18-11-2015, 17:40
OSTATNIE PRAWDZIWE MIEJSCE NA ŚWIECIE
Byłem samotnym człowiekiem. Lubię nazywać rzeczy po imieniu, więc nigdy nie myślałem o sobie jako o "singlu".
Później w moim życiu pojawiła się dziewczyna. Ola, kilka lat młodsza ode mnie. Nie znaliśmy się zbyt dobrze, ale uważałem ją za miłą, fajną i ładną. Wynajmowała mieszkanie na tym samym piętrze co ja, więc siłą rzeczy widywaliśmy się i ucinaliśmy niezobowiązujące pogawędki.
Trwało to około roku.
Ciężko mi powiedzieć, czy smutek Oli wynikał z nieśmiałości, czy na odwrót, w każdym razie taka właśnie była i trzymała mnie na pewien dystans. Nie chciała wchodzić w bliższą relację, chociaż jednocześnie widziałem w jej oczach zupełnie inne pragnienie. Jej oczy mnie lubiły – całkiem jak w tej piosence Strachów. Wiem, że nie był to wytwór mojej wyobraźni. Ciągnęło nas do siebie i mogliśmy spróbować...
Nie spróbowaliśmy. Nie zdążyliśmy nawet się bliżej poznać. Powiesiła się w listopadzie. W zimny i mglisty, nieprzyjemnie wilgotny poniedziałek.
Pogrzeb odbył się trzy dni później, ale bez jednego żałobnika. Człowiek, który kupił mnie za tysiąc dwieście złotych miesięcznie, stwierdził, że daje urlop tylko z okazji śmierci najbliższej rodziny. Byłem tak zdruzgotany, że nie miałem sił tłumaczyć. Pewnie i tak niczego by nie zrozumiał. Skurwysyn – tak go nazywam. Lubię nazywać rzeczy po imieniu.
Szanse stracone z bezsensownych powodów. Oto moje życie.
Odwiedziłem grób Oli dopiero w sobotę. Zapaliłem znicz i zapłakałem. Pomodliłem się po raz pierwszy od lat. Powiedziałem, że mogliśmy spróbować. Przecież nasze oczy się lubiły. Widziałem to! My też byśmy się polubili...
Po śmierci Ola zajmowała w mojej głowie jeszcze więcej miejsca niż za życia. Myślałem o niej na okrągło, gdziekolwiek byłem. Stałem się przez to odludkiem, ale nie mogłem przestać. Te myśli były na swój sposób dużo lepsze niż rzeczywistość.
Zwykle w tych moich myślach rozmawialiśmy, długo i o wszystkim. Czasami tylko patrzyliśmy sobie w oczy i oddychaliśmy w cieple swoich twarzy. Dwa ciemne migdały błyszczą spod jeszcze ciemniejszej, prostej grzywki. Wchłaniają mnie.
Wchłaniają...
O ile, gdy Ola żyła, często o niej fantazjowałem, o tyle po jej śmierci unikałem seksualnych skojarzeń jak diabeł święconej wody. Tym większe było moje przerażenie, gdy pewnego razu, po długim seansie przypatrywania się sobie nawzajem, sceneria moich myśli przeistoczyła się bez mojego udziału...
Klęczeliśmy naprzeciw siebie na łóżku. Ja w ubraniu, ale Ola tylko w nocnej koszuli. Nie miała nic pod spodem. Uciekałem wzrokiem od jej sutków.
– Chroń mnie – wyszeptała zapłakana.
Rozejrzałem się. Łóżko i nasze sylwetki oblewało przygaszone, żółte światło, lecz wszędzie wokół panował mrok.
Żywa ciemność. Jak skłębione szkielety o kościach zbudowanych z cienia i zębach z tępych, pordzewiałych narzędzi. Te paszcze żyjącej czerni mogłyby miażdżyć ludzkie myśli przez całą wieczność.
Odchodząc od zmysłów z przerażenia, spytałem, czy to dzieje się naprawdę.
– Dla ciebie to tylko twoje myśli, ale dla mnie to ostatnie prawdziwe miejsce na świecie – odpowiedziała.
Przytuliłem ją z całych sił i chociaż to były tylko moje myśli, poczułem ciepłe ciało.
– Chroń mnie. Ta ciemność to wszystko, co mnie zabiło oraz rzeczy, które chcą zabijać mnie ponownie. Bądź przy mnie. Nie pozwól, żeby znowu mnie dopadły...
Szeptała, drżąc pod moim dotykiem, a ciemność dokoła kłapała setkami paszcz.
– Wyjdź za mnie. Zostań moim mężem. Chroń mnie...
*
Ślubu udzieliliśmy sobie sami. Ona została moją żoną, a ja jej mężem. Chronię ją przed zębatą ciemnością. Gdy pokochasz czyjeś oczy, stajesz się odpowiedzialny za całą osobę.
To nie są tylko moje myśli – to jest ostatnie prawdziwe miejsce na świecie. Zostaję tu. Reszta przestała mnie interesować. Nie szukajcie mnie.