Via Appia - Forum

Pełna wersja: Mason w piłkarskim świecie!
Aktualnie przeglądasz uproszczoną wersję forum. Kliknij tutaj, by zobaczyć wersję z pełnym formatowaniem.
PROLOG



Podziemia Zamku Świętego Anioła, Rzym

W ogromnym pomieszczeniu ozdobionym gwiazdą Dawida, wizerunkiem „człowieka wirtuwiańskiego" rozpowszechnionego przez Leonarda da Vinci, uroborosa oraz wieloma portretami wielkich ludzi nauki takich jak Izaak Newton, Galileusz, czy Leonardo da Vinci, nieznany światu rytuał odprawiało dwudziestu jeden mężczyzn ubranych w granatowe tuniki i płaszcze, tego samego koloru, sięgające kostek. Niezwykłe łacińskie modły oraz upiorny strój charakteryzował to niecodzienne zjawisko. Nad ich głowami widniały nieznane światu freski największych malarzy min. Michała Anioła, Rafaela Santiago oraz Francesco del Cossy. Po lewej stronie niesamowitego pokoju stał wielki regał zapełniony rękopisami sławnych pisarzy starożytności i renesansu. Górowały książki filozofów: Platona, jego ucznia Arystotelesa, Sokratesa i Pitagorasa z Samos, biografie największych wodzów i imperatorów: Gajusza Juliusza Cezara, Aleksandra Macedońskiego oraz pierwszego cesarza Rzymu, adoptowanego syna dyktatora Juliusza Cezara, Oktawiana Augusta. Po wykonaniu rytuału oczyszczającego ciało i umysł przed nabyciem tajemnej wiedzy odmówili modlitwę do Wielkiego Architekta Wszechświata i usiedli na wykonanych ze złota antycznych tronach, by w spokoju i ciszy pochłonąć tony tajemnic ukrytych w starożytnych pismach.


Prywatna klinika Francisco Sciavone, Rzym

- Dzień dobry, nazywam się Robert Topolsky, jestem umówiony z Panem Francisco. - Powiedział mężczyzna mierzący około metra dziewięćdziesiąt centymetrów. Miał około czterdziestu lat, ale jego zadbana cera i piękne błękitne oczy odmładzały go w oczach kobiet.
- Już sprawdzam - oznajmiła piękna sekretarka psychologa - ach tak, znalazłam. Pan Sciavone już czeka.
Pożegnał się z pracownicą Francisco i podążył ku jego gabinetowi. Idąc korytarzem ominął wiele obrazów i rzeźb z epoki renesansu, która kojarzyła się psychologowi z świetnością kultury rzymskiej. Szybko można było zobaczyć, iż jest on wręcz zakochany w tych czasach. Zobaczywszy drzwi Topolsky zapukał i otworzył wrota do gabinetu jednego z najsławniejszych psychologów we Włoszech.
- Cześć Robert! - Szybko powitał swojego gościa. - Co Cię do mnie sprowadza?
- Ach... - odsapnął. - Czas coś zmienić, a tylko do Ciebie mam pełnię zaufania i wiem, że ty możesz mi doradzić i pomóc.
- W takim razie musimy porozmawiać - nakazał usiąść swojemu przyjacielowi. - Tylko o czym?
- O mojej przyszłej pracy. - Teraz Sciavone wiedział, o co chodzi. Robert wrócił po pięciu latach pobytu w Hiszpanii, gdzie prowadził Valencię. Niestety w wyniku kłótni z prezesem, musiał on opuścić klub ze złamaną reputacją. Był to szok dla całego futbolu hiszpańskiego, bowiem Topolsky uważany był za najlepszego trenera młodego pokolenia w Europie.
- Z pracą raczej nie powinieneś mieć problem, tylko musisz wybrać. Z zawodu jesteś przecież historykiem, możesz także wykładać religioznawstwo i ikonografię. - W tym momencie przerwał mu Robert.
- Chcę wrócić do piłki. W tym momencie tylko to jest dla mnie ważne. Muszę udowodnić, że nadal jestem bardzo dobry, a prezes mylił się wyrzucając mnie z Valencji. - Były trener Valencii zawsze był pewny siebie, mimo swojego opanowania i niezwykłego spokoju. Uwielbiał samotność, czytanie książek, praktycznie od wczesnych lat był spokojny i wyważony, ale mimo tego był postacią charyzmatyczną, twardo stąpającą po ziemi. - Chcę złożyć ofertę Lazio Rzym. - Na twarzy Sciavone pojawił się uśmiech.
- Czyli jednak chcesz tutaj zostać...
- Oczywiście. Tutaj jest moje miejsce i czuję się tu najlepiej.
- Lazio jest zakłopotane. Nie mają już takiego budżetu jak kiedyś i nie stanowią takiej siły w lidze włoskiej jak parę lat temu, kiedy zdobywali ostatnie mistrzostwo Włoch. W dwóch ostatnich sezonach byli kolejno na dziesiątym i dwunastym miejscu, co jest tragicznym wynikiem jak na tego typu zespół.
- I właśnie o to mi chodzi - sprostował Robert. Zawsze miał swój pewny tok myślenia, którego trzymał się od dziecięcych lat. Lubili go wszyscy prócz nauczycieli, z którymi często wdawał się w słowne spory podważając ich wiedzę. - Nie trudno jest dostać gotowy skład i dziesiątki milionów na transfery, po czym zdobyć mistrzostwo. Takie coś mnie nie pociąga. Chciałbym odbudować ten zespół, który wart jest lepszej pozycji w tabeli.
- Wiesz, co... - potrzymał w niepewności Roberta - powinieneś do nich „startować" jak najszybciej. - Na twarzy Topolsky'ego pojawiło się zaciekawienie i uśmiech, bowiem bardzo liczył się ze zdaniem swojego najlepszego przyjaciela. Jako iż Francisco był od niego starszy i bardziej doświadczony Robert korzystał z każdej jego rady i wszystkie słowa analizował w swoim niebanalnym umyśle.
- Masz rację. Myślałem nad tą pracą od kilku tygodni. Miałem dużo wolnego czasu po przyjeździe tutaj i zdążyłem zrobić plan na parę lat dotyczący mojego pobytu w Lazio. Jeszcze jutro pójdę do siedziby klubu i wręczę im moje papiery.

Kamienica niedaleko Koloseum, Rzym

Wieczorem, gdy Robert czytał nowo zakupioną książkę popijając zimnym Campari przypomniał sobie o czasach, gdy nauczał młodych ludzi. Był najmłodszym profesorem zwyczajnym na uniwersytecie w Princeton. W środowisku uniwersyteckim uważany za znakomitość. Obdarzony ejdetyczną pamięcią oraz upodobaniem do dat i symboli był jednym z największych znawców tajnych organizacji i teorii spiskowych. Podczas jego wykładów z ikonografii i historii starożytnego Rzymu sala była wypełniona do ostatniego miejsca, a studenci stali pod ścianami. Po każdym wykładzie musiał jeszcze odpowiadać na pytania otumanionych piękną mową uczniów, lecz robił to z przyjemnością i pasją. Mówił autorytarnie i z entuzjazmem, pozornie nie zwracając uwagi na pełne uwielbienia spojrzenia zadurzonych studentek uwielbiających go nie tylko za niesamowitą wiedzę i porywające mowy, ale także za tężyznę fizyczną i urodę, jaką odziedziczył po pięknej matce. Na ręku nosił tajemniczy pierścień, tylko niewielu domyślało się, co to może być. Nigdy nie mówił o tym i unikał pytań dotyczących tego przedmiotu.
Topolsky zyskał sympatię profesorów i uczniów swoim niebanalnym charakterem i spojrzeniem na świat. Mimo iż był spokojny to jego błyskotliwość sprawiała, że uczniowie na jego wykładach zachowywali się jakby byli w transie. Wiedział jak dotrzeć do ludzi i wpoić im to, o czym on w danej chwili myśli. Był racjonalistą w stu procentach. Studenci często zadawali mu pytania odnośnie teorii spiskowych i religijnych, bowiem patrzał na wszystko obiektywnie. Odepchnięty i poobrzucany obelgami przez kościół za bluźnierstwo jeszcze bardziej starał się dotrzeć do najstraszniejszych i najmroczniejszych zdarzeń instytucji, za jaką uważał kościół. Zarobił miliony na swojej książce „Wymordować Iluminatów" opowiadającej o trzynastym października 1307r. i konsekwencjami w związku z decyzją Filipa IV Pięknego, króla Francji. W ten oto dzień kazał on, za zgodą papieża Klemensa V, wymordować lub aresztować wszystkich rycerzy zakonu Templariuszy i zająć ich cały majątek razem z Twierdzą Temple w Paryżu. Po wydaniu tej książki został oskarżony przez kościół o herezję i bluźnierstwa, lecz nie poprzestał na tym. Dwa lata później wydał książkę „Pamięć Ewangelii", w której skrytykował kościół za włączenie do kanonu Pisma Świętego tylko tych Ewangelii, w których Chrystus jest opisywany jako postać nadludzka.
Rano obudziwszy się wstał i znów rozpoczął dzień pięciokilometrowym biegiem wokół najważniejszych miejsc Rzymu. Ominąwszy Zamek Świętego Anioła, Partenon, Forum Augusta i Koloseum powrócił do swojego domu. Dzisiaj miał podjąć bardzo ważną decyzję.
- Pojadę tam, powiem, co myślę o ostatnich występach i krótko określę swój plan - pomyślał biegnąc po schodach na drugie piętro kamienicy, gdzie od paru tygodni mieszkał.
Okolica bardzo sprzyjała jego charakterowi. Była na uboczu miasta, przez co nie miała takiej styczności z turystami jak inne kamienice, przez które trzeba przejść, by dostać się do najważniejszych miejsc Miasta o Siedmiu Wzgórzach. Dozorca, Pan Domenico, bardzo dbał o porządek i wystrój korytarza. Od początku polubił Roberta, bowiem ufundował on wiele rzeźb i obrazów, które z przyjemnością mógł zamieścić w kamienicy.
O godzinie dwunastej, gdy słońce górowało nad pięknym „Trybowym Miastem", Topolsky udał się do siedziby Lazio Rzym. Jako iż Robert nie zdążył kupić samochodu, wszędzie musiał podróżować taksówką, a bardzo tego nie lubił. Po piętnastu minutach jazdy granatowym Audi A8 zauważył w tle duży, nowoczesny budynek, zbudowany w architekturze dekonstruktywizmu z ogromnym napisem SS Lazio i niesamowitym herbem drużyny.



Siedziba klubu SS Lazio Rzym, przedmieścia Rzymu

Robert otworzył drzwi pięknego budynku. Ujrzał ogromne pomieszczenie wypełniony pucharami, medalami i innymi tego typu przedmiotami. Na środku stało wielkie biurko, a za nim młoda kobieta, sekretarka.
- Dzień dobry, moje nazwisko Topolsky, jestem umówiony z prezesem. - Powiedział przepięknej damie siedzącej na fotelu ze skóry kangura.
- Gabinet na drugim piętrze. - Odpowiedziała.
Udałem się w stronę długich i szerokich schodów prowadzących kolejno na pierwsze i drugie piętro. Na końcu korytarza drugiego piętra widniały drzwi z napisem „Zarząd". Robert bez wahania zapukał i wszedł.
- Witam, byłem umówiony z Panem na spotkanie - powiedział otwierając na oścież drzwi.
- Proszę usiąść - wskazał na fotel umiejscowiony naprzeciwko biurka prezesa. - O czym chciałby Pan porozmawiać? - Spytał z uśmiechem na ustach. Na jego biurku o dziwo widniała książka „Wymordować Iluminatów", którą Robert z wiadomych powodów kojarzył. - Prawdę mówiąc nie spodziewałem się Pana akurat w moim klubie. - Znowu jego twarz zajaśniała.
- Chcę porozmawiać o posadzie trenera w Lazio - powiedział wprost Topolsky, który znany był ze swojej pewności siebie i bezpośredniości. Uwielbiał ją, lecz często przysparzała mu wiele niemiłych sytuacji.
- Tego się akurat spodziewałem - rzucił prezes.
- Przejdę do rzeczy - rozpoczął były profesor uniwersytetu w Princeton. - Kibicuję temu klubowi od bardzo dawna, jeszcze za czasów, gdy mieszkałem w Stanach. Obserwuję ten klub od lat i widzę, że dzieje się coś niedobrego. Od niepamiętnych czasów Lazio nie wypadało tak źle na arenie krajowej. Ostatnie trofeum zdobyło dziesięć lat temu, a rok temu zajęło katastrofalne dwunaste miejsce. - Kontynuował Robert. - Nie może Pan tak dalej postępować, musi Pan coś zmienić - głośno zaprotestował. - Lazio ma jednych z najlepszych kibiców na świecie i muszą patrzeć aktualnie jak ich klub sięga dna. Tak nie może być! - Rzucił ostro Topolsky. Widać było u niego zaangażowanie i to też zauważył prezes.
- Wiem, wiem - asekurancko odrzekł. - Jestem tylko prezesem...
- Tylko prezesem? - Spytał z arogancją i niedowierzaniem. - Po to przyszedłem. Chcę zmienić ten klub, chcę by znowu powrócił do czołówki Serie A. Będę chciał zostawić w cieniu Romę - w tym momencie rzucił kilkudziesięciokartkową pracę przypominającą jego doktorski egzemplarz opisujący „Wpływ tajnych organizacji na społeczność i politykę".
- Co to jest? - Zapytał z zaciekawieniem.
- Plan mojej pracy na kolejne trzy lata. Są tu uwzględnione zmiany w treningu, taktyce, moje cele odnośnie zespołu i inne rzeczy dotyczące drużyny.
- Niesamowite... - warknął. - Nie mogę jednak sam podjąć decyzji. Musi Pan poczekać na decyzję całego zarządu. Odezwę się do Pana.
- W takim razie czas się pożegnać - odpowiedział Topolsky podając rękę pięćdziesięcioletniemu prezesowi.

Wychodząc z siedziby zauważył w krzakach nieznajomą osobę z aparatem. Domyślał się już, że reporterzy będą wiedzieli o negocjacjach z klubem i nie dadzą mu spokoju dopóki nie podpisze kontraktu.


Mieszkanie Topolsky'ego, Rzym

Nastał wieczór, a Robert miał w zwyczaju branie prysznicu przed wiadomościami. W tym momencie usłyszał znany mu dźwięk, dźwięk telefonu komórkowego. Wyświetlił się „nieznany numer". Wiedział, kto to może być i odebrał bez wahania.
- Dzieci Wdowy, do mnie! - Usłyszał przez telefon.
Nie zdążył nic powiedzieć, lecz wiedział, co ma zrobić i kto do niego dzwonił. Szybko przebrał się w wyjściowe ubranie, zabrał ze sobą tajemniczą torbę i zadzwonił po taksówkę, która za pięć minut była przed drzwiami kamienicy.


Komnata Hadriana, Zamek Świętego Anioła, Rzym

Dwudziestu jeden mężczyzn znów odprawiało rytuał. Ustawili się w okręgu i śpiewali pieśni dziękczynne do Wielkiego Architekta Wszechświata. W środku okręgi palił się symbol doskonałości, gwiazda pitagorejska. Po skończeniu tego obrzędu wszyscy usiedli przy ogromnym stole wysadzonym kryształami. Wśród nich był także Robert Topolsky. Pomieszczenie przypominało pradawną mistyczną bibliotekę Hadriana, jednego z cesarzy Rzymu, miłośnika sztuki i pisarstwa. Według legendy znajdowało się tutaj trzydzieści trzy tysiące trzydzieści trzy rękopisy najwybitniejszych ludzi starożytności.
- Robercie musimy zadać Ci pytanie. Czy planujesz pracę w klubie piłkarskim?
- Tak.
- Wiesz, z czym to się wiąże?
- Tak.
- Nie muszę Ci mówić, jakie konsekwencje czekają tego, który zdradzi sekrety naszej organizacji i zhańbi imię Wielkiego Architekta Wszechświata?
- Nie. - Robert wiedział, o co chodzi. W modlitwie do Wielkiego Architekta Wszechświata jest fragment mówiący o absolutnym zakazie opowiadania o tajemnicach i wiedzy, którą nabywali na spotkaniach i poza nimi. Karą miała być tajemnicza śmierć poprzez spalenie, o której świat nie dowiedziałby się.


Kamienica, Rzym

Robert spał mocno po ciężkim dniu, który go spotkał. Jednak na złość coś go obudziło. Nieznajomy głos odezwał się w telefonie.
- Proszę przybyć do siedziby Lazio Rzym. Zarząd czeka na Pana.



ROZDZIAŁ I



Tylko promienie słońca, które oświetlało zapełniony turystami Rzym, przedostawały się przez zasłonięte żaluzje Roberta Topolsky'ego. Leżał na swoim łóżku zrobionym z drzewa bukowego i zastanawiał się nad niedawnym telefonem od nieznanego człowieka. Chwilę leżał bez ruchu, wyciągnął się i wstał, po czym udał się do łazienki. Wziął zimny prysznic będący nieodłączną częścią jego poranka i z pośpiechem wyszedł zatrzymując się tylko przy dość dużym progu dzielącym przedpokój od toalety. Stanął przed ogromną dwudrzwiową szafą, w której trzymał wszystkie swoje rzeczy. W tym aspekcie, jak wszyscy jego znajomi, był bardzo oszczędny.
- Jeans'owa ekskluzywność, czy może garniturowa elegancja - w myślach zadał sobie pytanie.
Przez chwilę trzymał się w niepewności, lecz w końcu wybrał elegancki garnitur od Armaniego, kupiony jeszcze w czasach, gdy wykładał na Uniwersytecie w Princeton. Ułożył włosy, wyperfumował się i założył nowo kupione lakierki. Teraz był już gotowy do wyjścia. Schodząc ze schodów kamienicy spotkał Domenico, z którym zamienił kilka słów. Jako że oboje lubili się, Robert opowiedział dozorcy o propozycji ze strony klubu z Rzymu. Widać było poruszenie na twarzy gospodarza, lecz niezwłocznie pogratulował i życzył Topolsky'emu jak najlepiej. Robert przeszedł parę metrów na parking, gdzie czekały taksówki. Wybrał jedną z nich i dał polecenie zawiezienia go do siedziby Lazio Rzym. Po dwudziestu minutach byli już na miejscu. Były wykładowca historii i ikonografii zapłacił taksówkarzowi i wysiadł z samochodu. Spokojnym krokiem doszedł do drzwi. W tych momentach myślał tylko o najbliższe przyszłości i o spotkaniu, które miało rozpocząć się za kilkanaście sekund. Ukłonił się sekretarce i ruszył schodami w kierunku pokoju prezesa. Na pierwszym piętrze czekał na niego ochroniarz, który dość pospiesznie zaprowadził Roberta do gabinetu, jednak nie tego, w którym był dzień wcześnie podczas rozmowy z prezesem. Muskularny mężczyzna mierzący sto osiemdziesiąt pięć centymetrów, posiadający ekskluzywny garnitur od Hugo Bossa, tatuaż węża na szyi oraz Desert Eagla w lewej kieszeni spodni, ukłonił się i wskazał drzwi, do których miał wejść. Jego oczy świeciły się w świetle licznych lamp będących na korytarzu. Po chwili ukłonił się jeszcze raz, obrócił się na pięcie i poszedł w odwrotnym do Roberta kierunku. Topolski zadumał się przez moment i zapukał.
- Proszę wejść - usłyszał głos prezesa i energicznym ruchem otworzył drzwi. Jego oczom ukazały się cztery osoby. Trzech mężczyzn, i o dziwo, jedna kobieta, która swoim pięknym uśmiechem dała mu trochę wewnętrznego spokoju, którego tak potrzebował. Wszyscy siedzieli na fotelach za wielkim stołem. Robertowi przypomniały się zaliczenia ustne na studiach, które odbywały się w takiej samej atmosferze. Kolejno od lewej siedzieli: Mauricio Vadano (dyrektor sportowy), Marina Delacio (dyrektor finansowy), Claudio Lotito (prezes klubu) oraz Flavico Merdano (jeden z członków zarządu).Trzej panowie ubrani byli w eleganckie garnitury, na których świeciły się rubiny przyczepione do rękawów. Jedyna dama w tym gronie, miała ubraną piękną suknię, która podkreślała jej krągłości.
- Witam - powiedział z uśmiechem na ustach prezes klubu. Nie był on popularną osobą wśród kibiców stołecznej drużyny. Grupa fanatyków ultras nie popierała oszczędnej polityki Lotito. - Proszę usiąść, zaraz przejdziemy do rzeczy - serce Roberta zaczęło bić szybciej. Mimo swej pewności siebie w takich chwilach krew krążyła mu szybciej, a pot spływał po czole.
- Podczas ostatniego spotkania zrobił pan na mnie ogromne wrażenie - kontynuował Claudio. - Otwarcie powiedział pan, co sądzi o ostatnich sezonach naszego zespołu i co się nie podoba. Z całym zarządem przeanalizowaliśmy dokładnie plan, który dał mi pan. W związku z nim mamy parę pytań - w tym momencie odezwała się pani Marina.
- Napisane było wyraźnie, że klub za pana kadencji będzie obfitował w pieniądze mimo sporych wydatków na nowe transfery. To jest praktycznie niemożliwe. Nasze długi sięgają stu dwudziestu milionów euro, a co roku na same spłaty pożyczek wydajemy siedem milionów. Jak pan chce to zrobić? - Robertowi nie spodobała się arogancja i przebiegłość ze strony dyrektorki finansów.
- Otóż zaraz wyjaśnię. Po pierwsze sam tego nie zrobię. Będę chciał, by nasz zespół był jak złożony system, w którym każdy, niezależnie od rangi i płac, będzie pracował rzetelnie na rzecz klubu. Tylko to może doprowadzić do równowagi i rozwoju klubu. Wyobraźmy sobie mózg. Teraz mówię i w pani mózgu naraz pracują miliardy neuronów odpowiedzialnych za przyswojenie informacji, zweryfikowanie ich i zdolność do odpowiedzi na nie. Załóżmy, że nie pracują równolegle. Takie przypadki się zdarzają, tylko nie u ludzi zdrowych, a u osób z chorobami mózgu, które praktycznie zmieniają ich życie na zawsze - w oczach zarządu było widać zaciekawienie, więc Robert kontynuował swój wykład. Do takich kazań był przyzwyczajony w czasie pracy na uniwersytecie. Musiał odpowiadać na wiele pytań ze strony studentów na temat jego kontrowersyjnych lekcji. - Teraz przełóżmy to na klub, bowiem mówić umie każdy, ale trzeba jeszcze do tego doprowadzić. Otóż, czy wyobrażacie sobie codzienne życie bez lekarza, naukowca, czy śmieciarza? - Spytał Topolsky
- Oczywiście, że nie. Są to podstawowe zawody, bez których człowiek praktycznie nie może dobrze funkcjonować - odpowiedział w imieniu wszystkich prezes.
- No właśnie. I to jest cała filozofia tego, co powiedziałem. Każdy, który będzie za mojej kadencji pracował w tym klubie, będzie rozliczany ze swojej rzetelności wobec klubu. Nie będę pobłażliwy. Jeżeli uda nam się coś takiego zrobić to gwarantuję, że ustabilizuje Lazio Rzym w czasie dwóch lub trzech sezonów. Tak zmienię sztab szkoleniowy, by każdy skaut, fizjoterapeuta, czy trener pracował codziennie na sto procent swoich możliwości - czuł, że rozwiał wszelkie wątpliwości względem tego pytania.
- Planuje pan szeroko rozwinąć sieć skautingową, by do naszej akademii piłkarskiej przybywali gracze w wieku czternastu, piętnastu lat. Jak to można zrobić według pana myśli? - Spytał dyrektor sportowy klubu.
- Wiem, że Lazio posiada jedną z najlepszych akademii w całych Włoszech. Dodatkowo na bardzo wysokim poziomie stoi ośrodek treningowy, a mianowicie chodzi mi o ośrodek Formello, do którego wybrałem się niedawno. - Ośrodek rozciąga się na obszarze czterdziestu hektarów, które zagospodarowane zostały przez takie obiekty jak baseny, boiska do piłki nożnej, korty tenisowe, hotele, czy centrum medyczne. Obecnie Formello jest główną bazą przygotowawczą zawodników Lazio. - Za młodych zawodników będą odpowiadali skauci, którzy chodząc na mecze juniorów różnych klubów na pewno upatrzą jakąś przyszłą gwiazdę zespołu. Za wszelką cenę będę starał się takich zawodników ściągać jak najszybciej. To jest przyszłość klubu, w którą nigdy nie można przestawać inwestować.
- Myślę, że teraz już nikt nie ma żadnych wątpliwości - prezes wyjął ze swojego biurka, które stało na drugim końcu pokoju, kartkę formatu A4, na której za parę sekund Robert miał złożyć swój podpis. - Proszę, oto pański kontrakt na dwa lata. Proszę wszystko przeczytać i podpisać.
Topolsky dokładnie przeanalizował tę kartkę. Jego fotograficzna pamięć pozwoliła mu na szybkie zapoznanie się z treścią kontraktu. Ta zdolność pozwalała mu na przeczytanie ksiązki mającej sześćset stron w niecałe pięć godzin. W kontrakcie znajdowały się oczekiwania skierowane do Roberta względem pozycji w kolejnych sezonach. Lazio miało się znaleźć w pierwszej dziesiątce Serie A i dostać do ćwierćfinału Pucharu Włoch. Na transfery w tym sezonie szefostwo przeznaczyło niecałe pięć milionów euro. Nie była to duża kwota w porównaniu do innych zespołów o podobnych ambicjach. Przyszły trener Lazio rozumiał jednak kłopoty tego klubu i przystał na ofertę.
- Zgadzam się - wziął długopis i podpisał kontrakt z stołecznym klubem.
Prezes podziękował Topolsky'emu za podpisanie kontraktu. Robert podał wszystkim dłonie, obrócił się na pięcie i poszedł w stronę drzwi. Otworzył je i wyszedł. Czuł, że nogi uginają się pod nim, lecz wiedział, że to już koniec, został trenerem Lazio. Przy drzwiach czekał na niego ochroniarz, który dostał polecenie, by zawieźć Roberta do jego mieszkania. Poszli na dół. Topolsky jak zawsze pożegnał się z sekretarką, otworzył drzwi i powędrował do czarnego BMW.
- W końcu ktoś zrobi porządek - powiedział ochroniarz. Spojrzał na lusterko znajdujące się nad przednią szybą. - Już nie mogłem oglądać tej paskudnej gry naszego zespołu. Pracuję tutaj od 1997r., a kibicem Lazio jestem od urodzenia. To, co aktualnie gramy nadaje się tylko do wyśmiania. Słyszałem waszą rozmowę - ochroniarz zrobił się czerwony. - Świetne kazanie, w życiu nie słyszałem takie powiązania filozofii i piłki nożnej - powiedział z uśmiechem Domi.
- Dziękuję. Akurat mowę opanowaną mam do perfekcji. Przez kilka lat pracowałem na uniwersytecie w Princeton.
- USA się kłania. Co pan wykładał? - Spytał zaciekawiony Dominico.
- Przejdźmy na ty. W końcu od paru minut pracujemy razem. Wykładałem ikonografię i historię, głównie starożytnego Rzymu - powiedział Robert. - Bardzo miło wspominam te czasy.
- Też się interesuję historią.
Jak to możliwe, że taki mięśniak interesuje się historią, pierwsze słyszę - pomyślał Topolsky.
- Mam pytanie. Czy sądzisz, że kiedyś uda się odnaleźć grobowiec Aleksandra Wielkiego? - Zapytał ochroniarz. Robert znowu musiał zamienić się w profesora.
- Zabalsamowane ciało Aleksandra Wielkiego zostało przechwycone przez Ptolemeusza w czasie wojny diadochów i przewiezione do Aleksandrii. W tej chwili stacjonują tam archeolodzy, lecz większa część tego antycznego miasta jest pod wodą. Jeżeli jednak tam nie ma grobowca to może być w bardzo dobrze ukrytym miejscu. W tamtych czasach palono ciała i chowano razem z monetami dla przewoźnika. Myślę, że pochowali go z dużą częścią majątku z racji jego osiągnięć i uwielbienia. Tak więc nie mogli go pochować w miejscu znanym, bowiem równałoby się to z szybką kradzieżą złota i zbezczeszczeniem wielkiego mistrza.
- Jest jakieś pytanie, na które nie znasz odpowiedzi - zaśmiał się pod nosem Dominico. - Jesteśmy na miejscu.
- Dzięki za miłą rozmowę. Do zobaczenia - zakończył rozmowę Topolsky.
W kamienicy, przed swoimi drzwiami zauważył niedużą książkę pod tytułem „Nie odkryci w Watykanie" autorstwa Flavio Smoratte, włoskiego dziennikarza, masona, który po kłótni z jednym z wysoko obsadzonych masonów, zapowiedział swoją zemstę na tajnym zakonie. Wziął ją do rąk, otworzył wrota do swojego domu i wszedł. Przebrał się i usiadł na swoim fotelu, by spokojnie przestudiować książkę. Nie wierzył własnym oczom. Zdrada, było to jedyne słowo, które przychodziło do głowy Robertowi. Tajemnicza ksiązka zawierała informacje dotyczące osób kontrolujących Stolicę Apostolską. Parę cytatów przyprawiło masona o dreszcze. „W Watykanie, centrum ukrytych potęg finansjery i wysokich urzędów, wszędzie wyczuwa się rękę masonerii: w procedurach dotyczących przyjmowania, awansowania... Infiltrowanie Watykanu przez masonerię w znacznej mierze odziera go ze sfery sacrum, ponieważ mąci umysły i narusza świętość centrum chrześcijańskiego świata." Dodatkowo podane były nazwiska ważnych osób w Watykanie, które w rzeczywistości były członkami masonów. Sekretarz stanu Jean Villon, minister spraw zagranicznych Agostino Casarolli, prezes Banku Watykańskiego biskup Paul Marcinku, kardynał Sebastiano Baggio, w swoim czasie prefekt Kongregacji ds. Biskupów, co stawiało go w szeregu najbardziej znaczących postaci Kościoła o ogromnej władzy decyzyjnej i zastępca redaktora naczelnego „L'Osservatore Romano", tuby Watykanu. Robert wiedział, że to tylko nieliczne nazwiska, które tak naprawdę zasiadały w najważniejszych częściach Dumy Chrześcijaństwa. W tym momencie usłyszał głos telefonu. Podszedł, wziął go do ręki i odebrał.
- Słucham - odezwał się.
- Przeczytałeś książkę - Robert poznał głos. Był to Toren Flascus, Wielki Mistrz loży. Jedyna osoba posiadająca trzydziesty trzeci stopień wtajemniczenia, jaką znał.
- Tak - szybko odpowiedział. Toren dzwonił tylko w bardzo krytycznych momentach dla masonów.
- Trzeba go zlikwidować. Ta książka nie może dostać się do rąk zwykłego człowieka. To zniszczy wszystko. Musisz działać szybko i skutecznie. Na dole czeka na ciebie samochód.
- Ile książek aktualnie ma wydanych Flavio?
- Dostaliśmy informacje, że dwie. Jedną ma przy sobie, a drugą masz ty.
- Gdzie jest teraz? - Pytał szybko i konkretnie.
- Zmierza do supermarketu. Będzie tam za około piętnaście minut. Powinieneś być szybciej. Niech Wielki Architekt Wszechświata będzie z tobą.
- Z tobą również.
Robert ubrał czarną bluzę z kapturem, na którym wyszyty był pentagram, czarne spodnie przypominające legginsy oraz czarne rękawiczki z napisem „33". Do lewej kieszeni wsadził robionego na zamówienie glocka, który posiadał tłumik oraz dwa razy większą moc od swojej standardowej wersji. W prawej zaś umieścił nóż, magiczny nóż. Był to sztylet, którym zabito Gajusza Juliusza Cezara. Miała go tylko osoba, która pełniła w masonerii czarną funkcję. Taką właśnie pełnił od paru lat Robert. Na rączce sztyletu wyryty był cyrkiel, symbol wiedzy, mądrości i rozumu. Szybko powędrował na dół, gdzie czekał na niego czarny prototyp Audi A12, który był własnością masonów.
Po piętnastu minutach był na podziemnym parkingu pod supermarketem. Przy sobie miał także GPS, który umiejętnie namierzył samochód Flavio. Robert schował się za jednym z filarów. W końcu podjechał Escalade Smaratti'ego. Topolsky założył tłumik na pistolet, wychylił się zza filaru i oddał trzydzieści trzy strzały w kierunku zdrajcy. Był w stanie częściowej hipnozy, którą uczą wszystkich masonów, kiedy osiągają trzydziesty stopień wtajemniczenia. Nie czuł bólu, smutku, cierpienia, czy sumienia. Po strzałach podszedł do samochodu, rozbił okno i wyciągnął z kieszeni płaszcza Flavio książkę, ostatni egzemplarz książki. Robert bowiem spalił swoją książkę przed wyjściem. Topolsky oblał benzyną samochód, oddalił się w bezpieczne miejsce i podpalił ślad benzyny swoją zapalniczką. Po chwili samochód, w którym znajdował się Flavio i jego książka, spłonął na zawsze zatrzymując tajemnice masonów.
Niestety(,) w wyniku kłótni z prezesem, musiał on opuścić klub ze złamaną reputacją.

Z pracą raczej nie powinieneś mieć problem(u), tylko musisz wybrać.
Wiesz, co... -niepotrzebny przecinek

w której skrytykował kościół za włączenie do kanonu Pisma Świętego tylko tych Ewangelii, w których Chrystus jest opisywany jako postać nadludzka. - tu Kościół, z wielkiej litery, bo mowa o wspólnocie, czy jak kto woli organizacji

Trzech mężczyzn, i o dziwo,- przed "i" niepotrzebny przecinek

że klub za pana kadencji będzie obfitował w pieniądze(,) mimo sporych wydatków na nowe transfery.

Tytuł mnie zaciekawił, a treść wciągnęła. Fascynujesz się Danem Brown'em, prawda? Przyznaję, że bardzo ciekawe zestawienie tych światów. Z jednej strony świrnięty na punkcie swojej dziedziny profesor i łowca serc studentek, z drugiej trener z ambicjami, a z kolejnej bezwzględny morderca i mason, traktujący niewiernego 33 strzałami. Będę bacznie śledziła kolejne rozdziały, lubię takie historie. Książki Browna pochłonęłam w zastraszającym tempie.
Pozdrawiam, Kaprys
"W ogromnym pomieszczeniu ozdobionym gwiazdą Dawida, wizerunkiem „człowieka wirtuwiańskiego" rozpowszechnionego przez Leonarda da Vinci, uroborosa oraz wieloma portretami wielkich ludzi nauki takich jak Izaak Newton, Galileusz, czy Leonardo da Vinci, nieznany światu rytuał odprawiało dwudziestu jeden mężczyzn ubranych w granatowe tuniki i płaszcze, tego samego koloru, sięgające kostek." - pierwsze zdanie jest tak długie i zagmatwane, ze od razu odechciewa się czytać dalszej części. Myślę sobie tak: "Jeśli cale to opowiadanie ma tak wygladac, to ja dziękuję". Zasada pierwszego wrażenia, czysta psychologia Wink

"i płaszcze( )tego samego koloru, sięgające kostek."

"nieznany światu rytuał odprawiało dwudziestu jeden mężczyzn ubranych w granatowe tuniki i płaszcze, tego samego koloru, sięgające kostek. Niezwykłe łacińskie modły oraz upiorny strój charakteryzował to niecodzienne zjawisko. Nad ich głowami widniały nieznane światu" - powtórzenie

"Nad ich głowami widniały nieznane światu freski największych malarzy(,) in. Michała Anioła, Rafaela Santiago oraz Francesco del Cossy."

"Platona, jego ucznia Arystotelesa, Sokratesa i Pitagorasa z Samos, biografie największych wodzów i imperatorów: Gajusza Juliusza Cezara, Aleksandra Macedońskiego oraz pierwszego cesarza Rzymu, adoptowanego syna dyktatora Juliusza Cezara, Oktawiana Augusta." - zacząłem czytać i mam wrażenie, ze początek to jedna wielka wyliczanka... Przesadziłeś moim zdaniem - nuuuda!

"- Dzień dobry, nazywam się Robert Topolsky, jestem umówiony z Panem Francisco( )- (p)owiedział mężczyzna "

"Powiedział mężczyzna mierzący około metra dziewięćdziesiąt centymetrów. Miał około czterdziestu lat, ale jego zadbana cera i piękne błękitne oczy odmładzały go w oczach kobiet.
- Już sprawdzam - oznajmiła piękna sekretarka psychologa" - i dlaczego w oczach kobiet? W oczach mężczyzn już nie?

"- Już sprawdzam - oznajmiła piękna sekretarka psychologa(.) - (A)ch tak, znalazłam. "

"Idąc korytarzem ominął wiele obrazów i rzeźb z epoki renesansu, która kojarzyła się psychologowi z świetnością kultury rzymskiej." - ze świetnością

"Szybko można było zobaczyć, iż jest on wręcz zakochany w tych czasach. " - spróbuj coś "zobaczyć powoli". Spójrz w gore i spróbuj powoli zobaczyć lampę. A teraz spróbuj ta sama lampę zobaczyć szybko. Nie da się, prawda? Do korekty Smile

"Zobaczywszy drzwi(,) Topolsky zapukał i otworzył wrota do gabinetu jednego z najsławniejszych psychologów we Włoszech."

"Zobaczywszy drzwi Topolsky zapukał i otworzył wrota do gabinetu jednego z najsławniejszych psychologów we Włoszech.
- Cześć Robert! - (s)zybko powitał swojego gościa. - Co Cię do mnie sprowadza?" - kto powiedział? Robert? Tak wychodzi z tej wypowiedzi, jako ze to ROBERT jest podmiotem poprzedniego zdania. Poza tym to "szybko powitał" mi zgrzyta. Co to znaczy, ze wypowiedział te słowa bardzo szybko?

"Co Cię do mnie sprowadza?" - "cię" piszemy wielką literą tylko w oficjalnych pismach, listach itp. - z szacunku dla osoby, do której się zwracamy. W tekstach literackich "cię" piszemy małą literą.

"- Cześć Robert! - Szybko powitał swojego gościa. - Co Cię do mnie sprowadza?
- Ach... - odsapnął. - Czas coś zmienić, a tylko do Ciebie mam pełnię zaufania i wiem, że ty możesz mi doradzić i pomóc.
- W takim razie musimy porozmawiać - nakazał usiąść swojemu przyjacielowi. - Tylko o czym?" - nie za bardzo wiadomo, co kto mówi.

Robert wrócił po pięciu latach pobytu w Hiszpanii, gdzie prowadził Valencię." - nie wszyscy wiedza, co to jest Valencia. Np. ja nie miałem pojęcia, dopiero po następnym zdaniu domyśliłem się, ze chodzi o klub piłkarski. Sprecyzowałbym to.

"Muszę udowodnić, że nadal jestem bardzo dobry, a prezes mylił się wyrzucając mnie z Valencji. - Były trener Valencii zawsze był pewny siebie," - zdecyduj się, jak chcesz pisać tę nazwę...

"Były trener Valencii zawsze był pewny siebie, mimo swojego opanowania i niezwykłego spokoju." - nie rozumiem, co ma opanowanie i niezwykły spokój do pewności siebie? Brak logiki w tym zdaniu.

"- Lazio jest zakłopotane. " - Lazio ma kłopoty. Lazio jest w tarapatach. Zakłopotany może być człowiek, nie rzecz/klub piłkarski.

"nie stanowią takiej siły w lidze włoskiej jak parę lat temu, kiedy zdobywali ostatnie mistrzostwo Włoch." - powtórzenie.

"Nie trudno" - nietrudno

"Takie coś mnie nie pociąga. " - Coś takiego. "Takie coś" to trochę nie po polskiemu Smile

"Jako iż Francisco był od niego starszy i bardziej doświadczony(,) Robert korzystał z każdej jego rady i wszystkie słowa analizował w swoim niebanalnym umyśle."

Doczytałem do końca tego fragmentu i dałem sobie spokój. Masz swój styl, który jednak wydaje mi się nieco sztuczny i skopiowany.
Niech zgadnę - jesteś młodą osobą? Widać to po sposobie, w jaki operujesz słowem i budujesz zdania. Wg mnie masz potencjał - i ten tekst nie jest zły, ale sporo pracy przed Tobą.

Sam tekst nie wciągnął mnie, ale to może dlatego, ze nie interesuję się piłką nożną ani masonami Smile Niepoprawnie budujesz dialogi - nie podajesz w ogóle kto mówi dany tekst, a czytelnik szybko się gubi i musi sprawdzać. Również sam zapis gramatyczny nie jest poprawny - odsyłam Cie do działu Kącik literata, gdzie znajdziesz artykuł na ten temat. Wg mnie nie podajesz na początku żadnej tajemnicy, która przyciągnęłaby czytelnika, nie ma w tekście nic (przynajmniej do momentu, do którego doczytałem), co sprawia, ze chce się czytać dalej i dowiedzieć "o co cho".

Dodatkowa uwaga: przeleciałem cały tekst wzrokiem i powiem Ci, ze jeśli Prolog jest dłuższy niż pierwszy rozdział... nie wygląda to dobrze Smile

Ogólnie nie jest źle - jak na swoje 14 lat (sprawdziłem Big Grin) piszesz dobrze, ale tekst nie jest pozbawiony typowego dla uczniów "wypracowaniowego" stylu. Czytaj duzo książek, rożnych, nie ograniczaj się do jednego typu/autora - to pozwoli Ci wzbogacić słownik i podejrzeć rozne style pisania. Polecam rowniez zestaw ćwiczeń dla pisarzy z działu Kącik literata.

Pozdrawiam
-rr-
Dziękuję za konstruktywną krytykę, lecz mam jeszcze jedno pytanie.
Otóż stworzyłem już trzy kolejne części ( opowiadanie piszę już od dwóch miesięcy ) i nie wiem czy wkleić w ten temat, czy utworzyć nowy z dopiskiem "#2".
Wklej tutaj, jako odpowiedz w tym wątku. O nowych częściach możesz napisać w przypiętym wątku "Co nowego".
ROZDZIAŁ II

Topolsky obudził się około godziny jedenastej. Otumaniony częściową hipnozą nie pamiętał wydarzeń z wczorajszego wieczora. Ubrał dres oraz sportowe buty i ruszył w małą podróż po Rzymie w celu otrzeźwienia. W czasie biegu zadzwonił do niego prezes, Claudio Lotito.

- Cześć Dawid. Obudziłem cię? – spytał Lotito.
- Skądże znowu. Jestem w trakcie podróży po Rzymie. Bieg z rana jak śmietana – odpowiedział z uśmiechem na ustach Topolsky.
- Mam dla ciebie plan na dzisiejszy dzień.
- Zamieniam się w słuch.
- Za godzinę będzie u ciebie Dominico. Zawiezie cię na pierwszy trening z zespołem. Natomiast wieczorem czeka cię oficjalne przedstawienie w obecności mediów. Będzie to poważna konferencja prasowa z udziałem wielu telewizji i stacji radiowych. Radzę się przygotować, bo warto dobrze wypaść na pierwszym spotkaniu z mediami.
- Nie zamierzam się przygotowywać. Będę taki jak zawsze – powiedział Topolsky mijając swoją ulubioną budowlę w Rzymie. Był to panteon, jedyny niezmieniony starożytny obiekt do dzisiaj. Ufundowana przez cesarza Hadriana w 125 roku świątynia przyprawiała Roberta o ciarki. Uwielbiał patrzeć na ten klasyczny styl i niebanalne wykonanie.
- Mam nadzieję, że spiszesz się dobrze. Cześć – pożegnał się Claudio.
- Do widzenia – odparł zauroczony panteonem mężczyzna.

Robert niezwłocznie obrócił się i znów podążał ku domowi. Pół godziny później był w swoim mieszkaniu. Szybko jak gepard zjadł płatki z zimnym mlekiem i wziął prysznic. Wyszedł z łazienki i udał się do swojego skromnego pokoju. Otworzył szafę, wyciągnął jeansy oraz przewiewną bluzkę i z pośpiechem się ubrał. Podszedł do lustra, poprawił kołnierz, wyperfumował się i wybiegł z domu, bowiem przed kamienicą czekał już Dominico. Robert wsiadł, przywitał się i dał znak, że można odjechać.

- O czym dzisiaj rozmawiamy? – zapytał Domi, któremu spodobały się rozmowy na temat historii.
- Mogę rozmawiać o wszystkim, daj jakiś miły temat – odpowiedział Topolsky.
- Słyszałem, że w Rewolucji amerykańskiej masoni odegrali znaczącą rolę. To prawda, czy jakiś mit o wolnomularzach? – Na twarzy byłego nauczyciela i masona pojawił się lekki uśmiech. Mimo iż niektórzy zachowywali dyskrecję w rozmowach o masonerii, on starał się mówić zawsze to, co wie.
- Masz absolutną rację – przyznał Topolsky i zauważył, że oczach Dominico pojawiła się duma. – Teraz powiedz mi, co dało początek tejże rewolucji?
- Dokładnie nie wiem.
- Otóż po wojnie siedmioletnie w połowie osiemnastego wieku Anglia pokonała Francję i odniosła zwycięstwa bitewne w Europie, Azji i amerykańskiej ziemi. Jednak ponieśli monstrualne koszty militarne i finansowe. Brytyjski parlament postanowił jeszcze bardziej opodatkować kolonie. W tych czasach powstała tajna organizacja, w której członkami byli także masoni. Nazywała się Aktywiści Synów Wolności. Doszło do pierwszych zbrojnych wystąpień przeciwko władzy kolonialnej. Aktywiści Synów Wolności oraz masoni przebrali się za Indian Mohawk, zaatakowali brytyjskie statki i wrzucili do zatoki ogromny ładunek herbaty. Ta manifestacja przeszła do historii jako Bostońskie Picie Herbaty i jest uznawana za początek Rewolucji amerykańskiej. Jednak dopiero czwartego września tysiąc siedemset siedemdziesiątego czwartego roku w Filadelfii doszło do spotkania delegatów dwunastu z trzynastu kolonii, którzy uchwalili Deklarację Praw, spis żądań dotyczących praw i wolności kolonii. Wypowiedziano wojnę Anglii i królowi Jerzemu II.
- Dużo było tych masonów w rewolucji?
- Przywódcami amerykańskiej Rewolucji byli właśnie masoni: Samuel Adams i John Hancock. Mocno współpracował z nimi także Paul Revere, Benjamin Franklin oraz znany wszystkim George Washington, któremu powierzono dowodzenie amerykańskimi wojskami. Przez siedem lat prowadził wojnę przeciwko Brytyjczykom, do której później przyłączyła się Francja. Sukces nastąpił w tysiąc siedemset osiemdziesiątym pierwszym roku, kiedy wrogowi rewolucjonistów zostali pokonani. Dwa lata później Anglia uznała niezależność kolonii, a w roku tysiąc siedemset osiemdziesiątym szóstym uchwalono pierwszą Konstytucję Stanów Zjednoczonych Ameryki, w której maczali palce także masoni. W Deklaracji Niepodległości, pod którą widnieje pięćdziesiąt sześć podpisów, z czego pięćdziesiąt trzy złożyli członkowie masonerii, uwieńczono konkretne zasady masońskiej ideologii. Jeden z autorów Deklaracji, Tomas Jefferson, był masonem, podobnie jak pięćdziesięciu z pięćdziesięciu pięciu członków Zgromadzenia Narodowego, wszyscy gubernatorzy trzynastu stanów, czyli trzynastu pierwotnych kolonii tworzących wówczas USA, dwudziestu z dwudziestu dziewięciu generałów George’a Washingtona oraz stu czterech ze stu sześciu oficerów. – Topolsky przerwał, zauważył w oddali Stadio Olimpio, które potrafiło zauroczyć niejednego wybrednego architekta.
- Zaraz będziemy na miejscu – zorientował się także Domi.
- Wiem – odpowiedział Robert.
- Będę trzymał kciuki.
- Przyda się. Pierwszy trening zawsze jest najtrudniejszy.
- Trzeba być sobą, a wszystko jakoś pójdzie. Nie ma się czym przejmować, wystarczy znaleźć wspólny język, który połączy wszystkich zawodników – samochód zaparkował na parkingu.
- Mam nadzieję, że wszystko będzie tak łatwe, jak to powiedziałeś – na twarzy Topolsky’ego zawisł uśmiech.
- Trzymaj się – odrzekł ochroniarz.
- Tanio skóry nie sprzedam – zakończył rozmowę Robert.

Po wyjściu z samochodu przystanął na chwilę myśląc o zbliżającym się nieubłaganie pierwszym spotkaniu ze swoimi podopiecznymi. Próbował wyobrazić sobie mowę powitalną i reakcję zawodników. Usłyszał pisk hamującego motoru, ocknął się i poszedł w kierunku szatni znajdujących się przy boisku treningowym klubu. Przeszedł przez kompleks treningowy i stanął przy wejściu do szatni, gdzie już słyszał wesołe głosy. Otworzył drzwi, odchrząknął i wszedł.

- Witam. – Świeżo upieczony trener uścisnął rękę wszystkim zawodnikom i stanął przy wielkiej tablicy na końcu szatni. – Nazywam się Robert Topolsky i, jak pewnie już wiecie, dostałem ofertę prowadzenia Lazio. – Cieszę się niezmiernie z tego faktu i chciałbym doprowadzić was do sukcesów. Wiem, że tylko przez ciężką i wyczerpującą pracę będziemy mogli dojść do pożądanych wyników. Proszę was więc o determinację i cierpliwość, która na pewno prędzej czy później popłaci.
- W imieniu wszystkich zgłaszam gotowość do prowadzenia wszelkich działań względem naszych organizmów w celu pozyskania umiejętności będących nieodłącznością w wygrywaniu kolejnych spotkań – odpowiedział z uśmiechem kapitan zespołu, Tommaso Rocchi. Wszyscy piłkarze byli wyluzowani, co spodobało się trenerowi.
- W takim razie dzisiaj będzie krótki trening. Sama gierka. Kiwajcie się, podawajcie, strzelajcie. Po prostu pokażcie się z jak najlepszej strony. Ja będę tylko obserwował.
- Zrozumiano – krzyknęli piłkarze i wyszli na boisko.

Topolsky usiadł na niewielkich trybunach i spoglądał na piłkarzy. Podzielił ich na dwa zespoły i dał sygnał do rozpoczęcia gry. Od początku z dwudziestu dwóch graczy wyróżniał się Mauro Zarate, który swoimi niekonwencjonalnymi dryblingami i ekwilibrystycznymi podaniami potrafił sam przesądzić o skutkach akcji. Oprócz dwudziesto dwu letniego napastnika dobre wrażenie sprawiali Aleksandar Kolarov oraz Matuzalem. Trening trwał nieco ponad godzinę. Robert był zadowolony z postawy zawodników. Radość docierała do niego, bowiem miał pewność, że przy intensywnych treningach i dobrej motywacji zespół może dużo zdziałać na arenie krajowej jak i w Lidze Europejskiej, w której będzie dane zmierzyć się Lazio dzięki zeszłorocznej wygranej w pucharze Włoch. Jeszcze przed pójściem do szatni poprosił swoich podopiecznych o chwilę uwagi.

- Na wstępie chciałbym powiedzieć, że jestem zadowolony z waszej postawy. To jednak będzie ostatni lekki trening. Już od jutra zaczynamy ciężki okres przygotowawczy. Proszę was o pełną koncentrację przed i w czasie treningu. Oczywiście nie będzie wielkiego rygoru i krzyków w czasie treningu, bo chcę stworzyć naprawdę zgrany kolektyw szanujących i lubiących się ludzi. A teraz odmaszerować, odsalutować i spadać – rzucił z uśmiechem trener.

Uradowani piłkarze odwrócili się na piętach i poszli w stronę eleganckiej, przypominającej bardziej dom niż miejsce przebierania się piłkarzy, szatni. Robert wyjął z kieszeni jeansów swoją komórkę i zadzwonił do ochroniarza.

- Cześć – przywitał się radosnym głosem Domi.
- No cześć, cześć – odpowiedział Robert.
- Jakieś polecenia, szefie?
- Przyjedź po mnie, a po drodze skocz do jakiegoś fast-foodu i kup mi kebab z ostrym sosem.
- Się robi, szefie.
- Przestań mi z tym szefem, bo się do ciebie już nie odezwę – powiedział ciepłym głosem Topolsky.
- Dobrze, szef… dobrze, dobrze.
- Kiedy będziesz?
- Czternaście minut i trzydzieści sześć sekund.

Robert, korzystając z chwili wolnego czasu, poszedł do pobliskiego sklepu z książkami i gazetami, gdzie chciał kupić polskie bulwarówki. Od dłuższego czasu tylko to przypominało mu o dawnej Polsce, Polsce, którą znał z lat wczesnego dzieciństwa. Matka jego była Polką, a ojciec Amerykaninem. Do czternastego roku życia mieszkał w nadmorskim mieście Gdańsk, gdzie przeżył swoją pierwszą miłość, pierwszą jedynkę w dzienniku i pierwsze świadectwa szkolne. Podszedł do stoiska z zagranicznymi gazetami, odszukał trzy polskie tytuły. Wziął je do ręki i przeglądnął. Mimowolnie przypomniały mu się dawne czasy, żółty, dwupiętrowy dom, w którym mieszkał, boisko szkolne, na którym rozgrywał pierwsze mecze oraz szkołę, gdzie poznał tak wielu kolegów i tyle koleżanek. Ogarnął go smutek, bowiem wiedział, że te czasy już przeminęły i nie wrócą. Z tego melancholijnego stanu przebudził go dźwięk samochodu Domiego, który już był przed sklepem. Topolsky z gazetami udał się do kasy, zapłacił i wyszedł zostawiając otwarte drzwi. Wsiadł do samochodu, położył gazety na skórzanej tapicerce i znowu się zamyślił.

- Co ci jest? – spytał spokojnym i miłym głosem Domi.
- A nic, przypomniały mi się stare czasy – uśmiechnął się Robert.
- Wszystko przez te gazety prawda?
- Tak.
- Czym tu się martwić? Zaczynasz nowy etap w życiu, a już się smucisz? To niedorzeczne. Masz tylu ludzi obok siebie i jeszcze narzekasz? Poza tym będę skromny i powiem, że masz najlepszego ochroniarza na świecie – Dominico odpalił maszynę i powędrował w stronę kamienicy zamieszkałej przez swojego szefa.
- Co do tego ostatniego zgadzam się w stu procentach – na zgorzkniałej twarzy trenera znowu zawisł półuśmiech.
- Lepiej mów, jak było na treningu.
- Powiem ci, że miałem gorsze przeczucia. Naprawdę zawodnicy grają na wysokim poziomie.
- Jak sobie poradził Zarate?
- Och… świetnie. Jest niesamowicie błyskotliwy, może być gwiazdą Serie A.
- Też tak sądzę. Będą się o niego biły wielkie zespoły.
- Niestety – odparł Topolsky.
- Myślę, że w tym sezonie nie powinieneś sprzedawać takich piłkarzy jak on. Razem z Kolarovem mogą stanowić trzon zespołu nie tylko w tym sezonie. Nie dość, że osłabisz drużynę, to jeszcze pogorszysz atmosferę w szatni.
- Zdaję sobie z tego sprawę. Na pewno nie zrobię żadnych gwałtownych ruchów.
- Przygotuj się na konferencję prasową. – Przez chwilę nic nie mówił, po czym dodał: - albo nie, bądź sobą, to chyba najlepiej ci wyjdzie. – Robert poczuł, jakby Domi czytał w jego myślach.
- Odstaw mnie trochę wcześniej, mam ochotę na mały spacer.

Ochroniarz z półuśmiechem pokiwał głową na znak akceptacji.

- Nie ma sprawy – pokazał palcem na parking oddalony około pięćset metrów od kamienicy zamieszkałej przez Topolsky’ego. – Tutaj cię wysadzę.
- Dzięki – samochód stanął na parkingu.
- Trzymaj się, będę po ciebie o dwudziestej.
- Cześć.

Robert szedł wąskim chodnikiem wzdłuż starych kamienic. Po chwili jego wzrok utkwił na zaniedbanym człowieku mającym około czterdziestu pięciu lat. Klęczał przy fontannie, gdzie młodzi ludzie często przychodzili porozmawiać na różne tematy. Mimo upału ubrany był w skórzaną kurtkę oraz obdarte spodnie. W rękach trzymał małą puszkę, na którą co jakiś czas spoglądał wątpiącymi oczyma. Topolsky zrobił parę kroków, stanął naprzeciwko niego w odległości metra i spojrzał na żebraka tajemniczym wzrokiem. Ten odwdzięczył się tym samym. Po chwili wpatrywania się w siebie i ciszy, która dawała wiele do myślenia, ubogi człowiek potrząsnął puszką w nadziei, że Robert okaże się pomocny i obdaruje go niewielką ilością pieniędzy. Jednak trener ani myślał o datku dla biednego.

- Nic ci nie dam – powiedział chłodnym, dającym wiele do myślenia głosem.
- To idź stąd – odparł zdenerwowany biedak.
- Dlaczego to robisz? – spytał Robert zwróciwszy wzrok na puszkę.
- Tak zarabiam na życie.
- Chyba żartujesz – powiedział z poirytowaniem Topolsky.
- Nie.
- Masz zdrowe ciało, nie jesteś w podeszłym wieku. Spokojnie mógłbyś normalnie zarabiać.
- Ależ zarabiam.
- Nie bądź bezczelny.
- Wrzucisz coś czy nie? – upomniał żebrak.
- Nie potrzebujesz pieniędzy, lecz rozumu.
- Jak masz tak mówić, to idź stąd. To jest moja praca.
- To jest praca?
- Tak.
- Ludzie ciężko harują, by wyżywić potomstwo, a ty żebranie nazywasz pracą. Masz zdrowe ciało, lecz pustą duszę i do końca życia będziesz walczył o każdy grosz. Jesteś zerem – powiedział zimnym głosem Robert, po czym odwrócił się na pięcie i odszedł.

Topolsky znowu myślał o ludziach. Pustych, tępych, zakłamanych. Ciągłe wojny, spory o terytoria, obelgi skierowane względem siebie, to wszystko nurtowało go od wielu lat. Był jednak człowiekiem dobrym. Wierzył, że w końcu nadejdzie człowiek, odpowiedni człowiek, który wszystko zmieni. Ustatkuje najpierw swoje państwo, a potem świat. Kraj, którym będzie rządził, stanie się supermocarstwem i będzie wzorem dla innych. Niestety spoglądając na ludzi niewierzących we własne umiejętności i żerujących na czyichś pieniądzach i czyjejś pracy stopniowo tracił wiarę w powodzenie tegoż planu. Po chwili doszedł do kamienicy. Znużony dniem wszedł do mieszkania i natychmiastowo położył się na łóżku. Wiedział jednak, że za trzy godziny znowu będzie musiał wrócić do rzeczywistości i uporać się z pytaniami od dziennikarzy, którzy na pewno będą chcieli wykrzesać z niego wszystkie plany względem klubu.

Robert zdrzemnął się na godzinę. Pobudka nastąpiła półtorej godziny przed przyjazdem Dominico, który miał go zawieść prosto do San Dru, teatru miejskiego, w którym odbywały się przestawienia, debaty oraz konferencje prasowe. Topolsky zdążył wszystko poukładać w głowie i zaczął przygotowywać ubrania na spotkanie z dziennikarzami. Garnitur błyszczał, krawat pachniał lawendą, a spinki do mankietów lśniły w kolorach tęczy. To sprawiało, że czuł się jak wielki biznesmen, którego w dzieciństwie często udawał. Pół godziny później zadzwonił Domi.

- Cześć, mistrzu, będę za dziesięć minut.
- No dobrze – westchnął Robert.
- Powinieneś się cieszyć, a nie wzdychać.
- Wiem, wiem.
- No właśnie.
- Dobra, jedź, a nie gadaj. Cześć. – Topolsky zakończył rozmowę.
Za niecałe dziesięć minut Dominico był już na dole. Wyperfumowany, ogolony i zadbany Robert wyszedł z mieszkania i podążył ku pojazdowi ochroniarza. Cicho zakasłał, po czym otworzył drzwi i wszedł do środka.
- Do San Dru, szoferze – powiedział z uśmiechem na ustach.
- Dobrze. – Domi podrapał się po głowie palcem wskazującym. – Mam jeszcze jedno pytanie odnośnie historii, bardzo polubiłem rozmowy z tobą na ten temat.
- Wal śmiało – odpowiedział Topolsky.
- Czy uważasz, że Rewolucja Francuska była konieczna?
- Rewolucja Francuska niewątpliwie dokonała wielu bardzo pozytywnych zmian w społeczeństwie, w sposobie postrzegania państwa jako publicznej własności, dążącego do zapewnienia godziwego życia każdemu obywatelowi. Jednak, jak wiadomo, nawet najszlachetniejsze, najwspanialsze, najważniejsze i najbardziej udane wydarzenia w dziejach świata okropione były litrami krwi. Jednak terror trwał tylko za czasów rządów Jakobinów, także można się spierać co do morderstw w całej rewolucji.
- Kiedy to wszystko się zaczęło?
- Za symboliczny początek Wielkiej Rewolucji uznaje się zdobycie przez lud Bastylii, więzienia paryskiego, czternastego lipca tysiąc siedemset osiemdziesiątego dziewiątego. Francuzi mówią o wielkim podbiciu Bastylii, a tak naprawdę w środku znajdowało się zaledwie kilku więźniów i paru strażników.
- A koniec?
- Koniec Rewolucji Francuskiej jest ściśle związany z osobą Napoleona, który dziewiątego listopada tysiąc siedemset dziewięćdziesiątego dziewiątego roku dokonał zamachu stanu i obalił Dyrektoriat mianując się Pierwszym Konsulem.
- Opowiedz trochę o tym zamachu stanu – poprosił Dominico.
- Dyrektoriat był skorumpowany i słaby, a jego władza powoli dobiegała końca. W tych czasach chłopstwo żyło w totalnej biedzie, podczas gdy burżuazja stawiała kolejne zamki i rezydencje dla siebie. Napoleon był dla Francuzów kimś szczególnym. Witano go z radością, a jak się gdzieś pojawił, od razu dostawał oklaski. Wkrótce dowiedział się o sytuacji w kraju. W związku z niezadowoleniem z władzy dyrektoriatu Napoleon postanowił wykorzystać to na swoją korzyść i przejąć władzę uzyskując poparcie u chłopstwa, które stanowiło dziewięćdziesiąt procent mieszkańców. Dziewiątego listopada armia Napoleona opanowała najważniejsze miejsca dla społeczeństwa i Dyrektoriatu. Członkowie rządu zostali zmuszeni do ustąpienia wielkiej armii wielkiego wodza i następnego dnia ten mały Francuz przedstawił wniosek o uchwalenie Konsulatu i obaleniu Dyrektoriatu.
- Nie ma to jak rozmowy z tobą – w kącikach ust Domiego widać było uśmiech. – Już jesteśmy.
Zaparkowali na parkingu za teatrem. Wysiedli razem. Ochroniarz nabrał powietrza w usta, by wyglądać jeszcze groźniej niż zawsze. Budził postrach wśród wszystkich, którzy go otaczali. Jego muskularne ciało ostudzało wiele niewyżytych umysłów. Weszliśmy do teatru…
Rozdział III

Teatr San Dru, Rzym
Robert stał za kurtyną ogromnej sali w teatrze. Tymczasem Claudio Lolito stał na scenie zapowiadając nowego trenera klubu. Ubrany był w szykowny garnitur i tragicznie dopasowaną zieloną koszulę, która nijak przypominała wysoką hierarchię prezesa.
- Jak wszyscy wiedzą, w naszym klubie ostatnio nie działo się za dobrze – przemówił w stronę dziesiątek dziennikarzy i kamer, które stały przed biurkiem o długości około trzech metrów. Konferencja miała zostać pokazywana w dwóch telewizjach i opublikowana w wielu włoskich gazetach. – Od końcówki sezonu szukaliśmy odpowiedniego kandydata, który swoim doświadczeniem i sporym wiekiem mógłby dodać trochę zachowawczości naszym podopiecznym. Sprawy obrały jednak trochę inny kierunek. W pewnym, nic nie zapowiadającym zmian, dniu pojawił się w naszej siedzibie człowiek wręcz niemożliwy do przebicia. Od początku emanował błyskotliwością, ogromną wiedzą i pewnością siebie, a jego bezpośredniość przekonała nie tylko mnie, ale także cały zarząd do tego, by pojawił się na odpowiednim stanowisku. Myślę, że sam o sobie powie najwięcej, przedstawiam wam nowego Noego naszej Arki… Robert Topolsky – Claudio wystawił lewą rękę i w tym momencie kurtyna rozdarła się w dwie strony.
Zza niej wyszedł uśmiechnięty, w pełni wyluzowany i elegancki nowy trener drużyny Lazio. Dziennikarze patrzyli z niedowierzaniem na niego, gdyż w czasie swojego pobytu w Hiszpanii nie pozostawiał suchej nitki na żurnalistach. Robert podszedł do prezesa, przywitał się z nim i usiadł na wyznaczonym dla niego miejscu.
- Teraz proszę coś powiedzieć o sobie – kontynuował Lolito. – Na razie o przeszłości.
- Na początku chciałbym wszystkich tu zgromadzonych i tych, którzy oglądają serdecznie przywitać – Topolsky wstał i ukłonił się do kamer. – Nie wiem od czego zacząć, tak więc zacznę od samego początku. Urodziłem się w Gdańsku, a dokładnie na jego przedmieściach, gdzie trwałem do czternastego roku życia. Następnie razem z ojcem Amerykaninem i matką Polką przetransportowałem się do Stanów Zjednoczonych. Tam zacząłem postrzegać naukę bardzo poważnie i to było moją pasją. Jednak mimo tego zawsze na pierwszym miejscu pozostawała piłka nożna, którą w każdej wolnej chwili starałem się oglądać na własnym, bardzo starym telewizorze. Po obowiązkowej nauce dostałem się na bardzo prestiżową szkołę, a mianowicie na znany wszystkim Harvard. Dorastałem z książkami, muzyką Michaela Jacksona oraz przyjacielem, który pozostał w Ameryce i pracuje tam jako wykładowca anatomii człowieka. Z wyróżnieniem ukończyłem studia i w tym samym czasie rozpocząłem kursy trenerskie, które w krótkim czasie także ukończyłem. Do trzydziestki często podróżowałem na staże. Byłem między innymi w Lyonie, CSKA Moskwie, Chicago Fire i Bayernie Monachium. Następnie dostałem propozycję pracy na uniwersytecie w Princeton, na wydziale historii i ikonografii. W tym okresie pisałem także ksiązki, które na pewno pozostaną nieodłączną częścią mnie. Jednak postanowiłem po niedługim czasie opuścić USA na rzeczy Hiszpanii, która stała się moim miejscem pracy. Posadę trenera otrzymałem w Valencii, w które byłem dość długo, lecz moja kariera skończyła się po kłótni z prezesem, o której nie chciałbym mówić. I tak znalazłem się tu, w Rzymie.
- Teraz proszę o pytania do pana Topolsky’ego – zasugerował prezes.
- Czy nie uważa pan, że przejmowanie klubu w takim dołku to po prostu wyprawa z motyką na słońce? Lazio przeżywa ostatnio kryzys w jakim nie było od parędziesięciu lat, a to o czymś świadczy. Dodatkowo te długi.
- Szanowny redaktorze – Robert na siłę chciał zmienić swoją ironiczną i złośliwą mowę pełną puent i niezrozumiałych zdań w spokojną wymianę zdań. – Myślę, że jest pan w wielkim błędzie, gdyż po to tu jestem, by wszystko w tym klubie zmienić. Od taktyki, poprzez trening i aż do sztabu szkoleniowego. To będzie naprawdę rewolucyjny czas dla Lazio i myślę, że razem z wszystkimi pracownikami klubu zdołamy udźwignąć ciężar zmian i doprowadzić zespół znowu do elity, jaką od paru lat samodzielnie tworzy Inter. Będę pracował spokojnie, nie narażając piłkarzy na niepotrzebne afery czy spotkania z mediami. Skupimy się tylko i wyłącznie na treningu, który na sto procent zaowocuje.
- Co z sztabem szkoleniowym?
- Zmieniłem go w całości, lecz nie powiem kto się w nim znajdzie, bowiem to jest moja słodka tajemnicza, wam dziennikarzynom w ogóle nie potrzebna. Mogę was zapewnić, że będzie to sztab z prawdziwego zdarzenia, który swoją rzetelną i ciężką pracą razem ze mną i piłkarzami zmienią klub.
- Teraz trochę z innej beczki. Hiszpańscy dziennikarze skarżyli się na pana zbyt wyszukane słownictwo i zdania, które nie często mogli w jakikolwiek sposób pojąć. Tutaj też będzie nas pan zamęczał tego typu rzeczami? – Topolsky nie wytrzymał.
- Dawniej osobę wykształconą i inteligentną poznawało się po sposobie wysławiania, erudycji. A teraz jakimi słowami operuje młodzież w szkołach czy akademikach? Czym różni się mowa przeciętnego człowieka od charakterystycznego rynsztokowego bluzgojęzyka? Ale w sumie po co dbać o kulturę mowy, nie? – Znowu zaczynało się to, czego nie chciał sprokurować Robert. – Po co czytać mądre książki, po co używać słów imponderabilia, synergiczny, wykwintny w kompletnie nie przydatnym świecie zwykłego kurwa mać? – Z oburzeniem odparł trener.
Na twarzach dziennikarzy widać było zniesmaczenie i gorycz porażki słownej, której w tym wypadku doznali. Znowu Topolsky odniósł kolosalną wygraną z reporterami, którą zapamiętają media na całym świecie.
- Czy jakieś transfery będą potrzebne zespołowi do odbudowania potęgi z zeszłych dekad? – Odezwał się dziennikarz z ostatniego miejsca.
- Myślę, że i to będzie nieodłączną częścią mojego bytu w klubie. Klub jest w długach, więc nie będę szalał na rynku transferowym. Młodzi zawodnicy, to będzie podstawa moich ruchów w tym okresie. Nasz skład jest dość stary, więc przyda się trochę młodej krwi, która wywrze presje na starych wyjadaczach. Nie można przecież polegać na nich przez całą dekadę. Oni już dość przyczynili się do rozwoju Serie A. Teraz kolej na innych.
- Jak będzie wyglądał okres przygotowawczy w wykonaniu Lazio?
- Ciężka praca, ciężka praca i jeszcze raz ciężka praca. Uświadomiłem już to moim podopiecznym, a oni byli z tego zadowoleni. Jeszcze nie wiem jakie rozegramy sparingi, lecz myślę, że na początku mojej działalności pogramy w naszych okolicach, a pod koniec okresu przedsezonowego pojedziemy na zgrupowanie w tereny Niemiec lub Austrii. Być może zwieńczę ten czas spotkaniem z Valencią – powiedział z uśmiechem Robert. Widocznie zapomniał o niedawnej małej kłótni z jednym z dziennikarzy.
- A co ze skautingiem za pana kadencji? Lazio będzie bardziej pokładało nadzieję w skuteczności sieci skautingowych czy raczej do klubu będą sprowadzani piłkarze wypromowani przez samych siebie?
- Jak już mówiłem do klubu będą wprowadzani naprawdę młodzi gracze, którzy zostaną znalezieni przez skautów lub przeze mnie. Będę starał się jak najwięcej włożyć pieniędzy w skauting, gdyż jest gwarancją równowagi i ciągłego rozoruj klubu. Mam nadzieję, że zarząd pozwoli działać moim ludziom nie tylko na naszym kontynencie, ale również na innych. Najbardziej zależy mi na zajęciu terenów Ameryki Południowej i Azji, gdzie można za niewielkie pieniądze zakupić talent, który w ciągu paru lat dobrych treningów może stać się gwiazdą ligi.
- Jakie są pana cele względem klubu? Kontrakt został podpisany na dwa sezonu, więc nie ma dużo czasu na stuprocentową odmianę zespołu, który naprawdę jest w katastrofalnej pozycji finansowej i kadrowej.
- Chcę ustabilizować klub, tak bym spokojnie mógł czekać na kolejne ruchy transferowe, bym miał osiemnastu piłkarzy grających na równym, bardzo dobrym poziomie. Na pewno można odbić ten klub od dna, którym na pewno jest walka o utrzymanie w ostatnich sezonach. Tak jak mówiłem, tylko ciężką pracą coś zdziałamy i tego się będę trzymał. Na pewno nie zrobię urlopów bez potrzeby, gdyż każdy wolny dzień moi zawodnicy będą przebywać na treningach. Teraz, niestety dla nich, będą przeżywali ze mną piekło.
- Jakich sposobów będzie pan szukał, by stworzyć świetną atmosferę w zespole i polepszyć ich działania na boisku?
- Spytam piłkarzy, co lubią w trenerach i postaram się to wszystko wykorzystać. Na pewno będę ich własnym mentorem, do którego w każdej sytuacji będą mogli się zwrócić. Poza tym tolerancja wobec poszczególnych zachowań i akceptacja siebie nawzajem doprowadzą do tego, że stworzymy zgrany kolektyw, któremu nie będzie w stanie zagrozić żaden zespół na świecie.
- Każdy kolejny trener w ostatnim czasie mówił, że teraz będzie inaczej, że zespół zacznie grać dużo lepiej i w końcu osiągnie jakieś znaczące sukcesy w kraju, a za granicą pokonywać równych sobie. Nie udawało się to jednak i wszyscy kończyli tak samo, zwolnieniem z pracy. Obawia się pan, że w tym wypadku może być identycznie i ze wszystkich wypowiedzianych tutaj słów nie sprawdzą się żadne?
- Nie wierzy pan we mnie? – Spytał ironicznie Topolsky.
- Wierzę, ogółem lubię pana podejście do świata i pracy, lecz boję się, że kolejny, tym razem dobrze zapowiadający się trener, skończy jak jego poprzednicy.
- Myślę, że uda mi się tego uniknąć – w końcu na twarzy Roberta pojawił się szczery uśmiech. – Widocznie poprzedni trenerzy byli za słabi na prowadzenie tak wybitnego klubu. Moim zdaniem już w Valencii udowodniłem, że stać mnie na bardzo dużo. Tak zawodnicy zaufali mi i to się opłaciło. Nie dostałem wypowiedzenia ze względu na postawę i wyniki drużyny, tylko za chore postępowanie niereformowalnego prezesa. Współczuje klubowi tak nieodpowiedniej osoby na tym stanowisku. Mam jednak nadzieję, że jego kadencja w klubie, do którego mam bardzo głęboki szacunek, nie będzie trwała zbyt długo. Jeżeli i tutaj zawodnicy mi zaufają, a każde polecenie będą wykonywać na sto procent swoich możliwości, myślę, że uda nam się wznieść na wyżyny swoich umiejętności.
W tym momencie zza kurtyny wyszedł prezes trzymając w ręku mikrofon. Pokazał w kierunku Roberta kciuk, który przez niewiedzę ludzie mylą jego podniesienie jako znak akceptacji i dobrego zachowania. W rzeczywistości ten znak już od czasów starożytnych był symbolem męskości, która towarzyszyła wśród bitew i walk gladiatorów na arenie.
- Czas nas goni mili państwo – z uśmiechem powiedział prezes. – Myślę, że konferencja się udała i możemy rozejść się.
- Dziękuję za ciekawe pytania, na które miałem przyjemność odpowiadać – odrzekł Robert.
Topolsky wraz z Claudio Lolito odeszli za kurtynę. Także w ich ślady poszli dziennikarze i operatorzy kamer, którzy udali się do wyjścia.

Przed wyjściowymi drzwiami czekał na Roberta jeden z dziennikarzy będących na konferencji. Miał przyjemną, polską urodę. Topolsky od razu to poznał. Poszedł w kierunku drzwi, otworzył je i z zaciekawieniem popatrzył na redaktora. Ten odwzajemnił się tajemniczym wzrokiem, po czym zadał pytanie.
- Czy mógłbym zadać jeszcze jedno pytanie, nie dotyczące już piłki nożnej.
- Zamieniam się w słuch – spodobało się jemu zachowanie tej dziennikarzyny. Jego pytania było ładnie uformowane, nie lejące głupotą i dogryzaniem.
- W Sali nie wypadało pytać o takie rzeczy. Pod koniec sierpnia odbędą się wybory na prezydenta. Faworytami są Komor Bronisławski oraz Neri Rocky-ta, która ma szanse zostać pierwszą prezydentową naszego kraju. Jak podchodzi pan do tych zdarzeń.
Robert chwile się zastanowił, podrapał się pod głowie i odpowiedział.
- Może zdawać się to panu trochę dziwne, ale na bieżąco śledzę poczynania polskich polityków i mogę stwierdzić jedynie, że są szokująco żenujące. Wciąż obiecują, mówią i dają słowo, że będzie lepiej właśnie z nimi. Żenujące też jest to, że Polacy wybierają prezydenta, który nawet nie ma czelności stawić się na żadnej debacie. Przecież gdzie on może wygłosić swoje poglądy, jak nie właśnie tam?
- A pan, co by zrobił, gdyby dziwnym trafem właśnie do pana należało to stanowisko? Proszę wybaczyć takie pytania, ale wiele osób jest ciekawych poglądów ludzi wykształconych i znanych za granicą.
- Przede wszystkim zmieniłbym wiek, do którego jest obowiązek edukacji. Szesnaście lat to odpowiednia bariera, z którą powinien poradzić sobie zaradny człowiek. Teraz wszyscy mają gdzieś pseudo ważny egzamin gimnazjalny, gdyż i tak pójdą do jakiegoś liceum, bo muszą. Gdyby zmniejszyć barierę wiekową, wszyscy podchodziliby poważniej do tego egzaminu, ponieważ od niego zależałoby czy młody człowiek pójdzie drogą nauki do dalszych szczebli edukacji, czy zostanie niedouczoną osobą skazaną na prace fizyczne za grosze. Nasze społeczeństwo musi zrozumieć, że każdy w tym państwie pracuje na jego korzyść, między innymi kupując polskie produkty zwiększa efektywność gospodarki. Możemy stać się naprawdę ważnym państwem, jeżeli nie będziemy stać na głupotach. Musieliśmy porzucić interes stoczniowy, który do cholery mógł być naszym asem w rękawie i znakiem rozpoznawczym w jednym. Nie można tak robić. Dotychczasowi prezydenci, jak i rząd, nijak przyczynili się do tego, by nasz kraj stał się innowacyjnym terenem. Wciąż myślimy po kościelnemu, jak czterdzieści lat temu. Wydajemy na edukację prawie najmniej PKB z wszystkich krajów Unii Europejskiej. W USA powstał ciekawy plan, który ma na celu nagradzanie dzieci szanujących i poznających naukę. Ci, którzy się wybijają spośród innych są kierowane przez specjalne osoby na najważniejsze stanowiska w rządzie i agencjach takich jak NASA. Tutaj marnujemy nasz potencjał. Nasze uniwersytety nie mieszczą się w czterystu najlepszych uczelniach na całym świecie, podczas gdy w elicie są szkoły z takich krajów jak Indie, Chiny, Meksyk, gdzie wieje biedą. To niesamowite – zakończył swoją wypowiedź oburzony Topolsky.
- Ciekawe stwierdzenia, pod którymi z pewnością się podpisuję. Dziękuję za chwilę uwagi, jaką dał mi pan.
- Nie ma sprawy.
Robert obrócił się na pięcie i oddalił od dziennikarza, który był zadowolony z wywiadu. Topolsky przeszedł parę kroków, stanął przed samochodem czekającego na niego Dominico i wsiadł do niego mocno trzaskając drzwiami. W końcu widać było u niego wolność i radość ducha, której od paru dni potrzebował.

_____________________________________________________

Pałac Kocha, główna siedziba Banca d’Italia, Rzym

- A więc tak. Jest pan właścicielem ogromnej firmy budowlanej o nazwie Darica, ma ona obrót netto wynoszący osiemset dwadzieścia pięć milionów euro. Myślę, że z tym kredytem nie będzie problemu – powiedział sześćdziesięciodwuletni Mario Drahi, prezes banku. Tylko on mógł udzielić akceptacji kredytowej, gdy kwota wykraczała poza barierę trzystu milionów euro.
- Cieszę się niezmiernie – powiedział wysoki, mający około pięćdziesięciu pięciu lat mężczyzna ubrany w nieziemsko piękny garnitur.
Prezes pochylił się na telefonem, wcisnął przycisk i powiedział.
- Armado, przynieś mi papiery dotyczące Darici – kontynuował prezes. – Na co będą wydane te pieniądze.
- Chcemy zainwestować za granicą, by poszerzyć horyzonty włoskiego budownictwa, na którym bardzo nam zależy.
- Bardzo dobry cel.
- Dziękuję, przeanalizowaliśmy wszystko z zarządem i ludźmi z poszczególnych krajów, do których chcielibyśmy wstąpić z naszymi pomysłami. Wydaje nam się, że może to przynieść kolosalne zyski dla nas, no i w późniejszym czasie także dla pańskiego banku – uśmiech zawitał na twarzy mężczyzny.
W tym momencie drzwi się otworzyły, a zza nich wyskoczył młody pracownik Banca d’Italia. Miał krótkie, czarne włosy i około metra osiemdziesięciu pięciu centymetrów wysokości. Z uśmiechem na ustach podał papiery Mario.
- Wszystko w jak największym porządku, dawno nie zawitała do nas tak profesjonalna firma.
Na kartkach widniały zyski firmy, które prezes musiał przeanalizować oraz to, czym dokładnie zajmuje się firma Darica. Znajdowały się tam praktycznie każde informacje dotyczące najważniejszych transakcji, ofert i zysków z poszczególnych prac. Wszystko wskazywało na to, że jest to firma rzetelna i niesamowicie poukładana.
- Dziękuję Armado – kontynuował Drahi. – Możesz już iść.
Młody chłopak obrócił się na pięcie, po czym puścił oczko w kierunku właściciela firmy. Pożegnał się i wyszedł.
- Tu ma pan wszystkie papiery – skierował swoją wypowiedź do szefa i dodał mu trzy kartki. – Proszę podpisać tu, tu i tutaj – pokazał wszystkie miejsca, na których musiał widnieć podpis.
Mężczyzna wziął do ręki papiery i długopis, po czym dopełnił formalności.
- Czterysta czterdzieści milionów euro wpłynie na konto pańskiej firmy w ciągu czterech godzin.
- Dziękuję za szybkie wykonanie i profesjonalne wykonanie. Chyba częściej będę korzystał z włoskich banków – z uśmiechem rzucił starszy pan. – Do widzenia i życzę miłego dnia.
Wstał, podał rękę Mario Drahiemu i poszedł w kierunku drzwi. Z niewidocznym szyderczym uśmiechem otworzył wrota do gabinetu prezesa i wyszedł na korytarz. Hol ten był długi, ozdobiony głównie dyplomami doceniającymi ciężką pracę wszystkich pracowników i samego prezesa. Mężczyzna udał się do wyjścia. Wyszedłszy z siedziby banku wyjął z kieszeni telefon i zadzwonił do tajemniczej osoby.
- Witaj Wielki Mistrzu.
- Tak Astrusie – w słuchawce zabrzmiał gruby, męski głos.
- Banca d’Italia zaliczony, pieniądze będą za cztery godziny.
- Dobra robota – z uśmiechem powiedziała nieznajoma osoba.


Rozdział IV

- Znowu bezsensownie się zdenerwowałem – oskarżył sam siebie Robert.
- Słyszałem, wszyscy byli pod wrażeniem – odpowiedział z uśmiechem Dominico.
- Co!?
- No tak. Ten tekst przejdzie najprawdopodobniej do historii. Nieźle dałeś popalić temu dziennikarzynie.
- A jak ogółem? – Spytał Robert. – Dobrze wypadłem?
- Moim zdaniem kapitalnie, do niczego nie mogą się przypiąć.
- Nogi mi się uginały.
- Przynajmniej nie było tego widać. Odpowiadałeś pewnie, aż Claudio był podekscytowany.
- To najważniejsze.
Ochroniarz odpalił samochód i ruszył w kierunku domu Roberta.
- Kiedy pierwszy sparing?
- Najprawdopodobniej jutro zagramy wewnętrzny meczyk z juniorami, a trzy dni później z Ajaxem Amsterdam, u siebie.
- Tak szybko udało ci się załatwić tak dobry zespół – z niedowierzaniem odwrócił wzrok w stronę Topolsky’ego.
- Znamy się dobrze z Maritnem Jolem. Dla nas obu będzie to dobry sprawdzian. Będzie miał przewagę, bo ich zespół rozpoczął sezon przygotowawczy już dwa tygodnie temu.
- Dodatkowo ten Suarez… - zasugerował Domi.
- Nie tylko. Pantelic, Aisatti, Oleguer, Emanuelson, na nich też trzeba uważać.
- No, niestety.
- Spokojnie, Ajax będzie faworytem, ale na pewno tanio skóry nie sprzedamy.
- Mogę się założyć, że będzie naprawdę ogrom kibiców. Wiesz, że widziałem dzisiaj w sklepie koszulkę Lazio z twoim nazwiskiem na plecach.
- Wiem, z rana dzwonił do mnie przedstawiciel sklepu z prośbą o pozwolenie na to. Oczywiście się zgodziłem.
- Ale trzeba przyznać, że sprzedawcy dawno nie mieli takiego utargu – z uśmiechem przyznał Domi.
Samochód wjechał na teren kamienicy. Dominico zatrzymał go przed główną bramą i zgasił silnik.
- Czas się pożegnać.
- Cześć – powiedział Robert i otworzył drzwi.
W drodze po schodach mijał obrazy, figurki i ozdoby, które sam fundował gospodarzowi kamienicy. Na wycieraczce, znajdującej się przy drzwiach mieszkania Topolsky’ego, znalazła się kartka z dziwnie ułożonymi literami przypominającymi jakiś szalony szyfr.
Ydg dóhcaz wółoina ipątsod
Ąjaktops ęis icmat i ino
Ottessap iwzrd ecąceiwś inorhco
Yb cinmejat hcyzsan ein ćinołsdo
Jednak po kilku sekundach Topolsky odszyfrował tekst i już wiedział o co dokładnie chodzi. W swoich tajnych lożach uczyli się paru kodów, dzięki którym mogli spokojnie informować siebie o wszystkich zdarzeniach nawet w miejscach publicznych. To pozwalało zmniejszyć ryzyko znalezienia kryjówek znajdujących się w liczbie tysięcy na całym świecie.

__________________________________________

- Wszyscy gotowi? – Spytał mężczyzna stojący przed ogromnym budynkiem wykonanym w całości ze szkła. Była to siedziba Unipol Gruppo Finanziario S.p.A. znajdująca się na Via Dei Fraggi we wschodniej części Rzymu.
- cartamente – odpowiedział pierwszy
- si capo – zachrypniętym głosem powiedział następny
- pronto – rzucił jeszcze jeden
- Tak więc słuchajcie – kontynuował wysoki, ciemnooki mężczyzna mierzący niecałe sto dziewięćdziesiąt centymetrów wzrostu. Miał na sobie srebrny, błyszczący się w zachodzącym słońcu Rzymu, niesamowity garnitur oraz wysoce niekomfortowy krawat umocowany tak mocno, że z chęcią pociągnąłby za niego i zdjął ze swojego ciała. Ciemne okulary oraz teczka dodawały mu biznesmeńskiego wyglądu, który niewątpliwie był częścią nikczemnego planu. – Zamiar jest jasny i przejrzysty. Zachowujemy się spokojnie, jak prawdziwi biznesmeni. Oczekujemy swojej kwoty kredytowej. Nic nie może się nie udać. Wszyscy ochroniarze i asystenci prezesa są podstawieni, a kamery w gabinetach i na piętrach, gdzie znajdują się pokoje, są wyłączone. Aro, ty wchodzisz do Intesa Sanpaolo za piętnaście minut, Roto, wejdziesz do UniCredit za pięć minut, a ty, Karmano, do tego IWBank możesz już teraz iść. Jakieś pytania.
- Nazwiska…
- Ah, no tak, zapomniałem. Aro, idziesz do Alfonso Iozzo, Roto do Alessandro Profumo, a Karmano, na ciebie czeka Alessandro Prampolini.
- Będę mógł iść na pizze po wszystkim?
- Oczywiście, tylko pamiętaj, dzisiaj musimy być u nas.
Wszyscy czterej weszli do wyznaczonych miejsc, gdzie mieli rozpocząć swoje zadania.
Jako pierwszy wszedł Karmano, znajdujący się na Via Giovanni Lanza, Włoch hiszpańskiego pochodzenia. Przybrany syn jednego z największych fizyków współczesnego świata, Melvina Schwarza, nagrodzonego Noblem w tysiąc dziewięćset osiemdziesiątym ósmym roku za eksperymentalne udowodnienie istnienia dwóch typów neutrin, elektronowego i mionowego. Otworzył szerokie drzwi prowadzące do Intesa Sanpaolo, jednego z największych banków we Włoszech, powstałego z fuzji dwóch potężnych banków, Banca Intesa i Sanpaolo IMI. Ubrany był jak większość wchodzących do tego budynku ludzi. Elegancki, czarny garnitur oraz dobrze dopasowany krawat i czarne, świecące się błyskach lamp lakierki nie sprawiały, że wyróżniał się wśród tłumu będącego w całym budynku. Wiele stoisk, ogrom ludzi i sześciu ochroniarzy, to na pierwszy rzut oka zdołał zauważyć. Spojrzawszy na prawo zauważył stanowisko z napisem „iscrizione”. Podszedł do niego i grzecznie zapytał.
- Gdzie mogę zastać Alfonso Iozzo, jestem umówiony – Karmano zobaczył plakietkę na koszulce – pani Alicjo.
Młoda, trzydziestoletnia kobieta ubrana w koszulkę z napisem Intesa Sanpaolo oraz plakietką z imieniem i nazwiskiem, przywitała go ciepłym, lśniącym uśmiechem.
- Jest na pierwszym piętrze – spojrzała się w tym momencie na jednego z ochroniarzy stojących koło stanowiska. – Trabino, zaprowadź pana do prezesa.
Karmano poszedł za muskularnym dwudziestopięciolatkiem, który udawał się na pierwsze piętro. Wszedł po świecących schodach i podążał w kierunku drzwi umieszczonych na końcu korytarza. Minął dyplomy za najlepsze osiągnięcia bankowe, puchary za rozgrywki piłkarskie rzymskich firm, które nieprzerwanie organizowane były w każdym roku. W końcu dotarli do drzwi, na których wisiała złota tabliczka z napisem presidente. Ochroniarz pewnym krokiem oddalił się od Aro, a on zapukał.
- Proszę wejść – odezwał się głos zza drzwi.
W tym samym czasie, trzy kilometry na północ, na Via Valnerina, znajdował się Roto gotowy do wejścia do budynku UniCredit Gruppo. Miał sześćdziesiąt dwa lata, choć wyglądał na osiemdziesiąt. Wyczerpany Wojną wietnamską i wieloletnią służbą w wojsku amerykańskim podróżował po świecie w poszukiwaniu godnych ludzi, którzy mogliby wstąpić w szeregi wolnomularzy. Dzięki niemu w latach osiemdziesiątych do masonerii dołączył między innymi Jakusho Kwong, mistrz zen i wielka osobistość intelektualna Azji. Po nieszczęsnej Wojnie wietnamskiej Rotowi zostały tylko wspomnienia i spora blizna na łysej głowie. Wziął głęboki oddech i poszedł w kierunku drzwi. Pomieszczenie nie było zbyt duże. Kilka biurek, stanowisk i stolików zajęło praktycznie całą powierzchnię. Mimo tego był to bardzo przyjemny budynek. Ściany pomalowane na czerwono, kilka malowideł oraz mała rzeźba na samym środku dodawały przyjemnego, domowego nastroju. Roto spojrzał na zegarek, wybiła 21.30, po czym rozglądnął się w poszukiwaniu jakiejś informacji, która pomogłaby mu w dojściu do gabinetu prezesa, Alessandro Profumo. Po kilku sekundach obserwacji zobaczył na końcu pomieszczenia drewniane drzwi w połowie zasłonięte przez rosłego ochroniarza. Spokojnym krokiem podążył w tamtym kierunku. Muskularny mężczyzna spojrzał na niego gniewnym wzrokiem po czym spytał.
- Czego pan tutaj szuka?
- Nie tym tonem do mnie dziecino – odparł Roto. – Jestem umówiony z panem Profumo, proszę mnie wpuścić.
Na drzwiach zobaczył plakietkę z imieniem i nazwiskiem prezesa. Ochroniarz wyciągnął z kieszeni krótkofalówkę i skontaktował się z prezesem. Po kilku wymienionych zdaniach szef odłączył się.
- Dowód poproszę.
- Już daję – na szczęście miał podrobiony dowód przez masońskich pracowników.
Roto wyciągnął z lewej kieszeni marynarki swój dowód. Spojrzał czy wszystko się zgadza, po czym oddał go w ręce rosłego trzydziestolatka. Ochroniarz przypatrzył się uważnie dowodowi. Gdy zorientował się, że wszystko jest w jak najlepszym porządku, otworzył drzwi i kazał wejść do środka.
Aro wyciągnął słuchawki od swojego nowego mp3, bowiem wiedział, że nadchodzi czas na niego. Był to mężczyzna młody, mający dwadzieścia dziewięć lat, najmłodszy w czołówce masonów. W wieku ośmiu lat został adoptowany przez jednego z masonów wysokiej rangi. Od początku swojej nauki był kreowany na wielkiego myśliciela i z wybitnymi osiągnięciami brnął ku końcowi edukacji. Studia, na wydziale fizyki jądrowej i cząsteczkowej, zaczął w wieku szesnastu lat. Od osiemnastego roku życia zostawał wprowadzany w tajniki pracy masońskiej. Wszyscy darzyli go ogromnym szacunkiem i podziwem, a on odpłacał się swoją wiedzą i rzetelnością wobec wszystkich zadań otrzymanych od wolnomularzy. W dwudziestym pierwszym roku życia dostał propozycję pracy w CERN w Genewie, przy Wielkim Zderzaczu Hadronów, największym na świecie akceleratorze cząsteczek. Za radą wszystkich najważniejszych masońskich postaci przyjął propozycję i na pięć lat wyjechał do Szwajcarii, gdzie razem ze swoją grupą naukowców tworzyli coraz to większe wiązki antymaterii posuwając technologię o parędziesiąt lat. Zwerbował przy tym paru niesamowicie zdolnych, młodych ludzi, z którymi tworzy aktualnie Naukowo-militarną Jednostkę Wolnomularzy, tajną podorganizację zajmującą się produkcją każdego rodzaju broni oraz zbiorem danych na temat ludzi, miejsc i zdarzeń potrzebnych masonom. Szczególnie ta druga sprawa, zbiór danych, jest bardzo przydatna i chroniona przez wolnomularstwo. Każdy znający dane i zajmujący się ich zbiorem musi złożyć dodatkową przysięgę względem najważniejszej zasady: „Śmierć zdrajcy”. Ten, kto nie utrzymał w tajemnicy wszystkich informacji znajdujących się w tej jednostce, musiał niestety pożegnać się nie tylko z masonerią, ale także z życiem. Tak było w przypadku Roberta Calviego, prezesa Banco Ambrosiano i wszechwiedzącego masona. Był ważną postacią, czuwał nad każdą informacją związaną z masonami. 17 czerwca 1982 roku został pozbawiony władzy i odwołany ze stanowiska prezesa banku. Nie mógł już niczego kontrolować, był bezużyteczny, stał się nikim, ale groźnym „nikim”, bo znał nazbyt wiele tajemnic. Calvi zyskał sobie potężnych wrogów: nienawidził go Watykan, masoni i mafia, która deponowała w Banco Ambrosiano ogromne sumy. Roberto stał się przegranym, a za swoją wiedzę, którą próbował rozpowszechnić, musiał zapłacić… życiem.
Aro spojrzał jeszcze raz na zegarek, by upewnić się, że nadszedł czas. Zdjął okulary, mocno zawiązał krawat i poszedł w kierunku szklanych drzwi Intesa Sanpaolo. Pociągnął za dużą, metalową klamkę i znalazł się w środku. Budynek olśniewał. Szklane biurka, dwa piękne żyrandole znajdujące się na samym środku pomieszczenia, mała fontanna po wschodniej stronie oraz podłoga z marmuru. Wszystko to sprawiało, że Aro czuł się tam bardzo przyjemnie. W ściennych niszach znajdowały się drzwi. Obszedł znaczną część budynku, lecz, ku jego zdziwieniu, nie znalazł żadnego miejsca przeznaczonego dla prezesa. W pewnym momencie znalazł niewielkie schody prowadzące na pierwsze piętro szklanego budynku. Na końcu znajdował się ochroniarz, dobrze zbudowany mężczyzna trzymający w ręku krótkofalówkę. Aro ominął pracownika banku i podążył do jedynych drzwi. Ochroniarz spojrzał się na niego tajemniczym wzrokiem, lecz nie zareagował. Po kilku sekundach szybkiego chodu w kierunku gabinetu prezesa stanął przed samymi drzwiami, na których, oprócz tabliczki, znajdowały się rubiny, czerwony minerały z gromady tlenków. Ostrożnie zapukał i wszedł.

________________________________________


Robert przebrał się w mniej wygórowane rzeczy. Garnitur i świecące lakierki zamienił na luźną koszulkę z krótkim rękawem, dżinsowe spodnie oraz sportowe buty Nike. Topolsky podszedł do okna, odsunął firankę i zobaczywszy, że zachód słońca ogarnia Wieczne Miasto poszedł w kierunku drzwi. Wyszedł ze starej kamienicy na Corso del Rinascimento, gdzie od początku pobytu w Rzymie mieszkał. Po swojej prawej stronie, w oddali zobaczył Pizza Navona oraz jedną z najpiękniejszych fontann na świecie, Fontannę del Moro, którą zaprojektował znany na całym świecie Giovanni Lorenzo Bernini, włoski architekt, autor największych i najznamienitszych rzeźb w całym Rzymie. Po dwóch minutach drogi pełnej starych domów dotarł do Sant’Agnese in Agone, kościoła zbudowanego w XII wieku, a w XVI wieku odnawianego przez Girolamo i Carlo Reinaldich, znakomitych barokowych architektów. Następnie szedł przez bardzo wąską Via del Governo Vecchio, na której końcu znajdował się kościół Chiesa Nova. Znów posuwał się wąską ścieżką, aż dotarł do skrzyżowania. Skręcił w prawo, a z oddali widać było już monstrualną budowlę Zamku Świętego Anioła oraz jego mostu Ponte Sant’Angelo. Zamek Świętego Anioła był nieziemską budowlą stworzoną dla rzymskiego cesarza Hadriana, pod koniec jego życia. Po paru minutach Robert dotarł przed zamek. Na chwilę przystanął zwracając uwagę na wielkość i piękność tego budynku. Mimo iż widział go wiele razy, to zawsze ten widok przyprawiał go o ciarki. Popędził do wschodniej części budynku. Słońce powoli zachodziło, tak więc nie miał wiele czasu na zwiedzanie budynku. Znajdował się na placu wyglądającym jak muzeum starożytnej broni. Widział katapulty, marmurowe kule armatnie i wiele innych przerażających urządzeń. Znajdowało się to w tym miejscu, bowiem ta część w ciągu dnia była otwarta dla turystów. Po kilku sekundach natrafił na dość wysoki płot. Z pomocą drabiny specjalnie umieszczonej dla Roberta, wzniósł się na mur otaczający zamek. Przeszedł kilka metrów, po czym stromym przejściem zszedł na ziemię. Prawie w połowie okrążył mauzoleum Hadriana i natrafił na podjazd z marmuru prowadzący jakby pod budowlę. To był początek Il traforo, gigantycznej spiralnej rampy znajdującej się wewnątrz świątyni dla szybkiego poruszania się. Zszedł na sam koniec podjazdu i zobaczył wąską ścieżkę prowadzącą dalej, do tunelu. Tutaj było już znacznie ciemniej. Do poprzedniej części świątyni Hadriana dochodziło częściowo światło z ulic, tutaj natomiast nic już nie było widać. Jednak Robert, znając tutejszą okolicę, zawsze nosił w prawej kieszeni spodni małą latarkę. Wyciągnął latarkę i zaczął świecić. Po przejściu paru metrów znowu jego oczom zawitał mały plac, najprawdopodobniej część lochów przeznaczona dla straży pilnującej więźniów. Pod koniec III wieku mauzoleum przemieniło się w zbiorowisko dla wysokiej rangi generałów przegranych wojsk. Tutaj Robert chwilę się zawahał. Konstrukcja została tak zrealizowana, że praktycznie nie było widać wyjścia z tego miejsca. Jednak w północnej ścianie mury zachodziły na siebie tworząc bardzo ciasne przejście. Na podłodze widniał wielki pentagram, który swoją końcówką wyznaczał miejsce dalszej wędrówki przez to tajemnicze miejsce. Przeszedł małym labiryntem do miejsca naprawdę strasznego. Il prigione. Miejsce trzymania największych zbrodniarzy. To pomieszczenie nigdy nie zaznało światła, elektryczności i technologii. Znajdowało się tam kilkanaście małych cel zamknięte przerdzewiałymi, żelaznymi prętami. Po prawej stronie tego pomieszczenia, w lekko schowanym przez nachodzące na siebie ściany miejscu widniały drzwi, metalowe, zadbane i naoliwione. Robert podszedł do drzwi. Wziął głęboki oddech, bowiem wiedział, że przechodzi do jednego z najtajniejszych i najbardziej tajemniczych miejsc Rzymu. Il passetto. Wąski tunel długości około metra, zbudowany pomiędzy Watykanem, a Zamkiem Świętego Anioła. Do tego miejsca ze Stolicy Apostolskiej miał dostęp tylko papież, który często w czasie wojen czy oblężeń Rzymu chronił się tutaj. Przeszedł około sto pięćdziesiąt metrów, kiedy to zobaczył na prawej ścianie jedyną złotą cegłę. Oznaczała ona oświecenie, początek tajnego miejsca. Robert wyciągnął tę cegłę, a za nią kilkanaście innych, które nie były zamocowane w ścianie. Tak, przez paręset lat utrzymywali się w tajemnicy najpierw iluminaci, a potem masoni. Po wyciągnięciu odpowiedniej ilości cegieł utworzył się mały kratek wielkości metra kwadratowego. Na czworaka przeszedł do małego tunelu, małego, ale niesamowitego. Wysadzony był od początku do końca czystym złotem. Jedna lampa umieszczona na suficie tegoż tunelu wystarczyła do tego, by prawie całkiem oślepić Roberta. Na końcu krótkiego, mającego około sześciu metrów przejścia widniały drzwi, tym razem z innego metalu, rutenu. Srebrne drzwi także świeciły się niemiłosiernie. Topolsky podszedł do nich. W wyznaczone kwadratem miejsce zapukał małym palcem pięć razy, po czym drzwi same się otworzyły ukazując niesamowite oblicze pokoju. Pomieszczenie pomalowane było na kolor czerwony oznaczający władzę i cesarstwo. W prawym rogu znajdował się ogromny, zrobiony z rubinu, cyrkiel, symbol mądrości i rozumu. Po lewej stronie dość dużego miejsca znajdowała się biblioteczna szafa zajmująca całą długość zachodniej ściany. Znajdowały się na niej książki, głównie rękopisy, sławnych ludzi nauki począwszy od Galileusza, a skończywszy na współczesnych fizykach i chemikach. Na północnej ścianie, niedaleko cyrkla, znajdował się wielki obraz Świątyni Salomona, która oznaczała doskonałość, dążenie człowieka do boskości. Na samym środku pomieszczenia ustawiony był stół w kształcie elipsy zachowany od czasów iluminatów. Zrobiony był całkowicie z włókna węglowego. Przy stole siedzieli już wszyscy najbardziej wtajemniczeni masoni z trzydziestym trzecim stopniem. Ubrani byli w czarne szaty wyglądem przypominające sutanny. Dodatkowo mieli na sobie pasy, na których widniały wszystkie najważniejsze symbole wolnomularzy oraz jeden z masońskich ambigramów.
Do części pierwszej:

Skrót od „między innymi” powinieneś zapisać „m. in.” Jednak w moim odczuciu w ogóle używanie skrótów w prozie nie wygląda dobrze.

Lipa napisał(a):Powiedział mężczyzna mierzący około metra dziewięćdziesiąt centymetrów.
Po „mężczyzna” chyba przecinek, nie jestem pewien. Poza tym „około metra dziewięćdziesiąt centymetrów” brzmi źle. Lepiej byłoby: około metra i dziewięćdziesięciu centymetrów; albo po prostu: stu dziewięćdziesięciu centymetrów.

Lipa napisał(a):Szybko można było zobaczyć, iż jest on wręcz zakochany w tych czasach.
Czy nie lepiej brzmiałoby, gdyby zamiast „Szybko można było zobaczyć” było: można było się łatwo zorientować, albo coś w tym rodzaju? Bo „szybko zobaczyć” to tak trochę dziwnie brzmi...

Takie wyrazy, jak „Cię/Tobie/Ciebie” itd. piszemy wielką literą tylko w korespondencji i tekstach kierowanych bezpośrednio do kogoś konkretnego.

„Z pracą raczej nie powinieneś mieć problem(u)”

„...wyrzucając mnie z Valencji. - Były trener Valencii zawsze ..” - tę samą nazwę piszesz na różne sposoby Wink

Lipa napisał(a):- Lazio jest zakłopotane.
„Zakłopotany” używa się odnośnie...jakby to powiedzieć...stanu uczuć? Chyba wiadomo, o co mi chodzi Tongue W każdym razie lepiej byłoby: Lazio ma kłopoty.

„Jako iż” ? Nie spotkałem się z takim sformułowaniem. Dotąd widywałem tylko „jako że”...

„...bowiem patrzał na wszystko obiektywnie.” - patrzył.


Lipa napisał(a):Kibicuję temu klubowi od bardzo dawna, jeszcze za czasów, gdy mieszkałem w Stanach.

Jeśli „kibicuję” (w czasie teraźniejszym), to nie „jeszcze za czasów”. Jeśli miałoby być koniecznie „jeszcze za czasów”, to wtedy „kibicowałem”, bo takie sformułowanie wskazuje na czas przeszły. Zamotałem, przepraszam Tongue

Lipa napisał(a):Robert spał mocno po ciężkim dniu, który go spotkał.
Dzień go nie mógł spotkać, to nielogiczne Tongue Może lepiej: po ciężkim dniu, który właśnie minął?

Do części drugiej:

„Usłyszał pisk hamującego motoru, ocknął się i poszedł w kierunku szatni znajdujących się przy boisku treningowym klubu. Przeszedł przez kompleks treningowy i stanął przy wejściu do szatni, gdzie już słyszał wesołe głosy. Otworzył drzwi, odchrząknął i wszedł.”

Lipa napisał(a):Weszliśmy do teatru…
Chyba tylko w tym jednym miejscu zmieniasz narrację na pierwszoosobową. Nie rozumiem, po co i jaki w tym sens Tongue

Część trzecia i czwarta:

Lipa napisał(a):Ubrany był w szykowny garnitur i tragicznie dopasowaną zieloną koszulę, która nijak przypominała wysoką hierarchię prezesa.
Drugi człon zdania jest do poprawienia. Koszula przypomina hierarchię? Nie wydaje mi się, żeby to miało sens Tongue

Lipa napisał(a):Konferencja miała zostać pokazywana w dwóch telewizjach i opublikowana w wielu włoskich gazetach.
Albo: miała zostać pokazana; albo: miała być pokazywana. Proponuję wybrać którąś z tych form, bo ta, która jest, nie jest poprawna stylistycznie.

Lipa napisał(a):Następnie razem z ojcem Amerykaninem i matką Polką przetransportowałem się do Stanów Zjednoczonych.
„Przetransportowałem” kojarzy się raczej z rzeczą, towarem...Proponuję zamienić po prostu na „przeniosłem” Smile

Lipa napisał(a):Tam zacząłem postrzegać naukę bardzo poważnie i to było moją pasją.
Tu z kolei „postrzegać” zamieniłbym na „traktować” albo coś w tym stylu.

Lipa napisał(a):Po obowiązkowej nauce dostałem się na bardzo prestiżową szkołę, a mianowicie na znany wszystkim Harvard.
Dostajemy się NA Harvard, ale dostajemy się DO szkoły.

Lipa napisał(a):Żenujące też jest to, że Polacy wybierają prezydenta, który nawet nie ma czelności stawić się na żadnej debacie.
Raczej ma czelność nie stawić się – tak byłoby poprawnie. Rozumiem, że to aluzja do Komorowskiego Tongue Powiem Ci więc w sekrecie, że odbyła się jedna debata z jego udziałem (na UW), na której z kolei nie stawił się Kaczyński ;] Proszę mi wybaczyć tę dygresję ;]

„W swoich tajnych lożach uczyli się paru kodów, dzięki którym mogli spokojnie informować siebie (nawzajem) o wszystkich zdarzeniach nawet w miejscach publicznych.” - „nawzajem” jest tu potrzebne, aby sens zdania nie był dwuznaczny Wink

Lipa napisał(a):Młoda, trzydziestoletnia kobieta...
Albo młoda, albo trzydziestoletnia.

Lipa napisał(a):Wyciągnął latarkę i zaczął świecić.
Typowy chochlik z zeszytów szkolnych xD Musisz dodać, że zaczął NIĄ świecić.

Lipa napisał(a):Po przejściu paru metrów znowu jego oczom zawitał mały plac, najprawdopodobniej część lochów przeznaczona dla straży pilnującej więźniów.
Zawitał jego oczom? ;] Może: jego oczom ukazał się?

Fajnie, że interesujesz się masonerią i piłką nożną, ale to opowiadanie napisałeś chyba tylko po to, żeby popisać się swoją wiedzą... Na każdym kroku tworzysz nie tylko pretekst do zaszpanowania swoim hobby, ale i sposobność, aby wypowiedzieć się w kwestiach takich, jak polityka, które to kwestie są wplecione w tekst opowiadania na siłę oraz są zupełnie zbędne. Jak już jestem tak szczery, to będę szczery do końca: nudziły mnie fragmenty, w których opowiadałeś o historii masonerii i w większości je pomijałem. Akcja opowiadania sama w sobie również nie jest zbyt ciekawa, ale to moje osobiste odczucie podyktowane tym, że ani masoneria, ani piłka nożna nie leżą w obrębie moich zainteresowań.

Warsztat masz nie najgorszy, ale warto by nad nim jeszcze popracować. Czytaj książki, zwracaj uwagę na sposób, w jaki układają zdania profesjonalni autorzy. Nie kopiuj ich jednak, ale wyławiaj z ich tekstów różne sformułowania, szukaj wskazówek, które pomogłyby Ci udoskonalić swój warsztat.

Poza tym przejrzyj jeszcze raz swój tekst pod kątem interpunkcji. Od czasu do czasu umyka Ci jakiś przecinek Smile widziałem też kilka literówek.

Nie gniewaj się za krytykę. Ona bywa bardzo pożyteczna.

Pozdrawiam
Dis