Via Appia - Forum

Pełna wersja: Uniwersum "Dzwonu"
Aktualnie przeglądasz uproszczoną wersję forum. Kliknij tutaj, by zobaczyć wersję z pełnym formatowaniem.
Rozdział I
Melodia nad Melodiami


Cztery Dzwony, święte i Boskie, na czterech wieżach z kamienia chmur. Po czterech stronach Dźwięku i dwóch stronach Echa.
Dar Tirlliada
fragment poematu „Harmonia” z Księgi Harmonii



Dzwony. Wcielone w spiż budulce wszechrzeczy. Cztery potęgi kreacji, prosto z próżnych dali Somsogu. Przedwieczne iskry Dzieła, co w zamyśle i woli Jedynego Boga Yhwa dokonuje się a rozbrzmiewa na planie cielesnym. Instrumenty, muzycy i dyrygenci rytmu.
Rytmu życia. Rytmu ahtanaram.
Rytmu człowieka.
To One wypełniają kielich ziemi swoją głośną misją. Ich to niezłomny śpiew budzi pląsy powietrza – zajedno błogie, co zanoszące boleść. Niepowstrzymana aria jednostajnych gongów niesie się po najdalsze zakątki świata, przeciekając do żywych serc. Rozdając dźwięki życia, miłości, śmierci i nienawiści. Na cztery strony rozmiarów ziemi. Na cztery zakręty człowieczej drogi.
Ding, dong, ding, dong, ding, dong! Gromkie razy Dzwonów nie ustają żadną porą dnia i nocy, od wschodu do zachodu człowieka. Na czas doczesny i wiekuisty wygrywać mają mu bowiem rytm życia. Dzwony biją i bić nie poniechają, aż do końca. Póki nie wypełni się Dzieło i nie przybliży się zbawienie. Póki nie stanie się zamysł. Aż nie zaspokoi się wola.
Dopóki godzina ostatnia, dopóty człowiek będzie człowiekiem, Dzwon – pozostanie Dzwonem, a dźwięk – dźwiękiem.
Tako mieszkańcy ziemi otrzymali od swojego twórcy zbawienny dar. Aby już nigdy więcej nie zaznali wątpliwości.

Cztery Dzwony, święte i Boskie, na czterech wieżach z kamienia chmur. Po czterech stronach dźwięku i dwóch stronach Echa. Świetliste Siostry, Daar i Raad, a dwaj Mroczni Bracia, Haar i Raah.

Daar, Dzwon życia. Dzwoni, a człowiek się rodzi.
Raad, Dzwon miłości. Dzwoni, a człowiek kocha.
Haar, Dzwon śmierci. Dzwoni, a człowiek umiera.
Raah, Dzwon nienawiści. Dzwoni, a człowiek nienawidzi.


Samże „kreator”, jak rozpoznano z tablic na dzwonnicach, podarował ludziom Dzwony. Jedyny Prawdziwy Bóg Yhwa. Ustanawiając je sędziami i stróżami istnienia na Mirahr, domenie śmiertelnych, sam zasię odesłany, uśmiercon, lecz nie zwyciężon, zmuszony opuścić umiłowane mu potomstwo, pozostawił po sobie ten ostatni, ten niezbity ślad swej świętej myśli – odciśnięty na ziemi w postaci czterech budowli, w które to wcielił był moce doskonałej kreacji.
Ostatni znak o sobie, o prawdzie.
Aby ludzie nie zapomnieli. Aby pamiętali.
On to był zapowiedział ustami proroków, że Dzwony i ich dźwięki przyczynią się ludziom, jego Dziełu, do ocalenia przed śmiercią drugą. A u zmierzchu ich ścieżki w „wymiarze czasu” – do połączenia z Nim w komnatach Somsogu, dryfujących na oceanie Dunów, pierwiastków wszechrzeczy. On wyznaczył i powołał człowieka, by żył, umierał, delektował się smakiem miłości i krztusił piołunem nienawiści. On, Bóg, wytyczył był ścieżki ludzkiego przeznaczenia. To On, Yhwa Bóg, naświetlił je głośnymi gongami.
Niestety człowiek nie zrozumiał swojego stworzyciela.
I świat został podzielony.
*

U progu nowej przyszłości, jaka w chwale okrzyczanego zwycięstwa Boga Yhwa błogosławienie zstąpiła na ulękniony rodzaj ludzki, Pierwsi zasiali tytaniczne góry, ochrzczone rychło mianem Goba (tama), nadając im rolę rozbicia dźwięku, świętego dźwięku, który to jednym głosem z czterech dzwonnic się rozlega – na dwa, przeciwne sobie Echa. Wielki Ląd, jako go ozwał jego nowy mieszkaniec, człowiek, rozgraniczony został na północne Mire, ziemie pojednane. Z Dzwonami Daar (na ziemiach Mir Fariah) oraz Raad (na ziemiach Mir Goria), stojących bok w bok pod wiecznie promienionym niebem. Z drugiej zaś – na południowe Ahry, ziemie wygnane. Z Dzwonami Haar i Raah, barwiących życie wokół siebie czernią i szkarłatem.
Na opływających w dostatki Mirach zawiązki pierwszych długowiecznych rodów, ulotnych szczepów i plemion, prymitywnych kultur oraz powoli dowierających, wielkich dziś nacji, bez wyjątku szukały sobie miejsca co bliżej Jasnych Dzwonów, Daar i Raad. Olśnione ogromem pary wieżyc, zachłyśnięte cudownością kamienia, z któren postawiono je na ziemi (a który promienieje po dziś nie tylko za dnia, lecz nocą zwłaszcza, o świątobliwą przeto prosząc się atencję), wszelkie ludy Miri, wypadkami z dni poprzednich i zapomnianych rozproszone po nieznanym, hałaśliwym świecie, zapatrzyły się w nie bez reszty, zagorzale oddając im hołd. Kruche a sieroce dziecko odesłanego do Somsogu Yhwa, co obcym było na Mirahrze i nieznane były mu bezdroża ziemi bolunów, w ślepym porywie serca lgnęło było tam, gdzie dwie wspaniałości strzelają w niebo bielą swych sylwetek – wysoko, dostojnie, niedostępnie. Zwycięsko.
Przy wtórze słodkich, proszonych dźwięków Daaru i Raadu (niosących wszakoż stwórczą energię życia, oraz miłość, na której owo życie wzrasta) zachłanny śmiertelnik wykłócał się o pierwsze miejsca w kolejce do ich darów. Głodny względów a przywilejów, wkrótce już wyłączności. Już to w kaprawych, dzikich oczach tych, co najodleglej poprzedzali obecne osiągnięcia cywilizacji, spoglądającej wszak wstecz z samych już wyżyn oświecenia i kultury, Dzwony stanowiły niebiański iście łup. Nieziemska w rzeczy samej obietnica, chwała, splendor i ukryte skarbnice żywota przemawiały przez wieże. Przez nieuciszone Dzwony, co niezawodnie sprowadzać musiały ludzki byt do nieukróconych wygód i przychylności losu. Byt prawdziwie zbawiony z potrzeby innej, nade łaskawość tej głośnej, rozkołysanej pary. Ten, kto podbił dzwonnice – filary nieba czy Boskie latarnie, raz to wymiona Ajag i gniazda legnarów, raz to pnie obłoków luboż berła Najwyższego – kto spał u ich mżących się, bezcennych stóp, rozumiano na długo przed rozkwitem Oramunu… zyskiwał wszystko. Wyzwolenie od wstrętów doczesności, od padolnych zgnębień i strudzeń. Nawet piętna śmiertelności.
Na przestrzeni wieków, w ogniu wojen o dzwonnice, drogą krwawych a bratobójczych przepychanek, oto wprowadził był się człowiek w dziedziny Boskiej fortuny, jako ją zwano, darowanej bowiem wprost od Stworzyciela, upatrując weń zdroju sytości. Odurzony szczęsnym, przebiegle przedłużanym żywotem, co wkroczył z wolna na granicę długowiecznego, wolnym od zaznawanych z dawna porażek, dalekim od pamiętanych urazów i niepowodzeń, odwracał się był w te sposoby i kryć za wszelką cenę trudził przed ciemnymi dźwiękami (jak przypisywał był miano gongom z Czarnych Dzwonów). Obwieszając się biżuterią matowej pychy i imitacyjnej ambicji; wystawami majętności, luksusów i cudów kulturowego rozwoju; zbytkiem, urodzajem, krzykiem mody, zaśpiewem wykwintu. A niezawodnie siłami wojsk. I kluczami władzy nad mniejszymi od siebie.
Albowiem, niestety, w prawdę się wcieliło – oto wielka niegodziwość dojrzała prędko na ziemiach Mir, gdzie białe dzwonnice czczono jako wcielone bożyszcze. Dobro tymczasem (to samo, które tak pieczołowicie usiłowano zatrzymać tam jedynie na własny pożytek, nie dzieląc się z gorszymi) stało się znikomym w żywocie śmiertelników, zepsute a strwonione. Zawłaszczone a okupione człowieczeństwem, rychło pojęło, że jest wykorzystywane.
A ponad wszystko – niezrozumiałe.
Przepych rzek, strumieni i jezior wyparował do szczętu. Bezmiar lasów i puszcz przemienił się w długie po horyzont karczowiska, przeganiając ostatnią zwierzynę. Urodzajna gleba uległa nieprzejednanej suszy, jaka atakowała coraz silniej z roku na rok, zaś bruk miejskich gościńców ostatecznie przydusił do niej resztki zieleni. Mire uwiędły w oczach i jedynie podziemne źródła ratowały odtąd przed wrogością pustyń, w które to owe krainy się oblekły, jakby na przekór dziełom człowieka. Dziełom, które sam był przystrajał w szumne tytuły rozwoju i postępu.
Dzwony natomiast biły dalej.
A wszak wyłącznie na tym zależało ludziom.

Brzegi Ahrów w tym czasie mogły już tylko przelać się od pieśni Ciemnych Braci, ścielących cienie swych podniebnych dzwonnic tak na ziemię, jak i na gwiazdy – wedle przestrogi poematu.
Dla ludzi Północy południowe krainy na wieki przesłoniła zupiorniała tajemnica harrahu, pod którą nikt nie zaglądał bez trwogi. Wieszcze objawienia, wyroki, wróżby i przestrogi, epatujące przeraźliwością detali na temat kształtu cienia na południe od Goby, a wreszcie cała obfitość legend i wydumanych podań, wyrosłych na kanwie powyższych, mieszały się z tym, co przekazywały zakurzone kroniki poznanej Północy z jednej, zasię świeckie, obiegowe przekonania z drugiej strony – w obu przypadkach zgodnie traktujące o niszczycielskich mocach czarnych dźwięków na północ od Goby. Zeznania dziejopisów i uczonych, jak i głośnych w swej grozie mitów i wyobrażeń – z kazaniami misyjnie przemierzających ziemię „oświeconych”, ludowych kaznodziejów i wszelkich „natchnionych z wysokości”; albo kapłanów z ramienia rozmaitych kultów, albo fałszywych mędrców bez wyznania na równi – jednomyślnie atoli prawiących o domniemanym wyroku niekończącego się koszmaru, wymierzonego w dusze na Ahrach zasiedlone. Powyższe zaś – z pożywką każdego poety, gawędziarza, wagabundy czy trupy scenicznej, mniej lub bardziej sławetnych. Już to zwykłych kłamców bez wstydu, tych tawernianych ciem o przepitych głosach, samych w sobie grozą ziejących; już to pogłowia samozwańczych odkrywców i domniemanych podróżników, błędnych kondotierów albo „poszukiwaczy przygód”, co nigdzie nie byli, a pojęcia rzetelności jeszcze odkryć nie zdołali. A także z chlebem codziennym duchowieństwa Oramunu z surowym dla świata pouczeniem, któremu brzmiały, brzmią i brzmieć zawsze będą do wtóru całe chóry obłąkańczych fanatyków, w jakich to pobożność się z nagła odzywa (zaś których z dnia na dzień na Mirach licznieje). I gubi to się, przenika a krzyżuje z zaraźliwą pasją wszelakiej maści szarlatanów, urodzonych zwolenników trwogi i nieporządku, jakowych zawsze znaleźć w każdym środowisku, gdzie zbyt dobrze się ludziom powodzi. I z wieloma, wieloma innymi przypadkami, bez choćby cienia szansy na zamknięcie onej listy.
Za to ponad wszystko, boć w dwójnasób głośniej niźli powyższe społem – ze zwyczajnym bajdurzeniem i blagą, wyssanymi z palca prostych a przesądnych. Toteż wszystkich razem.
Groza natomiast zostawała zachowana. I rozdawana.
Spowite chłodem nocnych cieni i oparami z wysokich stosów, mawiano między sobą w lękliwym podnieceniu, z brutalną siłą uciskane gongami Haaru i Raahu, szerzono szeptem po Mirach, Ahry stały się domeną najmroczniejszych istot i wól tego świata. Noc miała nie zgasnąć tam, gdzie grali Bracia. Słońce zaś nie zmącić miało jej mocy złej nigdy i nie ogrzać nikogo nadzieją ni radością.
Ahry zamieszkiwali wszakże i ludzie. Nie wszystkim, jasna rzecz, dane było dostąpić miejsca na Mirach po powstaniu Tamy, boć świat jest przecież taki drobny. Targanym dziełami rozpuszczonej nienawiści, ramię w ramię z palączką śmierci, mieszkańcom Ahrów przyszło żywić się rzeczywistością wykrzywioną spazmem strachu, okrucieństwa i niosącej kres nędzy. Płodami anarchii i pierwotnego chaosu. Nie mających końca walkach, często o życie, tak… ale i o szybką śmierć. W ślepocie potrząsanego złem otoczenia, w okowach upodlonej codzienności, czerpiącej bowiem z czarnej strony życia – przekonywano od wód Sahullu, aż po cienie Furruf – trwać mieli wszyscy ci, którzy z Daaru się wzięli. I tenże, kto hurtem żegnał się z życiem, oddając ucho śmierci. I inny, zdecydowany opierać się losowi – co musi szedł za dzwonowym zewem, stając się mu poddanym.
Drapieżne bestie, jakie rodziła zatruta harrahem ziemia, podają, po wsze dni nękać miały ludzkość, sięgając bezkarnie po salwy chorału dwóch Czarnych Dzwonów na strzelistych piedestałach. W wyobrażeniu Północy Ahry i ugniatające je gongi każdą datę lepić miały z nienawiści i jej brata, śmierci. Czynić miały ludzkie życie pucharem z rozpaczy i porażki, wypełnionym febrą triumfu wszystkiego, co złe i wyniszczające. Rządami toporów i pochodni, kwitnących w świetle jednego prawa.
Prawa zemsty. Właśnie tak.
Tak. Tak przekonywali się wzajem i tako czynią po dziś dzień. Tak z przesądną sensacją wieści się w krainach, gdzie życie i miłość dzwonem się rozlega.
Ucieczka inna od usłuchania harrahu najzupełniej nie istniała. Droga na Mire stała przed Ahroganami szczelnie zamknięta. Od dawien dawna bowiem wszelkie wspólnoty z ziem pojednanych niczym moru obawiały się powietrza Ahrów, co zatruwał każdego ich mieszkańca, jak zgodnie się prawiło. Nie wpuszczając nikogo pokalanego rzekomą plagą na swe „czyste ziemie”, Miryjczycy zabijali każdego, kto próbował na nie wtargnąć – całe powodzie krwi swych gorszych bliźnich na same jeszcze zarodki Goby zsyłając przez długie stulecia.
Pierwotnie, zanim jeszcze cywilizowany świat poznał był i przyjął patronat Tyrdamu, a supremację oddał był Jedynemu Bogu, góry Goba zaś rosły jeszcze młode i niedostatnie, to kraj Kyrema Detinu pilnował jej granic przed „najeźdźcami” z Ahrów. Naród dumny do zuchwałości, a o niezaspokojonym apetycie, potężny i konkwistadorski, lecz równo z tym bogobojny, wierze swej oddany. Proklamując się wybraną przez Boga i Harmonię, wkrótce dodatkowo kanonizowana z mocy Tyrdamu, Kyrema wyznaczyła samą siebie praworządcą porządku, jaki zbudowano po północnej stronie Goby. Budując miasto Młody Kroy, setki mil od swych warownych posterunków pod Gobą, grodzisko, wysokimi murami obejmujące wieżyce Dzwonów Daar i Raad, ogłosiła swoją misję ochrony oraz pieczy nad nimi, obwołując się opiekunem Rytmu.
Dawno temu, po pamiętnych Czasach Ciszy, kiedy atoli Dzwony po raz pierwszy i jedyny otarły się były o szkodę… kiedy to bowiem pieśń ich urwana, jakoby mieczem z niebios cięta, zdawała się bezpowrotna… Tyrdam i Kyrema, po zwycięskiej przeprawie z bolunami, tchnęły życie w potężnego latającego stwora, Bestora. Miał on stać się bezsennym strażnikiem jasnych dzwonnic, niepokonaną przeszkodą dla istot, które sposobiły się je podbić. Tych zaś, naturalnie, poznać po stronie Goby, którą zwykli oglądać. Białe Dzwony odwdzięczyły się, wydając na świat własny, bliźniaczy mu twór. Warrę. Strażniczkę ludzi i partnerkę Bestora. Kość z jego kości, ciało z jego ciała. Osiedli oni razem na Echolii, najwyższym szczycie Goby. Dni i zmroki ukazują Mirom parę skrzydlatych opiekunów, jak krąży wysoko na niebie wokół dwóch gigantycznych, drapiących chmury wież z Daarem i Raadem.

Tako kształtował się nowy świat, Mirahr (wielki ląd), przywłaszczona przez ludzi ziemia bolunów, jej potomnych i prawowitych włodarzy. Stary świat, rodzimym miejscem człowieka będący, przeminął pod gradem gór, zesłanym z Somsogu, wobec czego nowe pokolenia dziś dzień nie znają już dawnych wartości. Ubezcieleśniona ziemia ich przodków pozostawiła po sobie jedynie swój szarawy półcień, swe wyniszczone widmo. W niejednym do dziś kącie Miri zawierza się w skryciu pogańskim przesądom, jakoby sam zgnębiony duch starego świata (Namara, widmo oznaczająca, dla której miejsca brak już śród rzeczy widzialnych) wciąż nawiedza młodą ziemię, odbywając błędną podróż poprzez jej luki.
Od wschodu świat zalewa dziki ocean Sahull (co jest szaleństwo w powoli mrącym języku starej ziemi). Zachód natomiast przecina niezgłębiona, bezkresna przepaść, okrzyknięta Furruf.
Strasznie ciężki tekst. Chwilami przypomina mi parafrazę Biblii, a na całej długości przypomina mi Tolkiena. Bardziej bym była w stanie przełknąć tę historię, gdyby była bardziej epicka niż właśnie w biblijnej formie, zwłaszcza przez przyczyniające się do takiego odbioru archaizowanie i patetyczny styl. Jakoś tak to wszystko odbieram.
Z drugiej strony fani kompetentnej, oryginalnej fantastyki będą pewnie wniebowzięci. Obiektywnie powiem, że gdybym dostała w łapki gotową książkę, ominęłabym ten fragment, poszukała epickiej części, najlepiej dialogów, a potem, jak już bym się wciągnęła, to bym ewentualnie zajrzała, jeślibym potrzebowała wyjaśnienia czegoś w związku z tym uniwersum. Smile
Hm. Sękacz w tym, że jest to, w moim mniemaniu, dość konieczny do przyswojenia kawałeczek historii uniwersum, w którym dzieje się akcja powieści. Na tyle konieczny, że jest pierwszym rozdziałem. Czytelnik musi wiedzieć, czym są dzwony. I zdecydowałem się na take, ło, cuś. Cały rozdział Sad Wiem, że ciężki, dodatkowo nie taki zaraz krótki, ale z nadzieją uznałem, że jeśli już się przez niego przebrnie (oprócz tego, że jakoś tam się nim zaciekawi) nikt nie uzna za konieczne powracać i czytać jeszcze raz, uważniej, sumienniej, chcąc przyswoić wszystko lepiej i zapamiętać szczegóły. Liczę, że najważniejsze (proweniencja i rola dzwonów. no i bardzo ogólny rys historii) zostanie zarejestrowane, a wszelkie szczegóły zostaną pominięte, usłyszane ale zostawione na potem, aby niejako, nomen omen, dzwoniły po drodze, w trakcie i z biegiem czytania reszty powieści. O ile taka potrzeba zajdzie.
Czy choć trochę mi się udało?
ba, mam nawet ochotę zapytać: czy to znaczy, że to da się przeczytać??? Czy nie jest to nazbyt zaciemnione, zabałaganione??
Smile Jak by nie było, stokrotne dzięki. Jesteś naj :*