13-04-2013, 21:22
„Może...”
Kiedy wrócił do domu, od razu chciał zabrać się za czytanie nowej książki.
Wrócił do domu...
Do książki i cichej muzyki w trzeszczącym radioodbiorniku, do plakatu Louisa Armstronga na ścianie nad łóżkiem i do sterty komiksów o Iron Manie.
Wrócił do domu.
Wrócił ze świata deszczu, wilgoci, wciskającej się pod cienką kurtkę, ze świata wymalowanych piękności, których nie da się mieć na własność, z krzyku i gwaru ruchliwych ulic i asfaltu, wibrującego pod naciskiem pneumatycznego młota.
Mamy nie było w domu, tata odszedł dawno temu.
Jeżeli on będzie kiedyś ojcem na pewno nie odejdzie, zostawiwszy uprzednio tylko czerwoną karteczkę samoprzylepną na lodówce, mówiącą: „Wyniosłem się. Nie oczekuj alimentów, złotko”.
Nie.
Nigdy tak nie zrobi.
Bo on będzie inny.
Będzie bohaterem książki, którą trzymał w dłoni, choć jeszcze nie widział kim on jest – nigdy wcześniej jej nie czytał, ale wiedział, że będzie właśnie bohaterem tej, nie innej. Czemu nie?
Może będzie w końcu dobry z matmy i pani Prentice w końcu go doceni? Może będzie mężem „niewdzięcznej suki” (jak tata nazywał czasem mamę), ale nigdy jej nie zostawi i nigdy jej tak nie nazwie (mama nie zasługiwała, by ją tak nazywano)? Może będzie lekarzem i ocali tysiące ludzi; matek i ojców trzynastoletnich chłopców takich, jak on?
Może...
Może będzie jeździł super furą (Lamborghini, czerwonym) i może będzie miał tony „ekstra lasek”, jak mówi Bobby Jones z jego klasy, a może będzie gwiazdą rocka i będzie miał czadową gitarę z czachą?
Może...
Leżąc na łóżku przykrytym kolorową, patchworkową kołdrą, spoglądał na pęknięcia na suficie, trzymając w dłoni nową książkę... Sufit był tak wysoko nad nim...
Może całe mile wyżej?
Może sufit jest złudzeniem i tam, tak naprawdę jest już kosmos, a wyżej ponad nim, na niebieskim niebie ponad kosmosem jest próżnia pełna...? Czego? Dźwięków. Dźwięków podobnych do wibrującego stukotu młota pneumatycznego!
Może?
Westchnął.
Spojrzał na okładkę książki; był na niej chudy chłopiec, klęczący na pustynnym piachu, pod kopułą błękitnego nieba, a na rozłożystym krzaku obok niego siedział sędziwy kruk.
Może...
Chłopiec ziewnął przeciągle, po czym otworzył drzwi do świata, w którym nie było pneumatycznego młota, Iron Mana i czerwonych kartek samoprzylepnych na lodówkę.
Zaczął czytać...
Zasnął nagle, z głową opartą na książce o pożółkłych kartach.
Może nie obudzi się już nigdy więcej.
Wrócił do domu...
Do książki i cichej muzyki w trzeszczącym radioodbiorniku, do plakatu Louisa Armstronga na ścianie nad łóżkiem i do sterty komiksów o Iron Manie.
Wrócił do domu.
Wrócił ze świata deszczu, wilgoci, wciskającej się pod cienką kurtkę, ze świata wymalowanych piękności, których nie da się mieć na własność, z krzyku i gwaru ruchliwych ulic i asfaltu, wibrującego pod naciskiem pneumatycznego młota.
Mamy nie było w domu, tata odszedł dawno temu.
Jeżeli on będzie kiedyś ojcem na pewno nie odejdzie, zostawiwszy uprzednio tylko czerwoną karteczkę samoprzylepną na lodówce, mówiącą: „Wyniosłem się. Nie oczekuj alimentów, złotko”.
Nie.
Nigdy tak nie zrobi.
Bo on będzie inny.
Będzie bohaterem książki, którą trzymał w dłoni, choć jeszcze nie widział kim on jest – nigdy wcześniej jej nie czytał, ale wiedział, że będzie właśnie bohaterem tej, nie innej. Czemu nie?
Może będzie w końcu dobry z matmy i pani Prentice w końcu go doceni? Może będzie mężem „niewdzięcznej suki” (jak tata nazywał czasem mamę), ale nigdy jej nie zostawi i nigdy jej tak nie nazwie (mama nie zasługiwała, by ją tak nazywano)? Może będzie lekarzem i ocali tysiące ludzi; matek i ojców trzynastoletnich chłopców takich, jak on?
Może...
Może będzie jeździł super furą (Lamborghini, czerwonym) i może będzie miał tony „ekstra lasek”, jak mówi Bobby Jones z jego klasy, a może będzie gwiazdą rocka i będzie miał czadową gitarę z czachą?
Może...
Leżąc na łóżku przykrytym kolorową, patchworkową kołdrą, spoglądał na pęknięcia na suficie, trzymając w dłoni nową książkę... Sufit był tak wysoko nad nim...
Może całe mile wyżej?
Może sufit jest złudzeniem i tam, tak naprawdę jest już kosmos, a wyżej ponad nim, na niebieskim niebie ponad kosmosem jest próżnia pełna...? Czego? Dźwięków. Dźwięków podobnych do wibrującego stukotu młota pneumatycznego!
Może?
Westchnął.
Spojrzał na okładkę książki; był na niej chudy chłopiec, klęczący na pustynnym piachu, pod kopułą błękitnego nieba, a na rozłożystym krzaku obok niego siedział sędziwy kruk.
Może...
Chłopiec ziewnął przeciągle, po czym otworzył drzwi do świata, w którym nie było pneumatycznego młota, Iron Mana i czerwonych kartek samoprzylepnych na lodówkę.
Zaczął czytać...
Zasnął nagle, z głową opartą na książce o pożółkłych kartach.
Może nie obudzi się już nigdy więcej.