Via Appia - Forum

Pełna wersja: Gdzie się podział mur berliński?
Aktualnie przeglądasz uproszczoną wersję forum. Kliknij tutaj, by zobaczyć wersję z pełnym formatowaniem.
Przedmowa

Zwykle wolę czytać o dupie, a ilekroć przysypiałem przeglądając tę pracę, kontynuowałem ją po krótkiej drzemce. Jest przydługa i niezwykle nudna - podejmuje oczywistości i cechuje ją punkt przegięcia. “Klisze”, powiedziałby fotograf.

Wstęp

Praca pseudo-popularno-naukowa pt. Gdzie się podział mur berliński? łączy wiedzę z następujących dziedzin: historii, ekonomii, medycyny, polityki, oraz psychologii, a jej celem jest podjęcie dyskusji w temacie żywienia.

W Części I przedstawiony jest zarys zależności pomiędzy żywieniem, myśleniem, oraz wiedzą z zakresu leczenia alkoholizmu, a następnie wątek historii Polski oraz ezoteryzmu i “wyjątkowości” europejskiej psychiki. Tę część zamyka powrót do sprawy diety.

Część II opisuje postrzeganie tematu hodowli i wiąże tę tematykę z wykształconą w naszej kulturze etyką, przedstawiając także punkt widzenia Orientu.

Przed rozpoczęciem Części III, w której rozwinięte jest rozumowanie abstrakcyjne, przedstawiona zostanie hipoteza niniejszej pracy.
Argumenty służące do przedstawienia hipotezy w korzystnym świetle zaczerpnięte zostały ze źródeł cieszących się wiarygodnością w kręgach naukowych. Zresztą, jak każdą hipotezę i tę można udowodnić - wybrane zostały więc doświadczenia, które zdają się ją potwierdzać.

Część I

Pierwsza faza

Alkohol swoje uwielbienie zawdzięcza człowiekowi dlatego, że jest dla niego substancją trującą. Spożywany umiarkowanie stymuluje organizm, a spożywany przesadnie i regularnie już nie tylko pobudza u pijącego cudowne właściwości, ale oprócz upragnionego, błogosławionego stanu, wylewa na niego także przekleństwo chorób fizycznych i psychicznych. Alkoholizm określono jako zaburzenie, które polega na utracie kontroli nad ilością spożywanego alkoholu - “ale jak mi pan tu mówi o utracie kontroli, skoro ja mogę go do ust wlewać własną ręką?” Podobne pytania, na pozór zabawne, są przyjemnym efektem zniekształconego postrzegania rzeczywistości, którego piękno nieraz można podziwiać w zabarwianej nim sztuce. Zresztą, tyczy się to również innych używek, które brane są mimo oczywistej wiedzy o ich szczególnej szkodliwości dla zdrowia.

Panuje powszechna zgoda wśród zdrowiejących alkoholików, że największy problem alkoholizm wprowadza w życie rodzinne, a co za tym idzie - w życie społeczne, ponieważ osoba pijąca w sposób przesadny koncentruje się na własnych potrzebach, zaniedbując innych, a to z kolei nosi już miano “egocentryzmu”, który pożądany być może jedynie u dziecka w okresie przedszkolnym - stąd często wrażenie, że osoby uzależnione momentami zachowują się dziecinnie.

Człowiekowi o zaburzonym myśleniu ciężko jest to dostrzec, a pierwszym krokiem do wyjścia z uzależnienia jest osobiste, nieraz bolesne, wyznanie problemu i bezsilności wobec niszczącej siły nałogu oraz przyznanie się do tego, że przestało się kierować swoim życiem wdzięcznie. W ten sposób zaczynają członkowie klubu Anonimowych Alkoholików (AA), który cieszy się dużym uznaniem wśród osób wyleczonych oraz tych będących na drodze zdrowienia.

Problem alkoholizmu nie dotyczy samego alkoholika - z podobnymi problemami spotykają się ich partnerzy, przyjaciele oraz dzieci. Również to do nich kluby AA wyciągają pomocną dłoń, zdając sobie sprawę z możliwych powodów ich problemów, na przykład tych emocjonalnych. Podkreślić należy, że nie zawsze chodzi o alkohol - mogą być to także narkotyki, lekarstwa albo uzależnienia niechemiczne, jak problemy psychiczne czy uzależnienia od innych ludzi.

Koncepcję alkoholizmu jako choroby i jej “podziału na fazy”, dokonał po raz pierwszy w 1960 roku Elvin Morton Jellinek. Mimo tego, że trujące właściwości alkoholu znane były już od starożytności, to dopiero niedawno, bo ledwo ponad 50 lat temu, we współczesnej medycynie doszło do identyfikacji “nadmiernego spożywania alkoholu jako choroby” - czyli przewlekłego, bezwolnego już spożywania substancji szkodliwej dla zdrowia osobistego i społecznego. Jak ma się to wszystko do diety? Otóż sprawa wygląda następująco!

Dieta, a choroby przewlekłe

Po argumenty warto sięgnąć u dwóch źródeł: medycyny, rozumianej jako gałęzi nauki Zachodu, a także zajrzeć, co na ten temat mają do powiedzenia najstarsze, tradycyjne medycyny Wschodu… albo jeszcze lepiej! - przejrzeć badania łączone Uniwersytetu Oksfordzkiego, Uniwersytetu Cornella oraz Chińskiej Akademii Medycyny Prewencyjnej - Anglia, Stany Zjednoczone i Chiny.

Przeprowadziły one dwudziestoletni projekt zapoczątkowany w roku 1983. Wyniki zostały opublikowane w formie książki dwa lata po jego ukończeniu, czyli w 2005 roku, a polski czytelnik ma dostęp do jej przekładu od roku 2011 za sprawą wydawnictwa Galaktyka, pod tytułem “Nowoczesne zasady odżywiania. Przełomowe badanie wpływu żywienia na zdrowie.” Jej autorami są ojciec i syn, pochodzący ze Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej. Starszy z nich, Thomas Colin Campbell zajmuje się biochemią żywienia i zdobył tytuły doktorskie na Uniwersytecie Cornella z następujących dziedzin: biochemii, żywienia oraz mikrobiologii. Jego syn, Thomas M. Campbell II, jest z wykształcenia lekarzem.

Projekt pod nazwą “China-Cornell-Oxford Project” badał zależności pomiędzy konsumpcją produktów odzwierzęcych (z wyrobami mlecznymi włącznie), a wieloma chorobami przewlekłymi, jak na przykład: choroba niedokrwienna serca czy cukrzyca, a także rak piersi, prostaty i jelita grubego - w ogólności badano najpierw śmiertelność powodowaną 48 formami raka i innych chorób przewlekłych w latach 1973-1975 w 65 powiatach w Chinach. Dane te zostały następnie skorelowane z ankietami dietetycznymi i badaniami krwi z lat 1983-1984 przeprowadzonych na 6,500 osób - po 100 z każdego powiatu. Z konkluzji badań wynika, że powiaty o wysokiej konsumpcji jedzenia odzwierzęcego były bardziej zagrożone wyższym stopniem umieralności na choroby “Zachodnie” niż w latach 1973-1975, a z kolei przeciwne wnioski były prawdziwe dla tych powiatów, które głównie jadły pokarmy pochodzenia roślinnego. Studium zostało przeprowadzone na tych powiatach, ponieważ miały one podobne genetycznie populacje i utrzymywały na przestrzeni pokoleń tendencję do zamieszkiwania tego samego miejsca oraz do kontynuowania diety specyficznej dla danego regionu.

Konkluzja autorów jest taka, że ludzie, którzy jedzą pożywienie roślinne, czyli unikając takich produktów odzwierzęcych, jak: wołowina, wieprzowina, drób, ryby, jaja, ser i mleko oraz zmniejszając spożywanie pokarmów przetworzonych i węglowodanów rafinowanych, mogą uniknąć wielu chorób, redukując je lub zupełnie odwracając ich rozwój. Autorzy zalecają również adekwatne ilości światła słonecznego, aby podtrzymać wystarczający poziom witaminy D, a także suplementy witaminy B12 w przypadku całkowitego odstawienia produktów odzwierzęcych. Krytykują także diety niskowęglowodanowe, jak na przykład dieta Atkinsa, które zawierają restrykcje dotyczące procentowej liczby kalorii pochodzących od złożonych węglowodanów.

Są to wszystko badania naukowe w konwencji Zachodniej i jak do tej pory nie zostały naukowo zdyskwalifikowane. Owszem, spotykały się one z krytyką pojedynczych naukowców, ale była to raczej krytyka na zasadzie słownych przepychanek zniechęconych do siebie panów.

Pijaństwo, a picie umiarkowane

Aby nie tylko rzucać mięsem, wrócę do tematu alkoholu i przypomnę parę faktów. Etanol, czyli alkohol etylowy, należy do związków chemicznych, które wchłaniają się szybko nie tylko do ust, ale i z przewodu pokarmowego - już po kilku minutach można wykryć go w buzującej krwi. Jest to środek odurzający o działaniu narkotycznym. Wypicie około 200 gram w krótkim czasie grozi śmiercią, chociaż nie brakuje śmiałków skutecznie obalających te pogróżki. Sporadyczne spożywanie etanolu nie prowadzi do uzależnienia, jednak systematyczne jego spożywanie - nawet w niewielkich ilościach - prowadzi do pełnego, fizycznego uzależnienia. Nagłe odstawienie powoduje wtedy występowanie objawów zespołu abstynencyjnego (przykrych doznań psychologicznych i fizycznych), a nawet majaczenia alkoholowego, znanego jako biała gorączka lub “delirium tremens”. Alkohol spowalnia aktywność ośrodku układu nerwowego, przez co zażywający go ludzie odczuwają odprężenie i podwyższoną pewność siebie, mimo że ich mowa oraz koordynacja ruchów zostają, lekko mówiąc, zaburzone. Spożywanie działa niszcząco również na wątrobę, początkowo powodując jej odwracalne stłuszczenie, a po wielu latach picia nieodwracalną marskość, co przekłada się na komplikacje w przetwarzaniu substancji odżywczych, trafiających do organizmu podczas trawienia. Upośledzone są też wtedy procesy detoksyfikacji, czyli wydalania z organizmu produktów ubocznych przemiany materii.

I tu istotne: spożycie alkoholu etylowego jest związane ze zwiększonym ryzykiem wystąpienia raka dna jamy ustnej, raka gardła, krtani, przełyku i wątroby (w przypadku marskości tego narządu) oraz prawdopodobnie raka piersi, okrężnicy i odbytnicy. Dodatkowa informacja dla panów - pod wpływem alkoholu może się również zmniejszać potencja, mimo odczuwanego często w stanie nietrzeźwym podniecenia seksualnego, a potencja to przecież słowo klucz.

Podkreślić także warto pozytywny alkoholu na zdrowie. Coraz więcej badań wskazuje na to, że najmniejsza śmiertelność panuje wśród osób “pijących umiarkowanie”, czyli na przykład około dziesięciu małych, pięcioprocentowych piw, czyli kilku kieliszków wina na tydzień (rozłożonych równomiernie w czasie). Umiarkowane picie redukuje ryzyko zapadnięcia na 20 chorób, w tym osteoporozę i chorobę Parkinsona. Etanol poprawia funkcjonowanie śródbłonka (co obniża szanse na choroby układu krwionośnego), redukuje stres i pozytywnie wpływa na socjalizację.

Umiar, a sposób myślenia

Krótkie podsumowanie: ani alkohol, ani produkty odzwierzęce nie zabijają. Nie zabija nawet nikotyna, czy inne narkotyki, gdy spożywane są w odpowiedniej dawce, miejscu i najlepiej jeszcze w odpowiednim wieku. Organizm ludzki jest wobec nich niezwykle odporny i jak widać, istnieją trucizny, które podane z rozwagą, jedynie wzmacniają organizm. Można więc powiedzieć, że gdyby każdy produkt był na rynku legalny, począwszy od broni (jak w niektórych stanach USA), poprzez narkotyki, po usługi interpersonalne wszelkiej maści (jak częściowo w Holandii) lub alkohol, nikotynę oraz tabletki przeciwbólowe (jak w Polsce), to nie stało by się nic złego dopóty, dopóki używane byłyby z rozwagą. Wszelkie ograniczenia prawne, zakładając ich niezawisłość, wynikają właśnie z zaobserwowanego braku rozwagi oraz chęci wprowadzenia ładu w trosce o bezpieczeństwo wspólnoty, narodu, a nawet tych jednostek, które częścią żadnej wspólnoty się nie czują.

Jak ma się to wszystko do diety, alkoholu i myślenia? Otóż tak. Jeżeli nierozsądne spożycie alkoholu prowadzi do wielu chorób w krótkim czasie, a spożywanie produktów odzwierzęcych do wielu chorób w dłuższej perspektywie, to jeśli alkohol negatywnie wpływa na sposób myślenia i postrzegania rzeczywistości, to skąd przekonanym być można, że produkty odzwierzęce takiego wpływu na myślenie nie mają? Proszę zauważyć, że korzystam tutaj z porównania do alkoholu, ponieważ jest to używka wobec której mamy w naszej kulturze największą ilość współczesnych badań, a także dysponujemy, wyższym w porównaniu do innych używek, doświadczeniem w leczeniu osób, które doprowadziły nim siebie do poważnych chorób, a przy okazji innych do sytuacji niechcianych.

Wrócę teraz gwałtownie do myślenia. Czy jeśli osobista decyzja o pojedynczym strzale z pistoletu we własną głowę daje natychmiastowy efekt śmierci, a regularne zażywanie szkodliwych substancji w nieodpowiednich dawkach prowadzi do powolnego uśmiercania ciała i dodatkowo stymuluje powstawanie wielu chorób, to skąd pewnym być można, że nałogowego palacza czy alkoholika nie napędza ten sam syndrom autodestrukcyjny co samobójcę, lecz jedynie w mniejszym natężeniu? Zawężam to rozumowanie jedynie do przypadków, gdzie działanie poprzedzone jest myśleniem o konsekwencjach, o posiadaniu przez osobę przyswojonej wiedzy na temat stosowanej przez nią substancji.

Ignorancja wynika bowiem, według mnie, wcale nie z kapryśnej niechęci do wiedzy czy braku umiejętności jej szukania, ale nasamprzód z niemożliwości uświadomienia sobie potrzeby jej przyswajania. Na co komu przecież wiedza o zdrowiu, jeśli nie potrafi odpowiedzieć sobie na pytanie “dlaczego miałbym, lub miałabym, nie odebrać sobie życia?” i to w taki sposób, który do życia by tę osobę jeszcze zachęcił! Kaprysy mają swoje podstawy, wyrastają przecież na pewnych fundamentach.

Używki można tym samym rozumieć jako środki do używania własnej osoby i brać pod uwagę ich działanie stymulujące lub destrukcyjne. Ciężko oceniać ich działanie jednostronnie. Niejednokrotnie ludzie, którzy zniszczyli nimi siebie, zniszczyli także wiele krępujących ich życie mechanizmów myślenia, a odbudowując swoje zdrowie od podstaw, wprowadzali nową jakość w życie innych ludzi. Z kolei powody osób, które ewidentnie tylko krzywdzą siebie często są skomplikowane - tacy ludzie mogą nie wiedzieć gdzie i jak szukać wsparcia; prawdopodobnie nigdy nie zostali tego nauczeni. Każdy człowiek ma poza tym na co dzień w życiu inne wyzwania, a czasami nawet problemy - być może w jego przekonaniu bardziej palące niż własne zdrowie.

Sposób myślenia, a interesy

Zanim zacznę część hipotetyczną, przywołam jeszcze kilka słów doktora Campbella dotyczących żywienia oraz procesów zachodzących na innej płaszczyźnie, tej biznesowej, o której rzadko możemy zdawać sobie sprawę - zwłaszcza w kontekście żywienia. Pozwólcie państwo, że przedstawię najpierw jego opis ośmiu zasad dotyczących jedzenia i zdrowia na podstawie projektu “China-Cornell-Oxford Project”:

1. Odżywanie reprezentuje połączone działania niezliczonych substancji odżywczych. Całość jest większa niż suma poszczególnych części (efekt synergiczny).
2. Suplementy witamin nie są panaceum na dobry stan zdrowia.
3. Nie ma praktycznie żadnych składników odżywczych w żywności pochodzenia zwierzęcego, których nie można by zastąpić tymi pochodzenia roślinnego.
4. Geny same w sobie nie decydują o chorobie. Geny działają tylko poprzez aktywację i ekspresję, a odżywanie odgrywa kluczową rolę w określaniu, które geny, dobre czy złe, zostaną wyrażone.
5. Żywienie może zasadniczo kontrolować skutki szkodliwych chemikaliów.
6. To samo jedzenie, które zapobiega chorobie w początkowej jej fazie, może także zatrzymać lub odwrócić ją na jej etapach późniejszych.
7. Odżywianie, które ma korzystny wpływ na leczenie pojedynczej choroby przewlekłej, będzie miało korzystny wpływ zdrowie całego organizmu.
8. Dobre odżywianie tworzy zdrowie we wszystkich dziedzinach naszego życia. Wszystkie części połączone są ze sobą.

Autorzy książki uważają także, że “większość, ale nie całe, zamieszanie na temat żywienia jest tworzona legalnie, na drodze zupełnej jawności i jest rozpowszechniana przez niczego nie podejrzewających ludzi w dobrej wierze - czy są to naukowcy, politycy czy dziennikarze.” Mowa jest także o silnym przemyśle, który może stracić dużo, jeśli (w tym przypadku) Amerykanie przejdą w kierunku diety na bazie roślin. Piszą także, że ludzie kontrolujący ten przemysł “zrobią wszystko co w ich mocy, aby chronić swoje zyski i swoich akcjonariuszy”. Wypowiedź doktora Campbella jest kontrowersyjna, a jak sam pisze - wiele nią ryzykował zważywszy na swój dorobek naukowy i pozycję. Uważał jednak, że te informacje muszą ujrzeć światło dzienne. Przypomina to wstęp do tak zwanych “teorii spiskowych” i chętnie zrobię o nich dłuższą dygresję, zahaczając także o sprawy głębinowe, co w dalszej części posłuży mi do wysunięcia hipotezy jak najbardziej powierzchniowej (ale dzięki temu już nie powierzchownej).

Interesy, a teorie spiskowe i ezoteryka

Teorie spiskowe podzielę z grubsza na dwie części: polityczne i psychologiczne. Pierwsze polegają na rzeczywistym patrzeniu ludziom na ręce, na powiązywaniu faktów, na baczną obserwację i wysuwanie publicznie kontrowersyjnych i politycznie niewygodnych wniosków. Dzisiejszym przykładem mogą być podwójne stanowiska osób, które jednocześnie pracują dla rządu amerykańskiego oraz firmy Monsanto, która to całkiem skutecznie stara się o monopolizację rynku nasion roślinnych i to w sposób mało etyczny, robiąc to pod szyldem “wzajemnej współpracy sektorów publicznego i prywatnego”. Obecnie wchodzą także na rynek afrykański. Wcześniejszym, bardziej kontrowersyjnym zdarzeniem o zabarwieniu spiskowym, było zawalenie się konstrukcji trzech żelbetonowych budynków WTC w 2001 roku (“dwie wieże” plus WTC7), mimo ataku jedynie dwóch samolotów tylko na dwa najwyższe budynki i nieodnotowanego dotąd nigdy w historii zawalenia się podobnych konstrukcji z powodu pożaru (do najniższego piętra). Do dziś ponad dwa tysiące inżynierów zrzeszonych w “Architects & Engineers for 9/11 Truth (AE911Truth)” żąda wyjaśnień, spotykając się ze strony oficjalnej z brakiem chęci dialogu.

Także ten typ teorii spiskowych polega na informowaniu o tym, co dzieje się za kulisami, za kurtyną publicznych mediów “szepczących czułe słówka”, na demonstrowaniu niespójności danych. Motywacją takiego działania jest bezpośrednio dobro społeczne, jest to chęć poznania przyczyn zaistniałych sytuacji, czyli uświadamianie ludziom mechanizmów w jakich przyszło im wieść życie.

Druga konotacja teorii spiskowej to ta, która często spotyka się z ludzkim lękiem - ta, która nie jest oparta na łatwo dostrzegalnych faktach, wreszcie ta, która pochodzi z ezoteryki - mówię tu o lęku przed wiedzą tajemną, wiedzą dla “wybrańców”… o ile treści ezoteryczne są bardzo ciekawe, o tyle spotykają się z dużym oporem społecznym. Ludzie zajmujący się ezoteryką są zwykle intensywniej zaangażowani w życie duchowe, poszukują nauk i metod prowadzących do głębokich przemian wewnętrznych, co zwykle tworzy napięte relacje ze społecznością egzoteryczną - instytucjonalną na przykład, a (ezoteryczny) mistycyzm może łatwo zostać uznany za herezję, zagrażającą (egzoterycznej) ortodoksji. Z reguły osoby nieezoteryczne wolą otrzymywać taką głęboką wiedzę od zaufanej instytucji zewnętrznej, w której istnieją szczególne osoby (również ludzie) zajmujące się ezoteryką i specjalizujące się w niej. Ten opór społeczny jest o tyle uzasadniony, że jeśli konfrontacja “zwykłego” człowieka z “wybrańcem” odbędzie się poza znaną mu instytucją i taki człowiek zetknie się z wiedzą do której sam nie ma dostępu, to nie jest jej w stanie zwyczajnie sprawdzić. Staje wtedy przed podjęciem niełatwej decyzji opierającej się o zaufanie do drugiej osoby, często nieznajomej, a tu pojawiają się już pierwotne reakcje biologiczne.
Na szczęście społeczeństwo Zachodnie nabiera coraz większego zaufania do wiedzy ezoterycznej dzięki jej wykładnikowi praktycznemu. Tę korzystną tendencję promują: ziołolecznictwo, zasady projektowania wnętrz Feng Shui (geomancja), skuteczność zabiegów akupresury oraz akupunktury, zbawienny wpływ masaży olejowych, a także bardziej zaskakujące formy wrażliwości wobec przyrody, jak radiestezja czy bioenergoterapia, a w przypadku psychologii - praktyki hipnozy oraz regresji. Wszystkie one mają na szczęście zachowaną, bogatą i co najważniejsze - ciągłą i nieprzekłamaną historię na Wschodzie - “tam w Chinach, czy innych Indiach”.

Ezoteryka, okultyzm, a historia Polski

Owa społeczna niechęć do wiedzy “od wieków znanej” wynikać może, choćby w Polsce, z dwóch podstawowych rzeczy. Po pierwsze kojarzy się ze złem, i tu również w dwóch aspektach.
Przede wszystkim warto rozgraniczyć dwie sprawy: ezoteryzm i okultyzm. Ten ostatni wiąże się dodatkowo z magią (czarostwem) i to do niego grzmi biblijna Księga Kapłańska, cytuję: “Kto zaś zwróci się do wywoływaczy duchów i do wróżbitów, by naśladować ich w cudzołóstwie, to zwrócę swoje oblicze przeciwko takiemu i wytracę go spośród jego ludu.” Przywołuję słowa Pisma Świętego dlatego, że Polska uformowała się w jednolicie zarządzane terytorium w połowie X wieku i wtedy też chrzest przyjął jej władca - Mieszko I. Zapoczątkowało to zwalczanie na terenie naszego kraju słowiańskich wierzeń etnicznych. O tamtej wiedzy można wiele spekulować, jednak z uwagi na wcześniejsze migracje ludów i pokrewieństwa językowe (indoeuropejskie), domniemywać przystoi, że owa “od wieków znana” Wschodnia wiedza, mogła być już wcześniej obecna na terenie dzisiejszej Polski.

Są jednak, ku niechęci wobec ezoteryki, powody okrutniejsze. Niechęć do głębokiej wiedzy życiowej, w tym prozdrowotnej, każdy żywić może za sprawą wielkich zbrodniarzy wojennych. Jeszcze nie tak dawno temu, bo zaledwie trochę ponad siedemdziesiąt lat, moce okultystyczne pozwalały przywódcom niemieckiej Rzeszy Niemieckiej kontrolować postawę tłumu, a Związek Radziecki sam zachęcał do medytacji Amerykanów, uważając skrycie, że to świetny sposób na rozbicie spójności społecznej u wroga. Te dwie krwawe potęgi w znaczący sposób wpłynęły na postrzeganie rzeczywistości, zwłaszcza w Polsce, będącej geopolitycznie dokładnie między nimi - nie wiadomo tutaj było, czy można ufać nawet własnej rodzinie, co podkreśla choćby tragiczna historia znanego polskiego historyka - Pawła Jasienicy, na którego donosiła za czasów socjalizmu jego własna żona. W tym samym okresie historii walczono także z “ciemnotą ludu”, a źródłem całej mądrości miała być władza ludowa, która w kwestii zdrowia z medycyną ludową niewiele miała wspólnego.

Ten dysonans słowny, pełny sprzeczności i naciągania rzeczywistości “dwujęzyk”, doprowadzić mógł niejednego człowieka do niepewności, do chronicznego poczucia braku bezpieczeństwa. Świetnie przedstawia to klasyk literatury - “Rok 1984” Georga Orwella. Szydzono w tamtych czasach z uzdrawiania, a rzekomych “uzdrowicieli” obalano grupowym sarkazmem (sarkasmos - czyli, “przygryzam wargi z wściekłości”). Czarny humor można oczywiście nazwać odmianą komizmu, ale jeśli przeczytać w którym momencie się on w człowieku rodzi, to nie jest już tak do śmiechu. Weźmy na to pracę austriackiego psychiatry Viktora Frankla, który przetrwał Holocaust i był między innymi w obozach Auschwitz oraz Dachau, gdzie mimo podłych warunków kontynuował swoją pasję - obserwację ludzkiej psychiki. Opisał on po wojnie w jednej ze swoich książek pt. “Człowiek w poszukiwaniu celu”, że czarny humor stawał się bardzo skutecznym mechanizmem obronnym przed okrutną rzeczywistością, na którą gdyby być wrażliwym i reagować sercem, potrafiła zabić - osłabić, a taki słaby “pracownik” prędko kierowany był do komory gazowej.

Historia Polski, a dynamika odbioru informacji

Patrząc na ezoterykę przez pryzmat historii, można zrozumieć skąd w ludziach nieufność do “mocy serca”, o którą wiele uzdrowicielskich praktyk się opiera. Warto nadmienić, że nie chodzi w tych praktykach jedynie o “moc serca” uzdrowiciela, ale przede wszystkim o pobudzenie jej u osoby szukającej pomocy, tej, która w odpowiedzi na panujące na przestrzeni historii warunki życia (reakcja na otoczenie), musiała nie raz się na swoje własne serce zamknąć. Patrząc na to dzisiaj, można powiedzieć, że ludzie uczyli się żyć wtedy w “przesadnej czujności”.

Zauważmy, że pokolenia urodzone w Polsce po roku - dajmy na to 1980, mają już politycznie dużo większą swobodę myśli i jako pierwsze pokolenie po wojnie i “komunie” uczą się z tej wolności korzystać. Dodatkowo składa się na to swobodny dostęp do informacji, do Internetu, średnio lepszy stan finansowy oraz wyczulona świadomość globalna (ta świadomość jest całkiem świeża, proszę wyobrazić sobie, że dopiero w latach 70’ XX wieku, narody zjednoczone wspólnie zgodziły się na to, że działania człowieka mają wpływ na stan Planety; wcześniej nie znano także zdjęć Ziemi z orbity - może to mieć istotny wpływ na myślenie). Pokolenia te mają co prawda inne problemy w świecie Zachodu - są nimi obecny kryzys ekonomiczny, czasami poczucie pogoni i kompulsje, a przez to może poczucie braku jasnego celu czy zrozumienia - ale czy nie są to problemy każdego usamodzielniającego się pokolenia?

Wracając do “powodów niechęci”. Drugi powód skojarzenia ezoteryzmu (już nie okultyzmu) ze złem, ma tło religijne. Wiele praktyk duchowych spotyka z zakazem u dominujących na danym terenie religii. Wywołuje to często dodatkowy zamęt, ponieważ o ile istnieją praktyki prowadzące do ludzkiej krzywdy, to są też i takie, które prowadzą człowieka do zdrowia. Kiedy zaś wszystkie praktyki krytykowane są i zakazywane w sposób równorzędny, to nieraz trudno podjąć jest decyzję, wybierając między zdrowiem (własnym lub bliskich), a obietnicą zbawienia.

Sprawą przewrotną jest także to, że przez wiele lat na terenie Polski prowadzono politykę ateizacyjną, a obecnie równie skutecznie uwagę od tych samych wartości odwracają nowoczesne działania marketingowe, obiecując spełnienie wszystkich marzeń w dobrobycie materialnym. (Wtrącę trochę muzyki: amerykański zespół “System of a Down” w jednej z piosenek śpiewa: “reklama powoduje u mnie terapię”, a z kolei terapeuci zgodni są co do tego, że pogoń za materią przynosi jedynie krótkotrwałą ulgę.)

Także wszystko to, razem wzięte, biorące pod uwagę jeszcze indywidualną drogę człowieka, jego chęci zapewnienia szczęścia sobie i swojej rodzinie, prowadzą do skomplikowanej dynamiki odbioru informacji. (Cała ta dłuższa, poboczna dygresja, będzie miała niebawem swoje uzasadnienie w temacie ekonomii i żywienia.)

Dynamika odbioru informacji, a demoralizacja

Mówi się dużo o demoralizacji… a może to ja dużo o niej słyszę? Używa się jej w niektórych kręgach jako kolejny argument krytykujący brak zrozumienia świata przez “dzisiejszą młodzież”. Aby nie opierać dalszego wywodu na utartym powiedzeniu o “naturalnej niezgodzie pokoleń”, wywodzącego się z kultury, gdzie każde pokolenie stara się od wieków obalić pokolenie poprzednie, i w swawoli krzyczy “po nas choćby potop!”, odwołam się do jednego z konkretnych zamysłów demoralizacji.

Otóż miała ona, w świetle polityki zimnej wojny, doprowadzić społeczeństwo amerykańskie do rozbicia. Radziecka taktyka była taka, aby wywrzeć społeczne wsparcie postawy indywidualnej do tego stopnia, aby jednostka nie przejawiała żadnych uczuć patriotycznych, aby czuła się swoistym indywiduum, wolnym i odrębnym od całej reszty. Tym samym, taka jednostka oddzielona od swojej ojczyzny emocjonalnie i poglądowo, miała być niezdolna do odróżniania informacji moralnie dobrej od moralnie złej, ani politycznie prawdziwej od politycznie fałszywej. Miało to w zamyśle dać żyzny grunt pod masową manipulację prostym populizmem, a mówiąc wprost - do sterowania tłumem. W takim tłumie, człowiek odizolowany ze względu na swoje poczucie indywidualności, miał się dać łatwiej zatracić, miał nie mieć swojego moralnego gruntu ani ideologicznego domu, a tym samym nie wspierać swojego kraju w akcjach militarnych oraz doprowadzać do jego gnicia od środka. Sowieci chcieli wywołać negatywny kosmopolityzm - utopijne wrażenie ogólnoświatowego pokoju w umyśle człowieka, a taki pacyfistyczny “obywatel świata” miał być słabym ogniwem wroga, istotą manipulowalną.

Jednak człowiekowi, oprócz informacji, towarzyszyli też w życiu inni ludzie i ich wspólnota, a więc i bliskość, przeżywanie emocji i rozmowy o uczuciach - nierzadko w ukryciu. Sprawiało to poczucie “istnienia naprawdę” - mimo fałszu i mimo wszystko. Próby stłamszenia ludzkiej natury informacją udawały się, ale zawsze dochodziło do ich wybuchu, czy to w postaci osobistego płaczu czy solidarnego działania, skutkującego burzeniem murów. Mimo tego, że mury takie jak ten wzniesiony kiedyś w Berlinie nie odgradzają już ludzi od siebie (przynajmniej na terenie Europy, a między narodami członkowskimi Układu z Schengen zniesiono także granice międzynarodowe), to odcisnęły na ludziach duże piętno psychiczne.

Mur berliński, a psychika człowieka

Rozgraniczenie zdrowego rozsądku od uczuć pozwalało przetrwać osobom rozdzielonym żelazną kurtyną przechodzącą przez środek miasta Berlin. Nieraz były to rodziny, które musiały czekać ponad 28 lat, aby znowu się zobaczyć i przytulić. Mimo tych osobistych tragedii, tylko nieliczni decydowali się na rzucenie swojego życia na szalę, niewielu śmiałkom udało się przedostać na jedną ze stron: czy to balonem, podziemnym korytarzem, wpław, wozem drabiniastym, czy przy pomocy łapówek, a jeszcze więcej z nich zginęło rozstrzelanych lub zmarło w wyniku wycieńczenia organizmu próbując sforsować mur.

Mimo tego, że rozbicie muru wywołało fale euforii, całonocnych imprez, mimo tego, że przelało się wtedy morze szampana i strzelały fajerwerki, a stęsknieni ludzie znowu mogli być ze sobą, historia pozostawiła po sobie ślad. Tak jak wcześniej wojna, komunizm, czy transformacja na terenie Polski i w innych państwach Bloku Wschodniego, tak każde tragiczne lub wyzwalające doświadczenie pozostawia po sobie piętno - ma po prostu wpływ na dalsze postrzegania świata, a wyzwanie wobec przystosowania się do nowych warunków wynika wprost z tego, że trudno jest wyjść ze starych przyzwyczajeń. W Polsce ten brak umiejętności adaptacji zauważyć można w zdaniu: “za komuny było lepiej” wygłaszanych przez niezadowolonych rówieśników tych, którzy umieli skorzystać z transformacji. A więc jak mają się owe przyzwyczajenia do identyfikowania “demoralizacji”?

Obecna “demoralizacja”, o którą często posądzani są “dzisiejsi młodzi” jest niejednokrotnie wyborem ucieczki od wizji codzienności swoich przodków (jak zwykle) - jednak w tym “historycznie szczególnym przypadku” jest ucieczką od przyzwyczajenia do rozdziału emocji i myślenia racjonalnego, czy też od słów i prawdziwych uczuć, a dążenia do pojednania wewnętrznego, zamiast tylko do zewnętrznego. Zmieniły się priorytety, właśnie te dwa, i ciężko jest to chwilami zrozumieć pokoleniom poprzednim, które często widzą w tym brak działania, ponieważ oni musieli działać, aby przetrwać. Istotnym aspektem wykorzystania wywalczonej i wypracowanej przez poprzednie generacje wolności fizycznej i informacyjnej, stało się zwracanie człowieka ku sobie - i nie dzieje się to z wyłącznie kaprysu, to według mnie przemyślany wybór. Jeśli bowiem najpierw zająć się pojednaniem i działaniem zewnętrznym, nie rozumiejąc wcześniej wystarczająco własnej psychiki, otrzyma się w rezultacie działanie lub chęć działania rewolucyjnego, które w najlepszym przypadku stworzy świat taki jak wcześniej stworzony w psychice, czyli znów podzielony. Stąd energia dzisiejszej wolnej młodzieży, oprócz pracy, idzie w dużej mierze w promowanie zdrowia i sztuki - w odkrywanie jakości miękkich.

Psychika człowieka, a Europa

Wracając tędy na nowo do powodów niechęci wobec wiedzy pochodzącej z innych kultur przyjrzyjmy się jeszcze temu, który typowy jest dla społeczeństwa europejskiego. Zacytuję w tym miejscu Ryszarda Kapuścińskiego, zwanego też “cesarzem reportażu”, człowieka niezwykle dociekliwego. Mówi on tak: “… myślenie europocentryczne. Przez 500 lat panowaliśmy nad Światem kulturowo, militarnie, handlowo i prawnie. Teraz to się kończy i Europejczykowi jest trudno przestawić się na myślenie, że nie jesteśmy już takim wyjątkiem na Świecie, a tylko jedną z wielu kultur. Doświadczenie europejskie przeżywa w tej chwili moment wielkiego kryzysu, bo Europa, Unia Europejska jest tylko cząstką Świata, a pod jej bokiem rodzą się nowe cywilizacje, szalenie dynamiczne, prężne i pracowite. I odporne, bo tego się nauczyły w odpowiedzi na różne przeszkody i niedogodności życia. Rosną w tej chwili nowe potęgi, świat się szalenie zmienia”.

Proszę zauważyć jak ma się ta zależność myślenia międzykulturowego do postrzegania medycyny Wschodu przez ludzi Zachodu. Często jest ona z miejsca odrzucana z powodu wewnętrznego poczucia wyższości lub wyższości wiedzy własnej nad obcą. Jest to cecha typowo europejska, bo jak niewielka jest powierzchnią Europa, a już tym bardziej sama Francja, a jak nieproporcjonalnie wydaje się sobie być mądra. Na szczęście człowiek jest również zdolny do identyfikowania własnych wad - ku temu z pomocą często przychodzą inni (na szczęście przesadnie się z tym nie ociągając).

Ostatnim jeszcze, równie istotnym a psychologicznym odzwierciedleniem “myśli spiskowej” lub “szalonej ezoteryki”, są zachowania nie poparte ani wiedzą, ani troską, a jedynie wiarą w to, że “istnieją siły”, które chcą ten świat doprowadzić do zagłady i że tak naprawdę nikomu w polityce nie można ufać - że, w ścisłej ogólności, to nikomu nie można już ufać! Wypływają te zachowania głównie z lęku przed nieznanym, z bezsilności i obawy przed dominacją niewiadomej siły, z lęku, który zamiast prowadzić do działania lub choćby wytłumaczenia innym przyczyn i skutków tego, jak działa świat, wiedzie jedynie na manowce metafizycznych otchłani - tam, gdzie światło nie dochodzi. Gdzie kurczowo trzyma się dającej złudne bezpieczeństwo wiedzy i nie chce się puścić - zakręca się kurek. A przecież do Podziemia warto wziąć ze sobą nie tylko scyzoryk, ale i linkę, mapę, i kompas, oraz przede wszystkim: latarkę i prowiant! Kto wie, może wtedy znajdzie się coś ciekawego?

Myśl europocentryczna, ekonomia, a sprawa diety

Tą dłuższą dygresją na temat teorii spisków, ezoteryki i polsko-europejskiej psychiki chciałem podkreślić powagę słów doktora Campbella odnośnie żywienia, który wskazuje na rzeczywisty problem, na to, że istnieje przemysł, który poświęca dużo uwagi i środków temu, aby wiedza prozdrowotna nie była promowana. Że nie jest to wiedza do której należy podchodzić z dystansem, że to nie fanaberie naukowe, ale dowody poparte przede wszystkim (jak przedstawię w “Części II” tej pracy) ekonomicznie. Ciężko się każdemu przemysłowi (również mięsnemu) dziwić, że trwa przy swoim, ponieważ robi to właśnie po to, aby przetrwać.

Zacznę wzmiankę o ekonomii już tutaj. Do prawdziwych zmian na rynku dochodzi wyłącznie wtedy, gdy spada ogólnospołeczny popyt efektywny, czyli gdy spada chęć nabycia towaru poparta posiadaniem odpowiedniego ekwiwalentu. Tak jak przy częściach samochodowych, zamienniki tańsze (ale co najmniej tej samej jakości) obniżają zapotrzebowanie na części oryginalne, droższe, tak i w diecie można zastosować się do tej zależności. I proszę nie dać się od razu ponieść wyobraźni - zamienniki roślinne w niczym nie ustępują ich odzwierzęcym kuzynom, co więcej, badania czarno na białym wykazują, że są wyższej, od tamtych, jakości.

Tutaj pragnę poruszyć ciekawe zagadnienie hipotetyczne, dosyć przewrotne i przedstawione nie wprost. “Bo co, jeśli to nauka sprzeniewierza się wszystkim wartościom, promując bezmięsną dietę, aby wesprzeć firmy, które nie dość, że sponsorują ich badania, to jeszcze chcą zmonopolizować rynek żywności?” Proszę zauważyć ile to pytanie zawiera w sobie nieufności do rzeczywistości, do jakich rozmiarów wyobraźnia jest w stanie rozjątrzyć problem ze swej natury dużo prostszy, dokąd wyciągnąć swe macki! Jednak to wtedy dopiero, gdy czuje się, że wszyscy kłamią, człowiek udaje się w podróż po wiedzę obcą. I cóż takiego ona mówi nam o mięsie?

Weźmy na przykład Ajurwedę - system medycyny indyjskiej rozwinięty w starożytności. (Przedstawiam państwu tego typu, wydawać by się mogło naiwne czy absurdalne pytania, aby pokazać, że i mnie osobiście ten temat bardzo zaciekawił i starałem się go przepytać i przeeksperymentować na różne możliwe strony). Zatem oto co mówi nam mądrość Hindusów: “Proteiny zwierzęce w formie mięsa nie są konieczne do wzrostu i rozwoju człowieka. Człowiek może rozwijać się normalnie od urodzenia, otrzymując wszystkie składniki odżywcze i ciesząc się dobrym zdrowiem, będąc na diecie wegetariańskiej. Wegetarianie dłużej zachowują energię i siły życiowe, rzadziej chorują na nowotwory, mają mocniejsze kości niż niewegetarianie”. Dalej, w swojej książce “Ajurweda, droga do zdrowia doskonałego”, doktor medycyny ajurwedyjskiej Partap Chauhan pisze: “Doktor Campbell z Uniwersytetu Cornella potwierdził w badaniach, że dzięki stosowaniu diety wegańskiej można zapobiec większości chorób sercowych, nowotworowych i zwyrodnieniowych.” Coś nieprawdopodobnego, można by rzec: “chyba naprawdę chcą nas wykończyć! - gdzie nie spojrzeć, gdzie nie uciec, to ten sam wegetariański bełkot!”

Sprawa diety, a życie codzienne

Wracając do ostrożności i egzaminowania wiedzy, wynika ze wszystkich przytoczonych wcześniej argumentów, że rzeczywiście… rzeczywiście istnieje na świecie pewna grupa ludzi, która stara się przekazać wartości, które służyć mogą nie tylko innym, ale i im samym! To dowodzi, że nie prezentują oni niezdrowej postawy altruistycznej, ale ich altruizm wynika z chęci niesienia pomocy ludziom, którzy z jakichś przyczyn nie mają dostępu do wiedzy uwalniającej ich od chorób. Przyznam, że sam z ciekawości byłem na wykładach doktora Partapa Chauhana w Warszawie i wzbudził we mnie pozytywne uczucia. Mówił o zdrowiu z zacięciem inżyniera. Kto wie, może kiedyś będę miał szczęście poznać i doktora Campbella? Zanim jednak oddam się fantazjom, wrócę do prostego prawa rynku. Zejdźmy na naszą Polską ziemię.

Jeśli towar nie schodzi ze sklepu, to przestaje być przez sklepy zamawiany. Trudno obarczać odpowiedzialnością sklep za prowadzenie artykułów ujmujących zdrowia, ponieważ jego misją jest dostarczanie produktów pożądanych przez klientów. Nie wymagajmy, aby każdy podejmował się misji przekazywania wiedzy o zdrowiu - to niezdrowe! - nie każdy miałby przecież ochotę podjąć się misji prowadzenia sklepu. Szacunek i wolny rynek są niewątpliwymi atutami myśli ludzkiej, a człowiek odpowiedzialnie dokonuje w nich wyborów i kupuje to, na co ma ochotę.

Jako, że towary etykietowane jako ekologiczne, organiczne, a nawet “biologiczne”, skutecznie odstraszają swoją ceną, to na szczęście istnieje jeszcze strefa warzyw, owoców, orzechów, nasion, roślin strączkowych, kasz i wielu innych. Produkty bio-eco-organic-retro i tak, mimo swoich cen, w rozliczeniu przyszłościowym wychodzą taniej niż produkty pogarszające stan zdrowia klienta - bo policzmy lekarstwa, opiekę medyczną i czas poświęcony chorobie. Jeśli zaś chodzi o wybór towarów bezpośrednio od producentów wiejskich, w Polsce cały czas jesteśmy w świetnej sytuacji i mamy dostęp do świeżych, niemodyfikowanych produktów w przystępnej cenie - niższej niż w sklepach miejskich za ekwiwalent przetworzony.

Dieta codzienna, a życie rodzinne

Jeszcze jedna bardzo ważna sprawa, szczególnie dla kobiet. Przedstawię ją państw, cytując Monikę Mrozowską, aktorkę i autorkę książek kulinarnych: “Jestem wegetarianką od wielu lat. Moje dzieci - od urodzenia. Czy zadawano mi pytania o słuszność stosowania takiej diety? Bardzo często. Czy słyszałam, że z własnym życiem mam prawo robić co chcę, ale nie powinnam ryzykować zdrowiem moich córeczek? Tysiące razy. Świadomość społeczeństwa zmienia się powoli.”

Wskazuje ona na to, że dostępność wiedzy, nawet poparta “ogólnoświatowym” doświadczeniem naukowym (ludzi mieszkających w podobnych warunkach klimatycznych), wciąż spotyka się z nawykami, z utartą wiedzą, a przez to i z reakcjami zaczepno-obronnymi. Skoro świadomość społeczeństwa zmienia się powoli, to należy zachować spokój i mądrze kierować własne kroki, czasem wbrew kierunkowi kroków innych, jeśli mamy ochotę szybciej zmienić świadomość własną. Nie oznacza to jednak tego samego, co kierować się wbrew innym. Warto to zauważyć (o czym może nie wprost mówi powyższy cytat), kiedy dyskusja o poglądach, na przykład w sprawie żywienia, rodzi niespodziewane nieporozumienia na płaszczyźnie międzyludzkiej. Ludzie mogą bowiem kierować się bólem i reagować uczuciowo - wyobrazić sobie, że ich zdanie nic już nie znaczy, a przez to i oni czują się już jakby mniej potrzebni. Przykładowo, babcia może się martwić o swoje wnuki i bać się, gdy młoda (a w jej przekonaniu może i niedoświadczona) matka, decyduje się na bezmięsną dietę dla swojego dziecka, gdyż ona przyzwyczajona jest do jedzenia mięsa. Istnieje zapewne w człowieku jakiś stopień niezdrowego przywiązania do własnego zdania.

Część II

Tak więc starałem się w Części I zebrać przede wszystkim wyniki nowoczesnych badań przeprowadzonych na szeroką skalę - międzynarodowych, renomowanych uczelni i porównać ich wyniki z wiedzą starożytną, a za sprawą przywołania takich spraw jak teorie spiskowe, psychologia, ezoteryka czy interesy i ekonomia, a także dając pewien zarys historycznego podłoża europejskiej psychiki i jej dynamiki odbioru informacji wykazać, że mamy do czynienia w temacie żywienia z czymś, co można określić jako podobieństwo… do choroby alkoholowej - o zbiorowe uzależnienie od produktów zbędnych i szkodliwych dla rozwoju człowieka oraz o zbiorowe uzależnienie od utartej wiedzy dotyczącej mięsa. Rozwinę to kontrowersyjne rozumowanie w dalszej części pracy, przedstawiając najpierw, jakież to rozmiary osiągnęły międzynarodowe dyskusje na temat jedzenia mięsa!

Międzynarodowy problem utrzymywania hodowli

Jak do tej pory specjalnie nie poruszyłem zagadnień związanych z cierpieniem zwierząt czy nawet praw zwierząt - nie przywoływałem też, co na temat jedzenia mięsa mówią religie. Czyniłem to naumyślnie, ponieważ mam zamiar wysunąć hipotezę, która jasno wskaże, że argumenty etyczne nie są w stanie dotrzeć do ludzi, których organizm przyzwyczajony jest do spożywania mięsa.

Zanim jednak przedstawię szczegółową treść owej hipotezy, poruszę wątek opłacalności hodowli zwierząt pod ubój. Oto co mówią statystyki Departamentu Rolnictwa Stanów Zjednoczonych: “Na potrzeby zwierząt żywiących się zbożem zużywa się wielokrotnie więcej wody niż w uprawach o identycznej ilości składników odżywczych. Uprawy zjadane później przez zwierzęta hodowlane zużywają prawie połowę wody i 80% powierzchni ornych. W Stanach Zjednoczonych zwierzęta hodowlane na pożywienie zjadają 90% upraw soi, 80% kukurydzy i 70% innych zbóż uprawianych w samych Stanach Zjednoczonych”. Dalej dowiadujemy się od naukowców z przedstawionego już wcześniej Uniwersytetu Cornella, że “jeśli chodzi o wydajność hodowli zwierząt dla potrzeb żywieniowych, to trzeba użyć na ich chów od 4 do 54 razy więcej energii, niż w przypadku uprawiania upraw wyłącznie roślinnych. W związku z tym, produkcja oparta na mięsie jest znacznie mniej wydajna niż uprawa roślin”. Ich zdaniem “dałoby się wyżywić dodatkowo 800 milionów ludzi dzięki roślinom i wodzie, które zjadają zwierzęta gospodarskie w samych tylko Stanach Zjednoczonych”. Dodam jeszcze, że według Organizacji Narodów Zjednoczonych (ONZ) przemysł związany z hodowlą zwierząt jest jednym z największych winowajców degradacji środowiska naturalnego (zanieczyszczenie powietrza oraz gleby i wód za sprawą utylizacji odpadów), a główną przyczyną wylesiania jest pozyskiwanie gruntów do uprawy roli i hodowli, co prowadzi do tragicznych konsekwencji na skalę globalną.

Od której strony by nie patrzeć, ze Wschodu na Zachód czy odwrotnie, albo od wewnątrz ludzkiego organizmu czy właśnie z góry - na całą Planetę, czy to z zacięciem ekonomicznej, zimnej kalkulacji, czy poprzez między gatunkowy szacunek i etykę, wynik otrzymujemy ten sam: “Mięso szkodzi tobie i twojemu otoczeniu”, “Jedzenie mięsa zabija (zwłaszcza zwierzęta)”, i tak dalej, i tak dalej… zauważmy, że na paczkach z mięsem nie ma informacji od Ministerstwa Zdrowia uświadamiających obywatela o negatywnym wpływie spożycia mięsa na zdrowie i ekonomię, tak jak na napojach alkoholowych czy wyrobach tytoniowych. Podobne akcje społeczne jak te “Tytoń albo zdrowie” wymagają bowiem czasu, na paczkach papierosów mamy te napisy dopiero od roku 2003. Poza tym nie wypada obarczać państwa odpowiedzialnością za brak przekazywania obywatelowi wiedzy - państwo nie ma ukonstytuowanej relacji z obywatelem na zasadzie rodzic-dziecko. Co więcej, państwo chętnie (na ile biurokracja pozwala) samo nauczy się czegoś od obywatela.

Klub AM

Wyskoczę teraz z innej beczki. Wcale nie trzeba wspominać o wysokości środków, jakie ludzie przeznaczają poprzez swoje państwa na wojskowość, bo i tak te astronomiczne sumy nie będą nikogo dziwić, jeśli zrozumieć, że nawet na własne pożywienie ludzie wydają więcej niż muszą. W odróżnieniu od Wspólnej Polityki Bezpieczeństwa i Obrony, na którą pojedynczy obywatel Unii Europejskiej może czuć, że nie ma bezpośredniego wpływu, ma pole do popisu w temacie żywności - tam, gdzie sam wybiera sobie to, co ląduje w jego koszyku. Jednak tematy żywienia i wojskowości, jak w dalszej części pracy postaram się wykazać, bardzo się zazębiają.

Na samym wstępie naszkicowałem temat alkoholizmu. Przedstawię teraz główne problemy z jakimi spotykają się alkoholicy (na podstawie badań Programu Aktywizacji Placówek Odwykowych). Są to: “1) zaburzenie życia rodzinnego, 2) problemy w kontaktach z ludźmi, 3) problemy finansowe, 4) przemoc wobec bliskich, 5) problemy z prawem, karalność. - Przewlekły alkoholizm prowadzi do chorób psychicznych i ciężkich schorzeń fizycznych.” Jak z kolei choroba alkoholowa się objawia? Otóż następująco: 6) występuje silna, wręcz natrętna potrzeba spożywania alkoholu (tzw. głód alkoholowy), 7) upośledzona zdolność kontrolowania picia alkoholu, 8) zawężenie repertuaru zachowań związanych z piciem do jednego, dwóch wzorców, 9) postępujące zaniedbywanie alternatywnych do picia przyjemności, zachowań i zainteresowań, 10) i wreszcie - picie alkoholu mimo oczywistej wiedzy o jego szczególnej szkodliwości dla zdrowia pijącego”. Smakosze alkoholowi mają jednak na swoją obronę to, że do wytworzenia ich trunku nie są potrzebne produkty odzwierzęce. To się niewątpliwie chwali w świetle konsekwencji ekonomicznych zawężonych do tematu hodowli.

Zrobię teraz ryzykowne porównanie problemów mięsożercy i alkoholika. Jeżeli wydadzą się one państwu niedorzeczne, to proszę pamiętać jedynie o własnym zdrowiu, o tym, że udowodniono szkodliwość mięsa w jego regularnym spożyciu oraz o tym, że choroba alkoholowa to odkrycie na Zachodzie młode, a oprócz prężnie pomagających ludziom klubów AA, są teraz także kluby: Anonimowych Narkomanów, Anonimowych Żarłoków, Anonimowych Hazardzistów i Anonimowych Dłużników. Zachęcam więc wyobrazić sobie przy tym smakowitym porównaniu, że jest to lista problemów prosto z klubu Anonimowych Mięsożerców (swoją drogą, istnieje horror o tym tytule): 1) Po pierwsze, zaburzenie zaburzenie życia rodzinnego. Człowiek jest istotą społeczną, a mówiąc biologicznie - zwierzęciem stadnym. Jeśli w swoim stadzie ma dodatkowo zwierzę i je krzywdzi, dochodzi do zaburzenia relacji wewnątrz stada, 2) problemy w kontaktach z ludźmi, albo innymi w ogólności. Problem w kontakcie ze zwierzęciem roślinożernym może polegać na tym, że mimo wiedzy o tym, że bezpodstawne krzywdzenie go i jedzenie prowadzi do zaburzeń własnego zdrowia mięsożercy, to i tak się na to decyduje, 3) problemy finansowe - wynikają z zaburzonej myśli mięsożercy, który nie widzi problemu w zdaniu: “najpierw karmię zwierzę, a potem je zjadam, choć oboje na tym tracimy” (nie podejmuję tutaj sytuacji gospodarstw odciętych od świata), 4) przemoc wobec bliskich - kupowanie mięsa to akt przemocy pośredniej, przemoc stosuje rzeźnik lub jakieś urządzenie elektryczne kierowane przez innego człowieka, a kupując mięso wspiera się ten proceder, 5) problemy z prawem - za masowe, pośrednie zabijanie zwierząt w supermarketach nie grozi kara, gorzej gdy anonimowy mięsożerca ma chętkę na gatunek pod ochroną, albo gdy bezapelacyjną karę wyznaczy mu biały tygrys bengalski.

Zagadnienia etyczne

Opowiadam się w tych porównaniach za tym, że zwierzę jest kimś bliskim lub rodziną z trzech powodów. Pierwszy ma charakter naukowy, drugi zaś religijny, a trzeci filozoficzny.

Oprócz ekonomicznej i zdrowotnej wady postrzegania zwierzęcia jako pożywienia, wznosząc się pięć metrów ponad własną postać, dostrzec można coś więcej - ekosystem. Popularna dziś, międzynarodowa myśl ekologiczna musi zatem brać pod uwagę, że człowiek jest członkiem danego, bliskiego mu ekosystemu, a jedynie jego okrucieństwo pozwala mu stawiać siebie wobec zwierzęcia w roli kata. Wyjaśnię to poglądem utylitarystycznym Petera Singera z Uniwersytetu Princeton: “Jeśli istnieje dla człowieka alternatywa dla spożywania mięsa (a również i jego zdaniem istnieje, choćby w naszej kulturze), to człowiek powinien przestać zabijać zwierzęta na pożywienie, by nie wywoływać niepotrzebnego bólu i cierpienia zwierząt”. Porównanie proste - jeśli ktoś naumyślnie, zamiast oszczędzić komuś bólu ten ból mu zadaje, a nie ma w tym żadnego interesu (co więcej, nauka przedstawia dowody, że człowiek w relacji ze zwierzęciem wychodzi na tym interesie stratny), to takie działanie jest działaniem okrutnym, a osobę je podejmującą nazwalibyśmy potocznie “okrutnikiem”. Tutaj jednak warto sprawy rozdzielić.

Bo czy okrutny jest alkoholik, dlatego, że pije, chociaż wcale nie musi? Ma alternatywy, ale z nich nie korzysta, mimo, że jego zachowanie szkodzi i jemu i osobom w jego otoczeniu. Nauka zna powody takiego ujemnego w rozliczeniu zachowania i nazwała je, przypomnę, chorobą alkoholową. Jednak czy jego, tego alkoholika, jako osobę - jego esencję jakby, duszę - nazwalibyśmy okrutną? Czy gdyby nie był chory, to czy wciąż postępowałby okrutnie? Przykłady uleczonych alkoholików wskazują na to, że nie - że i ten potoczny “okrutnik” łagodnieje, sam nawet później zdając sobie sprawę z tego jak okrutnie wcześniej działał. Więc czy aby wyleczyć okrucieństwo u osoby mięsożernej trzeba by najpierw oddzielić ją samą od pewnego rodzaju choroby, która to okrutnie każe jej postępować, wbrew sile jej woli? Podobieństwo z alkoholizmem aż zionie, gdy rozumieć problem “mięsożernizmu” w ten sposób.

Sportowa dygresja. “A co z kulturystami?”, ktoś mógłby spytać z czystej ciekawości, “co z ludźmi, którzy pragną pokazać piękno siły poprzez sylwetkę człowieka? Czyż nie potrzebują oni mięsa?” Wegetarianizm na pozór nie wydaje się być dietą, którą można rozbudowywać swoją muskulaturę, jednak jak się okazuje, niektóre gwiazdy kulturystyki były właśnie wegetarianami. Najbardziej znany kulturysta-wegetarianin to Bill Pearl (czterokrotny Mr. Universe). Przykładem może być jeszcze filmowy Herkules - Steve Reeves, Mr. America, Mr. World i Mr. Universe. Kulturyści chwalą sobie dietę wegetariańską ze względu na niski poziom nasyconych tłuszczów zwierzęcych, co powoduje niską częstotliwość występowania chorób kardiologicznych. Także widzicie państwo, nawet Herkules…

Życie jako wartość nadrzędna

Wracając do okrucieństwa i powiązanej z nią moralności. Załóżmy, że działanie istoty ludzkiej jest świadome, czyli w przypadku diety, nie jest zaburzone przez spożywanie mięsa. Innymi słowy przyjmijmy, że regularne, wielopokoleniowe spożywanie mięsa nie zaburza myślenia i nie przyczynia się tym samym do beznamiętnego okrucieństwa.

Weźmy na początek stanowisko filozofa Toma Regana, który opowiada się za koncepcją praw zwierząt. Według niego zwierzęta mają nie tylko interesy - niektóre z nich mają także prawa moralne. Regan stoi na stanowisku, że zwierzęta posiadają wewnętrzną wartość, która nie może być sprowadzona do ich użyteczności dla człowieka. W przeciwieństwie do szkoły wyrosłej na filozofii Immanuela Kanta twierdzi on, że to nie racjonalność decyduje o wartości człowieka, ale to, że każde żyjące stworzenie ma życie, które stanowi dla niego wartość, a ta wartość jest nadrzędna względem roszczeń innych. Twierdzi dalej, że zwierzęta są podmiotem życia i w związku z tym należą im się niezbywalne (nawet jeśli nieuświadomione) prawa. Każdy podmiot życia ma prawo być traktowany jako cel sam w sobie, a nie jako środek do celu - twierdzi Amerykanin. Jeszcze inni podają kontrowersyjny argument, że ludzie są zdolni do moralnej oceny swoich świadomych czynów i w związku z tym nakładane są na nich wyższe wymagania dotyczące etycznego postępowania.

Kolejne podejście prezentuje anglikański pastor Andrew Linzey, autor ponad dwudziestu książek na temat obowiązków człowieka wobec zwierząt. Jego argumentacja opiera się na argumentacji religijnej, mówi on: “Zwierzęta są stworzeniami Bożymi, nie ludzką własnością, nie przedmiotami użytecznymi, nie zasobami, nie towarami, ale cennymi istotami w oczach Boga. Chrześcijanie, których oczy skoncentrowane są na okrucieństwie krzyża, mają wyjątkową perspektywę, by zrozumieć okropieństwo niezasłużonego cierpienia. Krzyż Chrystusa jest absolutną identyfikacją ze słabymi, bezbronnymi, podatnymi na zranienia, ale przede wszystkim na niebronione, bezbronne, niezawinione cierpienie”.

W razie gdyby ktoś z państwa już kręcił się nerwowo pod napływem tych etyczno-moralnych czy filozoficzno-religijnych przesłań, odczuwając swoiste “delirium tremens”, to proszę załagodzić myśli wiedzą o sprawach bardziej przyziemnych, jak na przykład ekonomii czy zdrowiu osobistym, których słuszności powyższe argumenty jedynie dowodzą, prezentując ezoteryczne podstawy nierównowagi.

A co na to wszystko Hinduiści? Wyjdźmy poza świat Zachodu. Ich wierzenia i praktyki obejmują takie zagadnienia, z którymi może się już państwo spotkali, przykładowo: karma, joga oraz wspomniane już Ajurweda czy właśnie wegetarianizm. Co oni mówią o zwierzętach? Otóż Hinduizm zakazuje krzywdzenia wszystkich “istot czujących” (przypomnę, że także Zachodni naukowcy odkryli, na bazie wielu, wielu eksperymentów, że zwierzęta także są zdolne, proszę sobie wyobrazić, do odczuwania bólu). Święte pisma Hinduistów nakazują zatem wegetarianizm i twierdzą, że każdy kto spożywa, a nawet ma udział w przygotowywaniu mięsa, popełnia grzech zabicia zwierzęcia z którego to mięso pochodzi. Czy ten udział można odnaleźć także w ochotniczym wyborze mięsa, ryb i drobiu w sklepie o bogatym asortymencie? Być może, tak nakazywałaby myśleć logika. Co prawda Hinduizm mówi także, że w wyjątkowych okolicznościach dopuszczalne jest zabicie drapieżnika - w obronie własnej lub cudzej, bądź w celu utrzymania równowagi w przyrodzie - zadanie to jednak przeznaczone jest wyłącznie dla tzw. kszatriów, czyli wojowników, rządców i monarchów. Nie chodzi tu, jak mniemam, o Państwowe Zakłady Mięsne w Świeciu, a drapieżnikiem trudno w tym kontekście nazwać pasącą się krowę.

Objawy mięsożerstwa

Do zoofagów zaliczamy rośliny i zwierzęta odżywiające się żywymi lub martwymi tkankami zwierzęcymi. Wśród owych mięsożerców wyróżnia się drapieżniki, padlinożerców oraz pasożyty. Oprócz tego, że naczelne (małpiatki i małpy właściwe, a w tym ludzie) są w stanie zjeść także pokarm pochodzenia roślinnego (w czym podobni jesteśmy do niedźwiedzia i świni), czyli że są w zasadzie wszystkożercami (omnivorami), to jednak obserwując ich w dużym sklepie można ulec pokusie nazwania ich padlinożercami. Leży tam bowiem ekstrakt martwego, zwierzęcego ciała, które wymyte lub marynowane wabi zmysły człekokształtnego.

Przypomnę teraz objawy choroby alkoholowej i przetransponuje je od razu w skalę mięsną, brzmiącą w wyimaginowanym klubie Anonimowych Mięsożerców: 6) występuje silna, wręcz natrętna potrzeba spożywania mięsa (tzw. głód mięsny lub “ochota na steka”), 7) upośledzona zdolność kontrolowania jedzenia mięsa: wędlinka rano, bekon na drugie śniadanie, befsztyk w porze lunchu, na obiad karkówka z grilla. Palce lizać, a tu choroba czyha, 8) zawężenie repertuaru związanego z mięsem do jednego, dwóch wzorców. Weźmy kiełbaskę, schabowego i grill albo wieczorowy kebab i tortillę (te dwa ostatnie z reguły zaliczyć można do wyborów nietrzeźwych), 9) postępujące zaniedbywanie alternatywnych do jedzenia mięsa przyjemności, zachowań i zainteresowań, czyli: tak jak “nie ma grilla bez alkoholu”, tak też “nie ma grilla bez mięsa” albo - “danie bez mięsa to nie jedzenie”, a w wodzie, jak wiadomo, “to się ryby rozmnażają”, 10) i wreszcie - jedzenie mięsa mimo oczywistej wiedzy o jego szkodliwości dla zdrowia jedzącego. Zawsze znajdzie się jakiś dowcip, aby tylko z “czystym sumieniem” wrzucić coś na ruszt albo stwierdzi (oj tak, w myśli europejskiej szczególne upodobanie człowiek nabrał do twierdzeń), że “o gustach się nie dyskutuje” - zupełnie tak, jakby stosowanie przemocy było rzeczą gustu.

Hipoteza

Wysuwam wobec wszystkich zebranych treści następujące przypuszczenie: “Nie jest możliwym odczucie zrozumiałego, empatycznego podejścia do tematu żywienia i powiązanym z nim tematem życia zwierząt u człowieka, który uzależniony jest od mięsa”. Uzależnienie to, oprócz wspomnianych objawów, wyraża się także w formie cynizmu wobec cierpienia zwierząt lub jako “świadome” niepowiązanie siebie i swoich działań kulinarnych z ich stanem i sytuacją. Rozbieżność ta powstaje na skutek braku identyfikowania siebie jako źródła cierpienia innych, co dla osoby uzależnionej może być (psychologicznie) nie do przyjęcia. Trudność identyfikacji siebie jako osoby uzależnionej od mięsa bierze się według mnie stąd, że - po pierwsze - pożywianie się mięsem jest kulturowo powszechnie akceptowane (co wynikać musi z niedouczenia danej kultury w temacie żywienia lub jest wynikiem tego, że mięso jest jedynym pożywieniem na danym terenie i człowiek musi zachowywać się jak drapieżnik, aby przetrwać), a po drugie - niełatwo, na pierwszy rzut oka, wiązać jedzenie mięsa jako jedną z przyczyn chorób, i po trzecie wreszcie - nie istnieją żadne dowody naukowe na to, że regularne jedzenie mięsa (oprócz zastosowania medycznego oraz sporadycznie, gdy mięso może uratować ludzkie życie) samo w sobie jest chorobą (jak alkoholizm), co dopiero niniejsza hipoteza ma zamiar podkreślić.

Z kolei psychologiczna niezgoda na identyfikację siebie jako źródło cierpienia innych (w tym zwierząt), pochodzić może stąd, że istota przyzwyczajona do ustalonego poziomu cierpienia oraz normy zachowań społecznych, sama jest do pewnego stopnia znieczulona (przystosowana): odgórnie odrzuca informacje podważające jej światopogląd oraz broni (poprzez zaprzeczenie) własnego, nierzadko ciężko wypracowanego status quo, aby w tym przypadku zachować wizerunek własnej osoby jako przykładowo: prawej, zabawnej, moralnej, wrażliwej, czułej, dowcipnej, zmysłowej, itd., a w rezultacie i atrakcyjnej (w danej kulturze), czyli pożądanej, co miałoby swoje wyjaśnienie w ewolucyjnej potrzebie zachowania gatunku.

Jednocześnie nie generalizuję wszystkich okrutnych zachowań człowieka, jakoby były efektem ubocznym jedzenia mięsa, ani tym bardziej nie przypuszczam, że osoba stosująca dietę ściśle opierającą się na pożywieniu pochodzenia roślinnego była niezdolna do zadawania cierpienia. Tak samo jak osoba uzależniona od alkoholu może być godna naśladowania we wszystkich innych aspektach życia, tak i mięsożerca takim być może, jednak oprócz tej fundamentalnej kwestii, że bezwiednie przyczynia się swoją chorobą (a jeśli nie chorobą to naumyślnym działaniem) do cierpienia innych, w tym przypadku do cierpienia zwierząt. Przypuszczam przez to, że mięsożerstwo (tak jak alkoholizm) może nasilać okrucieństwo człowieka, dlatego że dystansuje go do współodczuwania i uniemożliwia mu stawianie siebie w sytuacji innych istot żyjących, ale nie jest warunkiem wystarczającym, ani koniecznym do jego wystąpienia; bo przypominam, znanym smakoszem kuchni wegetariańskiej był Adolf Hitler (ten światły człowiek nie jadł nawet ryb), a z kolei miłującym alkoholikiem był mistrz buddyjski Chogyam Trungpa Rinpocze, jedenasta inkarnacja Trungpy Tulku.

Część III

Cnotliwi nazi-weganie

[align=justify]Przyjmując prawdziwość hipotezy przejdę do następujących rozważań: czyż nie jest okrutnym atakowanie człowieka, który bezwiednie dopuszcza się okrucieństwa jedzenia mięsa? Dochodzi tu temat agresji. (Ciekawostka: niektórzy weganie z powodu swojego zachowania wobec mięsożerców nazywani są“nazi-weganami”). Zacznę w takim razie od przypomnienia, co może wywoływać u wegetarianina gniew i czym ten gniew w ogóle jest.

Gniew u wegetarianina mięsożerca może wywoływać z następujących, przykładowych powodów: 1) niedouczenia - istnieje zjawisko, które wyraża się agresją wrogą osoby pozornie mądrzejszej wobec tej drugiej, w jej osądzie głupszej. Jest to atak na poziomie poglądów, za którym nie idzie zrozumienie stanu atakowanego, gdzie agresor nie kieruje się współczuciem, a jedynie chęcią wywarcia zmiany postępowania obiektu swojego ataku, 2) ekonomicznych - gniew wzbudzić może to, że sąsiad świadomie dokłada do przemysłu, który zagraża dobrobytowi ekonomicznemu pewnej społeczności (rozumiem, że eksport mięsa z Polski może obecnie przynosić dochód, ale w perspektywie gospodarki państwa rozwijającego się oraz zdrowia jednostki jest krótkowzroczny; statystyki państw bardziej rozwiniętych służą tu za przykład), 3) etyczno-moralnych - jeśli człowiek kieruje się w swoich wyborach okrucieństwem, czyli przemyślaną chęcią wyrządzania krzywdy tam, gdzie nie ma konieczności jej stosowania (wobec niewinnych, bezbronnych lub słabszych), może wzbudzać w innych lęk, a w rezultacie złość, 4) kulinarnych - wegetarianin może zdenerwować się na fakt,