Via Appia - Forum

Pełna wersja: Teoria chaosu
Aktualnie przeglądasz uproszczoną wersję forum. Kliknij tutaj, by zobaczyć wersję z pełnym formatowaniem.
Leżał przed nim wiersz. Nie taki ekranowo – ulotny, którego może zabić byle skok napięcia czy fałszywy impuls w komputerze, ale namacalny, na kartce papieru. Można go dotknąć, powąchać, przytulić policzek do śliskiej powierzchni i wdychać. Jego można tylko spopielić w ogniu wydarzeń i czasu lub zamknąć w koszu, zmiętego w kulkę przez perfekcyjną sprzątaczkę. To był wiersz, Michała. Specjalnie napisany przez kobietę, którą kochał. Kipiał emocjami, bólem i miłością. I rezygnacją niemożności. Takie rzeczy czyta się naprzemiennie. Góra – dół; w huśtawce nastrojów i tęsknot. Trwała zagrożona ciąża kochania niedotykalnego.

Po arteriach tętnic i żył krążył chemiczny neutralizator w kapsułkach, którymi go faszerowano. Poprzez naczynia włosowate środek docierał do każdej komórki ciała, rozbrajając tkwiące w nich mikroładunki, gotowe do eksplozji. Tykające bomby, gotowe wybuchnąć w każdej chwili i wynieść do niej siłą jądrowego odrzutu. Właśnie tego nie wolno było zrobić. Właśnie dlatego potulnie łykał tą truciznę, która miała za zadanie ją zabić. Czyli jego też. Zostawić pustą skorupę niespełnienia, która będzie chodziła, mówiła, ale już nic nie będzie czuła. I nawet może ona wyglądać tak samo, jak przed jej istnieniem.

W oknach kraty, a za nimi potulny pan mrok. Przylepiający się do niewielkich wspomnień i malutkich marzeń. Głaszczący ciemną ręką ból i podający ze zrozumieniem w oczach, napar z melisy i ukojenia. Jednak strasznie boli, panie mroczny doktorze.
Warknął werbel szpitalnej codzienności.

Przyszli we trzech. Przysiedli na łóżku, gniotąc swoje nakrochmalone kitle. Konsylium. Zadają pytania, na które nie ma odpowiedzi. Do dupy z takimi lekarzami! Kolejne medyczne terminy, nazwy nowych leków, ustalanie przebiegu terapii. Poszli. Na korytarzu słyszał rosnący gwar takich jak on, pacjentów. Chorych na miłość.

Zamknął oczy i położył dłoń na kartce.

Palce prześlizgnęły się pomiędzy literami. Po chwili znalazł się cały w mlecznej przestrzeni, zawieszony bez ciążenia. Gdzieś wysoko w górze kłębiły się światy. Mieszające się w pozornym bezładzie galaktyki, czarne dziury, czerwone karły i białe olbrzymy. Węzły newtonowskich i einsteinowskich równań spajały ten chaos. Czasoprzestrzeń czujnym okiem śledziła grę, nie dopuszczając do odstępstw od odwiecznych zasad. Ona tam jest. Wiedział, czuł to. Uwięziona między wymiarami, makrokosmosem i liniami przeznaczenia, pewnie woła bezgłośnie jego imię. Otwiera z wysiłkiem usta i nic. Ale on słyszy. Trzeba wejść i ratować.

Wirujące bezładnie litery wiersza zaczęły układać się pod nogami w schody prowadzące na górę. Zaczął wspinaczkę. Co chwila przystawał, opierając dłonie o uda i ciężko dysząc. Cholerne papierosy! Ale zbliżał się powoli do szaleństwa wirujących zjawisk. Jeszcze tylko parę stopni...

Trzasnęły otwierane drzwi. Zadzwoniła źle zamocowana szyba. Śliczna była ta pielęgniarka w króciutkim fartuszku, który w bardzo niewielkim stopniu przesłaniał kształtne uda. Uśmiech też miała czarujący.

- Panie Michale. Czas na leki. Mamy trochę nowych, przepisanych dziś przez lekarzy. Jak minął dzień?

Otwarte na oścież skrzydło zamknęło się z hukiem. Zafalowały rzęsy firanek. Przeciąg. Zabrał podstępnie kartkę, która zawirowała wściekle za oknem.
No i zaleciało teraz Erazmusowym stylem. No może trochę bardziej uładzonym. Spokojniejszym i nie tak rozbuchanym. Znaczy spektrum Twoich możliwości zabawy stylem jest całkiem spore.
Pewnie będę monotematyczny, ale znów mi się podobało.
Dzięki. Żeby tylko znowu nie było...