20-06-2013, 10:39
Matematyka zapowiadała się jak zwykle nudno. Pani gdzieś poszła, chyba po dziennik, a my siedzieliśmy już niemal wypoczęci od kończącego się roku szkolnego. Nagle jednak otworzyły się drzwi, a wszyscy niczym w kościele zwrócili oczy w tę stronę. Chwiejnym, jakby udawanym przegranego, krokiem wtoczył się Emil.
- Co się tak g… apicie, jakbyście nigdy nie widzieli człowieka? Co?
Uczniowie spojrzeli po sobie wcale nie ukradkiem, słychać było śmiechy.
- Zamknijcie ryje, szmaty!
W końcu jedna z tych odważniejszych ustami dziewcząt zadała to pytanie.
- Co ty ćpałeś?
- Taaak. Jeszcze w życiu tak dobrze mi nie było… ha ha…
- Usiądź sobie. - Prosto i groźnie orzekł Jarek.
Emil podszedł do niego, wskazując nań palcem.
- Bo co mi zrobisz? Postraszysz swoją muskulaturą, na którą lecą te tapety? Ha ha… nie rozśmieszaj mnie, nic mi nie możesz zrobić - wrócił przed tablicę. – Krzywda wcale nie boli. Tylko… przemija. Dokuczasz Dawidowi, bo jest słabszy niż ty. Rozpieszczała go matka. Zabij jego matkę, jeżeli przeciwstawiasz się łagodnym poglądom. A, tak… Wy wszyscy porąbańcy wielbicie niebezpiecznych tyranów z kaloryferami na torsie! Ale was popieprzył system wartości!
Brwi społeczności klasowej się uniosły.
- Rodzice wam każą nie marnować tytułu nazwiska, ścigacie się w jakichś cyferkach w jakimś… pieprzonym dzienniku. Tak naprawdę kocham was jak psy!
Milczenie wskazywało na chęć zapadnięcia się pod ziemię. Twarze stały się czerwone.
- Sądzenie jednego przez drugiego człowieka jest ścieżką głupot – bełkotał, zmieniając miejsce pobytu - Prawda, Piotrek?
W jego oczach było coś nieziemskiego. Zwrócił się do całej klasy.
- Ten moherowy krasnal myśli, że jak będzie myślał inaczej niż wy, to go polubicie! Co za świr! Ha ha ha! Zmęczyło mnie to kłamanie i napinanie mięśni. Schematy wpajane od dziecka z pokolenia na pokolenie. Znałem innych bliźnich. Moi bracia popełnili samobójstwa. Rozmawianie z wami to całowanie babci klozetowej. Młodzież tak bardzo lubi przekraczać granice. Mówią „OMG”, nawet skrócili Boga, rozumiecie? Tacy pobożni młodzi zdolni Amerykanie urodzeni w Polsce.
Zachwianym krokiem podszedł z powrotem do tablicy i wziąwszy kredę zaczął pisać:
- Tu będzie SYSTEM, po lewej PRACOWNICY, a to wszystko łączy się we wspólnym punkcie NIENAWIŚĆ. O, coś tryska ci z oczu, kupo mięsa.
- Opanuj się, człowieku…
- To ty się opanuj! Dekalog, prawa, sprawiedliwości, urzędy wymyślone zostały by was kontrolować! Moim zdaniem jakieś normy i zasady powinny być, ale ludzie zaczęli biec po więcej banknotów. A banki już zbankrutowały, więc… zaczęli się zabijać. Wy też tak macie, co? Oddycham w piątek, w sobotę płuca mi się poszerzają z ochoty na zrobienie czegoś więcej i pojawia się powinność, by w niedzielę jak kapeć stłumić oddech przed strachem poniedziałku i smarowania chleba masłem. Może i jestem chory psychicznie, chyba tak… albo wy wszyscy nie potraficie spojrzeć na to z innej strony niż was nauczyły autorytety palące trawę.
Wlazł na ławkę, po czym otworzył okno.
- Może… ja was nienawidzę! Wsadźcie mnie do kliniki, tak! Do zakonu, gdzie będzie panował spokój i porządek… ja chcę… się wyspowiadać komuś innemu… niż wy, popieprzone gnojki z uszami ze szkła…
W źrenicach pojawił się lęk przed wypadnięciem rówieśnika przez okno. Mimo to nikt nie działał.
- Jesteście tak paskudni… układacie się na zbrukanym krwią prześcieradle w znak zapytania. Życie jest dziwniejsze od czasu świadomości śmierci do czasu śmierci. He… chyba nadwyrężyłem sobie pośladki od ciągłej aktywności siedzeniowej… zabijałem klikając… nieraz oberwałem jak chmura. Młody buntownik sumienia, głupek. Czy masz czasami ochotę nabić szmaty w butelkę, wyprowadzić wszystkich w pole i rzucić koktajl Mołotowa? Och, taaak… Chętnie popatrzyłbym na wasze palące się zwłoki. Nie jestem socjopatą.
Zamknął okno. Niebo odetchnęło z ulgą. Zapanowała jeszcze większa i bardziej wymowna cisza. Oparł się o parapet, półsiedząc na ławce pokornej dziewczyny.
- Walka o komfortową przyszłość? Walka o walkę. Wyprodukowaliśmy sumienie, wyprodukowaliśmy godność. Świat to jedna duża fabryka. Jesteśmy codziennymi składnikami. Jesteśmy codziennym rozmyślaniem. Każdy jest chory psychicznie na swój sposób. Tabletki na zazdrość? Wszystko jest zależne, względne, perspektywiczne. Przykro, co? Ale jest i pozytywny akcent - nie ma się czym przejmować. Nie chce mi się przepisywać komentarzy. Połączone uczucia? zbudują kopułę. Pajączki na szybie są ciekawe.
Teraz już nikt nie rozumiał tej sałaty słownej.
- Co za strach? Wy gnidy… Ty, Danielu jesteś mendą społeczną, która wykańcza psychicznie i myśli, że jak z pokorną twarzyczką i haniebnie plastikową aureolą wykończy wszystkich wrogów, to będzie tonął w luksusach i pod koniec zrozumie, że bez dzielenia się z innymi to złoto jest gównem i nie ma znaczenia. Narzekacie na okrąg waszych pragnień i chcecie, aby panował pokój, ale czynicie krzywdę, "bo każdy tak robi". Boicie się przyznać, że jesteście wrażliwi - wstyd przed wiarą. Co to za naród?
Poczekał chwilę.
- Tak więc, reasumując... wszystko jest po coś. Zbliża się ten moment. Och tak, czuję to w kończynach… pieprzyć żal, nie przyda mi się… tylko minutkę… zbuduję sobie mostek, a smutek posłuży jako poręcz… niech żyje życie.
Upadł. Milczenie zadudniło w uszach. Glukagen śpi w tornistrze. Cukier w kieszeniach.
- Co się tak g… apicie, jakbyście nigdy nie widzieli człowieka? Co?
Uczniowie spojrzeli po sobie wcale nie ukradkiem, słychać było śmiechy.
- Zamknijcie ryje, szmaty!
W końcu jedna z tych odważniejszych ustami dziewcząt zadała to pytanie.
- Co ty ćpałeś?
- Taaak. Jeszcze w życiu tak dobrze mi nie było… ha ha…
- Usiądź sobie. - Prosto i groźnie orzekł Jarek.
Emil podszedł do niego, wskazując nań palcem.
- Bo co mi zrobisz? Postraszysz swoją muskulaturą, na którą lecą te tapety? Ha ha… nie rozśmieszaj mnie, nic mi nie możesz zrobić - wrócił przed tablicę. – Krzywda wcale nie boli. Tylko… przemija. Dokuczasz Dawidowi, bo jest słabszy niż ty. Rozpieszczała go matka. Zabij jego matkę, jeżeli przeciwstawiasz się łagodnym poglądom. A, tak… Wy wszyscy porąbańcy wielbicie niebezpiecznych tyranów z kaloryferami na torsie! Ale was popieprzył system wartości!
Brwi społeczności klasowej się uniosły.
- Rodzice wam każą nie marnować tytułu nazwiska, ścigacie się w jakichś cyferkach w jakimś… pieprzonym dzienniku. Tak naprawdę kocham was jak psy!
Milczenie wskazywało na chęć zapadnięcia się pod ziemię. Twarze stały się czerwone.
- Sądzenie jednego przez drugiego człowieka jest ścieżką głupot – bełkotał, zmieniając miejsce pobytu - Prawda, Piotrek?
W jego oczach było coś nieziemskiego. Zwrócił się do całej klasy.
- Ten moherowy krasnal myśli, że jak będzie myślał inaczej niż wy, to go polubicie! Co za świr! Ha ha ha! Zmęczyło mnie to kłamanie i napinanie mięśni. Schematy wpajane od dziecka z pokolenia na pokolenie. Znałem innych bliźnich. Moi bracia popełnili samobójstwa. Rozmawianie z wami to całowanie babci klozetowej. Młodzież tak bardzo lubi przekraczać granice. Mówią „OMG”, nawet skrócili Boga, rozumiecie? Tacy pobożni młodzi zdolni Amerykanie urodzeni w Polsce.
Zachwianym krokiem podszedł z powrotem do tablicy i wziąwszy kredę zaczął pisać:
- Tu będzie SYSTEM, po lewej PRACOWNICY, a to wszystko łączy się we wspólnym punkcie NIENAWIŚĆ. O, coś tryska ci z oczu, kupo mięsa.
- Opanuj się, człowieku…
- To ty się opanuj! Dekalog, prawa, sprawiedliwości, urzędy wymyślone zostały by was kontrolować! Moim zdaniem jakieś normy i zasady powinny być, ale ludzie zaczęli biec po więcej banknotów. A banki już zbankrutowały, więc… zaczęli się zabijać. Wy też tak macie, co? Oddycham w piątek, w sobotę płuca mi się poszerzają z ochoty na zrobienie czegoś więcej i pojawia się powinność, by w niedzielę jak kapeć stłumić oddech przed strachem poniedziałku i smarowania chleba masłem. Może i jestem chory psychicznie, chyba tak… albo wy wszyscy nie potraficie spojrzeć na to z innej strony niż was nauczyły autorytety palące trawę.
Wlazł na ławkę, po czym otworzył okno.
- Może… ja was nienawidzę! Wsadźcie mnie do kliniki, tak! Do zakonu, gdzie będzie panował spokój i porządek… ja chcę… się wyspowiadać komuś innemu… niż wy, popieprzone gnojki z uszami ze szkła…
W źrenicach pojawił się lęk przed wypadnięciem rówieśnika przez okno. Mimo to nikt nie działał.
- Jesteście tak paskudni… układacie się na zbrukanym krwią prześcieradle w znak zapytania. Życie jest dziwniejsze od czasu świadomości śmierci do czasu śmierci. He… chyba nadwyrężyłem sobie pośladki od ciągłej aktywności siedzeniowej… zabijałem klikając… nieraz oberwałem jak chmura. Młody buntownik sumienia, głupek. Czy masz czasami ochotę nabić szmaty w butelkę, wyprowadzić wszystkich w pole i rzucić koktajl Mołotowa? Och, taaak… Chętnie popatrzyłbym na wasze palące się zwłoki. Nie jestem socjopatą.
Zamknął okno. Niebo odetchnęło z ulgą. Zapanowała jeszcze większa i bardziej wymowna cisza. Oparł się o parapet, półsiedząc na ławce pokornej dziewczyny.
- Walka o komfortową przyszłość? Walka o walkę. Wyprodukowaliśmy sumienie, wyprodukowaliśmy godność. Świat to jedna duża fabryka. Jesteśmy codziennymi składnikami. Jesteśmy codziennym rozmyślaniem. Każdy jest chory psychicznie na swój sposób. Tabletki na zazdrość? Wszystko jest zależne, względne, perspektywiczne. Przykro, co? Ale jest i pozytywny akcent - nie ma się czym przejmować. Nie chce mi się przepisywać komentarzy. Połączone uczucia? zbudują kopułę. Pajączki na szybie są ciekawe.
Teraz już nikt nie rozumiał tej sałaty słownej.
- Co za strach? Wy gnidy… Ty, Danielu jesteś mendą społeczną, która wykańcza psychicznie i myśli, że jak z pokorną twarzyczką i haniebnie plastikową aureolą wykończy wszystkich wrogów, to będzie tonął w luksusach i pod koniec zrozumie, że bez dzielenia się z innymi to złoto jest gównem i nie ma znaczenia. Narzekacie na okrąg waszych pragnień i chcecie, aby panował pokój, ale czynicie krzywdę, "bo każdy tak robi". Boicie się przyznać, że jesteście wrażliwi - wstyd przed wiarą. Co to za naród?
Poczekał chwilę.
- Tak więc, reasumując... wszystko jest po coś. Zbliża się ten moment. Och tak, czuję to w kończynach… pieprzyć żal, nie przyda mi się… tylko minutkę… zbuduję sobie mostek, a smutek posłuży jako poręcz… niech żyje życie.
Upadł. Milczenie zadudniło w uszach. Glukagen śpi w tornistrze. Cukier w kieszeniach.