Via Appia - Forum

Pełna wersja: SPOTKANIE
Aktualnie przeglądasz uproszczoną wersję forum. Kliknij tutaj, by zobaczyć wersję z pełnym formatowaniem.
>Spotkanie<





Siedziała jak co rano o godzinie szóstej przy kuchennym stole dopijając chłodną już kawę. Pierwsze kropelki wrześniowego deszczu zaszemrały delikatnie na szybie małego okienka przy którym stał stół, zapowiadając kolejny dżdżysty dzień w Trebetherick a najprawdopodobniej i w całej Północnej Kornwalii. Skończyła pić, zaniosła szklankę do zlewu i nalała do niej wody żeby później łatwiej było ją odmyć - teraz nie miała już na to czasu, i tak za długo się zasiedziała patrząc błędnie w krajobraz fioletowych wrzosowisk rozpościerających się za oknem.
Czuła się dziś bardzo dziwnie, nieswojo. Wrażenie jakby nieuchronnie zbliżającego się ważnego wydarzenia prześladowało ją od chwili w której się obudziła. Dziwne, irracjonalne uczucie któremu towarzyszyło kotłowanie w brzuchu i ciarki przechodzące po linii kręgosłupa w górę i w dół ( jej babcia mówiła zawsze o tym uczuciu że diabeł przechodzi po plecach i w tym momencie Aleksandra pomyślała sobie że to nie było wcale takie głupie określenie). Ubrana w gruby sweter i płaszcz przeciwdeszczowy pobiegła (bo zdążyło się już na dobre rozpadać) do zaparkowanego przed domem Mini MK V z 1985 roku. Rozrusznik ledwo zakręcił, skrzynia biegów niemiłosiernie zazgrzytała ale autko odpaliło i Aleksandra wyjeżdżała już na Daymer Lane, aby później skręcić w prawo w Trewiston Lane. Dalej przejeżdżała przez osadę Tredrizzik i kierowała się na wschód żeby w końcu osiągnąć drogę numer B3314 która zaczynała się przy A39 w Slaughter Bridge a kończyła w Wadebridge w którym to Aleksandra pracowała.
Aleksandra pracowała w szpitalu Bożego Miłosierdzia w Wadebridge od sześciu lat jako fizjoterapeutka zajmująca się pacjentami będącymi w śpiączce. Nie wiadomo czemu opuściła Polskę i czemu wybrała właśnie to miejsce na spełnianie się w zawodzie który zresztą tak bardzo kochała. Nigdy z nikim o tym nie rozmawiała. Aleksandra odkąd przyjechała do Wielkiej Brytanii, w ogóle zerwała wszelkie kontakty z ludźmi ze swojej ojczyzny. Tu, w Kornwalii, najbardziej wysuniętym na południowy zachód hrabstwie Anglii też nie utrzymywała kontaktów z nikim. Nie spotykała się z sąsiadami, nie miała przyjaciół z pracy. Lubiła tylko swoich pacjentów z którymi prowadziła długie „rozmowy”, a właściwie monologi. Aleksandra nie lubiła przebywać w towarzystwie ludzi bo miała pewien dar... Dar, który raczej ona sama nazywała przekleństwem. Słyszała ludzkie myśli. Jednak nie czysto, płynnie formowane w zdania. Słyszała strzępki, pojedyncze wyrazy bądź czasem tylko sylaby, jednak nawet to co była w stanie wyłowić z głębi ludzkiego mózgu (bo jak uważał Kartezjusz dusza ludzka mieści się w mózgu, a dokładnie w szyszynce) napawało ją lękiem i przerażało. Mroczna natura ludzi, tak często skrupulatnie przez nich skrywana stała dla Aleksandry otworem. Obcowanie na co dzień z ludźmi sprawiało że czuła się jak wyspa na morzu zła, lęku i nienawiści. Dlatego zamknęła się w sobie, dlatego wyobcowała się zupełnie ze społeczeństwa w trosce o swoje zdrowie psychiczne. Jednak kto wie czy samotność nie była równie męcząca i przygnębiająca jak codzienne wysłuchiwanie litanii złorzeczeń. Najczęściej przychodziła ona w nocy, bezszelestnie wsuwając się pod kołdrę i biorąc Aleksandrę w swoje lodowato zimne ramiona. Tak, samotność, towarzyszka jej życia do której niby przywykła, ale z którą często nie umiała sobie poradzić. Ostatnio coraz częściej.
Przejeżdżając obok kościoła św. Enodoca w Trebetherick przypomniała sobie wydarzenie które miało miejsce parę tygodni temu. Otóż pewnej wietrznej soboty spacerując niedaleko tego szarego, kamiennego kościółka ze strzelistą wieżyczką, pośród kamiennych nagrobków spotkała żebraczkę - małą, przygarbioną staruszkę wspierającą się na sękatym kiju. Wrzuciła jej do kubeczka pięć funtów. Już miała iść dalej i zatopić się w swoich myślach kiedy usłyszała za sobą stękliwy głos staruszki:
- Ukojenie przyjdzie do ciebie..
- Słucham? – Aleksandra odwróciła się w stronę babci. – Coś pani do mnie mówiła?
- Jesteś bardzo nieszczęśliwa, jesteś wyjątkowa. Jesteś nieszczęśliwa, ale ten na którego czekasz, przynoszący ukojenie przyjdzie, doczekasz się go. Przybędzie na żelaznych rumakach a z nim będzie ból istnienia, podobny do twojego...Ukojenie, pomoc, odnajdzie cię..
- Ale o czym pani... – i w tym momencie stało się coś bardzo dziwnego. Mgła która zasnuwała obniżenie terenu na którym znajdował się ten parafialny cmentarzyk znikła i Aleksandra z przerażeniem zobaczyła że żadnej staruszki tam nie ma, że stoi i patrzy na kamienna rzeźbę nagrobną przypominającą anioła o zatartych przez czas rysach po której pełzł czarny ślimak bez skorupy, zostawiając za swoją mięsistą stopą krwawy ślad. Wzdrygnęła się ze strachu i czym prędzej wróciła do domu. Gorąca herbata z miodem i odrobina cherry sprawiły, że już gdy kładła się spać nie pamiętała o tym dziwnym przeżyciu.
Jednak teraz obraz ten powrócił, pamiętała niemal dokładnie każde słowo wypowiedziane przez...no właśnie, przez co? Widmo? Ducha? Przez głowę przemknęło jej, że może właśnie dziś wydarzy się to, co usłyszała w przepowiedni, jednak już po chwili zganiła się w myśli za tę głupotę.
Była już w Wadebridge, mieście oddalonym od jej miejscowości o trochę ponad dziesięć kilometrów. Przejechała przez „Most na wełnie” (według legendy most zbudowano właśnie na wełnie) spinający dwa brzegi rzeki Camel. Przejechała obok szarego budynku w którym mieściła się administracja całego dystryktu North Cornwall na którym posępnie powiewała czarna flaga z białym krzyżem pośrodku – sztandar św. Pirana, flaga Kornwalii. Skierowała auto w stronę Tremarren Road, przy której mieścił się szpital, miejsce jej pracy.
Na parkingu stało już kilka samochodów a więc nie była pierwsza jak to zwykle bywało, to przez to że zamarudziła rano gapiąc się bez sensu w okno. W myślach obiecała sobie, że więcej już się to nie powtórzy. Weszła przez rozsuwane drzwi nad którymi duży, trochę już podrdzewiały szyld głosił: „Szpital Miejski Bożego Miłosierdzia w Wadebridge”, przeszła energicznym krokiem przez hol, podbiła kartę pracy i już była w windzie. Cichy pomruk jaki panował w środku zawsze ją uspokajał. Lecz nie tym razem. Dzisiaj dźwięk - niby ten sam co zwykle - przynosił inne, straszne skojarzenia. Miała wrażenie, że nie jedzie w górę, lecz spada w dół, wprost do paszczy diabła. Wrażenie to minęło z odgłosem dzwonka obwieszczającego czwarte piętro. Szybkim krokiem, prawie biegnąc dotarła do swojego pokoju przy obszernej sali na której było jedenaście łóżek, z czego dziesięć było zapełnionych pacjentami. Można było pomyśleć, że byli martwi, ponieważ w ogóle się nie poruszali, jednak rytmicznie rozchodzące się fale EKG na monitorach przy każdym łóżku wskazywały na coś innego. Byli to właśnie pacjenci Aleksandry. Pacjenci w śpiączce. Jej milczący partnerzy codziennych rozmów.
Przebrała się w pokoju, założyła fartuch. Usiadła przy biurku. Chciała zobaczyć, czy dużo miała papierkowej roboty na dziś, lecz w tym momencie przed oczami zrobiło jej się ciemno, po chwili pojawiły się koncentryczne różnokolorowe kręgi kręcące się każdy w inną stronę, poczuła, że traci kontakt z rzeczywistością, że zapada się gdzieś głęboko w jakąś otchłań której nawet nie ogarnia myślami i w tym momencie osunęła się nieprzytomna na podłogę. Wiszący na ścianie elektroniczny zegarek wskazywał godzinę siódmą czterdzieści dwie.



***
Obudził go przyjemny zapach kawy i jeszcze przyjemniejszy pocałunek. Otworzył oczy. Uwielbiał te momenty w których budził się i miał ją u swojego boku. Bez makijażu, z trochę potarganymi włosami, różowymi ustami – taką naturalną. Powietrze w sypialni pachniało seksem, przepełnione było prawie namacalną energią. Uwielbiał takie momenty, jednak nie dziś. Dziś było inaczej. Dziś miało się coś wydarzyć.
Kamil i Agnieszka spotykali się ze sobą od jakiegoś już czasu (może trzy miesiące?). On wiedział że nic z tego nie będzie, zaznaczył to nawet na początku ich znajomości. Powiedział że nie jest gotowy na stały związek po tym co przeszedł, że nie wie czy kiedykolwiek będzie w ogóle w stanie związać się z kimś. Miał coraz silniejsze bóle głowy, co noc dręczyły go przerażające sny. Bał się o siebie, bał się o swoje zdrowie psychiczne dlatego nie chciał stać się dla drugiej osoby kimś ważnym, nie zniósłby gdyby przypadkowo wyrządził jej krzywdę. A poza tym nic do niej nie czuł poza pociągiem fizycznym.
Zerwał się z łóżka, jak rażony gromem. Przed oczami pociemniało mu. Widział pod zamkniętymi powiekami wyryty jakby scyzorykiem w drewnianej ławce napis. Dwanaście liter, które wdzierały mu się głęboko w mózg jak szpikulce do lodu, penetrowały jego myśli, nie dawały o sobie zapomnieć. Litery układały się w słowo które Kamil widział pierwszy raz w życiu. „Trebetherick”. Trebetherick, Trebetherick – dudniło mu w głowie, powtarzał to na głos jak opętany. Półnaga Agnieszka ze zdumienia nie mogła wydobyć z siebie słowa. Patrzyła na niego jak na szaleńca i w rzeczy samej tak wyglądał. W jednej chwili zrobił się blady jak kreda, na czole pojawiły się kropelki potu a w oczach popękały wszystkie żyłki. Siadł przed komputerem i wstukał w wyszukiwarce „Trebetherick”. Mówił coś do siebie niewyraźnie i bez większego sensu. Po chwili uspokoił się zupełnie, tak jakby zakończył właśnie swój występ w teatrze i zszedł za kulisy do garderoby. Znów stał się sobą. Usiadł na brzegu łóżka obok Agnieszki.
- Posłuchaj mnie uważnie – zaczął powoli acz pewnie. – Znów dzieje się ze mną coś dziwnego. Znów coś jest nie tak. Muszę teraz, w tym momencie wyjść przez te drzwi i udać się do Trebetherick. To jest w Północnej Kornwalii, w Wielkiej Brytanii. Nie wiem czemu i po co ale wiem że muszę tam być. Wiem że jeśli tego nie zrobię, jeśli... Nie, muszę i już. Jeśli wrócę, jeśli kiedykolwiek wrócę znajdę cię i ci wszystko wytłumaczę. Ale nie teraz. Zresztą sam nie wiem dokładnie o co chodzi. – I chciał powiedzieć jeszcze coś miłego na pożegnanie ale jedyne co wymyślił to „Znajdziesz sobie lepszego”. Ubrał się, wziął płaszcz i wyszedł. Agnieszce, w momencie kiedy Kamil zamknął drzwi, po policzkach zaczęły płynąć łzy. Bo Agnieszka cały czas się łudziła, że Kamil ją pokocha.
Jeszcze schodząc na dół kamienicy zamówił taksówkę. Czekał prawie dziesięć minut. W tym czasie wypalił dwa papierosy. Kazał się zawieść na Okęcie. Jechał z Pragi ponad godzinę, w międzyczasie sprawdzając w Internecie loty do Wielkiej Brytanii. Samolot miał na londyńskie Gatwick a z Gatwick już innymi liniami musiał dostać się do Newquay, lotniska położonego o około dwadzieścia kilometrów na południowy zachód od Wadebridge.
Trzy godziny później był już w samolocie lecącym do Newquay. Siedział przy oknie patrząc na stalowoszare niebo nad Anglią. Stewardessa pchająca przed sobą wózek z napojami zatrzymała się przy rzędzie Kamila i zapytała go czy ma może ochotę na coś do picia. Kamil nie odpowiedział. Po prostu jej nie słyszał. Był tak głęboko zanurzony w swoich myślach że zamknął się w swoistej skorupie przed całym światem. Istniał tylko on i to co miało się zdarzyć, choć właściwie nie wiedział dokładnie co.
Około godziny piętnastej był już w Newquay. Gdy tylko wysiadł z samolotu, wiedział na sto procent, że jest już w Anglii. Tej pogody nie można było pomylić z żadnym innym miejscem na świecie. Niebo było jednolicie kobaltowe, powietrze było wilgotne choć nie padało. Wiał silny wiatr niosący zapach morza. Ogólnie było szaro i przygnębiająco. Był tak zmęczony psychicznie i wyczerpany fizycznie że postanowił wynająć pokój w hotelu i przespać się parę godzin.
Spał jak niemowlę. Nic mu się nie śniło, żadne koszmary nie zakłóciły jego snu. Obudził się rześki i wypoczęty. Jednak w głowie ciągle kołowała mu nazwa miejscowości – Trebetherick, a teraz dodatkowo zaczął mu się powoli krystalizować zarys kobiecej twarzy. Pięknej twarzy. Widział delikatne, namiętne usta, żywe brązowe oczy, ciemne włosy... Reszta jakby skrywała się za mgłą, jednak już z tych szczegółów wiedział, że owa kobieta ma nieprzeciętną urodę.
W recepcji hotelu poprosił o zamówienie taksówki. Przyjechała prawie błyskawicznie. Hotel w którym spędził noc znajdował się w Higher Bospolvans, stąd niedaleko było do drogi A39, którą właśnie miał zamiar jechać taksówkarz. Kamil poprosił go bowiem, żeby jechał (nie wiedzieć czemu) przez Wadebridge. Kierowca, niesympatyczny gbur, nie napomknął nawet że, nadłożą dużo drogi, że do Trebetherick można dostać się zdecydowanie szybciej. Nie zrobił tego, bo w myślach liczył już funty, które wpadną mu do kieszeni.
Gdy dojeżdżali do Wadebridge, zaczął czuć dziwne mrowienie w palcach. Kierowca kluczył wąskimi uliczkami miasta. W końcu dotarli do głównej drogi, Tremarren Road. Kamil od niechcenia spojrzał w lewo i zobaczył dosyć spory, pięciopiętrowy budynek. Nad wejściem dostrzegł, niewielki z tej odległości, napis. Z trudem go odczytał. Tablica głosiła: „Szpital Miejski Bożego Miłosierdzia w Wadebridge”. Pasażer taksówki poczuł najpierw dziwny, jakby metaliczny posmak w ustach. Potem w głowie zaczęło mu wirować jak na karuzeli. W końcu poczuł, jakby spadał w ciemną, wilgotną, pokrytą mchem studnię, osunął się na siedzenie i na dobre stracił przytomność. Zegarek przy prędkościomierzu w taksówce wskazywał siódmą czterdzieści dwie.



Fale oceanu rytmicznie obmywały mu stopy zanurzone w gorącym piasku żółciutkiej plaży. Słońce przyjemnie grzało. Stali zupełnie nadzy. Jednak nagość nie przeszkadzała im, nie czuli z tego powodu żadnego dyskomfortu. Zachowywali się tak, jakby w ogóle nie zwracali uwagi na ten nic nie znaczący drobiazg jakim był brak ubioru. Stali tak chwilę i patrzyli na siebie w skupieniu z oddali. Nie czuli nic z tego do czego byli przyzwyczajeni. Nie czuli bólu, lęku, złości, zmęczenia, samotności - tak jakby te uczucia w ogóle nie istniały na tej magicznej plaży. Czuli radość, szczęście i coś jeszcze... Powoli zaczęli do siebie podchodzić. Z sekundy na sekundę rosło napięcie, ale było to zdecydowanie przyjemne uczucie. Kiedy znaleźli się w odległości metra od siebie Aleksandra chwyciła go za dłoń. Uśmiechnęła się. Kamil odwzajemnił jej uśmiech.
- Czekałam na ciebie. Czekałam na ciebie całe życie. I oto jesteś, stoisz tu przede mną. A ja nie wiem co powiedzieć.
- Nic nie musisz mówić – wyszeptał, a jego głos pełen był miłości – Wystarczy, że będziesz blisko, że będziesz przy mnie już do końca.
Ich usta zetknęły się w płomiennym pocałunku, ich ciała zwariowały od ogromu szczęścia które ich przepełniało. Tak szczęśliwe mogą być tylko dwie dusze, które były sobie przeznaczone i które na końcu drogi się odnalazły.
I odeszli dla świata, lecz zawsze już będą razem....



...Tylko dla siebie, na tej magicznej plaży...
Pielęgniarka zamknęła zeszyt zapełniony równiutkim, drobnym pismem. Oczy miała jakby zbyt wilgotne. Wzruszyła się.
- No dobrze moje żuczki. Jak wam się podobało? Ehh dziękuję, czy nie za dużo tych komplementów? – uśmiechnęła się szeroko. – Teraz tylko musze to przepisać na komputerze i popytam znajomych gdzie to można wysłać. Może do jakiegoś czasopisma dla młodych pisarzy? Kto wie, może akurat komuś się spodobają moje wypociny? Dobrze kochani moi, teraz czas na zmianę kroplówek – i to rzekłszy udała się do magazynku z lekami. Wychodząc obejrzała się jeszcze raz przez ramię. Na dużej sali z jedenastoma łóżkami leżało dziesięć nieruchomych ciał. Jedyną oznaką ich życia było rytmiczne „ping” wydobywające się z aparatury kontrolującej podstawowe parametry życiowe. Pielęgniarka na chwilę przystanęła. Zdawało jej się że kątem oka dostrzegła ruch. Tak, jakby dwójka jej pacjentów leżących obok siebie złapało się za dłonie.
- Kamil i Aleksandra? – pomyślała. – Nie, to przecież niemożliwe, przecież oni leżą tu bez żadnego ruchu od ponad sześciu lat. Chyba jestem przepracowana. – I z tą myślą szybszym krokiem udała się do magazynku, po drodze włączając ekspres do kawy.
Popołudniowe słońce wpadało ukośnie przez okno do obszernej sali. Padało w ten sposób, że promienie oświetlały tylko dwa łóżka. Dwójkę pacjentów. Jego i ją. Kamila i Aleksandrę. A na ich ustach gościł uśmiech.




05.07.2009r.
"W ogóle Aleksandra odkąd przyjechała do Wielkiej Brytanii zerwała wszelkie kontakty z ludźmi ze swojej ojczyzny." To "w ogóle" na początku zdania tu nie pasuje. Może <Aleksandra odkąd przyjechała do Wielkiej Brytanii, w ogóle zerwała wszelkie kontakty z ludźmi ze swojej ojczyzny>

Tu(,)w Kornwalii,

wyalienowała się zupełnie ze społeczeństwa w trosce o swoje zdrowie psychiczne. - "wyalienować się" to wyrażenie slangowe, nie pasuje mi tu. Może "wyobcowała"?

towarzyszka jej życia do której niby przywykła(,) ale z którą często nie umiała sobie poradzić. Ostatnio coraz częściej.

I już miała iść dalej i zatopić się w swoich myślach kiedy usłyszała za sobą stękliwy głos staruszki:- wybacz, ale zawsze mnie to gryzie. Zaczynanie zdania od "i"

czarny ślimak bez skorupy(,) zostawiając za swoją mięsistą stopą krwawy ślad.

i odrobina cherry sprawiły(,) że już gdy kładła się spać nie pamiętała o tym dziwnym przeżyciu.

Przez głowę przemknęło jej(,) że może właśnie dziś wydarzy się to(,) co usłyszała w przepowiedni, jednak już po chwili zganiła się w myśli za tę głupotę.

W myślach obiecała sobie(,)że więcej już się to nie powtórzy.

Miała wrażenie(,) że nie jedzie w górę,

Można było pomyśleć(,) że byli martwi, ponieważ w ogóle się nie poruszali(,) jednak rytmicznie rozchodzące się fale EKG na

Chciała zobaczyć(,) czy dużo miała papierkowej roboty na dziś(,) lecz w tym momencie przed oczami zrobiło

poczuła(,) że traci kontakt z rzeczywistością,

Doczytałam do końca pierwszej części, potem zajmę się drugą i ocenię całość. Pozdrawiam, Kaprys


Tak jak obiecałam, kontynuuję czytanie i korektę Smile
Gdy tylko wysiadł z samolotu(,) wiedział na sto procent(,)że jest już w Anglii.

zaczął powoli acz pewnie.- to takie moje osobiste odczucie, ale w tym wypadku "acz" jest chyba zbyt wyszukane.

Zerwał się z łóżka(,)jak rażony gromem.

Bo Agnieszka cały czas się łudziła(,) że Kamil ją pokocha.

Dwanaście liter(,) które wdzierały mu się głęboko w mózg jak szpikulce do lodu,- to porównanie do szpikulców od lodu jakoś mi tu nie pasuje. Ale to również tylko moja sugestia

jednak już z tych szczegółów wiedział(,) że owa kobieta ma nieprzeciętną urodę.

Przyjechała prawie błyskawicznie- prawie? Albo błyskawicznie, albo nie Smile

stąd niedaleko było do drogi A39(,)którą właśnie miał zamiar jechać taksówkarz.

napomknął nawet(,) że nadłożą dużo drogi,

Kamil poprosił go bowiem(,) żeby jechał (nie wiedzieć czemu) przez Wadebridge.

Nie napomknął(,) bo w myślach liczył już funty(,) które wpadną mu do kieszeni. - poza tym powtórzenie, dwa razy "nie napomknął"

Gdy dojeżdżali to Wadebridge (,)zaczął czuć dziwne mrowienie w palcach.

W końcu poczuł(,) jakby spadał w ciemną, wilgotną, pokrytą mchem studnię,

Zachowywali się tak(,)jakby w ogóle nie zwracali uwagi na ten nic nie znaczący drobiazg(,) jakim był brak ubioru.

Czuli radość, szczęście, i coś jeszcze... niepotrzebny przecinek przed "i"

Wystarczy(,) że będziesz blisko, że będziesz przy mnie już do końca.

Tak szczęśliwe mogą być tylko dwie dusze(,) które były sobie

Tak(,)jakby dwójka jej pacjentów leżących obok siebie złapało się za dłonie.

Teraz coś ode mnie. ciekawy motyw z opowiadaniem na końcu. Przyznam, że nie spodziewałam się, że historia jest czytana pacjentom w śpiączce, ale już to, że Ci bohaterowie tam leżeli, jest stanowczo przedobrzone, łącznie z faktem, że trzymali się za ręce i uśmiechali. Chyba pielęgniarka podniosłaby alarm, gdyby zobaczyła coś takiego u pacjentów od sześciu lat leżących bez ruchu. Nie mam jednoznacznej oceny Twojego utworu, czy mi się podoba czy nie. Są elementy, które bardzo mi się podobają, a są takie, które mi nie leżą. Mimo potknięć interpunkcyjnych masz łatwość pisania, trzeba teraz tylko popracować nad warsztatem, ale z tym już nie do mnie, bo ja mały robaczek jestem i się nie znam Smile Serdecznie pozdrawiam, Kaprys

P.S. Mamy takie same tytuły opowiadań, ja tez zamieściłam "Spotkanie", dłuższy czas temu Smile
Ojojoj, znalazło się tego trochę Big Grin Fakt, interpunkcja nie jest moją mocną strona Smile dziękuję Ci za wysiłek, jaki włożyłaś w poprawianie tego "bezprzecinkowego" opowiadania ;D
I dziękuję za opinię, mimo wszystko chyba pochlebną ;P
Pozdrawiam
P.S. Jeśli masz wolną noc i ochotę na trochę zabawy z przecinkami, zapraszam do mojego innego opowiadania - "Willa" w dziale kryminały Big Grin
Faktycznie końcówka troszeczkę infantylna... Ale pomysł fantastyczny, wykonanie też dobre. Czyta się płynnie i szybko. Błędów nie wypisuję, bo wszystkie wyłapała kaprys_losu.
Jeśli ja miałabym zakończyć to opowiadanie skończyłabym na tym:
Na dużej sali z jedenastoma łóżkami leżało dziesięć nieruchomych ciał. Jedyną oznaką ich życia było rytmiczne „ping” wydobywające się z aparatury kontrolującej podstawowe parametry życiowe. Pielęgniarka na chwilę przystanęła. -> i tu dopisała tylko coś w stylu, że od lat już się nimi opiekowała albo coś takiego =) Wg mnie wyglądałoby to znacznie lepiej.

Pozdrawiam!
Poprawione Smile