Via Appia - Forum

Pełna wersja: Niyeanore (fragment)
Aktualnie przeglądasz uproszczoną wersję forum. Kliknij tutaj, by zobaczyć wersję z pełnym formatowaniem.
Witam, od pewnego czasu próbuję stworzyć własną kreację pisarską, tak czysto amatorsko. Poniżej malutki fragment, tak do luźnego poczytania, poddania się ostrzu krytyki a także ewentualnych porad.

Tamten człowiek poruszył się. Do tej pory stał jak zaklęty przez dobre kilka minut, niczym wkopany w ziemię granitowy posąg, lecz w końcu poruszył się i zaczął z wolna przemieszczać w górę doliny. Przystanął jeszcze na chwilę i jakby pytająco rozglądnął się wokoło, po czym już szybciej ruszył w kierunku ściany nadpalonych kikutów drzew, które kiedyś były zapewne lasem. Teraz jednak były tylko ponuro sterczącą gmatwaniną zwęglonego drewna, na tyle jednak gęstą by za chwilę móc dać schronienie zbliżającej się doń postaci. Człowiek był mały, z oddali przypominał drobną ciepłą okruszynę przesuwającą się na tle zimnego rozgardiaszu skał i resztek pogruchotanych industrialnych części Bóg wie czego, rozrzuconych jakby ręką szaleńca po okolicy. Jego figura z każdym krokiem wtapiała się w krajobraz, jedynie refleksy zachodzącego słońca odbijały się od metalowych części jego odzienia.
Zmrużyła oczy. Nie lubiła wytężać wzroku. Zwłaszcza wieczorem. Zwłaszcza pod światło. Powolnym ruchem podkręciła ostrość w lunecie, wytrenowanym ruchem człowieka który robi to tysięczny raz. Pogładziła lufę sfuzji, delikatnie jakby głaskała niemowlę. Jej usta, a właściwie tylko dolna warga, bezgłośnie poruszyły się kilkakrotnie. Czekała, beznamiętnie sycąc się ruchem przesuwającego się w oddali człowieka, nieświadomego że jego ciało dotykane jest lepkim spojrzeniem przyczajonego nieopodal snajpera. Nie lubiła zabijać. Nie w ten sposób. Nie tak. Ale uważała za przezorność odprowadzenie obcego do linii horyzontu. Przynajmniej wzrokiem. I najlepiej na muszce. Czyli właśnie tak jak to w tej chwili czyniła. Nie wiedziała kim jest i nie chciała się dowiedzieć. Może to zwykły myśliwy polujący na bytujące w okolicy bydlołaki, wołkowyje a może nawet i na lwołasy. Może ktoś z plugawych siepaczy Hegemonii. Ci polowali na inną zwierzynę. Tę dwunożną. I myślącą. Choć zazwyczaj z podobnych pobudek co zwykli myśliwi. Kobieta zacisnęła na krótką chwilę dłonie na sfuzji. A może to jeden z Karlaków zbierających mechaniczne części, na handel lub do tylko sobie znanego przeznaczenia. Z pewnością jednak nie był to gast, gul ani żaden inny przeklęty nieumarły. Ten nie poruszał się człapiąc jak oni. Był w stu procentach człowiekiem, idącym z wątpliwą, ale jednak ludzką gracją. Czyli żywym. Mogącym oczywiście w ułamku sekundy zmienić się w dymiący krwawy zewłok. Ale ona tego nie chciała. Nie dziś.
Fakt, niejeden na jej miejscu skorzystałby z nadarzającej się okazji i jednym ruchem palca na cynglu pozbył się potencjalnego zagrożenia, ba może i wzbogacił się zagarniętym ofierze dobytkiem. Tylko po co. Dodatkowa ilość gratów byłaby dla niej zbędnym balastem. Żywności tez miała dość, a zresztą głód nie doskwierał jej już tak jak kiedyś. Już nie tak…
Oderwała oko od lunety i spojrzała na ziemię na której leżała. Jasny piasek był na wysokości jej głowy upstrzony rdzawą plamą. Dałaby głowę, ze jeszcze przed chwilą był czysty. – Znowu krwawię – pomyślała. Przytknęła dłoń do policzka, jakby spodziewała się tam ją znaleźć. No i oczywiście, ze tam była. Rana, przecinająca jej lico, boląca jak diabli i produkująca daremnie chcącą pozostać w tkance, skapującą bezszelestnie kroplę gęstej krwi. Jedną. Potem kolejną. I jeszcze kolejną. Nie na tyle jednak często, by utworzyć strużkę…
- Znowu krwa… - nie zdążyła wyszeptać tej myśli, gdy dobiegający z oddali wrzask przypomniał jej gdzie jest. W ułamku sekundy przytknęła oko do lunety, wtulając swe ciało między skały. Nieznajomego nie było już w miejscu, gdzie go opuściła. Zamiast niego ujrzała posuwające się to na czterech, to na dwóch łapach pokraczne stwory, zmierzające w kierunku gęstwiny drzewich kikutów. Jeden stwór. Drugi. Odstęp, potem trzeci, zaraz za nim czwarty. Ostatni piąty przemieszczał się wolniej, powłócząc kończynami, pewnikiem chromy.
Znała je. Napawające ohydą sylwetki istot, które kiedyś były ludźmi, lecz nigdy już nimi nie będą. Gule. Nawet z tej odległości podświadomie czuła smród ich rozkładających się ciał. Ich pokraczne ruchy z oddali wyglądały na nieporadne, lecz sądząc po szybkości z jaką przemierzały przestrzeń dzielącą je od lasu nadawały im sporą szybkość. Na tyle sporą by za chwilę wmieszać się między drzewie kikuty, tam gdzie zapewne umknęła ich ofiara, samotny nieznajomy.
Wiedziała że w bezpośredniej bliskości stanowią śmiertelne zagrożenie, nastawione tylko i wyłącznie na to by zabić swoją ofiarę i zaspokoić głód. No właśnie, głód czego ? Przez głowę przemknęła jej dziwna myśl, tak właściwie dlaczego o n i zabijają. Po to by pożerać ? By nasycić fizyczne poczucie głodu ? By połechtać gnijący przełyk i napełnić obumierający żołądek ? Czy chodzi raczej o sam akt mordu, rozdzierania tkanek, rozdrapywania organów w dzikim paroksyzmie szarpania, wgryzania się i sapania, po którym chce się tylko więcej i więcej, wciąż więcej…
Przełknęła ślinę odtrącając od siebie naturalistyczne obrazy podsuwane jej przez naładowany adrenaliną mózg. Wzrokiem tuż przy nieumarłych obserwowała z dziwną fascynacją jak znikają jeden po drugim pośród gęstwiny kikuto-lasu. Po chwili tylko trącane wiatrem suche rośliny były jedynym przejawem ruchu w zasięgu jej wzroku. Wstrzymała oddech, jakby w oczekiwaniu na coś, co musi zaraz nastąpić. I rzeczywiście, po chwili ciszy nad lasem rozległ się straszliwy wrzask, przeszywający i na tyle ludzki, na ile po ludzku kurczowo trzymał się życia właściciel gardzieli z której się dobywał. Świdrujący krzyk zmienił się po chwili w mokre gulgotanie, które zamarło tak szybko jak się rozpoczęło. Zapadła głucha cisza, przerywana jedynie ponurym zawodzeniem wiatru w oddali. Wtulona między skały kobieta wiedziała, że pod zasłoną spalonego lasu trwa upiorna uczta. Wiedziała również, ze należy ją przeczekać, po czym udać się na miejsce by sprawdzić kim był ów człek, którym zapewne właśnie delektowały się gule. Czy się bronił ? Czy uciekał nie patrząc w oblicza swoich prześladowców ? Czy też stanął czekając na swoje przeznaczenie zbliżające się do niego najeżoną kiścią wygłodzonych kłów i pazurów wieńczących pokrzywione kończyny ?
Pokręciła głową. To tylko człowiek. Do tego nieznajomy, który mógłby być dla niej zagrożeniem gorszym niż gule. One tylko zabijają. On mógłby jej zrobić to oraz wiele innych rzeczy wcześniej. Widziała już jak wyglądają ludzie zabici przez gule, widziała też ludzi zabitych przez innych ludzi. Koniec końców często był to podobny widok. Dymiące rozszarpane korpusy. Czasem z kończynami pokrzywionymi, jakby kurczowo chciały zatrzymać upływający czas agonii. Czasem bez kończyn, odkrywając bezwstydnie odarte z nich kadłuby. Jednak zawsze z niemym śmiertelnym grymasem na twarzy i bielmem spojrzenia utkwionego gdzieś w niebycie. - Nikt nie chce umierać – pomyślała. – Może nawet i gule. Nawet one…
Słońce powoli chyliło się ku widnokręgowi, przydając półpustynnemu krajobrazowi złotej poświaty. Świetliste refleksy igrały na śliskich skałach swą codzienną pieśń zwiastującą koniec dnia. Kobieta obserwowała spokojnym wzrokiem miejsce zdarzenia, nad które wpierw pojedynczo, potem zaś grupami zlatywało się czarne padlinożerne ptactwo. Dla niej był to znak, że opresorzy opuścili zapewne miejsce kaźni, znaczy się można się tam udać. Zapewne gule powodowane tylko sobie znanymi pobudkami podążyły w głąb lasu.
Powolnym ruchem podniosła się z ziemi, otrzepała i przerzuciła długą sfuzję przez grzbiet zastępując ją odtroczonym od pasa krótkim obżynem. Odgarnęła opadającą jej na czoło grzywę jasnych włosów i ostrożnym ruchem rozpoczęła zsuwanie się w dół doliny. Po chwili była już na dole. Minęła plątaninę żelastwa i kabli zalegającą dno dolinki, po czym zwolniła powolnym krokiem zbliżając się do pierwszych nadpalonych drzew...
Cytat:Tamten człowiek poruszył się. Do tej pory stał jak zaklęty przez dobre kilka minut, niczym wkopany w ziemię granitowy posąg, lecz w końcu poruszył się i zaczął z wolna przemieszczać w górę doliny. Przystanął jeszcze na chwilę i jakby pytająco rozglądnął się wokoło, po czym już szybciej ruszył w kierunku ściany nadpalonych kikutów drzew, które kiedyś były zapewne lasem. Teraz jednak były tylko ponuro sterczącą gmatwaniną zwęglonego drewna, na tyle jednak gęstą by za chwilę móc dać schronienie zbliżającej się doń postaci.
Podkreślone bym zabrał (choć jesli chodzi o końcówkę, to wyciąłbym nawet więcej, sprowadzając do "by dać schronienie").
Pogrubione właściwie też, bo to powtórzenia, można użyć innych wyrazów, można też zupełnie usunąć. Trzeba by się przyjrzeć bliżej każdemu przypadkowi, doradzam, raczej nic trudnego.
Podkreślone pogrubienie w zasadzie opisuje jedno i to samo, nieszczególnie też ładnie. Nadpalenie ponadto średnio zgadza się ze zwęgleniem. Nadto jeśli mowa tu o lesie, spalonym najwidoczniej, potrzeba, imo, więcej danych; nie że bujniejszego opisu, ale same upalone na węgiel drewno nie wystarczy. Do tego dochodzi przecież i ściółka, zatem ogółem gleba powinna być czarna, same obrzeża lasu - też. Niby jest okej, ale to powtórzenie i kikuty mi jednak nie leżą.
Cytat:Człowiek był mały, z oddali przypominał drobną ciepłą okruszynę przesuwającą się na tle zimnego rozgardiaszu skał i resztek pogruchotanych industrialnych części Bóg wie czego, rozrzuconych jakby ręką szaleńca po okolicy.
Niezupełnie przemawia do mnie to zestawienie ciepła człowieka z zimnem skał i rupiecia, ale może to mój problem. I nie wiem, co ma wielkość człowieka względem takiego konkretnie tła - o cokolwiek wielkich elementach. Jeśli chodzi o to, że był mały W PORÓWNANIU do nich (a tym bardziej z oddali), to ja bym tego osobiście nie pisał, bo wyszło tak, jakby nasz bohater był po prostu karakanem. A czy jest to relewantne przy spoglądaniu na kogoś z oddali w tle skał i barachła "industrialnego"?
Zdanie jest długie, co nie stanowi błędu, ale jest przy tym lekko nieuporządkowane. Np co to są te "resztek pogruchotanych industrialnych części Bóg wie czego, rozrzuconych jakby ręką szaleńca po okolicy"? Czy nie jest to czasem ruina jakieś fabryki? Narrator naprawdę nie umie orzec? Chodzi mi o to, że polemizowałbym odnośnie wyższości industrialnych resztek rozrzuconych... itd - nad np: zrujnowanym kompleksem fabryk/ciut bliżej określonym rumowiskiem.
Bo im częściej sie to zdanie czyta, tym bardziej jest jasne, oczywiste i wydaje się bezproblemowe, owszem. Nie jest tak jednak podczas czytania po raz pierwszy. Warto by coś zmienić, skrócić.
I o co chodzi z tym wtapianiem się jego figury? Magia czy technologia? Oby się okazało.
Cytat:Nie lubiła wytężać wzroku. Zwłaszcza wieczorem. Zwłaszcza pod światło.
Big Grin Jak dla mnie trochę głupia uwaga.
No i wieczór, a pod światło? Może to nie wieczór, a zachód słońca, dopiero zaczątki zmroku? Jakie to światło, sztuczne czy słoneczne?
Cytat:Powolnym ruchem podkręciła ostrość w lunecie, wytrenowanym ruchem człowieka który robi to tysięczny raz.
Cytat:Jej usta, a właściwie tylko dolna warga, bezgłośnie poruszyły się kilkakrotnie
Tu przykładowo możesz redukować. W ogóle to wystarczy, że jej usta poruszyły/ały się bezgłośnie.
Jeśli chodzi o ten ruch (ostrość raczej się reguluje/ustawia, niż "podkręca" w takich aparaturach; idzie przecież o relacje soczewek), to domyślam się, że powtórzenie umyślne. Jednak po co nam wiedzieć, że zrobiła to powolnie? Generalnie tak to się robi, warto byłoby zwrócić uwagę, gdyby zrobiła to odwrotnie, wyjątkowo prędko a zręcznie i z pożądanym skutkiem - i to dopiero wówczas zasadna by była uwaga o wytrenowaniu. W obecnej postaci wygląda to trochę śmiesznie i na siłę. W ogóle to sądzę, że bez takich powolności, wytrenowania, tysięcznego razu - bez takiego przekonywania nas, z kim mamy do czynienia, byłoby lepiej. Po prostu na chłodno napisać, co zrobiła z lunetą. Zwłaszcza, że to zbyt prosta czynność jest. O głaskaniu lufy się nie wypowiem. Okej, niech będzie.

Ciężko się czyta, jeszcze ciężej każdy urywek skomentować i coś doradzić Undecided Ale parę rzeczy sobie skopiowałem:
Cytat:lecz sądząc po szybkości z jaką przemierzały przestrzeń dzielącą je od lasu nadawały im sporą szybkość.
Nie wiem, czemu tak piszesz. Musisz spróbować pisać łatwiej, bo, jak widzisz, sam się mieszasz i takie cudaczne babole ci wyrastają.
Ciut prościej, radzę Smile
Cytat:Przełknęła ślinę odtrącając od siebie naturalistyczne obrazy podsuwane jej przez naładowany adrenaliną mózg.
Bardzo drobiazgowo, okej, ale skoro już chcesz tak pisać, przeplataj to jednak lżejszą formą. Nie może być tak ciągle i do bólu szczegółowo. Sam nad tym pracuję, znam ten problem z autopsji, wiem też, jak ciężko się z tym uporać. Ale to jest do zrobienia Smile
Cytat:Wzrokiem tuż przy nieumarłych obserwowała z dziwną fascynacją jak znikają jeden po drugim pośród gęstwiny kikuto-lasu.
CZEEEEMU TAK??
jasne, że wzrokiem obserwowała, nie powonieniem.
Redukuj, proszę.
kikutolas już mi się dawano przejadł, oj dawno

Upiorna uczta, delektowały się gule - za dużo o tym samym. To tylko jeden przykład, ale nie wyłączny.
Cytat:Świetliste refleksy igrały na śliskich skałach swą codzienną pieśń zwiastującą koniec dnia.
Igrały pieśń? Uważaj z przesytem poetyki. I PRZESTAŃ MNIE W KÓŁKO INFORMOWAĆ, ŻE KOŃCZY SIĘ DZIEŃ! Raz wystarczy.
Cytat:Kobieta obserwowała spokojnym wzrokiem
Nie, mężczyzna wąchał rozbieganym słuchem.
Cytat:miejsce zdarzenia, nad które wpierw pojedynczo, potem zaś grupami zlatywało się czarne padlinożerne ptactwo.
O, epoka ekspresu Smile
Jakie to miejsce? To ona widziała "miejsce zdarzenia"???
Cytat:Dla niej był to znak, że opresorzy opuścili zapewne miejsce kaźni, znaczy się można się tam udać. Zapewne gule powodowane tylko sobie znanymi pobudkami podążyły w głąb lasu.
Ciekawa, podejrzana nawet, asumpcja. I zupełnie zbędna, znowu przedłużasz; skracaj, radzę. Proszę.


Obrzyn jest krótki pe se.

Powolnym ruchem, ostrożnym ruchem
zsuwanie się w dół doliny. Po chwili była już na dole.
Minęła plątaninę żelastwa i kabli zalegającą dno dolinki
zwolniła powolnym krokiem

Eh...

Rozumiem, że chciałeś oceny formy, bo treść jest przecież prawie żadna - w sensie raczej nieistotna. No więc moim zdaniem forma potrzebuje poprawy. Mam nadzieję, że te powyższe uwagi i rady coś pomogą. W razie czego odzywaj się, pytaj, polemizuj, może wrzuć coś jeszcze, zobaczymy, czy coś da radę poprawić.
Jest trochę powtórzeń, czasem masz lekko na bakier z gramatyką, ale nie jest źle.
Rozumiem, że ta scenka jest wprawką pisarską, albo częścią większej całości, bo sama w sobie raczej racji bytu by nie miała. Opowieść snujesz klarownie i dosyć ciekawie, nawet wziąwszy pod uwagę, że temat nieumarłych jest mocno już wyeksploatowany.
Myślę więc, że coś z tego będzie. Oczywiście popracować nad swoim warsztatem jeszcze sporo musisz.
Pozdrawiam serdecznie.
Mówiąc ogólnie, zauważyłem (podobnie jak koledzy przedmówcy) trochę błędów technicznych. Najbardziej gryzły mnie powtórzenia typu:
Cytat:Tamten człowiek poruszył się. Do tej pory stał jak zaklęty przez dobre kilka minut, niczym wkopany w ziemię granitowy posąg, lecz w końcu poruszył się
Pozwoliłem sobie zacytować pierwsze zdanie w Twoim tekście, bo chciałem zwrócić uwagę na jeszcze jedną rzecz: Jak mi już wielokrotnie mówiono, od niego zależy, na nim kształtuje się już wrażenie czytelnika co do tekstu. Ja osobiście trochę się zraziłem Twoim stylem, choć, jak się okazało parę zdań później, nieco pochopnie. Piszesz konstruktywnie, choć, jak zostało wspomniane, z pewnymi błędami.

Poza tym, jak koledzy już pisali, fabularnie nie za bardzo da się wywnioskować cokolwiek, bo tekst zwyczajnie opowiada za mało. Jednak, jeśli służy jako wprawka w pisaniu, taka scenka do potrenowania, to wyszło Ci to nawet dobrze, takie 4 z plusemWink