Via Appia - Forum

Pełna wersja: Iris
Aktualnie przeglądasz uproszczoną wersję forum. Kliknij tutaj, by zobaczyć wersję z pełnym formatowaniem.
Naskrobane na szybko w robocie (jest trochę wulgaryzmów).
==============

Uniosła twarz ku ciemnemu od chmur niebu, pozwalając kroplom deszczu spływać po policzkach. Nie myślała w tej chwili o tym, co dokładnie mogłaby znaleźć w każdej z nich, gdyby tylko miała możliwość przebadania ich składu chemicznego.
Miała na głowie większe zmartwienia.
Przesunęła dłoń po poręczy schodów pożarowych i oparła ją na rękojeści pistoletu tkwiącego w kaburze przy udzie. W końcu wypuściła zgromadzone w płucach i zatrzymywane od kilkunastu sekund powietrze. Znów, stopień za stopniem, pięła się ku górze, z każdym krokiem zbliżając się do czekającego na nią celu.
Był tam. Na pewno.
Zamknęła lewe oko. Prawe, które pozostawało otwarte, w niczym nie przypominało tego, co zazwyczaj znajduje się w ludzkim oczodole. Czarne, lśniące, z ledwo widocznym przesuwającym się po całej jego powierzchni krwistoczerwonym krzyżykiem. Ten widok przyprawiał ją o mdłości, toteż rzadko kiedy spoglądała w lustro. Jakkolwiek by jednak jej sztuczne oko nie wyglądało, spisywało się należycie.
Czerwona plama zamajaczyła za ścianą, momentalnie przykuwając jej uwagę. Zbrojne w pistolet ramię bezwiednie podążyło za wskazaniem systemu celowniczego i człowiek za ścianą znalazł się w prostej linii od koniuszka lufy.
Które to piętro?
Budynek liczył sobie zaledwie siedem kondygnacji. Był z pewnością o wiele starszy od niej. Pozostałość minionej epoki… W innej sytuacji mógłby nawet uchodzić za zabytek, ale w Polis-7 nikogo to nie obchodziło.
Dotarła na piąte piętro, a cel, jeśli wierzyć pozyskanym informacjom, znajdował się o poziom wyżej. A więc to już za chwilę… Opuściła broń i postawiła stopę na kolejnym stopniu.
- Iris? – rozległ się znajomy głos w słuchawce.
Drgnęła na dźwięk swego imienia. Wyczucie czasu, pomyślała, Charon miał doprawdy fatalne.
- Nie teraz – syknęła. – Jestem prawie na miejscu.
- To znaczy? – zdziwił się Charon.
- Zlecenie od Rimmona – wyszeptała, jednocześnie zatrzymując się między piętrami. – Nie mogę rozmawiać.
- Miałaś na mnie zaczekać – rzekł ze słyszalnym wyrzutem w głosie.
- Nie było na to czasu.
I rzeczywiście nie było. Informator, którego solidnie przycisnęła, nim zaczął sypać, twierdził, że cel opuszcza Polis-7 jeszcze tego wieczora. Nie wiedział dokąd się udaje, ale nie miało to większego znaczenia. Poza miastem i tak nie zdołaliby go dopaść. Charon był na drugim końcu metropolii, gdy opuszczała kryjówkę. I miał na głowie inne sprawy.
Krople deszczu bezustannie tłukły w metalowe stopnie.
Kątem oka wychwyciła mrugający po przeciwnej stronie ulicy, różowy neon. Nie obejrzała się w jego kierunku. Jej uwaga skupiała się już tylko na jednym. Powoli wysunęła głowę powyżej poziomu podłogi piętra, na którym znajdował się jej cel. Za ścianą pulsowały wyraźne, czerwone plamy. Zlewały się ze sobą, uniemożliwiając dokładne określenie liczby osób znajdujących się w mieszkaniu, ale nie sądziła, by było ich więcej niż pięć.
Bułka z masłem.
Lewą ręką sięgnęła po pistolet maszynowy.
Jak się to wszystko popieprzyło, pomyślała, gdy dłoń natrafiła na znajomy kształt. Jej krótka kariera w korporacyjnej służbie bezpieczeństwa znalazła swój gwałtowny koniec za sprawą podłożonej przez jakiegoś psychopatę bomby. Wyglądało na to, że nikt nie będzie już miał z niej większego pożytku, kiedy pojawił się on.
Charon.
Opłacił lekarzy, ufundował jej operację, wszczepy, tylko dzięki niemu wróciła do pełnej sprawności. Nie miała pojęcia ile dusz wyprawił na tamten świat, jednak nie mając innych perspektyw, szła w jego ślady. Czuła, że jest mu to winna i choć powiedział, że może odejść kiedy tylko zechce, do tej pory jakoś nie mogła się na to zdecydować.
Ech, dość tego, powiedziała sobie w myślach, wracając do rzeczywistości.
Tu i teraz. Na tym skupić musiała się cała jej uwaga.
Jedna z czerwonych plam przemieściła się na prawo, chyba do samej ściany. Reszta wciąż pozostawała w zbitej grupce. Kim mogli być ci ludzie? Informator wspominał o dwóch ochroniarzach, tych spisała na straty bez większych oporów. Pozostali wzbudzali w niej jednak pewne wątpliwości.
Nie, na ten komfort nie mogła sobie pozwalać.
Kolejny stopień… I jeszcze jeden…
Przylgnęła do ściany tuż przy oknie. Było przesłonięte płytą z ciemnego tworzywa. Znała ten materiał. Dla ręcznej broni, jaką miała ze sobą stanowił przeszkodę nie do pokonania, ale była przygotowana na taką ewentualność. Sięgnęła do pasa, odpięła od niego niewielki krążek i przyłożyła do okna. Został na nim, gdy odjęła rękę. Na czarnej, jednolitej powierzchni rozbłysły czerwone cyfry.
10… 9… 8…
Cofnęła się do schodów i zeszła w dół…
7… 6… 5…
Zatrzymała się na niższym piętrze i wstrzymała oddech.
4… 3… 2…
Ciekawe, co powie Charon, gdy się dowie…
1…
Huk eksplozji zakłócił monotonię deszczowego popołudnia. Zerknęła w dół, chcąc raz jeszcze sprawdzić, czy w zasięgu wzroku nie znajduje się korporacyjny patrol. Wtedy miałaby jeszcze mniej czasu.
Poderwała się na równe nogi i w kilku susach była piętro wyżej. Usłyszała krzyki, zobaczyła masywnego mężczyznę zaciskającego dłoń na rękojeści strzelby. W ostatniej chwili zeszła z linii strzału.
System celowniczy w cybernetycznym oku już namierzył przeciwnika, a sprzężone z nim ramię samo nakierowało się na cel, pozostawało tylko nacisnąć spust. Nie miała czasu na zastanowienie.
Górna część czaszki mężczyzny eksplodowała w zetknięciu z kulą.
- Ja pierdolę! – krzyczał ktoś, kogo nie widziała – Ruszcie się!
Wpadła do pokoju i przetoczyła się po podłodze, w kierunku szklanego stołu. Nim się zatrzymała, ściskany w dłoni pistolet maszynowy plunął ogniem, a krew zbryzgała ścianę i podłogę. Długowłosy blondyn padł jak długi, wrzeszcząc przeraźliwie. Przestrzelone lewe udo i prawa piszczel. Powinno wystarczyć, by zneutralizować zagrożenie, jakie mógł stanowić. Powinno…
Wypuścił broń, ale ona musiała mieć pewność.
Posłała mu kulkę w środek czoła i skoczyła za stojąca pośrodku pokoju kanapę.
Ktoś już tam był.
Odruchowo wyciągnęła przed siebie broń i wypaliła mu prosto między oczy. Krew i kawałki mózgu zbryzgały jej twarz, a zachlapany posoką system celowniczy z miejsca zaczął głupieć.
- Szlag… - mruknęła do siebie, wyłączając sprzężenie oka z ramieniem.
Usłyszała strzały i poczuła na plecach odpryski tynku ze znajdującej się za jej plecami ściany. Przeturlała się w kąt, jednocześnie strzelając w kierunku, w którym spodziewała się swych przeciwników. Ktoś krzyknął. Głośno. Boleśnie.
- Tam jest!
Kobiecy głos. Spojrzała i zobaczyła mierzącą do niej z pistoletu ubraną tylko w pończochy brunetkę o półprzytomnym, zamglonym spojrzeniu. Strzeliła jej w kolano, zerwała się z podłogi i stwierdziła, że zostały w pokoju już tylko one. Ruszyła w stronę uchylonych drzwi wyjściowych i niemal w tej samej chwili usłyszała huk wystrzału.
Pocisk trafił w środek pleców, uderzenie pchnęło ją do przodu i pozbawiło równowagi. Lekki pancerz, który miała na sobie był w takich przypadkach w zupełności wystarczający…
Oparła się na kolanie, obejrzała przez ramię i zobaczyła wpatrzone w nią oczy zaćpanej brunetki, która najwyraźniej nawet nie zauważyła, że została postrzelona, a w ręku wciąż ściskała broń.
Cóż, trudno się mówi.
Wpakowała jej dwie kule w środek klatki piersiowej i dopadła do drzwi. Klatka schodowa była raczej przestronna, stopnie biegły naokoło, wzdłuż ściany. Gdy dopadła do balustrady i spojrzała w dół, ujrzała sylwetki znikające w cieniu gdzieś pod schodami na których stała.
Byli dwa piętra niżej.
Nie miała czasu do stracenia. Natychmiast ruszyła biegiem w ślad za nimi. W międzyczasie otarła cybernetyczne oko i gdy tylko stwierdziła, że wszystko działa jak należy, ponownie uruchomiła połączenie.
Na pierwszym zakręcie schodów przywitały ją kule, z których jedna sięgnęła celu, rozrywając jej rękaw na ramieniu. Skrzywiła się z bólu, pognała do przodu by zejść z pola widzenia strzelca, a gdy tylko zdołała to uczynić, sięgnęła do panelu na lewym przedramienia i wdusiła do oporu znajdujący się na nim czerwony guzik. Środek przeciwbólowy z wszczepionego dozownika zaczął działać po jakichś trzech sekundach.
- Kto cię nasłał, pieprzona dziwko?! – dobiegło ją wołanie gdzieś z dołu.
System wyświetlił jej przypuszczalny kierunek, określając prawdopodobieństwo poprawności wskazania na 78%. Uznała to za wystarczająco dobry wynik. Przesunęła się na czworakach wzdłuż balustrady, potem wsunęła rękę trzymającą pistolet między metalowe pręty i, ustawiwszy ją pod wskazanym przez system kątem, nacisnęła spust.
Głośny okrzyk zlał się z hukiem wystrzału.
- Trafiła mnie! Niech to chuj! Trafiła!
Skoczyła na balustradę, odbiła się z niej obunóż i przeleciała przez całą szerokość klatki schodowej lądując po przeciwnej stronie, piętro niżej.Zawadziła przy tym o poręcz i nim zdołała wyhamować, zaliczyła bliskie spotkanie ze ścianą. Jęknęła, ni to boleśnie, ni to wściekle i znów poderwała się do biegu.
Mężczyzna, którego widziała piętro niżej, dwa kroki od skulonego, leżącego w kałuży krwi chudzielca, był jej celem. Jego zdjęciom przyglądała się wystarczająco długo, by nie mieć co do tego najmniejszych nawet wątpliwości. Potężnie zbudowany, łysy brodacz miał na sobie rozpiętą, skórzaną kurtkę najeżoną rozlokowanymi tu i tam stalowymi kolcami. Pod nią nie nosił nic. Nie wiedziała o nim wiele ponad to, że nazywał się Jedediah Stern i w jakiś sposób naraził się Rimmonowi, a ten wyznaczył całkiem sporą nagrodę za jego głowę. Przyczyny takiego stanu rzeczy nie były w tej chwili istotne, za to wymierzona w nią broń w jego ręku – jak najbardziej.
Schyliła się, a seria pocisków z karabinu maszynowego przecięła powietrze i z łoskotem naznaczyła ścianę gromadką dziur. Gdy zaś Stern ponownie nacisnął spust, do uszu jego prześladowczyni dobiegł niezwykle pokrzepiający dźwięk świadczący o tym, że właśnie zabrakło mu amunicji.
Tak! Wreszcie szczęście się do niej uśmiechnęło.
- No dalej, suko! – zakrzyknął Stern, zrzucając z siebie kurtkę. – Chodź tutaj i pokaż, na co cię stać!
Rzucał jej wyzwanie.
Musiała przyznać, że perspektywa pokazania mu, jak wielki błąd popełnia była na tyle kusząca, że niewiele brakowało, by…
- Jak tam, Iris? – odezwał się z słuchawki Charon.
Westchnęła ze zniecierpliwieniem, po czym skierowała lufę pistoletu wprost ku brodaczowi.
- Rimmon przesyła pozdrowienia – powiedziała i pociągnęła za spust.
- Jesteś cała?
- Mniej więcej – odparła – mógłbyś dać mi pracować?
- Musiałem się upewnić…
- Czy co?
- Czy nie potrzebujesz wsparcia. Załatwiłem co miałem do załatwienia i jestem do dyspozycji.
- Właśnie spieprzyłeś mi zabawę – burknęła. – Więc nie truj już i daj mi dokończyć. Zrobię zdjęcia i wynoszę się stąd, w każdej chwili spodziewam się tu patroli korpo.
- No to zbieraj się stamtąd. Do zobaczenia.
Wyłączyła komunikator.
Cytat:Kątem oka wychwyciła mrugający po przeciwnej stronie ulicy, różowy neon. Nie obejrzała się w jego kierunku. Jej uwaga skupiała się już tylko na jednym.
Dobrze obrazuje, co mi się w tekście nie podoba. Uwaga zupełnie zbędna i nachalnie podkreślająca skupienie bohaterki. Ale postaram się nie narzekać jakoś mocno. W takim układzie mogę powiedzieć krótko: sama akcja, naprawdę bardzo nudna, na mój gust słabo też opisana, żadnych też zaskoczeń w treści, pomysłach i formie. Jak dla mnie nuda.
Tekstów opartych na pomysłach, które uważam za naprawdę ciekawe, do netu już nie wrzucam Smile
Całkiem niezły kawałek fantastyki. Akcja wartka, tak jak lubię. Znaczy mam gust zupełnie odmienny od Miriada. Moim zdaniem SF jest nierozerwalnie związane z akcją. Nie cierpię organicznie niemal "rozmemłanej filozoficznie" fantastyki. Tekst ma by zwięzły, wartki i krwisty.
Opowiadanko świetnie sprawdziło by się jako scenka w większej całości. Tu traktuję je jako coś w rodzaju wprawki pisarskiej.
Pozdrawiam serdecznie.
Łącznie z tym forum 4 na tak (lub raczej na tak), 1 na nie Smile

To taki "projekt poboczny" powiązany z moim najnowszym pomysłem na powieść (musiałem odpocząć od fantasy), ale nie wchodzący w jej skład. W sumie piszę to raczej na luzie starając się nie wybiegać za bardzo do przodu z wymyślaniem dalszego rozwoju akcji. Jest to swego rodzaju wprawka (a przy tym uzupełnienie do czegoś, co dopiero zamierzam napisać).

Będzie więcej.
Cytat:Znaczy mam gust zupełnie odmienny od Miriada.
Znaczy całkiem do mojego podobny. Napisałem tylko, że jest tu sama akcja - problem w tym, że nudna, sucha akcja, tekst polega wyłącznie na niej, toteż powinna być mocna. W moim odczuciu nie jest, przypomina mi jeden z tysięcy filmów klasy B oznaczonych mianem "sensacja". Wolałbym się nie rozpisywać na ten temat, bo zwyczajnie szkoda mi. Co mi z tego przyjdzie, oprócz niechęci innych? Ale żebym akcji w sf nie lubił, albo nie podzielał poglądu, że sf z akcją jest ściśle związana, tudzież że najwidoczniej nie przebieram w takiej - temu nie mogę przytaknąć milczeniem. Toteż dementuję.
Cytat:traktuję je jako coś w rodzaju wprawki pisarskiej.
Słusznie, też tak to traktuję.
Napisane bardzo, bardzo poprawnie.
Jeżeli tekst został naskrobany na kolanie, bez żadnych poprawek, to ja zazdroszczę.
Ale...
brakuje mi kilka wszy...
przykład:
Cytat: Usłyszała krzyki, zobaczyła masywnego mężczyznę zaciskającego dłoń na rękojeści strzelby.
Usłyszawszy krzyki, zobaczyła...
Akurat wszy to czasami celowo unikam, bo mam wrażenie, że za często się pojawiają Smile

PS. Przechrzciłem temat, bo o ile poprzedni tytuł był adekwatny do pierwszego fragmentu, tak już nie za bardzo do ciągu dalszego, który wkrótce nastąpi.

===EDIT===


CZĘŚĆ II

Ciepła, gorąca niemal woda ściekała jej po czole, policzkach i szyi, spływała po ramionach, plecach, piersiach i brzuchu, by w końcu zacząć ostatni etap swej wędrówki, podążyć w dół, wzdłuż ud, minąć kolana, dotrzeć do stóp, a zaraz potem znaleźć się u celu, w odpływie prysznicowego brodzika.
Para przesłaniała jej widok, ciepło wprowadzało w nastrój błogiego rozleniwienia…
Gdy dotknęła prawą dłonią biodra, coś stuknęło…
Znieruchomiała.
Wolnym ruchem podniosła prawą dłoń i spojrzała na nią. Czarne, połyskliwe tworzywo od koniuszków palców, niemal po łokieć…
Ociekało mydlinami.
Pokręciła głową. Minęło pół roku, a widok ten wciąż ją zaskakiwał. Eksplozja bomby, którą, jak na ironię, komuś udało się podłożyć w korporacyjnym centrum bezpieczeństwa zostawiła ją ze zmasakrowaną połową twarzy, bez prawej dłoni i z wielką dziurą w biodrze.
Na myśl o tym zadrżała.
Potem był szpital. Dni wlekły się na podobieństwo żółwi przemierzających skąpane w słońcu pustkowia, a sny, jej jedyna ucieczka przed rzeczywistością, szybko zmieniły się w koszmary. Noc w noc budziła się z krzykiem, aż wreszcie, będąc niemal na krawędzi, za którą czaiła się już tylko otchłań szaleństwa, niespodziewanie stanęła przed wyborem.
Efekt swej decyzji miała teraz przed oczyma.
Utraconą rękę zastąpiono implantem z utwardzonego włókna węglowego, lekkim i wytrzymałym. Szybko nauczyła się nim posługiwać w stopniu, który pozwalał jej zapomnieć o swym kalectwie. Zniszczony zupełnie staw biodrowy również uzupełniono, a jedynym, co o tym fakcie przypominało, była „łata” z czarnego tworzywa w prawym boku, nieco poniżej pasa. Również i twarzą zajęto się należycie. Jedyną pozostałością po tych zabiegach były dwie pionowe blizny, teraz ledwo widoczne i już przestała się nimi przejmować.
Najgorsze było jednak oko…
Sięgnęła do pulpitu sterującego i uruchomiła suszenie. Chwilę później postawiła stopy na gładkiej podłodze i postąpiwszy dwa kroki do przodu, stanęła przed sięgającym zarówno podłogi, jak i sufitu lustrem.
Pierwszym, co zwykle robiła w takiej sytuacji było sięgnięcie po przyciemnione okulary. Charon dał jej co prawda szkło kontaktowe imitujące naturalny wygląd oka, ale nie było wystarczająco kompatybilne z implantem i zwyczajnie ją drażniło. Korzystała z niego tylko wtedy, gdy chciała iść między ludzi i nie zwracać przy tym uwagi na te elementy swego ciała, które nie były dziełem natury.
Przesunęła wzrokiem po swej szczupłej sylwetce i kiwnęła głową, uśmiechając się przy tym z wyraźną aprobatą. Przynajmniej z tym nie miała żadnych problemów. Przeczesała dłonią półdługie włosy przefarbowane na ciemny błękit. Przyjrzała się im uważnie, po czym uznawszy, że poświęciła im zbyt mało uwagi, sięgnęła po grzebień. Po prawej stronie głowy, nieco powyżej skroni, znajdowało się miejsce, w którym, wskutek odniesionych obrażeń, włosy nie rosły równo. Tu i tam nie rosły wcale. Nie była to szczególnie dotkliwa niedogodność, ale mimo wszystko wystarczający powód, by przedziałek zawsze mieć po lewej.
Uporawszy się z włosami, wciągnęła na siebie kolejno majtki i obcisłą, czarną koszulkę. W chwili gdy kończyła przeciągać ją przez głowę, usłyszała wołanie Charona.
- Żyjesz?!
- Już wychodzę!
Po chwili znalazła się w przestronnym apartamencie. Przez dwie z czterech ścian, w całości oszklone, podziwiać można zeń było panoramę Polis-7, od lśniących w blasku zachodzącego słońca oszklonych drapaczy chmur w samym centrum, aż po slumsy na południowym krańcu metropolii.
Podeszła do szyby i oparła o nią dłonie. Do widoku zdążyła już przywyknąć, ale o tej porze dnia nie potrafiła mu się oprzeć.
Charon siedział w fotelu za półokrągłym biurkiem, plecami do okien. Wpatrywał się w trójwymiarową projekcję holograficzną wyświetloną w zasięgu jego ręki. Wyglądało to na skomplikowany model czy też schemat jakiegoś urządzenia. Iris nie była zainteresowana i przemknąwszy po nim spojrzeniem, wróciła do obserwacji rozciągającego się za oknami widoku.
- Dobrze się spisałaś – rzekł Charon.
Wzruszyła ramionami.
- Nic wielkiego.
- Skąd ta fałszywa skromność? – spytał swym zwykłym, pozbawionym wyrazu tonem głosu. – Ilu ich tam było?
- Pięcioro czy sześcioro, nie pamiętam już.
- Wszyscy uzbrojeni?
- Raczej tak.
- To już coś.
Próbowała zachować maskę obojętności, jaką przywdziała, opuszczając łazienkę, ale wbrew wszelkim staraniom, kąciki ust same powędrowały ku górze. Do tej pory nie miał w zwyczaju jej chwalić.
Gdy tylko udało jej się na powrót zapanować nad mimiką, zwróciła ku niemu wzrok. Charon zdążył już wstać ze swego fotela. Mierzył blisko dwa metry wzrostu, a jego atletyczna sylwetka niezmiennie budziła jej podziw. Twarz miał poważną, szczękę mocną, szeroką, oczy, wiecznie zmrużone, spoglądały groźnie spod wyraźnie zarysowanych brwi. Czarne jak smoła włosy wiązał wysoko w małą kitkę, podczas gdy boki głowy miał ogolone, zapewne ze względu na rozlokowane na nich gniazda dozowników.
Przyglądał się jej dziwnie.
Podejrzliwie.
- Trafili cię?
Miała nadzieję, że nie zapyta, ale skoro już to zrobił, nie sposób było wymigać się od odpowiedzi.
- Tak – przyznała, opuszczając głowę, by nie widział jej zawstydzonej miny. – Dwa razy. Jeden to moja wina, zagapiłam się. Drugi… pancerz mnie spowalnia i…
- Jest na to rada – odrzekł. - Wiesz o tym.
- Możemy do tego nie wracać? – spytała, odwracając wzrok.
- Podskórny pancerz nie ogranicza swobody ruchów, waży tyle, co nic, a wytrzymałością nie ustępuje…
- Po co mi o tym mówisz? – spytała, wyraźnie już zniecierpliwiona. - Wiem przecież.
- Nie zaszkodzi przypomnieć. Miałaś to przemyśleć.
- I przemyślałam – odparła, na powrót zwracając się ku szybie. – Nic z tego.
Charon pochylił się nad biurkiem, przemknął palcami po hologramie. Szyby pociemniały, a słoneczny blask jakby przygasł.
- Żyjesz bez oka, prawej ręki i stawu biodrowego, to, jakby nie patrzeć, nieco ważniejsze części ciała niż…
- Wybacz, ale tego nie zrobię. Mniejsza z tym, jak wygląda operacja wszczepiania tego cholerstwa i ile trwa dochodzenie po niej do siebie, mniejsza z tym, że każdy kolejny wszczep tylko zwiększa ryzyko wszelkich komplikacji. Przeżyłabym jakoś, ale… z pewnością zaprojektował to facet. I zrobił to z myślą o facetach. Podskórny, elastyczny pancerz osadzony na żebrach, super sprawa. Ale ja nie zamierzam dać sobie uciąć cycków tylko po to, żeby być kompatybilna z tego rodzaju... ulepszeniem. Wyobraź sobie, że przez ostatnie parę lat zdążyłam do nich przywyknąć, szczerze mówiąc, naprawdę je lubię i to, że ktoś nie wziął pod uwagę kobiecej anatomii przy swoim genialnym projekcie, nie jest powodem, by…
- Czyżbyś zamierzała ich używać zgodnie z przeznaczeniem i wytycznymi matki natury? – spytał.
Spojrzała na niego, z trudem panując nad nerwami.
- Nie – odparła. – Nie zamierzam.
- O ile cenisz sobie swoje zdrowie i życie, logicznie byłoby…
- Charon, powiedz mi jedno – weszła mu w słowo.
Wiedziała, że tego nie znosi i zwykle starała się tego nie robić, ale w tej chwili nie przejmowała się już tym, jak zareaguje.
- Tak?
- Planujesz kiedyś zostać ojcem?
- Nie.
- Więc zastosuj się do swojej logiki, ty chory pojebie, i utnij sobie jaja. Jak już to zrobisz, możemy wrócić do tej rozmowy.
Zmarszczył brwi i przybrał nietypowy dla siebie, z lekka zakłopotany wyraz twarzy. Na ten widok z trudem powstrzymała cisnący się na usta triumfalny uśmiech, po czym bez słowa odwróciła się na pięcie i poszła prosto do swej sypialni.
- Pamiętaj – rzucił Charon beznamiętnie – o dzisiejszych badaniach.
- Pamiętam – odparła, a w chwilę później drzwi zasunęły się za nią.
Rzuciła się na szerokie, proste łóżko, które bardziej przypominało gruby, czarny materac i utkwiła spojrzenie w nieskazitelnie białym suficie.
Skurwysyn, myślała, co on sobie w ogóle wyobraża? Sądziła, że dość jasno wyraziła swą opinię za pierwszym razem. Owszem, nie miała nic przeciwko, by zastąpić utracone części ciała. Któżby się temu sprzeciwiał? Ale zgoda na to, a także i wdzięczność, jaką żywiła wobec swego, jak jej się do niedawna zdawało, dobroczyńcy, nie oznaczały, że radośnie przyklaśnie kolejnym pomysłom zmierzającym prosto ku przekształceniu jej w to, czego Charon potrzebował.
W maszynę do zabijania.
Otóż to.
Tego mu właśnie było trzeba.
Już jakiś czas temu wybiła sobie z głowy wszelakie złudzenia co do tego, za kogo ją uważał. Z początku spodziewała się, że może zostać sprowadzona do roli towarzyszki łóżkowych igraszek i nie bez oporów przyznała przed samą sobą, że była to dla niej perspektywa wcale kusząca. Charon wpadł jej w oko i nie zamierzała udawać, że jest inaczej. Gdy więc tylko doszła do siebie, zaczęła wysyłać mniej i bardziej jednoznaczne sygnały. Ku swemu rozczarowaniu nie doczekała się jednak spodziewanego odzewu. Kilka razy zdarzyło się jej z premedytacją przemknąć nago z łazienki do sypialni na jego oczach, na co jedyną reakcją było zaskoczone spojrzenie za pierwszym razem i całkiem już niemal obojętne za każdym kolejnym. W efekcie nabrała pewnych podejrzeń i przez jakiś czas była niemal pewna, że Charon musi być gejem. Przekonanie to prysło jednak z chwilą, gdy pewnego razu wrócił z wieczornego wypadu w towarzystwie dwóch interesująco wystrojonych osobniczek, z którymi następnie spędził całą noc. Odgłosy dobiegające z sąsiedniej sypialni nie tylko rozwiały wszelkie wątpliwości Iris, ale i przyprawiły ją o nagły przypływ zazdrości, a w efekcie również i wściekłości. Jej wyrazem stało się uparte milczenie i ignorowanie Charona w dniu następnym, aż do momentu, gdy zdecydował postawić sprawę jasno.
Dowiedziała się wtedy, że jej opiekun dzieli ludzi na dwie kategorie: tych, których szanuje, i całą resztę, którą w taki czy inny sposób, jak się sam wyraził, serdecznie pierdoli. Tym sposobem, z pozycji kobiety poniżonej i wzgardzonej, w jakiej się już widziała, wywyższona niespodziewanie do elitarnego grona osób szanowanych, Iris odzyskała humor. Wraz z nim wróciła również i chęć dowiedzenia się w końcu, czego tak naprawdę od niej oczekiwano.
Rozwiązanie tego problemu okazało się prostsze niż przypuszczała. Na zadane bezpośrednio pytanie otrzymała jasną i klarowną odpowiedź. Otóż została uznana za osobę mogącą się okazać przydatną dla tworzonej przez Charona grupy zabójców. Nie bez znaczenia były tu oczywiście szkolenia, które przeszła przed wstąpieniem do służby bezpieczeństwa OmniSynthu. Wiadomość tę przyjęła w milczeniu, z szeroko otwartymi z wrażenia okiem i ustami. Poproszona o przemyślenie propozycji zamknęła się w swej sypialni na kilka kolejnych godzin, które spędziła na gapieniu się w okno i siłowaniu się z własnymi, niespokojnymi myślami. Gdy już stanęła w drzwiach, miała dla niego tylko jedną odpowiedź.
Wtedy wydawało jej się, że to dobry pomysł.
Teraz zaś, po tym, co jej mówił, cała ta gadka o szacunku zaczęła wyglądać jak kiepski dowcip.
Ciekawe, pomyślała, co by zrobił, gdyby rzeczywiście powiedziała mu, że odchodzi. Implanty musiały sporo kosztować, wcale by się nie zdziwiła, gdyby zażyczył sobie ich odpracowania. A może po prostu zechciałby odebrać swą własność?
Wzdrygnęła się na tę myśl.
Po krótkiej chwili coś zaświtało jej w głowie.
Wyjść. Musiała stąd wyjść. Odetchnąć smrodem spalin, nasycić oczy ulicą. Zrobić coś, cokolwiek, co przywróci jej wiarę w to, że wciąż jest panią własnego losu.
Badania. Kurwa mać.
Na 20:00 mieli umówioną wizytę. Doktor Zachary Barnett, którego poznała przy okazji swoich operacji, miał wpaść z lekami i sprawdzić jej stan. Robił to raz w tygodniu. Była to ponoć standardowa procedura przy zaawansowanej cyborgizacji, tak przynajmniej twierdził Charon. Iris była przekonana, że nie brakowało takich, którzy olewali tego rodzaju standardy ciepłym moczem i jakoś żyli. Być może w innej sytuacji sama byłaby jedną z nich, ale skoro miała możliwość sprawdzić, czy wszystko jest w porządku, a płacił za to ktoś inny, nie wypadało nie skorzystać.
Póki co odłożyła inne plany na później. Ulica nie ucieknie.
Barnett zjawił się punktualnie. Zaraz po przekroczeniu progu uścisnął dłoń Charona, po czym postawił na stole walizkę, którą przyniósł ze sobą, i zaprosił Iris do zajęcia miejsca na wysokim stołku.
Miał około czterdziestu lat, przerzedzone ciemne włosy i garbaty nos. Nosił sięgający kostek płaszcz, pod którym dostrzegła kaburę i wystającą z niej rękojeść broni. Nie było w tym niczego dziwnego. Nikt posiadający choć odrobinę zdrowego rozsądku nie wychodził na ulice Polis-7 nieuzbrojony. Była to jedna z prawd, które Iris poznała już w dzieciństwie.
- Jak się czujesz, Iris? – spytał. – Uskarżasz się na coś?
- Ramię – odparła bez zastanowienia. Barnett uniósł brwi.
- Postrzelono mnie – wyjaśniła. – Nic mi nie będzie.
- Rozumiem. Spójrzmy na to.
Pokazała mu zranione miejsce.
- To tylko draśnięcie – powiedziała.
- Istotnie – zgodził się lekarz. – Nic wielkiego, ale lepiej będzie to zszyć.
Wzruszyła ramionami i kiwnęła głową przyzwalająco. Barnett wziął się do roboty. Tymczasem Charon stał oparty o stół, skrzyżował ręce na piersi i przyglądał się w milczeniu.
- Doradzałbym ostrożność – rzekł lekarz, uśmiechając się znacząco. – Dłuższe przebywanie w towarzystwie tego człowieka grozi poważnym uszczerbkiem na zdrowiu.
Iris chciała się uśmiechnąć, lecz w tym momencie poczuła igłę i syknęła z bólu.
- O, przepraszam – powiedział Barnett. - Znieczulimy to.
- Jak się mają sprawy? – spytał Charon.
Barnett oderwał wzrok od rany. Wyraz twarzy miał niepewny, ruchem głowy wskazał dziewczynę.
- Nie przejmuj się nią – odrzekł gospodarz.
Iris posłała mu nieprzyjemne spojrzenie.
- Zła wiadomość jest taka – zaczął lekarz, wracając do przerwanego zabiegu, – że tylko w ciągu ostatniego tygodnia odnotowano kolejne sto dwadzieścia przypadków wystąpienia wirusa. 10% z tego miało ostry przebieg, co drugi z takich pacjentów umiera w ciągu kilku godzin od wystąpienia pierwszych objawów.
Iris poczuła odrętwienie ramienia, efekt podanego przed momentem środka znieczulającego, i już bez przeszkód skupiła się na tym, o czym mówił Barnett. Omicron, wirus „O”, temat przewijający się w wiadomościach od miesięcy. Przenoszony drogą kropelkową, jak dotąd nieuleczalny, a ilość zachorowań na terenie Polis-7 wzrastała z każdym tygodniem. Niektórzy podejrzewali, że jego źródłem były laboratoria OmniSynth. Iris nie chciała w to wierzyć.
- A mamy jakieś dobre wiadomości? – spytał Charon.
- Mamy – potwierdził Barnett. – Zakończono testy leku. Pomyślnie.
- Szybko. Kiedy uruchomią produkcję?
- Już to zrobili. Ale na tradycyjną dystrybucję nie należy liczyć. Koszt produkcji jest wysoki, proponowana cena ograniczyłaby grono odbiorców do mniej niż 1% mieszkańców polis.
- Nie pozwolą sobie na to – stwierdził z pełnym przekonaniem Charon. – Potrzebują ludzi, których mogą kontrolować, a nie zwłok tych, których nie stać było na lek.
- Owszem – zgodził się Barnett. – Poza tym mają spore nadwyżki w budżecie. Dlatego będą go rozdawać za darmo.
Oczy Charona zwęziły się nawet bardziej niż zwykle, zmieniając się w wąskie szparki. Po chwili pokiwał głową.
- Posłużą się tym – stwierdził z przekonaniem. – Jak sitem.
- Właśnie. No, gotowe – dodał, odsuwając ręce od ramienia Iris. Po chwili natrafił wzrokiem na badawcze spojrzenie, jakim go mierzyła, i przybrał pytający wyraz twarzy.
- Co to znaczy? – spytała dziewczyna, sama dziwiąc się swej nagłej śmiałości.
Charon wbił w nią lodowate spojrzenie. Mogła słuchać, ale najwyraźniej nie życzył sobie, by odzywała się niepytana.
Lekarz uśmiechnął się i bezzwłocznie przeszedł do wyjaśnień:
- Lek otrzymają osoby, które przejdą pozytywnie weryfikację. I badania oczywiście. Tym sposobem, przynajmniej teoretycznie, jednostki społeczeństwu niepotrzebne, w tym poszukiwani przestępcy, a także wszyscy ci, którzy z jakiegoś powodu są niewygodni, będą pozostawieni na pastwę choroby.
- A praktycznie?
- Niektórzy zawsze znajdą sposób na rozwiązanie swych problemów – odrzekł Zachary z lekkim uśmiechem. – Mam coś dla was.
To powiedziawszy, sięgnął do walizki i wyjął z niej niewielki pojemnik. Gdy go otworzył, oczom Iris i Charona ukazały się cztery fiolki wypełnione czarnym jak smoła płynem.
- To jest to, co myślę? – zapytała niepewnie dziewczyna.
Barnett kiwnął głową, a Iris posłała pytające spojrzenie Charonowi.
- Trzeba umieć się ustawić – mruknął, po czym dodał, spoglądając na swego gościa: - Nie będzie kłopotów?
- Niech cię o to głowa nie boli – odrzekł lekarz. – Ale nie zwlekajcie ze spożyciem, ta mieszanka to zarówno lek, jak i szczepionka. Gwarantuje odporność na zarażenie, więc nie ma powodu, by czekać.
- Skąd… - zaczęła Iris, ale urwała, zgromiona spojrzeniem Charona.
- To byłoby, że tak powiem, niedyskretne pytanie – rzekł Barnett, nie przestając się uśmiechać. – A teraz pozwolisz, że wrócimy do ciebie. Poza ręką wszystko w porządku?
- Tak…
- Żadnych drgawek, gorączki, mroczków przed oczami? Senność? Zmęczenie?
Pokręciła głową.
- Dobrze, bardzo dobrze.
Następnie przystąpił do standardowych badań: obejrzał jej oko, gardło, sprawdził reakcje, koordynację, a także poprawność działania wszczepów. W końcu pobrał krew i przy pomocy przyniesionej w walizce podręcznej aparatury w ciągu kilku minut otrzymał wszystkie potrzebne wyniki.
- Nie najgorzej – stwierdził, przyglądając się zawartości małego ekranu wyświetlającego słupek cyfr i symboli. – Lekkie oznaki stanu zapalnego, ale w tej sytuacji nic nadzwyczajnego. Dam ci coś na to, za tydzień sprawdzimy, czy pomogło. Jeśli nie, przeprowadzimy szczegółową diagnostykę.
Słuchała w milczeniu, ale wyraz jej twarzy sprawił, że Barnett uznał za stosowne ją pocieszyć:
- Nie ma się czym martwić – powiedział. – Zazwyczaj sytuacja normuje się po lekach.
- A potem?
- Cóż, nie będę cię oszukiwał, może się na powrót pochrzanić. Ciała obce o skomplikowanej strukturze, wielopoziomowe połączenia, mechanizmy, neurosploty, cała masa rzeczy, które mogą przysporzyć nam kłopotu. Szczególnie, jeśli zostaną uszkodzone. W takim wypadku sugeruję natychmiast się ze mną kontaktować.
- Rozumiem.
- To by było wszystko – rzekł lekarz, sięgając po walizkę. – Na mnie już czas. Charonie…
- Dziękuję, Zach. Oboje dziękujemy – rzekł Charon, podając mu plastikową kartę z metalicznym paskiem i emblematem OmniSynth.
- Nie ma za co – odparł lekarz, chowając ją do kieszeni. - Zawsze do usług. Do widzenia, Iris.
Gdy zamknęły się za nim drzwi, Charon bez słowa ruszył do swego biurka. Zasiadł za nim i uruchomił holoprojekcję. Patrzyła na niego przez chwilę, a gdy już miała odwrócić się z zamiarem udania się do sypialni, zobaczyła na holograficznym ekranie znajomą twarz.
Mężczyzna miał nieco ponad dwadzieścia lat, nosił liczącego jakieś piętnaście centymetrów wysokości irokeza i gogle nadające mu z lekka komicznej aparycji. Ale, o czym Iris dobrze wiedziała, nabijanie się z niego, kiedy był w pobliżu zdecydowanie nie należało do dobrych pomysłów. Teraz go tu jednak nie było i Iris uśmiechnęła się pod nosem.
Zamiast iść do pokoju, oparła się o ścianę, chcąc się przekonać, w jakiej sprawie się zgłosił.
- Co u ciebie, Siergiej? – spytał Charon.
Obraz migał i zanikał, zdawało się, że irokez w goglach musi siedzieć przy zdychającej jarzeniówce. Za plecami miał ceglany mur pokryty fluorescencyjnym graffiti.
- Chciałem ci dać znać, że żółtki wykonały ruch.
Głos miał nieprzyjemny. Do tego mlaskał obleśnie i ustawicznie pociągał nosem.
- Co się stało? – spytał Charon, wyraźnie zainteresowany słowami swego rozmówcy.
- Matsunaga zaprosił na rozmowy głowy wszystkich gangów Zachodniego Przymierza. Naszej wtyczce udało się wkręcić na imprezę.
- Wtyczce? Przypomnij mi, kto nią był?
- Jacobson.
- Mów dalej.
Siergiej pociągnął nosem.
- Z początku wyglądało w porządku, towarzystwo ochoczo wpierdalało sushi serwowane na gołych dziwkach Matsunagi, wznieśli jeden toast, potem drugi, ale szybko się okazało, że punkty sporne są zbyt istotne, by je, ot tak, pominąć.
- I co?
- Szef żółtków się wkurwił i wpuścił tam trzech hodowlańców. Rozmiar XXL, móżdżki wielkości pierdolonych orzeszków ziemnych, łapska w bicepsie grubsze ode mnie całego. Jak zaczęli napierdalać…
- Co z Jacobsonem?
- Po tym, co widziałem, zanim transmisja z jego kamery się urwała… No nie wiem, kurwa, powiedziałbym, że już po nim.
- Jakieś wieści z ulicy?
Siergiej kiwnął głową i mlasnął głośno.
- Rozniosło się szybko, ktoś musiał dać znać służbom bezpieczeństwa, bo zaraz podwojono ilość patroli z ciężkim sprzętem. Puścili do dzielnicy żółtków Tytana i chyba dalej tam stoi, więc póki co jest spokój. Ale chuj wie, co będzie, jak go już stamtąd zabiorą…
Charon bębnił palcami po blacie biurka. Minę miał zamyśloną.
- Zrobisz coś z tym? – spytał Siergiej.
- Przemyślę sprawę – odparł Charon. – Może wypadałoby złożyć wizytę Matsunadze i delikatnie zwrócić mu uwagę, że nie tak się umawialiśmy.
- Myślisz, że go to ruszy? – powątpiewał Siergiej.
- Jeśli nie to, ruszy go coś innego.
Irokez w goglach uśmiechnął się szeroko, pokazując niekompletne, mocno poczerniałe uzębienie.
- Coś jeszcze? – spytał Charon.
- Właściwie… - zająknął się Siergiej – no… jedna sprawa.
- Słucham.
- Wspominałeś w zeszłym miesiącu, że jest szansa na jakieś wszczepy…
- Co by cię interesowało?
- Nie wiem, kurwa, może częściowy egzoszkielet? Bark i ramię na ten przykład? Może jakieś płytki pod skórę, wiesz jak jest, Charon.
- Pomyślimy.
- Spławiasz mnie? – obruszył się irokez. – Po tym wszystkim, co zrobiłem? Kurwa, bądźże człowiekiem… Tamtej dziwce niczego nie żałowałeś…
- To co innego – przerwał mu Charon – i dobrze o tym wiesz. Jak stracisz rękę, nie dam ci długo czekać na implant.
- Robię dla ciebie trzeci rok – nie dawał za wygraną Siergiej – a ona? Nawet nie wiedziałeś, czy się nada, a nie żałowałeś jej niczego…
- Powiedziałem, pomyślimy. Tyle ode mnie, żegnam.
Jego rozmówca chciał coś jeszcze powiedzieć, ale nie zdążył, bo Charon wyłączył projekcję. Potem spojrzał na opartą o ścianę Iris.
- Trening – powiedział – walka wręcz. Za piętnaście minut.
- Spierdalaj – warknęła, starając się brzmieć stanowczo. – Wychodzę.
- Kiedy wrócisz?
- Jak wrócę – odparła, zbliżając się do drzwi.
Przyłożyła dłoń do czytnika, ale w tej samej chwili rozległ się przeciągły pisk. Zaskoczona, odsunęła rękę. Na wyświetlaczu widniał komunikat: DRZWI ZABLOKOWANE.
Odwróciła się w stronę siedzącego za biurkiem Charona, marszcząc gniewnie brwi. Mężczyzna spoglądał na nią, a jego twarz nawet nie drgnęła.
- Co to ma znaczyć? – spytała.
- Twoja postawa staje się ostatnio… niewłaściwa. Nie zamierzam tego dłużej tolerować. Okaż nieco szacunku, Iris.
Twarz jej poczerwieniała i przez chwilę wyglądała, jakby miała eksplodować. Zamiast tego odetchnęła głęboko i spuściła głowę, wbijając wzrok we własne stopy.
- Spróbujmy jeszcze raz – powiedział Charon. – Kiedy wrócisz?
- Przed północą – odpowiedziała, wciąż nie podnosząc wzroku.
- Lepiej. Niech ci będzie. Trening odłożymy do jutra.
Przesunął palcem po blacie. Wyświetlacz przy drzwiach rozbłysnął zielenią.
- Nie zapomnij o broni – dodał.
Kiwnęła głową i zawróciła w stronę swego pokoju. Po chwili znów była pod drzwiami, tym razem ubrana w sięgający kolan płaszcz, z kapturem nasuniętym na czoło. Gdy spojrzał w jej kierunku, pokazała mu kaburę zapiętą na udzie. Charon skinął przyzwalająco i dziewczyna przyłożyła dłoń do czytnika. Drzwi rozsunęły się bezgłośnie.
- Iris?
- Tak?
- Uważaj na siebie.
Cytat:Dni wlekły się na podobieństwo żółwi przemierzających skąpane w słońcu pustkowia, a sny, jej jedyna ucieczka przed rzeczywistością, szybko zmieniły się w koszmary.
Z tych żółwi bym zrezygnował. Wyglądają jakoś tak pretensjonalnie.

Cytat:Zniszczony zupełnie staw biodrowy również uzupełniono, a jedynym, co o tym fakcie przypominało, była „łata” z czarnego tworzywa w prawym boku, nieco poniżej pasa.
Te wszczepy. Znaczy dłoń i ta łatka na biodrze. Dziwne mi się wydaje, żeby bionicy walnęli taką gafę i zrobili je z czarnego tworzywa. Byłoby to dość dziwne. Nawet dziś wszelkie protezy (o ile to możliwe) wykonuje się w kolorze cielistym.

Ogólnie fajna ta Twoja najemniczka. Opis skromny dość, ale sugestywny. Przyznam, że przez chwilę miałem na nią ochotę i chyba by mi nawet ta wszczepiona ręka nie przeszkadzała.

Słowem, znów kawałek całkiem dobrej fantastyki. Rozwija się powoli, ale i bez nadmiaru dłużyzn. Może się wykluć coś ciekawego.
Pozdrawiam serdecznie.

Ps: Miriad, ja lubię filmy akcji klasy "B" na tych klasy "A" często się nudzę.
żółwie fakt, nie pasują, do wywalenia.

Cytat: Nawet dziś wszelkie protezy (o ile to możliwe) wykonuje się w kolorze cielistym.

hehe, pewnie tak, mogłaby mieć to zrobione tak, żeby nic nie było widać, mogła być jak terminator, ale... Czerń daje kontrast z resztą ciała i co za tym idzie ciekawszą wizualizację Smile
A wiesz, jak się nad tym zastanowić, ma to pewien literacki sens. Mogło by to interesująco w filmie wyglądać. Takie czarne, matowe tworzywo i może jakiś firmowy napis tu i ówdzie?
Mógłby być i napis/logo, może nawet dodam wzmiankę o nim, jak zdecyduję czy producentem jest wspomniana parę razy firma, czy może jednak ktoś inny.

Jest takie określenie - RULE OF COOL. I to jest, nie ukrywam, zabieg do którego się nierzadko uciekam Wink
No cóż, zacznijmy od tego że nie wiem o co tutaj chodzi... Co to jest Polis-7? Dlaczego nie dzieje się w prawdziwym mieście? Jakie to są czasy dokładniej?
Od razu rzucasz czytelnika na głęboką wodę.
Gdyby to byłby film albo komiks to było by lepiej.
Gieferg, liczę na kolejny fragment! Powyższe opowiadanie jest jednym z tych, które naprawdę mnie zainteresowały. Z początku chciałam doczepić się proporcji dialogi/opisy, ale po zakończonej lekturze doszłam do wniosku, że nie warto. Jest dobrze.
Akcja szybka, gdzie trzeba, wolniejsza, gdzie spokojniejsza. Sama fabuła bardzo mi się podoba, chociaż odnoszę wrażenie, że widziałam już kiedyś coś podobnego. No, ale przecież protezy są dość popularne, nieważne.
Cytat:Bułka z masłem.
Heart
Cytat:Naskrobane na szybko w robocie
Ale w robocie to ja bym jednak polecała pracować Angel Lepiej zarabiać na rachunki za prąd.
Pozdrawiam!
Jakbym w robocie nie pisał, to bym nic nie napisał. A tak mam już trylogię fantasy na 1500 stron i dwa opowiadania (w tym liczącą ponad 100 tys znaków "Iris").

Cytat:Od razu rzucasz czytelnika na głęboką wodę.

Przedstawianie świata na samym starcie to zdecydowanie zły pomysł Tongue To, czego masz się dowiedzieć, dowiesz się w odpowiednim momencie, a informacji nieistotnych podawać nie będę, bo i po co?

No a skoro ktoś chce czytać, to proszę:

================
CZĘŚĆ III

Mimo że deszcz ustał już kilka godzin wcześniej, liczne kałuże wciąż jeszcze pokrywały ulice. Z początku starała się je omijać, spoglądając przy tym na odbijające się w nich, mrugające powyżej neony, w końcu jednak, gdy z każdym niemal krokiem stawało się to trudniejsze, uznała, że nie warto już tracić czasu i poszła prosto przed siebie. Wysokim, sięgającym niemal kolan butom woda była niestraszna.
Idąc tak szybkim, zdecydowanym krokiem, wodziła wzrokiem po przygarbionych sylwetkach przechodniów, przesuwających się po jezdni samochodach, budynkach ozdobionych jarzącymi się w mroku napisami. Choć z wolna zapadała już noc, miasto zdawało się budzić do życia.
Mijała właśnie boczną uliczkę oświetloną przez zaledwie jedną latarnię, gdy z lewej, spod ściany budynku, dobiegł ją chrapliwy głos.
- Hej, mała!
Kątem oka dostrzegła dwie kryjące się w cieniu sylwetki. Usłyszała plusk wody pod butami, a potem ktoś pochwycił ją za lewy nadgarstek i szarpnął gwałtownie.
- Dawaj ją tu – powiedział drugi głos.
Chcąc nie chcąc, zwróciła się ku napastnikom. Ten, który ją trzymał, wyłupiastooki chudzielec w motocyklowej kurtce, uśmiechał się obleśnie, podczas gdy drugi, o wyraźnie azjatyckich rysach, trzymał pod płaszczem pistolet wymierzony prosto w nią.
- Na spacerek się wybrałaś? – spytał wytrzeszcz. – Przejdziemy się razem, co?
- Lepiej nie – odparła, nie spuszczając z oka tego z bronią.
- Dla jednych lepiej, dla innych gorzej – mruknął wytrzeszcz. – Pieniądze masz?
- Mam.
- To dawaj.
Trudnym do uchwycenia ruchem chwyciła go za rękę, którą ją trzymał i przyciągnęła do siebie. Zaskoczony, stracił równowagę. Poleciał w przód, zębami uderzył w zmierzający już ku niemu łokieć, jęknął głośno i splunął krwią.
Usłyszała szczęk zamka.
- Nie strzelaj! – krzyknął wytrzeszcz.
Jego towarzysz zawahał się, dając jej tym samym jakieś dwie sekundy. Wystarczyło.
Pchnęła wyłupiastookiego wprost na niego, doskoczyła, chwyciła za dzierżącą pistolet dłoń. Rozległo się głośne chrupnięcie, a zaraz po nim przeciągły krzyk. Mężczyzna padł na kolana, trzymając się za zmiażdżoną dłoń. Iris uśmiechnęła się z widoczną satysfakcją. Kopnęła leżącą na ziemi broń, posyłając ją kilka metrów dalej, po czym dobyła własnej.
- Rzeczywiście – powiedziała. – Dla innych gorzej.
Wymierzyła w cofającego się wyłupiastookiego. Wystarczyło nacisnąć na spust i ten człowiek w jednej chwili stałby się wspomnieniem. To nic wielkiego, myślała, już nie raz to zrobiła ale… Przerażenie w oczach mężczyzny budziło sprzeczne odczucia. Z jednej strony czuła się ważna - decyzja o życiu lub śmierci należała do niej, z drugiej… Nienazwane uczucie sprawiało, że chciała opuścić broń i kazać mu odejść.
Wycie syren pomogło jej podjąć decyzję. Cofnęła się ku głównej ulicy, oszczędnym gestem dając im do zrozumienia, by się czym prędzej wynosili. Spełnili polecenie nader skwapliwie.
Zatrzymała się na skraju jezdni i rozejrzała w poszukiwaniu przyczyny niespodziewanego alarmu. Szybko ją odnalazła.
Jakieś sto metrów dalej zobaczyła skrzyżowanie oświetlone teraz przez potężne reflektory. Światła zdawały się przesuwać i już po chwili zza ściany budynku wyłoniła się masywna sylwetka. Barczysty, stalowy kolos mierzył osiem metrów wysokości, poruszał się powoli, ospale wręcz, a każdy krok rozchodził się po ulicach głośnym echem.
Iris stanęła w miejscu, przyglądając się z bezpiecznej odległości. Dobrze wiedziała, co ma przed sobą.
Humanoidalne maszyny kroczące, potocznie nazywane tytanami, stanowiły jedną z ostatnich pozostałości po zakończonych przeszło dekadę wcześniej wojnach korporacyjnych. Każda z nich zaopatrzona była w arsenał, za którego pomocą mogła bez trudu zrównać z ziemią całą dzielnicę. OmniSynth uciekał się do ich wykorzystania tylko w wyjątkowych okolicznościach, toteż widok ten był raczej niecodzienny.
Przyczyna pojawienia się tytana na jednej z głównych ulic Polis-7 nie stanowiła dla Iris zagadki. Wciąż miała w pamięci zasłyszaną przed opuszczeniem apartamentu rozmowę Charona z Siergiejem i słowa tego ostatniego. Skoro jednak stalowy kolos zmierzał teraz ku zachodniej części miasta, sytuacja musiała się już uspokoić. Iris nie zamierzała sprawdzać tego osobiście. Po chwili, gdy tytan zdążył już zniknąć za rogiem, zobaczyła nadchodzący z naprzeciwka czteroosobowy patrol. Normalka, pomyślała, dowódca, operator broni ciężkiej i dwóch standardowo uzbrojonych. Niewiele zabrakło, by sama przemierzała ulice w sięgającym ziemi, ciężkim, kuloodpornym płaszczu i lśniącym, czarnym hełmie. Los zadecydował inaczej i teraz wolała schodzić im z drogi.
Skręciła na najbliższym skrzyżowaniu, by wkrótce potem zatrzymać się przed wejściem nad którym świecił na niebiesko pokaźnych rozmiarów napis.
Meduza.
W kolejce stało blisko dwadzieścia osób chętnych do przestąpienia progu lokalu, ale jej ani przez myśl nie przeszło, by się w niej ustawiać. Zamiast tego skierowała się wprost ku barczystemu bramkarzowi.
- Iris? – Mężczyzna rozpoznał ją natychmiast. Bywała tu często ostatnimi czasy.
- Cześć, Matt. – Uśmiechnęła się. – Co słychać?
- Jakoś leci – odrzekł dryblas, przepuszczając ciemnoskórą, obciętą na krótko dziewczynę, która zmierzyła Iris podejrzliwym spojrzeniem. – Wbijasz?
Kiwnęła głową.
- To wskakuj. – Zaprosił ją gestem.
Nie zwlekając, weszła do środka.
- Ej, co to ma być?
Usłyszała za plecami poirytowany głos jednego ze stojących w kolejce mężczyzn. Nie obejrzała się.
Zeszła trzy stopnie w dół, do pomieszczenia skąpanego w niebieskim świetle. Głośna, jednostajna, elektroniczna muzyka dobiegała z głębi lokalu. Na wprost przed sobą ujrzała sporych rozmiarów ruchomy hologram kobiecej twarzy o jadowitym uśmiechu. W miejscu włosów miała wijące się węże, które rozdziawiały paszcze, demonstrując kły. Po prawej, za kontuarem, siedziała dziewczyna o platynowych włosach. Jej szminka i cienie na oczach zdawały się świecić. Iris podeszła do niej i wyciągnęła broń spod płaszcza, po czym bez słowa położyła ją na blacie. W zamian otrzymała przeźroczystą zawieszkę z numerem. Dziewczyna bez słowa wskazała przejście do głównej części, po czym wsunęła w usta dymiącą szklaną rurkę i zamrugała gwałtownie.
Iris spojrzała na wiszący na ścianie plakat. Zapowiadał koncert grającego gitarowego rocka zespołu Razor Sharp. Nie była co prawda w temacie, ale to i owo obiło się jej o uszy. Kapela, jak się zdawało, lubowała się w kontrowersyjnych tekstach odnoszących się krytycznie do aktualnie panujących porządków. Antysystemowcy, niewygodni dla władz. Tyle o nich wiedziała.
Ruszyła dalej.
Niebieskie światło ustąpiło miejsca stroboskopowi. Iris rozejrzała się po pomieszczeniu. W zawieszonych ponad kotłującą się ludzką masą klatkach półnagie tancerki wyginały się wyzywająco. Ciało jednej z nich w sporej części pokrywały tatuaże, druga, na której zatrzymało się spojrzenie Iris, była z całą pewnością androidem, w dodatku nie udającym nawet, że jest czymś więcej. Białą, twardą powierzchnię ciała przecinały linie pulsującej czerwieni. Na syntetycznej twarzy gościł błogi uśmiech. Lokal musiał nieźle prosperować skoro pozwalał sobie na coś takiego.
Przeszła dalej, szukając drogi przez ogarnięty transem tłum. Kierowała się prosto w stronę baru, lecz dotarcie tam zajęło jej ładną chwilkę. Kilkukrotnie ktoś na nią wpadał, to znowu musiała torować sobie drogę łokciami, by przecisnąć się przez tańczących. Gdy w końcu dotarła do celu, oparła się o blat i odszukała wzrokiem znajomą postać. Ciemnoskóry barman nosił sięgające połowy pleców czerwone dready, a za jedyne okrycie górnej części jego ciała służyła skórzana kamizelka. Miał złote bransolety na nadgarstkach i takiż wisiorek z symbolem omegi.
- Lazer! – krzyknęła, ale wołanie utonęło w panującym wokół zgiełku. Po chwili zwrócił się jednak w jej kierunku i niemal natychmiast ją zauważył. Podszedł i przechylił się ku niej nad barem.
- To, co zwykle?!
- Z podwójną mocą! – odkrzyknęła.
Wyszczerzył idealnie białe zęby i sięgnął po butelkę. Po chwili postawił przed nią szklankę wypełnioną przejrzystym, zielonkawym płynem.
- Spójrz tylko, Iris, kto nas dzisiaj nawiedził – powiedział Lazer, wskazując ruchem głowy kogoś na lewo od niej. Skierowała wzrok w tę stronę. Mężczyzna ze staromodnym, czarnym wąsem spoglądał na nią spod gęstych brwi. Muzyka przeszła tymczasem na nieco spokojniejsze brzmienia, co pozwalało zamienić parę słów bez zbytniego nadwerężania krtani.
- Franco! – ucieszyła się Iris. – Dawno cię tu nie było.
- Nie było kasy, to i nie było po co przychodzić – odpowiedział, po czym, przełknąwszy łyk napitku, dodał – ale to już przeszłość. Znowu wychodzę na prostą.
- Miło to słyszeć. Znalazłeś coś ciekawego?
- Cóż, póki co skorzystałem z propozycji Keighleya i… - urwał na chwilę, jakby nie będąc do końca zdecydowanym, czy chce dokończyć - wróciłem do branży.
Iris parsknęła głośno i opluła się przy tym swym drinkiem.
- No, to pogratulować – powiedziała. – Wobec tego powinieneś trzymać formę, nie wiem, czy picie…
- Daj spokój – przerwał, uśmiechając się znacząco. – Wiesz dobrze, że gdy przychodzi do ostrego ruchania, Franco Zangani nie ma sobie równych. A może chcesz się sama przekonać?
Poruszył brwiami i Iris z trudem powstrzymała się, przed wybuchnięciem śmiechem.
- Innym razem.
Uniósł dłoń i skierował ku niej palec wskazujący.
- Masz to jak w banku.
- Nie słuchaj go – wtrącił się Lazer, zajęty właśnie komponowaniem cieszącego się niesłabnącą popularnością drinka własnego pomysłu. – Ledwo zipie. Bez wspomagaczy niewiele już zdziała.
Zangani nie przejął się zbytnio tą uwagą.
- To się okaże – powiedział. - Właśnie skończyliśmy nagranie, więc mam wolne. Szykuje się prawdziwy hicior, a w roli głównej ten, na którego właśnie patrzysz. Wyślę ci darmowy egzemplarz.
- Sama kupię – odparła, z trudem wstrzymując się od śmiechu – jako wyraz mojego poparcia. I liczę na autograf.
- Załatwione. Przyszłaś się tu zabawić? – spytał, a ruchem głowy wskazał tańczących.
Kiwnęła głową, wychylając resztkę zawartości swej szklanki.
- To na co czekasz?
- Na nic – odparła. – Idziemy.
Poszli w tłum, a niemal w tej samej chwili muzyka znów nabrała tempa i hipnotyzującego rytmu. Iris zakręciła biodrami, uniosła ręce ku górze, dała się ponieść. Wypity alkohol robił swoje. Gdy poczuła na swych pośladkach dłonie Zanganiego, nawet się nie skrzywiła, choć czterdziestoletni wąsacz zdecydowanie nie był w jej typie. Co mi tam, pomyślała, to tylko taniec. Poza tym nawet go lubiła. Niech się cieszy. Po chwili otworzyła oczy i spojrzała ponad jego ramieniem. Dostrzegła pośród wyginających się w tańcu postaci stojącego ze szklanką w dłoni młodego mężczyznę, który, takie przynajmniej miała wrażenie, uporczywie się w nią wpatrywał. Tymczasem Franco znalazł się między nimi i zasłonił go przed jej wzrokiem. Sama nie była już pewna, czy jej się nie wydawało, ale gdy spojrzała ponownie, on wciąż tam był.
Wciąż patrzył.
Choć migające światło utrudniało przyjrzenie się owemu obserwatorowi, Iris zrozumiała, że skądś zna tę twarz. Że widziała ją nie raz.
Wywinęła się z rąk Franco.
- Zaraz wracam! – krzyknęła mu do ucha, po czym odwróciła się i poszła prosto w kierunku mężczyzny, który na nią patrzył. Ten zaś, widząc, że wreszcie zwróciła nań uwagę, skierował się do pobliskiego stolika i usiadł za nim, nie odrywając od niej wzroku. Usiadła naprzeciwko.
- Postawię ci drinka – powiedział.
Jasnowłosy dwudziestoparolatek w obcisłej, ciemnej koszulce był zdecydowanie bardziej w jej typie. Nie była już taka pewna, czy rzeczywiście zaraz wróci. Trudno, Franco będzie musiał znaleźć inną partnerkę.
- Czy my się skądś znamy? – spytała, nie mogąc dłużej znieść dręczącej ją niepewności. Ta twarz, to był… to był…
Skinął twierdząco.
- Z widzenia – powiedział. – Pracuję w budynku, w którym, jak sądzę, mieszkasz. Na recepcji.
No tak, pomyślała, oczywiście. To on. I już nie raz się jej przyglądał.
- Jestem Rix. Rix Ryant. – Wyciągnął rękę w jej stronę.
- Iris. – Uścisnęła mu dłoń, nie zdejmując uprzednio rękawicy, ale jego spojrzenie wyraźnie mówiło, że zauważył. Ponieważ jednak nie wyglądało na to, by zrobiło to na nim specjalne wrażenie, nie widziała potrzeby wyjaśniania czegokolwiek.
- Zaczekasz tu na mnie? – zapytał. – Skoczę tylko po coś do picia.
- Ok.
Poszedł, a ona została sama przy stoliku, zastanawiając się, czego właściwie oczekuje po dzisiejszym wieczorze. Alkohol, taniec, to miała na wyciągnięcie ręki, partnerów do rozmowy też nie brakowało. Z Lazerem zawsze dobrze się gawędziło, a i z Franco lubiła pogadać, choć teraz, zważywszy na to, jak został potraktowany, mógł się obrazić. Nie, zaprzeczyła własnym myślom, to nie było w jego stylu. Będzie udawał nadąsanego, może rzuci jakąś kąśliwą uwagę i tyle.
Czego jeszcze mogła chcieć?
Może chodziło o seks? Sama nie była pewna. Przez ostatnie miesiące ta sfera jej życia prawie nie istniała. Jeden czy dwa dość przypadkowe numerki po sporej dawce alkoholu i to wszystko. Nawet nie zamierzała się potem skontaktować z tymi facetami. Jeden z nich próbował co prawda dzwonić do niej, ale nie miała ochoty z nim rozmawiać. Na szczęście nie było problemu z badaniami, które musiała potem zrobić, by nie obawiać się przykrych niespodzianek. Charon wszystko załatwiał, choć widziała, że nie w smak mu te wyskoki. Miała wrażenie, że najchętniej założyłby jej pas cnoty. Co gorsza, sam nie wykazywał nią najmniejszego zainteresowania w tej sferze.
I zwyczajnie ją wkurzał.
Charon…
Kiedyś spytała go o to imię. Dowiedziała się, że należało do mitologicznej postaci. Kogoś, kto przeprowadzał zmarłych na drugą stronę. Twierdził, że trafił na nie w jakiejś książce. Iris nie znała się na tym, ale imię zdawało się całkiem adekwatne.
Rix właśnie wrócił i postawił przed nią wysoką, wąską szklankę. Specjalność Lazera. Uśmiechnęła się pod nosem. Chrzanić Charona, pomyślała, tej nocy robię, co chcę.
- Widziałem cię tu kiedyś – powiedział. – Chciałem nawet zagadać, ale nie byłaś sama i…
- Teraz jestem sama.
- A ten…
- Franco? – roześmiała się głośno. – To tylko znajomy.
Muzyka przybrała na sile do tego stopnia, że ledwo się już słyszeli, więc kolejne minuty spędzili na sączeniu drinków. W końcu, gdy ujrzała dno szklanki, Iris zdecydowała się wyjść z propozycją:
- Przejdziemy się?
- Słucham? – spytał Rix, wskazując na uszy i bezradnie rozkładając ręce.
Wstała i pociągnęła go za sobą w kierunku wyjścia. Nie opierał się i po chwili znaleźli się przy hologramie, po czym Iris odebrała oddaną do depozytu broń.
- Widzę, że dbasz o swe bezpieczeństwo – powiedział Rix, po czym także i on wymienił przeźroczystą zawieszkę na pistolet automatyczny. Potem narzucił na siebie kurtkę i zatrzymawszy wzrok na plakacie, powiedział:
- O, popatrz no tylko, Razor Sharp gra tutaj za tydzień.
Wzruszyła ramionami.
- Nie rusza cię to, co? – zapytał, uśmiechając się przy tym.
Przyjemny uśmiech, pomyślała Iris.
- Nie wiem, czy mnie rusza. Nie znam.
- Może trzeba to zmienić?
- Może.
Ruszyli w stronę wyjścia.
- No, wyszliśmy – powiedział, gdy znaleźli się na zewnątrz. - Tak, jak chciałaś. Co teraz?
Iris rozejrzała się po rozświetlonej neonami ulicy. Nad ich głowami przejechała z łoskotem szybka kolej miejska, a zaraz potem po niebie przetoczył się grzmot.
- Jeśli tu zostaniemy – powiedział Rix – za chwilę przemokniemy do suchej nitki.
Spoglądała na niego wyczekująco. Zaproponuj coś, myślała, cokolwiek.
- Odprowadzę cię, jeśli chcesz – powiedział po krótkiej chwili wahania – albo złapiemy taksówkę.
Przyglądała mu się w milczeniu, czując pierwsze krople deszczu na twarzy.
- Albo pójdziemy do mnie – rzucił nagle bez większego przekonania, ale w jego oczach dostrzegła błysk, który sprawił, że nabrała ochoty na to, by się zgodzić. – To tylko przecznicę dalej.
- Chodźmy.
Nim zdążyło na dobre się rozpadać, byli już pod drzwiami wysokiego budynku w którym mieściło się mieszkanie Rixa. Przeszli przez ciemny korytarz i zatrzymali się przed windą. Nad głowami mieli teraz pojedynczą, słabo świecącą lampę. Iris patrzyła przez chwilę na pokryte rozmaitymi napisami drzwi windy.
- Urocze teksty – stwierdziła, kręcąc głową z politowaniem.
Czasami miała wrażenie, że ludzie to w przeważającej większości idioci. To była jedna z takich chwil. Trwała do momentu, gdy drzwi windy rozsunęły się i Rix zaprosił ją do środka.
- Dwudzieste czwarte – powiedział, a winda natychmiast ruszyła.
Z góry dobiegły podejrzane zgrzyty i przeciągły pisk. Iris rozejrzała się niespokojnie.
- Bez obaw – powiedział Rix – tak było odkąd tu mieszkam.
- To znaczy?
- Drugi rok minie niebawem.
Wnętrze windy nie prezentowało się lepiej niż drzwi, ale przy słabym świetle Iris nie chciało się dokładnie przyglądać radosnej twórczości mieszkańców. W końcu rozległ się głośny stukot, poczuła gwałtowne szarpnięcie. Winda zatrzymała się, a drzwi zaczęły się rozsuwać, jednak w chwili, gdy szczelina między nimi liczyła nie więcej niż piętnaście centymetrów, zatrzymały się.
- Świetnie – mruknął Rix – znowu to samo.
Oparł o nie dłoń, po czym wsunął w szczelinę rękę i naparł ramieniem.
- Pomogę ci – powiedziała Iris, widząc, że jego wysiłki na niewiele się zdają.
Oparła mechaniczną dłoń tuż przy jego ręce. Pchnęła.
Coś szczęknęło głośno, po czym drzwi otwarły się do końca. Po chwili znaleźli się na korytarzu, którym już bez przeszkód dotarli do mieszkania. Rix przesunął kartę we wbudowanym we framugę czytniku i wejście stanęło otworem.
- Rozgość się – powiedział, gdy przekroczywszy próg znaleźli się w obszernym pomieszczeniu, po środku którego stała kanapa i niski stolik. – A ja tymczasem zrobię ci coś do picia.
Iris powiesiła płaszcz i rozejrzała się.
Sporą część pomieszczenia wypełniał sprzęt elektroniczny. Komputery, między którymi wiły się zwoje kabli, monitory rozlokowane na ścianach i na zawieszonych pod sufitem ramach, do tego okazałe, choć nie pierwszej młodości głośniki i zawieszony na jednej ze ścian olbrzymi ekran. Przeznaczenia innych rozstawionych tu i tam urządzeń Iris nie była pewna.
- Co to jest? – zapytała w końcu, obracając się w stronę znajdującej się w tym samym pomieszczeniu kuchni. – Jakieś centrum dowodzenia? Sprzęt szpiegowski? Prowadzisz inwigilację całego miasta?
- Tylko najbliższej okolicy – odrzekł z uśmiechem. – Lubię być przygotowany na wszystko.
- Słuszne podejście – przyznała. – Domyślam się, że tamta recepcja to nie jest twoje jedyne czy nawet główne zajęcie.
- Dobrze się domyślasz. To tymczasowe, potrzebowałem pieniędzy na sprzęt. To i owo trzeba było naprawić i uzupełnić po wizycie nieproszonych gości. Pewnie wkrótce to rzucę.
- Nieproszonych gości?
- Wiesz, jak jest. Włamania, napady, zamachy, chleb powszedni w Polis-7.
Pokiwała głową ze zrozumieniem.
- I co będziesz robił, jak już rzucisz robotę?
- Wrócę do szpiegowania – odrzekł, nie przestając się uśmiechać.
- A jeśli powiem, że pytam poważnie?
Rix zalał kawę w dwóch kubkach, jeden był biały z logiem OmniSynthu, drugi jednolicie czarny. Postawił je na stoliku. Iris usiadła na kanapie.
- Skończę uzupełniać sprzęt i biorę się za zaległe zlecenia. Zabezpieczenia sieci na poziomie małych przedsiębiorstw i klientów indywidualnych, projektowanie wirtualnej rzeczywistości, oprogramowanie dla wszczepów, tego typu sprawy. Utrata sprzętu bardzo skomplikowała mi życie.
- Nie wątpię.
- Ale dość o mnie – powiedział Rix znad kubka z kawą – porozmawiajmy o tobie.
Iris zacisnęła usta. No tak, mogła się tego spodziewać.
- Obawiam się, że nie bardzo jest o czym.
- W sensie, że twoje życie jest tak nieciekawe? Nie chce mi się w to wierzyć.
- W sensie, że właściwie cię nie znam, a co za tym idzie, nie mogę ci wiele powiedzieć.
- Nie ufasz mi?
- Ja nikomu nie ufam.
- Skoro więc nie chcesz mi o sobie opowiedzieć, w jaki sposób moglibyśmy się lepiej poznać? Skoro mi nie ufasz, dlaczego tu ze mną przyszłaś?
Pytanie było zarazem czytelną sugestią, widziała to w jego oczach. Również i on musiał coś dostrzec, skoro takie zadał. Właściwie to ułatwiało sprawę. Nie zamierzała okłamywać samej siebie, przyszła tu, bo miała na to ochotę.
I na niego.
- Co jest za tamtymi drzwiami? – zapytała.
- Sypialnia – odpowiedział, zgodnie z jej przypuszczeniami.
- Oprowadzisz mnie?
- Czemu nie. Chcesz najpierw dokończyć kawę?
- To może poczekać.
Podniosła się z kanapy i podeszła do drzwi, a te rozsunęły się przed nią bezgłośnie. Zajrzała do środka. Łóżko było znacznie węższe, niż to, do którego przywykła przez ostatnie miesiące. Ale to nie stanowiło większego problemu.
- Miałem zamiar zamontować tu jakieś ciekawsze oświetlenie – rzekł Rix, wskazując ręką na pionową, podłużną lampę dającą światło przywodzące na myśl szpitalną salę – ale póki co mam ważniejsze wydatki…
Iris bez słowa ściągnęła z siebie bluzkę. Pod nią miała sportowy typ biustonosza. Rix przyglądał jej się z widocznym zainteresowaniem. Podeszła do niego i dotknęła jego policzka dłonią z czarnego tworzywa.
- Poznajmy się lepiej – wyszeptała.
Rix przełknął ślinę, położył dłonie na jej biodrach.
- Coś się stało? – zapytał, widząc, że twarz dziewczyny wyraźnie stężała.
- Ktoś jest za drzwiami – powiedziała Iris.
- Skąd wiesz…
- Widzę. – Sięgnęła dłonią do prawego oka i zdjęła szkło kontaktowe, pokazując mu czarną, cybernetyczną soczewkę. Drgnął lekko na ten widok. – Dwie osoby. Spodziewałeś się kogoś?
- Teoretycznie nie – odrzekł. – Zaczekaj tu, sprawdzę to.
Wrócił do większego pokoju, ale nie podszedł do drzwi, zamiast tego włączył jeden z monitorów i spojrzał w obraz z kamery umieszczonej bezpośrednio nad wejściem. Iris zobaczyła na ekranie postacie szczupłego mężczyzny z przewieszoną przez ramię torbą i ubranej w ciasny kombinezon, skośnookiej kobiety.

C.D.N.