Via Appia - Forum

Pełna wersja: Felieton - O biedzie słów kilka - Maciekbuk
Aktualnie przeglądasz uproszczoną wersję forum. Kliknij tutaj, by zobaczyć wersję z pełnym formatowaniem.
O biedzie słów kilka

Dzisiaj wśród straszliwych jeźdźców apokalipsy, oprócz tych trzech uwzględnionych przez legendę, mógłby spokojnie jechać czwarty, dokooptowany przez mentalność ludzi dobrobytu, o wzbudzającym trwogę imieniu: bieda. Co więcej, byłby ten kawalerzysta wysunięty na czoło ponurej jazdy, bowiem w realiach Advanced Age śmierć, wojna i zaraza to już żaden problem, a jedynie chwyt stosowany w książkach i snuty przez ogarniętych paranoicznymi wizjami wieszczy, którzy nadal wierzą w koniec świata sprowadzony na rasę ludzką bądź to przez nuklearne pociski, które wystrzeli Pakistan, Iran czy Północna Korea, albo przez zarazę (najprawdopodobniej jakiś złośliwy sczep mysiej grypy), bądź też w epicki sposób za sprawą wielkiego jak Australia meteorytu, a przy okazji palącego skórę ocieplenia klimatu. Nie, to wszystko są bujdy na resorach i tylko najzagorzalsi marzyciele mogą definitywnie uwierzyć w ich scenariusze rodem z hollywoodzkich produkcji. Dzisiaj de facto istnieje jeden żywy i obecny we wszystkich społeczeństwach wróg: bieda. Ta obrzydliwa nierówność, która dzieli ludzi na klasę posiadającą i wyzyskiwaną, mapę na zamożną północ i ubogie południe, Polskę na prymitywny wschód i dziki zachód. Nie dziw więc, że socjaliści, ci troskliwi działacze polityczny, którym na sercach tak bardzo leży los bliźnich w potrzebie, są w stanie ponieść wszelkie poświęcenia (choć rzadziej swoje), aby owe nierówności dystrybucji kapitału zlikwidować lub przynajmniej znacznie skurczyć. A jak tego chcą dokonać? Otóż sami do końca nie wiedzą, ponieważ, co nawet oni są w stanie zrozumieć, nie ma na świecie takiej siły, która wszystkich ludzi uczyniłaby równie bogatymi. Jest natomiast taka, i tu historia się kłania, co z rozmachem potrafi wpędzić nas wszystkich w równą i sprawiedliwą nędzę. Innego sposobu na równość ekonomiczną natura do tej pory nie wynalazła.
I się zżymają wciąż ci biedni socjaliści na podstępnych i wyzutych ze wszelkiej dobroci kapitalistów, którzy śmią swój niemoralny majątek, budowany krwią i potem ludzi wyzyskiwanych, uważać za swój własny i nie chcą się nim dzielić, sobie zostawiając jedyne słuszne dwadzieścia pięć procent dochodu. Pominiemy w tym tekście wszystkie faktyczne przyczyny konieczności coraz głębszego sięgania do kieszeni obywateli, takie jak szaleńcze wydawanie pieniędzy przez rządy, konieczność spłaty horrendalnych zapożyczeń, utrzymywanie pasożyta-biurokracji, udogodnianie życia klasy politycznej, walkę z wymyślonymi wiatrakami et cetera, et cetera; ale sens postulatu złożymy pod stopy idei zwalczania biedy lub przynajmniej niwelowania jej skutków kosztem tej bogatszej części społeczeństwa.
Najpierw jednak należałoby się zastanowić, czym bieda w ogóle jest. Bo czy to stan jakiegoś permanentnego niedoboru, który nie pozwala człowiekowi na zaspokojenie podstawowych potrzeb życiowych? Kiedyś faktycznie tak było. Dzisiaj, w realiach dobrobytu, bieda nie jest już tak jednoznaczna. Termin ten odnosi się do warstwy ludzi, która nie może pozwolić sobie na luksusy i udogodnienia dostępne dla reszty społeczeństwa, a to już z przyczyn ekonomicznych. Jest to bardzo względne. Wystarczy nadmienić, że dzisiejsze śmietniki kryją więcej dóbr, niż mógł sobie zamarzyć przeciętny średniowieczny mieszczanin. Bieda to punkt odniesienia. Bogactwu nielicznych więc zawdzięczamy to, iż ta dzisiejsza jest na tyle łagodna, że nie niesie za sobą widoku głodujących na ulicach nędzarzy. Można też z tego wyciągnąć bardzo ważny wniosek: im bardziej ta zamożna warstwa społeczeństwa się bogaci, tym większe z tego pozytywy płynął dla tych najbiedniejszych.
Wbrew pozorom myślą przewodnią tego artykułu nie jest obrona bogactwa, ale właśnie biedy. I proszę nie brać tu autora za zimnego egoistę, o nie – sam borykam się z wieloma problemami ekonomicznymi w życiu, a moje dzieciństwo bynajmniej nie obfitowało w luksusy typowe dla ludzi wysoko sytuowanych. Z tego też względu śmiem wchodzić w polemikę z tymi altruistami, którzy kierując się więcej emocjami niż rozumem, załamują ręce nad każdym przejawem niedostatku.
Po pierwsze bieda jest naturalną konsekwencją ulegania takim ludzkim przywarom, jak rozrzutność, lenistwo czy brak jakiejkolwiek przedsiębiorczości i zaangażowania. Miło by było, aby dla kontrastu postępowania pozytywnego i negatywnego widmo to działało w całej swojej sile. Bo jeśli idiota do siebie strzeli, będzie ranny. A jeżeli rozpuści wszystkie swoje pieniądze, popadnie w nędzę. Tym, co sami są winni własnego losu, nie współczuję w żadnej mierze. Ale mam świadomość, że delikwent, który stoczył na dno rodzinę, wpędza w niedostatek również własne dzieci. I one winne już nie są. Ale czy warto z tego powodu płakać? Załamywać ręce nad dziećmi, które pokutują za grzechy i ułomności własnych rodziców? Otóż nie.
Sprawa jest prosta: jeśli urodziłeś się ślepcem, uczysz się żyć w ciemnościach na równi z nauką chodzenia. Jeśli natomiast straciłeś wzrok jako osoba dojrzała – jest to dla ciebie tragedia. Podobnie rzecz się ma z sytuacją materialną. Ci, którzy żyją w dzikiej Afryce, mając tylko sawannę, prostą lepiankę oraz nieliczny inwentarz, biednymi się bynajmniej nie czują. Człowiek, który ogląda ich w plazmowym telewizorze, siedząc na skórzanej sofie i popijając coca-colę z lodem, złapie się za głowę i krzyknie: jacy oni nieszczęśliwi! Dlaczego tak jest? Ponieważ ten reprezentant społeczeństwa zachodniego ma inny punk odniesienia – punkt własnego dobrobytu. Człowiek rodzący się w biedzie nie odczuwa tego tak, jak ten, który w nędzę stoczył się z wyższego pułapu życiowego lub z tego pułapu na ową nędzę patrzy. Wbrew pozorom żadna tragedia mu się nie dzieje, jeśli oczywiście jest przy tym w stanie zaspokoić podstawowe życiowe potrzeby. A nie oszukujmy się – dzisiaj żywność, wodę, ciepło i opiekę medyczną otrzyma każdy, jeśli tylko wystarczająco się o to postara.
Dzisiejsza bieda więc nie jest taka straszna, jak ją malują. A do tego zawiera w sobie wiele korzyści. Motywuje do zdobywania, do zmiany, do kreatywnego poszukiwania lepszego jutra. Z niej też rekrutują się osoby, które dla społeczeństwa mają niezastąpioną wartość. Nauczeni pokory i skromności, gotowi do pracy i poświęceń, zmuszeni do desperackiego działania stanowią koło napędowe społecznego żywiołu. Człowiek rozpieszczany traci charakter. Traci moc działania zorientowanego na wyniki. Dzisiaj nie istnieje już dzikie zboże, bowiem pielęgnowane przez setki lat kłosy nie są w stanie wywalczyć sobie bytu w warunkach naturalnych. Wygoda szkodzi umiejętności przetrwania. Conrad Hilton, zaczynając od zera, był w stanie założyć sieć hoteli, które dały jego rodzinie fortunę, za to jego rozpieszczona wnuczka Paris mimo całego swojego majątku nie byłaby w stanie utrzymać zwykłej budy z hot-dogami. Patrząc na to zjawisko, bardziej żal mi dzieci upośledzonych przez fortunę niż zmotywowanych i uszlachetnionych przez życie w biedzie.
W Stanach Zjednoczonych człowiek sklasyfikowany jako ubogi posiada więcej niż przeciętny reprezentant polskiej klasy średniej. Dlaczego więc nadal istnieją tam programy walki z biedą? Ano dlatego, że państwo i cała jego biurokratyczna otoczka potrzebuje pola do działania, aby nadal móc obracać środkami i przez to zagwarantować sobie rację bytu. Niestety, płacimy za to my, choć zasadność ich celu nie jest już tak pewna, jak to nam próbują wmówić.
Socjalne programy społeczne tworzą jeszcze jedno niebezpieczne zjawisko: dają fałszywą alternatywę dla dobroczynności indywidualnej. Bo po co mamy pomagać, gdy robi to za nas państwo? Jeśli jednak tyle osób jest gotowych do obrony postulatu pomocy biednym ze środków rządowych, to wierzę, że kierując się tym samym altruizmem, równie dobrze mogliby pomagać we własnym zakresie, nie płacąc przy tym podatku, a co za tym idzie, nie dzieląc się pieniędzmi z ciałem urzędniczym, które do ubogich bynajmniej nie należy. A przy pośrednikach zawsze się traci. Jeśli jednak ktoś podniesie głos, że ludzie są zbyt niegodziwi, aby pomagać bliźnim w potrzebie, to ja mu odpowiem: w takim razie jako społeczeństwo na obecność biedy zasługujemy. Człowiek zawsze pożąda zmiany świata, ale już nie tak śpieszno mu do zmiany samego siebie.