03-07-2015, 05:59
Naskrobane na szybko w robocie (jest trochę wulgaryzmów).
==============
==============
Uniosła twarz ku ciemnemu od chmur niebu, pozwalając kroplom deszczu spływać po policzkach. Nie myślała w tej chwili o tym, co dokładnie mogłaby znaleźć w każdej z nich, gdyby tylko miała możliwość przebadania ich składu chemicznego.
Miała na głowie większe zmartwienia.
Przesunęła dłoń po poręczy schodów pożarowych i oparła ją na rękojeści pistoletu tkwiącego w kaburze przy udzie. W końcu wypuściła zgromadzone w płucach i zatrzymywane od kilkunastu sekund powietrze. Znów, stopień za stopniem, pięła się ku górze, z każdym krokiem zbliżając się do czekającego na nią celu.
Był tam. Na pewno.
Zamknęła lewe oko. Prawe, które pozostawało otwarte, w niczym nie przypominało tego, co zazwyczaj znajduje się w ludzkim oczodole. Czarne, lśniące, z ledwo widocznym przesuwającym się po całej jego powierzchni krwistoczerwonym krzyżykiem. Ten widok przyprawiał ją o mdłości, toteż rzadko kiedy spoglądała w lustro. Jakkolwiek by jednak jej sztuczne oko nie wyglądało, spisywało się należycie.
Czerwona plama zamajaczyła za ścianą, momentalnie przykuwając jej uwagę. Zbrojne w pistolet ramię bezwiednie podążyło za wskazaniem systemu celowniczego i człowiek za ścianą znalazł się w prostej linii od koniuszka lufy.
Które to piętro?
Budynek liczył sobie zaledwie siedem kondygnacji. Był z pewnością o wiele starszy od niej. Pozostałość minionej epoki… W innej sytuacji mógłby nawet uchodzić za zabytek, ale w Polis-7 nikogo to nie obchodziło.
Dotarła na piąte piętro, a cel, jeśli wierzyć pozyskanym informacjom, znajdował się o poziom wyżej. A więc to już za chwilę… Opuściła broń i postawiła stopę na kolejnym stopniu.
- Iris? – rozległ się znajomy głos w słuchawce.
Drgnęła na dźwięk swego imienia. Wyczucie czasu, pomyślała, Charon miał doprawdy fatalne.
- Nie teraz – syknęła. – Jestem prawie na miejscu.
- To znaczy? – zdziwił się Charon.
- Zlecenie od Rimmona – wyszeptała, jednocześnie zatrzymując się między piętrami. – Nie mogę rozmawiać.
- Miałaś na mnie zaczekać – rzekł ze słyszalnym wyrzutem w głosie.
- Nie było na to czasu.
I rzeczywiście nie było. Informator, którego solidnie przycisnęła, nim zaczął sypać, twierdził, że cel opuszcza Polis-7 jeszcze tego wieczora. Nie wiedział dokąd się udaje, ale nie miało to większego znaczenia. Poza miastem i tak nie zdołaliby go dopaść. Charon był na drugim końcu metropolii, gdy opuszczała kryjówkę. I miał na głowie inne sprawy.
Krople deszczu bezustannie tłukły w metalowe stopnie.
Kątem oka wychwyciła mrugający po przeciwnej stronie ulicy, różowy neon. Nie obejrzała się w jego kierunku. Jej uwaga skupiała się już tylko na jednym. Powoli wysunęła głowę powyżej poziomu podłogi piętra, na którym znajdował się jej cel. Za ścianą pulsowały wyraźne, czerwone plamy. Zlewały się ze sobą, uniemożliwiając dokładne określenie liczby osób znajdujących się w mieszkaniu, ale nie sądziła, by było ich więcej niż pięć.
Bułka z masłem.
Lewą ręką sięgnęła po pistolet maszynowy.
Jak się to wszystko popieprzyło, pomyślała, gdy dłoń natrafiła na znajomy kształt. Jej krótka kariera w korporacyjnej służbie bezpieczeństwa znalazła swój gwałtowny koniec za sprawą podłożonej przez jakiegoś psychopatę bomby. Wyglądało na to, że nikt nie będzie już miał z niej większego pożytku, kiedy pojawił się on.
Charon.
Opłacił lekarzy, ufundował jej operację, wszczepy, tylko dzięki niemu wróciła do pełnej sprawności. Nie miała pojęcia ile dusz wyprawił na tamten świat, jednak nie mając innych perspektyw, szła w jego ślady. Czuła, że jest mu to winna i choć powiedział, że może odejść kiedy tylko zechce, do tej pory jakoś nie mogła się na to zdecydować.
Ech, dość tego, powiedziała sobie w myślach, wracając do rzeczywistości.
Tu i teraz. Na tym skupić musiała się cała jej uwaga.
Jedna z czerwonych plam przemieściła się na prawo, chyba do samej ściany. Reszta wciąż pozostawała w zbitej grupce. Kim mogli być ci ludzie? Informator wspominał o dwóch ochroniarzach, tych spisała na straty bez większych oporów. Pozostali wzbudzali w niej jednak pewne wątpliwości.
Nie, na ten komfort nie mogła sobie pozwalać.
Kolejny stopień… I jeszcze jeden…
Przylgnęła do ściany tuż przy oknie. Było przesłonięte płytą z ciemnego tworzywa. Znała ten materiał. Dla ręcznej broni, jaką miała ze sobą stanowił przeszkodę nie do pokonania, ale była przygotowana na taką ewentualność. Sięgnęła do pasa, odpięła od niego niewielki krążek i przyłożyła do okna. Został na nim, gdy odjęła rękę. Na czarnej, jednolitej powierzchni rozbłysły czerwone cyfry.
10… 9… 8…
Cofnęła się do schodów i zeszła w dół…
7… 6… 5…
Zatrzymała się na niższym piętrze i wstrzymała oddech.
4… 3… 2…
Ciekawe, co powie Charon, gdy się dowie…
1…
Huk eksplozji zakłócił monotonię deszczowego popołudnia. Zerknęła w dół, chcąc raz jeszcze sprawdzić, czy w zasięgu wzroku nie znajduje się korporacyjny patrol. Wtedy miałaby jeszcze mniej czasu.
Poderwała się na równe nogi i w kilku susach była piętro wyżej. Usłyszała krzyki, zobaczyła masywnego mężczyznę zaciskającego dłoń na rękojeści strzelby. W ostatniej chwili zeszła z linii strzału.
System celowniczy w cybernetycznym oku już namierzył przeciwnika, a sprzężone z nim ramię samo nakierowało się na cel, pozostawało tylko nacisnąć spust. Nie miała czasu na zastanowienie.
Górna część czaszki mężczyzny eksplodowała w zetknięciu z kulą.
- Ja pierdolę! – krzyczał ktoś, kogo nie widziała – Ruszcie się!
Wpadła do pokoju i przetoczyła się po podłodze, w kierunku szklanego stołu. Nim się zatrzymała, ściskany w dłoni pistolet maszynowy plunął ogniem, a krew zbryzgała ścianę i podłogę. Długowłosy blondyn padł jak długi, wrzeszcząc przeraźliwie. Przestrzelone lewe udo i prawa piszczel. Powinno wystarczyć, by zneutralizować zagrożenie, jakie mógł stanowić. Powinno…
Wypuścił broń, ale ona musiała mieć pewność.
Posłała mu kulkę w środek czoła i skoczyła za stojąca pośrodku pokoju kanapę.
Ktoś już tam był.
Odruchowo wyciągnęła przed siebie broń i wypaliła mu prosto między oczy. Krew i kawałki mózgu zbryzgały jej twarz, a zachlapany posoką system celowniczy z miejsca zaczął głupieć.
- Szlag… - mruknęła do siebie, wyłączając sprzężenie oka z ramieniem.
Usłyszała strzały i poczuła na plecach odpryski tynku ze znajdującej się za jej plecami ściany. Przeturlała się w kąt, jednocześnie strzelając w kierunku, w którym spodziewała się swych przeciwników. Ktoś krzyknął. Głośno. Boleśnie.
- Tam jest!
Kobiecy głos. Spojrzała i zobaczyła mierzącą do niej z pistoletu ubraną tylko w pończochy brunetkę o półprzytomnym, zamglonym spojrzeniu. Strzeliła jej w kolano, zerwała się z podłogi i stwierdziła, że zostały w pokoju już tylko one. Ruszyła w stronę uchylonych drzwi wyjściowych i niemal w tej samej chwili usłyszała huk wystrzału.
Pocisk trafił w środek pleców, uderzenie pchnęło ją do przodu i pozbawiło równowagi. Lekki pancerz, który miała na sobie był w takich przypadkach w zupełności wystarczający…
Oparła się na kolanie, obejrzała przez ramię i zobaczyła wpatrzone w nią oczy zaćpanej brunetki, która najwyraźniej nawet nie zauważyła, że została postrzelona, a w ręku wciąż ściskała broń.
Cóż, trudno się mówi.
Wpakowała jej dwie kule w środek klatki piersiowej i dopadła do drzwi. Klatka schodowa była raczej przestronna, stopnie biegły naokoło, wzdłuż ściany. Gdy dopadła do balustrady i spojrzała w dół, ujrzała sylwetki znikające w cieniu gdzieś pod schodami na których stała.
Byli dwa piętra niżej.
Nie miała czasu do stracenia. Natychmiast ruszyła biegiem w ślad za nimi. W międzyczasie otarła cybernetyczne oko i gdy tylko stwierdziła, że wszystko działa jak należy, ponownie uruchomiła połączenie.
Na pierwszym zakręcie schodów przywitały ją kule, z których jedna sięgnęła celu, rozrywając jej rękaw na ramieniu. Skrzywiła się z bólu, pognała do przodu by zejść z pola widzenia strzelca, a gdy tylko zdołała to uczynić, sięgnęła do panelu na lewym przedramienia i wdusiła do oporu znajdujący się na nim czerwony guzik. Środek przeciwbólowy z wszczepionego dozownika zaczął działać po jakichś trzech sekundach.
- Kto cię nasłał, pieprzona dziwko?! – dobiegło ją wołanie gdzieś z dołu.
System wyświetlił jej przypuszczalny kierunek, określając prawdopodobieństwo poprawności wskazania na 78%. Uznała to za wystarczająco dobry wynik. Przesunęła się na czworakach wzdłuż balustrady, potem wsunęła rękę trzymającą pistolet między metalowe pręty i, ustawiwszy ją pod wskazanym przez system kątem, nacisnęła spust.
Głośny okrzyk zlał się z hukiem wystrzału.
- Trafiła mnie! Niech to chuj! Trafiła!
Skoczyła na balustradę, odbiła się z niej obunóż i przeleciała przez całą szerokość klatki schodowej lądując po przeciwnej stronie, piętro niżej.Zawadziła przy tym o poręcz i nim zdołała wyhamować, zaliczyła bliskie spotkanie ze ścianą. Jęknęła, ni to boleśnie, ni to wściekle i znów poderwała się do biegu.
Mężczyzna, którego widziała piętro niżej, dwa kroki od skulonego, leżącego w kałuży krwi chudzielca, był jej celem. Jego zdjęciom przyglądała się wystarczająco długo, by nie mieć co do tego najmniejszych nawet wątpliwości. Potężnie zbudowany, łysy brodacz miał na sobie rozpiętą, skórzaną kurtkę najeżoną rozlokowanymi tu i tam stalowymi kolcami. Pod nią nie nosił nic. Nie wiedziała o nim wiele ponad to, że nazywał się Jedediah Stern i w jakiś sposób naraził się Rimmonowi, a ten wyznaczył całkiem sporą nagrodę za jego głowę. Przyczyny takiego stanu rzeczy nie były w tej chwili istotne, za to wymierzona w nią broń w jego ręku – jak najbardziej.
Schyliła się, a seria pocisków z karabinu maszynowego przecięła powietrze i z łoskotem naznaczyła ścianę gromadką dziur. Gdy zaś Stern ponownie nacisnął spust, do uszu jego prześladowczyni dobiegł niezwykle pokrzepiający dźwięk świadczący o tym, że właśnie zabrakło mu amunicji.
Tak! Wreszcie szczęście się do niej uśmiechnęło.
- No dalej, suko! – zakrzyknął Stern, zrzucając z siebie kurtkę. – Chodź tutaj i pokaż, na co cię stać!
Rzucał jej wyzwanie.
Musiała przyznać, że perspektywa pokazania mu, jak wielki błąd popełnia była na tyle kusząca, że niewiele brakowało, by…
- Jak tam, Iris? – odezwał się z słuchawki Charon.
Westchnęła ze zniecierpliwieniem, po czym skierowała lufę pistoletu wprost ku brodaczowi.
- Rimmon przesyła pozdrowienia – powiedziała i pociągnęła za spust.
- Jesteś cała?
- Mniej więcej – odparła – mógłbyś dać mi pracować?
- Musiałem się upewnić…
- Czy co?
- Czy nie potrzebujesz wsparcia. Załatwiłem co miałem do załatwienia i jestem do dyspozycji.
- Właśnie spieprzyłeś mi zabawę – burknęła. – Więc nie truj już i daj mi dokończyć. Zrobię zdjęcia i wynoszę się stąd, w każdej chwili spodziewam się tu patroli korpo.
- No to zbieraj się stamtąd. Do zobaczenia.
Wyłączyła komunikator.
Miała na głowie większe zmartwienia.
Przesunęła dłoń po poręczy schodów pożarowych i oparła ją na rękojeści pistoletu tkwiącego w kaburze przy udzie. W końcu wypuściła zgromadzone w płucach i zatrzymywane od kilkunastu sekund powietrze. Znów, stopień za stopniem, pięła się ku górze, z każdym krokiem zbliżając się do czekającego na nią celu.
Był tam. Na pewno.
Zamknęła lewe oko. Prawe, które pozostawało otwarte, w niczym nie przypominało tego, co zazwyczaj znajduje się w ludzkim oczodole. Czarne, lśniące, z ledwo widocznym przesuwającym się po całej jego powierzchni krwistoczerwonym krzyżykiem. Ten widok przyprawiał ją o mdłości, toteż rzadko kiedy spoglądała w lustro. Jakkolwiek by jednak jej sztuczne oko nie wyglądało, spisywało się należycie.
Czerwona plama zamajaczyła za ścianą, momentalnie przykuwając jej uwagę. Zbrojne w pistolet ramię bezwiednie podążyło za wskazaniem systemu celowniczego i człowiek za ścianą znalazł się w prostej linii od koniuszka lufy.
Które to piętro?
Budynek liczył sobie zaledwie siedem kondygnacji. Był z pewnością o wiele starszy od niej. Pozostałość minionej epoki… W innej sytuacji mógłby nawet uchodzić za zabytek, ale w Polis-7 nikogo to nie obchodziło.
Dotarła na piąte piętro, a cel, jeśli wierzyć pozyskanym informacjom, znajdował się o poziom wyżej. A więc to już za chwilę… Opuściła broń i postawiła stopę na kolejnym stopniu.
- Iris? – rozległ się znajomy głos w słuchawce.
Drgnęła na dźwięk swego imienia. Wyczucie czasu, pomyślała, Charon miał doprawdy fatalne.
- Nie teraz – syknęła. – Jestem prawie na miejscu.
- To znaczy? – zdziwił się Charon.
- Zlecenie od Rimmona – wyszeptała, jednocześnie zatrzymując się między piętrami. – Nie mogę rozmawiać.
- Miałaś na mnie zaczekać – rzekł ze słyszalnym wyrzutem w głosie.
- Nie było na to czasu.
I rzeczywiście nie było. Informator, którego solidnie przycisnęła, nim zaczął sypać, twierdził, że cel opuszcza Polis-7 jeszcze tego wieczora. Nie wiedział dokąd się udaje, ale nie miało to większego znaczenia. Poza miastem i tak nie zdołaliby go dopaść. Charon był na drugim końcu metropolii, gdy opuszczała kryjówkę. I miał na głowie inne sprawy.
Krople deszczu bezustannie tłukły w metalowe stopnie.
Kątem oka wychwyciła mrugający po przeciwnej stronie ulicy, różowy neon. Nie obejrzała się w jego kierunku. Jej uwaga skupiała się już tylko na jednym. Powoli wysunęła głowę powyżej poziomu podłogi piętra, na którym znajdował się jej cel. Za ścianą pulsowały wyraźne, czerwone plamy. Zlewały się ze sobą, uniemożliwiając dokładne określenie liczby osób znajdujących się w mieszkaniu, ale nie sądziła, by było ich więcej niż pięć.
Bułka z masłem.
Lewą ręką sięgnęła po pistolet maszynowy.
Jak się to wszystko popieprzyło, pomyślała, gdy dłoń natrafiła na znajomy kształt. Jej krótka kariera w korporacyjnej służbie bezpieczeństwa znalazła swój gwałtowny koniec za sprawą podłożonej przez jakiegoś psychopatę bomby. Wyglądało na to, że nikt nie będzie już miał z niej większego pożytku, kiedy pojawił się on.
Charon.
Opłacił lekarzy, ufundował jej operację, wszczepy, tylko dzięki niemu wróciła do pełnej sprawności. Nie miała pojęcia ile dusz wyprawił na tamten świat, jednak nie mając innych perspektyw, szła w jego ślady. Czuła, że jest mu to winna i choć powiedział, że może odejść kiedy tylko zechce, do tej pory jakoś nie mogła się na to zdecydować.
Ech, dość tego, powiedziała sobie w myślach, wracając do rzeczywistości.
Tu i teraz. Na tym skupić musiała się cała jej uwaga.
Jedna z czerwonych plam przemieściła się na prawo, chyba do samej ściany. Reszta wciąż pozostawała w zbitej grupce. Kim mogli być ci ludzie? Informator wspominał o dwóch ochroniarzach, tych spisała na straty bez większych oporów. Pozostali wzbudzali w niej jednak pewne wątpliwości.
Nie, na ten komfort nie mogła sobie pozwalać.
Kolejny stopień… I jeszcze jeden…
Przylgnęła do ściany tuż przy oknie. Było przesłonięte płytą z ciemnego tworzywa. Znała ten materiał. Dla ręcznej broni, jaką miała ze sobą stanowił przeszkodę nie do pokonania, ale była przygotowana na taką ewentualność. Sięgnęła do pasa, odpięła od niego niewielki krążek i przyłożyła do okna. Został na nim, gdy odjęła rękę. Na czarnej, jednolitej powierzchni rozbłysły czerwone cyfry.
10… 9… 8…
Cofnęła się do schodów i zeszła w dół…
7… 6… 5…
Zatrzymała się na niższym piętrze i wstrzymała oddech.
4… 3… 2…
Ciekawe, co powie Charon, gdy się dowie…
1…
Huk eksplozji zakłócił monotonię deszczowego popołudnia. Zerknęła w dół, chcąc raz jeszcze sprawdzić, czy w zasięgu wzroku nie znajduje się korporacyjny patrol. Wtedy miałaby jeszcze mniej czasu.
Poderwała się na równe nogi i w kilku susach była piętro wyżej. Usłyszała krzyki, zobaczyła masywnego mężczyznę zaciskającego dłoń na rękojeści strzelby. W ostatniej chwili zeszła z linii strzału.
System celowniczy w cybernetycznym oku już namierzył przeciwnika, a sprzężone z nim ramię samo nakierowało się na cel, pozostawało tylko nacisnąć spust. Nie miała czasu na zastanowienie.
Górna część czaszki mężczyzny eksplodowała w zetknięciu z kulą.
- Ja pierdolę! – krzyczał ktoś, kogo nie widziała – Ruszcie się!
Wpadła do pokoju i przetoczyła się po podłodze, w kierunku szklanego stołu. Nim się zatrzymała, ściskany w dłoni pistolet maszynowy plunął ogniem, a krew zbryzgała ścianę i podłogę. Długowłosy blondyn padł jak długi, wrzeszcząc przeraźliwie. Przestrzelone lewe udo i prawa piszczel. Powinno wystarczyć, by zneutralizować zagrożenie, jakie mógł stanowić. Powinno…
Wypuścił broń, ale ona musiała mieć pewność.
Posłała mu kulkę w środek czoła i skoczyła za stojąca pośrodku pokoju kanapę.
Ktoś już tam był.
Odruchowo wyciągnęła przed siebie broń i wypaliła mu prosto między oczy. Krew i kawałki mózgu zbryzgały jej twarz, a zachlapany posoką system celowniczy z miejsca zaczął głupieć.
- Szlag… - mruknęła do siebie, wyłączając sprzężenie oka z ramieniem.
Usłyszała strzały i poczuła na plecach odpryski tynku ze znajdującej się za jej plecami ściany. Przeturlała się w kąt, jednocześnie strzelając w kierunku, w którym spodziewała się swych przeciwników. Ktoś krzyknął. Głośno. Boleśnie.
- Tam jest!
Kobiecy głos. Spojrzała i zobaczyła mierzącą do niej z pistoletu ubraną tylko w pończochy brunetkę o półprzytomnym, zamglonym spojrzeniu. Strzeliła jej w kolano, zerwała się z podłogi i stwierdziła, że zostały w pokoju już tylko one. Ruszyła w stronę uchylonych drzwi wyjściowych i niemal w tej samej chwili usłyszała huk wystrzału.
Pocisk trafił w środek pleców, uderzenie pchnęło ją do przodu i pozbawiło równowagi. Lekki pancerz, który miała na sobie był w takich przypadkach w zupełności wystarczający…
Oparła się na kolanie, obejrzała przez ramię i zobaczyła wpatrzone w nią oczy zaćpanej brunetki, która najwyraźniej nawet nie zauważyła, że została postrzelona, a w ręku wciąż ściskała broń.
Cóż, trudno się mówi.
Wpakowała jej dwie kule w środek klatki piersiowej i dopadła do drzwi. Klatka schodowa była raczej przestronna, stopnie biegły naokoło, wzdłuż ściany. Gdy dopadła do balustrady i spojrzała w dół, ujrzała sylwetki znikające w cieniu gdzieś pod schodami na których stała.
Byli dwa piętra niżej.
Nie miała czasu do stracenia. Natychmiast ruszyła biegiem w ślad za nimi. W międzyczasie otarła cybernetyczne oko i gdy tylko stwierdziła, że wszystko działa jak należy, ponownie uruchomiła połączenie.
Na pierwszym zakręcie schodów przywitały ją kule, z których jedna sięgnęła celu, rozrywając jej rękaw na ramieniu. Skrzywiła się z bólu, pognała do przodu by zejść z pola widzenia strzelca, a gdy tylko zdołała to uczynić, sięgnęła do panelu na lewym przedramienia i wdusiła do oporu znajdujący się na nim czerwony guzik. Środek przeciwbólowy z wszczepionego dozownika zaczął działać po jakichś trzech sekundach.
- Kto cię nasłał, pieprzona dziwko?! – dobiegło ją wołanie gdzieś z dołu.
System wyświetlił jej przypuszczalny kierunek, określając prawdopodobieństwo poprawności wskazania na 78%. Uznała to za wystarczająco dobry wynik. Przesunęła się na czworakach wzdłuż balustrady, potem wsunęła rękę trzymającą pistolet między metalowe pręty i, ustawiwszy ją pod wskazanym przez system kątem, nacisnęła spust.
Głośny okrzyk zlał się z hukiem wystrzału.
- Trafiła mnie! Niech to chuj! Trafiła!
Skoczyła na balustradę, odbiła się z niej obunóż i przeleciała przez całą szerokość klatki schodowej lądując po przeciwnej stronie, piętro niżej.Zawadziła przy tym o poręcz i nim zdołała wyhamować, zaliczyła bliskie spotkanie ze ścianą. Jęknęła, ni to boleśnie, ni to wściekle i znów poderwała się do biegu.
Mężczyzna, którego widziała piętro niżej, dwa kroki od skulonego, leżącego w kałuży krwi chudzielca, był jej celem. Jego zdjęciom przyglądała się wystarczająco długo, by nie mieć co do tego najmniejszych nawet wątpliwości. Potężnie zbudowany, łysy brodacz miał na sobie rozpiętą, skórzaną kurtkę najeżoną rozlokowanymi tu i tam stalowymi kolcami. Pod nią nie nosił nic. Nie wiedziała o nim wiele ponad to, że nazywał się Jedediah Stern i w jakiś sposób naraził się Rimmonowi, a ten wyznaczył całkiem sporą nagrodę za jego głowę. Przyczyny takiego stanu rzeczy nie były w tej chwili istotne, za to wymierzona w nią broń w jego ręku – jak najbardziej.
Schyliła się, a seria pocisków z karabinu maszynowego przecięła powietrze i z łoskotem naznaczyła ścianę gromadką dziur. Gdy zaś Stern ponownie nacisnął spust, do uszu jego prześladowczyni dobiegł niezwykle pokrzepiający dźwięk świadczący o tym, że właśnie zabrakło mu amunicji.
Tak! Wreszcie szczęście się do niej uśmiechnęło.
- No dalej, suko! – zakrzyknął Stern, zrzucając z siebie kurtkę. – Chodź tutaj i pokaż, na co cię stać!
Rzucał jej wyzwanie.
Musiała przyznać, że perspektywa pokazania mu, jak wielki błąd popełnia była na tyle kusząca, że niewiele brakowało, by…
- Jak tam, Iris? – odezwał się z słuchawki Charon.
Westchnęła ze zniecierpliwieniem, po czym skierowała lufę pistoletu wprost ku brodaczowi.
- Rimmon przesyła pozdrowienia – powiedziała i pociągnęła za spust.
- Jesteś cała?
- Mniej więcej – odparła – mógłbyś dać mi pracować?
- Musiałem się upewnić…
- Czy co?
- Czy nie potrzebujesz wsparcia. Załatwiłem co miałem do załatwienia i jestem do dyspozycji.
- Właśnie spieprzyłeś mi zabawę – burknęła. – Więc nie truj już i daj mi dokończyć. Zrobię zdjęcia i wynoszę się stąd, w każdej chwili spodziewam się tu patroli korpo.
- No to zbieraj się stamtąd. Do zobaczenia.
Wyłączyła komunikator.