Via Appia - Forum

Pełna wersja: Przysługa
Aktualnie przeglądasz uproszczoną wersję forum. Kliknij tutaj, by zobaczyć wersję z pełnym formatowaniem.
Moje nowe opowiadanie Very Happy





Mały, dziesięcioletni chłopiec biegł ulicą. Widać było, że się śpieszy lub nawet – ucieka. Natychmiast po nim konno przejechał jeździec w zniszczonym stroju narzuconym na kolczugę. Każdy, kto się za nim obejrzał, zauważał też pochwę z półtoraręcznym mieczem przyczepioną do pasa. Natychmiast też rozpoznawał, kim jest prześladowca dziecka – jednym z Przeżartych. Na tunice widniał znak serca przebitego mieczem. Kilkanaście metrów dalej, ciągle się oddalając od konnego, biegł starszy człowiek, wykrzykując:
Zatrzymajcie jeźdźca! Zatrzymajcie go!
Wszyscy od razu poznali, że jest nietutejszy. Przeżartych nikt nie zatrzymywał. Mimo tego, że nikt mu nie pomógł, dalej krzyczał. Dalej liczył na pomoc. Może ktoś się zlituje. Nagle ulicę przeszył krzyk chłopca, a ludzie schowali się pod dachami swoich domów.
A starszy człowiek dalej biegł.

***

Jeździec wyjechał z miasta z pędzie sadzając chłopca z tyłu siodła. Ten był przerażony, skulił się na siedzeniu, niepewnie rozglądając dookoła. Zupełnie nie wiedział, co się dzieje. Był pewien jednego: został porwany, a porywacz budził w mieście strach – strażnicy rozsunęli się, gdy tylko zobaczyli jeźdźca. A może to dlatego, że pędził jak najszybciej, a oni nie chcieli zostać stratowani?
Zachwiał się, gdy koń nagle zahamował. Niesamowicie silna dłoń chwyciła go za ramię i zsadziła z konia. Postawiono go na ziemi. Byli przy lesie, dobre parę kilometrów od miasta. Sto metrów dalej stała karczma. W jej kierunku spoglądał jeździec, gdy nieznacznie błysnął miecz na tunice. Później chłopiec się dowiedział, że jeździec wysłał komuś sygnał myślowy, a brzmiał on: „Jestem z chłopakiem przy lesie, sto metrów przy karczmie. Chodź”.

***

Karczma była prawie opustoszała. Przy ławkach przylegających do ściany siedziały może trzy osoby leniwie popijające piwo. Przy innym stole siedziało czterech mężczyzn cicho rozmawiając przy kuflu piwa. Wyglądali na wojowników – do pasów dopięte mieli miecze, spod tunik prześwitywały kolczugi. Chłopiec chciał krzyczeć, ale uciszyło go lodowate spojrzenie porywacza. Ten wskazał stół, gdzie po chwili usiedli wszyscy troje. Ten, za którego sprawą tu przybyli, zamówił piwo.
Zastanawiasz się, kim jestem, starcze? - spytał chłodno.
W sumie tak. Porywasz chłopca, nikt cię nie zatrzymuje, potem wysyłasz mi dziwny sygnał myślowy. Ta cała sprawa jest co najmniej dziwna. - Opiekun małego wyzbył się już strachu.
Dodam jeszcze, że gdy wyjechaliśmy z zasięgu wzroku strażników, teleportowałem się prosto w miejsce, z którego wysłałem ci sygnał. - Urwał, by łyknąć piwo.
To tylko potwierdza, że chyba należą mi się jakieś wyjaśnienia. Bo chyba nie przyprowadziłeś nas tu po to, by zamordować w karczmie i zostawić nasze ciała ku... przestrodze? - nie mógł znaleźć lepszego słowa na koniec zdania.
Bystry jesteś. Bystry i pewny siebie. To dobrze. Tak, masz rację. Należą ci się wyjaśnienia. Na imię mi Garah... - nie dane mu było tego skończyć w tej chwili.
Jared, byłoby miło, gdyby nie sytuacja, w jakiej się spotkaliśmy. - wyciągnął dłoń. Garah uznał za stosowne ją uścisnąć. Wpatrywał się w Jareda przenikliwym wzrokiem. Ciekaw był, ile jego rozmówca się domyśli z tego spojrzenia.
Może by i było... W każdym razie, mogę, a właściwie muszę kontynuować przedstawianie się. Tak więc, na imię mi Garah. Jestem jednym z Przeżartych. Słyszałeś może o nas?
Nie za bardzo...
A więc, Przeżarci są ludźmi dziwnymi. Nie nazwiemy się nawet sprawną organizacją. Bardziej może pasuje może nawet określenie „odłam rasy ludzkiej” - z gorzkim uśmiechem na ustach obserwował zdziwienie na twarzy Jareda. Przerwał na minutę, spoglądając w stronę czterech wojowników i popijając piwo. W końcu podjął. - Prawdę mówiąc, jesteśmy niewolnikami. A czemu nazywamy się Przeżartymi?

Garah odgrzebał w pamięci odpowiednie wspomnienie, a po chwili powiedział na głos, co sobie przypomniał.

***

Dwudziestoletni Garah z jeszcze świeżą raną w kształcie półksiężyca na dłoni stał na klifie obok Alakbara. Spięty pod szyją płaszcz powiewał na silnym wietrze, dłoń osłonięta rękawicą spoczywała na rękojeści nowootrzymanego miecza półtoraręcznego. Druga rękawica chybotała się na sznurku przypiętym do pasa.
Teraz nie masz wyjścia. Musisz mi powiedzieć, co mam robić jako Przeżarty. - Garah odzyskał już pewność siebie, którą utracił podczas treningów. - Bo przecież nie mam być twoim ochroniarzem?
Nie. - Alakbar roześmiał się cicho. - Prawda może być okrutna. Możesz być pewien, że mimo wszystko masz szczęście. Inni panowie innych Przeżartych...
Panowie? - bez skrupułów przerwał swojemu „panu”. Musiał się dowiedzieć, o co w tym wszystkim chodzi, skoro i tak o reszcie jego życia zadecydowała ta niefortunna wyprawa do lasu.
Tak. Nie będę ukrywał – złapałem cię po to, gdyż potrzebuję pomocy w moich interesach. Mam na głowie wiele spraw, i zwykli najemnicy mi nie wystarczają... Nie będą potrafili służyć z takim oddaniem jak ty... Przeżarty...
A skąd przypuszczenie, że będę ci służył ci z oddaniem? - Garah wciąż nie do końca rozumiał, na czym polega bycie Przeżartym. Chyba w ogóle nie rozumiał.
Młody wojowniku... Jeszcze tak mało wiesz... Oczywiście, zaraz ci wytłumaczę.

Alakbar spojrzał w przestrzeń. Skierował wzrok ku miastu leżącemu w dole. Pięknie wyglądało skąpane w porannym świetle słońca, ogromne i majestatyczne. Po trzech minutach milczenia zaczął mówić.

Widzisz... Przeżarci nie są zwykłymi najemnikami. Wielcy magowie, tacy jak ja, łapią młodych i silnych ludzi, a następnie przeinaczają ich ciało, by było posłuszne pewnym zaklęciom, które utrzymują tychże ludzi w ryzach.
Świetnie. - Garah był poirytowany i załamany. - Czyli mam zmarnowane całe życie. Przez jeden wypad do lasu.
Zmarnowane? O nie... Musisz po prostu być posłuszny, a dostaniesz, czego będziesz chciał... - nie skończył. Zrozumiał, że nie go udobrucha.
Posłuszny! Ale czego ty będziesz ode mnie chciał? Mam stać i cię chronić? Nie wierzę! - Garah już krzyczał. Nie mógł się z tym pogodzić. Stanął na krawędzi klifu, rozłożył ręce. Spojrzał w niebo.
Skacz, jeśli wola. - Głos Alakbara dobiegał do niego jak przez mgłę. - Ale chwycę twego ducha i schowam go w Pustce, gdzie nie będziesz miał wzroku, słuchu ani dotyku. Będziesz sam ze swymi myślami. Do końca mego życia. A ja wydłużam swe życie różnymi czarami i zaklęciami.
Przeżarty opuścił głowę, ręce, cofnął się. Nadal patrzył w niebo. W przestrzeń.

***

Rozumiesz już? - Przeżarty patrzył pustym wzrokiem w pusty kufel piwa. - Mamy moc, siłę, i parę różnych nadnaturalnych umiejętności. Ale, zaprawdę, wolałbym być zwykłym człowiekiem, choćby biedakiem czy jakim zapracowanym chłopem. Uczucie, że gdy coś pójdzie nie tak, albo nie zdążysz wymusić tych pięciu usług w ciągu tygodnia, jest porażające...
Pięciu usług w ciągu tygodnia? - Jared znowu chciał dowiedzieć się czegoś o Przeżatych. Tak, był nietutejszy. W tym kraju wszyscy wiedzieli kim są podobni Garahowi.

***

Garah siedział w swoim pokoju. Przyswoił już to, co słyszał o Przeżartych. Minął tydzień od rozmowy na klifie. Był już gotowy na zadanie, jakie dostanie od swojego Mistrza. Tak się właśnie nazywało opiekunów ludzi takich jak on. Chociaż równie dobrze można było ich nazywać Dręczycielami albo Okrutnikami.
Nigdy nie znosił oczekiwania na coś, co odbywało się pierwszy raz, jak na przykład pierwsze polowanie – musiał czekać pięć godzin na powrót i przygotowanie się ojca. Co pięć minut wstawał do okna żeby zobaczyć czy przewodnik już wraca. Gdy wrócił, cieszył się jak mało kto. Tym razem wiedział, że nie będzie się cieszył. Nie miał pojęcia, co będzie musiał zrobić. W końcu usłyszał sygnał myślowy – podczas treningu nauczył się je odbierać.
„Przyjdź do mnie, czas wykonać pierwsze zlecenie.”
Garah ciężko wstał, wziął miecz ze ściany, założył tunikę, wreszcie rękawice. Rzuciła mu się w oczy blizna na spodzie dłoni. Podobno dzięki niej Alakbar mógł go odesłać w Pustkę w razie nieposłuszeństwa. Mówił, że jest łagodniejszy od innych Mistrzów, ale czy Garah mógł mieć pewność, że nie mówił tego po to, by go udobruchać? Nie mógł.
Trzeba było przyznać jedno – siedziba Alakbara była imponująca. Przechodząc korytarzem otoczony był przez przeróżne rzeźby i obrazy, a klamki były pozłacane bądź złote. Czuł zimno metalu, naciskając na przedmiot, który miał usunąć materialną barięrę między nim, a jego Mistrzem.

Trudno było powstrzymać cisnące się na usta westchnienie podziwu. Wokół wszystko było wypełnione złotem i ozdobami, ale nie cisnęło się na patrzącego, nie sprawiało wrażenie przepychu i nadmiaru. Wprost ideał. Idealny ideał.
Na fioletowej poduszce siedział Alakbar. Pogrążony w rozmyślaniach sprawiał wrażenie człowieka, który nie zauważyłby, gdyby tuż przed nim spadł smok. Przez chwilę Garaha kusiło, aby wydobyć miecz i błyskawicznie pozbawić życia swojego pana, ale czuł jakąś nieznaną mu nigdy wcześniej aurę potęgi wokół ubranego w czarną szatę czarnoksiężnika. Ciekawe, co robił?
Przeżarty postanowił cierpliwie czekać...
Długo to nie trwało. Coś jakby błysnęło wokół głowy władającego magią, a on wstał.
Jego sługa, a raczej niewolnik, przyklęknął na prawe kolano.
Nie musisz. Porozmawiajmy jak równy z równy, albo zleceniodawca z najemnikiem
W takim razie, słucham. Co mam robić? - Garah już się podniósł, ale nadal nie potrafił zmusić się do spojrzenia Alakbarowi prosto w oczy. Nie było określonego punktu, w który się wpatrywał, miał pusty wzrok, patrzył się w nieokreślone miejsce, ale gdyby ktoś chciał kierować się utworzyć linię prostą od oka, trafił by bardzo blisko amuletu w kształcie półksiężyca. Można by wziąć go za zwykłą ozdobę, jednakże była w tym samym kształcie co rana na dłoni Przeżartego.
Udaj się do miasta Slavery. Tam wymuś na pięciu ludziach, aby oddali ci część swej życiowej siły. Terroryzuj ich, przekup, to już twoja sprawa. W każdym razie, przez tydzień masz wziąć siłę od pięciu ludzi.
Tak zrobię. - Czuł szacunek wobec Mistrza, ale nie spodziewał się, że każe mu robić coś takiego. Wiedział jednak, że jeśli przez tydzień nie uzyska siły od pięciu ludzi, Alakbar odeśle go do Pustki. A tego nie chciał.
Ruszył więc do stajni, gdzie czekał na niego wierzchowiec. Niechętnie wsiadł na niego i wyjechał kłusem przez majestatyczną bramę posiadłości.

Jadąc gościńcem zauważył, że ludzie się od niego odsuwali poza trasę pozostawiając swe wozy, jakby bali się nie stratowania przez konia, ale jego samego. Nawet jadący konno odsuwali się na bok gościńca. Czyżby wyciąganie siły życiowej było aż tak straszne? Nie zastanawiał się nad tym. Wolał nie myśleć o tym, jaki ból sprawi ludziom.

Slavery nie można było nazwać miastem. Większa dziura zabita dechami – ot co. Całe wyglądały jak slumsy stolicy – większość budynków drewniana, często przypalone, wysokie i wąskie, stłoczone. Na ulicy niepodzielnie panowało błoto. Na chodnikach leżeli żebracy, wyciągając ręce do bogatszych przechodniów.
Miejscy strażnicy byli odziani w skórzane przeszywanice, w pochwach przypiętych do zdartych pasów kryły się krótkie miecze, a do ramion przypięte obite skórą drewniane tarcze. Garah zastanawiał się, czemu akurat tu miał wykonać swoje pierwsze zadanie.

Przejeżdżając przez miasto, rozglądał się szukając ofiary. Szkoda mu było atakować żebraków, poza tym zastanawiał się, jak na to zareagują strażnicy. Postanowił rozejrzeć się po mieście, w poszukiwaniu osób, które mógłby bezpiecznie okraść z mocy.

Hej, Przeżarty! - głos należał do barczystego strażnika.
O co chodzi?
Rozglądasz się za ludźmi, od których możesz wyciągnąć moc?
Tak... - Od razu można było rozpoznać, że Garah nie jest starym wygą. Poza tym, miał dopiero 20 lat.
Otóż, jest to całkowicie legalne. Mistrzowie wspomagają podczas wojen mocą żołnierzy i sami walczą.
Rozumiem. - Garah zeskoczył z wierzchowca. Uniósł dłoń na wysokość serca, wypowiedział zaklęcie, a następnie wystrzelił małą pocisk mocy o kształcie księżyca w serce strażnika. Ten na chwilę uniósł się w powietrze, okolice serca zajaśniały błękitną poświatą.

Po chwili wszystko zniknęło.
Dziękuję za informację.

***

Czułem wtedy uczucie niewyobrażalnej potęgi. Była to jednak potęga negatywna. Miałem wrażenie, że robię coś niezgodnego z naturą, sprzecznego prawom całego świata!
Jared nie odpowiedział. Chyba chciał słuchać dalej.
Było to okropne – kontynuował Garah – Nigdy już bym tego nie zrobił, gdyby nie to, że musiałem. Nie wiem, co mnie podkusiło, żeby zrobić to akurat na człowieku, który mi opowiedział o tym, jak prawo spogląda na Przeżartych.

***

Garah rozglądał się za ludźmi, którym nie zaszkodziłby zbytnio odbierając moc. Nie wiedział, jak dokładnie zareagował na to organizm strażnika, ale nie wyglądało to przyjemnie. Spojrzał się za siebie – ofiara wciąż była oszołomiona. Może... może można byłoby to wykorzystać przeciwko Alakbarowi?
Od razu pozbył się tych myśli. Nie zdołałby pokonać tak potężnego maga, wspomaganego siłą Przeżartych. Może kiedyś.
Większość ludzi w mieście to byli żebracy, a takich od razu wykluczał. Byli zbyt słabi, żeby im jeszcze szkodzić. Ciężko mu było nawet o takiej możliwości myśleć.
Nagle zobaczył szyld, dalej na wzgórzu, na którym wybudowano miasta. Spiął konia i pognał w tamtym kierunku.

***

Skoro to ci się tak nie podobało, i właściwie nie miałeś nadziei na zabicie Alakbara, to czemu nie rzuciłeś się z jakiegoś klifu, albo nie przebiłeś się mieczem?
Garah uśmiechnął się. Milczał przez minutę, a wreszcie odpowiedział:
Bo coś mnie trzymało przy życiu. Pierwszy element to to, że po prostu nie potrafiłbym zmusić się do takiego desperackiego czynu. Miałem wtedy 20 lat. Wciąż miałem nadzieję na wyzwolenie się, a w miarę jak rosłem w siłę, to nadzieja ta umacniała się. Właściwie, to jakiś czas temu ta nadzieja upadła, ale kiedyś...
Co się stało?
Garah znowu uśmiechnął się do wspomnień. Ciekawski był ten starzec...

***

Posiadłość Alakbara w nocy też wyglądała imponująco. Przede wszystkim dlatego, że była ogromna. W najwyższej wieży wciąż paliło się światło. Minęło dziesięć lat od czasu, gdy zawitał tam po raz pierwszy. Wtedy zakończył swe szkolenie, a następnie czarnoksiężnik przeteleportował ich obu na klif. Na klif po drugiej stronie. Nie było go stąd widać, mury wszystko zasłaniały. Mistrz Garaha wybudował swój dom na środkowym wzgórzu z trzech wyrastających z równin Gevanii. Na pozostałych dwóch królował las. Środkowe było dziwne – po trzech stronach łagodne podejście, z jednej klif. Pomiędzy środkowym, a tym, które leżało za posiadłością Alakbara leżało miasto. Nie wchodziło już na szczyt, ale mimo to imponowało. Roiło się w nim od budowli bogatych. Takie coś jak żebractwo tam nie istniało.
I co? - Z lasu wyszła Alleria, zapinając pas.
Nie powinno być trudno. Aż do pokoju Alakbara przejadę konno, normalnie odstawię konia do stajni i wejdę do jego komnaty, jak zawsze, gdy oddaję mu moc. Zrobię to, co zawsze, gdy wracam po łapaniu mocy.
Niegodna rzecz. - Nie musiała tego mówić. Garah wiedział to od początku. Dziwił się, że Alleria jeszcze nie poszła w dal, zapominając o nim bądź – rozsiewając otwartą pogardę wobec niego.
Powinno być łatwo.
Uważaj tylko przy Alakbarze. Użyj mikstur. Przydadzą ci się.
Będę pamiętał. - Garah zajrzał do magicznej torby. Było tam 6 buteleczek z różnymi napisami. Ukryte w takiej torbie nie ważyły nic, wyjęte wszystkie razem ważyły sporo.

Zsiadł z konia i pocałował Allerię w czoło na pożegnanie.
Uda mi się, zobaczysz.
Błyskawicznie wsiadł na konia i odjechał w kierunku posiadłości, żeby się nie wzruszyć. Żeby nie zawrócić.

Jak zwykle, wpadł przez bramę mijając strażników. Już ich nie zaskakiwało to, że w dowolnych porach dnia i nocy Garah wracał do domu. Alakbar ustanowił nocną zmianę, gdy zorientował się, że jego podopieczny wraca tak późno i nawet rozkaz wydany strażnikom, by nie wpuszczać go przed świtem go nie powstrzymuje. Dał więc sobie spokój.
Gdzieniegdzie płonęły pochodnie, oznaczając drogę. Teoretycznie była to posiadłość jednego człowieka. W praktyce trzeba było zapewnić wikt i dach nad głową wszystkim strażnikom, więc można było posiadłość nazwać obwarowaną wioską. Oprócz strażników Alakbar przyjął tu zwykłych wieśniaków, którym nie uśmiechała się wieczna harówka na farmie, a bali się gniewu swoich seniorów.

Powoli wjechał do stajni, podał lejce stajennemu i natychmiast wyszedł. Nie chciał tracić czasu. Poza tym, dziś roztaczał złą aurę. Wiedział to. Stajenny przyjął lejce szybko, jakby chciał, żeby Przeżarty jak najszybciej się oddalił.

Garah otworzył drzwi od wieży jak zwykle. Jak zwykle wspiął się bo wapiennych schodach. Jak zwykle otworzył drzwi do apartamentu, gdzie spali najlepsi Przeżarci służący Alakbarowi. Jak nie zwykle podszedł do Alakabara.
Powoli, cicho wyjął nóż ze zdobionej pochwy.
Czarnoksiężnik spał.
Ukląkł przy łóżku, otworzył torbę z eliksirami. Zaklęciem odkorkował jeden jedną butelkę, wypił zawartość, to samo zrobił z drugą i trzecią.
Wtedy miał wrażenie, że Alakbar uchylił powieki.
Wychylił rękę za ramię, następnie uniósł ją w górę...
Był pewien.
...wypuścił nóż...
Alakbar nie spał.
...a komnatę zatopiło przerażające światło.

***

Biel czy czerń?
Światło czy ciemność?
Chwała czy pogarda?
Miłość czy nienawiść?
Życie? Czy śmierć?
Nie wiedział. Nie mógł wiedzieć.

***

Alakbar spojrzał na ledwo oddychającego Garaha leżącego u jego stóp. Prawa ręka, na której znajdowała się blizna umożliwiająca odebranie mocy bądź odesłanie w Pustkę, wciąż pulsowała i świeciła jasnym, białym światłem. Strzepnął resztki czarnej mocy z dłoni i uniósł nieruchome ciało Garaha. Jego oczy były wpatrzone w nieznany punkt w pokoju.
Torba zsunęła się z ramienia.

***

Wokół nie było nic. Zupełnie. Tylko myśli. Samotność. Nie widział nic. Nie słyszał nic. Nie czuł nic.
Pustka.
Dokładnie tak opisywał ją Alakbar. Najgorsza kara, jak może spotkać Przeżartego. W irytującej samotności z myślami, zastanawiał się, czy Alleria wie o jego porażce...
Cały czas czuł obezwładniającą bezsiłę, pustkę i strach. Spróbował wprawić siebie w coś na kształt snu... Nie udało mu się.
Do końca życia Alakbara...
… w niekończącym się czasie oczekiwania...
… na co?
A potem koniec wszystkiego. Nawet myśli nie będzie.

***

W takim razie, jak się wydostałeś? - Jared był zdziwiony. Nie krył tego. Wyraźnie domagał się odpowiedzi.
Cóż... Alleria. - urwał, by podjąć ponownie po pół minucie – Nie powiedziała mi wszystkiego.
Jared opuścił głowę, by po chwili ją podnieść. Słuchał dalej opowieści Przeżartego.

***

Poczuł, że coś go ciągnie. Dziwne uczucie, jakby ktoś ciągnął go za wszystkie części ciała jednocześnie.
Mimo tego, że stracił zmysł dotyku, poczuł ból.
Mimo tego, że stracił zmysł wzroku, zobaczył światłość.
Mimo tego, że stracił zmysł słuchu, usłyszał rozleniwioną, ale radosną muzykę.
Potem ból zniknął. Światłość zmieniła się w magiczny las, gdzie wszystko było możliwe. A muzyka pozostała.
Rozpoznał dźwięk fletu. Melodia była tak słodka, tak przyjazna, że miał ochotę położyć się na trawie i leżeć tak już przez wieczność.
Czemu nie?
Zauważył, że nie ma na sobie miecza, noża ani żadnej innej broni, którą miał, gdy zaatakował Alakbara.
Torby z miksturami też brakowało.
Ale to nie miało znaczenia. Położył się pod wielkim dębem i leżał. Czuł aurę bezpieczeństwa. Wiedział, że tutaj nic mu się nie stanie. Wolny od Alakbara, wyciągania mocy...
W pewnej chwili – po miesiącu, dniu, czy chwili – nie miał pojęcia, usłyszał dźwięk fletu gdzieś w oddali. Ciągle się przybliżał. Podeszła do niego kobieta z fletem. Owinęła się skórą zwierzęcą przebarwianą na czarno. Nie miała butów.
Grała piękną melodię. Wsłuchał się i rozmarzył. Miał wrażenie, że widzi przyszłość...
On na koniu wjeżdżający do wielkiego miasta, gdzie ludzie się go bali...
On na koniu goniący małego chłopca...
On popijający piwo w karczmie siedzący naprzeciw starszego człowieka z łysinką...
Melodia trwała dalej. Garah słuchał leżąc oparty o drzewo, z półprzymkniętymi oczyma.
Chyba był na skraju granicy świadomości i snu, bo prawie nie usłyszał słów flecistki
Garahu... Przeżarty... Jeszcze nie umarłeś... Masz jeszcze parę rzeczy do zrobienia na tamtej stronie.
A ty? Kim jesteś? - rozbudził się już całkowicie. Teraz, pytając, bawił się trawą.
Śmiercią. Musisz wrócić na tamten świat. Bo jeszcze nie umarłeś.
W takim razie, powiem ludziom, że Śmierć jest piękna.
Śmierć skinęła głową w geście „wiesz, co masz robić”.
A potem las zniknął, a Garah poczuł twardą podłogę pod stopami.
Zanim las Śmierci zniknął, zauważył nową istotę dopiero przybyłą do zaświatów.

***

Podłoga smakowała zimną śmiercią. Garah leżał brzuchem na podłodze, przy łóżku Alakbara. Usta przyłożone do drewna czuły niewypowiedziane zimno tego pokoju. Cisza była straszna. Pożarty nie wiedział, co robić.
Leżał tak przez pięć minut. Nic nie słyszał. Postanowił wstać. Podniósł torbę z miksturami. Zauważył, że całą broń ma przy sobie.
Ciszę przerwał syk dobywanego miecza. Nie czuł się tu bezpiecznie. Teraz i nigdy. Żadnego miejsca nie mógł nazwać domem. Jego życie polegało na zabijaniu w sobie strachu. I odbieraniu tego strachu innym...
Zszedł powoli po schodach. Miecz w gotowości, był gotów zabić każdego, kto przejawiałby wobec niego agresję.
Nie było okazji. Gdy wyszedł z wieży, zauważył ciało Allerii leżące w błocie jak porzucony płaszcz niewart złamanego miedziaka. Miecz zakłócił delikatną strukturę błota, Garah przyklęknął przy nieżywej dziewczynie.
Zapłakał.
A za nim pojawił się Alakbar.
Zaatakowałeś mnie. A to się źle kończy.
Za... Zabiłeś ją?
Tak. Przeszkadza ci to? - Garahowi to nie przeszkadzało. Wręcz poczuł ulgę.
Nie. Dlaczego ona? Dlaczego nie ja?
Ona mówiła to samo. Tyle że...
Jej nie mogłeś odesłać w Pustkę. Czemu?


***

Właśnie, czemu? - Jared nie krył się ze swoim zdziwieniem. - Przecież ty możesz odsyłać nieposłuszne ofiary.

Garah spojrzał się w bok, ku czterem mężczyznom siędzącym przy jednym stole. Byli cisi. Za cisi.
Podjął przerwaną opowieść.
- On może nadawać moc odsyłanie w Pustkę. Ja mogę odsyłać w Pustkę. Muszę mieć znak na ręcę. On ma swój, znak Pana. Ja mam znak Sługi. Starożytne pisma. - litery mają magiczne właściwości. I – w Pustkę może odesłać tylko Przeżartego

***

Garah podniósł się z klęczków.
Skoro już ją zabiłeś, to mnie nie będziesz zabijał? Jestem ci potrzebny, tak? - nadzieje na przetrwanie w tej postaci miał nikłe. Przepełniał go strach. Przepełniał go ból psychiczny, większy niż zadany najcięższym toporem. Ale nie czuł nadchodzącej w butach siedmiomilowych Śmierci. Żył. Wiedział, że Alakbar go nie zabije. Ale nie wiedział, co mu zrobi. Więzienie? Pustka? Kaźń?
Udasz się do Everstay. Tam znajdziesz ofiary. Żądam dwudziestu.

***

Wtedy już wiedziałem, co zrobię. Wiesz, o co mi chodzi?
Jared pokręcił głową w niemym strachu. Myśl dopiero się w jego głowie formowała. Nie był w stanie uwierzyć, że ktoś może tego chcieć.
Garah wstał. Wyciągnął nóż z pochwy, obrócił rękojeścią ku Jaredowi.
Jeśli poderżniesz mi gardło i oddzielisz głowę od ciała, umrę a moja dusza zostanie unicestwiona. To jedyny sposób na moją wolność.
Błagalne spojrzenie.
Chłopiec spał na ławce.
Wyjdźmy.

***

Był wieczór. Kolejny dzień odchodził w złocistej poświacie zachodu. Za karczmą „Przyleśna” stało dwóch mężczyzn. Jeden – doświadczony wojownik, z półtoraręcznym mieczem przy pasie, peleryną powiewającą na wietrze. Drugi – zwykle pogodny starszy mężczyzna, z wyraźnie zarysowanym brzuszkiem. Teraz poważny jak sama Śmierć, gdy odbiera istnienie kolejnej ziemskiej istocie. A pod ścianą siedzi trzeci. Chłopiec.
Drugi trzymał w ręce nóż. Pierwszy rozłożył ręce w geście upadku i oddania się.
Nie tak szybko, panowie. - I cały mistycyzm diabli wzięli.
W drzwiach stało czterech zawadiaków z karczmy. Wszyscy mieli bastardy w dłoniach, poza jednym, który dzierżył łuk.
Wiem, kim jesteście. - zasyczał dobywany miecz. Zasyczała złość. Zasyczał strach. I wszystko skumulowało się w jedno uczucie. W jedno mordercze uczucie. W jedną fascynację. W jeden fanatyzm. Fanatyzm i fascynację zabijania tych, którzy przerywają plany. Plany muszą być dokończone.
Garah rzucił się w śmiertelnym tańcu na tego z łukiem. Nie zdołał. Wbił się w dobyte z ziemi tarcze. Musieli wbić je przed walką. Zaszurał miecz. Ale to nie mogło go w tej chwili zatrzymać. Zmienił plany, tnąc szeroko, na odlew.
Chłopak uciekł do opiekuna. Obaj patrzyli na walkę z przerażeniem. Nie widzieli jeszcze Gniewu i Strachu działających razem w jednym ciele. Nigdy.
Ten z łukiem uniósł ręce, zaświecił znak Sługi na wnętrzu dłoni.
Zadziałała mordercza siła Strachu. Garah o Lśniących Dłoniach odbił się od tarczy, skoczył ponad głowami i ciął prosto w dłoń.
Krew przyozdobiła trawę. Razem z dłońmi. A po chwili dumnie wyprostowane źdźbła trawy ugięły się pod ciężarem wykrwawiającego się człowieka.

***

Cios, parada, unik. Obrót i kolejny sztych. I kolejna parada i unik. I tak w kółko, i w kółko, i w kółko. By w końcu zabić wrogów. Oczyścić widok.
Uspokój się!
Nie! Nigdy! Zniszczę ich!
Opanuj się!
Morderczy opór. Przełamany Gniewem. I rozkosz przerywania kręgów szyjnych.
Nie! To tylko najemnicy!

***

Zabija, jakby go coś opętało. Prawda, Jaredzie?
Kim jesteś? - Milczenie.
Znasz mnie z opowieści Garaha.
Alakbar?
Tak...
Gniew i Strach. Strach pochodzi od Przeżarcia. Nadaje siłę do zabijania, pozwala mordować w nieskończoność.
Aż nie zabraknie tych, którzy mogą zagrozić Strachowi.
Decyzja należy do ciebie. Od ciebie zależy, czy pozwolisz mu wygrać, czy pozwolisz mu przegrać. Pozwolisz mu umrzeć? Odejść w Czerń?
Pragnął tego!
Nie wiedział, że może umrzeć jak Alleria...
Jeden cios...
Tylko jeden...
Decyzja należy do mnie.
Chłopak i tak już dużo widział. Bo tylko to cię martwi, prawda? Patrz, z jakim zafascynowaniem przygląda się rzezi.
Fascynuje się Gniewem i Strachem.
Jeden cios...

***

Garah poczuł, jakby coś się w nim urwało. Cofnął się, spojrzał na swą dłoń. Znak Sługi zniknął.
Zawadiaka wyszczerzał się do niego w szyderczym uśmiechu.
Były Przeżarty zasłonił się dłonią, spojrzał w lewo.
Alakbar osuwał się na ziemię... W jego piersi tkwił nóż Garaha. Jego wyjęcie nic by nie dało. Było niemożliwe.
Widział, jak Jared odwraca głowę.
I wtedy poczuł niesamowity ból. Stracił dłoń, palec rąbnął go w czoło.
Zadziałał Gniew. Uchylił się przed kolejnym ciosem, skoczył w prawo, dobiegł do ściany.

***

Karczmarz nie chciał wiedzieć, co się dzieje na zewnątrz. Siedział pod szynkwasem i ocierał czoło chustką. Potem wyjdzie i posprząta. Teraz będzie czekał, aż się uciszy.

***

Bastard przygwoździł mu ramię do ściany. Teraz Śmiercią był zawadiaka, który rąbnął go pięścią w twarz.
Nagle uświadomił sobie, że Śmierć z lasu wyglądała zupełnie jak Alleria.
Ze wspomnień wyrwał go ćwiek wbijający się w czoło. A potem...

***

Trzymał w ręku swój pierwszy nóż. Dziesięcioletnia twarz chłopca promieniała od radości. Zamachnął się, odskoczył, pchnął.

***

Nieruchomiał... Stawał się częścią ziemi, częścią tej ściany...

***

Krążył po całym pokoju z łukiem. Czekał na ojca, mieli razem ruszyć na pierwsze polowanie Garaha. Tak! Nadchodził!

***

Nogi stały się waciane, zaczęły drżeć, by po chwili się poddać i dotknąć krwistej trawy. Podparł się ręką.
Nagle poczuł nagły, straszliwy ból w okolicy zęba i ujrzał odsuwającą się stopę.

***

Rana bolała. Rozciął sobie dłoń, gdy potknął się prosto na kamień. Nagle, usłyszał kroki za swoimi plecami.
Garahu, uspokój się. Nie zrobię ci krzywdy. Bądź moim sługą.
Bądź moim sługą... moim sługą... sługą... ugą... gą... ą...
Jak szał, jak amok, ogarniało go szaleństwo.
Będę twoim sługą.
Uniósł się w powietrze, poczuł zimny powiew wiatru.
On zabił ci rodzinę...
Będziesz tego żałować...

***

Żałuję... - wyszeptał resztkami sił, które mu jeszcze pozostały. Wypluł wyłamane zęby. Całe usta zalewała mu krew. Ręka drżała, dopóki silne kopnięcie nie pozbawiło jej siły. Wyrżnął głową w pas bezdłoniastego martwego zawadiaki. Au.
Zabij mnie – bezsilny głos, bezsilne ciało już nic nie mogły zdziałać.
Życzenie zostało wypełnione.
Najpierw poczuł, że coś mu wpija się w kark. Później usłyszał chrobot gruchotanych kości. A potem już nic nie czuł.
Nic nie słyszał.
Nic nie widział.
Niczym nie oddychał.
Po prostu umarł...

***

Tunika zaszurała, gdy położono jej właściciela na czarnej ziemi, gdzie miał spocząć na wieki. Dłonie znalazły spoczynek na piersi, miecz pod nimi.
Jared wziął się za zakopywanie grobu. Gdy skończył, rzucił łopatę w las i zasalutował.
Żegnaj, Garahu. Obyś tam, w Lesie Śmierci, nie zaznał Przeżarcia.
Gdy się odwrócił, wydało mu się, że w świetle zachodzącego słońca widzi schludnie ubranego Garaha jedną ręką obejmującego Allerię w talii, a drugą mu machał.
Uśmiechał się.

***

Grób na skraju lasu nie wyglądał źle. Wyglądał jak grób wojownika poległego na wojnie, w imię wartości, których od zawsze bronił. Kiedy karczmarz nazajutrz rano wyszedł się przejść – bał się wyjść wieczorem – zamiast go rozkopać, złożył hołd poległemu. Bo tak nakazywała tabliczka.
„Złóż hołd bohaterowi samego siebie, który potrafił w imię własnych wartości poświęcić swoje życie. I zastanów się, czy ty byś potrafił...”
Karczmarz nie potrafiłby.
Ok, przyznam się, że nie przepadam za hard fantasy, a ta na taką wygląda (wiadomości myślowe - na szczęście w pewnym momencie zniknęły), magowie itp.
Przyznam także, że sama idea - porwany za młodu, zmieniony w człeczego mutanta, a nawet imię bohatera nasunęły mi pewne skojarzenia...
Przyznam się, że dość ciężko mi się to czytało bez myślników przed dialogami… no i nie ułatwiała tego nieco „szarpana” akcja…
Ale przyznam się także że całość opowiadania wywarła na mnie bardzo dobre wrażenie. Kilka bardzo ciekawych przemyśleń i metafor, nie wspominając o samej końcówce (cytat na mogile). Pomysł mimo początkowych podejrzeń okazał się być dość oryginalny, próba ucieczki nawet za cenę życia.
Co do mojego zwyczajowego już czepiania się.
Poza tymi dialogami, o których już pisałem:
„Natychmiast po nim konno przejechał jeździec w” – brzmi jakby jeździec przejechał po chłopcu, może w „ślad za nim”?
„skulił się na siedzeniu” – jeśli już to chyba raczej siodle, po drugie, dodatkowych, niekoniecznie chętnych do przejażdżki delikwentów przewieszało się raczej przez łęk siodła przed jeźdźcem. Inaczej wspomniany delikwent mógł mniej lub bardziej celowo zeskoczyć po prostu z konia.
„ W jej kierunku spoglądał jeździec, gdy nieznacznie błysnął miecz na tunice” – tu ten błysk na mieczu… ale to możliwe że to tylko mi nie pasuje.
„przed nim spadł smok.” – może zaryczał, zionął ogniem lub coś takiego, czemu smok miałby spaść.
„ niego odsuwali poza trasę pozostawiając” – tu zrozumiałem dopiero po kolejnym zdaniu. Może „usuwali się z drogi”, ta trasa…
„odsuwali się na bok gościńca” – imho – raczej zjeżdżali za pobocze gościńca. Po drugie, gościniec to raczej nie w mieście.
„a do ramion przypięte obite skórą drewniane tarcze” – tu chyba „mieli” brakuje, ze zdania to nie wynika.
„leżało za posiadłością Alakbara leżało miasto.” – tu chyba po korekcie jedno „leżało” się ostałoVery Happy
„Roiło się w nim od budowli bogatych” – nie bardzo rozumiem. Jeśli to „bogate budowle” (btw – dość nieszczęśliwe określenie) to szyk mylący, jeśli chodzi o domy ludzi zamożnych to „budowle” odstają.
„rozsiewając otwartą pogardę wobec niego.” – hu mmm… brzmi to…. Chyba sam widzisz…
„ Zaklęciem odkorkował jeden jedną butelkę” – jeden/jedną Smile coś po korekcie chyba. No i to numerowanie…
„dźwięk fletu gdzieś w oddali. Ciągle się przybliżał. Podeszła do niego kobieta z fletem.” – powtórzenie „fletu” i czy ta muzyka nie pojawiła się wcześniej?
„Chyba był na skraju granicy świadomości i „ – zakładam, że to kolejna postkorekta, naprawdę nie wiem co to „skraj granicy” czegokolwiek.
„Garah spojrzał się w bok” – chyba nadmiarowe „się”
Pustkę może odesłać tylko Przeżartego – brak „w”?
„Przepełniał go ból psychiczny, większy niż zadany najcięższym toporem.” – ból psychiczny ciężko zadać toporem, a ból taki zwyczajny zadają raczej ciosy lub rany to tymże narzędziu.
„Wszyscy mieli bastardy w dłoniach, poza jednym, który dzierżył łuk.” – to „wszyscy” – może po „prostu trzej mieli bastardy a jeden…”
„Bezdłoniastego” – razi ta nowomowa.
Jak zwykle nie czepiam się ort i interpunkcji, ale w przypadku tej ostatniej nawet mi coś nie grało. Widać że opowiadanie jest chwilami „nierówno” pisane, czasem z polotem, czasem dość topornie. U mnie ten sam problem. Rozwiązania nie znam, może po jakimś czasie przemyśleć te „cięższe” fragmenty.
Ocena… 8/10 – sporo błędów i ten początek, no i dialogi (po raz 3) … potem było już coraz lepiej.
Hm... Opowiadanie zacząłem pisać w wakacje, skończyłem niedawno, stąd niespójność (np. wiadomości myślowe).
Błędy, które wymieniłeś, są błędami i wynikają z mojej nieuwagi ew. nieudolności ;/
O szlag - nie ma myślników przed dialogami. Cholera. Cóż, mam nadzieję, że to nie przeszkadza tak bardzo