Zabieram się do analizy jak pies do jeża.
Główny obraz, który mi się nasuwa to komory gazowe. Mózg odwołuje mnie do opowiadań Borowskiego, a przy tym komponuje sceny kolejki "pod prysznice".
Druga myśl, po pewnym wsparciu od M.Ś., dotyczy wąsko pojętej kultury współczesnej. Wąsko, bo nie ma w czym przebierać. Mam na myśli metaforyczne przepychanki; to, że każdy jest oryginalny i nikt nie będzie stał ze swoją indywidualnością w jakiejkolwiek, hańbiącej kolejce.
Myśl techniczna:
Bardzo ładne mi się wydało zakończenie "ale nikt(...)" za pomocą mianowania go pełnoprawnym zdaniem. Nadało to mojemu wewnętrznemu lektorowi wyciszenia, zwolnienia. Zwłaszcza że na początku kolejność i rządki, kojarzące się z nimi porządek, konsekwentność, nadają tempa.
Do tego w pierwszych dwóch wersach czuję intensywną czerwień, która spływa, blednie; całkiem jak krew odpływająca z twarzy... lub spływająca po ciele.
Słowo "stać" nie ogranicza mi pola interpretacji do kontemplacji kolejek, rządków. Przez chwilę skłoniło mnie do zadumy nad istotą kręgosłupa moralnego, ludzkiej dumy. Również i łamanie tychże kręgosłupów i tejże dumy wchodzi w grę.
Jeśli chodzi o wydźwięk, to pierwszy wers wydał mi się jakąś optymistyczną, wesołą informacją, zapowiedzią. Następny jednak przyniósł depresyjny, choć może tylko refleksyjny stan. Trzeci wers zdawał się rozjaśnić, wrócić do półkrzykliwego, niby to weselszego tonu z pierwszego wersu; wybielił też przez brzmienie i barwę "p" czerwień poprzednich obrazów, zagłębienia, udźwięcznienie słów - zgromadzenia soczystych "r", "k", "j", "ł".
Ostatni wers narysował mi obraz suchych słów wypadających z niedowierzających, pobladłych warg; oczy mówiącego zdają się być zawieszone gdzieś w przestrzeni; myśli przywracają obrazy wywołujące co najmniej żal za cudze grzechy, strach...
Coś takiego.
5/5