Via Appia - Forum

Pełna wersja: Tragedia w pięciu aktach
Aktualnie przeglądasz uproszczoną wersję forum. Kliknij tutaj, by zobaczyć wersję z pełnym formatowaniem.
Akt I

Ile razy mówiła, że nie powinienem był się urodzić? Że przeze mnie prawie straciła życie, że w jej łonie pożarłem mojego bliźniaka, że za bardzo spieszyłem się na świat? Nie pchałem się tutaj, wypraszam sobie. Niczym nie zawiniłem, to ona dała sobie zrobić bachora z jakimś gachem, pewnie w jakiejś melinie lub na jakiejś patologicznej imprezie. Nie moja wina. Gdybym miał wybór, pewnie bym się nie urodził. Naprawdę ze wszystkich sił walczyłem, żeby nie wydaliła mnie w stronę ludzkości – owinąłem sobie pępowinę wokół szyi, skierowałem się nogami do światła, a wcześniej nie rosłem i nie rozwijałem się prawidłowo. Próbowałem, serio, próbowałem, ale nie udało się.
Nazywam się Erkki, urodziłem się i żyję. To chyba moja największa tragedia.


***

Ana została zgwałcona, gdy miała osiemnaście lat. Szła chodnikiem, lekko się zataczając, a jej obcasy wystukiwały niemiarowy rytm na kostce brukowej. Starała się wyglądać na trzeźwą, mimo nieświeżego oddechu i wypitego wcześniej alkoholu. Wyszła przed zakończeniem przyjęcia organizowanego przez jej znajomych. Może nic by się nie stało, gdyby nie pokłóciła się z najlepszą przyjaciółką o chłopaka? Albo gdyby ktoś odprowadził ją do domu? A może wszystko byłoby dobrze, gdyby ubrała dłuższą sukienkę, a najlepiej luźne spodnie? Nie było żadnego może i albo, bo fakt faktem, stało się... i się stało.
Ana zaszła w ciążę, mając osiemnaście lat. Poczęcie z gwałtu. Chciała się zabić, gdy nie dostała okresu, a jej brzuch lekko się uwypuklił. Bała się poinformować rodziców o tym, że zostaną dziadkami, a gdy już to zrobiła, było gorzej, niż mogła się spodziewać – ojciec stłukł ją na kwaśne jabłko, zwyzywał od szmat, dziwek i kurew, a matka całą noc płakała w poduszkę. Ana miała nadzieję, że poroni, błagała bogów, by jej dziecko urodziło się martwe. Ciąża okazała się zagrożona, co było powodem do radości, jednak nie na długo. Rodzice wypisali ją ze szkoły i pilnowali, by wszystko poszło bez zakłóceń. Atmosfera w domu stała się napięta bardziej niż zwykle.
Ana zaczęła rodzić dwa miesiące przed terminem – skończone dziewiętnaście wiosen, osiemnaście godzin porodu, który ostatecznie zakończył się cesarskim cięciem. Dziecko trzy miesiące leżało w inkubatorze i prawie bezsilnie walczyło o życie. Przeżyło, mimo komplikacji, i gdy Ana patrzyła na syna przez szybę oddziału patologii ciąży, z trudem powstrzymywała odruch wymiotny. Gdy trzymała właśnie dziecko w ramionach, nie czuła miłości, chciała tylko roztrzaskać jego małą główkę o ścianę.
W domu dzieckiem zajmowali się dziadkowie. W kontakcie z wnukiem ojciec Any prawie całkiem wyzbył się agresji, stał się innym człowiekiem. To po dziadku mały Erkki odziedziczył imię. Jednak po jakimś czasie Senior znudził się nowym członkiem rodziny, kazał córce zabierać gówniarza i wynosić się w cholerę – więc Ana poszła, zabierając swoje brzemię. Nikomu nie powiedziała o gwałcie.

Akt II

Gdy miałem zaledwie kilka lat, ona ze wszystkich sił i z każdej strony próbowała pokazać mi, jak bardzo jest niezadowolona z mojego istnienia. Karała mnie za wszystko – krzyczała, biła, a czasami kopniakami starała się skierować mnie w stronę drzwi. Kiedyś na cały dzień wylądowałam w szafie, później zacząłem sam do tej przeklętej szafy uciekać. Chowałem się między kurtkami i koszulami pachnącymi krochmalem, słuchałem jej wściekłych wrzasków i dosłownie sikałem w gacie ze strachu. Zawsze mnie stamtąd wywlekała. Nie bałem się bicia, obcy był mi strach przed bólem. Drżałem przed jej dotykiem, przed chwilami, gdy kąpiąc mnie, robiła różne dziwne rzeczy. Nienawidziłem jej żartów dotyczących mojej chłopięcości – nic nie rozumiałem. Była koszmarem, utrapieniem, krwią, strachem, bólem i wstydem. Ale o jednym pragnę zapomnieć – była moją matką.

***

Mały Erkki dorastał w atmosferze odrazy i nienawiści. Im był starszy, tym bardziej przypominał Anie człowieka,, który ją zgwałcił. Wszyscy w jej rodzinie weszli w posiadanie pięknych złotych włosów i ciemnych oczu; tylko to dziecko miało na głowie ciemną czuprynę, a wejrzenie jasne i przenikliwe. Ana odnosiła czasem wrażenie, że istota, którą wydała na świat, patrzy na nią tak, jak jej oprawca. Uważała, że Erkki ma wzrok bezwzględnego zabójcy. Bała się go, a jednocześnie ulegała grzesznej fascynacji. Co można powiedzieć? Ana wpadła w błędne koło – wykorzystywała seksualnie swego syna, a później zżerana przez wyrzuty sumienia, wyładowywała na nim swoją frustrację i złość, maltretując go bez opamiętania. Dziadkowie całkiem zapomnieli o wnuku, kto wie, może chcieli za wszelką cenę odciąć się od córki, która zeszła na złą drogę? Jakiekolwiek były powody ich nieobecności w życiu Any, mały Erkki nie miał u kogo szukać ratunku, a na pewno nie u dziadka alkoholika i tyrana, czy depresyjnej babci kojącej zszargane nerwy w pigułkach Relanium.
Ana nie posyłała chłopca do przedszkola, a gdy Erkki trafił do szkoły podstawowej, żaden z wychowawców nie zainteresował się nim zbytnio, mimo tego, że dziecko było skrajnie milczące i zamknięte w sobie. Dopiero, gdy ze strachem przebierał się na lekcje wychowania fizycznego, ktoś zwrócił na niego uwagę. Erkki, skąd masz te siniaki? Tatuś cię bije? Szatnią zatrząsł chłopięcy śmiech, jedynie Erkkiego nic nie bawiło. Nie mam tatusia – pomyślał wtedy, ale nic nie powiedział. Inne dzieci zaczęły mu dokuczać, aż w końcu mały Erkki wdał się w bójkę ze swoim rówieśnikiem, wylądował na dywaniku u dyrektora i ostatecznie w gabinecie pedagoga. Ana została wezwana do szkoły, a gdy wróciła do domu ze swoim dzieckiem u boku, ostatni raz w życiu spuściła mu lanie. Bała się, że ktoś odbierze jej zabawkę, na której mogła bezkarnie wyładować seksualną frustrację; zabawkę, która nieustannie przypominała jej o tragedii, jaka ją spotkała, o tym, kim Ana tak naprawdę jest – skrzywdzoną przez los kobietą z niechcianym bachorem na utrzymaniu. Czasem nie mogła powstrzymać chęci uderzenia Erkkiego, czasem miała ochotę zdrowo mu przyłożyć, przykładowo kablem od odkurzacza, lub po prostu przywiązać go do krzesła i zostawić tak na kilka godzin. Czasem, gdy nie mogła na niego patrzeć, faktycznie związywała mu ręce i nogi, i wrzucała go do szafy. Starała się wzbudzić w nim poczucie winy, twierdząc, że w jej łonie wchłonął swojego brata bliźniaka i teraz żyje jego kosztem. Absurdalne? Dostatecznie działało na bujną wyobraźnię dziecka. Chłopiec wierzył we wszystko, co opowiadała mu matka, choćby miały być to najgorsze bzdury. Nieufnie natomiast traktował innych ludzi. Ana wmówiła mu, że gdy Erkki komukolwiek wspomni, jak go traktuje, zabiorą go do miejsca o wiele gorszego niż ich rozpadające się mieszkanie. Nauczyła go dwóch rzeczy: strachu i trzymania gęby na kłódkę. W związku z tym, chłopiec nie nawiązał żadnych przyjaźni, bał się rówieśników, a oni wykorzystywali sprzyjające okoliczności i prześladowali go. Nie był złym dzieckiem – nie zamordował psa sąsiadów, nie podpalił kościoła – a czuł się do szpiku zły. Jego tragedia wyniszczała go w ciszy, nie pozwalając wziąć głębszego oddechu choćby na minutę. I nikogo ona nie obchodziła, bo jakie z tego korzyści?

Akt III

Wzięła ślub, gdy skończyłem trzynaście lat. Wreszcie. Teraz mieliśmy być rodziną, trochę patologiczną, ale jednak rodziną. Jej nowy facet okazał się jakimś dziwnym, obrzydliwym typkiem, w dodatku cholerykiem; widocznie tylko tacy ją kręcili. Dokonała wyboru – związała się z mężczyzną, który przyjął na siebie przykry obowiązek wychowywania mnie. Cóż, muszę przyznać, miał ciężką rękę. Dostałem również w prezencie dwa lata starszą siostrę, oczko w głowie swojego tatusia. Ona od razu pokochała nowe dziecko. Dziewczyna, całkiem ładna zresztą, nie była tak dziwna jak ja, więc dało się ją kochać. Matka (czasem wypada ją tak nazwać) w końcu zajęła się kimś innym i, o dziwo, okazywała pozytywne emocje. Była zadowolona, bo wreszcie ktoś zamiast niej mógł przyłożyć mi w twarz. Zdjęła z siebie brzemię odpowiedzialności, którego nigdy nie posiadała.
Nie dogadywałem się z moją siostrą. Uważała, że jestem skrajnie pierdolnięty (całkiem słusznie), więc starała się trzymać na dystans, byle jak najdalej od szurniętego brata. Wszystko znosiła cierpliwie – prezenty, ciepłe słowa nowej matki, całą uwagę, jaką na siebie zwracała. Rozmawiała ze mną tylko wtedy, gdy naprawdę nie miała innego wyjścia. Czasem rzuciła pogardliwe spojrzenie, czasem zalękniona wychodziła z pomieszczenia, w którym akurat przebywałem. Wytrzymaliśmy ten układ całe pięć lat. Później wyprowadziłem się i już nigdy więcej nie widziałem tych ludzi.

***

Gdy Ana postanowiła wziąć ślub, Erkki był już nastolatkiem nie wzbudzającym jej dawnych fascynacji. W dniu wesela ubrała długą białą suknię, symbol czystości i niewinności, co jej dziecko skwitowało pogardliwym uśmiechem i sarkastycznym komentarzem. Tego dnia nienawidziła go z całego serca.
Mąż Any, Eliasz, był księgowym na etacie w dużej korporacji, zarabiał dosyć sporo, jeździł sportowym samochodem kupionym na kredyt i ubierał się w drogie garnitury. Nie należał do rodzaju ludzi inteligentnych, a zakres jego najważniejszych umiejętności obejmował liczenie, pisanie sprawozdań, wystawianie faktur i kierowanie pojazdem o mocy czterystu sześćdziesięciu koni mechanicznych. Była żona wypominała mu brutalne zachowanie, a później nieszczęśliwym zbiegiem okoliczności zginęła w wypadku samochodowym. Eliasz, naturalną siłą rzeczy, przejął całkowitą opiekę prawną nad swoją piętnastoletnią córką. Sara była dziewczyną piękną i wyniosłą. W trakcie przyjęcia weselnego siedziała przy stole z przekąskami i ze zdziwieniem wpatrywała się w Erkkiego, który właśnie został jej nowym bratem. Wysoki i chudy chłopak o długich czarnych włosach i ciemnozielonych oczach stał przy ścianie, jego blade usta dotykały kieliszka z szampanem, a posępny wzrok obejmował bawiących się ludzi. Dlaczego on pije szampana, przecież ma tylko trzynaście lat? Miała wrażenie, że z równym spokojem i nonszalancją, ten dzieciak popala papierosy. Wyglądał dziwnie smutno ze wzrokiem skierowanym w pustkę, której nie widziała Sara. W wymiętym garniturze całkiem nie pasował do wirującego na parkiecie tłumu, zdawał się odcinać od rzeczywistości, ogradzał się murem nie do przebicia, a swoje cierpienie ukrywał pod maską pogardliwego uśmiechu. Sara czuła niepokój, patrząc na niego, a gdy odwzajemnił spojrzenie, szybko odwróciła się w innym kierunku. W dniu wesela nie przedstawili się sobie, jak również nie zamienili ze sobą ani słowa.
Gdy Ana wyszła za mąż, Ekki przez kilka tygodni miał święty spokój. Nikt nie zwracał na niego uwagi, jedynie Sara próbowała z nim porozmawiać, ale nie miała szans w starciu z głuchym milczeniem chłopaka. Szybko zrezygnowała z jakichkolwiek metod integracyjnych. Ana zajęła się swoją nową córką, chciała za wszelką cenę wkupić się w jej łaski. Rozpieszczała ją, kupowała prezenty i pierwszy raz od wielu lat uśmiechała się całkiem szczerze. Po jakimś czasie – zbyt krótkim dla Erkkiego – Eliaszowi zaczęła przeszkadzać obecność drugiego dziecka, które nie wiadomo skąd się wzięło, ani z czyjego nasienia zostało poczęte. Uderzył go, gdy chłopak posłał mu o jedno pogardliwe spojrzenie za dużo. Zły wzrok – jak to określił. Później tama puściła i wylała rzeka nienawiści, zamieniając się w ocean krwi. Eliasz nie chciał wyładowywać hamowanej agresji na nowej żonie, a tym bardziej na swojej ukochanej córce, znalazł więc kozła ofiarnego. Erkki ze spokojną rezygnacją zaakceptował fakt ponownego stania się ofiarą. W końcu nie spotkało go nic nowego, był przyzwyczajony. Krzyki i bicie to część wspomnień jego dzieciństwa, jego natury, jego życia.. Z takim samym spokojem pięć lat później rzucił szkołę, zaczął pracę i wyprowadził się z rodzinnego domu.

Akt IV

Wszystko byłoby pięknie i wspaniale, gdyby nie pewien mankament. Nie mogłem spać w nocy. Najpierw myślałem, że po prostu muszę przyzwyczaić się do nowego miejsca zamieszkania, bo całe moje życie było stateczne i uporządkowane - niech pan się nie śmieje, w pewnym sensie było. Później pojawiły się koszmary. Budziłem się w nocy zlany zimnym potem, z przerażającym wrażeniem czyjejś obecności. Gdy brałem prysznic, byłem pewien, że oczy, których nie widziałem, przyglądały mi się z ukrycia. Bałem się przebywać w mieszkaniu, więc gdy tylko miałem ku temu okazję, omijałem je szerokim łukiem. Po pracy zazwyczaj spacerowałem ulicami miasta, a przed pracą siedziałem w domu i starałem się nie zwariować. Nie udało się. Znikąd wynurzył się szept, dziwny szelest w mojej głowie, który kazał się bać. Rzeczywistość uległa zakrzywieniu, otoczenie falowało niepokojem. Czułem się, jakbym wziął jakieś bardzo mocne prochy i zapił je napojem energetycznym zmieszanym z wódką. Pojawiły się też objawy fizycznego bólu – bolał mnie brzuch, głowa, ręce drżały tak mocno, że z trudem wykonywałem jakiekolwiek prace manualne. Przez swoją nieporadność prawie zostałem wyrzucony z pracy. Bałem się, że umrę. Bałem się śmierci. Nie chciałem umierać. Pewnego razu, po całej dobie spędzonej w szafie, zakrwawionymi dłońmi sięgnąłem po telefon i zadzwoniłem. Następnego dnia poszedłem do psychiatry.

***

Erkki zachorował – miał urojenia prześladowcze, omamy słuchowe i halucynacje. Udał się do psychiatry, a psychiatra przepisał mu Zolafren i Abilify, i odesłał do psychologa. Stwierdził, że nie on jest stworzony do rozwiązywania problemów emocjonalnych swoich pacjentów, zajmuje się jedynie wystawianiem recept na antydepresanty i psychotropy. Skąd zatem wiedział, co dolega Erkkiemu? Najwidoczniej był jasnowidzem. Co w takiej sytuacji mógł zrobić Erkki? Mógł łykać swoje tabletki i pójść do psychologa poleconego przez psychiatrę. Tak właśnie zrobił.
Siedząc w poczekalni, miał wrażenie, że wszyscy ludzie mu się przyglądają. Gdy wszedł do gabinetu, za biurkiem zobaczył pulchną kobietę z jasnymi krótko obciętymi włosami. Wyglądała jak wesoła świnka. Kobieta wyszczerzyła zęby w uśmiechu, który według niej miał być serdeczny, a Erkkiemu wydał się drapieżny. Biurko. Bariera. Ty jesteś chorym pojebem, ja jestem zdrowa, więc cieszę się i patrzę na ciebie z nieskrywaną litością.
- Co ci jest? - spytała.
- Nie wiem. Skierował mnie tu psychiatra.
- Więc psychiatra nie może ci pomóc? - kobieta uśmiechnęła się promiennie.
Erkki miał wrażenie, że zaraz wypadną jej zęby od tego całego uśmiechania. Chciał rzucić w nią krzesłem. Milczał. Obrzydzała go swoją otyłością, nie lubił grubych ludzi, więc starał się na nią nie patrzeć.
- Nie patrzysz na mnie – mlasnęła swoją gębą – Jesteś nieśmiały?
Nadal się nie odzywał. Chciał wyjść, ale siedział, bo wydawało mu się, że tak wypada.
- Masz długie włosy, dlaczego?
-Bo mogę – burknął cicho.
Psycholog przejrzała jakieś papiery leżące na biurku.
- Twój psychiatra zdiagnozował u ciebie ostre stany lękowe, urojenia, omamy i halucynacje...
- Brawo.
- Nie przerywaj mi. Może te wrażenia, że ktoś cię śledzi, biorą się z twojego wyglądu?
- Nikt mnie nie śledzi – powiedział.
- Mówisz tak, bo bierzesz leki.
- Nikt mnie nie śledzi – powtórzył głośniej.
Zapadła cisza. Erkki nie miał ochoty rozmawiać z tą kobietą. Wstał.
- Gdzie się wybierasz? - kobieta również wstała – Nasza sesja jeszcze się nie skończyła.
Obrócił się na pięcie i szybko wyszedł z gabinetu. Wrócił do mieszkania, połknął leki i poszedł spać. Tej nocy nie miał złych snów, w ogóle nie miał żadnych snów. Rano stwierdził, że nie lubi psychologów i nie są mu potrzebni. Nie jego wina, że trafił na nieodpowiednią osobę. Potrzebował kogoś, kto go wysłucha i pomoże zmierzyć się z koszmarami przeszłości. Całe życie radził sobie sam i myślał, że tym razem również sobie poradzi. Nie wiedział, jak bardzo się myli.

Akt V

Irit poznałem jakieś dwa lata później. Kocham ją całym sercem. Wiedziałem, że miała kogoś na boku, bo raczej nie wystarczałem jej do spełniania cielesnych potrzeb. Akceptowałem to. Była piękna – miała długie, niemal białe włosy, równie jasne oczy i szczupłą sylwetkę. Kochałem ją. A może mi się wydawało? Od pierwszej wizyty u psychiatry nie sądziłem, że jakakolwiek kobieta może zwrócić uwagę na wariata obdarzonego wątpliwą urodą. W dodatku kobieta tak piękna jak Irit. Ale... Stało się. Po prostu się stało.
Zerwała ze mną dwa tygodnie temu. Nie podała powodu, jedynie wysłała esemesa z informacją: Zrywam z tobą, Erkki. I kropka. Zrywam z tobą... Wczoraj widziałem, jak idzie ulicą, chciałem z nią porozmawiać, wykrzyknąłem jej imię obróciła się i... zaczęła uciekać. Nie wiem dlaczego. Pobiegłem za nią, wywiązała się sprzeczka – przynajmniej takie mam wrażenie – ona płakała, a ja trzymałem ją za ramiona. Krwawiła? Nie. Wepchnąłem ją pod samochód, umarła na moich rękach. Pocałowałem ją na
dobranoc i poszedłem do pani psycholog. Schowałem się pod stołem...

***

- Człowieku, co ty pieprzysz?! - policjant przerwał opowieść Erkkiego – Jaki samochód? Irit... zginęła ugodzona nożem. Ten nóż znaleźliśmy przy tobie. Jaka pani psycholog?! - ciągnął, coraz bardziej podnosząc głos – Nie byłeś u psychologa od dwóch lat!
- Ale...
-Jakie ale?! Znaleźliśmy cię przy zwłokach Irit. W ręku trzymałeś nóż. Odwaliło ci.
Erkki milczał, wpatrując się w swoje dłonie, które były spięte kajdankami. Policjant zapalił papierosa. Erkki nie lubił zapachu dymu tytoniowego. Ana ciągle paliła.
- Biorę leki – powiedział.
- I co z tego?! - funkcjonariusz był coraz bardziej zdenerwowany – Nie pamiętasz nic ze wczorajszego dnia, a dowody jednoznacznie wskazują na ciebie, jako winnego zamordowania Irit. Zdenerwowała cię, coś ci odwaliło, więc ją zadźgałeś. Proste? Jesteś chory psychicznie, więc może prokurator spojrzy na ciebie łaskawym okiem i dostaniesz niższy wyrok. Tylko, cholera jasna, przyznaj się wreszcie do winy!
Erkki westchnął. Zauważył, że podczas całego monologu policjanta, dyktafon był wyłączony, natomiast teraz lampka nagrywania znowu świeciła na zielono.
- Przyznaję się – wyszeptał – Zabiłem Irit.

Epilog

Młody, czarnowłosy mężczyzna spaceruje ulicami i chodnikami szarego miasta. Ma smutną twarz i zmęczone oczy, a jego krok jest niepewny, jakby stopy odbywały marsz po kruchym lodzie. Po drugiej stronie jezdni dostrzega piękną, smukłą kobietę. Wykrzykuje jej imię, kobieta obraca się, lecz za mężczyzną dostrzega człowieka, który od jakiegoś czasu śledzi ją, grozi i telefonuje, a przede wszystkim wysyła fanatyczne miłosne listy. Zaczyna uciekać, a młody mężczyzna smutnieje jeszcze bardziej, przebiega przez ulicę, jakiś samochód na niego trąbi, ale tak, dogania ją, dogania miłość swojego życia. Kobieta próbuje wytłumaczyć mu, że się boi, że grozi im niebezpieczeństwo, ale mężczyzna nie słucha, tylko trzyma jej drżące ramiona. Zły człowiek wpycha mężczyznę pod samochód, wyciąga nóż sprężynowy i dźga nim kobietę. Ucieka. Mężczyzna podnosi się z jezdni, kobieta zatacza się i opiera o jego ramię. Gdy powoli traci przytomność, mężczyzna zauważa, że miłość jego życia krwawi. Przytula ją do siebie, kładzie się obok niej na chodniku, przytula mocniej, próbuje zatamować krwotok, ale wie, że sobie nie poradzi.
- Umieram – szepce Irit.
- Wiem. Dobranoc, kotku.
Erkki całuje ją w czoło i pozwala, by zasnęła w jego ramionach. Wokół rozlegają się krzyki, pojazdy hamują, a z pojazdów wysiadają ludzie. Ktoś wzywa pogotowie, ktoś wzywa policję.
Dobranoc, Erkki. Cela czeka.
Chciałam się przywalić, że z marszu "została zgwałcona", ale ponieważ to nie Ana była główną bohaterką i że ta budowa jest całkowicie uzasadniona:
cholera, znowu doskonale. 5/5
Powiedziałbym, że mamy tu do czynienia z bardzo dobrze napisanym studium przypadku. Moja wiedza psychologiczna nie jest zbyt wielka, ale wydaje mi się, że tak to mogłoby wyglądać.

Warsztatowo też moim zdaniem jest całkiem dobrze. Nawet bardzo dobrze. Jedyny problem, jaki w tym opowiadaniu widzę to zakończenie. Jest dobre, tylko nie wyjaśnia czy gość zaciukał tą dziewuszkę, czy nie?

Pozdrawiam serdecznie.
Kilka drobiazgów, które nieco psuły dobrą narrację:

Cytat:przed zakończeniem przyjęcia organizowanego przez jej znajomych.
"jej" można wywalić.

Cytat:Dziecko trzy miesiące leżało w inkubatorze i prawie bezsilnie walczyło o życie.
To "prawie bezsilnie" jest kiepskim sformułowaniem.


Cytat:Gdy trzymała właśnie dziecko w ramionach...
Chyba "własne dziecko" powinno być.


Cytat:Gdy trzymała właśnie dziecko w ramionach, nie czuła miłości, chciała tylko roztrzaskać jego małą główkę o ścianę.
W domu dzieckiem zajmowali się dziadkowie.
"Jego" wyrzucilbym i powtórzone "dziecko" zastąpił innym słowem.


Cytat:starałem się nie zwariować. Nie udało się. Znikąd wynurzył się szept,
Trzy razy "się"... nieźle daje po oczach.


Lektura dobra, warsztat solidny, choć przyznam, że po uprzednim przeczytaniu "Ona mówiła..." zaczynam tęsknić za jakimś okruchem normalności. Patologia, czy jak to nazwać, byłaby lepiej odbierana, jeżeli dla kontrastu wstawiłbyś coś z szarego życia szarego człowieka. Nie potrafię odgonić wrażenia, że w pewnym momencie bardzo zapragnąłeś skończyć ten tekst... a szkoda.
Szczepan, dziękuję za obszerny komentarz i bezcenne wskazówki. Oczywiście poprawię wszystkie wymienione błędy. Popracuję również nad zakończeniem, bo faktycznie, masz rację, ten tekst wyłaził mi już uszami, miałam go dosyć.
Szczerze mówiąc, najłatwiej opisywać patologie i nienormalności. Jednocześnie niełatwo - dopowiedz sobie sam. Już bez zbędnego gadania, jeszcze raz dziękuję za wizytę.