Via Appia - Forum

Pełna wersja: Słowo boga
Aktualnie przeglądasz uproszczoną wersję forum. Kliknij tutaj, by zobaczyć wersję z pełnym formatowaniem.

Feanor909

Na wstępie chciałem jeszcze dodać, że kwestie typu "czym są Wyklęci" itd. Nie zostały tu szerzej wyjaśnione, bo to opowiadanie jest początkiem większego cyklu, gdzie wszelkie wątpliwości tego rodzaju zostaną rozwianeSmile Zapraszam do lektury i bezlitosnej krytyki;D

Otworzyłem oczy. Zobaczyłem ciemność, bo miałem je przewiązane, ale i tak bałem się je otwierać. Od tamtego odkrycia autentycznie się tego bałem. Zresztą jakiż śmiertelnik przeżywający przemianę w boga by się nie bał. Teraz mogłem zabić wzrokiem. I mogłem stwarzać.
Czułem zimno mojego czarnego kamiennego tronu, choć miałem na sobie zbroję. Rozejrzałem się po sali tronowej mojego zamku. Cały byłem spocony, choć temperatura była tu taka, że sople wisiały spod sufitu. Było mi gorąco, a jednocześnie czułem chłód. Spojrzałem na miecz, który wczoraj wbiłem przed tronem w kamienną podłogę. Teraz już nie był wbity. Teraz z niej wyrastał. Był jej częścią. Cały się trząsłem.
To już trzeci dzień odkąd obudził się pierwszy z Wyklętych. Moje pierwsze dziecko. Moja droga do boskości. Kiedy się przebudził zaczęło się. Z dnia na dzień było coraz gorzej. A może lepiej...
Pierwszego dnia zacząłem odczuwać uczucia i myśli wszystkich wokół. Czułem jednocześnie zimno i ciepło, czułem gniew i spokój, czułem miłość i nienawiść. Jednocześnie. Nie mogłem tego znieść. Uciekłem więc tutaj, do mojej twierdzy wykutej w szczycie góry. Do Thar’ard. Wyrzuciłem stąd niemal wszystkich. Zostawiłem tylko kilku zaufanych. Dobiegł wieczór. Wtedy dowiedziałem się, że nie mogę zdjąć zbroi w której byłem podczas narodzin pierwszego Wyklętego. Zasnąłem na tronie.
Nadszedł drugi dzień. Było gorzej. Kiedy odwiedził mnie rano służący, a ja na niego spojrzałem on umarł. W jednej chwili zmienił się w chmurę krwi i fragmentów ciała. Jakby poszatkowało go tysiąc ostrzy. Zabiłem go wzrokiem! Od tego momentu zawiązuję oczy wstęgą. Z wściekłości wbiłem miecz w podłogę przed tronem. Była z litej skały, ale ostrze weszło jak w masło. Potem miecz stał się kamieniem i częścią twierdzy. Częścią góry. A więc poza dawaniem śmierci potrafiłem też stwarzać. Cały dzień spędziłem sam. Gdy nadszedł wieczór usiadłem na tronie i zasnąłem.
I teraz się obudziłem. Bałem się co ten dzień przyniesie. Bałem się, że jeszcze kogoś zabiję...a może powinienem zapomnieć o litości. W końcu stawałem się bogiem. Miałem być wywyższony ponad śmiertelnych zamkniętych w klatkach uczuć. Tak...uśmiech wypełzł mi na twarz. Koniec z litością. Będą bać się nowego boga. Będą drżeć na samo moje imię...będę wielki, potężny.
Za nieopatrzne słowo- śmierć. Za służbę- nagroda. I nie będzie litości. Będzie tylko sprawiedliwość.
Poczułem wilgoć pod wstęgą...co to? Zerwałem ją z oczu i ich delikatnie dotknąłem... Łzy...płakałem. Jak to? Ja nie mogę płakać! Jestem bogiem! Nie!
Nie!
Nie!
Waliłem pięścią w podłogę a łzy ciekły coraz większym strumieniem. Płakałem, bo przestawałem być tym kim się urodziłem. Płakałem, bo odrzucałem swoje człowieczeństwo. Płakałem bo już nie byłem tym chłopcem, którego trzydzieści sześć lat temu matka trzymała zaraz po narodzinach. A kim teraz byłem?
-Panie, przybyła wyrocznia- usłyszałem głos. Głos, który jednocześnie usłyszałem w głowie. Nie patrzyłem w tamtym kierunku. Dalej klęczałem na podłodze.
-Przyprowadzić.- poleciłem. Kiedy sługa wyszedł znów związałem sobie oczy. Wstałem i usiadłem na tronie. Po chwili usłyszałem tupot bosych stóp na kamiennej podłodze. I poczułem duszę wyroczni.
-Witaj- powiedziałem kiedy ona się zbliżała. Nie odpowiedziała. Zaczęła od razu.
-Już od dawna czułam narodziny nowego bóstwa...Nie sądziłam, że będzie dane mi je spotkać.
-A jednak. Chcę od ciebie tylko jednego. Abyś przyłączyła się do mnie.
-Przyłączyć się do ciebie, boże?- spytała z ironią.- A cóż mi z tego przyjdzie?
-Potęga. Będziesz stała u boku boga.- mówiłem już z wyraźnym trudem. Miałem tylko nadzieję, że ona tego nie dostrzeże.
-Potęgę? A na co mi ta twoja potęga, boże?- znów ironia...chciałem ją zabić. Tak.. zasłużyła na to. Powinna zginąć. Zginąć rozerwana na strzępy. Ale jednak coś powstrzymywała moją dłoń od zerwania opaski z oczu...była jeszcze litość.- Chcesz mnie zabić- kontynuowała- A jednak coś cię powstrzymuje. Myślisz, że jeśli ktoś obraża boga, musi zginąć. Widzisz, każdy myśli, ale nie każda myśl jest piękna. Niektóre to demony krainy nie wypowiedzianych słów. I te są groźne.
-Jak śmiesz tak mówić? Zamilcz!- warknąłem. Słowa ledwo przychodziły mi przez gardło. Coś mi je coraz bardziej ściskało. Nie wiem co.
-Jak śmiem? Jestem wyrocznią, mogę mówić wszystko!- zaśmiała się. A ja zerwałem z oczu opaskę. Nie zobaczyłem jej twarzy. Zginęła za szybko. Rozerwana i poszatkowana w mniej niż trwa mgnienie oka. Przestała istnieć. Została tylko plama krwi i fragmenty ciała niedaleko podobnej plamy. Odrzuciłem litość. I przestałem być człowiekiem. Zrozumiałem jedno- czas pozbyć się ludzkiego ciała. Czas pozbyć się ograniczeń. Czas stać się bogiem do końca. Łza ściekła mi po policzku...
Nie mogłem czekać. Już dawno przygotowałem wszystko. Był pokój...a w nim kamienny ołtarz. Moje wrota do życia. Bo kiedy się rodziłem umarłem. Rodziłem się w ciele, które już na samym początku miało zgnić. A ja razem z nim. Ale pokonałem to. Ciało zgnije, ale ja żyć będę wiecznie! Wiecznie! I nikt mnie nie pokona. I odnajdę ją. Ona na mnie czeka...gdzieś tam. Wiem, ze jest pogrzebana w lodzie. I żyje. Teraz jest niemal boginią...tak, boginią. Więc jest mi przeznaczona! Zdobędę ją i będzie moja. Bóg i bogini. Nikt nas nie pokona...
Stromymi schodami dotarłem na szczyt wieży. Stanąłem przed wielkimi, dębowymi drzwiami obitymi żelazem. Za nimi i była moja wolność. Moje życie i uwolnienie od śmierci. A jednak bałem się ich dotknąć. Bałem się dotykać, a co dopiero popchnąć je i wejść do tej komnaty...zwyczajnie się bałem. Strach...strach nie jest dla boga. Nie mogę się bać, muszę się tego wyzbyć. Inaczej nigdy jej nie spotkam...i nie będzie moja! Podniosłem dłoń. Zachwiała się. Nie mogłem dotknąć tych drzwi. Wiedziałem co za nimi czeka. Zbyt dobrze wiedziałem...Zbyt dobrze...!
Ale byłem bogiem...ja niczego nie muszę dotykać. Niebawem nawet ciała nie będę miał. Spojrzałem na drzwi i uśmiech pojawił mi się na twarzy. Z trzaskiem wybuchły. Zmieniły się w chmurę wiórów i drzazg. Przymknąłem oczy, żeby nic mi do nich nie wpadło. Całą twarz miałem poranioną wielkimi drzazgami. Mniejsze wbiły się głęboko...cała twarz we krwi. Ale już jej nie potrzebowałem. Otworzyłem szeroko oczy. Przekroczyłem próg.
Komnata była okrągła. Siedem okien na ścianie. Wysokich, zwieńczonych ostrym łukiem. A na środku kamienny blok. Moje wieczne łoże i moje zbawienie. A na tym ołtarzu nóż. Wiedziałem co robić. I wiedziałem, że potem będę jeszcze potężniejszy. Że stanę się czymś więcej niż człowiek. Będę miał wielkie możliwości...nic mnie nie powstrzyma..
Podszedłem do ołtarza i pogładziłem go zakutą w stał dłonią. Uśmiechnąłem się lekko. Powoli najpierw na nim usiadłem, potem się położyłem. Zbroja nie ułatwiała mi tego, była niewygodna, ale jakoś to zrobiłem. W dłoni miałem nóż...
Spojrzałem jeszcze w stronę drzwi. Powoli zarosły skałą. Bez dźwięku, cichutko. Rozradowany zamknąłem oczy i uśmiechnąłem się. Podniosłem w obu dłoniach narzędzie mego wybawienia od śmierci.
Będę żył...
Ostrze ruszyło w kierunku mojej piersi...
Będę żył.
Czubek noża dotknął stali na piersi i ją przebił...
Będę żył!
Poczułem chłód rozdzierający serce...A potem spojrzałem z boku...
Witam. Na razie ciężko cokolwiek powiedzieć o fabule. Ale muszę powiedzieć, że czyta się to dość ciężko. Bardzo krótkie zdania i szarpana narracja. Rozumiem zamysł związany ze stanem bohatera ale to dość dobra technika do wzmocnienia napięcia, jeśli stosujesz ja przez cały czas, jak dla mnie, staje się męcząca. Zwłaszcza, że stosujesz ją także do opisów. To też nie najlepiej – opisy są czasem nie konsekwentne. Zakładam, że to niedopatrzenie, ale w połączeniu z tą szarpaną narracją ciężko tekst przetworzyć na wyobrażenie świata który kreujesz. Kilka uwag w tym względzie znajdziesz poniżej. Z tego co zauważyłem, sporo też błędów w dialogach: przed „-” zawsze jest spacja.

„Teraz mogłem zabić wzrokiem. I mogłem stwarzać.” - to bym jednak połączył w jedno zdanie, bo jak rozumiem on zabijać mógł wzrokiem, ale w jaki sposób mógł „tworzyć”? Też wzrokiem czy może po prostu siłą woli?

„Czułem zimno mojego czarnego kamiennego tronu, choć miałem na sobie zbroję.” - tu mały dysonans – zbroje raczej nie służyły do ogrzewania, raczej miał coś pod tą zbrojąSmile Ale może to tylko ja.

„Rozejrzałem się po sali tronowej mojego zamku.” - a tu pierwsza nie konsekwencja, napisałeś, że ma oczy zakryte, nie napisałeś, że mimo to ma moc widzenia. Potem pojawia się co prawda informacja, że ponownie zasłonił sobie oczy, ale kiedy zdjął opaskę?

„Teraz już nie był wbity. Teraz z niej wyrastał. Był jej częścią. Cały się trząsłem.” - Tu przykład zbędnego mym zdaniem „pędzenia” akcji zbyt krótkimi zdaniami. Nie jest to ani obrazowe, ani poetyckie...

„W jednej chwili zmienił się w chmurę krwi i fragmentów ciała.” - ta „chmura” i „fragmenty” brzmi to nieco sztucznie może „plamę” i „strzępów” albo coś innego. Tak nie bardzo wiem jak to miało brzmieć, bo mamy takie pomieszanie idylliczności „chmra” z takimi nieco bezpłciowymi w tym kontekście „fragmentami”.

„Jakby poszatkowało go tysiąc ostrzy. Zabiłem go wzrokiem!” - tu nie pasuje mi to „poszatkowanie”. Może jednak coś bardziej dramatycznego?

„A więc poza dawaniem śmierci potrafiłem też stwarzać.” - tu też lepiej brzmiało by chyba „tworzyć”. I całe zdanie mi się nie podoba.

„Waliłem pięścią w podłogę a łzy... Dalej klęczałem na podłodze.” - tu na początku była konsternacja z tym waleniem w podłogę, potem z klęczeniem. Cały czas piszesz, że siedział na tronie, gdzieś umknął fragment w którym zmienił swoje położenie.

„Kiedy sługa wyszedł znów związałem sobie oczy.” - to już było, dopiero tu pojawia się informacja, że bohater zdjął opaskę.

„Rozerwana i poszatkowana w mniej niż trwa mgnienie oka.” - znowu „szatkowanie” a do tego „mniej niż trwa...” brzmi źle.

„Komnata była okrągła. Siedem okien na ścianie.” - przynajmniej mi to się nie podoba. To znaczy takie bezpośrednie przełożenie okrągłej komnaty na jej ścianę. Może coś w stylu: z siedmioma smukłymi oknami... lub coś podobnego.

To tyle, zobaczymy co z tego wyjdzie dalej.
Nie powiem że ta opowieść jest zła. Jest dobra. Zgadzam się wprawdzie z Jankiem. Narracja nie jest płynna, wprost przeciwnie, jest porwana na strępy. Myślę jednak że taki był twój zamysł. Mnie przypomina to wiersz napisany prozą. Oddzielne sceny, reminiscencje na ich temat, porwane myśli. Faktycznie jeśli pociągniesz cała treść opowiadania tym stylem, będzie dość trudne w odbiorze, jednak miejscami takie podejście ma sens.
Pozdrawiam serdecznie