04-09-2013, 10:28
Tłum koło przystanku autobusowego systematycznie gęstniał. Ludzie wymieniali między sobą uwagi i przypuszczenia dotyczące mężczyzny, który leżał na ławce pod wiatą i nieprzytomnym wzrokiem patrzył przed siebie.
- Przesuńcie się! - inny mężczyzna przeciskał się przez tłum, w stronę ławki. - Ludzie! Z drogi! Jestem socjologiem!
- Och! - zakrzyknął tłum, po czym posłusznie rozstąpił się przed socjologiem.
- Socjolog! Dzięki Bogu - dało się słyszeć pojedyncze głosy.
Gdy wreszcie znalazł się przy leżącym mężczyźnie, ukląkł na jedno kolano i zapytał ze szczególną troską w głosie:
- Co się stało, jednostko społeczna?
- Życie - wymamrotał człowiek. Nie wyglądał na pijanego ani na bezdomnego. Przyodziany w całkiem elegancki garnitur, ładnie komponujący się ze starannie przystrzyżoną brodą, sprawiał wrażenie kogoś bezbronnego. Kogoś, kto stracił nadzieję. W dalszym ciągu unikał kontaktu wzrokowego.
- Niech zgadnę... - Socjolog zmrużył oczy, lustrując mężczyznę od góry do dołu. Tłum czekał w napięciu na każde słowo. - Mężczyzna w grupie wiekowej 35-40 lat, wyższe wykształcenie, żonaty, żyjący w miejscowości pomiędzy 350 a 500 tysięcy mieszkańców, mieszczący się w dochodach 2500 - 3500 zł?
- Brutto - jęknął mężczyzna.
- Och! - jęknął tłum, a następnie kilkanaście osób nagrodziło Socjologa brawami za trafność spostrzeżeń.
- Moje życie to schemat... - zaczął mężczyzna.
- Wstaje pan wpół do siódmej, goli się, potem prysznic, sięga pan po wyprasowaną poprzedniej nocy przez pańską żonę koszulę, ubiera się w garnitur, pakuje kanapki do teczki, całuje żonę i dzieci, potem wychodzi do pracy, do której dojeżdża pan średnio czterdzieści pięć minut, następnie idzie do pracy, która właściwie nie odpowiada pańskiemu wykształceniu, szef uprzykrza panu życie, wychodzi pan zmęczony po ośmiu godzinach pracy, wraca do domu, siada przed telewizorem, bezmyślnie gapi się pan w ekran, raz w tygodniu wychodzi pan grać w squaha, w soboty spotyka się pan ze znajomymi na grillu, w niedzielę stresuje się pan, że poniedziałek już niedługo, stara się pan zorganizować jakoś fajnie czas dzieciakom, ale one są takie męczące...
Mężczyzna podniósł się na tyle, żeby usiąść. Po raz pierwszy spojrzał Socjologowi w oczy. I patrzył jak urzeczony, a tamten kontynuował:
- ... więc ze smutkiem dochodzi pan do wniosku, że pana życie zmierza właściwie donikąd, żona nie jest już tak atrakcyjna jak kiedyś, pan tez się powoli starzeje i nigdy nie będzie już młodszy, bóle w krzyżu nasilają się, zamiast ustępować, a zarobki rzędu 2500 - 3500 zł nie są satysfakcjonujące...
- Brutto - przypomniał mężczyzna.
- Och! - jęknął tłum.
- Panie Socjologu, czy coś jest ze mną nie tak? - mężczyzna złapał Socjologa za ramię i świdrował go oczami, z których wyzierała rozpacz i nieme błaganie o pomoc.
Socjolog wyjął ze swojej teczki notes i długopis.
- Wykształcenie rodziców?
- Ojciec wyższe, matka średnie.
- Religia?
- Wierzący, niepraktykujący.
- Orientacja seksualna?
Mężczyzna już miał odpowiedzieć na pytanie, ale po chwili uniósł brwi i zmierzył Socjologa zdziwionym spojrzeniem.
- Żartowałem - uśmiechnął się Socjolog.
- Ho, ho - śmiał się tłum, albowiem atmosfera ulgi udzieliła się wszystkim.
Kiedy ucichły ostatnie śmiechy i brawa, Socjolog usiadł na ławce obok mężczyzny, zerknął ostatni raz w notatki, westchnął głęboko i powiedział:
- Biorąc pod uwagę wszystkie zmienne, jesteś jak najbardziej typowym przedstawicielem swojej grupy społecznej. Każdy aspekt twojego życia jest czytelny i przewidywalny. Jeździsz do pracy autobusem, ale na parkingu pod blokiem stoi samochód typu hatchback za 12-15 tysięcy złotych, którym poruszasz się w weekendy, bądź z żoną na większe zakupy do Tesco lub Carrefoura. Raz w roku wyjeżdżacie całą rodziną na dwutygodniowy urlop do Egiptu lub Tunezji. Bo zasłużyłeś na odpoczynek. Ale nie przejmuj się. Nie jesteś sam. Takich jak ty jest w Polsce kilkadziesiąt tysięcy i zmagają się z podobnymi problemami, a jednak jakoś z tym żyją.
- Na... naprawdę? - spytał mężczyzna.
- Naprawdę - Socjolog skinął głową. - Jesteś częścią społeczeństwa. Nigdy o tym nie zapominaj, jednostko społeczna!
- Dziękuję! - uradował się mężczyzna, a na jego obliczu zagościła nieskrywana radość. - Jak mogę ci się odwdzięczyć?
- Daj spokój - Socjolog lekceważąco machnął ręką. - To mój obowiązek wobec społeczeństwa.
- Nalegam! - upierał się mężczyzna.
- Ech - Socjolog westchnął, a tłum w napięciu oczekiwał jego reakcji. - Jak będziesz kiedyś wypełniał ankietę, to nie zaznaczaj opcji "Nie wiem/ Trudno powiedzieć".
- Dobrze! Obiecuję! - przyrzekł mężczyzna, a Socjolog odszedł w nieznanym kierunku, nieść radość, nadzieję, zrozumienie i funkcjonalno-strukturalistyczną teorię Talcotta Parsona. Tłum wciąż wiwatował i krzyczał: "Niech żyje!", "Sto lat!" oraz "Dziękujemy ci, Socjologu!".
Gdzieś pośrodku tego tłumu stała matka z trzynastoletnim synem.
- Widzisz - powiedziała mu - to jest zawód. A nie jakiś tam inżynier.
I wszyscy rozeszli się, pełniąc swoje role ku chwale społeczeństwa.
- Przesuńcie się! - inny mężczyzna przeciskał się przez tłum, w stronę ławki. - Ludzie! Z drogi! Jestem socjologiem!
- Och! - zakrzyknął tłum, po czym posłusznie rozstąpił się przed socjologiem.
- Socjolog! Dzięki Bogu - dało się słyszeć pojedyncze głosy.
Gdy wreszcie znalazł się przy leżącym mężczyźnie, ukląkł na jedno kolano i zapytał ze szczególną troską w głosie:
- Co się stało, jednostko społeczna?
- Życie - wymamrotał człowiek. Nie wyglądał na pijanego ani na bezdomnego. Przyodziany w całkiem elegancki garnitur, ładnie komponujący się ze starannie przystrzyżoną brodą, sprawiał wrażenie kogoś bezbronnego. Kogoś, kto stracił nadzieję. W dalszym ciągu unikał kontaktu wzrokowego.
- Niech zgadnę... - Socjolog zmrużył oczy, lustrując mężczyznę od góry do dołu. Tłum czekał w napięciu na każde słowo. - Mężczyzna w grupie wiekowej 35-40 lat, wyższe wykształcenie, żonaty, żyjący w miejscowości pomiędzy 350 a 500 tysięcy mieszkańców, mieszczący się w dochodach 2500 - 3500 zł?
- Brutto - jęknął mężczyzna.
- Och! - jęknął tłum, a następnie kilkanaście osób nagrodziło Socjologa brawami za trafność spostrzeżeń.
- Moje życie to schemat... - zaczął mężczyzna.
- Wstaje pan wpół do siódmej, goli się, potem prysznic, sięga pan po wyprasowaną poprzedniej nocy przez pańską żonę koszulę, ubiera się w garnitur, pakuje kanapki do teczki, całuje żonę i dzieci, potem wychodzi do pracy, do której dojeżdża pan średnio czterdzieści pięć minut, następnie idzie do pracy, która właściwie nie odpowiada pańskiemu wykształceniu, szef uprzykrza panu życie, wychodzi pan zmęczony po ośmiu godzinach pracy, wraca do domu, siada przed telewizorem, bezmyślnie gapi się pan w ekran, raz w tygodniu wychodzi pan grać w squaha, w soboty spotyka się pan ze znajomymi na grillu, w niedzielę stresuje się pan, że poniedziałek już niedługo, stara się pan zorganizować jakoś fajnie czas dzieciakom, ale one są takie męczące...
Mężczyzna podniósł się na tyle, żeby usiąść. Po raz pierwszy spojrzał Socjologowi w oczy. I patrzył jak urzeczony, a tamten kontynuował:
- ... więc ze smutkiem dochodzi pan do wniosku, że pana życie zmierza właściwie donikąd, żona nie jest już tak atrakcyjna jak kiedyś, pan tez się powoli starzeje i nigdy nie będzie już młodszy, bóle w krzyżu nasilają się, zamiast ustępować, a zarobki rzędu 2500 - 3500 zł nie są satysfakcjonujące...
- Brutto - przypomniał mężczyzna.
- Och! - jęknął tłum.
- Panie Socjologu, czy coś jest ze mną nie tak? - mężczyzna złapał Socjologa za ramię i świdrował go oczami, z których wyzierała rozpacz i nieme błaganie o pomoc.
Socjolog wyjął ze swojej teczki notes i długopis.
- Wykształcenie rodziców?
- Ojciec wyższe, matka średnie.
- Religia?
- Wierzący, niepraktykujący.
- Orientacja seksualna?
Mężczyzna już miał odpowiedzieć na pytanie, ale po chwili uniósł brwi i zmierzył Socjologa zdziwionym spojrzeniem.
- Żartowałem - uśmiechnął się Socjolog.
- Ho, ho - śmiał się tłum, albowiem atmosfera ulgi udzieliła się wszystkim.
Kiedy ucichły ostatnie śmiechy i brawa, Socjolog usiadł na ławce obok mężczyzny, zerknął ostatni raz w notatki, westchnął głęboko i powiedział:
- Biorąc pod uwagę wszystkie zmienne, jesteś jak najbardziej typowym przedstawicielem swojej grupy społecznej. Każdy aspekt twojego życia jest czytelny i przewidywalny. Jeździsz do pracy autobusem, ale na parkingu pod blokiem stoi samochód typu hatchback za 12-15 tysięcy złotych, którym poruszasz się w weekendy, bądź z żoną na większe zakupy do Tesco lub Carrefoura. Raz w roku wyjeżdżacie całą rodziną na dwutygodniowy urlop do Egiptu lub Tunezji. Bo zasłużyłeś na odpoczynek. Ale nie przejmuj się. Nie jesteś sam. Takich jak ty jest w Polsce kilkadziesiąt tysięcy i zmagają się z podobnymi problemami, a jednak jakoś z tym żyją.
- Na... naprawdę? - spytał mężczyzna.
- Naprawdę - Socjolog skinął głową. - Jesteś częścią społeczeństwa. Nigdy o tym nie zapominaj, jednostko społeczna!
- Dziękuję! - uradował się mężczyzna, a na jego obliczu zagościła nieskrywana radość. - Jak mogę ci się odwdzięczyć?
- Daj spokój - Socjolog lekceważąco machnął ręką. - To mój obowiązek wobec społeczeństwa.
- Nalegam! - upierał się mężczyzna.
- Ech - Socjolog westchnął, a tłum w napięciu oczekiwał jego reakcji. - Jak będziesz kiedyś wypełniał ankietę, to nie zaznaczaj opcji "Nie wiem/ Trudno powiedzieć".
- Dobrze! Obiecuję! - przyrzekł mężczyzna, a Socjolog odszedł w nieznanym kierunku, nieść radość, nadzieję, zrozumienie i funkcjonalno-strukturalistyczną teorię Talcotta Parsona. Tłum wciąż wiwatował i krzyczał: "Niech żyje!", "Sto lat!" oraz "Dziękujemy ci, Socjologu!".
Gdzieś pośrodku tego tłumu stała matka z trzynastoletnim synem.
- Widzisz - powiedziała mu - to jest zawód. A nie jakiś tam inżynier.
I wszyscy rozeszli się, pełniąc swoje role ku chwale społeczeństwa.