czasie całych moich studiów i badań nie spotkałam się z takim sformułowaniem. Nie jest to ani nazwa żadnego azteckiego boga, ani żaden odłam plemienia Indian. Może to po prostu jakiś neologizm, który wymyśliła sobie autorka.
Mężczyzna milczał przez chwilę z nachmurzonym wyrazem twarzy.
- No dobrze – powiedział w końcu. - Dziękujemy pani za poświęcony czas.
Katja poczuła, jak ogarnia ją rozczarowanie. Tylko po to tu jechała, zostawiając ojca? Liczyła na to, że zarobi chociaż kilkadziesiąt rubli, a tymczasem miała powrócić z niczym.
- Zaraz, to wszystko? Nie ma dla mnie nic innego do roboty? - spytała, nie kryjąc rozdrażnienia. - Mówiliście, że to coś ważnego.
- To wszystko. - Mężczyzna skinął głową z roztargnieniem. Myślami był gdzie indziej. - Sekretarka przy wyjściu wręczy pani honorarium.
- Honorarium? Za co? Nic nie zrobiłam – zdziwiła się Katja.
- Za dyskrecję – odparł poważnie, a Katja pomyślała, że zaraz parsknie śmiechem. Wszystko zbyt przypominało jej tani kryminał. - Napisała to jedna z naszych najlepszych pisarek, nie chcemy, żeby pomysł przeciekł do konkurencji – dodał urzędnik.
Katja pożegnała się i wyszła. W holu blond-sekretarka nadal nie odrywając wzroku znad książki, wręczyła jej cienką kopertę opatrzoną jej nazwiskiem. Otworzyła ją za pierwszym rogiem w środku znajdował się czek na tysiąc rubli. Miała ochotę krzyknąć z radości. Jednocześnie uświadomiła sobie trzy fakty. Po pierwsze, mężczyzna, którego początkowo zastała w biurze, został z niego wyprowadzony z ogromną brutalnością, dość niezwykłą jak na urzędników, a typową raczej dla oprychów z Wildy. Po drugie, człowiek, z którym rozmawiała, nawet się nie przedstawił. I w końcu, od czasu wprowadzenia Nowego Układu niemal trzy lata temu, tworzeniem i wydawaniem książek w całej Rosji od rzeki Ebro aż po Ural zajmowało się tylko i wyłącznie Ministerstwo Literatury. Nie miało żadnej konkurencji.
Niedbale wrzuciła czek do torebki. Jeszcze nigdy nie chciała znaleźć się w domu tak szybko, jak teraz.

***
Aleksander wiedział, że jest już skończony. Mimo że stosował się ściśle do instrukcji i poleceń, w idealnym dotąd systemie pojawiła się rysa, której nie można było już wygładzić. Co z tego, że nie stało się tak z jego winy; że jak co poniedziałek o piętnastej stawił się na sesję. Co z tego, że to Oni zapomnieli. Wiedział po prostu, że to koniec, w jakikolwiek sposób miałby nastąpić. Stało się jednak coś, co rozproszyło nieco jego apatię i wzbudziło na nowo chęć życia, jednocześnie znowu rodząc w jego głowie kolejne pytania. Czynnikiem, który zburzył jego misternie układany z lęków i niepewności stan ducha, była kobieta, która weszła do sali Wyznań (jak sam ją nazywał) zamiast kolejnego tępego urzędasa. Z początku myślał, że jest jedną z nich, jednak krótki rzut oka na jej czerwone rajstopy i kapelusz z szerokim rondem przeczyły temu przekonaniu. Nie na darmo zresztą wykorzystywano go tu głównie do czegoś, co sam nazywał „tworzeniem ludzi” - podawano mu imię i nazwisko i nakazywano przypisać mu cechy charakteru i wyglądu, lub w drugą stronę – zdjęciom i charakterystykom nadawać musiał nazwy i historie. Było to zajęcie dziwne, aczkolwiek wyraźnie różniące się od „pisz co ci przychodzi do głowy” i Aleksander znajdował w nim swoiste oderwanie od rzeczywistości. Od razu zatem kiedy ujrzał kobietę, pomyślał: „Jekatierina, dwadzieścia cztery lata, stanowisko naukowe”. Wyglądało na to, że przyszła tu po prostu z ulicy,
(na zewnątrz)
jakkolwiek dziwacznie by to nie wyglądało. Pamiętał, że zadał jej jakieś bezsensowne pytanie, bo skojarzyła mu się z niejasną sytuacją z początku jego pobytu tutaj. Było to jednak nieważne – liczyło się tylko to, że doszło do pomyłki, że ta kobieta mieszkała gdzie indziej, a skoro tak – można było tam uciec.
Skoro tylko został wyprowadzony z sali Wyznań i pozostawiony sam sobie, zaczął obmyślać plan ewakuacji. Szacował, że pozostały mu jeszcze jakieś cztery godziny.

***
Dopadli ją w starej bramie przy ulicy św. Wojciecha. Nagle nie wiadomo skąd wychynęła para rąk i chwyciła ją mocno za włosy, przyciągając do ściany. Uderzyła bokiem twarzy o mur, a po jej policzku popłynęła krew. Zamroczyło ją. Próbowała wyrwać się, ale każdy ruch sprawiał jej ból. Że też musiała tak długo zapuszczać te cholerne kłaki! I pomyśleć, że zawsze była z nich tak dumna! Rękami na oślep młóciła powietrze. Trafiała w pustkę. „Dranie”, myślała gorączkowo. Wspomnienie ojca dodawało jej sił, cóż jednak z tego, skoro napastnik pozostawał poza zasięgiem jej kruchych paznokci i niecelnych kopniaków.
Zaatakował ponownie, znów ciągnąc silnie za włosy i rzucając nią o ścianę. Przez chwilę myślała, że straci przytomność – pod czaszką czuła tępy ból, jakby w środku nagle rozdzwoniła się setka dzwonów – nic takiego jednak nie nastąpiło. Zdało jej się nawet, że usłyszała cichy chichot. Uświadomiła sobie nagle, że słońce już prawie zaszło. Teraz nie miało to już jednak żadnego znaczenia.
- Skurwysyny! Muszę wracać do ojca! Nic nie powiem o czekoladzie! - wrzasnęła i w tym momencie napastnik rzucił nią o ścianę po raz trzeci i ostatni, a wszystko zostało spowite kurtyną ciemności.

***
Pierwszym, co dotarło do jej świadomości, były bacznie wpatrujące się w nią wielkie, intensywnie zielone oczy o nienaturalnie rozszerzonych źrenicach. Zamrugała kilkakrotnie, aż obraz nie nabrał ostrości i spróbowała unieść się na łokciach.
- Leż – powiedział spokojnie, lecz tonem nieznoszącym sprzeciwu kobiecy głos. - No, trochę się pocharatałaś.
- Co to za miejsce? - spytała słabo Katja. - Muszę zobaczyć ojca – dodała po chwili.
- Cicho, dziewczyno, cicho, nie pytaj o nic – odparła tamta. - Zobaczysz go rano. A teraz śpij, takie jak ty chyba śpią w nocy, nie?
- Tak – odpowiedziała Katja, jednak nie zamknęła oczu. Jej wzrok powoli przyzwyczajał się do mroku i dostrzegła, że zielonooka jest pochylona pod nienaturalnym kątem, a jej jasna cera mocno kontrastuje z panującą w pomieszczeniu ciemnością.
- Jesteś wampirem – stwierdziła w końcu. W odpowiedzi na wygłoszoną przez nią tezę nieznajoma parsknęła tylko śmiechem, opluwając przy tym siebie i ją.
- Jakim, tej, wampirem? Ja tam zawsze myślałam, że wampiry to w książkach Stokera... albo tej, no, Stefy Meyer, ale to takie wąpierze, że pożal się boże, dziad spod sklepu byłby mroczniejszy, nie? - zachichotała.
- W każdym razie dziękuję – powiedziała Katja, zignorowawszy żart, którego i tak nie zrozumiała. Kimkolwiek była zielonooka, ona leżała teraz w ciepłym, aczkolwiek trochę cuchnącym łóżku, chroniona przed nocą czterema ścianami i sufitem.
- Panna, chyba przyda ci się jakieś wyjaśnienie. No ale jak już, to rano. A teraz powinnaś spać, nie?
- Nie jestem śpiąca – odpowiedziała Katja. - Kim jesteś?
- Tej, nie powinnam ci w ogóle nic mówić, no ale jak już jesteś swoja, to chyba mogę się przedstawić, nie? Kamila – nie wampir. - Ponownie zachichotała. - Czaisz?
- Czaję – powiedziała bez przekonania, cokolwiek miało to oznaczać. - Katja Veljanova – przedstawiła się. - Nie myśl, że jestem wścibska, po prostu chcę wiedzieć, komu mam być wdzięczna za ratunek.
- Tej no, tylko sobie – odparła poważnie Kamila. - A teraz śpij, bo sobie pójdę i zostawię cię z kejtrem.
Katja wolała nawet nie zastanawiać się, kim jest tajemniczy Kejter. Po prostu umilkła i zamknęła oczy. Po chwili już spała smacznie, śniąc o świetle dnia.

***

- Nie pytaj, gdzie spędziłam całą noc, bo i tak nie udzielę ci satysfakcjonującej odpowiedzi – rzuciła od progu, rzucając zmięty płaszcz w kąt i wieszając kapelusz na drewnianym kołku.
- Droga panno, jesteś już dorosła i nie muszę rozliczać cię z tego, co robisz, ale wolałbym, żebyś mówiła mi, że nie zamierzasz wrócić na noc. Nie musiałbym cię zastanawiać, czy poznałaś jakiegoś przystojnego ministra, czy zeżarły cię wampiry – odpowiedział gromko z salonu jej ojciec.
Katja roześmiała się z ulgą, słysząc jego głos pełen werwy i energii.
- Przepraszam cię, tato. Spójrz, co udało mi się zarobić – powiedziała wesoło, wkroczywszy do pokoju dziennego, w którym Nikołaj Veljanov spożywał śniadanie i rzuciwszy na stół kopertę z czekiem.
- Kupimy ci lekarstw na cały miesiąc!
- I starczy jeszcze na dwa nowe kapelusze dla ciebie – mruknął ojciec, oglądając zawartość koperty. - Skąd masz tyle pieniędzy?
- Od przystojnego ministra – rzuciła wesoło.
- Twój przystojny minister chyba lubi ostre igraszki. - Kiedy zobaczył jej pytający wzrok, wskazał gestem na skroń. Faktycznie, z boku czoła Katji widniała dość pokaźnych rozmiarów skorupa zeschniętej krwi.
- Przewróciłam się – powiedziała po chwili wahania. Nikołaj Veljanov nie był idiotą, jednak bezgranicznie ufał córce i wiedział, że lepiej będzie nie dociekać prawdy.
- Jak się czujesz? - Szybko zmieniła temat.
- Na razie bez zmian. Coś mnie kłuje w boku, ale to chyba tylko poranna kolka. - Wyszczerzył się w szerokim uśmiechu, ukazując rząd idealnie prostych, żółtych od nikotyny zębów.
Katja przeszła do kuchni i z jednej z szafek wyjęła małe, białe pudełeczko z plastiku. W środku, oddzielone przegródkami, spoczywały trzy pigułki. Okrągła i płaska, z małą grecką literą pośrodku – na promieniowanie theta; wąska i podłużna w kolorze zgniłej gruszki – przeciw gorączce K i na koniec fioletowa ampułka zawierająca wszystkie niezbędne organizmowi mikroelementy. Katja wysypała tabletki na rękę i połknęła je prędko, popijając nalaną z kranu wodą. Skrzywiła się, kiedy poczuła w ustach jej metaliczny, żelazisty smak. „Witamy w rzeczywistości”, pomyślała, odstawiając szklankę do zlewu. Wolała nawet nie wyobrażać sobie, jakie paskudztwo właśnie wypiła. Niewątpliwie poziom skażenia z każdym dniem stawał się wyższy.
Cytat:myślała Lara,

Cytat:w głowie Laury

Cytat:Lara obojętnie

Cytat:uważnie w Laurę

To w końcu Lara czy Laura? xD Przecież to są dwa różne imiona, w przypadku Lary, odmieniamy Larę, Larą, Lary itp. a w przypadku Laury to, Laurą, Laurę, Laury itp. Zdecyduj się, bo według mnie, to może nie az tak walący po oczach, ale poważny błąd Smile

Cytat:— Tak. Taaaaaaaaaaaaaaaaaaak.
A nie powinno być raczej: - Tak. Tak - powiedziała przeciągając sylaby. ? Dla mnie brzmi to lepiej, a wyrażenie "taaaaaaaaak" jest takie, hm niegramatyczne Tongue

Ponadto mówisz o mężczyźnie "Nadęty Kretyn", czyli to nazwa własna. Jednak w pewnym momencie piszesz też, "nadętymi kretynami" więc skoro to nazwa własna, to w liczbie mnogiej też powinna być pisana z wielkich liter Smile Chyba, że tylko w osobie mężczyzny "Nadęty Kretyn" to była nazwa własna.

Co do warstwy fabularnej... Jest świetnie, jak to zwykle u ciebie. Końcówka jest rozwalająca, tworzysz świetny klimat i doskonałe opisy. Oprócz wymienionych wyżej błędów nie znalazłem niczego, co byłoby warte większej uwagi.
Tak więc czekam na kolejne rozdziały. Opowiadanie jest na wysokim poziomie i nie mogę się doczekać co będzie dalej Smile
Co do Laury, to po prostu niedopatrzenie - bohaterka w pierwotnej wersji miała tak na imię, potem zmieniłam na Larę, bo przeniosłam akcję w inne miejsce i oczywiście takie są skutki używania opcji ctrl+H zamiast przeczytania i ręcznego zmienienia Smile Już poprawione.

Nadęty Kretyn jest nazwą własną, jeśli chodzi o tego konkretnego bohatera, ale użyte w liczbie mnogiej jest już nazwą powszechną, dlatego pisane z małej litery.

Cieszę się, że się podobało Smile
Ok, pozyskałaś moją uwagę, naprawdę jestem ciekaw co będzie dalej. W sumie wszystko co się pojawiło jest zagadką. Zgrzytów nie było… no prawie:
„wypatrując na jej twarzy choćby cienia zgody.” – ta zgoda, może jednak „uległości”. To mi tu właśnie zgrzyta.
Czyli znalazłem, po poszukiwaniach… 1 (słownie jeden) i to chyba tylko taki „mój”.

Maleńko tegoSmile czekam na ciąg dalszy…

A i jeszcze jedno pytanie natury… technicznej:

„Właściwie, dlaczego nie?, mówiła sobie,” – a tak można? Ten „?” nie musi kończyć zdania? Ja tylko pytam…

No tak, a ja się zgodziłem na pojedynek z Tobą... Durny kretyn... Durny... Durny ty... (ała boli)

Właśnie, co do pojedynku, to nowy termin ustalimy jak któryś admin ruszy tyłek i zrobi dział Wink Spokojnie, żaden durny kretyn Big Grin // Triss
Dobre. Trzyma w napięciu jak większość Twoich opowiadań. Naprawdę świetnie wyważyłaś emocje. I moment kulminacyjny jest w tym miejscu w którym powinien. Zakończenie mnie zaskoczyło. Myślałem że Lara będzie bohaterką całego opowiadania, tymczasem popełnia samobójstwo (chyba że przeżyje Big Grin). No i mam kolejne opowiadanie mojej ulubionej pisarki. Big Grin
Świetne. Pochłonęło mnie do reszty.
Wciągające, z dreszczykiem, opisy, wszystko extra.
Błędów nie zauważyłam.
Naprawdę świetne. Nie pozostaje mi nic innego, jak czekać na dalsze części Smile.
Intrygujące.
Ciekawie a momentami wręcz brawurowo opisujesz "odmienne stany świadomości". Poza tym, udało ci się opisać scenerię w sumie jej nie opisując, a to już sztuka Smile. Stworzony tak klimat mocno działa na wyobraźnię: wspominasz o "czterech ścianach", czytelnik dodaje sobie wspomniany wcześniej "syf" i opisany wygląd bohaterki, uruchamia się fantazja i widzi to pomieszczenie, z obdrapanymi ścianami, niechlujnie rozrzuconą na brudnej podłodze, poszarzałą pościelą... Eh, po prostu wyszło Ci to świetnie.
O Twoim warsztacie pisał nie będę, ponieważ jest on poza zasięgiem moich możliwości oceny.
Wynalazłem Ci jednak co-nieco Wink:
Cytat:wypucowane na glanc czarne buty
Brak przecinka pomiędzy epitetami ("wypucowane na glanc, czarne buty").

Dwie rzeczy mi -używając określenia by Janko- zgrzytają, choć nie są błędami:
Cytat:nabrzmiała z furii
Myślę, że sformułowanie "od furii" zabrzmiało by lepiej i było by bardziej adekwatne, bo "z furii" czyli "z niej" można się śmiać, naigrywać itd, a "nabrzmieć" można dopiero"od niej", czyt. "furii".
Cytat:które tak bardzo doprowadzało ją do szału.
Jakoś mi tutaj nie leży słowo "bardzo". Dla podkreślenia intensywności tego doznania wystarczy samo "tak".
Natomiast "bardzo doprowadzać" coś/kogoś do czegoś? No zgrzyta mi i tyle, ale to moje odczucie.

Na koniec jeszcze taka mała dygresja:
Cytat:z całej siły wbiła go sobie w oko
Czy masz jakiś problem z wbijaniem dziwnych przedmiotów w oczy? Korkociąg, ołówek... Big Grin
Ale to już był żart i mam nadzieję, że nie weźmiesz mi go za złe.

Ogólnie ten początek podobał mi się (bo mam nadzieję, że to był początek). Zaciekawiłaś mnie nim i to bardzo. Na tyle, że będę nalegał, abyś ciąg dalszy "domontowała" Smile.
Tak, tak, to był początek i mam już w zanadrzu kolejną część Wink
Problem z wbijaniem różnych rzeczy w oko... No cóż, już Kaleson zauważył, że mam swoje małe "zboczenia", które przemycam w opowiadaniach, ostatnio staram się to ograniczać Big Grin Wolelibyście nie wiedzieć, jak to wyglądało kiedyś Big Grin

Wezmę sobie Twoje uwagi do serca i poprawię - swoją drogą sama się wahałam, czy "od furii" czy "z furii" Smile
Czy ty masz jakąś urazę do oczu, Triss, że co chwila w twoich opowiadaniach są wybijane? Wparwdzie podobne pytanie już padło, ale nie mogę się powstrzymać przed tą uwagą, gdyż to była pierwsza rzucająca się w oczy (ha, ha) rzecz w końcówce.


Ciekawe, nie powiem. Sam myślałem o czymś podobnym, tyle, że nie uwzględniłem narkotyków. Ogólnie świetny pomysł.
A wykonanie...


Stoi, rzecz jasna, na wysokim poziomie. Błędy praktycznie nie występowały. Ale jedna rzecz mnie bardzo zaciekawiła, a było to porównanie moich wyobrażeń z wyobrażeniami Kota, które opisał w komentarzu:

"Stworzony tak klimat mocno działa na wyobraźnię: wspominasz o "czterech ścianach", czytelnik dodaje sobie wspomniany wcześniej "syf" i opisany wygląd bohaterki, uruchamia się fantazja i widzi to pomieszczenie, z obdrapanymi ścianami, niechlujnie rozrzuconą na brudnej podłodze, poszarzałą pościelą..."

I za to muszę tobie, Triss, pogratulować. Kto wyobraził to sobie inaczej, ja inaczej (gwoli wyjaśnienia: ja widziałem w wyobraźni pomieszczenie rodem z postnuklearnych magazynów czy więzień, a syf... syf kojazył mi się głównie z syfem umysłowym, mniej z bałaganem i brudem).

Ogólnie wspaniale. Wciągnęło mnie. Naprawdę mnie zainteresowałaś, i to na tyle, abym bez dalszego zbędnego słodzenia dał ci okrągłe 10/10.
Nie ma się czego czepić. Wszystko napisane rewelacynie, jest tylko mała nieścisłość istoty czysto anatomicznej, ale nie będę wymieniał, bo nic nie wniesie do opowiadaniaSmile strasznie to krótkie, ale rozumiem, że to coś w rodzaju prologuSmile mam nadzieję, że będzie więcejBig Grin
Dawaj dalej, bo wciąga Smile kto, kiedy, za co, dlaczego? No i co z tą czekoladą?? Smile
Straszne. Nie wiedzieć, co to jest czekolada... Brr...

Odnośnie opowiadania:
Świetne. Naprawdę świetne. Nie wiem co dodać. Po prostu. Błędy, jeżeli były, to nie rażą, może nasi "spece" coś wyłapią, bo ja się na tym nie znam. Ale test... Genialny! Wszystko zaczyna nabierać kształtów, robi się coraz ciekawiej, więc czekam na kolejne części.
Drobne błędy dostałaś na gg. Smile Żeby nie przeklinać to powiem: morowe w męskie genitalia (podstaw sobie synonimy) Big Grin Czekam z niecierpliwością na ciąg dalszy. To będzie najbardziej oczekiwana przeze mnie powieść roku Big Grin
Ok, na początek troszkę czepianie się (no może więcej niż zwykle w przypadku Twojej twórczości), ale sama na to zapracowałaśSmile Na początku znalazłem nadzwyczaj dużo przyczynków do czepienia sięBig Grin Coś chyba tu jednak nie gra… To znalazłem:

„Poruszył nim kilkakrotnie, czując nieznaczny dyskomfort.” – ten „dyskomfort” w tym momencie nic nie mówi…
„Coś mu zrobili, tylko co? Nieustannie czuł to nieznośne, lekkie kłucie,” – a tu mamy kłucie, może by zamienić to miejscami… wówczas nie było by u czytelnika konsternacji?
„o barwie świeżo wydobytego węgla – i ubrał buty.” – czemu uwypukliłaś te buty? Jakoś tak sztucznie to zabrzmiało.
„otwierając mu wolną drogę.” – to mi się nie podoba. Ale nie potrafię na szybko alternatywy wymyśleć.
„a jeśli tak, to ile. Przypuszczał, że prawie na pewno muszą tam być, nie miał jednak pojęcia, jak liczne i przez kogo – o ile w ogóle – zamieszkane.” – tu zrobiłem mały miks, choci mi o to, że w pierwszym zdaniau zabrakło mi „to ile ich jest”, potem pojawia się znowu „jak liczne” bez „są” jakoś nie bardzo mi to pasi. Ale tu także zdaję się na Ciebie.
„dwa krzesła po obu jego stronach.” – może to tylko ja, ale jakoś tak, zobaczyłem, oczyma wyobraźni, krzesła stojące na bo bokach biurka a nie naprzeciw siebie.
„Nie słyszał zasuwających się za nim drzwi, drgnął jednak nieznacznie, kiedy wejście zostało zamknięte.” – A tego przyznam się, że nie rozumiem. Nie słyszał, ale się drgnął, czumu?
„Katja przyspieszyła kroku.” – drugi akapit rozpoczęłaś od imienia, nie wiem czy to tylko ja, ale tu bez niego chyba brzmiało by lepiej.
„byle tylko zdążyć podnieść tę cholerną słuchawkę,” – tu dałbym jednak „odebrać połączenie” lub coś podobnego, nawet w świecie który opisujesz, (peany będą nieco później) w komórkach raczej nie „podnosi się słuchawek”.
„Połączenie zostało zerwane.” – tu jednak „przerwane”.
„- Veljanova, na szesnastą” – już wiem czemu pytałaś swego czasu o transkrypcję Smile ale chyba lepiej był by zapis czysto Polski czyli „Weljanowa” inaczej wygląda to jak „Łeldżanoła”.
„Katja pchnęła drzwi, które stanęły przed nią otworem.” – nie pasuje mi to „stanęły otworem”.
„ukazując pod spodem betonową zabudowę.” – nie zabudowę, „ścianę”, „płytę”, „tynk”…
„odezwała się znad jakiejś podniszczonej książki tleniona na blond kobieta w średnim wieku.” – imho „jakiejś” zbędne a do tego wymieniłbym „tleniona na blond kobieta” na „tleniona blondynka” lub tylko „tleniona” nie jestem fryzjerem ale „tlenić” można chyba tylko na blondBig Grin
„ - Pokój numer trzysta osiem – dodała, nawet nie podnosząc wzroku znad czarnych oprawek swoich okularów.” – tu darowałbym sobie „swoich”.
„Gorączka K trzymała go już ponad miesiąc.” – to „trzymała”, może jednak coś w stylu „Miał gorączkę K już od miesiąca”, „męczyła go” – nie podoba mi się po prostu to „trzymała”.
„Drzwi opatrzone napisem „308” były drugimi w kolejności.” – troszkę (ale tylko troszkę) zgrzytnął mi ten „napis” – może po prostu „numerem”, no i „drugie w kolejności” – od czego?
„przystojnego ministra, czy zeżarły cię wampiry” – tu chyba jednak winno być „zżarły”?
To tyle czepiania się. Mam nadzieję, że do czegoś to się przyda.

Co zaś do „antyczepiania” się. Udało Ci się zainteresować mnie bez reszty. Rosja, Ministerstwo Literatury, badania nad Literatami, gorączka K, a do tego ta „czekolada” a to wszystko w Poznaniu!!! Wiem też, że potrafisz niesamowicie pisać, więc… ciężko będzie czekać na kolejne częściBig Grin – mam nadzieję, że nie będę musiał znosić tych katuszy zbyt długo. To, że tu mogłem się poczepiać do pierwszych kilku zdań niewiele zmienia, druga bez zarzutu imho. Fabularnie bez zarzutu, pojawiło się kilka nowych wątków, do tego kilka słów robiących tym razem większe wrażenie niż najbardziej dokładne obrazy… I kto tu umie budować napięcie?
Pozdrawiam,