Via Appia - Forum

Pełna wersja: ŚWIATŁO STRATY (Część pierwsza-Wczoraj)
Aktualnie przeglądasz uproszczoną wersję forum. Kliknij tutaj, by zobaczyć wersję z pełnym formatowaniem.
Księżyc lśnił wysoko na niebie w soczystej i złowrogiej pełni, kiedy po raz ostatni widziałam moją matkę. Przechadzała się po suchej ziemi naszej farmy w Montanie jakby odwiedzała kochanka, a nie uciekała. Przez jakiś czas krążyła dookoła zagrody koni, płynąc palcami przez ich miękkie grzywy. Wtedy wzięłam to za niezdecydowanie, ale teraz wiem, że się z nimi żegnała. Kiedy odchodziła, wszyscy oprócz mnie spali snem spokojnym i pewnym jutra. Catherine, Frank, Jonathan, Samuel i ja. Byliśmy stereotypem porządnej amerykańskiej rodziny z pieczenią na niedzielny obiad i wielkim przyjęciem czwartego lipca. Ale moja matka zawsze była poza tym, lewitująca na granicy świadomości, wpatrzona w jakieś nieokreślone konstelacje na horyzoncie. Tata zawsze żartował, że wyszła za jego konie, a nie za niego, ale w ten sposób tylko przypominał sobie o prawdzie, wypowiadał ją na głos, by udawać że to nic takiego. Tak, moja matka zawsze goniła za pięknem, a w Franku Lennox'ie dostrzegła je przez jedną szaloną chwilę. Jej błędem było to, że pozwoliła by ta chwila zawładnęła jej życiem.
- Jestem więźniem mojego własnego spełnionego marzenia – podsłuchiwałam jak rozmawiała przez telefon ze znajomymi z Londynu, wyzwolonymi Europejczykami, których zostawiła dla egzotyki amerykańskiego kowboja – Dni zlewają mi się w narkotyczne ciągi siedzenia w domu.
Starszy ode mnie o cztery lata Jonathan uważał się za wyrocznię. Mówił, że ona nie potrafi kochać, bo jest dzikim duchem zaklętym w swoim wyborze nudnego, rodzinnego życia. Czułam się winna jej niewoli, czasami nie mogłam patrzeć w jej morskie oczy. Były kratami, w które łomotały żywioły. Tamtej nocy wygrały z nią walkę o wolność, a mój trzynastoletni umysł podpowiedział mi, że tak musi być. Wiedziałam co się dzieje, ale nie wybiegłam z płaczem, nie powstrzymałam tego szaleństwa. Obserwowałam tylko jej obramowaną w księżycowe światło szczupłą, bosą sylwetkę i włosy do pasa wzburzone nocnym wiatrem. Jonathan nigdy mi tego nie wybaczył, a kilka lat później kiedy Sam był na tyle duży, by zrozumieć co się stało, zaczęliśmy o niego rywalizować. Każde z nas przekonywało go do swojej prawdy. Robiliśmy to za ojca, który rzadko mówił o mamie. Wychodził tylko na ganek, gładził szorstkimi dłońmi drewno, po którym biegały jej stopy i patrzył w dal, aż po góry Glacier, jakby spodziewał się jej powrotu. Jonathan uparcie twierdził, że czasami słyszy jak tata wymawia w kółko jej imię. Catherine, Catherine, Catherine.
Nauczyliśmy się bez niej żyć. Byliśmy dziećmi spękanej prerii i zaczęły nas wychowywać Indianki z pobliskiego rezerwatu szczepu Blackfeet, chciały nas karmić swoimi nabrzmiałymi piersiami jak kiedyś białe niemowlęta porwane przez ich wojowników. Wszyscy już wiedzieli o mojej matce, tej kobiecie, która zostawiła własną rodzinę. Nie zasługujecie na nią, mówili. Takie dobre dzieci, takie ułożone. Wracaliśmy do domu tylko na noc, a ja miałam ochotę zasłonić sobie oczy za każdym razem, gdy wchodziłam do środka. Wszystko przypominało mi o niej. Jej śmiech jak górski strumień, który wpadał do rzeki Milk River przecinającej rozległe równiny wokół naszego rancza. Drobne dłonie o długich palcach czarujące magiczne kręgi na naszych czołach, kiedy nie mogliśmy zasnąć. W szafach na piętrze nadal wisiały jej ubrania – letnie sukienki jak pajęczyny i skórzana kurtka z londyńskich czasów. Nikt nie dotykał ich przez cała lata, aż pewnej wiosny wysprzątałam wszystko oprócz kurtki, którą nosiłam dumnie dopóki nie zobaczył mnie nasz ojciec.
- Nie myśl, że jesteś nią – powiedział tylko i było to gorsze niż cała wściekłość, którą w sobie miał. Wyładowywał ją na Jonathanie, wzbogacony o alkoholową odwagę. Udawaliśmy z Samem, że śpimy i nie słyszymy ich kłótni. Zawsze padały te same słowa, ale tak samo bolesne, jak ciężkie kamienie burzące taflę więzów, które za każdym razem coraz bardziej się zacierały. Jonathan nikogo nie bronił i nikomu nie pobłażał – nawet własnej matce. Wykrzykiwał to tacie w twarz - co o niej myśli i co myśli o nim, jak bardzo ich nienawidzi. Rzucali w siebie przedmiotami, bili się pięściami i wszystkim co im wpadło w ręce, a potem płakali, każde w osobnej części domu.
Patrz co z nami zrobiłaś, mamo – myślałam schowana w ciemnościach pod wielką kołdrą – czy to warte twojej wolności?
Byłam jedyną osobą w rodzinie, która pamiętała dokładną datę ucieczki mamy. Ten ostatni dzień kwietnia 1981 roku wyrył się w mojej podświadomości tak mocno, że w każdą rocznicę przydarzało mi się coś niezwykłego. Dla równowagi, stwierdził Jonathan kiedy mu o tym powiedziałam. Ona nie pozwoli ci zapomnieć.
Mniej więcej rok później spadłam z konia gdzieś pomiędzy górami Glacier a miasteczkiem. Było już późno, nic nie widziałam w ciemnościach, a do tego nie mogłam się ruszyć przez pęknięte biodro. Po kilku godzinach znalazła mnie Angeni - młoda Indianka z rezerwatu. Wysoka, smukła, jej włosy jak czarny jedwab. Była kilka lat starsza i zazwyczaj patrzyła z góry na nas, białe dzieci z porządnej rodziny. Nigdy się nie uśmiechała, czasami nawet uciekała kiedy widziała nas z daleka. Według niej byliśmy jak barbarzyńcy, ludzie wychowani przez wilczyce. Miała na sobie podarte dżinsy dokładnie jak ja i wyćwiczony amerykański akcent, ale była inna i obie o tym wiedziałyśmy. Wrzała w niej wolność i natura, powrót do korzeni, a ja miałam tylko kolorowy telewizor i srebrną zastawę po babci. Pomogła mi jednak, eskortując aż pod dom, mówiąc mi o niebezpiecznych drogach gór. Noc szeptała na jej ciemnej skórze, kiedy kuśtykałam obok. Tak straciłam matkę, płynącą w łunie srebrzystej mgły i tak zyskałam Angeni. Uzbrojona w jej przyjaźń mogłam poradzić sobie ze wszystkim – brakiem matki, a potem jej substytutem. Do miasteczka po drugiej stronie rzeki wprowadziła się kobieta z córką w wieku Jonathan'a. Nazywały się Kornelia i Amanda Booker i były miejscową sensacją dopóki nie zastąpiły ich narodziny pierwszych w historii miasta czworaczków. Pani Booker zaczęła u nas pracę jako pomoc domowa, ale z czasem zaczęła sobie wyobrażać, że jest naszą matką, a jej wpływ na tatę odczuwalny był na każdym kroku. Och, panie Lennox, dzieci nie powinny. Ależ, panie Lennox, naturalnie, że zrobi pan jak pan uważa, ale... Frank, uważam że Jonathan postąpił nieodpowiedzialnie. Samuel mnie nie słucha, a Georgiana...
Kornelia wprowadziła do naszego domu zasady dotyczące wszystkiego co tylko możliwe. Dżinsy opięte na jej krągłych kształtach hipnotyzowały ojca tak, że nie dostrzegał już nas ani jedynej fotografii jego żony. Jak szablonowa, amerykańska nuda Kornelii mogła się równać z angielskim chłodnym wyrafinowaniem mojej matki? Brązowe, lśniące pukle bledły do zszarzałej siwizny przy ognistej miedzi prostych i miękkich jak jedwab warkoczy. Pełne kształty i twarz w kształcie serca wydawały się grube i nabrzmiałe kiedy przypominały mi się zwiewne, smukłe ciało matki, chude a jednak takie miękkie. Patrząc na Kornelię obłapiającą tatę jak ośmiornica swoją zdobycz wyobrażałam sobie co powiedziałaby mama na kipiącą z tej kobiety prowincjonalność. Ona jednak ma coś, czego brakowało Tobie, mamo. Potrafi tworzyć, a nie tylko niszczyć.
Zaakceptowaliśmy ją jednak, z braku wyboru. W końcu przyjęliśmy także Amandę, mimo że na początku szczerze jej nienawidziliśmy. Wszystko miało powrócić do normy, tak mówił tata.
Ale wtedy, dokładnie trzy lata po odejściu mamy, wrócił Dylan.
Zmieniły się zmarszczki wokół jego ciemnych oczu. Rozmnożone na kilka bruzd aż do ucha pogłębiały się w uśmiechu, kiedy Sam biegł do niego pędem przez suchą ziemię przed domem. Zmienił się też jego chód – kiedyś sprężysty i dumny, stał się chodem złodzieja. Kochaliśmy go nadal tą samą miłością co kiedyś . Taką, która robi gorącą herbatę po podróży i nie analizuje jej przyczyn. Liczyło się, że tam jest, w swoim fotelu pod największym oknem. Jakby nigdy nic skakał pieprzyk przy lewym kąciku wąskich ust.
- Kalifornia? Teksas? Hawaje? - zgadywał Sam, według hierarchii swoich ulubionych miejsc, w których swoją drogą nigdy nie był.
- Las Vegas – odpowiedział Dylan, rozglądając się po kuchni i puszczając do mnie oczko. - Przemalowaliście ściany.

Jego powitanie z Jonathanem jak powrót zaginionego brata. Skrzypiące schody, które pamiętały trójkę dzieci zjeżdżających po poręczach. Miękkie głosy burzy nadciągającej znad gór.
To wszystko zapamiętałam jako początek naszej historii.
worldnotwhite napisał(a):Przez jakiś czas krążyła naokoło zagrody koni, płynąc palcami przez ich miękkie grzywy.
Zamieniłbym "naokoło" na "dookoła", wydaje mi się, że tak brzmiałoby ciut lepiej.

worldnotwhite napisał(a):Wszyscy oprócz mnie spali, kiedy odchodziła, snem spokojnym i pewnym jutra.
Tutaj nastąpiła jakaś dziwna inwersja członów zdania... Tongue Czy nie byłoby wygodniej czytać tak: "Kiedy odchodziła, wszyscy oprócz mnie spali snem spokojnym i pewnym jutra"?

worldnotwhite napisał(a):Tata zawsze się śmiał, że wyszła za jego konie, a nie za niego,...
W języku potocznym często używamy takiego sformułowania „śmiać się że...” zapominając, że jedyną logiczną formą jest „śmiać się z...”. Ważne jest, by w prozie unikać błędnych sformułowań mowy potocznej. Może więc w tym przypadku lepiej byłoby napisać np. „Tata zawsze żartował, że...” ?


Jestem pod wrażeniem Twojego stylu. Jest taki...profesonalny Smile Po tym, jak piszesz, jak budujesz narrację, jak opisujesz widać, że dużo czytasz. Pięknie napisane, naprawdę. Nachodzi mnie tylko myśl, że jak na narrację jako opowieść nastolatki, wypowiedzi są trochę zbyt dojrzałe. Mam na myśli te wszystkie chwyty stylistyczne, którymi bardzo ładnie zresztą operujesz. No, ale to tylko moje sybiektywne spostrzeżenie Wink

Gratuluję Ci świetnego tekstu. To Twój debiut na tym forum - wg. mnie bardzo udany Wink

Pozdrów się!
Dis.
"Wszyscy oprócz mnie spali, kiedy odchodziła, snem spokojnym i pewnym jutra."
Ja to zdanie zapisałabym tak:
Kiedy odchodziła, wszyscy oprócz mnie, spali snem spokojnym i pewnym jutra.

"czasami nie mogłam patrzeć w jej morskie oczy. Były kratami, w które łomotały żywioły."
Piękna metafora.

"skórzana kurtka z londyńskich czasów. Nikt nie dotykał ich przez cała lata, aż pewnej wiosny wysprzątałam wszystko oprócz kurtki"
powtórzenie

"kiedy przypominały mi się zwiewne, smukłe ciało matki" przypominało

"Kochaliśmy go nadal tą samą miłością co kiedyś ." zbędna spacja.

Bardzo ładne opowiadanie. Wciągające, obrazowe. Masz bardzo dobry warsztat. Czytając wczułam się w główną bohaterkę. Najbardziej podobał mi się opis ucieczki matki. Był pełen pięknych metafor. Mimo, że był wzruszający to nie był ckliwy. Ogólne wrażenie bardzo dobre.

Pozdrawiam, Zuzia.