Via Appia - Forum

Pełna wersja: George Orwell
Aktualnie przeglądasz uproszczoną wersję forum. Kliknij tutaj, by zobaczyć wersję z pełnym formatowaniem.
Nie zabraknie twarzy, które można deptać
Rok 1984

Wygodnym przywilejem schyłkowego wieku jest szukanie dziur w całym; niekiedy bywam jak inżynier Mamoń z filmowego Rejsu: wtykam nostalgiczny nos w to tylko, co przykleiło mi się do moich wspomnień. Lubię konfrontować dzieła. Zderzać pachnące dobrym stylem, z oderwanymi od piękna. Sięgam wówczas do lektur pożeranych za młodu, a za towarzyszkę mam Panią Gniew. Toteż ze względu na niedostatek kronikarzy teraźniejszości, zabrałem się za ponowne czytanie Orwella. Za powtórne ujrzenie jego cmentarnych wizji nadchodzących lat. Bowiem z wielu powodów utwory te są ciekawe, a najważniejszym wnioskiem wypływającym z ich lektury jest spostrzeżenie: niezadługo nastąpi czas żniw i przyjdzie nam zapłacić za manipulowanie Historią.

Począłem więc studiować mechanizmy tychże procesów. Zająłem się przyczynami kosmetyki dziejów, ich gorliwym dostosowywaniem do bieżących wydarzeń, ich pracowitym przeinaczaniem, modyfikowaniem, poprawianiem i zamazywaniem. A także zastępowaniem rzeczywistości - falsyfikatami, namiastkami.

W satyryczno-groteskowym utworze, Folwarku zwierzęcym (napisanym w roku 1945) zjawiska te zostały ledwie naszkicowane, by, dopiero w powieści antyutopia Rok 1984 – uzyskać pełen kształt. Ale choć jego myśli zostały rozwinięte do granic przerażającego absurdu, nie są przecież odbierane tak, jak zostały napisane: nie są ostrzeżeniem, krzykiem protestu czy oburzenia. Przeciwnie: staramy się upchnąć jego profetyczne dzieła do rozrywkowych przegródek z bajkami. Podziwiamy wyobraźnię autora, mając za nic przesłanie.

Orwellowskie słowa przebiły się do masowej świadomości i wchodząc do repertuaru popularnych powiedzeń, stały się cytatami. Lecz są to cytaty przywoływane mechanicznie i bezrefleksyjnie; równi i równiejsi, Wielki Brat, dwie minuty nienawiści, nowomowa, dwójmyślenie, to zaledwie kilka z nich. Powtarzane jako określenia nonsensów znanych z autopsji, stanowią rodzaj uspokajacza sumień. Kiedy natykamy się na sytuacje opisane i przejaskrawione w jego powieściach, kwitujemy je z niepojętą ulgą: on już to przewidział. Czyli, jakbyśmy mówili: on to zrobił za nas. Co poniekąd usprawiedliwia i zwalnia nas z przeciwdziałania.

W tym miejscu pozwolę sobie na odskok. Otóż od jakiegoś czasu męczy mnie pytanie: po jakiego grzyba pisarz pisze? Pytanie to jednak męczy mnie krótko, gdyż odpowiadam sobie: pisarz pisze, bo ma coś do powiedzenia. Chciałby trafić do odbiorcy, ostrzec go przed popełnianiem błędów, ma nadzieję, że dotrze do adresata, który potraktuje go poważnie i przejmie się jego słowami. I tak samo powinno być z czytelnikiem: czyta, bo ma przed sobą ważny tekst.

Po tym wtręcie wracam do Orwella. Urodził się w 1903 roku, a umarł w 50. Był też publicystą. Po rezygnacji ze służby (1922–27) w brytyjskiej policji imperialnej w Birmie, podjął działalność pisarską w Paryżu i Londynie. W latach 1936–37 uczestniczył w wojnie domowej w Hiszpanii w szeregach anarchistów. W czasie II wojny światowej był korespondentem BBC; te doświadczenia uczyniły z Orwella pisarza politycznego o przekonaniach demokratyczno-socjalistycznych, przeciwnika wszelkiego totalitaryzmu, zwłaszcza komunistycznego w stalinowskim wydaniu.

Jak wielkim był przeciwnikiem, widać choćby po kłopotach z publikacją Roku 1984. Książka mogła się ukazać dopiero w 1949 roku, zatem ominęła go dzisiejsza sława. Czy mogła ukazać się wcześniej? Jak najbardziej nie! Nie, gdyż w owym czasie nie było odpowiedniego klimatu: obłudna Wielka Brytania i zaślepione Stany Zjednoczone wolały nie denerwować Wujaszka Joe. Jakkolwiek wiedziały o obozach przymusowej i katorżniczej pracy w Związku Radzieckim. Nie mówiąc o Katyniu. Wniosek? Lepiej robić interesy, niż drzeć koty. Lepiej żyć w podnóżkowej pozycji, niż przeciwstawić się złu. Bo gdy zło jest silniejsze od dobra, trzeba mu ulec, trzeba pogodzić się z bezczelną arogancją i wyprzeć się własnych ideałów. Tego nas nauczyli politycy. I uczą nadal.

To oni potwierdzają swoim działaniem „racjonalne” rozumienie reguł rządzących światem. To dzięki nim jesteśmy niefrasobliwą tłuszczą. Dyskretnie sterowani, wyzuci z honoru, patrioci coraz to nowszych generacji, solidni na rozkaz, pragmatycznie radośni - zmierzamy na szafot. Zawzięcie czapkując, fanatycznie i na ugiętych kolanach śpiewając - w błagalnym chórze – tryumfalną pieśń ułożoną przez dzicz. Takie mieliśmy ogłupiające początki dzisiejszych obyczajów. To dyplomaci i politycy przerobili nas na bezwolną mielonkę z człowieczeństwa. Daliśmy się ponieść mirażom. Wcześniej, jak u Orwella, zajęli się religią i przekształcili ją w śmiech; dowiedli, że Władza jest nieśmiertelna, a Bóg nie. Władza ustanawia i obala co chce, tworząc świeckie zakrystie; jest wszechmocna i co powie, tego nie ma naprawdę, lecz istnieje na niby.

Hipokryzja w krainach opisywanych przez Orwella jest produkowana na skalę masową. W wyniku wojny atomowej dotychczasowe państwa podzieliły się na trzy strefy wpływów. Jedna, to Oceania, druga – Wschódazja, trzecia zwana jest Eurazją. W Oceanii, gdzie rozgrywa się akcja antyutopijnej powieści, od niepamiętnych czasów toczone są boje. Od niepamiętnych, rozumieć należy dosłownie, ponieważ nikt już nie pamięta, kiedy się one zaczęły, dlaczego je wszczęto i o co się walczy. Władza zadbała o to, by nie wiedziano o przeszłości.

Obowiązuje hic et nunc: przeszłość jest zakazana. Specjalne ekipy czyścicieli wydarzeń trudzą się nad jej zamazywaniem. Naginaniem faktów do zaistniałych sytuacji. Na froncie, w gospodarce. Przy czym powiedzieć wypada, że pomiędzy tymi trzema obszarami nie ma różnic ideologicznych: wszystkie klepią biedę. Jednak nie każdy, bo ludzie należący do władzy mają się niezgorzej: prowadzą żywot prawie dostatni. Reszta, czyli proletariat (w nowomowie zwany prolami) zajmuje się podrzędną pracą i jest pogrążona w społecznej stagnacji. Niewykształceni, apatyczni, prymitywni, odarci ze złudzeń, zainteresowań i marzeń, wegetują z dnia na dzień. Lecz sęk w tym, że ludzi ścisłej władzy jest niewiele ponad dwa procenty.
Bardzo sprawnie mi się czytało aż do końca, który... jakoś zbyt szybko się kończy. Mam wrażenie, jakby się urwało albo nie wkleiło w całości. Struktura jest trochę nietypowa. Najpierw dajesz nam przesłanie i morał, a potem opis. Ale brak zakończenia jest dość drażniący. Zresztą ze strukturą można walczyć i eksperymentować, ale chyba w publicystyce czy recenzji to akurat słaby pomysł.
Nie zapominajmy, że Rok 1984 to powieść science-fiction tamtych czasów. Akurat powieści s-f, zwłaszcza te antyutopijne mają dużo większą wartość niż tylko rozrywkową. Wydaje mi się, że gdyby ich nigdy nie napisano, to jakiś debil mógłby wpaść na pomysł, żeby jedną z tych nigdy nienapisanych wizji zrealizować. A każda okazywała się niewypałem. To są ostrzeżenia, które faktycznie spełniają swoją funkcję.
Rok 1984 jest szczególnie ważny, bo to wizja technicznie łatwa do wykonania. Kamery w dzisiejszych czasach to nie problem. Cenzurę już przerabialiśmy. Ale najtrudniejszym elementem jest wyplenienie pamięci i tożsamości z ludzi. Nie da się tego zrobić za pomocą mediów nawet w jedno czy dwa pokolenia. W Polsce nie udało się przez 123 lata.

3/5 za brak zakończenia