No możliwe, że źle Cię zrozumiałem. Pierwsza myśl: zdelegalizowanie pieniędzy - handel wymienny. Sorki. Książki nie czytałem, więc nie mogę wiedzieć co ma w swoim wnętrzu
.
Przeczytam zapewne kiedy mi się wolne zacznie. Bo zapewne interesujące.
Jeśli mógłbyś wyjaśnić mi coś więcej na temat ustroju o którym tak enigmatycznie wspominasz, byłbym wdzięczny, bo przyznam, zaintrygowałeś mnie. No bo świat bez środków płatniczych lub wymiany towarowej mógłby istnieć jedynie w przypadku nieograniczonego dostępu do dóbr. To jest jednak chyba niemożliwe.... W każdym razie zaintrygowało mnie to
. Prosiłbym o więcej wyjaśnień.
Edit:
Odrobiłem pracę domową i przeczytałem wskazaną przez Ciebie lekturę. Przyznam, budującą.
Fakt, mnie w takim ustroju przeszkadzałby brak religii i wynikająca z tego beznadzieja życia. No ale abstrahując, ustrój bardzo interesujący. Fajnie by było w takim żyć, szczególnie, że jestem dość niezłym inżynierem i dość mocno przeszkadza mi istniejący u nas system certyfikacji, który mnie pracującemu w szkolnictwie uniemożliwia np legalne projektowanie. Choć robię to dla kilku biur projektowych, lecz zawsze sygnowane są nazwiskiem kogo innego. Uprawnienia projektowe bowiem w naszym systemie zdobyć mogą jedynie pracujący w budownictwie. Ot takie "udziwnienie".
Sądzę, że w takim społeczeństwie wiodło by mi się całkiem dobrze. Mógłbym robiąc instalację zrobić ją tak jak podpowiada mi wiedza techniczna i umiejętności, a nie ograniczenia finansowe.
Niestety system jest utopijny. U podstaw jego działania leży bowiem symbol nieskończoności.
Nasz system, jest pochodną niedoboru. Jego istnienie zakłada dystrybucję zbyt małej ilości dóbr w stosunku do potrzeb. Czasem nawet ta ilość jest sztucznie ograniczana, by utrzymać cenę. Jest to oczywiście szkodliwe, ponieważ np część Afryki głoduje, w Europie natomiast niszczy się nadwyżki żywnościowe... Jasne, że jest to naganne.
System zaś z książki zakłada, że dobra materialne są ogólnie dostępne bez ograniczeń. Fakt, że ilość tych dóbr nie musiała by być tak znowu nieskończona. W takim bowiem przypadku często możliwość posiadania wystarczy za posiadanie. No bo jak wiesz, że w każdej chwili możesz na półkę sięgnąć gdy będziesz potrzebował, to nie będziesz sobie z domu graciarni robił. Zresztą zazwyczaj mało potrzebujemy przedmiotów, raczej dostępu do pewnych usług. Tak naprawdę nie potrzebuję przecież samochodu. Nie stanowi szczytu moich marzeń pilnowanie okresów wymiany pasków, olejów, mycie go, martwienie się że rdzewieje, cenami benzyny i takie tam. Ogólnie straszliwie kłopotliwe. Potrzebuję natomiast codziennie usługi transportowej żeby wygodnie dotrzeć do miejsca w którym chcę się znaleźć i z powrotem. Niestety jako mieszkaniec małej wioski na zadupiu nie mam (w tej konkretnej rzeczywistości) innego wyjścia jak posiadanie i utrzymywanie samochodu. Ale gdyby ktoś chciałby mi taką usługę świadczyć, chętnie bryczki bym się pozbył. Tak sprawa ma się z wieloma kwestiami. Np posiadanie garów i kuchni (nie cierpię gotować) chętnie zamieniłbym na stołowanie się w jakiejś stołówce, itd, itd...
Zapewnienie więc dostępu do pewnych usług znacznie obniżyło by popyt na przedmioty materialne. Czyli da się?
No chyba nie do końca, bo wprowadzenie reglamentacji na jakikolwiek produkt zawaliło by system. Przykład mamy tuż obok siebie: Polska służba zdrowia. Mimo, że z założenia ogólnodostępna i darmowa.. No właśnie - w założeniu. Jak widać społeczeństwo znalazło sposób by tą kulawą ogólnodostępność i darmowość obejść i podzielić się wobec owej służby na równych i równiejszych. Tak zadziałało by ograniczenie dostępu do jakiegoś dobra w systemie z powieści.
To nie jedyne ograniczenie.
System taki zakłada równość wszystkich profesji. Nie wiem, czy wszystkim udało by się patrzeć z jednakowym szacunkiem np na świetnego fizyka jądrowego co np na równie świetnego kucharza. Nie wiem, czy ludziom dało by się to jakoś poukładać w głowach. Bo ja obserwuję zjawisko odwrotne. Do szkół zawodowych ludzie nie przychodzą, nawet jeśli mamy dla nich potem trwałe miejsca pracy, natomiast studia wyższe na dziwnych a mało potrzebnych kierunkach są oblegane, choć nie dają nawet szansy pracy w danym kierunku. Ot magia dyplomu...
Wreszcie kwestia następna: Autor przyjął, że społeczeństwo rozwija się praktycznie od zera. Bez uświęconych tradycją systemów... U nas w świecie realnym trzeba by przestawić myślenie ludzi, co jest chyba najtrudniejsze. Jeśli zdelegalizujesz pieniądz państwowy ludzie sobie wprowadzą jakieś własne środki wymiany majątkowej.
Kiedyś, całkiem niedawno, próbowano wobec strasznego bezrobocia, wymyślono grupy wzajemnej pomocy (ty mi pomalujesz ścianę, ja ci naprawię światło, ktoś popilnuje dziecka... itd). System się nie przyjął nigdy, bo zawsze były problemy jak przeliczyć czas jednej pracy na drugą. Tacy są ludzie.
No i na koniec, uważam, że odstrzelenie komuś łba z płucami za to że był cokolwiek upierdliwy (incydent w barze) to jednak lekkie przegięcie. Upierdliwi, to fakt, mam takich na co dzień przy scenie. W sumie to nawet policja nie specjalnie sobie z nimi radzi, bo co z pijanym zrobisz. Fakt, plaga, ale niezbyt szkodliwa, bardziej męcząca.
Sądzę, że nieźle by mi się w takim systemie żyło (no może kwestia braku religii byłaby tu pewną łyżką dziegciu w beczce miodu). Mógłbym się do niego "przesiąść" już dziś.
Niestety myślę również, że byłby to system znacznie wrażliwszy na "uszkodzenia" niż nasz.
Nasz straszliwie ułomny dość dobrze znosi kwestie niedoborów, działań jednostek i grup destabilizujących, wszelkich ataków zewnętrznych itd. A jak zniósłby to system o którym mówi powieść.
No i na koniec jeszcze jeden postulat. Oprócz zdelegalizowania waluty, trzeba by czym prędzej znieść szkolnictwo powszechne... Dlaczego? Autor powieści wyraził to chyba najlepiej:
Cytat: Życie było jak wojsko: brało ludzi, łamało ich na drobne kawałki i układało z powrotem tak, jak chciało. Tyle że nie robiło tego z ciałami, lecz z umysłami.
Brało umysły dziecięce w okresie ich plastyczności i paraliżowało je, mówiąc, że są głupie; dezorientowało je przy pomocy ludzi, którzy z założenia wszystko mieli wiedzieć lepiej, alenic z tego im nie przekazywali; na koniec terroryzowało je przy i pomocy Boga, który kochał wszystkich. A wtedy musztrowało je i ćwiczyło, dopóki słusznym nie stało się tylko to, co kazało im myśleć.
No może tylko rolę Boga bym w tym pominął
Pozdrawiam serdecznie.