Via Appia - Forum

Pełna wersja: Jedzie Hitler przez wieś, worek demonów wiezie...
Aktualnie przeglądasz uproszczoną wersję forum. Kliknij tutaj, by zobaczyć wersję z pełnym formatowaniem.
Choć była ledwie połowa września, temperatura nie sprzyjała. Władek nerwowo poprawiał karabin na ramieniu, ponieważ jego warta powinna skończyć się pół godziny temu, a zmiennika nie było widać. Wiało, jakby się ktoś powiesił. Do tego strasznie bolała go głowa po wczorajszym świętowaniu udanej akcji zaczepnej. Nie było mu wesoło, choć i tak powinien się cieszyć, że kolejka nie wypadła mu wczoraj podczas świętowania.
Z oddali rozlegał się stukot końskich kopyt. Jego częstotliwość wskazywała na galop. Potwierdził to widok zbliżającego się jeźdźca, który właśnie wyłonił się zza wzniesienia. Władek wyszedł na dróżkę, by skontrolować przybysza. Jeździec chyba jednak nie zauważył strażnika, ponieważ o mało co go nie staranował. Szybki skok w krzaki uratował Władka przed zderzeniem.
– Kurwa! Człowieku, gonią cię? – wykrzyknął zdenerwowany wartownik.– O mało mnie nie zabiłeś!
– To było nie wyskakiwać z lasu jak jakiś diabeł. Wyjść wcześniej, pokazać się – usprawiedliwiał się konny, czyniąc to podekscytowanym głosem.
– E! A co ty taki wesoły?
Jeździec poklepał w schowek u pasa.
– Wiozę wiadomość do Kapitana Wiśniewskiego.
– I to jest powód do ekscytacji? Chyba to twoja robota, więc czym się tu tak podniecać?
– Tylko że ty nie wiesz, jakie wiadomości wiozę.
Twarz Władka wyraziła zaciekawienie. Łącznik uśmiechnął się z wyższością.
– Wyłącznie do uszu kapitana. Być może dowiesz się tego na odprawie – powiedział konny, niszcząc nadzieje Władka.– No! Muszę jechać. Wio!
– Stój! – Strażnik złapał konia za uzdę.– Dokumenty mi pokaż.
Władek obejrzał papiery okazane przez kontrolowanego. Skinął głową i klepnął konia w zad.
–Jedź!


***

Jeździec wpadł na podwórze z ogromnym impetem, przewracając wszystko na swojej drodze. Nieudolnie zeskakując jeszcze w biegu, wygrzmocił się prosto w błoto. Jednak nie przeszkodziło mu to w dalszym szczerzeniu zębów. Kapitan Jan Wiśniewski, dowódca oddziału partyzanckiego w lasach pod Poznaniem, wstał z ławki pod kwaterą. Kurier podbiegł do niego i zasalutował.
– Panie Kapitanie! Przybywam z wiadomością od majora Zabłockiego!
– Od majora, powiadasz? Ale wpierw powiedz mi, czy to nowoczesny kamuflaż w waszym oddziale? – spytał, wskazując na stan kuriera, ku ogólnej uciesze żołnierzy na podwórzu.
– Kapitanie, nie czas na żarty. Przywożę wiadomość najwyższej wagi.
Wiśniewski wskazał posłańcowi drzwi do kwatery. W środku usadowił gościa przy stole, a sam wyjął ze skrzyni szklaną butelkę, z nietrudną do odgadnięcia zawartością.
– Niestety kapitanie, nie mogę skorzystać. – Łącznik wykonał zdecydowany ruch ręką.– Mam dostarczyć wiadomość, uzyskać odpowiedź i niezwłocznie wrócić do swoich.
– Jak uważasz. – Butelka trafiła z powrotem do skrzyni.– Twoja strata, bo to bardzo dobry bimberek. No, cóż za ważne meldunki masz dla mnie?
Kurier wręczył list ze schowka.
– Choć może się to wydać kapitanowi nieprawdopodobne, jednakowoż prawdą jest. Wczoraj wieczorem nasz patrol wypatrzył na drodze do Gniezna konwój niemiecki. Duży, naliczono trzydziestu żołnierzy eskorty, dobrze uzbrojonych. Nie mają jednak wozów opancerzonych, jadą zwykłymi samochodami. Nie dbają o zwiad przed konwojem. Idealny cel ataku.
– No dobrze, dobrze. Tylko dlaczego major idzie z tym do mnie? Może nie ma przewagi liczebnej nad konwojem, ale jeżeli to taki łatwy cel, to powinien dać sobie radę sam. Macie przecież dobre uzbrojenie.
– Wszystko się zgadza, tylko jest jeden szkopuł. A raczej jeden mały szkop. W tym konwoju. W jednym z wozów jedzie Adolf Hitler.
Kapitan Wiśniewski miał szczęście, że stał przy łóżku, inaczej wygrzmociłby się na podłogę.
– Nie, to nie możliwe. Jaja sobie jakieś robicie – odrzekł po chwili kapitan. – W życiu nie uwierzę, że Fuhrer podróżowałby w tak skromnym konwoju. Ba! On nie podróżuje w głąb okupowanego kraju samochodem! Ma przecież ten swój słynny pociąg, Americę.
Posłaniec wstał.
– Nie zwykłem robić sobie jaj w tak poważnych sprawach. Major Zabłocki również w to nie uwierzył, wysyłał trzy patrole, by potwierdziły informację. W jednym z nich byłem ja. Widziałem tego skurwysyna na własne oczy. Obecnie są w miasteczku nieopodal, nocują tam. Z rozmów żołnierzy eskorty podsłuchano, że ruszą o trzynastej. Jest ósma. Mamy mało czasu. Major prosił, by kapitan stawił się u nas niezwłocznie w celu przedyskutowania ataku. Z odziałem, rzecz jasna.
Wiśniewski przez chwilę siedział bez ruchu, jakby słowa kuriera nie docierały do niego. Patrzył się na niego beznamiętnym wzrokiem. Nagle gwałtownie wstał i wybiegł na podwórze wydawać rozkazy. W obozie rozpoczęły się nerwowe przygotowania do drogi. Wiśniewski wskoczył na konia.
– Na co pan czeka? – przekrzyczał gwar przygotowań, kierując słowa do posłańca. – W drogę!

***

– Plan jest taki – podsumował Zabłocki. – Trzeba zabić Hitlera.
W pomieszczeniu były cztery osoby. Kapitan Jan Wiśniewski, Major Józef Zabłocki, jego zastępca, Chorąży Adam Poznański i łącznik, który przywiózł wiadomość. W pokoju unosił się gęsty dym, przez który coraz ciężej było coś zobaczyć. Tak udzielały się nerwy dowódcom, więc musieli je jakoś rozładować. Popiół z popielniczki zdawał się mieć zamiar wyjść.
– Konwój jest łatwym celem do ataku. Trzydziestu żołnierzy to pestka, jeżeli ich zaskoczymy. – Poznański wykonał ruch, jakby żołnierze Wehrmachtu stali na stole, a on ich zmiótł ręką.
Kapitan Wiśniewski przyjrzał się mapie i pokręcił głową.
– Tu coś jest nie tak. Tu za dużo śmierdzi. Pułapką i prowokacją.
– Tą okazję trzeba wykorzystać! – Nerwy udzielały się Majorowi Zabłockiemu. – Taka szansa nigdy więcej się nie zdarzy. Możemy wyzwolić nasz kraj od okupacji!
Na dworze słychać było gwar mobilizujących się żołnierzy. Kapitan patrzył na nich beznamiętnym wzrokiem.
– Oczywiście, takiej sytuacji nie można zmarnować. Musimy zaryzykować– podjął po dłuższej chwili Jan.
– Zrobimy tak.– Chorąży Poznański skierował palec na mapę.– Obstawimy obie strony drogi…

***

]p]Cisza i skupienie były wręcz namacalne. Czterdziestu czterech partyzantów czekało w gotowości na wyznaczonych pozycjach. Oczekiwali sygnału od zwiadowcy będącego dwieście metrów dalej. Trzy błyski światła oznaczały, że wielka chwila nadchodzi.
Z daleka rozlegał się dźwięk silnika, coraz to przybierając na sile. Wszystkie mięśnie w ciele Kapitana Wiśniewskiego napięły się. To z podniecenia, ale i ze strachu. Błyski światła dopełniły słupek napięcia. Jan przeżegnał się, zresztą jak większość oczekujących żołnierzy. Moment, na który wszyscy czekali, nadszedł.
Wreszcie światła pierwszego wozu pojawiły się na horyzoncie. Za nim drugi, trzeci i wreszcie ten, na który wszyscy czekali. W otoczeniu dwóch oficerów i kierowcy, w luksusowym, terenowym aucie siedział Adolf Hitler. Pogrążony w rozmowie z jednym z oficerów nie zdawał sobie sprawy z tego, co go czeka. Gdy wreszcie pierwszy samochód dojechał do miejsca zasadzki powietrze przeszył wybuch. To pierwszy z samochodów eskorty wyleciał w powietrze. Kilka sekund później, zanim pasażerowie zdążyli cokolwiek przedsięwziąć, wyleciał w powietrze drugi. W tym samym czasie do reszty otworzono ogień. W odkrytych samochodach naziści byli idealnym celem. Po krótkiej wymianie ognia zostali wycięci co do jednego.
Sam Hitler przeżył. Jak również jeden z jego przybocznych oficerów. Pod naciskiem luf partyzantów Fuhrer opuścił samochód. Jednak wcale nie był przestraszony czy chociażby zły. Nie, Adolf Hitler się uśmiechał. Jego usta wykrzywiły się w szyderczym uśmieszku.
– Brawo, Polacy – powiedział po niemiecku Fuhrer. – Tak jak myślałem. Wiedziałem, że prędzej czy później ktoś z was mnie napadnie .
Jedynie Chorąży Poznański i Kapitan Wiśniewski znali niemiecki. I to Jan odpowiedział przywódcy Trzeciej Rzeszy.
– Przegrałeś. Teraz dasz się związać i bez żadnych sztuczek. Wiedz, że i tak nie masz szans na przeżycie.
Na te słowa Hitler roześmiał się jeszcze głośniej.
– Ty naiwny Polaczku. Myślałeś, że uda ci się zabić mnie, przywódcę Trzeciej Rzeszy? To, że zabiłeś moją obstawę, nie oznacza, że jestem bezbronny!
Fuhrer opuścił ręce, nie bacząc na skierowane na niego lufy karabinów. Zacisnął pięść, na której Wiśniewski zauważył zdobiony, złoty pierścień. Adolf krzyknął coś w niezrozumiałym języku i stało się coś dziwnego.
Purpurowym językiem, jakby ognia, z pierścienia wyłonił się potwór. Na początku wyglądał jak zwykły byk, jedyną różnicą była intensywna czerwień. Jednak po chwili zaczął modyfikować się w przerażające połączenie byka i człowieka. Przed partyzantami momentalnie wyrósł trzymetrowy kolos z wielkimi, pozwijanymi w różne strony rogami. Z gęby wystawały długie i ostre jak sztylety zębiska. Spojrzał się wściekłym wzrokiem po oddziale. Jednak zamiast zaatakować żołnierzy, obrócił się w stronę Hitlera. Krew z twarzy Fuhrera w jednej chwili odpłynęła.
Rozległ się przerażający, paraliżujący wręcz ryk. I wtedy jednym susem, potwór znalazł się przy Hitlerze. Nim wszyscy zdążyli zrozumieć, co się stało, głowa przywódcy Trzeciej Rzeszy potoczyła się po trakcie.
Potwór odwrócił się do całkowicie zdezorientowanych żołnierzy.
– No co? – rzekł łamaną polszczyzną.– To straszny skurwysyn był.