Via Appia - Forum

Pełna wersja: Siedem grzechów głównych
Aktualnie przeglądasz uproszczoną wersję forum. Kliknij tutaj, by zobaczyć wersję z pełnym formatowaniem.

ellin

Wtargnął chłód w nieubłagalnej linii prostej, gdy kolejny raz leżałem pod łóżkiem, czekając, aż przybędą. Na dworze roiło się od czarnych psów. Kilkadziesiąt pysków pełnych szaleju ujadało od godzin kilku. Weszli trupi, mnożąc się, jak zwykle, pod ścianą. Nakryłem łóżko i usiadłem na środku. Pierwszy zaczął Cylinder z królikiem pod pachą. Słuchaliśmy. Spłynęły wstążki kaskadą cieni i cekiny pokryły mu białą głowę. Lubił robić zamieszanie.
— Lubię robić zamieszanie — odgadł moją myśl i zatelepał królikiem.
Pękło mu futro, a mnie przeszedł dreszcz awersji. Odrzuciłem zwierzę na pożarcie psom czarnym i spytałem:
— Jaką masz rolę?
Podałem mu lustro. Spojrzał, zdjął maskę białą na rzecz purpury i zaczął:
świetne to były czasy
i życie w cyrkiadzie
i oczu tysiące
i oszustw koszyki
i królik pod pachą 
i wabił i nęcił
i pełne cylindry
i puste kieszenie... 
Wybuchnął pulsacyjnym śmiechem, brzęcząc spodniami. Uczepił się żyrandola i zastygł. Zwróciłem oczy do Ciemnego. Siedział z rozdartą gębą, trzymając laskę w dłoni i raz po raz uderzał nią w przestrzeń.
— Dalej, durne bestie! Do kółka i do ognia! — wrzeszczał, a z ust wyleciała mu chmara much egzotycznych.
—Jaka jest twoja wina? 
świetne to były czasy
gdy bat błyszczał srogo
i gromił i cisnął
i wabił i nęcił
i koła syczały
i krew w ogniu stała
i padli na ziemię
hałasem, stukotem.
Zapienił się cały i dołączył do Cylindra. Zastygł i wisiał bezwładnie. 
— Iskra, czym zawiniłeś? — pytałem dalej.
Milczał. Rozłożył szeroko ręce i rozerwał dziwną jakąś mocą srebrzyste swe ubranie. Siedział nagi, lśniący od potu, trzymając pod pachą liny, łańcuchy i klatkę ogniową. 
— Rolę masz?
— Świetne to były czasy... — zaczął i zadumał się. 
Zawiązał lewą ręką węzły i sznur zacisnął na nadgarstkach. Błyszczały naoliwione oczy i mgłą zaszła jego fizjonomia, kiedy otarł się o kontury rozkoszy, wykrzykując coraz to nowsze imiona. Zastygł. Uleciał. Nie dokończył.
A może?
Zostaliśmy we dwóch. Na parapecie pojawił się Narc. Nie patrzył i nie mówił. Unosił głowę wysoko, telepał nią i wzdychał. Piękny był jego trupi wygląd, biała skóra, ruchy eleganckie, niewymuszone.
— Ejże! — krzyknął ostatni do roli. — Nigdy nie przestaniesz? 
Lewitował na parapecie wyżej i wyżej. Z własnym lusterkiem w kieszeni. Zwierciadło pękło. 
Oastatni zwrócił się do mnie:
świetne to były czasy
i ciągłe wypadki
i kradzież po cichu
i nikt ponad nami...
— Dalej, jaka jest rola? 
Milczał, wpatrując się w truchła uczepione u góry.
— Dlaczego pięcioro? — spytałem.
— Przesądzono. Zostali w cyrkiadzie. Stracili twarze, które odpadały wielkimi plamami, odcięto im członki i topory do nóg przewiązano, ale zostali. Są najmniejsi. 
Patrzyłem jak zastyga ostatni. Splątani w gmatwaninie swych nóg, poczęli wszyscy zakładać maski białe, maski judaszowe. I zszedł też Narc.. Przejrzał się w zwierciadle, w szkła odłamku, westchnął głośno i zawisł na żyrandolu. Opętany fascynacją własną.
Psy ujadały pod oknem, wyrywając łancuchy i obroże, łypiąc czerwonymi oczami. Aż dobluźniły swego. Dopadły. Wdarły się galopem. I pożarły. "Ogromne obozowisko, czarny ruchomy amfiteatr zstępować zaczął w potężnych kręgach (...) i wybuchła ciemność ogromną wzburzoną wichurą i szalała przez trzy dni i trzy noce". 
Ucichło i psy złagodniały. Lśniły im sierści. Zaczęło się od nowa. Ranki były ciepłe i odrastała kolorowość rzeczy. Raje przestały być zakazane.
— Ilu ich było?
— Dziesieciu.
Dość enigmatyczny tekst i chyba nie ten dział, chociaż upierać się nie będę.
No raczej nie proza poetycka, bo nie ma tu środków poetyckich. Jest kilka błędów językowych, niemniej całość jest całkiem niezła, biorąc pod uwagę, że to rodzaj eksperymentu, zapisu jakiegoś sennego koszmaru, może złego tripu.