26-05-2013, 00:03
Viktor zasnął, gdy tylko przyłożył głowę do poduszki. Jego równomierny oddech, zmuszał Joannę do walki z mdłościami. Materac unosił się i opadał niczym kolejka górska w wesołym miasteczku. Wdech – w górę, wydech – w dół.
A do tego to mleko... już czuła zapach porannej porcji, którą Wiktor wychodząc do pracy, postawi obok łóżka.
Joanna nie znosiła mleka.
Ostrożnie poprawiła poduszkę. Wiktor spał czujnie. Jak chirurg. Co wieczór, gdy wchodziła za nim do sypialni, obiecywała sobie, że mu powie, potem patrzyła jak zasypia i wyznanie czekało do jutra. Jutro przychodziło i odchodziło już od tygodnia. A ona nie mogła spać.
Westchnęła głośno. Kolejka zatrzymała się na chwilę. Ręka Wiktora powędrowała do jej nadgarstka i mierzyła puls.
- Źle się czujesz? – zapytał.
- Nie przynoś mi więcej mleka – powiedziała, naciągając kołdrę.
- Ależ, kochanie… – westchnął i uspokojony wynikiem badania, odwrócił się na bok.
Joanna mogła zacząć odliczanie. Zanim dojdzie do dziesięciu, materac znów będzie falował. Sześć, siedem. Osiem. To był ostatni moment.
- A skoro już rozmawiamy… Zabiłam ją.
Wiktor usiadł na łóżku. Zapalił lampkę i sięgnął po okulary.
- Kogo? – w jego oczach nie było śladu snu. Był gotowy. Do operacji. Do życia. Do przesłuchania. Patrzył na Joannę i wreszcie ją widział.
- Jaszczurkę – odparła.
Wiktor odetchnął z ulgą i przestał patrzeć.
Okulary wróciły na swoje miejsce, lampka zgasła.
- Ale mnie wystraszyłaś – powiedział, dotykając jej brzucha. Jeszcze nie mogli wiedzieć, co w nim jest, ale Wiktor, był przekonany, że to dziewczynka. – Przez chwilę myślałem… – zawiesił głos i pogłaskał ją po głowie. – Nawet gdybym nie znał cię tak dobrze, nie uwierzyłbym, że skrzywdziłaś jakieś stworzenie.
Znałeś mnie, kochanie, pomyślała, zanim ja, czekając na ciebie i gapiąc się w telewizor, pokochałam Vita Corleone i jego świat, w którym krew i szampan leją się strumieniami.
- To dziwne, że nie zauważyłeś, że jej nie ma.
Wiktor nie lubił zwierząt, ale gdy ostatniej jesieni jaszczurka pojawiła się w ich garażu, był zachwycony. To nieprawdopodobne, że wybrała właśnie nasz dom, powiedział. Tak sobie pomyślałem, że ona przyniesie nam szczęście. Wiesz…
I Wiktor pielęgnował to swoje szczęście. Zanosił jedzenie i zainstalował lampę grzewczą, kiedy zrobiło się zimno. Nawet z nią rozmawiał. Z jaszczurką, oczywiście.
- Uciekaj na ścianę, maleńka – mówił uruchamiając silnik swojego lexusa. – Jak wrócę opowiesz mi co słychać u Joasi.
Pięć, sześć.
- Zauważyłem, ale nie chciałem cię martwić. Przyszła wiosna, zrobiło się ciepło, pewnie już nas nie potrzebuje.
Ty też jej nie potrzebujesz. Już masz to swoje szczęście, po co ci jeszcze jaszczurka, prawda? Joanna mówiła w myślach.
Rozmowa w myślach to zawór bezpieczeństwa. Ten jej był najwyższej jakości. Nie musiała dokładnie wymawiać „ą” i „ę”, nie martwiła się o poprawny akcent i mogła swobodnie wyznać: pieprz się Wiktorku, trzepnęłam ją szpadlem. Tym nowym, co kupiłeś, żeby posadzić drzewo. Z twojej ukochanej jaszczurki została tylko plama, niestety, krwi było niewiele, więcej było oślizłej masy w kolorze pesto, którym przyprawiasz makaron. Szampan też się nie polał – nie wolno mi pić alkoholu.
Tak zdecydował Wiktor. Kochanie, musisz dbać o siebie, przecież jesteś schronieniem dla naszej kruszynki, mówił, podając Joannie tabletki kwasu foliowego.
Osiem, dziewięć. Zawór pracował bez zarzutu.
- Joasiu, śpij, proszę. Jutro rano mam trudny zabieg.
Joanna posłusznie zamknęła oczy. Widziała jak Wiktor wkłada zielony fartuch, myje ręce, a potem czeka aż zawiążą mu maseczkę i wciągną rękawiczki, jak bierze do ręki skalpel…
Czym różnią się te guzy, przepukliny i woreczki żółciowe, które jej mąż usuwa z obcych brzuchów od tego, co rośnie w niej? Tym, że mogą zainfekować organizm? Joanna od dwóch miesięcy miała zainfekowane życie.
Materac zaczął swoją ograniczoną wędrówkę. W dół, w górę, na wysokość oddechu. Joanna, czuła spokój.
Szeroko rozłożone raniona, wiatr we włosach. Wolność. W wesołym miasteczku jest pięknie.
Nie posadzisz swojego drzewa, kochanie. Poleje się krew, pewnie jej nie zobaczę, ale... po wszystkim otworzę butelkę szampana.
A do tego to mleko... już czuła zapach porannej porcji, którą Wiktor wychodząc do pracy, postawi obok łóżka.
Joanna nie znosiła mleka.
Ostrożnie poprawiła poduszkę. Wiktor spał czujnie. Jak chirurg. Co wieczór, gdy wchodziła za nim do sypialni, obiecywała sobie, że mu powie, potem patrzyła jak zasypia i wyznanie czekało do jutra. Jutro przychodziło i odchodziło już od tygodnia. A ona nie mogła spać.
Westchnęła głośno. Kolejka zatrzymała się na chwilę. Ręka Wiktora powędrowała do jej nadgarstka i mierzyła puls.
- Źle się czujesz? – zapytał.
- Nie przynoś mi więcej mleka – powiedziała, naciągając kołdrę.
- Ależ, kochanie… – westchnął i uspokojony wynikiem badania, odwrócił się na bok.
Joanna mogła zacząć odliczanie. Zanim dojdzie do dziesięciu, materac znów będzie falował. Sześć, siedem. Osiem. To był ostatni moment.
- A skoro już rozmawiamy… Zabiłam ją.
Wiktor usiadł na łóżku. Zapalił lampkę i sięgnął po okulary.
- Kogo? – w jego oczach nie było śladu snu. Był gotowy. Do operacji. Do życia. Do przesłuchania. Patrzył na Joannę i wreszcie ją widział.
- Jaszczurkę – odparła.
Wiktor odetchnął z ulgą i przestał patrzeć.
Okulary wróciły na swoje miejsce, lampka zgasła.
- Ale mnie wystraszyłaś – powiedział, dotykając jej brzucha. Jeszcze nie mogli wiedzieć, co w nim jest, ale Wiktor, był przekonany, że to dziewczynka. – Przez chwilę myślałem… – zawiesił głos i pogłaskał ją po głowie. – Nawet gdybym nie znał cię tak dobrze, nie uwierzyłbym, że skrzywdziłaś jakieś stworzenie.
Znałeś mnie, kochanie, pomyślała, zanim ja, czekając na ciebie i gapiąc się w telewizor, pokochałam Vita Corleone i jego świat, w którym krew i szampan leją się strumieniami.
- To dziwne, że nie zauważyłeś, że jej nie ma.
Wiktor nie lubił zwierząt, ale gdy ostatniej jesieni jaszczurka pojawiła się w ich garażu, był zachwycony. To nieprawdopodobne, że wybrała właśnie nasz dom, powiedział. Tak sobie pomyślałem, że ona przyniesie nam szczęście. Wiesz…
I Wiktor pielęgnował to swoje szczęście. Zanosił jedzenie i zainstalował lampę grzewczą, kiedy zrobiło się zimno. Nawet z nią rozmawiał. Z jaszczurką, oczywiście.
- Uciekaj na ścianę, maleńka – mówił uruchamiając silnik swojego lexusa. – Jak wrócę opowiesz mi co słychać u Joasi.
Pięć, sześć.
- Zauważyłem, ale nie chciałem cię martwić. Przyszła wiosna, zrobiło się ciepło, pewnie już nas nie potrzebuje.
Ty też jej nie potrzebujesz. Już masz to swoje szczęście, po co ci jeszcze jaszczurka, prawda? Joanna mówiła w myślach.
Rozmowa w myślach to zawór bezpieczeństwa. Ten jej był najwyższej jakości. Nie musiała dokładnie wymawiać „ą” i „ę”, nie martwiła się o poprawny akcent i mogła swobodnie wyznać: pieprz się Wiktorku, trzepnęłam ją szpadlem. Tym nowym, co kupiłeś, żeby posadzić drzewo. Z twojej ukochanej jaszczurki została tylko plama, niestety, krwi było niewiele, więcej było oślizłej masy w kolorze pesto, którym przyprawiasz makaron. Szampan też się nie polał – nie wolno mi pić alkoholu.
Tak zdecydował Wiktor. Kochanie, musisz dbać o siebie, przecież jesteś schronieniem dla naszej kruszynki, mówił, podając Joannie tabletki kwasu foliowego.
Osiem, dziewięć. Zawór pracował bez zarzutu.
- Joasiu, śpij, proszę. Jutro rano mam trudny zabieg.
Joanna posłusznie zamknęła oczy. Widziała jak Wiktor wkłada zielony fartuch, myje ręce, a potem czeka aż zawiążą mu maseczkę i wciągną rękawiczki, jak bierze do ręki skalpel…
Czym różnią się te guzy, przepukliny i woreczki żółciowe, które jej mąż usuwa z obcych brzuchów od tego, co rośnie w niej? Tym, że mogą zainfekować organizm? Joanna od dwóch miesięcy miała zainfekowane życie.
Materac zaczął swoją ograniczoną wędrówkę. W dół, w górę, na wysokość oddechu. Joanna, czuła spokój.
Szeroko rozłożone raniona, wiatr we włosach. Wolność. W wesołym miasteczku jest pięknie.
Nie posadzisz swojego drzewa, kochanie. Poleje się krew, pewnie jej nie zobaczę, ale... po wszystkim otworzę butelkę szampana.