18-04-2013, 21:18
Zamykam oczy jedynie na chwilę, ale kiedy je otwieram, mam wrażenie, że jestem w zupełnie innym świecie. Dookoła głęboka ciemność i pusta, przenikliwa cisza. Słyszę jedynie swój oddech. Naiwnie próbuję przezwyciężyć poczucie przerażenia, które stopniowo narasta, dając o sobie znać poprzez rytmiczne walenie serca.
Robię krok w przód, następny, a potem śmielej - kolejne. Nasłuchuję choćby jednego dźwięku, który mógłby świadczyć o obecności żywej istoty w moim otoczeniu. Nie mogę skupić uwagi na niczym konkretnym, przeraźliwa cisza wwierca się we mnie, więc dopiero po chwili jestem w stanie zauważyć, że poruszam się po brzegu okrągłej platformy. Idę w kierunku przeciwnym do jej ruchu, a ponieważ prędkość mojego marszu równoważy się z prędkością jej obrotu – właściwie stoję w miejscu.
Platforma kręci się coraz szybciej, narzucając tempo moim krokom. Oddech przyspiesza. Biegnę, pędzę właściwie, jak wariat, jak chomik w kuli – bez sensu, bez celu. Raz, dwa, raz, dwa – liczę w myślach, usiłując kontrolować oddech. Nogi miękną w stawach, chwieję się. Jeszcze tylko chwila, może dwie. Dam radę i… boleśnie upadam po raz pierwszy.
Z amoku wyrywa mnie dotknięcie wewnętrznej części uda czymś delikatnym i miękkim. Otoczenie, w którym się znalazłam, nie wzbudza niepokoju. Leżę, a nade mną łagodna biel – poranne jesienne niebo, rozlane mleko – tworzę w głowie obrazy, próbując zorientować się, gdzie jestem i co robię. Z zamyślenia wyrywa mnie dziwne uczucie dyskomfortu.
Podnoszę głowę i widzę, jak z mojego wnętrza przez ujście pochwy leniwie wypełzają robaki. Setki, tysiące insektów o różnym rozmiarze i kształcie. Wstrząsa mną dreszcz. Nagie ciało pokrywa gęsia skórka. Nie panuję nad nim, wyginającym się w łuk do granic możliwości. Ból w dolnej części kręgosłupa i niemożność oparcia się sile, która zawładnęła moim ciałem.
Bezwładnie unoszę się w górę i wiruję. Poddaję się temu powietrznemu tańcu, który wzmaga we mnie poczucie swobody i dziwnego rodzaju podniecenia. Jestem marionetką. Moje myśli unoszą się razem ze mną, pastelowo rysując sielskie obrazy i wizje, oddziałując na moją percepcję wachlarzem przyjemnych odczuć i wspomnień. Wygięta w łuk wiruję coraz prędzej, osiągając niezwykłą szybkość, nie mogąc poruszyć choćby palcem w tej rozkosznej agonii. Upadam nagle. Upadam po raz drugi.
Z otępienia budzi mnie szarpnięcie za przeguby usztywnione wysoko nad głową. Brak komfortu, dziwne ciepło, napięcie. Rozdzierający wrzask, właściwie kwik, który wydaję z siebie pod wpływem gorąca zachłannie muskającego moje stopy, odbija się echem. Nagły ból. Płonę. Moje ciało ochoczo muskają języki ognia. Uginam się, topnieję jak woskowa figurka. Konwulsyjnie szarpię się zawieszona z rękoma gdzieś w górze. Zawroty głowy i głośne szepty wdzierające się do mojej głowy falą bólu i zamroczenia. Słyszę je intensywniej niż trzask palącego się pod stopami drewna. Walczę z własnym ciałem, szarpiąc się i wiercąc w powietrzu.
Intensywność głosów nasila się. Słyszę je wyraźnie…
- Panie Mietku, ciaśniej ten kaftan, bo nam się zara wywinie, hehe!
Robię krok w przód, następny, a potem śmielej - kolejne. Nasłuchuję choćby jednego dźwięku, który mógłby świadczyć o obecności żywej istoty w moim otoczeniu. Nie mogę skupić uwagi na niczym konkretnym, przeraźliwa cisza wwierca się we mnie, więc dopiero po chwili jestem w stanie zauważyć, że poruszam się po brzegu okrągłej platformy. Idę w kierunku przeciwnym do jej ruchu, a ponieważ prędkość mojego marszu równoważy się z prędkością jej obrotu – właściwie stoję w miejscu.
Platforma kręci się coraz szybciej, narzucając tempo moim krokom. Oddech przyspiesza. Biegnę, pędzę właściwie, jak wariat, jak chomik w kuli – bez sensu, bez celu. Raz, dwa, raz, dwa – liczę w myślach, usiłując kontrolować oddech. Nogi miękną w stawach, chwieję się. Jeszcze tylko chwila, może dwie. Dam radę i… boleśnie upadam po raz pierwszy.
Z amoku wyrywa mnie dotknięcie wewnętrznej części uda czymś delikatnym i miękkim. Otoczenie, w którym się znalazłam, nie wzbudza niepokoju. Leżę, a nade mną łagodna biel – poranne jesienne niebo, rozlane mleko – tworzę w głowie obrazy, próbując zorientować się, gdzie jestem i co robię. Z zamyślenia wyrywa mnie dziwne uczucie dyskomfortu.
Podnoszę głowę i widzę, jak z mojego wnętrza przez ujście pochwy leniwie wypełzają robaki. Setki, tysiące insektów o różnym rozmiarze i kształcie. Wstrząsa mną dreszcz. Nagie ciało pokrywa gęsia skórka. Nie panuję nad nim, wyginającym się w łuk do granic możliwości. Ból w dolnej części kręgosłupa i niemożność oparcia się sile, która zawładnęła moim ciałem.
Bezwładnie unoszę się w górę i wiruję. Poddaję się temu powietrznemu tańcu, który wzmaga we mnie poczucie swobody i dziwnego rodzaju podniecenia. Jestem marionetką. Moje myśli unoszą się razem ze mną, pastelowo rysując sielskie obrazy i wizje, oddziałując na moją percepcję wachlarzem przyjemnych odczuć i wspomnień. Wygięta w łuk wiruję coraz prędzej, osiągając niezwykłą szybkość, nie mogąc poruszyć choćby palcem w tej rozkosznej agonii. Upadam nagle. Upadam po raz drugi.
Z otępienia budzi mnie szarpnięcie za przeguby usztywnione wysoko nad głową. Brak komfortu, dziwne ciepło, napięcie. Rozdzierający wrzask, właściwie kwik, który wydaję z siebie pod wpływem gorąca zachłannie muskającego moje stopy, odbija się echem. Nagły ból. Płonę. Moje ciało ochoczo muskają języki ognia. Uginam się, topnieję jak woskowa figurka. Konwulsyjnie szarpię się zawieszona z rękoma gdzieś w górze. Zawroty głowy i głośne szepty wdzierające się do mojej głowy falą bólu i zamroczenia. Słyszę je intensywniej niż trzask palącego się pod stopami drewna. Walczę z własnym ciałem, szarpiąc się i wiercąc w powietrzu.
Intensywność głosów nasila się. Słyszę je wyraźnie…
- Panie Mietku, ciaśniej ten kaftan, bo nam się zara wywinie, hehe!