Via Appia - Forum

Pełna wersja: Ponury pagórek
Aktualnie przeglądasz uproszczoną wersję forum. Kliknij tutaj, by zobaczyć wersję z pełnym formatowaniem.
Drewniane, olbrzymie drzwi na Ponurym Pagórku znajdowały się najprawdopodobniej od zawsze. Mieszkańcy Dolnych Ponurzyc albo nie potrafili, albo nie chcieli powiedzieć o nich zupełnie nic. Na ich temat nie krążyły żadne legendy, nikt nie spekulował skąd mogły się wziąć. Dla Ponurzyczan były tematem tabu oraz jednym z wielu niewidzialnych elementów krajobrazu.

Zdawać by się mogło, że tak specyficznie urozmaicone wzgórze, przyciąga turystów jak magnes. Nie sprawdzało się to jednak w Dolnych Ponurzycach. Cała wieś przepełniona była złowrogą aurą, nieco odstraszającą wycieczkowiczów i żądnych przygód poszukiwaczy. Oczywiście, od czasu do czasu pojawiali się tam ludzie z duszą prawdziwego odkrywcy, których przyjęte przez tubylców zasady nie interesowały. Ci, którzy z podniesioną głową wkraczali w "paszczę wroga", chcąc rozwiać tajemnicę owych drzwi, zawsze wracali do domu rozczarowani. Poza drewnianymi wrotami, florą i fauną charakterystyczną dla danego obszaru, nie było tam zupełnie nic.

Krzesimir Krzesełkiewicz w wolnych chwilach lubił patrzeć w dal. Według jego żony był niepoprawnym marzycielem, pilotem wśród chmur tudzież właścicielem firmy "Niebieskie migdały, spółka z zoo". W opinii Krzesimira, kobieta jego życia również nie należała do osób twardo stąpających po ziemi. Gdyby tak było, mówiła by raczej: "Obrałbyś ziemniaki zamiast się tam wgapiać! Tam nic nie ma. Nic nie zobaczysz!". Judyta doskonale rozumiała męża i nie przeszkadzało jej prawie żadne z jego upodobań.

Państwo Krzesełkiewicz osiedlili się w Dolnych Ponurzycach dwa lata temu. Mimo upływu czasu, nie udało im się nawiązać z sąsiadami żadnego kontaktu. Czuli się nieswojo, więc rzadko spotykali się z innymi mieszkańcami wsi. Zakupy i inne sprawy, starali się załatwiać w pobliskim miasteczku - miejscu, w którym nie byli intruzami. Tam, nikt nie patrzył na nich spod byka, nie wytykał palcami...

***

Dzisiejszy dzień Krzesimir spędził nad rzeką. Mimo że od dawna zamierzał wypielić zapuszczone grządki w ogrodzie, po raz kolejny wolał zająć się czymś innym. Kuszący szum wody i ciepłe promienie słońca, z wielką mocą, zachęcały go do wypoczynku. Niebo wydawało się dzisiaj bardziej niebieskie niż zwykle, trawa wydawała się miększa i wygodniejsza...

Usiadł na kamieniu. Na pierwszy rzut oka, wyglądał tak, jakby namiętnie kontemplował przyrodę otaczającą go. Prawie się nie ruszał, wpatrzony przed siebie...
W rzeczywistości Krzesimira wcale nie było nad rzeką. Owszem, znajdowało się tam jego ciało, ale jego myśli odpłynęły zupełnie gdzie indziej - do Krześlicznej Krainy.

Krześliczna Kraina była dla Krzesełkiewicza substytutem prawdziwego świata. W wolnych chwilach lubił wyobrażać sobie, że jest kimś zupełnie innym, że to co go otacza to najzwyklejsze złudzenie. Mimo wszystko, mylenie fikcji z rzeczywistością nigdy się Krzesimirowi nie zdarzyło. Ogromnie ubolewał nad tym; jego marzeniem było zatracić się w tamtym świecie całkowicie. Krześliczna Kraina była według niego piękniejsza, lepsza.

Nawet po wyrwaniu się z głębokich rozmyślań, Krzesełkiewicz wpatrywał się w Ponury Pagórek. Zawsze ciekawiła go sprawa wrót, które zwykł nazywać "drzwiami do lasu". Właśnie ten element krajobrazu zafascynował go tak bardzo, że postanowił osiedlić się w Dolnych Ponurzycach.

Pamiętał tamten dzień doskonale. Cały tydzień lało jak z cebra, ziemia zamokła i zbłotniała doszczętnie, a on, Judyta i agentka od nieruchomości taplali się w bagnie, jakie zgotowała im matka natura. Na domiar złego, prócz deszczu panowała złośliwa wichura. Ile razy Krzesimir założył na głowę kaptur, tyle razy mu sfrunął na ramiona! Agentka, głupia baba, narzekała nieustannie, że jest mokra. Natomiast jego żona, przyglądała się z pasją kroplom deszczu, rozpływającym się w ziemi. Niczym się nie przejmowała i, w przeciwieństwie do reszty, była względnie zadowolona. "Nie ma co, wesoły dzień'', pomyślał wtedy Krzesimir.
Z minuty na minutę, coraz mniej liczyło się kupno domu w Dolnych Ponurzycach. Nawałnica była tak okropna, że miejsca, którym byli zainteresowani, nie było wcale widać. W momencie gdy mieli się poddać, Krzesimir ujrzał w oddali dziwne drzwi. Spodobały mu się ogromnie. Przestał zwracać uwagę na niesprzyjające warunki atmosferyczne i zakochał się we wzgórzach.

W każdy weekend, Krzesełkiewiczowie pakowali do torby kanapki i wybierali się na rajd po Ponurych Wzgórzach. Oglądali krajobrazy, fotografowali różne rzeczy. Nie robili niczego nadzwyczajnego, choć rodowici ponurzyczanie uważali ich wycieczki za niestosowne.

Każdą wyprawę kończyło dokładne obejrzenie "drzwi do lasu". Były wysokie na około trzy metry, zbudowane z nieco spróchniałego, omszałego drewna. Do futryny przymocowane były za pomocą misternie zdobionych zawiasów. Ponadto, miały okrągłą, mosiężną klamkę, której nie dawało się przekręcić. Z drugiej strony wrót, tej która znajduje się zazwyczaj w pomieszczeniu, był las. Wielu uważało ów kawałek lasu za interesujący, wart obejrzenia i nic więcej. Krzesełkiewiczowie natomiast, czuli tam woń intrygującej tajemnicy i za wszelką cenę chcieli ją odkryć.

Na początku szukali informacji o drzwiach w internecie. Niewiele znaleźli. Były tam jedynie zdjęcia i mgliste przypuszczenia. Następnie przejrzeli wiejską bibliotekę, z której dowiedzieli się jeszcze mniej. Mimo wszystko, największą klapą okazało się, wypytywanie innych mieszkańców. Nikt nic nie wie! Wszyscy nie mają czasu! Aż dziwne, że żaden z ponurzyczan nie strugnął głupka i zapytał - jakie drzwi?

Krzesełkiewiczowie rozpoczęli więc śledztwo na własną rękę. W każdy weekend fotografowali Ponury Pagórek kawałek po kawałku. Po dwóch latach udało im się zapełnić pękaty album. Wszystkie zdjęcia były starannie opisane, zadbane, poukładane według daty zrobienia. Judyta i Krzesimir na razie nie odkryli niczego, co można było uznać za istotne, ale zauważyli za to coś innego. ,"To coś" było zdecydowanie nie do opisania, wstydzili się do tego przyznać nawet przed sobą, przed kimkolwiek. Otóż czuli, że wrota każdego dnia wołają ich do siebie, przyciągają. Zaczynali zdawać sobie sprawę z tego, że są coraz bardziej zależni od nich. Choć podświadomość ostrzegała ich nieustannie i kazała zaniechać wyprawy na wzgórza chyba z miliard razy, oni jej w ogóle nie słuchali. Brnęli w w tajemnicę, mając nadzieję, że im się tylko wydaje; że to zwyczajna fascynacja.

Po wyrwaniu z głębokich rozmyślań, Krzesimira zawsze ogarniał niepokój. Coraz częściej odnosił wrażenie, że wytwory jego wyobraźni są w jakiś sposób związane ze sprawą drzwi na Ponurym Pagórku. Oczywiście nie miał pojęcia jak. Przecież Krześliczna Kraina w niczym nie przypominała Dolnych Ponurzyc! Przede wszystkim była optymistyczna, tryskała pozytywną energią. W myślach Krzesełkiwicza zawsze skąpana była w promieniach słońca, przepełniona wonią najwspanialszych kwiatów. W tym miejscu zawsze spełniały się wszelkie fantazje i marzenia; Krzesimir ubóstwiał więc pogrążanie się w zadumie. Każda chwila warta była całkowitego oderwania się od rzeczywistości.

***

Godzina osiemnasta. Dla jednych oznacza wczesny wieczór, dla innych późne popołudnie. Zazwyczaj o tej porze Krzesełkiwiczowie wracali ze swej okolicoznawczej wyprawy. Mieszkańcy Dolnych Ponurzyc, wiedzieli, że "ci dziwni ludzie" wcześniej do domu nie przyjdą, ale mimo to zerkali zza firanki już od godziny siedemnastej. We wsi takiej jak ta, nikt nie może liczyć na odrobinę prywatności. Znajdowali się nawet tacy, którzy twierdzili, że przez Judytę i Krzesimira nie mogą wydoić krowy, czy nakarmić świń. Było to oczywiście bardzo niesprawiedliwe, ale i powszechnie rozumiane przez innych ponurzyczan.

Gdy o godzinie dziewiętnastej pięć, Krzesełkiwiczów nie było jeszcze widać na drodze głównej, wiejską społeczność ogarnęła irytacja. Niecierpliwili się niezmiernie; potrzebowali przecież nowinek na cały następny tydzień.

Tymczasem na Ponurym Pagórku, Judyta i Krzesimir leżeli na ściółce po "leśnej stronie'' drzwi. Uznali, że miło byłoby obejrzeć wrota z zupełnie innej perspektywy.

Po wykonaniu wielu fotografii powrócili do domu. Zdziwiło ich niezmiernie to, że nikt już na nich nie czeka. W żadnej chacie firanki się nie poruszały, nikt "przypadkiem'' nie wyglądał przez okno. Postanowili, że w takim razie już zawsze będą wracać z wyprawy o dwudziestej drugiej.

Położyli się spać po pierwszej.

***

Ledwie zaczęło świtać, a Krzesimir poczuł, że nie jest senny i musi natychmiast wstać. Wyskoczył z łóżka jak oparzony, ubrał się, zszedł na dół po schodach i założył buty. Z tego co robi, zdał sobie sprawę dopiero, gdy wyszedł z domu. Nie miał wcale ochoty iść na Ponure Wzgórza, ale jakaś dziwna siła tym razem opętała go całkowicie. Próbował zawrócić, bezskutecznie. Wbrew swojej woli poszedł na Ponury Pagórek.

***

"Drzwi do lasu'' otworzyły się z hukiem. Krzesimira przeszedł dreszcz, w momencie, gdy jego nogi przekraczały próg. Próbował temu zapobiec, ale mu się nie udało. Był przerażony i kompletnie zdezorientowany. Walczył z dziwną siłą do momentu, w którym zobaczył, że wewnątrz drzwi znajduje się Krześliczna Kraina. W rzeczywistości była o wiele piękniejsza, niż w myślach; zauroczyło go to na chwilę...

Owa chwila rozkojarzenia kosztowała go więcej niż się spodziewał. Drzwi się zatrzasnęły. Krzesełkiewicz spojrzał najpierw za siebie, a potem w dół. Poczuł przypływ paniki. Zamiast nóg miał siedem plastikowych kółek. Zamiast rąk miał oparcia, obite bordową tapicerką... Z niedowierzaniem odwracał się wokół własnej osi.

***
Ponurzyczanie wyśmiewali Judytę, która włożyła mnóstwo energii w próbę odszukania męża. Każdy mieszkaniec wsi wiedział, że Krzesimir już nie wróci. Nikt nie mówił jednak dlaczego...
... a na Ponurym Pagórku, obok drzwi stał już na zawsze bordowy fotel na siedmiu kółkach ;p
nie jestem pewien, ale nie mówi się chyba miększa, tylko bardziej miękka?
Ciekawe to to, tylko ja mam chyba za mało wyobraźni, bo naprawdę intrygujące i fajnie skonstruowane opowiadanko ma dla mnie niezrozumiałe zakończenie, i pomimo ciągłego zaciekawienia raczej po chwili pojawia się irytacja. Nie wiem czy takie było zamierzenie, ale w sumie to ciekawy pomysł, żeby zostawić czytelnika poirytowanego.
Gratu :-)
Namaste, Tygerski
"Obrałbyś ziemniaki(,) zamiast się tam wgapiać!
Aż dziwne, że żaden z ponurzyczan nie strugnął głupka i zapytał - jakie drzwi? - Ponurzyczan, wielka litera

Uwielbiam nazwę "Ponurzyczanie" i ta gra słów, Krzesliczna Kraina, tez mi się wryła w pamięć. Ale to bardzo nie po chrześcijańsku tak zostawiać czytelnika sam na sam z zakończeniem, a raczej jego brakiem Big Grin W moim liceum tez istnieją drzwi do lasu. Nikt nie wie, co za nimi się znajduje. Myślisz, że wyrosłyby mi kółeczka i tapicerka...? hmmm Smile
Cytat:nie jestem pewien, ale nie mówi się chyba miększa, tylko bardziej miękka?
Też nie byłam pewna, ale ostatnie zdanie pozostawiłam Łordowi, który wspaniałomyślnie nie zarządził Czerwonej Rzeki pod słowem "miększy".

Cytat:i pomimo ciągłego zaciekawienia raczej po chwili pojawia się irytacja. Nie wiem czy takie było zamierzenie, ale w sumie to ciekawy pomysł, żeby zostawić czytelnika poirytowanego.
Hm, mnie się wydaje zabawne... Ale jeśli irytuje, to też dobrze. :}

Cytat:Ale to bardzo nie po chrześcijańsku tak zostawiać czytelnika sam na sam z zakończeniem, a raczej jego brakiem
No jak brakiem?... A kółeczka i tapicereczka? ;p

Cytat:W moim liceum tez istnieją drzwi do lasu. Nikt nie wie, co za nimi się znajduje. Myślisz, że wyrosłyby mi kółeczka i tapicerka...? hmmm
Ja myślę, że panie sprzątaczki mają tam swój tajny klub... ;p