26-05-2010, 12:23
Oto jest, mój najnowszy twór. Dziecię powstałe z mojego niegodnego pióra. Mam nadzieję, że razem z nim postawiłem malutki kroczek do przodu, opanowując zawiłe podstawy pisania:
Piekielne słońce, teraz już wiem jak czułby się człowiek smażony na patelni. Jak ona mogła mnie tu wysłać, bez żadnego przygotowania, bez słowa wyjaśnienia. Czuję jak powoli odpływam, coraz dalej i dalej. Wygląda na to, że tutaj zakończy się moje zadanie. Przynajmniej te sępy, krążące od dwóch dni na niebie, będą zadowolone, ucztując na moim truchle. Mam nadzieje, że po powrocie do tamtego świata, spotkam Desti i będę mógł jej odpłacić, za tę milutką, kilkudniową podróż przez pustynię. Heh, chociaż nie, nawet wtedy, nie dałbym rady na nią nakrzyczeć, mam do niej zbyt wielką słabość. Cholerna, sadystyczna miłość.
Wygląda na to, że umysł w końcu się poddał, jak inaczej można by wytłumaczyć to co widziałem. Przez środek pustyni szły dwie postacie. Gdyby to byli Beduini lub inni pustynni wędrowcy to skakałbym z radości, no przynajmniej energicznie machał palcem. Zapewne uratowaliby mnie i pomogli wrócić do cywilizacji. To jednak były dwie damy, w długich barokowych sukniach, z fikuśnymi parasolkami, które zapewne miały chronić je od promieni słońca. Idealny książkowy przykład kobiet z wyższych sfer. Pewnie za chwilę, rozłożą koc na wydmie i zaproszą mnie na popołudniową herbatkę. Dałbym głowę, że ta niższa ma na plecach parę czarnych, kruczych skrzydeł. Moja wyobraźnia musi mieć niezły ubaw, tworząc tą iluzje.
– Jak sadzisz, to jeszcze żyje? – zapytała jedna z nich. Musiałem stracić na chwilę świadomość, bowiem stały teraz tuż obok.
– Nie wiem, sprawdzić? – odpowiedziała druga, w jej głosie brzmiało coś niepokojącego.
– „To” żyje i ma się całkiem dobrze – przerwałem im rozmowę, spojrzały na mnie lekko zaskoczone.
– Och, przepraszam – odparła jedna z nich. – Nie sądziłam, że nas słyszysz, gdybym wiedziała, nie nazwałabym Cię tak niegrzecznie.
– Przeprosiny przyjęte, macie może wodę? Trochę mi zaschło w gardle. – Nie piłem nic od czterech dni, gdybym był zwykłym człowiekiem, pewnie już dawno doprowadziło by mnie to na skraj obłędu.
– Ależ oczywiście, że mamy. Rubin bądź tak miła i podaj panu bukłak – powiedziała wyższa z nich. Druga po chwili zawahania wyjęła z torebki pojemnik z wodą, po czym położyła go tuż obok mojej głowy. Zebrałem resztę sił, które mi jeszcze pozostały. Usiadłem po turecku i zacząłem pić. Smak orzeźwiającej wody w ustach był bardzo przyjemny. Coś mi mówi, że one nie były jedynie wytworem mojej wyobraźni.
– Dziękuje, tego mi było trzeba. Teraz będę mógł iść dalej przez parę dni – wyciągnąłem rękę w stronę wyższej, chcąc oddać bukłak, jednak ona jedynie się uśmiechnęła.
– Zatrzymaj wodę, jestem pewna, że Ci się przyda. My jeszcze mamy spory zapas, poza tym niedaleko stąd jest oaza i nasz domek letniskowy. Właśnie wybrałyśmy się stamtąd na spacer i znalazłyśmy Ciebie.
–Wybaczcie mój nietakt, ale nurtuje mnie jedno pytanie. Nie jest wam ciut gorąco w tych sukniach? – Dziewczyny spojrzały na siebie. Ja zaś, teraz gdy odzyskałem jasność umysłu, mogłem im się lepiej przyjrzeć. Wyższa, miała czarną suknię, kontrastującą z jej bladą cerą i niemal białymi włosami. Niższa, była ubrana całkowicie na żółto, nawet dwie wstążeczki, wplecione w długie, rude włosy, były tego samego koloru. Muszę przyznać, że uroda wybawicielek wywarła na mnie duże wrażenie, jednak było w nich coś niepokojącego, jeżącego włosy na karku.
– Gorąco? Cóż, powiedzmy, że takie kwestie nas nie dotyczą – odparła wyższa. – Ty zresztą też nie wyglądasz na przeciętnego, umierającego z pragnienia wędrowca, jakich wielu na pustyni – zachichotała. Przez chwilę wydawało mi się, że cień na jej twarzy zaczyna się pogłębiać, tworząc czarną, nieprzeniknioną maskę, ozdobioną jedynie przez rząd białych, ostrych jak brzytwy, wyszczerzonych kłów. Jednak gdy mrugnąłem, wszystko wróciło do normy. Dla pewności przypatrywałem się jej przez chwilę, ona zaś odpowiedziała mi uśmiechem. – Jak masz na imię? – zapytała.
– Kamil, a wy?
– Rubin – odparła mniejsza. Mógłbym przysiąc, że od początku rozmowy, ani razu nie zmienił się wyraz jej twarzy. Ciągle gościła na niej całkowita obojętność.
–A ja jestem Kornelia, miło mi Cię poznać Kamilu – odpowiedziała wesoło wyższa i wyciągnęła rękę w moją stronę. Nie byłem pewny czy mam ją uścisnąć, czy pocałować. Skoro jednak prowadziłem kulturalną rozmowę z damami, zdecydowałem się na to drugie. W momencie gdy moje usta musnęły jej dłoń, poczułem przenikliwy chłód oraz niesamowitą gładkość jej skóry, tak jakby była wykonana z lodu, aż przeszedł mnie dreszcz. Kornelia szybko zabrała rękę, po czym razem z Rubin przyglądały mi się dziwnie przez dłuższą chwilę.
– Jesteś dość… wyjątkowy, Kamilu – przerwała w końcu ciszę Kornelia. Towarzyszący jej od początku naszej rozmowy uśmiech zniknął, a w głosie wyczułem ostrożność i niepewność. Szybko jednak odzyskała radosną postawę i mówiła dalej. – Może zechciałbyś nam towarzyszyć, w drodze powrotnej do naszego domku? Jestem pewna, że jesteś zmęczony i chętnie byś odpoczął chwilę. – Pomyślałem o Desti. Muszę spróbować wykonać zadanie, które mi przydzieliła, a to zaproszenie może mi w tym bardzo pomóc.
– Jeśli nie będę wam przeszkadzać… – zacząłem.
– Nie będziesz, chodź – przerwała mi Rubin.
– Zatem, panie przodem.
Dziewczyny szły spory kawałek przede mną, sprawdzając co chwilę, czy nadążam. Szeptały między sobą, myśląc, że ich nie słyszę, jednak niezwykła wytrzymałość nie byłą jedyną cechą, która odróżniała mnie od zwykłych ludzi. Słuch też był ciut lepszy. Z urywków rozmowy udało mi się usłyszeć między innymi, jak Kornelia mówi: „…nie zadziałało, poczułam się dziwnie, tak jakbym próbowała czerpać coś, czego nie ma….” , na co Rubin jej odpowiedziała: „…wiem, podobnie jak… są, a ich nie ma… głos też nie działał.” Nim jednak udało mi się usłyszeć coś więcej, dotarliśmy na miejsce. Faktycznie było niedaleko, jednak to co zobaczyłem, przeszło moje najśmielsze oczekiwania…
Jeśli uznam, że jestem zadowolony z tego fragmentu, zapewne napiszę też i kontynuacje
Piekielne słońce, teraz już wiem jak czułby się człowiek smażony na patelni. Jak ona mogła mnie tu wysłać, bez żadnego przygotowania, bez słowa wyjaśnienia. Czuję jak powoli odpływam, coraz dalej i dalej. Wygląda na to, że tutaj zakończy się moje zadanie. Przynajmniej te sępy, krążące od dwóch dni na niebie, będą zadowolone, ucztując na moim truchle. Mam nadzieje, że po powrocie do tamtego świata, spotkam Desti i będę mógł jej odpłacić, za tę milutką, kilkudniową podróż przez pustynię. Heh, chociaż nie, nawet wtedy, nie dałbym rady na nią nakrzyczeć, mam do niej zbyt wielką słabość. Cholerna, sadystyczna miłość.
Wygląda na to, że umysł w końcu się poddał, jak inaczej można by wytłumaczyć to co widziałem. Przez środek pustyni szły dwie postacie. Gdyby to byli Beduini lub inni pustynni wędrowcy to skakałbym z radości, no przynajmniej energicznie machał palcem. Zapewne uratowaliby mnie i pomogli wrócić do cywilizacji. To jednak były dwie damy, w długich barokowych sukniach, z fikuśnymi parasolkami, które zapewne miały chronić je od promieni słońca. Idealny książkowy przykład kobiet z wyższych sfer. Pewnie za chwilę, rozłożą koc na wydmie i zaproszą mnie na popołudniową herbatkę. Dałbym głowę, że ta niższa ma na plecach parę czarnych, kruczych skrzydeł. Moja wyobraźnia musi mieć niezły ubaw, tworząc tą iluzje.
– Jak sadzisz, to jeszcze żyje? – zapytała jedna z nich. Musiałem stracić na chwilę świadomość, bowiem stały teraz tuż obok.
– Nie wiem, sprawdzić? – odpowiedziała druga, w jej głosie brzmiało coś niepokojącego.
– „To” żyje i ma się całkiem dobrze – przerwałem im rozmowę, spojrzały na mnie lekko zaskoczone.
– Och, przepraszam – odparła jedna z nich. – Nie sądziłam, że nas słyszysz, gdybym wiedziała, nie nazwałabym Cię tak niegrzecznie.
– Przeprosiny przyjęte, macie może wodę? Trochę mi zaschło w gardle. – Nie piłem nic od czterech dni, gdybym był zwykłym człowiekiem, pewnie już dawno doprowadziło by mnie to na skraj obłędu.
– Ależ oczywiście, że mamy. Rubin bądź tak miła i podaj panu bukłak – powiedziała wyższa z nich. Druga po chwili zawahania wyjęła z torebki pojemnik z wodą, po czym położyła go tuż obok mojej głowy. Zebrałem resztę sił, które mi jeszcze pozostały. Usiadłem po turecku i zacząłem pić. Smak orzeźwiającej wody w ustach był bardzo przyjemny. Coś mi mówi, że one nie były jedynie wytworem mojej wyobraźni.
– Dziękuje, tego mi było trzeba. Teraz będę mógł iść dalej przez parę dni – wyciągnąłem rękę w stronę wyższej, chcąc oddać bukłak, jednak ona jedynie się uśmiechnęła.
– Zatrzymaj wodę, jestem pewna, że Ci się przyda. My jeszcze mamy spory zapas, poza tym niedaleko stąd jest oaza i nasz domek letniskowy. Właśnie wybrałyśmy się stamtąd na spacer i znalazłyśmy Ciebie.
–Wybaczcie mój nietakt, ale nurtuje mnie jedno pytanie. Nie jest wam ciut gorąco w tych sukniach? – Dziewczyny spojrzały na siebie. Ja zaś, teraz gdy odzyskałem jasność umysłu, mogłem im się lepiej przyjrzeć. Wyższa, miała czarną suknię, kontrastującą z jej bladą cerą i niemal białymi włosami. Niższa, była ubrana całkowicie na żółto, nawet dwie wstążeczki, wplecione w długie, rude włosy, były tego samego koloru. Muszę przyznać, że uroda wybawicielek wywarła na mnie duże wrażenie, jednak było w nich coś niepokojącego, jeżącego włosy na karku.
– Gorąco? Cóż, powiedzmy, że takie kwestie nas nie dotyczą – odparła wyższa. – Ty zresztą też nie wyglądasz na przeciętnego, umierającego z pragnienia wędrowca, jakich wielu na pustyni – zachichotała. Przez chwilę wydawało mi się, że cień na jej twarzy zaczyna się pogłębiać, tworząc czarną, nieprzeniknioną maskę, ozdobioną jedynie przez rząd białych, ostrych jak brzytwy, wyszczerzonych kłów. Jednak gdy mrugnąłem, wszystko wróciło do normy. Dla pewności przypatrywałem się jej przez chwilę, ona zaś odpowiedziała mi uśmiechem. – Jak masz na imię? – zapytała.
– Kamil, a wy?
– Rubin – odparła mniejsza. Mógłbym przysiąc, że od początku rozmowy, ani razu nie zmienił się wyraz jej twarzy. Ciągle gościła na niej całkowita obojętność.
–A ja jestem Kornelia, miło mi Cię poznać Kamilu – odpowiedziała wesoło wyższa i wyciągnęła rękę w moją stronę. Nie byłem pewny czy mam ją uścisnąć, czy pocałować. Skoro jednak prowadziłem kulturalną rozmowę z damami, zdecydowałem się na to drugie. W momencie gdy moje usta musnęły jej dłoń, poczułem przenikliwy chłód oraz niesamowitą gładkość jej skóry, tak jakby była wykonana z lodu, aż przeszedł mnie dreszcz. Kornelia szybko zabrała rękę, po czym razem z Rubin przyglądały mi się dziwnie przez dłuższą chwilę.
– Jesteś dość… wyjątkowy, Kamilu – przerwała w końcu ciszę Kornelia. Towarzyszący jej od początku naszej rozmowy uśmiech zniknął, a w głosie wyczułem ostrożność i niepewność. Szybko jednak odzyskała radosną postawę i mówiła dalej. – Może zechciałbyś nam towarzyszyć, w drodze powrotnej do naszego domku? Jestem pewna, że jesteś zmęczony i chętnie byś odpoczął chwilę. – Pomyślałem o Desti. Muszę spróbować wykonać zadanie, które mi przydzieliła, a to zaproszenie może mi w tym bardzo pomóc.
– Jeśli nie będę wam przeszkadzać… – zacząłem.
– Nie będziesz, chodź – przerwała mi Rubin.
– Zatem, panie przodem.
Dziewczyny szły spory kawałek przede mną, sprawdzając co chwilę, czy nadążam. Szeptały między sobą, myśląc, że ich nie słyszę, jednak niezwykła wytrzymałość nie byłą jedyną cechą, która odróżniała mnie od zwykłych ludzi. Słuch też był ciut lepszy. Z urywków rozmowy udało mi się usłyszeć między innymi, jak Kornelia mówi: „…nie zadziałało, poczułam się dziwnie, tak jakbym próbowała czerpać coś, czego nie ma….” , na co Rubin jej odpowiedziała: „…wiem, podobnie jak… są, a ich nie ma… głos też nie działał.” Nim jednak udało mi się usłyszeć coś więcej, dotarliśmy na miejsce. Faktycznie było niedaleko, jednak to co zobaczyłem, przeszło moje najśmielsze oczekiwania…
Jeśli uznam, że jestem zadowolony z tego fragmentu, zapewne napiszę też i kontynuacje