Via Appia - Forum

Pełna wersja: Tatiana
Aktualnie przeglądasz uproszczoną wersję forum. Kliknij tutaj, by zobaczyć wersję z pełnym formatowaniem.
„Tatiana”

Dom babci był bardzo stary, a przez to skłonny do nieustannych dyskusji za pośrednictwem istnej symfonii dźwięków, z których ponad połowę grały struny utkane z wiatru i żalu starych desek. Wsłuchując się w te świszczące tony, Tatiana chwyciła zmatowiałą poręcz i wbiegła boso na pierwsze piętro, ignorując jękliwe skargi stopni oraz drzazgę, która wbiła się w jej dłoń. Przystanęła na szczycie schodów. Czuła zapach kurzu i starego papieru. Rozejrzała się. Otulony szaro-czarną szatą półmroku korytarz wyglądał dość osobliwie w kontraście z nasyconymi blaskiem poranka pokojami na parterze. Dziewczyna wzruszyła ramionami bez konkretnego powodu i, wyciągnąwszy drzazgę z opuszka, otworzyła drzwi do najbliższego z trzech pomieszczeń. Nagła fala jasności zmusiła ją do przymrużenia powiek. Gdy oczy znów przywykły do światła dnia, Tatiana ujrzała niewielki pokoik o ścianach pokrytych starą, oliwkową tapetą.
– Taki sam jak zawsze – powiedziała cicho, podchodząc do okna, za którym rozciągał się widok na lipcowy ogródek babci.
Pokój matki był od dzieciństwa jej ulubionym miejscem w babcinym domu (nie licząc kuchni, oczywiście) i to w nim dziewczyna najbardziej lubiła przebywać, godzinami przesiadując w oknie i marząc o owym rumianym blondynie z miasteczka (chyba mu było Stanisław na imię), który co rano kupował chleb w niewielkiej piekarence na rogu. Ona też tam właśnie robiła zakupy, zbyt nieśmiała, by zamienić z nim choć słowo. Znała tego chłopca od lat i kiedyś był jej przecież zupełnie obojętny...
Myślała też o dziadku, nie mogąc pogodzić się z tym, że jego już nie było, a ona, nawet gdyby wciąż żył, była już za duża, by nosić ją na barana. Czasem zastanawiała się nad tym, kiedy zdążyła tak urosnąć? Nie było już nawet potrzeby podskakiwać do najwyższej położonej półki w szafie – mogła po prostu sięgnąć do niej, stając na palcach.
Westchnęła.
Lubiła spędzać wakacje w tym domu, choć tak wiele zdążyło się zmienić zarówno w nim, jak i w niej samej...
Wzruszyła ramionami, nie mając na myśli niczego konkretnego i podeszła do wiekowej szafy, znajdującej się na prawo od okna. Otworzyła drzwi i ujrzała w lustrze, przymocowanym po wewnętrznej stronie jednego ze skrzydeł, swoje własne smukłe i blade odbicie. Jasne jak słoma włosy opadały w nieładzie na białe ramiona, a ładne oczy koloru burzy spoglądały w zamyśleniu, jakby nieustannie błądząc gdzieś nad odległym, niematerialnym horyzontem. Uśmiech rozlał się na jej twarzy powoli; zrazu niepewnie, potem śmielej, aż w końcu dotarł do oczu i burza ustąpiła miejsca promieniom lipcowego słońca.
Tatiana modliła się, by i tym razem, kolejnym już razem z tych niezliczonych wcześniejszych jeszcze razów, odbicie nie rozpadło się, lustro nie pękło i długimi wyżłobieniami nie zarysowało kłamstwa, które nie mogło przecież być prawdą.
Patrzyła tak, obserwując malinowe usta i drobne piegi na nosie, gdy nagle, jakby w strachu przed tym, co mogłoby się przytrafić, uśmiech przygasł, a oczy zasłoniła kurtyna długich, jasnych rzęs. Dziewczyna odwróciła się od lustra i zajrzała w głąb szafy, starając się jednocześnie nie zerkać na swoje ruchliwe odbicie nawet kątem oka.
Kilka jej własnych sukienek i płaszcz, które przez roztargnienie zostawiła tu w zeszłym roku nosiły na sobie wyraźne ślady uczty moli. Niewielkie. Choć... Rosnące w miarę patrzenia! Tatiana zamrugała gwałtownie, odpędzając od siebie złudzenie i natychmiast dostrzegła, że ślady jednak były nikłe. Wzruszyła ramionami od niechcenia, nie myśląc o niczym, odczuwając kojącą ulgę – lubiła te ubrania.
W kącie szafy, pod wieszakami stał duży wór pełen starej odzieży po matce, babci i dziadku, do którego nikt nie zaglądał chyba od ćwierćwiecza.
– Nie – mruknęła dziewczyna. – Tak długo z pewnością to nie trwało. Mam przecież piętnaście...
Ostrożnie rozplątała zasupłany konopny sznur, który owijał pakunek, ciekawa, jakie wspomnienia o krewnych mogą czaić się wewnątrz, jakie stroje znane ze starych dagerotypów...
– Zdjęć – powiedziała stanowczo. – Dagerotypy i im podobne były grubo przedtem.
Zapach środka przeciw molom i minionych lat zatańczył wokół Tatiany razem z chmurą kurzu, której drobinki migotały w świetle, wpadającym przez okno niczym mikroskopijne świetliki.
Było w tym coś znajomego, ale nie potrafiła sobie przypomnieć co. Pierwszy raz widziała tyle kurzu. Z całą pewnością pierwszy.
Nerwowo wzruszyła ramionami, obojętnością maskując nagłe rozdrażnienie.
Wyciągnęła z pakunku brązowe spodnie ze sztruksu.
To pewnie dziadziusia, pomyślała przelotnie, odkładając je na bok, miał takie, gdy pracował na kolei.
Podniosła głowę gwałtownie.
– Ale ja tego nie pamiętam – powiedziała głośno. – Widziałam na dagerotypach. Zdjęciach. Na zdjęciach.
Wyjęła dziurawe, koronkowe rękawiczki tak brudne, że nie potrafiła powiedzieć, jakiego były koloru (były niebieskie)...
– Albo i nie – mruknęła.
Płaszcz, długi i sfilcowany, dwie zwiewne apaszki wyszywane w ekstrawaganckie romby i trójkąty (były modne)...
– Zapewne kiedyś były.
Wreszcie, po wyłożeniu jeszcze kilku ubrań, którym nawet się nie przyjrzała, wyciągnęła coś zielonego i... poskoczyła wesoło, przyklasnęła w dłonie i zachichotała jak podlotek (którym była! – Podlotek? Mówię jak babcia!).
W dłoniach ściskała zieloną sukienkę. Zwiewną, delikatną, jakby utkaną z powietrza i wody, obszytą u dołu elegancją (staromodną! – wzruszyła ramionami niecierpliwie) koronką, ale najpiękniejszy był wzorek w kwiaty rumianku, drobny i staranny. Choć sukienka była brudna i nagryziona mocno zębem czasu, Tatianie niesamowicie się podobała (spodobała), a kwiatki były tak realistyczne i precyzyjnie dopracowane, że nie czuła wcale zapachu kurzu, starej odzieży i środka na mole, ale rumianek – kojący zapach rumianku.
Jak zawsze, jak zawsze...
Kiedy?
Dziewczyna rozejrzała się po pokoju strachliwie. Stare, brudne łachy zajmowały całą niemal podłogę pokoju. Kilka nawet rzuciła na łóżko, stojące po lewej stronie od okna.
Źle by było, gdyby wiedzieli, że tu myszkuję i do tego bałaganię! Wszystko będzie zakurzone – pomyślała.
– Przecież posprzątam – szepnęła w próżnię, słysząc w swoim głosie nutę usprawiedliwienia.
Rozejrzała się ponownie.
Wiatr zagrał przeciągle na wiolonczeli gdzieś na dole, załomotał kontrabas okiennicy kuchennej, a poza tym nic. Nikogo.
Szybko zrzuciła błękitną, lnianą sukienkę, kątem oka dostrzegając zarys swojego gibkiego, młodego ciała w lustrze i ubrała rumiankową. Wyprostowała się, zebrała na odwagę i spojrzała na swoje odbicie.
Dłonie miała szare od kurzu, a włosy pochłonął bez reszty nieład, który wcześniej zaledwie dotykał ich swoim postrzępionym palcem. A sukienka, mimo pokrywającego ją brudu układała się przepięknie i chyba nawet największego kocmołucha uczyniłaby nimfą!
– Kocmołucha? – zapytała swojego sobowtóra z wahaniem, a burzowe oczy spojrzały na nią prawie smutno. – Babcia?
– Babcia?
Zawtórował dom.
– Dom? – szepnęła do lustra, patrząc w oczy, które powoli ogarniał świt szarego dnia po grafitowej burzy młodości.
– Babciu!
– Po burzy powinno przecież świecić słońce – szepnęła zrezygnowana do nieswojej twarzy.
– Babciu! Maliny dojrzały! Babciu! Mogę pozbierać? Babciu? Gdzie jesteś?
Westchnęła i wzruszyła ramionami, z których ospale zsunęły się zielone ramiączka sukienki, odsłaniając pergaminową skórę, upstrzoną drobnymi żyłkami i plamkami – ukąszeniami lat.
– Tu jestem, Tatianko! – krzyknęła, z trudem wydobywając z krtani zasuszony głos.
Usłyszała serię skrzypnięć i na progu stanęła – ona sama.
Wysoka, szczupła Tatianka wzruszyła ramionami bez konkretnego powodu i wyciągnąwszy drzazgę z opuszka, weszła do pokoiku. Długie włosy koloru słomy miała w lekkim nieładzie.
Rozejrzała się:
– Babciu! Ale bałagan! Co robisz? – zapytała, zerkając burzowymi oczyma na brudną rumiankową sukienkę.
– Chyba robię bałagan – odparła prosto staruszka, zerkając to na stertę porozrzucanych ubrań, to na odbitą w lustrze strzechę sztywnych, siwych włosów na swojej głowie, które nie sięgały nawet do ramion. Uśmiechnęła się do wnuczki:
– Pozrywamy maliny razem.
– Przygotuję koszyki! – zawołała radośnie dziewczynka i pogalopowała do kuchni.
Staruszka wzruszyła chudymi ramionami ostatni raz i ziewnęła przeciągle:
– Ech...
Nawet pan Stanisław już dawno jest żonaty.
Cytat:z których ponad połowa grana była na strunach utkanych z wiatru i żalu starych desek.
"z których ponad połowę grały struny utkane z wiatru i żalu starych desek."
Wolałbym w ten sposób. "Być" trzeba unikać, szczególnie w sytuacjach, gdzie jest to możliwe.

Cytat:Korytarz otulony szaro-czarną szatą półmroku wyglądał dość osobliwie
Wolałbym:
"Otulony szaro-czarną szatą półmroku korytarz wyglądał dość osobliwie"
W taki sposób podmiot jest bardziej uporządkowany i zdanie po prostu "gładziej" wchodzi podczas czytania.

Cytat:Ona także tam właśnie robiła zakupy
Zgrzyta mi to słowo w tym kontekście. I to bardzo.

Cytat:by się do niego odezwać. Znała go przecież od lat i kiedyś nawet nie zwracała na niego uwagi...
Zaimki.

Cytat:starając się jednocześnie nie zerkać na nie nawet kątem oka.
Powtórzenie. Tym dokuczliwsze, że pierwsze i drugie słowo nie ma w tym wypadku takiego samego znaczenia.



Warsztat jest ogólnie bardzo zadowalający. To, co charakterystyczne, to bardzo plastyczne opisy. Umiesz malować słowem i fajnie to wykorzystujesz. Dzięki temu czytelnik wpada w świat przedstawiony i smakuje go bardzo dokładnie. Podoba mi się.

Fabularnie historia zakręcona i to też dobrze. Niedopowiedzenie, niepokój - w to mi graj. Smile Powiedziałbym, że to opowiadanie jest trochę "dziewczyńskie", tym większe gratulacje, bo mi się podoba i tak - a bardzo rzadko kiedy podobają mi się teksty w tym tonie. Dobra robota!

4/5, ale tylko dlatego, że tu i ówdzie można coś jeszcze podszlifować.

Pozdrawiam! Angel
Ja akurat nie patrzę na niedociągnięcia językowe i interpunkcyjne. Zwyczajnie mi się nie chce, bo nie każdy też chce widzieć takie przytyki w komentarzach. Wink

Na początku trochę mi się dłużyło i - przyznaję - kapkę nudziło. Kupiłaś mnie motywem narracji, którą zdarzyło mi się raz wykorzystać - narrator się produkuje... i nagle wcina się bohaterka. Lubię. Tobie wyszło lepiej niż mi. Smile
Brak akapitów troszkę przeszkadza mym starczym oczom, ale to taka uwaga od serca.
Najpierw z tym lustrem wydawało mi się, że będzie horror, a tu proszę! Starość w sumie też horror. Późne dorastanie żywych trupów czy coś.

Co ja tu mogę się produkować. Forever young. Piąteczka!
(16-07-2015, 18:28)Hanzo napisał(a): [ -> ]
Cytat:z których ponad połowa grana była na strunach utkanych z wiatru i żalu starych desek.
"z których ponad połowę grały struny utkane z wiatru i żalu starych desek."
Wolałbym w ten sposób. "Być" trzeba unikać, szczególnie w sytuacjach, gdzie jest to możliwe.

Cytat:Korytarz otulony szaro-czarną szatą półmroku wyglądał dość osobliwie
Wolałbym:
"Otulony szaro-czarną szatą półmroku korytarz wyglądał dość osobliwie"
W taki sposób podmiot jest bardziej uporządkowany i zdanie po prostu "gładziej" wchodzi podczas czytania.

Cytat:Ona także tam właśnie robiła zakupy
Zgrzyta mi to słowo w tym kontekście. I to bardzo.

Cytat:by się do niego odezwać. Znała go przecież od lat i kiedyś nawet nie zwracała na niego uwagi...
Zaimki.

Cytat:starając się jednocześnie nie zerkać na nie nawet kątem oka.
Powtórzenie. Tym dokuczliwsze, że pierwsze i drugie słowo nie ma w tym wypadku takiego samego znaczenia.


Warsztat jest ogólnie bardzo zadowalający. To, co charakterystyczne, to bardzo plastyczne opisy. Umiesz malować słowem i fajnie to wykorzystujesz. Dzięki temu czytelnik wpada w świat przedstawiony i smakuje go bardzo dokładnie. Podoba mi się.

Fabularnie historia zakręcona i to też dobrze. Niedopowiedzenie, niepokój - w to mi graj. Smile Powiedziałbym, że to opowiadanie jest trochę "dziewczyńskie", tym większe gratulacje, bo mi się podoba i tak - a bardzo rzadko kiedy podobają mi się teksty w tym tonie. Dobra robota!

4/5, ale tylko dlatego, że tu i ówdzie można coś jeszcze podszlifować.

Pozdrawiam! Angel

Dziękuję za opinię oraz za wszelkie poprawki, które są w znakomitej większości trafione. Ten "korytarz" to właściwie kwestia gustu, ale Twoja składnia wydaje mi się bardziej odpowiednia, bardziej płynna. Muszę to koniecznie poprawić.
Skoro udało mi się sprawnie naskrobać tak błahe przecież, niepozorne i słusznie nazwane przez Ciebie "dziewczyńskim" opowiadanie, to z ulgą przyjmuję myśl, że podczas mojej wielomiesięcznej przerwy od pisania nie opuściłam się aż tak bardzo i dalej jestem w stanie napisać coś niezłego. Dziękuję za komentarz jeszcze raz. Smile

(16-07-2015, 21:56)BEL6 napisał(a): [ -> ]Ja akurat nie patrzę na niedociągnięcia językowe i interpunkcyjne. Zwyczajnie mi się nie chce, bo nie każdy też chce widzieć takie przytyki w komentarzach. Wink

Na początku trochę mi się dłużyło i - przyznaję - kapkę nudziło. Kupiłaś mnie motywem narracji, którą zdarzyło mi się raz wykorzystać - narrator się produkuje... i nagle wcina się bohaterka. Lubię. Tobie wyszło lepiej niż mi. Smile
Brak akapitów troszkę przeszkadza mym starczym oczom, ale to taka uwaga od serca.
Najpierw z tym lustrem wydawało mi się, że będzie horror, a tu proszę! Starość w sumie też horror. Późne dorastanie żywych trupów czy coś.

Co ja tu mogę się produkować. Forever young. Piąteczka!

Mam prawdziwy talent do monotonnych wstępów, o czym mi niejednokrotnie mówiono i co sama zauważam, choć chyba nie bardzo nad tym panuję, skoro, jak widać, to jedno nigdy się w moich opowiadaniach nie zmienia. Wobec powyższego, cieszę się, że udało Ci się przez wstęp przekopać i przeczytać całość, bo niejednego zapewne takie rozpoczęcie odstraszyłoby od dalszego czytania.
Co do akapitów - mówiąc szczerze, to próbowałam je wprowadzić, bo w oryginalnym pliku zarówno akapity, jak i interlinia są, ale nawalczyłam się z postem, a rezultat nie był zadowalający, więc z nich zrezygnowałam. Po zamieszczeniu po prostu wszystkie zniknęły! Muszę chyba wreszcie tu kogoś zapytać, jak sobie radzić z akapitami tak, żeby były widoczne w poście. Tobie także dziękuję za komentarz oraz wysoką ocenę. Big Grin