05-10-2015, 19:22
Taka głupawka mnie dzisiaj wzięła.
Październik jak to październik, nastrajał na ciepłe, wyciągnięte swetry czy też bluzy, upchnięte w szafie przez całą wiosnę i lato, gorącą herbatę z miodem i cytryną, albo na „Słodką Chwilę” w ulubionym fotelu, przy wieczornym słuchowisku dwójki. Nic tak nie odprężało po ciężkim dniu pracy, jak wieczór spędzony w towarzystwie granatowego nieba usłanego gwiazdami lub księżyca za oknem, z dobrą lekturą w ręku.
Zuzanna, siedząc i słuchając radia, opatulona w gruby pulower, doszła do wniosku, że wypadałoby na tę romantyczną okoliczność, przegrzebać szufladę w kuchni, by przekonać się, co też ona może skrywać za pyszności. Podejrzewała, że powinny tam być jakieś kisiele, kaszki,budynie czy galaretki, ale nie mogła być pewna, jakie smaki odnajdzie.
Z wypiekami na twarzy wyszła w salonu i w mig dorwała miniaturową cukiernię w poszukiwaniu zwycięzcy tego wieczoru, który swoją nagrodę uprzyjemnienia jej chwili łasuchowania, miał odebrać w zielonym kubku. Myszkowała jeszcze przez moment, gdy wreszcie znalazła odpowiednią paczuszkę, mającą dostąpić zaszczytu zamiany z proszku w parujący, płynny deser i wylądowania w łakomych ustach Zuzanny. W jej drżących dłoniach, metr nad podłogą, zniewolona i bezsilna, wisiała bezwładnie „Słodka Chwila” Dr. Oetker'a o smaku malinowym z kawałkami owoców.
Gdyby ktoś potrafił właściwie zrozumieć tę ciszę przed burzą, usłyszałby krzyk rozpaczy małej, wątłej torebeczki i wołanie o pomoc towarzyszy niedoli, czekających na swoją kolej w ciemnej, nieprzyjemnej szufladzie zagłady. Ale było już za późno, nieodwołalna decyzja zapadła tak, jak gilotyna puszczona w ruch, nie jest w stanie się zatrzymać i cofnąć. Zuzanna, trzęsąc się z przejęcia, jednym, stanowczym szarpnięciem rozerwała papier, by dostać się do jego wnętrza.
Po kilku minutach było już po wszystkim, różowy kisiel odnalazł swój grób w białych ściankach zielonego kubka. Zuzanna, chociaż nie mogła doczekać się spałaszowania deserku, nie przepadała za parzącym w język płynem, postanowiła więc w czasie stygnięcia przetrzeć blat kuchenny. Po chwili, w trakcie wykonywania tej czynności, zauważyła tajemniczy cień wyłaniający się znad jej pleców. Zatrzymała rękę w osłupieniu i oczekiwaniu, a cień rósł, aż w końcu osiągnął sufit. Zdziwiona, odwróciła się powoli z paraliżującym strachem, który ściskał jej gardło. Gdy zobaczyła właściciela owego cienia, krzyknęła z przerażenia i ze zdumienia, nie mogła bowiem uwierzyć w to, co widzi. Nie zdążyła krzyknąć drugi raz, ponieważ w okamgnieniu wielki różowy glut, z wyglądu przypominający bezkształtną kobrę, opadł na nią z impetem jak fala.
Posiłek nie trwał długo. W ułamku sekundy różowa maź pokryła całą Zuzannę. Zamlaskała i beknęła głośno dla lepszego trawienia, a z szuflady słychać było gromkie oklaski uznania i aplauzu.
Październik jak to październik, nastrajał na ciepłe, wyciągnięte swetry czy też bluzy, upchnięte w szafie przez całą wiosnę i lato, gorącą herbatę z miodem i cytryną, albo na „Słodką Chwilę” w ulubionym fotelu, przy wieczornym słuchowisku dwójki. Nic tak nie odprężało po ciężkim dniu pracy, jak wieczór spędzony w towarzystwie granatowego nieba usłanego gwiazdami lub księżyca za oknem, z dobrą lekturą w ręku.
Zuzanna, siedząc i słuchając radia, opatulona w gruby pulower, doszła do wniosku, że wypadałoby na tę romantyczną okoliczność, przegrzebać szufladę w kuchni, by przekonać się, co też ona może skrywać za pyszności. Podejrzewała, że powinny tam być jakieś kisiele, kaszki,budynie czy galaretki, ale nie mogła być pewna, jakie smaki odnajdzie.
Z wypiekami na twarzy wyszła w salonu i w mig dorwała miniaturową cukiernię w poszukiwaniu zwycięzcy tego wieczoru, który swoją nagrodę uprzyjemnienia jej chwili łasuchowania, miał odebrać w zielonym kubku. Myszkowała jeszcze przez moment, gdy wreszcie znalazła odpowiednią paczuszkę, mającą dostąpić zaszczytu zamiany z proszku w parujący, płynny deser i wylądowania w łakomych ustach Zuzanny. W jej drżących dłoniach, metr nad podłogą, zniewolona i bezsilna, wisiała bezwładnie „Słodka Chwila” Dr. Oetker'a o smaku malinowym z kawałkami owoców.
Gdyby ktoś potrafił właściwie zrozumieć tę ciszę przed burzą, usłyszałby krzyk rozpaczy małej, wątłej torebeczki i wołanie o pomoc towarzyszy niedoli, czekających na swoją kolej w ciemnej, nieprzyjemnej szufladzie zagłady. Ale było już za późno, nieodwołalna decyzja zapadła tak, jak gilotyna puszczona w ruch, nie jest w stanie się zatrzymać i cofnąć. Zuzanna, trzęsąc się z przejęcia, jednym, stanowczym szarpnięciem rozerwała papier, by dostać się do jego wnętrza.
Po kilku minutach było już po wszystkim, różowy kisiel odnalazł swój grób w białych ściankach zielonego kubka. Zuzanna, chociaż nie mogła doczekać się spałaszowania deserku, nie przepadała za parzącym w język płynem, postanowiła więc w czasie stygnięcia przetrzeć blat kuchenny. Po chwili, w trakcie wykonywania tej czynności, zauważyła tajemniczy cień wyłaniający się znad jej pleców. Zatrzymała rękę w osłupieniu i oczekiwaniu, a cień rósł, aż w końcu osiągnął sufit. Zdziwiona, odwróciła się powoli z paraliżującym strachem, który ściskał jej gardło. Gdy zobaczyła właściciela owego cienia, krzyknęła z przerażenia i ze zdumienia, nie mogła bowiem uwierzyć w to, co widzi. Nie zdążyła krzyknąć drugi raz, ponieważ w okamgnieniu wielki różowy glut, z wyglądu przypominający bezkształtną kobrę, opadł na nią z impetem jak fala.
Posiłek nie trwał długo. W ułamku sekundy różowa maź pokryła całą Zuzannę. Zamlaskała i beknęła głośno dla lepszego trawienia, a z szuflady słychać było gromkie oklaski uznania i aplauzu.