Via Appia - Forum

Pełna wersja: Trupica
Aktualnie przeglądasz uproszczoną wersję forum. Kliknij tutaj, by zobaczyć wersję z pełnym formatowaniem.
„Trupica”

Mechaniczny zgrzyt zębatek, szczęk metalowych trybików, długi, ochrypły, pełen skargi skowyt...
Stop! Cichutkie popiskiwanie, melodyjne, słodkie mruczenie ukontentowanej maszynerii...
Błogosławiona cisza.
Silny zapach kurzu i naftaliny.
Europa westchnął – słyszał ten dźwięk stanowczo zbyt wiele razy. Tę okropną litanię smętnego mechanizmu kapryśnego, jak rozpieszczona jedynaczka, żałosne, potępieńcze zawodzenie pełne niepojętego dla śmiertelników znaczenia. Nikt tego nie lubił. Nikt! On też! Nigdy! Wcale!
Cholerny antyk, jęknął w duchu Europa.
Czekali, bo najgorsze jeszcze nie nadeszło, a musiało nadejść, bo nadchodziło zawsze.
Cisza stawała się gęsta i kleista, parna, duszna i watowata...
Nadeszło. Rozdarło powietrze upiornie czystym i donośnym: „duuu-m”.
Powtórzyło dźwięk dziewięciokrotnie i zdechło (Europa zawsze myślał, że „zdechło” jest o wiele bardziej odpowiednim słowem niż „ucichło” w odniesieniu do tego ustrojstwa).
Obleśny barokowy zegar, obficie zdobiony złotem, amorkami i drobnymi, misternie wyżłobionymi w drewnie listkami – ZDECHŁ.
Trupica.
Każdy to tak nazywał; każdy gość hotelowy, każdy członek personelu. Każdy! On też! Zawsze! Cały czas!
To, kiedy on mówił, gdy jęczał, gdy zdychał!
Trupica – zgniły nastrój, zgniłego przybytku.
– He-he. Diabeł – zarechotał nagle półgłówek, sprzątacz Vilmo. – Dia-beł!
Europa Markovic wrócił do zamiatania holu.
Pracował w hotelu „Horologium” od bez mała piętnastu lat i od piętnastu lat musiał znosić ten parszywy zegar... i nie tylko! W końcu pracował w osławionej „Trupicy”! W hotelu, gdzie w ciągu swojej wieloletniej kariery sprzątacza częściej widywał policjantów i inspektorów śledczych, niż kierownika! Skandal na skandalu! Trup na trupie! Aresztowanie na aresztowaniu!
1981 – w apartamencie 12 znaleziono krew i tylko krew (pokoju nikt wówczas nie wynajmował), w 1984 – w apartamencie 108 powiesił się jakiś wojewoda, 1989 – w apartamencie 02 (tuż obok stróżówki) znaleziono ciała małżeństwa Bilovitzów (stróż nic nie słyszał) , 1993 – z apartamentu 82 wywleczono na siłę młodą kobietę – przerażoną i kompletnie obłąkaną niemowę (dzień wcześniej była zupełnie zdrową i bardzo gadatliwą studentką medycyny), wyliczył w myślach Europa.
W promieniu wielu kilometrów nie było jednak żadnego innego hotelu, więc przejezdni, chcąc, nie chcąc, trafiali tutaj. „Horologium” nie zamknięto, bo nie było mu czego zarzucić; „Piękny, czysty i przytulny! Dębowa boazeria, antyki, wspaniała kuchnia, troskliwa obsługa! Polecamy karpia w galarecie!”, jak głosił prostacki napis na ulotkach reklamowych.
Markovic zaś pracował. Harował tu, mieszkał tu, znosił całe upierdliwe tu od wielu, kurewsko wielu lat! Tak wielu, że już nawet nie przerażała go groza wszystkich tych paskudnych wydarzeń, które cyklicznie nawiedzały hotel i już od dawna nie nosił ukrytego w cholewce buta noża podczas pracy. Tak wiele lat... Tak wiele... Właściwie? Europa nie bardzo wiedział, co robił zanim trafił do hotelu. Chwila! Co robił wcześniej? Co właściwie robił i kim właściwie był? Nie pamiętał. Nic.
Kim jesteś Europa?
Świadomość własnej nienaturalnej sklerozy, białej wyrwy w pamięci uderzyła w niego z mocą tsunami. Mężczyzna oparł się ciężko o trzonek miotły, chwycił framugę pokoju 12. Poczuł się źle, bardzo źle. Zbladł. Kompletnie wypłowiał.
– He-he – rechotał sam do siebie Vilmo w apartamencie obok.
Z dołu napływał perlisty, dziewczęcy śmiech. Dźwięki świdrowały mózg sprzątacza, drażniły, irytowały, rozpraszały...
Myślał.
Kim jestem?
Wertował wspomnienia, wyrywał strzępy; żona, Poe, podpis na umowie, czarny długopis, biała kartka, wąsaty kierownik, żona, wino... czerwone... bardzo wytrawne, bardzo czerwone...
Nie mógł się skupić.
Stał nieruchomo. Czuł strużki zimnego potu na czole i skroniach.
Boże, nie mógł się ruszyć! Zrósł się z hotelem! Przyrósł do framugi!
Stał zrozpaczony, słuchając chichotu pokojówek w recepcji, kilka pięter niżej.
Wszyscy się śmieją.
Wszyscy śmieją się z niego, z Europy, bo nie pamięta, bo zdziadział, bo przyrósł do miotły, do framugi, do hotelu, bo jest tak stary jak ten zegar! Zegar?
– To antyk – mówił kierownik – nie można go zdjąć. To antyk...
Europa to antyk nie można go zdjąć, musi tykać! Tyk-tyk i sprzątać, sprzątać, bo Europa jest tu, by sprzątać, jest w tu, by czyścić! Od ilu lat stąd nie wychodziłeś? Piętnastu. Od piętnastu... Muszę tu posprzątać!

Chciał wołać pomocy. Nie mógł.
Będę rzygał, pomyślał, tak mi źle, będę...
Mdłości ustały tak nagle, jak się zaczęły.
Musi się zebrać w sobie, musi!
Wdech, wydech, wdech...
Powietrze zaświszczało, podrapało w gardle i wypłynęło ze skrzekiem z płuc.
Zabrzmiało niczym mechaniczny zgrzyt zębatek, szczęk metalowych trybików...
Zegar.
Trupica.

– Jak w tym opowiadaniu Edgara Allana Poe – mówiła pani Markovic, przemierzając korytarze hotelu razem z mężem. – Jesteś pewny, że to tu chcesz pracować? Dziwnie tu pachnie i do tego ten zegar... Brr. Trupica. Słyszałam, że jest w porządku... Źle się o nim nie mówi, ale mnie się tu nie podoba. Europa?
Błysk jak flesz rozrywa mózg na kawałeczki, morze krwi dudni w głowie...
Gruby mężczyzna w czarnym garniturze, tłuste, obwisłe policzki, gruba, krótka szyja...
– Naturalnie! Obsługa całą dobę, panie wojewodo – mówił Europa z przejęciem. – Może wina przed snem? Ma pan ochotę na wino? Wytrawne? Naturalnie. Przyniosę panu tu, do pokoju, panie wojewodo...

Białe światło, błyskawica, dudniące nieustanie bębny...
– Przynieść wina może? – pytał Europa. – Panie Bilovitz, wina się pan z małżonką napije? Czerwone, czy białe, panie Bilovitz? Polecam czerwone!
– Wina, wina, pani studentko, czerwonego wina? – paplał wesoło Europa.

Szarpnięcie.
Torsje.
Rechot Vilmo.
Markovic zadławił się powietrzem, powracając do rzeczywistości. Czuł się tak, jakby właśnie wynurzył się z dna oceanu. Dyszał ciężko. Parskał, sapał, zbierał się w sobie. Po niekończącej się minucie (godzinie?) skonstatował z radością, że może już swobodnie poruszać palcami. Sękate dłonie zacisnął na trzonku miotły.
– Uch! – stęknął pod nosem. – Ten był najgorszy jak dotąd! Co za atak, ale paraliż! Doprawdy!
Ciszę przerwał nagle znajomy mechaniczny zgrzyt zębatek, szczęk metalowych trybików, długi, ochrypły, pełen skargi skowyt...
– Boże! – wyjęczał Europa. – Jaki ten dźwięk jest bezgranicznie piękny!
Nigdy tak o tym nie myślał.
Nie. Chwila. Przecież zawsze tak właśnie myślał! To ten atak kazał mu myśleć inaczej! Cały dzień nadchodził i wreszcie go dopadł. Obleśny barokowy atak. Ale już po wszystkim, wrócił do normy.
Wspaniały antyk, wymruczał z lubością w duchu.
DUUU-M! DUUU-M!
Zaśpiewał zegar czystym głosem, mocnym jak stal. Dźwięk smakował winem i nienasyceniem. Był tak niewiarygodnie nieprzyzwoity i tak dziewiczy zarazem, że Markovica przebiegły cudownie oślizgłe dreszcze.
Taak! Czasami strasznie dziwaczał, doprawdy! Dziwaczał! Na chwilę zapomniał, jak wielce kocha tu! Ach, jak głupia była ta jego żona. Nigdy nie pokochała tu! A on? Europa? Dostał pracę! TU! Z radości kupił żonie wytrawne, czerwone wino i wypili je razem.
Do dna.
Do ostatniej kropelki.
Tu.
DUUU-M!
Zapiał zegar po raz dziesiąty i uroczyście, dumnie, honorowo – ucichł.
Europa westchnął.
– He-he. Diabeł – zarechotał po raz kolejny Vilmo. – Dia-beł!
– Hej, Vilmo! – zawołał Europa, wchodząc do apartamentu 13. – Nie napiłbyś się ze mną wina?
Cytat:Mechaniczny zgrzyt zębatek, szczęk metalowych trybików, długi, ochrypły, pełen skargi skowyt...
Stop! Cichutkie popiskiwanie, melodyjne, słodkie mruczenie ukontentowanej maszynerii...
Błogosławiona cisza.
Silny zapach kurzu i naftaliny.


Niepotrzebne każde wypowiedzenie w nowej linijce. Poza tym - chociaż tu prawdopodobnie już się czepiam - byłoby lepiej, gdyby jednak bardziej opisowo to... opisać. Takie wyliczanki nie na wszystko są dobre. Nie tylko w tym miejscu zresztą, później, kiedy opisujesz, co dzieje się z Europą po "przyrośnięciu" do futryny też wyliczasz - to nie jest zbyt nastrojowe.
Ogólnie przydałoby się coś zrobić z wyglądem tego tekstu (akapity, światła), i masz lekki problem z przecinkami. I enterozę.

Nawet mi się podoba, całkiem zgrabnie to pomyślałaś. Popracuj nad tym tekstem i będzie całkiem klimatycznie.
od strony technicznej się nie znam, na kropkach, przecinkach i literkach. ważniejsze dla mnie są uczucia i emocje. skoro przeczytałem do końca to forma musiała mi nie przeszkadzać, ba musiała mi wystarczyć na tyle, żeby uznać tekst za wyjątkowy. śmiałem się i krztusiłem łzami również ze śmiechu.

przyznam się zobaczyłem nazwę pomyślałem "pewnie jakieś emo wypociny"
nic podobnego! wyśmienita groteska. wyśmienicie się bawiłem.

9.5/10
zostawiam znaczek tajmowej jakości

bardzo serdecznie pozdrawiam
Cytat:Mechaniczny zgrzyt zębatek, szczęk metalowych trybików, długi, ochrypły, pełen skargi skowyt...
Stop! Cichutkie popiskiwanie, melodyjne, słodkie mruczenie ukontentowanej maszynerii...
Błogosławiona cisza.
Silny zapach kurzu i naftaliny.
Czemu zastosowałaś wyliczankę?

Cytat: słyszał ten dźwięk stanowczo zbyt wiele razy.
Nie za bardzo wiem, o jaki konkretnie dźwięk ci chodzi.

Cytat:Tę okropną litanię smętnego mechanizmu kapryśnego,
Przecinek po "mechanizmu".

Cytat: mechanizmu kapryśnego, jak rozpieszczona jedynaczka,
Bez przecinka po "kapryśnego".

Cytat:Każdy to tak nazywał;
To - znaczy co?

Cytat:To, kiedy on mówił, gdy jęczał, gdy zdychał!
Nie za bardzo wiem, o co tu chodzi.

Cytat:– He-he. Diabeł
Czemu taki dziwny zapis?
- He, he, diabeł -

Cytat:.
Markovic, zaś, pracował.
Co ty z tymi przecinkami?
Bez przecinków.

Cytat: Nie pamiętał. Nic.
Zbyt samotne "nic".

Cytat: bo jest tak stary, jak ten zegar!
Bez przecinka.

Cytat:Europa to antyk nie można go zdjąć, musi tykać!
Przecinek po "europa".

Cytat:Ten był najgorszy, jak dotąd!
Bez przecinka po "najgorszy".

Ogólnie bardzo, bardzo interesujący pomysł!!!
Fajnie że Antonia to odkopała. Całkiem niezły kawałek prozy. Buduje nastrój, choć nie do końca wiadomo o co chodzi. Innymi słowy tekst nie jest nachalnie oczywisty. Zostawia wiele miejsca dla własnej interpretacji.

Pozdrawiam.