Via Appia - Forum

Pełna wersja: Między strunami
Aktualnie przeglądasz uproszczoną wersję forum. Kliknij tutaj, by zobaczyć wersję z pełnym formatowaniem.
Stron: 1 2
I znowu tekst z pojedynku na miniatury.

Wakacje u babci Anieli były dla Janka zawsze wspaniałą przygodą. Mały mieszczuch uwielbiał przestrzeń pól i łąk, wspaniałe widoki z góry za stodołą i skrzypiący ze starości dom.
Jak tylko wydawało mu się, że babcia nie patrzy, zakradał się na strych. Wdychał kurz, oglądał stare obrazki, które ktoś litościwie tam zawiesił, gdy straciły swoje miejsce na dole, buszował w skrzyniach, workach, starym kredensie i niezliczonej ilości pudeł. Teoretycznie strych był miejscem zakazanym – deski, na przeżartych legarach, były niekompletne i gdzieniegdzie podłoga bezwstydnie odsłaniała swoje trzewia. Nieostrożny krok groził wypadkiem. Janek nigdy się tym nie przejmował. Babcia, wiedząc, że nie powstrzyma wnuka, zawierzyła jego rozsądkowi i patrzyła przez palce na „tajne” eskapady. Czasem nawet naprowadzała go na trop nowego znaleziska.
- A wiesz, gdy byłam mała – mówiła, zerkając łobuzersko – po każdej większej ulewie, chodziłam z koleżankami w pole. Wąwóz zmieniał się wtedy w gliniany potok. Szło się ciężko, ale jakie skarby można było znaleźć!
- Co babciu?! - Janek patrzył błyszczącymi oczami.
- A na przykład, kule ołowiane po powstaniu kościuszkowskim. Do tej pory leżą gdzieś w kufrze na strychu...

Tego roku coś jednak było nie tak. Przez trzy pierwsze dni, Janek prowadził intensywne strychowe badania. Aniela doskonale wiedziała, kiedy wnuk jest na górze. Przenikające przez strop szuranie, postukiwanie słyszała aż za dobrze. Czwartego dnia - cisza. Chłopak od rana był blady i osowiały. To snuł się po domu, to siedział zamyślony. Kolejne dni wyglądały podobnie. Mocno zmartwiona Aniela w końcu przyparła wnuka do muru.
- Bo one mnie wołają – wydukał, patrząc w podłogę.
- Kto?! - Aniela przeraziła się nie na żarty.
- Skrzypce... Znalazłem w skrzyni na strychu. Zaraz zawinąłem i odłożyłem z powrotem, ale śnią mi się i wołają.
- Co mówią? - Kobieta patrzyła nieprzeniknionym wzrokiem.
- Nie używają słów... one... jakby grają i wiem, że to wołanie.
Wbrew obawom Janka, babcia nie śmiała się, ani nie próbowała bagatelizować.
- Chodź – powiedziała i pierwsza udała się w kierunku schodów na strych.


Siedzieli przy stole, patrząc na instrument.
- Weź smyczek i graj. – Słowa babci zabrzmiały dziwnie.
- Przecież ja nie umiem!
- Graj!
Chłopak z wahaniem ujął smyczek. Przeraźliwe piski rozeszły się po kuchni, ale Janek już słyszał prawdziwą melodię. Skrzypce opowiadały:
Dorożki, gwar mieszczan, pracownia na dole kamienicy przy kościele. Młody lutnik poleruje zawzięcie cienki kawałek drewna. Z jego twarzy bije szczęście – na dniach ma się stać ojcem. Teraz robi skrzypce dla nienarodzonego jeszcze syna. To była jasna, piękna melodia, wybrzmiewająca spokojnymi tonami.

Chwila przerwy i muzyka zabrzmiała bardziej skocznie. Malec w śmiesznej koszuli, stawia nieporadne kroki, lądując co chwila na pupie. Skrzypce zaśpiewały srebrzyście – to śmiech szczęśliwych rodziców.

Znowu przeskok. Trochę większy chłopczyk, patrzy, jak ojciec preparuje jelita – to będą struny. Dziecko „pomaga” mu, przebierając tłustymi paluszkami. Zza drzwi zerka na synka matka. Głębokie, niskie tony cudnie zabrzmiały w uszach Janka: to miłość – zrozumiał.

A potem skrzypce zamilkły, zadrżały – jakby bały się opowiadać dalej. Wreszcie - zawyły. Chłopczyk, sam w izbie, bawi się, czekającymi na preparowanie, jelitami. Owija jedno wokół szyi... Cisza brzmi donośnej niż najmocniejszy dźwięk...
Zapuchnięta twarz mężczyzny. Kobieta, próbująca rozbić skrzypce o ścianę. Boleśnie kaszlące dźwięki.

***
- Ty też je słyszysz, babciu?
Aniela pokręciła głową. – Ja nie, mój dziadek słyszał.
- On był znanym skrzypkiem!
- Ty też będziesz, Janku.
Nie zawiodłem się i tym razem. Trzymasz poziom. Skrzypce opowiadające swoją historię potrafiącemu słuchać. Instrument wybierający muzyka. Motyw niby nie nowy, ale u Ciebie interesująco opracowany.

No cóż tekst znów bardzo krótki (choć jednak dłuższy niż poprzednio), aż chciało by się, żeby to napięcie trochę rozciągnąć... Rozwinąć.
Tu musiałam pisać z liczydłem i wykasować każde zbędne słówko, bo pierwsza wersja przekraczała lekko limit. Miniatury mają swoje zalety, choć faktycznie trudno się rozwinąć w takiej formie. Niestety ostatnio nie mam na nic innego czasu (i weny zresztą też).
Dziękuję za wizytę i ślad Smile
Hi hi. Dlatego nie pisuję miniatur. Nie mam w zwyczaju zawracać sobie głowy limitami Smile. Zresztą nie lubię organicznie wszelkich konkursów pojedynków i takich tam.
Mnie, długo też się to nie podobało. Ale muszę przyznać, że pisanie tworów pod wymiar, uczy takich roztrzepańców jak ja, "pisarskiej" dyscypliny i planowania. Na pewno moje mini wymagają jeszcze sporo szlifowania, ale są o niebo lepsze od tego, co wychodziło mi na początku, kiedy próbowałam wepchnąć kołdrę do kosmetyczki... Big Grin
Dobrze chociaż, że to nie była fujarka albo okaryna. No bo dziadek - wielki fujarkarz lubo okaryniarz?Tongue Roztrzepańcu niezdyscyplinowany, odpłyń trochę w chmurkę szaleństwa. Dobrze piszesz, ale jakbyś jechała na zaciągniętym ręcznym.HeartAngel
Z tym zaciągniętym ręcznym coś jest na rzeczy. No ale fujarka nie ma strun, którymi dzieciak się udusił. Miałby się udławić na śmierć fujarką lub okaryną Wink
Mirek - od "Wielkiego Okaryniarza" lepszy jest tylko "Wielki Elektronik". Big Grin

A możecie ten "ręczny" sprecyzować? Chodzi w ogóle o moje pisanie, czy o konkretnie ten utwór? W formie? Tematyce? W prowadzeniu tematu? Wdzięczna będę za spostrzeżenia...
Musiałam odczekać chwilę po przeczytaniu (ze dwa dni) żeby wrócić do tekstu i skomentować. Na początku miałam mieszane uczucia, pomysł fajny, ale nie do końca wiedziałam czy mi się podobało jego przedstawienie. Czegoś mi brakowało i teraz już chyba wiem czego.

Wstęp jest taki czysto opisowy, w sensie, że nie ma w nim napięcia, nie czuć tych tajemnic, które kryją się na strychu, za to końcówka niemal mistyczna. Ja bym wolała pójść z Jankiem (muzykantem Wink ) na ten strych, może nawet zakraść się tam nocą. Iść po skrzypiących schodach, rozglądać się razem z nim, dostrzec nagle stary, zakurzony futerał, zbliżyć do niego rękę, spłoszyć się przebiegającą pod nogami myszą... itd.

Wiem, że czepiam się, ale próbuje znaleźć ten punkt, który powodował, że nie napisałam od razu pochlebnego komentarza. Oczywiście to jest bardzo dobry i przyjemny tekst. Przy drugim czytaniu bardziej mi się podoba.
Mogę się tylko zgodzić i powiedzieć, że też bym tak chciała Big Grin. Co więcej, nawet taki był plan (strych w czasie rzeczywistym) - niestety szybko zarzucony, bo zżerał za dużo słów (limit)...
Ale masz całkowitą rację - ja sama i w tej mini, i jeszcze w kilku innych, mam odczucie "nieco" zmarnowanego pomysłu - w sensie, że realizacja mogłaby być bardziej okazała. Za każdym razem obiecuję sobie, że napiszę "full version", ale na razie... Cóż, jutro też jest dzień Big Grin.
Wielkie dzięki za wizytę i ślad Smile
No właśnie ten "ręczny" to wszystkie te limity. Opowiadań moim zdaniem nie pisze się z liczydłem. Po prostu się opowiada, jak dawni bajarze siadający przy ognisku. Zwilżył taki od czasu do czasu gardło płynem z usłużnie podanej manierczyny i snuł opowieść niespiesznie. Właśnie tak, jak tego akcja wymagała.
Mam nadzieję, że w końcu uda mi się coś takiego napisać...
A dla mnie w tej miniaturze nic nie brakuje. Język jest plastyczny i wspaniale obrazowy, nie odczułem w nim jakiegoś "rygoru". Co do historii, to lubię samemu pogłówkować, więc jak dla mnie zostawiłaś odpowiednio dużo miejsca dla czytelnika. Podobało mi się.

Pozdrawiam.
Tjeri, Twojej prozie teoretycznie nic nie można zarzucić. Masz wyobraźnie i potrafisz zaskoczyć pomysłem, puentą. Napisane jest dobrze, konstrukcja bez zarzutu, zdania gładkie i świetnie zbudowane. Odpowiednio dawkowane info i stopniowanie napięcia. "Ręczny", to oznacza dla mnie za gładko. Brak właśnie tej chmurki wariactwa pisarskiego. Jakby się Syzyfowi toczył kamień po niemieckiej autostradzie, a ja lubię przełaje. Kiedy się zbacza z wygodnej drogi i idzie polną ścieżką. Vide: Pinakoteka ciemności.Angel
(23-12-2015, 12:58)Fiteł napisał(a): [ -> ]A dla mnie w tej miniaturze nic nie brakuje. Język jest plastyczny i wspaniale obrazowy, nie odczułem w nim jakiegoś "rygoru". Co do historii, to lubię samemu pogłówkować, więc jak dla mnie zostawiłaś odpowiednio dużo miejsca dla czytelnika. Podobało mi się.

Pozdrawiam.
Dziękuję, Fiteł Smile, szczególnie za "obrazowość" Smile

Miruś, coś jest w tym, co napisałeś. Zastanawia mnie czy to moja tendencja (bo odczytuje to jako skłonność do asekuracji) w ogóle, czy kwestia także miniaturyzacji (tzn.czy masz takie same odczucia przy np. Macosze albo Uroborosie? (to wprawdzie też miniatury, ale bezlimitowe)
Stron: 1 2