20-02-2013, 15:12
Kolejny karowy dzionek, jak zwykle sam zabijam tego kurczaka, w sumie nie chcę go zabijać, ale muszę coś jeść. W jaskini tak pusto, tak ciemno, tak... bezczegościowo. Brakuje tu czegoś więcej, więcej niż moja wielka maczuga, większa od mojej głowy. Czuję się bez sensu. O ile tak można.
Jestem małym człowiekiem. Leżę pod treflowym drzewem i upajam się pełnością uwięzioną w niczym. Te wizje, te złudzenia spadają ociężałe i uwolnione od przyczepności gałązek. Koniec z hedonizmem, bez walki nie ma nic, nie ma co się przeciwstawiać - trzeba walczyć o byt jak pierwotni...
W strumyku obok płynie mój obraz, zniekształcony przez świat... i vice versa - myślę sobie. Niczym puzzle mózgu, deficyt muskuł, amputacja duszy - miliony kryształków splecione w pikowe lustro. Każda litera, każdy wydźwięk to następna kropla, która przepada gdzieś... na zawsze. Choć, może to życiowe rondo.
Owoce kierowe, tak dziwnie że w ogóle są, kto by się spodziewał. Naturalnie uniesiony jestem, ja jestem! Pragnę to wykrzyczeć światu, czterem porom mroku! Chcę wam pokazać jak... przegrać w karty z Kretesem. Światło w jaskini, drzewo zostawione, na strumyk nie patrzę. Nie może być idealnie. Spotykam drugiego małego człowieka, dzielimy się owocami z nieściętego drzewka, następuje wymiana maczug, razem gapimy się w strumyk i pewnego razu ja wyrzucam kostką dwa, a on sześć, toteż wrzucam go do strumyka.
Kolejny karowy dzionek, jak zwykle sam zabijam tego kurczaka, w sumie nie chcę go zabijać, ale muszę coś jeść. W jaskini tak pusto, tak ciemno, tak... bezczegościowo. Brakuje tu czegoś więcej, więcej niż moja wielka maczuga, większa od mojej głowy. Czuję się znowu bez sensu. O ile tak można.
Jestem małym człowiekiem. Leżę pod treflowym drzewem i upajam się pełnością uwięzioną w niczym. Te wizje, te złudzenia spadają ociężałe i uwolnione od przyczepności gałązek. Koniec z hedonizmem, bez walki nie ma nic, nie ma co się przeciwstawiać - trzeba walczyć o byt jak pierwotni...
W strumyku obok płynie mój obraz, zniekształcony przez świat... i vice versa - myślę sobie. Niczym puzzle mózgu, deficyt muskuł, amputacja duszy - miliony kryształków splecione w pikowe lustro. Każda litera, każdy wydźwięk to następna kropla, która przepada gdzieś... na zawsze. Choć, może to życiowe rondo.
Owoce kierowe, tak dziwnie że w ogóle są, kto by się spodziewał. Naturalnie uniesiony jestem, ja jestem! Pragnę to wykrzyczeć światu, czterem porom mroku! Chcę wam pokazać jak... przegrać w karty z Kretesem. Światło w jaskini, drzewo zostawione, na strumyk nie patrzę. Nie może być idealnie. Spotykam drugiego małego człowieka, dzielimy się owocami z nieściętego drzewka, następuje wymiana maczug, razem gapimy się w strumyk i pewnego razu ja wyrzucam kostką dwa, a on sześć, toteż wrzucam go do strumyka.
Kolejny karowy dzionek, jak zwykle sam zabijam tego kurczaka, w sumie nie chcę go zabijać, ale muszę coś jeść. W jaskini tak pusto, tak ciemno, tak... bezczegościowo. Brakuje tu czegoś więcej, więcej niż moja wielka maczuga, większa od mojej głowy. Czuję się znowu bez sensu. O ile tak można.