Via Appia - Forum

Pełna wersja: Plugawiciel
Aktualnie przeglądasz uproszczoną wersję forum. Kliknij tutaj, by zobaczyć wersję z pełnym formatowaniem.
Stron: 1 2
Oto jest, mój najnowszy twór. Dziecię powstałe z mojego niegodnego pióra. Mam nadzieję, że razem z nim postawiłem malutki kroczek do przodu, opanowując zawiłe podstawy pisania:


Piekielne słońce, teraz już wiem jak czułby się człowiek smażony na patelni. Jak ona mogła mnie tu wysłać, bez żadnego przygotowania, bez słowa wyjaśnienia. Czuję jak powoli odpływam, coraz dalej i dalej. Wygląda na to, że tutaj zakończy się moje zadanie. Przynajmniej te sępy, krążące od dwóch dni na niebie, będą zadowolone, ucztując na moim truchle. Mam nadzieje, że po powrocie do tamtego świata, spotkam Desti i będę mógł jej odpłacić, za tę milutką, kilkudniową podróż przez pustynię. Heh, chociaż nie, nawet wtedy, nie dałbym rady na nią nakrzyczeć, mam do niej zbyt wielką słabość. Cholerna, sadystyczna miłość.

Wygląda na to, że umysł w końcu się poddał, jak inaczej można by wytłumaczyć to co widziałem. Przez środek pustyni szły dwie postacie. Gdyby to byli Beduini lub inni pustynni wędrowcy to skakałbym z radości, no przynajmniej energicznie machał palcem. Zapewne uratowaliby mnie i pomogli wrócić do cywilizacji. To jednak były dwie damy, w długich barokowych sukniach, z fikuśnymi parasolkami, które zapewne miały chronić je od promieni słońca. Idealny książkowy przykład kobiet z wyższych sfer. Pewnie za chwilę, rozłożą koc na wydmie i zaproszą mnie na popołudniową herbatkę. Dałbym głowę, że ta niższa ma na plecach parę czarnych, kruczych skrzydeł. Moja wyobraźnia musi mieć niezły ubaw, tworząc tą iluzje.
– Jak sadzisz, to jeszcze żyje? – zapytała jedna z nich. Musiałem stracić na chwilę świadomość, bowiem stały teraz tuż obok.
– Nie wiem, sprawdzić? – odpowiedziała druga, w jej głosie brzmiało coś niepokojącego.
– „To” żyje i ma się całkiem dobrze – przerwałem im rozmowę, spojrzały na mnie lekko zaskoczone.
– Och, przepraszam – odparła jedna z nich. – Nie sądziłam, że nas słyszysz, gdybym wiedziała, nie nazwałabym Cię tak niegrzecznie.
– Przeprosiny przyjęte, macie może wodę? Trochę mi zaschło w gardle. – Nie piłem nic od czterech dni, gdybym był zwykłym człowiekiem, pewnie już dawno doprowadziło by mnie to na skraj obłędu.
– Ależ oczywiście, że mamy. Rubin bądź tak miła i podaj panu bukłak – powiedziała wyższa z nich. Druga po chwili zawahania wyjęła z torebki pojemnik z wodą, po czym położyła go tuż obok mojej głowy. Zebrałem resztę sił, które mi jeszcze pozostały. Usiadłem po turecku i zacząłem pić. Smak orzeźwiającej wody w ustach był bardzo przyjemny. Coś mi mówi, że one nie były jedynie wytworem mojej wyobraźni.
– Dziękuje, tego mi było trzeba. Teraz będę mógł iść dalej przez parę dni – wyciągnąłem rękę w stronę wyższej, chcąc oddać bukłak, jednak ona jedynie się uśmiechnęła.
– Zatrzymaj wodę, jestem pewna, że Ci się przyda. My jeszcze mamy spory zapas, poza tym niedaleko stąd jest oaza i nasz domek letniskowy. Właśnie wybrałyśmy się stamtąd na spacer i znalazłyśmy Ciebie.
–Wybaczcie mój nietakt, ale nurtuje mnie jedno pytanie. Nie jest wam ciut gorąco w tych sukniach? – Dziewczyny spojrzały na siebie. Ja zaś, teraz gdy odzyskałem jasność umysłu, mogłem im się lepiej przyjrzeć. Wyższa, miała czarną suknię, kontrastującą z jej bladą cerą i niemal białymi włosami. Niższa, była ubrana całkowicie na żółto, nawet dwie wstążeczki, wplecione w długie, rude włosy, były tego samego koloru. Muszę przyznać, że uroda wybawicielek wywarła na mnie duże wrażenie, jednak było w nich coś niepokojącego, jeżącego włosy na karku.
– Gorąco? Cóż, powiedzmy, że takie kwestie nas nie dotyczą – odparła wyższa. – Ty zresztą też nie wyglądasz na przeciętnego, umierającego z pragnienia wędrowca, jakich wielu na pustyni – zachichotała. Przez chwilę wydawało mi się, że cień na jej twarzy zaczyna się pogłębiać, tworząc czarną, nieprzeniknioną maskę, ozdobioną jedynie przez rząd białych, ostrych jak brzytwy, wyszczerzonych kłów. Jednak gdy mrugnąłem, wszystko wróciło do normy. Dla pewności przypatrywałem się jej przez chwilę, ona zaś odpowiedziała mi uśmiechem. – Jak masz na imię? – zapytała.
– Kamil, a wy?
– Rubin – odparła mniejsza. Mógłbym przysiąc, że od początku rozmowy, ani razu nie zmienił się wyraz jej twarzy. Ciągle gościła na niej całkowita obojętność.
–A ja jestem Kornelia, miło mi Cię poznać Kamilu – odpowiedziała wesoło wyższa i wyciągnęła rękę w moją stronę. Nie byłem pewny czy mam ją uścisnąć, czy pocałować. Skoro jednak prowadziłem kulturalną rozmowę z damami, zdecydowałem się na to drugie. W momencie gdy moje usta musnęły jej dłoń, poczułem przenikliwy chłód oraz niesamowitą gładkość jej skóry, tak jakby była wykonana z lodu, aż przeszedł mnie dreszcz. Kornelia szybko zabrała rękę, po czym razem z Rubin przyglądały mi się dziwnie przez dłuższą chwilę.
– Jesteś dość… wyjątkowy, Kamilu – przerwała w końcu ciszę Kornelia. Towarzyszący jej od początku naszej rozmowy uśmiech zniknął, a w głosie wyczułem ostrożność i niepewność. Szybko jednak odzyskała radosną postawę i mówiła dalej. – Może zechciałbyś nam towarzyszyć, w drodze powrotnej do naszego domku? Jestem pewna, że jesteś zmęczony i chętnie byś odpoczął chwilę. – Pomyślałem o Desti. Muszę spróbować wykonać zadanie, które mi przydzieliła, a to zaproszenie może mi w tym bardzo pomóc.
– Jeśli nie będę wam przeszkadzać… – zacząłem.
– Nie będziesz, chodź – przerwała mi Rubin.
– Zatem, panie przodem.

Dziewczyny szły spory kawałek przede mną, sprawdzając co chwilę, czy nadążam. Szeptały między sobą, myśląc, że ich nie słyszę, jednak niezwykła wytrzymałość nie byłą jedyną cechą, która odróżniała mnie od zwykłych ludzi. Słuch też był ciut lepszy. Z urywków rozmowy udało mi się usłyszeć między innymi, jak Kornelia mówi: „…nie zadziałało, poczułam się dziwnie, tak jakbym próbowała czerpać coś, czego nie ma….” , na co Rubin jej odpowiedziała: „…wiem, podobnie jak… są, a ich nie ma… głos też nie działał.” Nim jednak udało mi się usłyszeć coś więcej, dotarliśmy na miejsce. Faktycznie było niedaleko, jednak to co zobaczyłem, przeszło moje najśmielsze oczekiwania…


Jeśli uznam, że jestem zadowolony z tego fragmentu, zapewne napiszę też i kontynuacje Smile
Witam, to pierwszy mój post do Twojej prozy, więc tak w ramach wyjaśnienia, robię tu czasem za „czepiacza” - czyli czepiam się wszystkiego co mi jako czytelnikowi nie pasuje, oczywiście nie jest to jakakolwiek forma wyroczni, ot czytam i wynotowuję to co mi się nie spodobało. To co wyłapałem poniżej:

[quot]Piekielne słońce, teraz już wiem jak czuję się człowiek smażony na patelni.” - tu zapewne tylko mój obiór, ale jakoś nie pasuje mi to „smażenie na patelni” - tego się jednak na co dzień nie robi, możę „człowiek w czarcim kotle” lub coś takiego?

[quot]„Przynajmniej te sępy, które krążą nade mną od dwóch dni,” - tu zmieniłbym jednak szyk: „Przynajmniej te sępy krążące od dwóch dnie nade mną,” - teraz to „od dwóch dni” wygląda jak nieco przyklejone.

[quot]„Mam nadzieje, że po powrocie do tamtego świata, spotkam” - jeśli to „nieumarły” lub „wskrzeszony” to w porządku, ale zgrzytnął mi tu ten „powrót” - jako czytelnik nie wiem co piszący miał na myśli, a tu mamy „zaskoczkę”.

[quot]„się z Desti i będę mógł się jej odpłacić, za tą milutką,” - tu chyba troszkę zbyt wiele zaimków co najmniej drugie „się” jest zbędne, a myślę, że po niewielkich zabiegach udało by się uniknąć jescze jednego.

[quot]„nie dałbym rady nawet na nią nakrzyczeć, mam do niej zbyt dużą słabość.” - tu nie pasuje mi co najmniej to „duża” - jakoś takie zbyt delikatne – może jednak „wielkość”? Z tym „nakrzyczniem” też jakoś tak zbyt infantylnie.

[quot]„końcu się poddał, jak inaczej można by wytłumaczyć to co widzę.” - poddał/widzę – coś nie tak z czasami.

[quot]„które zapewnie mają chronić je od promieni słońca.” - „zapewne” i może raczej „miałcy chronić”?

„Idealny książkowy przykład kobiet z wyższych sfer.” - tu tylko moje odczucie – nigdy nie podobało mi się określenie „książkowy przykład” - może jednak stereotyp?

„Moja wyobraźnia musi mieć niezły ubaw, tworząc te wszystkie iluzje.” - darowałbym sobie „wszystkie” - opisujesz tylko jedno złudzenie.

„Trochę mi zaschło w gardle – nie piłem nic od czterech dni,” - tu nie piszesz o głosie, czyli błąd dialogowy. Powinno być „gardle. - Nic...”

„– powiedziała wyższa z nich, a druga po chwili zawahania wyjęła z torebki pojemnik z wodą, po czym położyła go tuż obok mojej głowy.” - tu jednak zrobiłbym nowe zdanie po „z nich”, zaczynając oczywiście bez „A”.

„w moich ustach był bardzo przyjemny.” - znowu „zaimkoza” - ust nie mógł mieć innych niż swoje, więc „moich” imho zbędne. Do tego to „przyjemne” jakoś tak niedostatecznie mocne, jak na spragnionego wędrowca.


„Niższa, była ubrana całkowicie na żółto, nawet dwie wstążeczki, wplecione w jej długie, rude włosy, były żółte.” - tu masz jednak powtórzenie „żółte”, możesz to łatwo zamienić, do tego znowu troszkę „zaimkozy” po co „jej” przy włosach?

„jednak było w nich coś niepokojącego, przez co czułem niezbyt komfortowo.” - a to jest przykład „sztucznego opisu” moim skromnym zdaniem (imho) które troszkę odstręczają od czytania, ale o tym na koniec.

„Jednak gdy mrugnąłem, wszystko było w normie.” - to też mi się nie podoba, może jednak „wróciło do normy” skoro on to widział?

„była ona niezwykle zimna i gładka zarazem, aż przeszedł mnie dreszcz.” - bez „ona”?

„sprawdzając co chwilę, czy nadążam za nimi.” - tu „za nimi” też imho zbędne.

Moim skromnym zdaniem warto kontynuować. Kreujesz coś ciekawego, nie wiem kim był wędrowiec, nie wiem też kim są jego wybawicielki, ani dokąd to wszystko zmierza, udało Ci się więc mnie zainteresować. To co mi zgrzyta:
- zbyt często używasz zaimków, jest ich po prostu zbyt wiele. Jak pisał kiedyś Kress, najlepiej wywalić wszystkie, a potem dopisać tam gdzie są niezbędnęBig Grin Ale to oczywiście rozwiązanie hardcorowe.
- czasem serwujesz bardzo sztuczne opisy, podałem jeden przykład, ale jak pewnie wiesz ciężko to opisać a do tego zawsze jest to jednak subiektywne odczucie. Tu bardziej chodzi o ubarwienie opowieści, tak by nie tylko fabuła ale i język ciekawiły.
- Mam też wrażenie, że było kilka błędów interpunkcyjnych, ale w tym względzie pozostawiam ocenę bardziej kompetentnym ode mnie.
Dziękuje za skomentowanie i poprawienie moje tekstu Wink Chciałbym także udzielić Ci paru słów wyjaśnień. Co do fragmentów:

"Mam nadzieje, że po powrocie do tamtego świata, spotkam” to będzie wyjaśnione w dalszej części opowiadania, a chwilowo niech to zostanie tajemnicą.

"„w moich ustach był bardzo przyjemny.” o ile zgadzam się z niepotrzebnym "moim" to jednak "bardzo przyjemny" jest tu użyte jak najbardziej celowo, to nie był zwykły spragniony wędrowiec, jakich wielu na pustyni. Wink

Resztę wskazanych przez Ciebie błędów już poprawiłem, niedługo też wrzucę kolejną część opowiadania. Co do zaimków, postaram się używać ich bardziej oszczędnie. Interpunkcja jednakże, sprawia mi czasami spore problemy, mimo to pracuję ciągle nad jej poprawą Wink

Pozdrawiam
Od końca, co do interpunkcji wierzęSmile ja też mam straszne z nią problemySmile
Kolejną część bardzo chętnie przeczytam i się swym zwyczajem "poczepiam".
Zaś co do Twoich wyjaśnień, jak pisałem to wszystko tylko moje odczucia. Zakładam, że ów wędrowiec nie jest takim zwykłym człeczkiem, tu tylko chodzi o zaskoczenia. To oczywiście moje personalne odczucie, ale nie lubię być zbytnio zaskakiwany. Ale zobaczymy co będzie dalej... wiesz jak to jest... mam tylko ten kawałek i to cała opowieść na dzień dzisiejszy... więc pewien niedosytBig Grin

Pozdrawiam;
Usterki:

"krążące od dwóch dnie nade mną" -> dni

"spojrzały się na mnie lekko zaskoczone" -> się jest niepotrzebne

"Coś mi mówi, że one nie są jedynie wytworem mojej wyobraźni." -> zmiana czasu na teraźniejszy... nie pasuje tutaj.

"ani razu nie zmienił się jej wyraz twarzy" -> aby to ładniej zabrzmiało napisałbym "nie zmienił się wyraz jej twarzy"

Lekki styl i przyjemne dialogi. Miło się czytało i chętnie zobaczyłbym dalszą część tej historii. Jak na krótki tekst błędów trochę się znalazło, ale nie znalazłem dziwnie sformułowanych zdań, które wybijałyby z rytmu, co jest niewątpliwie plusem. Tajemnica działa na korzyść i wprowadza ciekawy klimat. Chętnie dowiedziałbym się więcej co takiego skrywają te piękne damy pośrodku pustyni. Smile
Dobre opowiadanie, kontynuuj je Wink
Danek
Kontynuacja wcześniejszej części:

Pięć nieprzytomnych osób leżało na zimnej posadzce. Dwie kobiety i trójka mężczyzn w różnym wieku. Kawałek dalej, na kamiennym podwyższeniu, młoda dziewczyna w zielonych szortach i czarnej bluzce, podłączała kable do głośników. Po chwili sięgnęła po leżący nieopodal mikrofon.
– Raz, raz, raz, ehh. Ciągle nie działa. Sprawdziłam już wszystko kilkukrotnie, wymieniłam nawet mikrofon i nic. Co robię nie tak? – mruknęła poirytowana. Mała dziewczynka, siedząca obok na schodku, roześmiała się. – Lili, czemu się śmiejesz?
– Bo wiem, gdzie popełniłaś błąd Emily – odpowiedziała mała, robiąc przy tym chytrą minę.
– Niby gdzie? – odburknęła, sprawdzając po raz kolejny wszystkie ustawienia. – Prąd jest, kable ok… po prostu tego nie rozumiem!
– A co mi dasz, jak Ci powiem?
– Lili proszę Cię. Oni niedługo się obudzą, a cały mój wysiłek, by sprowadzić do tego lochu ten cholerny sprzęt pójdzie na marne. – Zamiast odpowiedzi, zobaczyła jedynie, jak Lili wstaje i idzie powoli w stronę schodów. – Dobra, rozumiem! Jakie chcesz? – Mała dziewczynka momentalnie odwróciła się na pięcie, na jej twarzy pojawił się uśmiech od ucha do ucha.
– Śmietankowo-miętowo-ajerkoniakowe z polewą czekoladową – wyrecytowała z prędkością karabinu maszynowego, a po chwili zastanowienia, dodała jeszcze – dużą porcję!
– Ok, załatwione, na jutro Ci je dostarczę – odpowiedziała zrezygnowana Emily. – Teraz powiedz mi, jak to naprawić?
– Włącz mikrofon! – wykrzyknęła uradowana Lili.
– Hę? Jak to włącz… – przerwała. Obracając mikrofon, spostrzegła przełącznik „ON/OFF”. Uderzyła się mikrofonem w czoło, klnąc przy tym siarczyście. Lilia roześmiała się jeszcze głośniej. – Nie mogłaś mi o tym powiedzieć wcześniej? Męczę się tu już ponad godzinę.
– Wiem, dlatego tu jestem, ale już mi się znudziło. Udanych łowów – odparła, a następnie pobiegła na górę, śmiejąc się pod nosem. Chwilę po tym jak Lili zniknęła, kamienna płyta powoli opuściła się ze stropu, szczelnie zamykając wejście do wnęki, w której znajdowały się schody. Teraz, odróżnienie tego miejsca od reszty ściany, było niemal niemożliwe.
– RAZ, RAZ, RAZ, HA! DZIAŁA! –wrzasnęła Emily, budząc przy tym leżące na posadzce osoby. Cztery z nich wstały powoli, zataczając się i rozglądając dookoła, byli zdezorientowani.
Emily odczekała chwilę, wzięła głęboki wdech i powiedziała:
„WITAM! WASZ KOSZMAR WŁAŚNIE SIĘ ZACZĄŁ!”
**********************************************************************************
Cofnąłem się kilka kroków - nie było jej. Jednak, gdy tylko podszedłem kawałek, stała przede mną w całej okazałości. Kilkudziesięciumetrowa czarna wieża, z małymi, półokrągłymi oknami położonymi w równych odstępach, zakończona iglicą. Przed bramą ustawione były dwa ogromne posągi smoków, z rozpostartymi skrzydłami i rozdziawionymi paszczami, wykonane z czarnego granitu. Jakby tego było mało, całość była zbudowana na wysepce, na środku sporawego jeziora. Do wieży prowadził kamienny most. Wokół jeziora rosły palmy daktylowe i akacje. Dla pewności rozejrzałem się dookoła, ciągle byliśmy na pustyni, jednak wydmy były teraz ledwo dostrzegalnymi pagórkami na skraju widnokręgu. Nawet od strony, z której przyszliśmy, znajdowała się porośnięta bujną roślinnością oaza. Niech mnie gniew Desti dosięgnie, jeśli tutaj nie działały potężne moce. Uśmiech sam pojawił się na mojej twarzy. Wygląda na to, że właśnie trafiła mi się wygrana na loterii. Gdy byliśmy tuż przed bramą wejściową, zatrzymałem się na chwilę podziwiając majestat wieży.
– Piękny domek letniskowy – zwróciłem się do dziewczyn. – Wyszukany i na pewno bardzo przytulny – Kornelia spojrzała na mnie przyjaźnie. W momencie gdy miała mi odpowiedzieć, wrota otworzyły się z hukiem. Wybiegła zza nich wysoka, zielonowłosa panna.
– O! Siostrzyczki, już po spacerze? – odezwała się na nasz widok, po czym zaczęła czochrać włosy Rubin.
– Właśnie wracamy. Będziemy miały dzisiaj gościa – odparła Kornelia. Zielona dziewczyna zwróciła wzrok w moim kierunku. Dorównywała mi wzrostem, jednak sprawiała wrażenie, jak gdyby za chwilę miała wgnieść mnie w ziemię samą swoją obecnością. Efekt potęgowały jej oczy, z których spoglądała na świat wygłodniała bestia.
– Emily, przestań to robić – wtrąciła Rubin, której włosy ciągle były maltretowane. Wyjęła także ze swojej torebki czerwoną wstążeczkę. Rozplotła dwie żółte znajdujące się na głowię, zaś szkarłatną zawiązała sobie wokół ramienia.
– A Ty dokąd idziesz? – spytała Kornelia.
– Lecę po lody dla Lili, obiecałam jej wczoraj – odpowiedziała Emily, nadal bawiąc się rudymi włosami. – O! Nie schodźcie do piwnicy, mamy tam dwie duże myszy. Próbowałam je dzisiaj złapać, lecz schowały się w jakąś dziurę – dodała szybko.
– Przestań.
– To dziwne, że Ci uciekły, muszą być całkiem inteligentne – powiedziała Kornelia z zakłopotaną miną.
– Jak wrócę wieczorem to się nimi zajmę.
– Przestań! – krzyknęła Rubin swoim pozbawionym emocji głosem. Sekundę potem Emily wrzasnęła, gdy szereg białych i ostrych jak szpilki ząbków zatopił się w jej nadgarstku.
– OK! OK! Przepraszam, wygrałaś, puść mnie! – wyrzuciła z siebie, gdy kilka prób wyzwolenia ręki nie powiodło się, powodując jedynie większy ból. Ruda zwolniła żelazny uścisk szczęki, a jej ofiara odskoczyła jak najdalej. Obie stały tak przez moment naprzeciwko siebie, mierząc się wzrokiem. Emily masowała miejsce ugryzienia, zaś Rubin układała włosy, z powrotem wplatając w nie żółte wstążki. Kornelia, która do tej pory jedynie biernie się przyglądała, wybuchnęła śmiechem, za chwilę śmiały się wszystkie trzy, o ile tak to można nazwać w przypadku Rubin, która jedynie parsknęła.
– Widzę, że jesteście ze sobą bardzo zżyte. Też bym chciał mieć dwójkę rodzeństwa – powiedziałem rozmarzony. Dziewczyny uspokoiły się i spojrzały na mnie.
– Jest nas sześć – odrzekła Rubin. – Najstarsza jest Kornelia, potem ja, Emily, April i Aeri, oraz najmłodsza Lili.
– Cieszę się, że nie przestraszyło Cię ani to miejsce, ani nasze zachowanie – dodała Kornelia. – Mieszkamy tu, mając jedynie siebie nawzajem. Ktoś nowy w naszym gronie wniesie sporo świeżości. Poza tym fakt, że udało Ci się tu za nami dotrzeć…
– Bym zapomniała! – przerwała jej Rubin. – Miałam iść po lody. Będę wieczorem, pa! – Nim ktokolwiek zdążył jej odpowiedzieć, pobiegła już przed siebie.
– … świadczy o tym, że jesteś wyjątkowy.
– Magia, całe to miejsce jest nią wręcz przesiąknięte – stwierdziłem z uśmiechem. W tej znajdującej się dookoła mocy, było coś znajomego, coś co gdzieś już czułem, lecz nie mogłem sobie przypomnieć co to jest, ani gdzie się z tym wcześniej spotkałem.
– Można tak to ująć – odpowiedziała roześmiana Kornelia. Po czym ukłoniła się delikatnie i wskazały na bramę do wieży. – Zapraszamy zatem do środka, poznasz resztę naszego rodzeństwa.
No widzisz Kamo, Jak chcesz to możesz Smile. Akcja ciekawa, dziewczyny powoli przedstawiasz. Jest tu wszystko o czym Ci ostatnio pisałem. Przyznam że tym razem przeczytałem z przyjemnością i czekam na to co będzie dalej. Wpadki z pierwszej części widzę że już Koledzy wynotowali. ja skupię się na malutkim szczególiku:
Po pierwsze coś mi nie gra w tym zdaniu "Kornelia spojrzała na mnie przyjaźnie i już chciała coś odpowiedzieć , gdy nagle wrota otworzyły się z hukiem" Nie to że jest złe tylko jakieś takie "wypracowaniowe" wiesz zapewne co mam na myśli. Smile
"Też bym chciał mieć dwójkę rodzeństwa, z którym mógłbym wspólnie dokazywać, śmiać, kłócić się i rozmawiać – powiedziałem." słodko, aż mdli Smile
No właśnie, historia rozwija się powolutku, bohaterowie wprowadzani są na scenę stopniowo, jest tajemnica...Po prostu miodzio. Oby tak dalej.
Pozdrawiam
Cytat:odparła, po czym pobiegła na górę, śmiejąc się pod nosem. Chwilę po tym jak Lili zniknęła,
- „po czym”/”po tym” coś jednak trzeba by z tym zrobić, nie podoba mi się tak konstrukcja.

Cytat:kamienna płyta opuściła się powoli, uniemożliwiając odróżnienie wnęki, w której znajdowały się schody, od reszty ściany.
- tu też coś nie tak, zakładam, że owa płyta przylegała tak dokładnie, że nie można było dostrzec gdzie było wejście. Napisałeś to dość sztucznie, teraz wygląda tak jakby wnęka wyglądała tak jak reszta ścianySmile

Cytat:budząc przy tym leżące na posadzce postacie.
- nie pasuje mi „budzenie postaci”, może jednak „ludzi”, a w następnym zdaniu raczej „czworo” w miejsce „czterech” - mężczyzn było jednak tylko trzechBig Grin

Cytat:stała przede mną w całej swej okazałości.
- tu darowałbym sobie „swej”.

Cytat:Ruda zwolniła swój żelazny uścisk szczęki, a jej ofiara odskoczyła kawałek.
- tu moim zdaniem zbędne „swój” no i nie podoba mi się to „odskakiwanie kawałek”.

Cytat:nazwać w przypadku Rubin, która jedynie raz parsknęła.
- więc śmiał się czy nieSmile A tak poważnie, to usunąłbym z końcówki „raz”, teraz brzmi sztucznie.

Zgadzam się z Gorzkim, wychodzi ci to zdecydowanie lepiej. Pojawiło się kilka nowych interesujących wątków, a do tego świat staje cię coraz pełniejszy i barwniejszy. Może dlatego, że w poprzedniej części ciężko było zbytnio ubarwić pustynięBig Grin Z niecierpliwością czekam, co nasz „Plugawiciel” robić będzie w tym... otoczeniuBig Grin
Dziękuje za poprawki i cieszę się, że wam się podoba. Zaczynam się teraz bać, by kolejne fragmenty nie przyniosły rozczarowania. Trzeba będzie się przyłożyć jeszcze bardziej do ich pisania. Póki co uraczę was kolejnym kawałkiem:

– Jaki jest sens posiadania miliona drewnianych marzeń, które spłoną w zetknięciu z jedną iskrą rzeczywistości? – zapytał mnie staruszek, siedzący w bujanym fotelu. Znajdowałem się na starej werandzie, przed rozlatującym się domkiem, otoczonym polem kukurydzy.
– Leć – krzyknęło Niebo.
– Idź do piachu – odparła Ziemia.
– Albo zostań tu ze mną – dodał dziadek.
– Polecę! – krzyknąłem i wzniosłem ręce ku niebu. Nic się nie stało, jedynie dziadek się roześmiał.
– Chcesz latać? Z drewnianymi skrzydłami to daleko nie zalecisz – powiedział. Spojrzałem na swoje plecy, znajdowała na nich para topornie-rzeźbionych skrzydeł. Na jednym z nich było napisane „Rodzina”, na drugim zaś „Kariera”.
– Czemu moje skrzydła są drewniane? Przecież to normalne dążenia, do których powinien zmierzać każdy człowiek! Co jest złego w tym, że pragnę tego, co inni?
– Twoja dusza chce czegoś zupełnie innego. Konradzie, chcesz wiedzieć co to jest? – zapytał staruszek, zaś wtórowały mu głosy Nieba i Ziemi „co to jest… co to jest… co to jest…”. Ku mojemu zdziwieniu, znałem już odpowiedź.
– To jest…
Sen rozmył się i szybko odszedł w zapomnienie, gdy obudziły mnie krople wody, kapiące mi na twarz. Cały byłem obolały, minęła dobra chwila, zanim udało mi się wstać i złapać równowagę. Czułem się okropnie, mogłem z precyzją chirurga stwierdzić, gdzie znajduje się mój żołądek, wystarczyło jedynie wskazać miejsce, gdzie boli najbardziej. Ostatnie co pamiętałem, to picie w barze na Złotym Rogu, potem film mi się urwał. Gdzie ja w ogóle jestem? Rozejrzałem się dookoła, nie było tu żadnych okien, jedynie pochodnie, rozmieszczone w dość dużych odstępach od siebie, oświetlały połowę sali. Kamienna podłoga, kamienne ściany, kamienny sufit z zaciekami. W niektórych miejscach wisiały jakieś łańcuchy. Komnata wyglądała jak jakiś loch albo katakumby, które można spotkać w sporej części znanych mi gier. Ktoś się naprawdę musiał się nieźle namęczyć, by wyciąć mi taki numer. Ciekawe, czy to któryś z moich kumpli z wydziału? Zawsze się ze mnie śmiali, że taki stary, a ciągle interesuje się grami komputerowymi.
– A Ty nie uciekasz? – Odwróciłem się momentalnie, szukając źródła głosu, jednak zapalone pochodnie kończyły się w połowie długości sali, a po drugiej stronie panowała ciemność. – Ups, zapomniałam – powiedziała tajemnicza osoba. Po sekundzie niemal oślepił mnie blask świateł. – EKHM, PODEJDŹ BLIŻEJ! – rozległ się ten sam głos, jednak o wiele głośniejszy.
Gdy tylko mój wzrok dostosował się do zmiany oświetlenia, zobaczyłem dziwną scenę. Po przeciwnej stronie komnaty dwa wielkie reflektory oświetlały podest, na którym stały głośniki i zielonowłosa dziewczyna z mikrofonem. Podszedłem kawałek bliżej, z każdym krokiem moja sytuacja coraz mniej mi się podobała. Najpierw zobaczyłem, że o jeden z głośników stał oparty karabin AK-47. Następnie poczułem zapach krwi. Tuż przed podestem znajdowała się szkarłatna kałuża. Nigdzie jednak nie dostrzegłem ciała, a dziewczyna nie wyglądała na ranną.
– WYSPANY? – zapytała mnie zielonowłosa panna. Wyglądała na lekko znużoną.
– Kim jesteś? – wydusiłem z siebie pierwsze z wielu pytań, które kłębiły się w mojej głowie. Dziewczyna odłożyła mikrofon i zbliżyła się powoli. Gdy zatrzymała się zaledwie kilka metrów ode mnie, poczułem, że każda moja komórka napina się, jakby zbierając do ucieczki.
– Dam Ci małe fory, bo obudziłeś się ostatni, lecz nim odpowiem na którekolwiek z Twoich pytań, chciałabym, żebyś pojął w jak wielkim bagnie właśnie się znajdujesz i zrozumiał, że ja nie żartuję. Podejdź teraz do skrzyni – wskazała ręką jeden z rogów komnaty – i otwórz ją.
Skrzynia była spora i chłodna w dotyku. Wokół niej zauważyłem ślady krwi na podłodze, ciągnące się aż od wielkiej kałuży posoki, którą zauważyłem wcześniej. Zawahałem się przed otwarciem, lata doświadczenia w moim zawodzie podpowiadały mi co znajdę w środku. Dziewczyna popędziła mnie ruchem ręki. Wieko ustąpiło bez żadnego problemu. W środku leżało nagie ciało starszego mężczyzny. Przyczyną zgonu było kilka ran postrzałowych w klatce piersiowej, nie mogłem jednak pojąć, dlaczego cała skrzynia była wyłożona lodem i… kiepski ze mnie kucharz, ale to chyba były: majeranek, cebula, pomidory oraz inne warzywa i przyprawy.
– Tak, to ja go zabiłam. Mógłby pożyć chwilę dłużej, gdyby tylko uwierzył w to, co mówię. Teraz słuchaj uważnie, bo nie lubię się powtarzać – kontynuowała zielona morderczyni. Zauważyłem, że do szortów ma przymocowaną kaburę z pistoletem Desert Eagle. – Miałeś szczęście i pecha zarazem. Wymieszałeś z alkoholem mocne środku nasenne, które podali Ci moi służący w posiłku. Przez to o mało nie kopnąłeś w kalendarz. Miałeś farta. Z drugiej strony, teraz jesteś zwierzyną, a ja myśliwym. Pobawimy się w chowanego, masz dokładnie – spojrzała na zegarek – dwie godziny i pięć minut, by się schować w tych podziemiach – wskazała na kilka ciemnych tuneli, odchodzących od głównej sali. – Potem zacznę was szukać, złapana…
– Nas? – przerwałem jej.
– Tak, was. Prócz Ciebie były jeszcze cztery inne osoby – uśmiechnęła się szeroko – teraz już są tylko trzy. Po upływie czasu, każdy kogo znajdę zginie. Jakieś pytania?
Milczałem przez chwilę, analizując to, co właśnie usłyszałem. Miałem przed sobą niebezpieczną, psychopatyczną nastolatkę, do tego uzbrojoną po zęby. Mógłbym spróbować zabrać jej broń i obezwładnić, lecz wciąż ledwo trzymałem się na nogach po tych dragach, którymi mnie naszpikowali. Nie mogłem też mieć pewności, że nie czaił się tu żaden z jej pomocników, gotowy odstrzelić mi dupę. Najlepszym wyjściem było chwilowe granie na jej zasadach, przynajmniej dopóki nie odzyskam w pełni kontrolę nad ciałem. Musiałem też spróbować odnaleźć resztę osób, uwięzionych w tej chorej zabawie. Trzeba będzie improwizować.
– Trochę to niesprawiedliwe. Ty masz broń, znasz teren, a ja nie mam nawet latarki.
– O! Dobrze, że mi przypomniałeś, miałam dać Ci fory. Łap – odpowiedziała dziewczyna i rzuciła w moim kierunku pistolet. Całkowicie mnie tym zaskoczyła, jednak złapałem broń i obejrzałem ją. W magazynku było siedem pocisków. Niewiele myśląc, wycelowałem w nastolatkę. Widząc to, wyszczerzyła zęby, nie ruszyła się jednak nawet o krok. Po chwili zastanowienia opuściłem broń. Czułem, że to musiał być jakiś podstęp - gdybym strzelił, zapewne źle by się to dla mnie skończyło. Ona zaś spokojnie spojrzała na zegarek. – Czas ucieka i Ty też powinieneś zacząć uciekać – popędziła mnie. – Zapowiada się ciekawie – dodała, po czym zachichotała cicho.
– Jeszcze jedna sprawa – zacząłem.
– Hmm?
– Ty zwyciężysz, gdy nas wszystkich złapiesz, a jak my możemy wygrać? – dokończyłem. Dziewczyna spojrzała na mnie zaskoczona, po czym roześmiała się donośnie.
– A to dobre, o tym nie pomyślałam! – Chwilę zajęło, nim opanowała się na tyle, by móc mówić dalej. – Niech Ci będzie, jak spotkasz resztę to przekaż im, że wygracie jeśli znajdziecie wyjście na powierzchnię. Wtedy nie tylko zostawię was w spokoju, lecz dostaniecie także po pół miliona dolarów na głowę! Życzę wam powodzenia! – Teraz już płakała się ze śmiechu.
Cofałem się nie spuszczając dziewczyny z oczu, ona jednak usiadła na schodku, wycierając mokre oczy o rękaw bluzki i powtarzała pod nosem „oni wygrać, muszę to powtórzyć siostrom”. Miałem cztery tunele do wyboru, wybrałem najbliższy. Wziąłem jedną z pochodni znajdujących się na ścianie i ruszyłem przed siebie, zagłębiając się w ciemności. Cofałem się nie spuszczając dziewczyny z oczu, ona jednak usiadła na schodku, wycierając mokre oczy o rękaw bluzki i mówiła pod nosem „oni wygrać, muszę to powtórzyć siostrom”. Miałem cztery tunele do wyboru, wybrałem najbliższy. Wziąłem jedną z pochodni znajdujących się na ścianie i ruszyłem przed siebie, zagłębiając się w ciemności.
No nie ma co, Fajne Smile Jeśli o mnie chodzi, to szkoda że uparłeś się na to że pannica jednak żre truposzy. Takie to trochę nie teges. Moim zdaniem wystarczyło by że jest fest psychopatką, a ten rys akurat Ci tu wyszedł. No ale to twoja licencja poetica. Swoją drogą ten tekst o majeranku i cebuli był niezły Smile
Jeszcze jedna mała uwaga: zwroty : "Dziewczyna spojrzała się na mnie zaskoczona," i "Znowu zaczęła się rechotać, aż popłynęły jej łzy." - zaimek zwrotny się nie jest tu potrzebny, a wręcz szkodliwy. W pierwszym zdaniu powinno po polskiemu być "Dziewczyna spojrzała na mnie zaskoczona," w zasadzie nawet fizycznie nie da "spojrzeć się" bo z samej konstrukcji oczków zwykle patrzymy na coś lub kogoś zewnętrznego.... Drugie zaś zdanie trzeba by zupełnie przeredagować, gdyż całe to rechotanie psuje wrażenie wynikające z czytania tego Fajnego przecież opowiadanka. Robi się ciekawie, kontynuuj więc proszę. Tak na marginesie zapraszam do poczytania i skomentowania któregoś z moich opowiadanek.
Pozdrawiam serdecznie
Wzoruję się na opisach sióstr, które wcześniej zamieściłem w oddzielnym temacie, jednak w mojej głowie co chwilę następują erupcje wulkanów pomysłowości, całkowicie zalewając lawą zmian to co było i tworząc nowe krajobrazy. Innymi słowy Emily i motyw kanibalizmu zostanie zmodyfikowany. Jak? To się okaże później Wink

Kolejna część:

Początkowo szeroki korytarz zwężał się coraz bardziej, w końcu swobodne przejście było niemal niemożliwe. Im dalej przeciskałem się w głąb, tym bardziej zatęchłe było powietrze, zaś ściany porośnięte czymś mokrym i śliskim. Dodatkowo z każdym kolejnym metrem na podłodze znajdowało się coraz więcej mętnej wody. Po pewnym czasie sięgała aż do kolan. Przynajmniej przejście znów się trochę poszerzyło. Zadowolony z faktu, że mam dość miejsca, by iść swobodnie, na chwilę straciłem czujność. Jeden zbyt pewnie postawiony krok i grunt uciekł mi spod nóg, a z ust wymknęło się urwane „kur..”. Wodna otchłań wydawała się nie mieć dna. Po pierwszym szoku szybko udało mi się odzyskać zimną krew i wypłynąć na powierzchnię. Krzyknąłem, gdy coś galaretowatego uderzyło mnie w plecy, powodując okropny, piekący ból. Trzeba przyznać, że taka motywacja zdecydowanie przyspieszyła moje poszukiwania stałego gruntu. Po omacku znalazłem krawędź podłogi i wdrapałem się na nią. Następnie trzymając się ściany, ruszyłem ile sił w nogach, byleby jak najdalej od wody. Biegnąc, kląłem ile sił w płucach. Nie dość, że byłem cały przemoczony, pochodnie diabli wzięli, to jeszcze piekący ból wcale nie miał zamiaru ustąpić . Nie pozostało mi nic innego niż wrócić do pierwszej komnaty i spróbować innej drogi.
Na mój widok zielona dziewczyna westchnęła głęboko.
– Czy Ty w ogóle się starasz? – powiedziała, patrząc na zegarek. – Została Ci godzina i dwadzieścia minut. – Spojrzałem na nią ponuro. – O! A może tak bardzo Ci się spodobałam, że chcesz mi dotrzymać towarzystwa? – dodała śmiejąc się. Zignorowałem ją całkowicie i wziąłem ze ściany kolejną pochodnię. – Odłóż ten relikt przeszłości, masz to. – Rzuciła latarkę w moją stronę i wskazała ręką na jeden z tuneli. – Reszta pobiegła tam, nie wiem czy uda Ci się ich dogonić, ale jak chcesz to próbuj.
– Czemu mi pomagasz? – spytałem.
– Nie panikujesz tak jak pozostali, nie krzyczysz, nie płaczesz, lecz starasz się przeżyć. To mi się podoba, sprawiasz, że gra staje się ciekawsza. Uciekaj, ale już zanim zmienię zdanie – pogroziła mi palcem.
Świetnie, udało mi się zdobyć przychylność psychopatki. Jak tylko się z stąd wydostanę, też będę dla niej miły i dopilnuję, by miała ciepły i wygodny kaftanik w psychiatryku oraz dodatkową porcję jedzenia. Tym razem tunel okazał się być o wiele szerszy. Co więcej, w równych odstępach umieszczone były pochodnie. Czyżbym dlatego dostał latarkę, bo i tak mi się nie przyda? Właśnie zacząłem się zastanawiać, jak mamy się schować w prostym korytarzu, gdy natrafiłem na pierwsze rozgałęzienie. Ktoś mi kiedyś mówił, że aby znaleźć wyjście z labiryntu, powinienem zawsze skręcać w prawo, a może to było lewo? Jako iż jestem leworęczny, poszedłem w tymże kierunku. W końcu, po dokonaniu kilku kolejnych wyborów co do dalszej drogi, stanąłem przed drewnianymi drzwiami. Całe szczęście nie były zamknięte. Za nimi znajdowała się spora komnata. Wyglądała jak szkolna klasa. Kilkanaście stolików, przy każdym po dwa krzesełka, wszystko ustawione w równe rzędy. Na jednej ze ścian wisiała czarna tablica, zaś po przeciwnej stronie stało kilka metalowych szafek. Wszystko pokryte było grubą warstwą kurzu, wszystko prócz jednej z szafek, która wyglądała na nową. Podszedłem do niej ostrożnie, trzymając w ręku pistolet i otworzyłem ją powoli. W środku znajdowało się kilka tabliczek czekolady i pepsi. Cholernie podejrzane, jednak suszyło mnie niemiłosiernie. Zaryzykowałem i już miałem sięgnąć po butelkę, gdy zauważyłem coś dziwnego. Z wewnętrznej, górnej części szafki zwisał mokry kosmyk czarnych włosów, niby nic takiego, gdyby nie fakt, że wyrastał bezpośrednio z metalu. Ostrożnie pociągnąłem za niego. Ku mojemu przerażeniu coś złapało mój nadgarstek. Odskoczyłem jak oparzony, jednak nie mogłem wyswobodzić ręki. Z każdym ułamkiem sekundy czułem, jak coś zaciska się na niej coraz mocniej. Ze środka szafki szczękało i trzaskało, wielka paszcza otwierała i zamykała się nieustannie . Dookoła niej wiły się i splatały białe trupie ręce pozbawione paznokci. Kilka z nich wyciągało się łapczywie w moją stronę. W akcie desperacji, uniosłem pistolet i strzeliłem kilka razy do tego potwora. Rozległ się głośny pisk. Uścisk zelżał. Szarpnąłem mocniej i wyswobodziłem rękę. Szafka zamknęła się z hukiem. Czym prędzej odbiegłem na przeciwny koniec sali i strzeliłem do tego czegoś jeszcze raz, dla pewności. Pocisk wykrzywił metalowe drzwiczki i otworzył je, jednak w środku nic nie było. Żadnego śladu po potworze. Jedynie okropny zapach zgnilizny.
– Co to kurwa było?! – krzyknąłem.
Cały się trzęsłem. Gdyby nie fakt, że na nadgarstku miałem niemal wypalone czyjeś palce, pomyślałbym, że to jedynie moje halucynacje, po tym czym mnie wcześniej nafaszerowali. Zresztą, już wtedy to coś w wodzie było nienaturalne. Cały czas jednak wmawiałem sobie, że to meduza, lub inne morskie badziewie. Nie wiedziałem co się tu dzieje, lecz jedno było jasne, powinienem stąd jak najszybciej spieprzać. Zawróciłem do najbliższego rozgałęzienia i poszedłem w prawo. W magazynku zostały mi jedynie trzy naboje. Od teraz muszę być znacznie ostrożniejszy.
**********************************************************************************
Spodziewałem się mrocznego miejsca, pełnego pajęczyn, kurzu i różnych, dziwnych okultystycznych przedmiotów. Zastałem jednak wspaniałą salę balową. Bogato zdobione szeregi kolumn podtrzymywały sufit, na którym zawieszony był wielki, kryształowy żyrandol. Na ścianach wisiały arcydzieła malarstwa, wliczając w to „Słoneczniki” Van Gogha czy „Krzyk” Edwarda Muncha. Gdzieniegdzie stały stoliki z wazonami pełnymi róż, konwalii, tulipanów i innych kwiatów. Na drugim krańcu sali znajdowały się podwójne schody prowadzące w górę. Muszę przyznać, że zrobiło to na mnie spore wrażenie.
– Widzę, że spodobały Ci się nasze skromne progi – zachichotała Kornelia. Druga z moich wybawicielek, przyglądała mi się przez dłuższą chwilę.
– Nawet bardzo – odpowiedziałem z uśmiechem. – Od razu czuć tu kobiecą rękę, szczególnie…
– Musisz się przebrać – przerwała mi Rubin. Faktycznie, miałem na sobie brudne, przepocone ubranie, którego nie zmieniałem od długiego czasu. – Wykąpać też. Chodź za mną – dodała.
– Twoje życzenia jest dla mnie rozkazem – zażartowałem, po czym pomaszerowałem za moją tymczasową panią.
– Polubiła Cię – szepnęła Kornelia, gdy przechodziłem obok niej. Nim jednak zdążyłem cokolwiek odpowiedzieć, popchnęła mnie lekko w stronę schodów. – Idź, nie każ damie czekać, spotkamy się później na obiedzie. Tylko nie złam jej serca do tego czasu – dodała cichutko i puściła mi oczko.
Nim zdążyłem nawet rozważyć Rubin w kategoriach potencjalnego zauroczenia czy miłości, przed oczyma stanął mi obraz rozwścieczonej Desti. Westchnąłem ciężko, ostatnio jak ją wkurzyłem, na cały dzień przykuła mnie do madejowego łoża. Całe szczęście, gdy ochłonęła po godzinie, dała sobie spokój z rozciąganiem moich kończyn. Jedyne czym wtedy zawiniłem, było stwierdzenie „Jesteś jak kawa: mętna, ciemna i brudzisz otoczenie”.
– Tutaj – z rozmyśleń wyrwał mnie głos Rubin, która wskazywała palcem na jakieś drzwi. – To Twój pokój. Jak skończysz idź na samą górę, tam zjemy obiad.
– Dziękuje – powiedziałem i uśmiechnąłem się do niej przyjaźnie. Rubin bez słowa, wyjęła z torebki białą wstążeczkę i zastąpiła nią jedną z żółtych. – One coś oznaczają prawda? – zapytałem.
– Tak – odparła, po czym odwróciła się i szybkim krokiem udała na górę.
Wzruszyłem ramionami i wszedłem do pokoju.
To ja teraz, za jednym razem, odniosę się do obu części. Generalnie, fabuła coraz bardziej mi się podoba, „kanibalizm” wcale nie jest taki oczywisty, przynajmniej dla mnie – a już na pewno nie w odniesieniu do „zielonej” (tego też się czepiłem poniżej). Bardzo ładnie to budujesz. To co wyłapałem, poniżej, ale są to raczej moje odczucia niż jakiekolwiek błędy. W paru miejscach chyba było też coś nie tak z interpunkcja, ale to zostawiam bardziej kompetentnym ode mnie.

Cytat:znajdowała na nich para amatorsko-rzeźbionych skrzydeł.
Nie pasuje mi to „amatorsko” to jednak określenie wykonawcy, wiec chyba lepiej brzmiałoby „topornie”, „niezdarnie” itp.

Cytat:Przecież to zwykłe cele, które powinien mieć każdy człowiek!
przyznam się, że to zdanie, a raczej jego początek, wprowadziło mnie w konsternację. Jakie „cele”. Może jednak coś w stylu „przecież takim celom powinien hołdować każdy normalny człowiek” lub coś podobengo. Teraz w pierwszej chwili, czytający nie bardzo wie o co biega.

Cytat:mu głosy nieba i ziemi
– skoro już personifikujesz te twory to raczej z dużej litery.

Cytat:dobrą chwilę zajęło mi wstanie i złapanie równowagi
– to zdanie też bym przeredagował, coś w stylu „minęła dobra chwila, zanim udało mi się...”

Cytat:jedynie pochodnie, poutykane w dość dużych odstępach od siebie
– tu jednak „utykanie” zmieniłbym na „rozmieszczanie” - no i nie całą salę, skoro potem piszesz o tym, że część tonęła w mroku.

Cytat:„jednak pochodnie kończyły się w połowie długości sali,
bohater tego nie wie, co najwyżej światło pochodni mogło obejmować tylko połowę sali, pochodnie mogły być i dalej, jednak niezapalone.

Cytat:EKHM, PODEJDŹ BLIŻEJ!
w prozie raczej nie używa się kapitalików do „krzyczenia”.

Cytat:Podszedłem kawałek bliżej,
darowałbym sobie „kawałek”. Brzmi dość kolokwialnie i nie jest tu potrzebny.

Cytat:zapytała mnie zielona panna
– tego określenia użyłeś już raz, wówczas przyjąłem, że to „szybkie” określenie dla kolorów włosów, tu jednak już „kuje” - zostałbym przy zielonowłosej, chyba że jest też ubrana na zielono i do tego ma zieloną skóręBig Grin Ale tego nie wiem.

Cytat:Koło niej zauważyłem ślady krwi na podłodze
skoro owe krwawe ślady ciągną się gdzieś dalej, został bym przy stwierdzeniu „wokół” w miejsce „koło”.

Cytat:którą widziałem wcześniej
– zauważyłem?

Cytat:pistoletem desert eagle.
to nazwa własna czyli z dużych literek.

Cytat:gotowy przestrzelić mi serce
ten zwrot mi się nie podoba, ciężko (technicznie) przestrzelić serce. Może jednak zostańmy przy szablonowej w takich sytuacjach: „przestrzeli mi głowę” lub jeśli chcesz ubarwić „odstrzeli mi dupę”. Tak jednak nieco kuje.

Cytat:uwięzionych w tej chorej grze
czemu „uwięzionych w grze”? Zmienił bym to jedank.

Cytat:Czas ucieka i Ty też powinieneś zacząć
tu miast „zacząć” dałbym coś w tylu „ruszać”, „iść” - jako czytelnik nie bardzo wiedziałem co ma zaczynać, może choć „uciekać”?

Cytat:Tym razem popłakała się ze śmiechu.
– nie pasuje mi „tym razem”, jak zakładam ona cały czas się śmiała, może jednak „teraz już płakała...”?
Cytat:dodatkową porcję obiadu
też mi się nie podoba, może „dodatkową porcję jedzenia”? Wszak nie tylko obiady jadamyBig Grin

Cytat:Cholernie podejrzane, jednak suszyło mnie niemiłosiernie.
– nie pasuje mi „suszenie” w kontekście podejrzenia, może to tylko ja, ale zgrzyta.

Cytat:Kilka z nich wyciągało się łapczywie do mnie.
– może jednak w moim kierunku.

Cytat:więc powiem jedynie: ay, ay, sir
„ay ay” to jednak określenie „marynarskie” do tego „sir” to „pan” - więc jeśli już to „mam”, ale i tak całość zmieniłbym na coś w stylu „ta moja pani”, chyba że bohater ma być idiotą, bo żart marnySmile

Zobaczymy jak się to rozwinieSmile

Pozdrawiam.
Dzięki za wskazówki jak poprawić tekst. Większość zmian już naniosłem, nie rozumiem jedynie tego:

Cytat: Cytat:EKHM, PODEJDŹ BLIŻEJ!

w prozie raczej nie używa się kapitalików do „krzyczenia”.
Poprzed pisanie dużymi literami chciałem podkreślić, że dziewczyna mówi przez mikrofon, więc to chyba nie jest niepoprawne?

Wrzucam też kolejną część:

Mam małe wątpliwości czy nie zaplątałem się w czasach podczas narracji, sprawdzałem to kilka razy i za każdym zmieniałem ciut. Poza tym używanie liczby pojedynczej w niektórych dialogach dotyczących bliźniaczek, jest jak najbardziej celowe. Wink




Tym razem natrafiłem na wielkie metalowe drzwi. Mimo tego, że nie były zamknięte na klucz, zardzewiałe zawiasy sprawiły, że musiałem włożyć sporo wysiłku w ich uchylenie. Z drugiej strony znajdowała się duża, nieoświetlona przestrzeń. Włączyłem latarkę i rozejrzałem się. W porównaniu do miejsca gdzie stałem, podłoga pomieszczenie znajdowała się jakieś dziesięć metrów poniżej. Były tam też różne lemiesze, kotły, piece hutnicze i odlewnie, jednym słowem kuźnia. Po drugiej stronie dostrzegłem słabe światło, prawdopodobnie korytarz prowadzący dalej. Mógłbym spróbować dostać się do niego po siatce metalowych kratownic, rozwieszonych tuż pod stropem. Złapałem ręką brzeg pierwszej z nich. Wydawała się w miarę stabilna. Wdrapałem się na górę i powoli, kucając szedłem w stronę nikłego blasku po drugiej stronie. W połowie drogi zaczęło dziać się coś dziwnego. Na skraju mojego pola widzenia unosiły się małe, świecące, zielone kule. Odruchowo wyjąłem broń, lepiej nie ryzykować. Próbowałem dokładniej im się przyjrzeć, jednak ilekroć centrowałem wzrok na jakiejś, ona niemal natychmiast uciekała w bok. Dopiero po chwili dotarło do mnie, że unikają światła latarki. Gdy zapanowała niemal całkowita ciemność, to co zobaczyłem zaparło mi dech w piersi. Setki, jeśli nie tysiące malutkich, zielonych światełek unosiły się od strony podłogi i falowały delikatnie. W rogu pomieszczenia coś pulsowało, szmaragdowym blaskiem, niczym bicie serca. Tam też leciały wszystkie kulki. Podszedłem bliżej, by przyjrzeć się temu czemuś i ujrzałem półprzeźroczysty kokon, utkany z wielu malutkich światełek. W środku było coś przypominającego kształtem człowieka. Nerwowo rozmyślałem jakie mam szansę, jeśli te kulki zmienią się w jakiegoś potwora, jak tamta szafka. Nagle, parę metrów pode mną, wiele światełek zaczęło wirować, wydając przy tym świszczący dźwięk. Z każdą sekundą był coraz głośniejszy, dałbym głowę, że niektóre świsty próbują naśladować litery. Wytężyłem słuch i nasłuchiwałem w bezruchu.
– sssskkkkssssllllssssuuuusscccccsssss – ciężko było rozróżnić poszczególne litery w tej kakofonii dźwięków, tym bardziej całość nie ma żadnego sensu. Nie potrafię tego wyjaśnić, po prostu czułem, że to coś próbuje się ze mną porozumieć.
– Nie rozumiem – powiedziałem. Dziwnie uczucie, mówić do światła, chociaż co mam do stracenia? Na chwilę jednak wszystko się uspokoiło. Po czym kulki wznowiły ruch ze zdwojoną prędkością. Część oddzieliła się od reszty i przeleciała parę metrów.
– ssssrrr sssoo sszzz suuu mm iii eee mm – one chyba powoli uczyły się jak „brzmią” litery, każdą kolejną można było coraz łatwiej zrozumieć. Zauważyłem, że następuje kilka kolejnych rozłamów i powstało parę nowych grup.
– Jeśli pomożecie mi wydostać się z tej dziury, to zabiorę was po wszystkim na piwo. – Przepadłem, gawędziłem i żartowałem z zielonym światełkiem. Wydam fortunę na psychiatrę.
– pp ii ww oo – każda z nowopowstałych grup produkowała jeden dźwięk, całkiem dobrze już im to wychodziło.
– Widzę, że nawet tajemniczy zielony blask musi od czasu do czasu napić się zimnego browarka –wykrzyknąłem, niemal dusząc się ze śmiechu. Chyba właśnie umówiłem się na popijawę z tym czymś.
– k l u c z j e s t o n a i m d a l e j t y m z l e – Po tej wiadomości wszystkie zielone światełka momentalnie prysły niczym mydlane bańki.
„Klucz jest ona im dalej tym zle” będę musiał mu udzielić kilku lekcji gramatyki, gdy będziemy wspólnie pić. To musiał być facet, tego jestem pewny, ale co miał na myśli poprzez „kluczem jest ona, im dalej tym gorzej”? Zapaliłem latarkę i natychmiast zrozumiałem, kim jest ona. W miejscu gdzie poprzednio znajdował się zielony kokon, leżała teraz nieprzytomna dziewczyna oddychając ciężko.
**********************************************************************************
Ciepła woda przyjemnie spływała po moim ciele. Teraz gdy udało mi się zażegnać chociaż część fizycznego znużenia, na jego miejscu pojawiło się nowe, psychiczne. Zastanawiałem się co robi Desti, gdzie się znajduje, jak się czuje, czy myśli o mnie… tęskniłem. Gdyby ona chociaż odwzajemniała moje uczucie! Ale nie, dla niej jestem jedynie przydatnym narzędziem, które ma zawsze pod ręką. Czymś o czym przypomina sobie gdy jest potrzebne, by chwilę potem rzucić w kąt i zapomnieć. Ogarnęło mnie poczucie bezsilności i złość, która po kilku sekundach zmieniła się w smutek. Co miałem zrobić, skoro ja chcę być jej potrzebny, chcę zwrócić na siebie jej uwagę. Zniosę każdą torturę, której mnie podda, byleby tylko być przy niej. Uderzyłem lekko głową o ścianę. Mimo wszystko, przez ostatnie parę miesięcy nauczyłem się radzić z takimi myślami. Podstawa to nie wpaść w błędne koło użalania się nad sobą.
– Kamilu, weź się w garść, już niedługo będziesz mógł ją zobaczyć – powiedziałem, dodając sobie otuchy i zakręciłem wodę. Zdziwiony, usłyszałem stłumiony chichot, dochodzący zza zasłony.
– Kto tam jest? – zapytałem podniesionym głosem. Odpowiedział mi jedynie odgłos szybkich ruchów i dźwięk zamykanych drzwi. Ktoś był w łazience, podczas gdy ja brałem prysznic. Wychodząc z kabiny zauważyłem, że na szafce leżało czyste ubranie i puchaty ręcznik. Westchnąłem cicho. W mojej głowie sprawa tajemniczego podglądacza właśnie została uznana za zamkniętą. Czas udać się na obiad.

–Siódme, ósme…. Jedenaste, dwunaste… piętnaste! – wysapałem. Piętnaście pięter, będę miał okazję popracować nad kondycją. Oparłem się na chwilę o ścianę, by złapać oddech.
– Przyzwyczaisz się – powiedziała mała dziewczynka. Miała na sobie koronkową sukienkę w kolorze dojrzałej śliwki oraz malutki kapelusik przyczepiony do jej czarnych, falujących włosów. Wygląda na to, że cały czas szła za mną, gdy mozolnie wspinałem się po schodach. – Spójrz na to z drugiej strony. Wiesz ile frajdy mam zjeżdżając z samej góry? – Rozłożyła rączki próbując pokazać mi tą ilość, po czym usiadła na poręczy.
– Też idziesz na obiad? – zapytałem.
– Ja już jadłam. Miałam Cię jedynie zaprowadzić na miejsce – odrzekła i z głośnym „wiii” zaczęła zjeżdżać na dół. To pewnie była Lili, najmłodsza z sióstr. Ciekawe czy to ona przyniosła mi rzeczy do łazienki. Rozmyślania przerwało mi głośne burczenie dobiegające z brzucha. Trzeba nakarmić głodomora.
Sala jadalna okazała się być sporym pomieszczeniem, z okrągłym stołem umieszczonym w centrum. Wokół niego ustawionych było siedem ciężkich, zdobionych krzeseł. Trzy były wolne, zaś na pozostałych siedziały: Kornelia, Rubin i dwie identyczne dziewczyny, których jeszcze nie widziałem. To zapewne są April i Aeri.
– Och, ależ nie stój tak, usiądź proszę – powiedziała Kornelia, po czym ruchem dłoni wskazała mi jedno z krzeseł. – To zaś są nasze kochane bliźniaczki, przedstawcie się dziewczyny – dodała.
– April – zaczęła, ubrana w biało-czarną suknię z gorsetem, dziewczyna. W jej złotych włosach przyciętych do ramion znajdowała się duża biała kokarda.
– Aeri – dorzuciła, ubrana w czarno-białą suknię z gorsetem dziewczyna. W jej złotych włosach przyciętych do ramion znajdowała się duża czarna kokarda.
– Zacznijmy obiad – wtrąciła Rubin, musiał usłyszeć żałosne zawodzenie mojego żołądka.
Kornelia dwa razy klasnęła w dłonie, po chwili otworzyły się boczne drzwi. Do Sali weszły, a może raczej wleciały czarne stworzenia przypominające ludzi. Ich kontury rozmywały się nieustannie, a z każdym krokiem stwory zostawiały smugi czarnego dymu. Każdy z nich niósł tacę wypełnioną jedzeniem, były tam między innymi gołąbki, filety rybne, sałatki, ziemniaczki, owoce, jabłecznik, piernik i wiele innych dań oraz deserów. Chociaż raz nie będę miał problemu z jedzeniem, zważywszy na to, że jestem niezmiernie wybredny. Za każdym razem gdy cienisty sługa stawiał tacę na stole, sam zamieniał się w chmurę czarnego dymu. Dziewczyny czekały bez słowa, aż wszystkie dania znajdą się na swoim miejscu. Dla nich to musiała być codzienność, ja zaś czułem się trochę niepewnie. Gdy spojrzałem w twarz, a przynajmniej miejsce gdzie twarz powinna się znajdować, jednemu ze sług. Zobaczyłem niewyraźny zarys nosa, ust i pustych oczodołów, jednak z każdą sekundą wszystko rozpływało się, by za chwilę uformować na nowo.
– To są żywe cienie? – spróbowałem przerwać krępującą cisze.
– Nie nazwałabym ich „żywymi”, to pozostałości po ludziach, którzy odeszli z tego świata. Cień, który jest wspomnieniem swojego poprzedniego właściciela – odpowiedziała Kornelia, nakładając sobie na talerz sporą porcję sałatki. Pozostałe siostry także zabrały się za jedzenie.
– Czy to nie podchodzi pod nekromancję? – zapytałem. Kornelia na chwilę przerwała jedzenie i spojrzała na mnie z uśmiechem.
– Jedynie troszeczkę. Po śmierci człowieka, cień przechodzi w niebyt. Innymi słowy marnuj się spory potencjał. My jedynie wykorzystujemy ten potencjał, by ułatwić sobie życie. Po pewnym czasie i tak znikają na zawsze, więc wszystko kończy się tak jak powinno. Naturalny porządek nie zostaje zakłócony, jedynie ciut wydłużony – odparła.
– Skąd jesteś? – wtrąciła Aeri zmieniając temat rozmowy. Spodziewałem się tego pytania prędzej czy później i doszedłem do wniosku, że nie ma sensu ukrywać tego skąd pochodzę. Siostry pewnie i tak, już się domyślają, że nie jestem mieszkańcem tego świata.
– Z miejsca, zwanego Lecore. Mała zacofana planetka w innym wymiarze. – Przynajmniej wyjawiłem im część prawdy..
– My też nie jesteśmy stąd – wypaliła April, jednak pod karcącym wzrokiem Rubin i Kornelii zaczęła się tłumaczyć. – Znaczy się, my nie jesteśmy z Lecore, ale… – przerwała patrząc na starsze siostry.
– Nie jesteśmy rdzennymi mieszkankami Ziemi, bo tak zwie się świat, w którym obecnie się znajdujemy – dokończyła Kornelia.
Wiedziałem jak nazywa się ten świat. Byłem już tu kilka razy. Odwiedziłem Londyn, Nowy York, Sidney i Kraków. Miałem okazję poznać trochę tutejsze zwyczaje i kulturę. Poza Ziemią i Lecore, bardzo dobrze znany był mi też demoniczny świat Enfer, w którym mieszkałem razem z Desti. Wydawało się jednak, że dziewczyny nie pochodzą z żadnego z tych trzech.
– Skończmy rozmowę o wymiarach, bo zaraz zaplączemy się w teoriach światów równoległych, wymiarów kieszonkowych, sfer i tym podobnych. Ważne, że znajdujemy się teraz tu, w tym konkretnym miejscu – odezwała się Rubin. Jak zawsze utrzymywała kamienny wyraz twarzy, jednak zauważyłem w jej włosach czerwoną i szarą wstążeczkę.
– Skończmy rozmowę o wymiarach, bo nie mogę skupić na siebie uwagi Kamila, a tak bardzo chciałabym żeby się do mnie uśmiechnął. Ważne, że znajduję się teraz tu, w tym konkretnym miejscu, razem z nim – powiedziały jednocześnie bliźniaczki, przedrzeźniając ją i parsknęły śmiechem.
Rubin błyskawicznie wstała i wyszła z pokoju. Za chwilę salą wstrząsnął pobliski wybuch. Szybko zakryłem serwetką mój talerz, na którym znajdowało się sporo smacznych kąsków, by nie nasypał się na nie tynk z sufitu.
– Lepiej pójdę ją uspokoję, zanim zburzy nam dom – westchnęła Kornelia, po czym wytarła usta serwetką i udała się do wyjścia. Po drodze uderzyła dość mocno Aeri w głowę. Dałbym głowę, że syk bólu dobył się także z ust April. – Z Tobą policzę się później – szepnęła jej na ucho.
W momencie gdy Kornelia opuściła salę, bliźniaczki zerwały się ze swoich miejsc.
– Musimy uciekać i się schować, zanim Rubin dojdzie do siebie – powiedziały równocześnie, puściły mi oczko i wybiegły bocznym wejściem.
Zostałem sam. Cóż nie pozostaje mi nic innego niż dokończyć na spokojnie posiłek. Te gołąbki patrzą się na mnie i kuszą, oj kuszą…

**********************************************************************************
pod karcącym spojrzeniem Rubin i Kornelii zaczęła się tłumaczyć.
a tak bardzo chciałabym żeby się na mnie spojrzał i uśmiechnął
Te gołąbki patrzą się na mnie i kuszą, oj kuszą - oj uparty jesteś w temacie tego patrzenia się.
Moim zdaniem z czasami jest wszystko w porządku, a przynajmniej mnie po gałach nic takiego nie trzepnęło, ale poczekajmy na zdanie Janka.
Kolejny bardzo przyjemny fragment. Przyznam że z dwóch przeplatających się wątków ten z klaustrofobicznym labiryntem jest mi bliższy.. ale może dla tego że mam skrzywienie w stronę opowiadania a nie rozważania Smile
Już to patrzenie zmodyfikowałem. Muszę wzbogacić słownictwo, by unikać takich sytuacji. Cóż każdy woli co innego, aczkolwiek potem mam zamiar namieszać i wymieszać te wątki oraz dodać inne Wink
Stron: 1 2