20-03-2010, 15:36
Witam wszystkich. Postanowiłem spróbować swoich sił, i przedstawić wam pierwszą część mojej powieści, którą napisałem w wakacje Cała powieść ma 22 rozdziały, nie jest ona czysto science-fiction, ale jej elementy są w całości przeważające. Liczę na to że wam się spodoba.
’Rozdział I – Nawiedzony dwór
’’Nawiedzenia przewijają się przez niemal całą historię człowieka. Wiara w duchy i życie pozagrobowe są głęboko zakorzenione w sercu wielu wierzących ludzi. A prowadzi do nich nieuchronność tego, co przeraża nas najbardziej. Śmierć. Każdy z nas wierzy, albo przynajmniej pragnie wierzyć, że dzień, w którym wydamy ostanie tchnienie, nie zakończy się na tym, że nie zostaniemy jedynie rozkładającym się ciałem zdanym na łaskę bakterii i padlinożernych insektów. Dlatego właśnie, mamy całą mnogość miejsc pokroju Edenu, czy też Hadesu. Najbardziej nam bliska jest wiara, że po śmierci za sprawą boga, pójdziemy do jednego z trzech miejsc: Piekła, czyśćca, bądź nieba. Tudzież niezwykle trudno, nawet kościołowi, jest rozpatrywać przypadki, w których to nasze przyszłe, duchowe życie, nie zakończy w jednym z tych miejsc, lecz pozostanie w martwym punkcie, czy też raczej więzieniu, jakim może być miejsce, które niegdyś było naszym domem. Nawiedzone miejsca budzą strach, jednak jeżeli rzeczywiście, są to miejsca, w których, rzekome dusze zmarłych, czy też inne rodzaje bytów, należy się zastanowić, czy rzeczywiście, to my mamy powód do lęków, czy też raczej istota, która znajduje się wyobcowana, w miejscu, do którego w ogóle nie pasuje, i w którym jest zupełnie sama, pozostawiona niekiedy na łasce czegoś, bardzo niebezpiecznego, nie tylko dla niej same.’’
Zapadł zmrok, niebo spowiła gęsta warstwa chmur, z których zrodził się niezwykle obfity deszcz, burza zaczęła dawać o sobie znać w postaci piorunów, które zaczęły błyskać bez opamiętania. Ścianę deszczu przebił pędzący po szosie samochód terenowy, żywcem przeniesiony z najlepszych zagranicznych salonów. Gnał z zawrotną prędkością, i zdawać by się mogło, że nic go nie może zatrzymać. A jednak. Terenówka zjechała z trasy, zatrzymując się tuż przed zieloną tabliczką z napisem: Borkowice. Z auta wysiadł mężczyzna o dość młodym wyglądzie. Ciało tegoż szaty(a)na do kolan zakryte było przez ciemny z zewnątrz, a ciemnozielony od środka płaszcz, oczy zaś przysłaniały okulary przeciwsłoneczne. Pogoda najwidoczniej była mu nie w smak. Deszcz ociekał po szkłach wprost na jego oczy, ubranie momentalnie przesiąkło niemal całkowicie. Nie przeszkodziło mu to jednak w chwilowej krzątaninie wokół pojazdu.
- Cholerna pogoda. – Zaklął po cichu.
Facet wyciągnął z samochodu jakiś przedmiot, po czym uderzył go zdecydowanym ruchem ręki w cienki bok.
- Cholerna nawigacja. – Zaklął ponownie.
Kolejny cios ręką sprawił, że urządzenie (o dziwo) zaczęło znów właściwie działać. Mężczyzna miał właśnie wsiąść do samochodu. W pewnym momencie poczuł na szyi chłodne ostrze.
- To nasz teren, a teraz również nasza bryka i nasza kasa. – Odezwał się głos z za pleców.
Z pozoru groźna sytuacja, w ogóle nie zrobiła na nim żadnego wrażenia, wręcz przeciwnie, na jego twarzy zagościł o dziwo… uśmiech. Wystarczyła mu bowiem jedna chwila, by sprawnie wyrwać się z objęć bandyty. Po chwili jednak, z pobliskich krzaków wyskoczyło trzech jego kompanów. Każdy z nich ubrany był w czarne peleryny przeciw deszczowe, zaś twarze zakryte były przez czarne kaptury. Otoczyli faceta. Ten, na ich widok wykonał falę palcami prawej ręki. Jeden z nich podszedł do niego, usiłując dźgnąć go nożem, nim jednak zdołał to zrobić, nieznajomy pochylił się i unikając ostrza, złapał za jego rękę, którą uderzył nadchodzącego od jego prawej strony człowieka, a następnie, pchnął tego którego złapał na kolejnego z nich. Kiedy cała trójka leżała pokonana na ziemi, on z pod płaszcza wyciągnął niewielki pistolet, po czym podszedł do człowieka, który jako pierwszy go zaatakował, i przystawił go do jego czoła.
- Zaskoczyłeś mnie, jestem pod wrażeniem, choć muszę przyznać, że kiedy ostatnio tu gościłem, okolica była znacznie bardziej…spokojna.
- Kim ty do diabła jesteś? Psem? Jakimś tajniakiem?
- Nie, widzisz ja jestem z tych, naprawdę złych ludzi.
- Złym tak? Jakoś nie wyglądasz na takiego picusiu.
- Pozory bywają zwodnicze. – Odpowiedział ze spokojem.
- Tak, no to udowodnij, śmiało zastrzel mnie!
- Mógłbym to zrobić, ale co by mi z tego przyszło, cztery niepotrzebne nikomu trupy?
- Po prostu nie masz jaj by to zrobić.
- Słuchajcie, zabić kogoś to nie sztuka, wyzwaniem jest żyć z świadomością, że posłało się człowieka do stu diabłów. Ja wprawdzie nie mam wyrzutów sumienia, ale…, słuchajcie bo jeśli zaś chodzi o was, to przydacie mi się jeszcze. Zobaczycie. Przy okazji te peleryny i kaptury, może i są straszne, ale na dłuższą metę…to nie wystarczy, podkreślcie swój charakter czymś rzucającym się w oczy, dającym się we znaki nie tylko ciału, ale i wyobraźni.
Mężczyzna miał właśnie wrócić do swojego samochodu, lecz w pewnej chwili, zupełnie jak by sobie o czymś przypomniał, znów podszedł do bandyty
- Jeszcze jedno, nazywam się…Doktor X.
Teraz ze spokojnym sumieniem odszedł do samochodu, by móc kontynuować jazdę. Bandyci z kolei skryli się w krzakach z których wcześniej wyłonili się, by móc w milczeniu i trwodze przed groźnym nieznajomym, przeczekać deszczową pogodę.
Potężny grzmot rozjaśnił pogrążone w ciemnościach niebo. Trójka młodych ludzi: Marek, Radek i Paweł, przerażeni i przemoczeni do suchej nitki biegli w kierunku starego domu, który wraz z budynkiem znajdującym się naprzeciwko, położony był na uboczu niewielkiej miejscowości.
- Nie oglądajcie się, biegniemy dalej! – Krzyknął Marek.
- Tam się coś świeci! – Krzyknął najniższy z nich zwracając im jednocześnie uwagę na fioletowe światło wydobywające się po lewej stronie budynku.
- Chrzanić to! Szybko! – Poganiał ich Paweł.
Wszyscy ostatkiem sił wbiegli do środka. Wnętrze było jeszcze bardziej przerażające, niż na zewnątrz. Ściany pokryte były odłażąca tapetą i spróchniałymi panelami, zaś po lepiącej się jakimś śluzem podłodze walały się zniszczone przez czas meble. Do tego należy dodać smród przegniłych fundamentów oraz swąd surowych ryb, unoszący się zewsząd. Na dodatek budynek w każdej chwili groził zawaleniem. Nie trzeba dodawać, że takie miejsce z powodzeniem potrafi działać na ludzką wyobraźnie i że trudno jest odróżnić fakty od projekcji ludzkiego umysłu. Próbując przeczekać nawałnice, kucnęli tuż pod oknem licząc na to że szybko przestanie padać. Szybko jednak zaczęli zdawać sobie sprawę z tego że nie są sami. Jakiś hałas z pobliskiego pomieszczenia sprawił że włosy stanęły im dęba.
- Słyszałem, że tu straszy. – Odezwał się drżącym głosem Radek.
- Daj spokój! Chyba nie wierzysz w te bzdury? – Zganił go Paweł.
- Jakie bzdury, tu podobno zostali zamordowani jacyś ludzie, a teraz ich duchy się mszczą.
- Mówiłem ci Radzio, byś nie oglądał tyle horrorów, mózg ci się od nich lansuje. – Odrzekł Paweł.
Kolejny, potężny piorun uderzył w gałąź pobliskiego drzewa, spotęgował w nich uczucie strachu.
- Wynośmy się stąd! – Krzyknął Marek.
- Stary nie pękaj! Spójrz za okno leje jak z cebra, chcesz by cię przemoczyło? Proszę bardzo. – Odpowiedział mu Paweł.
- Wole jednak nie.
- Wyluzuj, nic nam nie będzie.
Niebo nagle, zaczęło się rozjaśniać, słychać było dziwny, narastający, buczący dźwięk. W pomieszczeniu zrobiło się przeraźliwie zimno, gwałtowny wstrząs sprawił, że wszystko zaczęło spadać z półek. Przerażeni chłopcy wybiegli z pomieszczenia. Niebo spowiła fioletowa mgła, przez którą przebijały się trzy jasne punkty.
- Co się dzieje?
- To te duchy!
- Zamknij się!
- Uciekajmy stąd, szybko! – Wrzasnął Adam.
Z wnętrza budynku obserwowała ich niewyraźna sylwetka człowieka, W jednej chwili rzuciła się na chłopców. Ci słysząc chlupotanie, jakby biegnącej po wodzie postaci, rzucili się do ucieczki. Jeden z oślepiających niebo gromów, niespodziewanie trafił w Marka, zmieniając go w popiół. Pozostała dwójka, nie oglądając się za siebie uciekała w popłochu zostawiając w tyle stary dom, oraz leżące w jego pobliżu głazy ułożone w charakterystyczny symbol, które tej nocy rozświetlały okolicę fioletowym światłem.
W Borkowicach nastał ranek, po burzy niema już śladu, a błękit zagościł chyba na długo. Blask słońca wzbudził Piotrka ze snu. Przeciągnął się kilka razy, po czym mozolnie wygrzebał się z łóżka.
- Czas na śniadanie! – Zawołała go mama.
Nie tylko zresztą jego, ale również siostrę oraz brata. On z całego rodzeństwa był najmłodszy, Jego brat Adam, był starszy od niego o rok, Monika zaś, o dwa lata.
- Kto ostatni dobiegnie do stołu ten ciapa!- Krzyknęła Monika.
Piotrek natychmiast zerwał się, próbując z dążyć przed resztą rodzeństwa. Na śniadanie były grzanki z dżemem. Adam dobiegł jako pierwszy, zaś pozostała dwójka tuz po nim, niemal równocześnie zasiadła do stołu.
- Więc oboje jesteście ciapami. – Odparł Adam trzymając w dłoni tosta.
- Nie do końca, mamy po prostu remis, kiedyś trzeba będzie to rozstrzygnąć. – Odparła uśmiechnięta dziewczyna.
Dzieciaki szybko zabrały się za jedzenie Po kilku minutach talerze świeciły pustkami, zaś na stole nie było już ani jednego tostu. Teraz, po obfitym posiłku (jak na śniadanie przystało) przyszła pora na odpoczynek. I doskonale wiedzieli jak można by ten czas spożytkować. Jako że od tygodnia trwają wakacje, cała trójka miała w planach wspólnie zaplanowany wypad do lasu mający być częścią jednodniowego biwaku z ogniskiem i pieczonymi na patykach kiełbaskami. By omówić szczegóły tej eskapady, ich mama zaproponowała im by przedyskutowali to na świeżym powietrzu. Wszyscy zgodni co do tego, wybiegli do ogrodu gdzie mogli wygodnie zasiąść na ogrodowych krzesłach przy stojącym po środku trawnika, białym plastikowym stole.
- Powinniśmy wszystko dokładnie zaplanować. – Rozpoczął dyskusje Adam.
- Też tak myślę, najlepiej będzie przydzielić każdemu jakieś zadanie. – Zaproponowała Monika
- No dobrze, ale najpierw musimy zdecydować gdzie je urządzimy, nie możemy przecież rozpalić ognia w lesie. – Odparł Adam.
- Racja, dlatego proponuję zorganizować je na polanie nad Struga Cisową. – Rzucił propozycją Piotrek.
- Struga Cisowa? Wiesz że nad nią położony jest stary dwór?
- Wierzysz w te całe duchy Adam?
- Wiem że to jedyne miejsce we wsi, w które matka zabroniła nam chodzić. To nie może być jakieś głupstwo.
- Ale nie wspominała nam nigdy o tym, by kiedykolwiek widziała tam jakieś straszydło, ani że w ogóle tam była, lub ktoś kogo zna tam był. – Odparł inteligentnie Piotrek.
- Może nie chciała abyśmy się bali, albo sama się boi, że nie uwierzymy jej.- Wtrąciła Monika.
- Tak, czy siak, duchy przecież nie istnieją, więc ja tam jestem skłonny iść tam.- Skomentował ostro Piotrek.
- Ale mama…
- Mama o niczym się nie dowie. To jak? Idziesz, czy nie?
- No nie wiem, A słyszeliście o Czaszkach?
- O kim?
- Czaszki, no wiecie, mówią że to gang satanistów i zwyrodnialców, słyszałem, że podobno kręcą się po okolicy. Może mają tam kryjówkę?
- Kiepska wymówka, sama widziałam jak po kryjomu piłeś z kolesiami piwo na osiedlu bloków, nie przejmując się zbytnio gangsterami, a tego też nam chyba nie wolno? Boisz się po prostu duchów i tyle.
- Wcale że nie! Z resztą polana nad rzeką będzie dobrym miejscem.
- Świetnie, no to postanowione, idziemy nad rzekę. – Ogłosiła dumnie Siostra
Piotrek przez chwilę milczał wsłuchując się w spór brata z siostrą, w końcu jednak cisza, którą nie chciał na nikogo zwracać uwagi stała się najbardziej wyróżniająca z pośród kłócącego się rodzeństwa.
- Dlaczego nic nie mówisz? – Zapytał go trochę zdenerwowany brat
- Nie chciałem wam przeszkadzać, w końcu ja swoje już powiedziałem.
- Pewnie chcesz się wywinąć od roboty? Nic z tego, masz iść do sklepu i kupić picie oraz prowiant.
- Mógłbyś mu nie rozkazywać? Może sam pójdziesz do sklepu.
- Ta, to co miał by niby robić? Każdy musi mieć przydzielone zadanie.
- A co ty będziesz robić?
- Ja! Ja przygotuje opał i rozpalę ognisko siostrzyczko.
- Faktycznie. Rozpalenie ogniska to naprawdę wielka sztuka, szczególnie dla kogoś kto wierzy w duchy.
- Możecie przestać się kłócić? – Zapytał sfrustrowany sytuacją chłopak.
- Jasne, ale ty biegnij do sklepu! – Poganiał go Adam.
- Dobra pójdę, ale żeby potem nikt nie mówił że nie włożyłem wkładu w organizację ogniska.
Chłopak wyszedł przez furtkę, by wyjść na leśną drogę, która miała go doprowadzić do miejscowego supermarketu. Adam i Monika zaś w kilka minut po jego pójściu zdołali się ze sobą pogodzić. Podając sobie na zgodę dłonie, postanowili podzielić się między sobą obowiązkami. Monika ma za zadanie zająć się rzeczami typu koc, plastikowe sztućce i talerzyki czy serwetki. Adam zaś jak zapowiedział przygotuje ognisko, oraz wystruga osinowe kijki. Piotrek mając cały czas w pamięci rzeczy które ma kupić miał właśnie wejść do sklepu, gdy jego uwagę przykuł elegancki terenowy samochód, który podjechał pod jeden z pobliskich domów. Z samochodu wysiadł dr X. Nie zważając na żółtą tabliczkę z ikoną psa, wszedł przez furtkę posesji domu. Niemal błyskawicznie rzuciły się na niego dwa amstafy. Właśnie miały skoczyć na niego, lecz niemal tak szybko jak zaatakowały, równie szybko uciekły skowycząc. X spojrzał na palec wskazujący lewej ręki.
- Hym, zawsze działa. – Szepnął do siebie.
Znajdował się na nim pierścień z prostokątną, szara, rozsuwaną klapką, która zabezpieczała znajdujący się pod nią przycisk, fale emitowane przez owy pierścień skutecznie odstraszały psy i inne zwierzęta. X zaczął wchodzić po drewnianych schodach niezbyt nowego, drewnianego domu. Były dość strome i wąskie, a każdy krok powodował potworne skrzypienie, toteż musiał bardzo uważać by jego noga nie omsknęła się ze stopnia, co mogłoby skutkować upadkiem. Gdy dotarł na klatkę schodową, zastukał trzy razy w drewniane drzwi. Otworzył je ubrany w dżinsy i czarną koszulę facet, mniej więcej w wieku X-sa. Ujrzawszy twarz doktora, chciał natychmiast zatrzasnąć drzwi przed jego nosem, lecz X, spodziewając się właśnie takiej reakcji, włożył nogę miedzy próg a drzwi, uniemożliwiając ich zamknięcie.
- Tak się wita rodzinę? – Zapytał ironicznie X.
Doktor pchnął drzwi razem z trzymającym klamkę facetem.
- Jak ominąłeś psy? – Zapytał opierając się o stół mężczyzna.
- Te amstafy? To ładne psy, ale podatne na pewne rodzaje fal dźwiękowych.
Doktor pokazał mu swój pierścień
- Ten odstrasza psy, ten - X pokazał mu pierścień na drugiej ręce - działa na ludzi
Nacisnął guzik, powodując ogromny ból w głowie chłopaka, ten nie mogąc go znieść kucnął, łapiąc się rękami za głowę.
- Cz.…czego chcesz?
- Ja? Chce ciebie.
- Wybacz, ale ja nie gustuje w chłopcach.
X chwycił silnym uściskiem ręki gardło chłopaka, po czym przycisnął go do ściany, nie dając mu możliwości wyrwania się.
- Co, teraz też będziesz taki dowcipny?
Chłopak ujrzał w progu pokoju dziewczynę z dzieckiem na rękach, kiwnął głową, dając jej do zrozumienia by ukryła się w pokoju. Dziewczyna, zrozumiawszy, o co mu chodzi, miała właśnie z powrotem wejść do dużego pokoju.
- Pani, dokąd! Ho, ho, widzę, że Kamilek założył…rodzinę. – Stwierdził, widząc ich kątem oka.
- Jeżeli coś im zrobisz to…
- To, co? Nic mi nie możesz zrobić, ale jeżeli pojedziesz ze mną, to obiecuje, że nie tknę ich.
- A tak w ogóle, czego ty ode mnie chcesz?
- Widzisz, potrzebny mi jest ktoś, kto zna dobrze teren, jako że nie było mnie przez jakiś moment, a ty cały czas siedzisz na tyłku, tu na miejscu, przydasz mi się.
- Jeżeli ci pomogę, zostawisz moją rodzinę w spokoju?
- Tak jak powiedziałem, nie tknę ich.
- W takim razie zgoda.
- Fajnie, idziemy.
X puścił Kamila przodem, sam zaś zatrzymał się jeszcze przez chwilę, a do ściany, obok drzwi przyczepił, niewielki, ciemny, okrągły przedmiot wyglądający jak krążek do hokeja, po czym wyszedł, zamykając za sobą drzwi. Wychodząc, uwagę chłopaka przykuł nowo wyglądający samochód
- Stać cię na takie cacko? – Zapytał ironicznie Kamil.
- Stać mnie na wiele. – Odpowiedział mu równie kąśliwie.
X ruszył samochodem, a po chwili cały dom Kamila wyleciał z wielkim hukiem w powietrze, zostawiając po sobie jedynie płomienie które doszczętnie trawiły jego resztki.
- Nie! Daria! Marta! – Krzyczał rozpaczliwie, patrząc na to z bocznej szyby auta.
- Daria? Marta? Urocze.
- Powiedziałeś…
- …że ich nie tknę, i doprawdy dotrzymałem słowa, zobacz nawet nie musiałem ich… dotykać.
- Ty!
Kamil rzucił się na X-sa, który ze stoickim spokojem, wyciągnął z pod płaszcza pistolet, który przystawił do jego czoła, pokazując mu tym samym jego miejsce. Nieco pokornie usiadł powrotem na siedzeniu, patrząc na doktora kamienną twarzą, ociekającą lekko łzami.
- Nic cię tu nie trzyma, teraz pracujesz dla mnie Ha. Ha. Ha. Ha. Ha. Ha. Ha. – wybuchnął szaleńczym śmiechem, prosto jego twarz.
Piotrek widząc płonący dom szybko zawrócił do swojego domu. Wbiegłszy do niego z progu zaczął opowiadać wszystko Monice, którą zastał podczas pakowania rzeczy. Początkowo nie chciała mu wierzyć, myśląc że chce się wymigać od pracy, tak jak zakładał Adam, jednak potwierdzeniem słów chłopaka były syreny wozów strażackich i policyjnych, od których zaroiło się wkrótce na miejscu zdarzenia. Mimo wszystko nie mieli zamiaru rezygnować z wyprawy. Puszczając uwagi rodziców mówiących o tym że nie wypada iść się bawić, gdy nie opodal zginęli ludzie, cała trójka wyszła z domu w ustalonym wcześniej kierunku. Najcięższy plecak niósł Adam, najlżejszy zaś najmłodszy Piotrek, i mimo że zapasy były skromne (W końcu przerażony wybuchem chłopak nie zdołał nic kupić, i jedynie dzięki Monice, której udało się co nieco wygrzebać z lodówki, piknik w ogóle mógł się odbyć), wszyscy i tak mieli co dźwigać.
Zbliżał się wieczór, dzieciaki szły właśnie w kierunku lasu, w którym mieli rozpalić ognisko. Pogoda dopisywała, choć pomału zaczęło przybywać chmur. Droga, która do niego prowadziła była dość długa, jednak dzięki Adamowi, który znał skrót (i miał GPS w telefonie), mogli dotrzeć tam znacznie szybciej. Po mniej więcej kwadransie dotarli w końcu nad rzekę. Coś jednak poszło nie tak. Raz że telefon zaczął się dość nietypowo zachowywać (pojawiły się szumy i zniekształcenia w obrazie, które uniemożliwiły odczytanie drogi), a dwa że Adam doznał jak by czegoś w rodzaju amnezji wybiórczej. Nie mógł sobie kompletnie przypomnieć gdzie ma iść. Monika zmuszona była więc pokierować całą grupą, jednak i jej koordynacja zawiodła, gdyż zamiast trzymać się głównej drogi, coś sprawiło że skręciła w boczną dróżkę. Idąc nią, zatrzymali się przed zadziwiającym kręgiem dość pokaźnych, dziwnych kamieni połyskujących fioletową poświatą.
- Słyszałem, że tu się dzieją dziwne rzeczy. – Odezwał się Piotrek.
- Fakt świecące kamienie to dość dziwne. – Rzekła Monika.
- Ma ktoś aparat? – Zapytał Piotrek.
- Po co ci? – Zapytała Monika.
- Jak wrócimy do domu, nikt nam nie uwierzy, a tak będziemy mieć dowód.
- Mam aparat w komórce, 5,0 Mpix – pochwalił się Adam.
Monika zauważyła, że niebo spowiły ciemne chmury.
- Słuchajcie, może powinniśmy już iść. – Odezwała się nieco przestraszona.
- Nie pękaj, Adam rób to zdjęcie tym swoim wypasionym sprzętem..
Nagle powiało lodowatym chłodem, dzieciakom dosłownie ścierpła skóra ze strachu. Zaczęło padać, a gdy tylko chłopcu udało się zrobić kilka zdjęć, cała trójka postanowiła schronić się w opuszczonym domu.
Tymczasem X razem z Kamilem dotarli do celu. Położony na niewielkim pagórku, otoczonym drzewami, dom ogrodzony był metalowym płotem. Wewnątrz, znajdowało się puste, porośnięte zielskiem pole, zaś sam budynek stał na niewielkiej skarpie, za którą rozciągał się bór sosnowy. Po prawej stronie znajdowała się usypana z piasku, jednokierunkowa droga, zaś po drugiej, płynęła rzeka, nad którą prowadził skrót Adama. Po dojechaniu pod sam dom, co nie było łatwym zadaniem (drogę pokrywał piach, z wystającymi korzeniami), X zaparkował samochód przed wejściem. Zdecydowanym ruchem otworzył drzwi, a następnie wyciągnął Kamila na zewnątrz, cały czas trzymając pistolet w lewej ręce. Potknąwszy się o korzeń, chłopak upadł na czworaka. Korzystając z okazji, X zadał potężny kopniak w jego głowę, przewracając go na plecy. Potem złapał go za włosy i przycisnął mocno jego głowę do ziemi, tak, że biedak dosłownie łykał leżący wszędzie piasek. Ostatecznym znakiem dominacji doktora nad nim był przystawiony do jego głowy pistolet.
- Pracujesz dla mnie, wbij sobie to do głowy.
Z kieszeni w płaszczu wyciągnął niewielką strzykawkę, której to igłę wbił w prawe ramię Kamila, wstrzykując mu coś do organizmu.
- Co mi zrobiłeś?
- Ludzie chipują psy by w razie ich ucieczki, mogli je z powrotem znaleźć. Myślę że i na ciebie to podziała, i że gdyby przyszło ci coś głupiego do głowy, to będę mógł cię odnaleźć i jako karę dać ci kulkę w łeb.
X zaprowadził Kamila do jednego z wielu pomieszczeń wewnątrz ogromnego domu. Po środku niego stało kilkanaście średniej wysokości (1.30 m.) kolumn, na których stały z pozoru puste akwaria.
- Robi wrażenie, nieprawdaż?
Nie mogąc przeciwstawić się uzbrojonemu psychopacie, postanowił dać się w ciągnąć w grę doktora.
- Tak wygląda twój salon. – Zapytał go kpiąco.
- Tak. – Odparł ze spokojem.
- Co jest w tych akwariach?
- To nie akwaria, tylko terraria.
- Terraria? Tylko mi nie mów, że trzymasz w nich insekty.
- Trzymam w nich różne stawonogi, pająki, skorpiony, wije, modliszki itp.
- Tobie naprawdę odbiło
- Odbiło? Ja tylko zabrałem pracę do domu.
- Jaką pracę?
- Cóż, jestem doktorem entomologii.
- Jednak nim zostałeś?
- Tak, choć to tylko jedno z moich zajęć.
- Jakich zajęć?
- Dowiesz się w swoim czasie braciszku, w swoim…czasie.
W tej samej chwili, dzieciaki, które przed deszczem i burzą schroniły się w opuszczonym domu, przemoczeni do suchej nitki, trzęsąc się z zimna i z strachu, czekali aż minie rozszalała nawałnica, która właśnie się rozpętała. Pioruny waliły jak szalone, wraz z deszczem zaczął padać grad, budynek, dość mocno zniszczony, nie był wystarczająco wytrzymały by przetrzymać gradobicie.
- Szybko, musimy się ukryć! – Krzyknęła Monika.
- Powinniśmy się schować w wewnętrznej części budynku, z daleka od okien. – Krzyknął Adam.
Mieli właśnie biec, gdy nagle, ziemia zaczęła się trząść na tyle mocno, że wiszący w pomieszczeniu żyrandol, spadł, tuż obok nich roztrzaskując się na setki części
- Aaa! – Krzyknęła przestraszona Monika.
- To tylko żyrandol, spokojnie. – Uspokajał ją Adam.
Na niebie po raz kolejny pojawiły się światła, które powoli, zaczęły zataczać kręgi nad całym domem.
- To nie nawiedzenie, tylko inwazja UFO! – Krzyknął Piotrek.
- Spokojnie, może nie zrobią nam krzywdy. – Pocieszała go Monika.
Niespodziewanie chmury zaczął przecinać jasny obiekt, który zmierzał w kierunku ziemi. Z chwilą, gdy stawał się coraz bardziej widoczny, burza zaczęła znikać równie nagle jak nagle się pojawiła. Nastała grobowa cisza, zupełnie jak by wszystko zamarło. Zaniepokojone dzieciaki wybiegły na zewnątrz, obserwując na niebie owy obiekt. Jednak nie tylko one go zauważyły, także X wraz z Kamilem, przez okno swojego domu, dostrzegli na niebie to dziwo.
- Jak myślisz, co to jest? – Zapytał Kamil.
- Możliwe, że to meteoryt. – Odparł spokojnie X.
- Wygląda na to, że uderzy gdzieś niedaleko.
- Tak, dlatego należy mu się przyjrzeć z bliska.
Rzeczywiście, obiekt z wielkim impetem uderzył w pobliski las, tworząc dość duży krater. Dzieciaki mimo strachu, postanowiły sprawdzić, co spadło z nieba. Po kilku minutach przedzierania się przez gęste krzaki ( z pokrzywą i jeżyną na czele), dotarli do drewnianego mostu, którym przedostali się na drugą stronę rzeki. Po marszu ścieżką prowadzącą do serca lasu, dotarli do krateru o średnicy, co najmniej 2 m. Roślinność wokół niego była doszczętnie wypalona. Wewnątrz dziury znajdował się dziwaczny, kulisty przedmiot, rozmiarów piłki do siatkówki. W głowach nastolatków zaczęły kłębić się przeróżne myśli, czy wezwać leśniczego albo policje, czy też zostawić go tu taj, może warto wziąć owy obiekt ze sobą do domu, może jest coś wart, albo jednak jest niebezpieczny. Ich myślowe rozterki przerwał dźwięk nadjeżdżającego właśnie samochodu. Cała trójka postanowiła ukryć się w pobliskich krzakach. Samochód zatrzymał się kilka metrów przed nimi. Z auta wysiadł rzecz jasna doktor X razem z Kamilem.
- Ciekawe, nie sądzisz? – Odezwał się wpatrzony w obiekt X.
- Tak, ale meteoryt to, to raczej nie jest. – Odparł Kamil.
- No raczej nie, to wygląda raczej jak…kapsuła. – Odrzekł ze zdumieniem.
- Kapsuła? To znaczy, że mogli ją wysłać…. - Kamil zawahał się przez chwilę, mając na uwadze kompletną niedorzeczność.
- …Kosmici, tak, cóż wypada sprawdzić, jaką niespodziankę kryje to jajko.
- Może lepiej tego nie dotykać?
- Do odważnych świat…należy. – Rzekł radośnie X..
Doktor podszedł do obiektu, wpatrując się w niego uważnie. Na obudowie kapsuły, dostrzegł coś, co przypomina guzik. Po naciśnięciu go, X dostrzegł w nim małą kulkę wielkości piłki golfowej. Kulka zaczęła mienić się wszystkimi odcieniami srebra, a po chwili uniosła się na niewielką wysokość.
- Niesamowite – szepnęła ukryta w krzakach razem z swoimi braćmi Monika.
- Co to jest? – Zapytał Kamil.
- Nie wiem…, jeszcze, ale się dowiem, przynieś z samochodu pojemnik.
- Jaki pojemnik?
- Ten, który jest w bagażniku, szybko!
Kamil poszedł po niego, X w tym czasie wpatrywał się w cudo. Dzieciaki również wpatrywały się w kulkę, nie zauważając jednak niewielkiego pająka, który zawisł nad głową Moniki. Jako że cierpiała na potworną arachnofobię, gdy tylko go zobaczyła, miała ochotę z całych sił wrzasnąć. Adam w ostatniej chwili powstrzymał ją, zakrywając jej usta swą dłonią. Uspakajając ją, zaczął powoli wycofywać się z nią do tyłu. Piotrek również zaczął się cofać, niechcący jednak nadepnął na suchą gałązkę, jedną z wielu w tym lesie, Co wystarczyłoby X zorientował się, że jest obserwowany.
- Kamil słyszałeś coś? – Spytał wracającego właśnie z pojemnikiem chłopaka.
Dzieciaki usłyszawszy pytanie X-sa zastygły bezruchu
- Nie, to pewnie jakiś zwierzak.
- Zwierzak?
X wyciągnął z pod płaszcza pistolet.
- Boże on ma broń. – Szepnęła przerażona Monika.
- Co ty wyprawiasz? – Zapytał go z zaniepokojeniem Kamil.
- Może to zwierzak, może nie, pakuj obiekt do pojemnika.
- Uciekajmy! – Krzyknął Adam.
Doktor zaczął strzelać w kierunku krzaków, dzieciaki szybko zaczęły uciekać w popłochu, cudem unikając kul.
- Cholera! – Zaklął X
- Uciekli?
- Tak uciekli, i w dodatku wszystko widzieli.
- Jak myślisz, kim mogli być?
- Skąd mam….
Doktor spojrzał w niebo, na którym znów pojawiły się zataczające nad nimi kręgi światła.
- Szybko, spadamy stąd.
X i Kamil zabrali pojemnik z cenną zawartością, po czym udali się samochodem do domu. Dzieciaki zaś zmarznięte, przemoczone i na śmierć przerażone zajściem za wszelką cenę chcieli wrócić do domu, podczas ucieczki jednak zboczyły w jakąś, nieznaną im dróżkę prowadzącą przez mroczny las. Za dnia wydawać by się mógł czymś codziennym i niegroźnym, jednak w nocy strach przybiera wielkie oczy, wszystko wokół budzi w ludziach lęk. Każdy szelest, każe ryknięcie, każdy trzask, dźwięki i atmosfera takiego miejsca mogą wpędzić do grobu nie jednego dorosłego człowieka. A co mają powiedzieć młodzi nastolatkowie?
Prolog
Istnienie czynnika PSI we współczesnym świecie.
’Rozdział I – Nawiedzony dwór
’’Nawiedzenia przewijają się przez niemal całą historię człowieka. Wiara w duchy i życie pozagrobowe są głęboko zakorzenione w sercu wielu wierzących ludzi. A prowadzi do nich nieuchronność tego, co przeraża nas najbardziej. Śmierć. Każdy z nas wierzy, albo przynajmniej pragnie wierzyć, że dzień, w którym wydamy ostanie tchnienie, nie zakończy się na tym, że nie zostaniemy jedynie rozkładającym się ciałem zdanym na łaskę bakterii i padlinożernych insektów. Dlatego właśnie, mamy całą mnogość miejsc pokroju Edenu, czy też Hadesu. Najbardziej nam bliska jest wiara, że po śmierci za sprawą boga, pójdziemy do jednego z trzech miejsc: Piekła, czyśćca, bądź nieba. Tudzież niezwykle trudno, nawet kościołowi, jest rozpatrywać przypadki, w których to nasze przyszłe, duchowe życie, nie zakończy w jednym z tych miejsc, lecz pozostanie w martwym punkcie, czy też raczej więzieniu, jakim może być miejsce, które niegdyś było naszym domem. Nawiedzone miejsca budzą strach, jednak jeżeli rzeczywiście, są to miejsca, w których, rzekome dusze zmarłych, czy też inne rodzaje bytów, należy się zastanowić, czy rzeczywiście, to my mamy powód do lęków, czy też raczej istota, która znajduje się wyobcowana, w miejscu, do którego w ogóle nie pasuje, i w którym jest zupełnie sama, pozostawiona niekiedy na łasce czegoś, bardzo niebezpiecznego, nie tylko dla niej same.’’
Zapadł zmrok, niebo spowiła gęsta warstwa chmur, z których zrodził się niezwykle obfity deszcz, burza zaczęła dawać o sobie znać w postaci piorunów, które zaczęły błyskać bez opamiętania. Ścianę deszczu przebił pędzący po szosie samochód terenowy, żywcem przeniesiony z najlepszych zagranicznych salonów. Gnał z zawrotną prędkością, i zdawać by się mogło, że nic go nie może zatrzymać. A jednak. Terenówka zjechała z trasy, zatrzymując się tuż przed zieloną tabliczką z napisem: Borkowice. Z auta wysiadł mężczyzna o dość młodym wyglądzie. Ciało tegoż szaty(a)na do kolan zakryte było przez ciemny z zewnątrz, a ciemnozielony od środka płaszcz, oczy zaś przysłaniały okulary przeciwsłoneczne. Pogoda najwidoczniej była mu nie w smak. Deszcz ociekał po szkłach wprost na jego oczy, ubranie momentalnie przesiąkło niemal całkowicie. Nie przeszkodziło mu to jednak w chwilowej krzątaninie wokół pojazdu.
- Cholerna pogoda. – Zaklął po cichu.
Facet wyciągnął z samochodu jakiś przedmiot, po czym uderzył go zdecydowanym ruchem ręki w cienki bok.
- Cholerna nawigacja. – Zaklął ponownie.
Kolejny cios ręką sprawił, że urządzenie (o dziwo) zaczęło znów właściwie działać. Mężczyzna miał właśnie wsiąść do samochodu. W pewnym momencie poczuł na szyi chłodne ostrze.
- To nasz teren, a teraz również nasza bryka i nasza kasa. – Odezwał się głos z za pleców.
Z pozoru groźna sytuacja, w ogóle nie zrobiła na nim żadnego wrażenia, wręcz przeciwnie, na jego twarzy zagościł o dziwo… uśmiech. Wystarczyła mu bowiem jedna chwila, by sprawnie wyrwać się z objęć bandyty. Po chwili jednak, z pobliskich krzaków wyskoczyło trzech jego kompanów. Każdy z nich ubrany był w czarne peleryny przeciw deszczowe, zaś twarze zakryte były przez czarne kaptury. Otoczyli faceta. Ten, na ich widok wykonał falę palcami prawej ręki. Jeden z nich podszedł do niego, usiłując dźgnąć go nożem, nim jednak zdołał to zrobić, nieznajomy pochylił się i unikając ostrza, złapał za jego rękę, którą uderzył nadchodzącego od jego prawej strony człowieka, a następnie, pchnął tego którego złapał na kolejnego z nich. Kiedy cała trójka leżała pokonana na ziemi, on z pod płaszcza wyciągnął niewielki pistolet, po czym podszedł do człowieka, który jako pierwszy go zaatakował, i przystawił go do jego czoła.
- Zaskoczyłeś mnie, jestem pod wrażeniem, choć muszę przyznać, że kiedy ostatnio tu gościłem, okolica była znacznie bardziej…spokojna.
- Kim ty do diabła jesteś? Psem? Jakimś tajniakiem?
- Nie, widzisz ja jestem z tych, naprawdę złych ludzi.
- Złym tak? Jakoś nie wyglądasz na takiego picusiu.
- Pozory bywają zwodnicze. – Odpowiedział ze spokojem.
- Tak, no to udowodnij, śmiało zastrzel mnie!
- Mógłbym to zrobić, ale co by mi z tego przyszło, cztery niepotrzebne nikomu trupy?
- Po prostu nie masz jaj by to zrobić.
- Słuchajcie, zabić kogoś to nie sztuka, wyzwaniem jest żyć z świadomością, że posłało się człowieka do stu diabłów. Ja wprawdzie nie mam wyrzutów sumienia, ale…, słuchajcie bo jeśli zaś chodzi o was, to przydacie mi się jeszcze. Zobaczycie. Przy okazji te peleryny i kaptury, może i są straszne, ale na dłuższą metę…to nie wystarczy, podkreślcie swój charakter czymś rzucającym się w oczy, dającym się we znaki nie tylko ciału, ale i wyobraźni.
Mężczyzna miał właśnie wrócić do swojego samochodu, lecz w pewnej chwili, zupełnie jak by sobie o czymś przypomniał, znów podszedł do bandyty
- Jeszcze jedno, nazywam się…Doktor X.
Teraz ze spokojnym sumieniem odszedł do samochodu, by móc kontynuować jazdę. Bandyci z kolei skryli się w krzakach z których wcześniej wyłonili się, by móc w milczeniu i trwodze przed groźnym nieznajomym, przeczekać deszczową pogodę.
Potężny grzmot rozjaśnił pogrążone w ciemnościach niebo. Trójka młodych ludzi: Marek, Radek i Paweł, przerażeni i przemoczeni do suchej nitki biegli w kierunku starego domu, który wraz z budynkiem znajdującym się naprzeciwko, położony był na uboczu niewielkiej miejscowości.
- Nie oglądajcie się, biegniemy dalej! – Krzyknął Marek.
- Tam się coś świeci! – Krzyknął najniższy z nich zwracając im jednocześnie uwagę na fioletowe światło wydobywające się po lewej stronie budynku.
- Chrzanić to! Szybko! – Poganiał ich Paweł.
Wszyscy ostatkiem sił wbiegli do środka. Wnętrze było jeszcze bardziej przerażające, niż na zewnątrz. Ściany pokryte były odłażąca tapetą i spróchniałymi panelami, zaś po lepiącej się jakimś śluzem podłodze walały się zniszczone przez czas meble. Do tego należy dodać smród przegniłych fundamentów oraz swąd surowych ryb, unoszący się zewsząd. Na dodatek budynek w każdej chwili groził zawaleniem. Nie trzeba dodawać, że takie miejsce z powodzeniem potrafi działać na ludzką wyobraźnie i że trudno jest odróżnić fakty od projekcji ludzkiego umysłu. Próbując przeczekać nawałnice, kucnęli tuż pod oknem licząc na to że szybko przestanie padać. Szybko jednak zaczęli zdawać sobie sprawę z tego że nie są sami. Jakiś hałas z pobliskiego pomieszczenia sprawił że włosy stanęły im dęba.
- Słyszałem, że tu straszy. – Odezwał się drżącym głosem Radek.
- Daj spokój! Chyba nie wierzysz w te bzdury? – Zganił go Paweł.
- Jakie bzdury, tu podobno zostali zamordowani jacyś ludzie, a teraz ich duchy się mszczą.
- Mówiłem ci Radzio, byś nie oglądał tyle horrorów, mózg ci się od nich lansuje. – Odrzekł Paweł.
Kolejny, potężny piorun uderzył w gałąź pobliskiego drzewa, spotęgował w nich uczucie strachu.
- Wynośmy się stąd! – Krzyknął Marek.
- Stary nie pękaj! Spójrz za okno leje jak z cebra, chcesz by cię przemoczyło? Proszę bardzo. – Odpowiedział mu Paweł.
- Wole jednak nie.
- Wyluzuj, nic nam nie będzie.
Niebo nagle, zaczęło się rozjaśniać, słychać było dziwny, narastający, buczący dźwięk. W pomieszczeniu zrobiło się przeraźliwie zimno, gwałtowny wstrząs sprawił, że wszystko zaczęło spadać z półek. Przerażeni chłopcy wybiegli z pomieszczenia. Niebo spowiła fioletowa mgła, przez którą przebijały się trzy jasne punkty.
- Co się dzieje?
- To te duchy!
- Zamknij się!
- Uciekajmy stąd, szybko! – Wrzasnął Adam.
Z wnętrza budynku obserwowała ich niewyraźna sylwetka człowieka, W jednej chwili rzuciła się na chłopców. Ci słysząc chlupotanie, jakby biegnącej po wodzie postaci, rzucili się do ucieczki. Jeden z oślepiających niebo gromów, niespodziewanie trafił w Marka, zmieniając go w popiół. Pozostała dwójka, nie oglądając się za siebie uciekała w popłochu zostawiając w tyle stary dom, oraz leżące w jego pobliżu głazy ułożone w charakterystyczny symbol, które tej nocy rozświetlały okolicę fioletowym światłem.
W Borkowicach nastał ranek, po burzy niema już śladu, a błękit zagościł chyba na długo. Blask słońca wzbudził Piotrka ze snu. Przeciągnął się kilka razy, po czym mozolnie wygrzebał się z łóżka.
- Czas na śniadanie! – Zawołała go mama.
Nie tylko zresztą jego, ale również siostrę oraz brata. On z całego rodzeństwa był najmłodszy, Jego brat Adam, był starszy od niego o rok, Monika zaś, o dwa lata.
- Kto ostatni dobiegnie do stołu ten ciapa!- Krzyknęła Monika.
Piotrek natychmiast zerwał się, próbując z dążyć przed resztą rodzeństwa. Na śniadanie były grzanki z dżemem. Adam dobiegł jako pierwszy, zaś pozostała dwójka tuz po nim, niemal równocześnie zasiadła do stołu.
- Więc oboje jesteście ciapami. – Odparł Adam trzymając w dłoni tosta.
- Nie do końca, mamy po prostu remis, kiedyś trzeba będzie to rozstrzygnąć. – Odparła uśmiechnięta dziewczyna.
Dzieciaki szybko zabrały się za jedzenie Po kilku minutach talerze świeciły pustkami, zaś na stole nie było już ani jednego tostu. Teraz, po obfitym posiłku (jak na śniadanie przystało) przyszła pora na odpoczynek. I doskonale wiedzieli jak można by ten czas spożytkować. Jako że od tygodnia trwają wakacje, cała trójka miała w planach wspólnie zaplanowany wypad do lasu mający być częścią jednodniowego biwaku z ogniskiem i pieczonymi na patykach kiełbaskami. By omówić szczegóły tej eskapady, ich mama zaproponowała im by przedyskutowali to na świeżym powietrzu. Wszyscy zgodni co do tego, wybiegli do ogrodu gdzie mogli wygodnie zasiąść na ogrodowych krzesłach przy stojącym po środku trawnika, białym plastikowym stole.
- Powinniśmy wszystko dokładnie zaplanować. – Rozpoczął dyskusje Adam.
- Też tak myślę, najlepiej będzie przydzielić każdemu jakieś zadanie. – Zaproponowała Monika
- No dobrze, ale najpierw musimy zdecydować gdzie je urządzimy, nie możemy przecież rozpalić ognia w lesie. – Odparł Adam.
- Racja, dlatego proponuję zorganizować je na polanie nad Struga Cisową. – Rzucił propozycją Piotrek.
- Struga Cisowa? Wiesz że nad nią położony jest stary dwór?
- Wierzysz w te całe duchy Adam?
- Wiem że to jedyne miejsce we wsi, w które matka zabroniła nam chodzić. To nie może być jakieś głupstwo.
- Ale nie wspominała nam nigdy o tym, by kiedykolwiek widziała tam jakieś straszydło, ani że w ogóle tam była, lub ktoś kogo zna tam był. – Odparł inteligentnie Piotrek.
- Może nie chciała abyśmy się bali, albo sama się boi, że nie uwierzymy jej.- Wtrąciła Monika.
- Tak, czy siak, duchy przecież nie istnieją, więc ja tam jestem skłonny iść tam.- Skomentował ostro Piotrek.
- Ale mama…
- Mama o niczym się nie dowie. To jak? Idziesz, czy nie?
- No nie wiem, A słyszeliście o Czaszkach?
- O kim?
- Czaszki, no wiecie, mówią że to gang satanistów i zwyrodnialców, słyszałem, że podobno kręcą się po okolicy. Może mają tam kryjówkę?
- Kiepska wymówka, sama widziałam jak po kryjomu piłeś z kolesiami piwo na osiedlu bloków, nie przejmując się zbytnio gangsterami, a tego też nam chyba nie wolno? Boisz się po prostu duchów i tyle.
- Wcale że nie! Z resztą polana nad rzeką będzie dobrym miejscem.
- Świetnie, no to postanowione, idziemy nad rzekę. – Ogłosiła dumnie Siostra
Piotrek przez chwilę milczał wsłuchując się w spór brata z siostrą, w końcu jednak cisza, którą nie chciał na nikogo zwracać uwagi stała się najbardziej wyróżniająca z pośród kłócącego się rodzeństwa.
- Dlaczego nic nie mówisz? – Zapytał go trochę zdenerwowany brat
- Nie chciałem wam przeszkadzać, w końcu ja swoje już powiedziałem.
- Pewnie chcesz się wywinąć od roboty? Nic z tego, masz iść do sklepu i kupić picie oraz prowiant.
- Mógłbyś mu nie rozkazywać? Może sam pójdziesz do sklepu.
- Ta, to co miał by niby robić? Każdy musi mieć przydzielone zadanie.
- A co ty będziesz robić?
- Ja! Ja przygotuje opał i rozpalę ognisko siostrzyczko.
- Faktycznie. Rozpalenie ogniska to naprawdę wielka sztuka, szczególnie dla kogoś kto wierzy w duchy.
- Możecie przestać się kłócić? – Zapytał sfrustrowany sytuacją chłopak.
- Jasne, ale ty biegnij do sklepu! – Poganiał go Adam.
- Dobra pójdę, ale żeby potem nikt nie mówił że nie włożyłem wkładu w organizację ogniska.
Chłopak wyszedł przez furtkę, by wyjść na leśną drogę, która miała go doprowadzić do miejscowego supermarketu. Adam i Monika zaś w kilka minut po jego pójściu zdołali się ze sobą pogodzić. Podając sobie na zgodę dłonie, postanowili podzielić się między sobą obowiązkami. Monika ma za zadanie zająć się rzeczami typu koc, plastikowe sztućce i talerzyki czy serwetki. Adam zaś jak zapowiedział przygotuje ognisko, oraz wystruga osinowe kijki. Piotrek mając cały czas w pamięci rzeczy które ma kupić miał właśnie wejść do sklepu, gdy jego uwagę przykuł elegancki terenowy samochód, który podjechał pod jeden z pobliskich domów. Z samochodu wysiadł dr X. Nie zważając na żółtą tabliczkę z ikoną psa, wszedł przez furtkę posesji domu. Niemal błyskawicznie rzuciły się na niego dwa amstafy. Właśnie miały skoczyć na niego, lecz niemal tak szybko jak zaatakowały, równie szybko uciekły skowycząc. X spojrzał na palec wskazujący lewej ręki.
- Hym, zawsze działa. – Szepnął do siebie.
Znajdował się na nim pierścień z prostokątną, szara, rozsuwaną klapką, która zabezpieczała znajdujący się pod nią przycisk, fale emitowane przez owy pierścień skutecznie odstraszały psy i inne zwierzęta. X zaczął wchodzić po drewnianych schodach niezbyt nowego, drewnianego domu. Były dość strome i wąskie, a każdy krok powodował potworne skrzypienie, toteż musiał bardzo uważać by jego noga nie omsknęła się ze stopnia, co mogłoby skutkować upadkiem. Gdy dotarł na klatkę schodową, zastukał trzy razy w drewniane drzwi. Otworzył je ubrany w dżinsy i czarną koszulę facet, mniej więcej w wieku X-sa. Ujrzawszy twarz doktora, chciał natychmiast zatrzasnąć drzwi przed jego nosem, lecz X, spodziewając się właśnie takiej reakcji, włożył nogę miedzy próg a drzwi, uniemożliwiając ich zamknięcie.
- Tak się wita rodzinę? – Zapytał ironicznie X.
Doktor pchnął drzwi razem z trzymającym klamkę facetem.
- Jak ominąłeś psy? – Zapytał opierając się o stół mężczyzna.
- Te amstafy? To ładne psy, ale podatne na pewne rodzaje fal dźwiękowych.
Doktor pokazał mu swój pierścień
- Ten odstrasza psy, ten - X pokazał mu pierścień na drugiej ręce - działa na ludzi
Nacisnął guzik, powodując ogromny ból w głowie chłopaka, ten nie mogąc go znieść kucnął, łapiąc się rękami za głowę.
- Cz.…czego chcesz?
- Ja? Chce ciebie.
- Wybacz, ale ja nie gustuje w chłopcach.
X chwycił silnym uściskiem ręki gardło chłopaka, po czym przycisnął go do ściany, nie dając mu możliwości wyrwania się.
- Co, teraz też będziesz taki dowcipny?
Chłopak ujrzał w progu pokoju dziewczynę z dzieckiem na rękach, kiwnął głową, dając jej do zrozumienia by ukryła się w pokoju. Dziewczyna, zrozumiawszy, o co mu chodzi, miała właśnie z powrotem wejść do dużego pokoju.
- Pani, dokąd! Ho, ho, widzę, że Kamilek założył…rodzinę. – Stwierdził, widząc ich kątem oka.
- Jeżeli coś im zrobisz to…
- To, co? Nic mi nie możesz zrobić, ale jeżeli pojedziesz ze mną, to obiecuje, że nie tknę ich.
- A tak w ogóle, czego ty ode mnie chcesz?
- Widzisz, potrzebny mi jest ktoś, kto zna dobrze teren, jako że nie było mnie przez jakiś moment, a ty cały czas siedzisz na tyłku, tu na miejscu, przydasz mi się.
- Jeżeli ci pomogę, zostawisz moją rodzinę w spokoju?
- Tak jak powiedziałem, nie tknę ich.
- W takim razie zgoda.
- Fajnie, idziemy.
X puścił Kamila przodem, sam zaś zatrzymał się jeszcze przez chwilę, a do ściany, obok drzwi przyczepił, niewielki, ciemny, okrągły przedmiot wyglądający jak krążek do hokeja, po czym wyszedł, zamykając za sobą drzwi. Wychodząc, uwagę chłopaka przykuł nowo wyglądający samochód
- Stać cię na takie cacko? – Zapytał ironicznie Kamil.
- Stać mnie na wiele. – Odpowiedział mu równie kąśliwie.
X ruszył samochodem, a po chwili cały dom Kamila wyleciał z wielkim hukiem w powietrze, zostawiając po sobie jedynie płomienie które doszczętnie trawiły jego resztki.
- Nie! Daria! Marta! – Krzyczał rozpaczliwie, patrząc na to z bocznej szyby auta.
- Daria? Marta? Urocze.
- Powiedziałeś…
- …że ich nie tknę, i doprawdy dotrzymałem słowa, zobacz nawet nie musiałem ich… dotykać.
- Ty!
Kamil rzucił się na X-sa, który ze stoickim spokojem, wyciągnął z pod płaszcza pistolet, który przystawił do jego czoła, pokazując mu tym samym jego miejsce. Nieco pokornie usiadł powrotem na siedzeniu, patrząc na doktora kamienną twarzą, ociekającą lekko łzami.
- Nic cię tu nie trzyma, teraz pracujesz dla mnie Ha. Ha. Ha. Ha. Ha. Ha. Ha. – wybuchnął szaleńczym śmiechem, prosto jego twarz.
Piotrek widząc płonący dom szybko zawrócił do swojego domu. Wbiegłszy do niego z progu zaczął opowiadać wszystko Monice, którą zastał podczas pakowania rzeczy. Początkowo nie chciała mu wierzyć, myśląc że chce się wymigać od pracy, tak jak zakładał Adam, jednak potwierdzeniem słów chłopaka były syreny wozów strażackich i policyjnych, od których zaroiło się wkrótce na miejscu zdarzenia. Mimo wszystko nie mieli zamiaru rezygnować z wyprawy. Puszczając uwagi rodziców mówiących o tym że nie wypada iść się bawić, gdy nie opodal zginęli ludzie, cała trójka wyszła z domu w ustalonym wcześniej kierunku. Najcięższy plecak niósł Adam, najlżejszy zaś najmłodszy Piotrek, i mimo że zapasy były skromne (W końcu przerażony wybuchem chłopak nie zdołał nic kupić, i jedynie dzięki Monice, której udało się co nieco wygrzebać z lodówki, piknik w ogóle mógł się odbyć), wszyscy i tak mieli co dźwigać.
Zbliżał się wieczór, dzieciaki szły właśnie w kierunku lasu, w którym mieli rozpalić ognisko. Pogoda dopisywała, choć pomału zaczęło przybywać chmur. Droga, która do niego prowadziła była dość długa, jednak dzięki Adamowi, który znał skrót (i miał GPS w telefonie), mogli dotrzeć tam znacznie szybciej. Po mniej więcej kwadransie dotarli w końcu nad rzekę. Coś jednak poszło nie tak. Raz że telefon zaczął się dość nietypowo zachowywać (pojawiły się szumy i zniekształcenia w obrazie, które uniemożliwiły odczytanie drogi), a dwa że Adam doznał jak by czegoś w rodzaju amnezji wybiórczej. Nie mógł sobie kompletnie przypomnieć gdzie ma iść. Monika zmuszona była więc pokierować całą grupą, jednak i jej koordynacja zawiodła, gdyż zamiast trzymać się głównej drogi, coś sprawiło że skręciła w boczną dróżkę. Idąc nią, zatrzymali się przed zadziwiającym kręgiem dość pokaźnych, dziwnych kamieni połyskujących fioletową poświatą.
- Słyszałem, że tu się dzieją dziwne rzeczy. – Odezwał się Piotrek.
- Fakt świecące kamienie to dość dziwne. – Rzekła Monika.
- Ma ktoś aparat? – Zapytał Piotrek.
- Po co ci? – Zapytała Monika.
- Jak wrócimy do domu, nikt nam nie uwierzy, a tak będziemy mieć dowód.
- Mam aparat w komórce, 5,0 Mpix – pochwalił się Adam.
Monika zauważyła, że niebo spowiły ciemne chmury.
- Słuchajcie, może powinniśmy już iść. – Odezwała się nieco przestraszona.
- Nie pękaj, Adam rób to zdjęcie tym swoim wypasionym sprzętem..
Nagle powiało lodowatym chłodem, dzieciakom dosłownie ścierpła skóra ze strachu. Zaczęło padać, a gdy tylko chłopcu udało się zrobić kilka zdjęć, cała trójka postanowiła schronić się w opuszczonym domu.
Tymczasem X razem z Kamilem dotarli do celu. Położony na niewielkim pagórku, otoczonym drzewami, dom ogrodzony był metalowym płotem. Wewnątrz, znajdowało się puste, porośnięte zielskiem pole, zaś sam budynek stał na niewielkiej skarpie, za którą rozciągał się bór sosnowy. Po prawej stronie znajdowała się usypana z piasku, jednokierunkowa droga, zaś po drugiej, płynęła rzeka, nad którą prowadził skrót Adama. Po dojechaniu pod sam dom, co nie było łatwym zadaniem (drogę pokrywał piach, z wystającymi korzeniami), X zaparkował samochód przed wejściem. Zdecydowanym ruchem otworzył drzwi, a następnie wyciągnął Kamila na zewnątrz, cały czas trzymając pistolet w lewej ręce. Potknąwszy się o korzeń, chłopak upadł na czworaka. Korzystając z okazji, X zadał potężny kopniak w jego głowę, przewracając go na plecy. Potem złapał go za włosy i przycisnął mocno jego głowę do ziemi, tak, że biedak dosłownie łykał leżący wszędzie piasek. Ostatecznym znakiem dominacji doktora nad nim był przystawiony do jego głowy pistolet.
- Pracujesz dla mnie, wbij sobie to do głowy.
Z kieszeni w płaszczu wyciągnął niewielką strzykawkę, której to igłę wbił w prawe ramię Kamila, wstrzykując mu coś do organizmu.
- Co mi zrobiłeś?
- Ludzie chipują psy by w razie ich ucieczki, mogli je z powrotem znaleźć. Myślę że i na ciebie to podziała, i że gdyby przyszło ci coś głupiego do głowy, to będę mógł cię odnaleźć i jako karę dać ci kulkę w łeb.
X zaprowadził Kamila do jednego z wielu pomieszczeń wewnątrz ogromnego domu. Po środku niego stało kilkanaście średniej wysokości (1.30 m.) kolumn, na których stały z pozoru puste akwaria.
- Robi wrażenie, nieprawdaż?
Nie mogąc przeciwstawić się uzbrojonemu psychopacie, postanowił dać się w ciągnąć w grę doktora.
- Tak wygląda twój salon. – Zapytał go kpiąco.
- Tak. – Odparł ze spokojem.
- Co jest w tych akwariach?
- To nie akwaria, tylko terraria.
- Terraria? Tylko mi nie mów, że trzymasz w nich insekty.
- Trzymam w nich różne stawonogi, pająki, skorpiony, wije, modliszki itp.
- Tobie naprawdę odbiło
- Odbiło? Ja tylko zabrałem pracę do domu.
- Jaką pracę?
- Cóż, jestem doktorem entomologii.
- Jednak nim zostałeś?
- Tak, choć to tylko jedno z moich zajęć.
- Jakich zajęć?
- Dowiesz się w swoim czasie braciszku, w swoim…czasie.
W tej samej chwili, dzieciaki, które przed deszczem i burzą schroniły się w opuszczonym domu, przemoczeni do suchej nitki, trzęsąc się z zimna i z strachu, czekali aż minie rozszalała nawałnica, która właśnie się rozpętała. Pioruny waliły jak szalone, wraz z deszczem zaczął padać grad, budynek, dość mocno zniszczony, nie był wystarczająco wytrzymały by przetrzymać gradobicie.
- Szybko, musimy się ukryć! – Krzyknęła Monika.
- Powinniśmy się schować w wewnętrznej części budynku, z daleka od okien. – Krzyknął Adam.
Mieli właśnie biec, gdy nagle, ziemia zaczęła się trząść na tyle mocno, że wiszący w pomieszczeniu żyrandol, spadł, tuż obok nich roztrzaskując się na setki części
- Aaa! – Krzyknęła przestraszona Monika.
- To tylko żyrandol, spokojnie. – Uspokajał ją Adam.
Na niebie po raz kolejny pojawiły się światła, które powoli, zaczęły zataczać kręgi nad całym domem.
- To nie nawiedzenie, tylko inwazja UFO! – Krzyknął Piotrek.
- Spokojnie, może nie zrobią nam krzywdy. – Pocieszała go Monika.
Niespodziewanie chmury zaczął przecinać jasny obiekt, który zmierzał w kierunku ziemi. Z chwilą, gdy stawał się coraz bardziej widoczny, burza zaczęła znikać równie nagle jak nagle się pojawiła. Nastała grobowa cisza, zupełnie jak by wszystko zamarło. Zaniepokojone dzieciaki wybiegły na zewnątrz, obserwując na niebie owy obiekt. Jednak nie tylko one go zauważyły, także X wraz z Kamilem, przez okno swojego domu, dostrzegli na niebie to dziwo.
- Jak myślisz, co to jest? – Zapytał Kamil.
- Możliwe, że to meteoryt. – Odparł spokojnie X.
- Wygląda na to, że uderzy gdzieś niedaleko.
- Tak, dlatego należy mu się przyjrzeć z bliska.
Rzeczywiście, obiekt z wielkim impetem uderzył w pobliski las, tworząc dość duży krater. Dzieciaki mimo strachu, postanowiły sprawdzić, co spadło z nieba. Po kilku minutach przedzierania się przez gęste krzaki ( z pokrzywą i jeżyną na czele), dotarli do drewnianego mostu, którym przedostali się na drugą stronę rzeki. Po marszu ścieżką prowadzącą do serca lasu, dotarli do krateru o średnicy, co najmniej 2 m. Roślinność wokół niego była doszczętnie wypalona. Wewnątrz dziury znajdował się dziwaczny, kulisty przedmiot, rozmiarów piłki do siatkówki. W głowach nastolatków zaczęły kłębić się przeróżne myśli, czy wezwać leśniczego albo policje, czy też zostawić go tu taj, może warto wziąć owy obiekt ze sobą do domu, może jest coś wart, albo jednak jest niebezpieczny. Ich myślowe rozterki przerwał dźwięk nadjeżdżającego właśnie samochodu. Cała trójka postanowiła ukryć się w pobliskich krzakach. Samochód zatrzymał się kilka metrów przed nimi. Z auta wysiadł rzecz jasna doktor X razem z Kamilem.
- Ciekawe, nie sądzisz? – Odezwał się wpatrzony w obiekt X.
- Tak, ale meteoryt to, to raczej nie jest. – Odparł Kamil.
- No raczej nie, to wygląda raczej jak…kapsuła. – Odrzekł ze zdumieniem.
- Kapsuła? To znaczy, że mogli ją wysłać…. - Kamil zawahał się przez chwilę, mając na uwadze kompletną niedorzeczność.
- …Kosmici, tak, cóż wypada sprawdzić, jaką niespodziankę kryje to jajko.
- Może lepiej tego nie dotykać?
- Do odważnych świat…należy. – Rzekł radośnie X..
Doktor podszedł do obiektu, wpatrując się w niego uważnie. Na obudowie kapsuły, dostrzegł coś, co przypomina guzik. Po naciśnięciu go, X dostrzegł w nim małą kulkę wielkości piłki golfowej. Kulka zaczęła mienić się wszystkimi odcieniami srebra, a po chwili uniosła się na niewielką wysokość.
- Niesamowite – szepnęła ukryta w krzakach razem z swoimi braćmi Monika.
- Co to jest? – Zapytał Kamil.
- Nie wiem…, jeszcze, ale się dowiem, przynieś z samochodu pojemnik.
- Jaki pojemnik?
- Ten, który jest w bagażniku, szybko!
Kamil poszedł po niego, X w tym czasie wpatrywał się w cudo. Dzieciaki również wpatrywały się w kulkę, nie zauważając jednak niewielkiego pająka, który zawisł nad głową Moniki. Jako że cierpiała na potworną arachnofobię, gdy tylko go zobaczyła, miała ochotę z całych sił wrzasnąć. Adam w ostatniej chwili powstrzymał ją, zakrywając jej usta swą dłonią. Uspakajając ją, zaczął powoli wycofywać się z nią do tyłu. Piotrek również zaczął się cofać, niechcący jednak nadepnął na suchą gałązkę, jedną z wielu w tym lesie, Co wystarczyłoby X zorientował się, że jest obserwowany.
- Kamil słyszałeś coś? – Spytał wracającego właśnie z pojemnikiem chłopaka.
Dzieciaki usłyszawszy pytanie X-sa zastygły bezruchu
- Nie, to pewnie jakiś zwierzak.
- Zwierzak?
X wyciągnął z pod płaszcza pistolet.
- Boże on ma broń. – Szepnęła przerażona Monika.
- Co ty wyprawiasz? – Zapytał go z zaniepokojeniem Kamil.
- Może to zwierzak, może nie, pakuj obiekt do pojemnika.
- Uciekajmy! – Krzyknął Adam.
Doktor zaczął strzelać w kierunku krzaków, dzieciaki szybko zaczęły uciekać w popłochu, cudem unikając kul.
- Cholera! – Zaklął X
- Uciekli?
- Tak uciekli, i w dodatku wszystko widzieli.
- Jak myślisz, kim mogli być?
- Skąd mam….
Doktor spojrzał w niebo, na którym znów pojawiły się zataczające nad nimi kręgi światła.
- Szybko, spadamy stąd.
X i Kamil zabrali pojemnik z cenną zawartością, po czym udali się samochodem do domu. Dzieciaki zaś zmarznięte, przemoczone i na śmierć przerażone zajściem za wszelką cenę chcieli wrócić do domu, podczas ucieczki jednak zboczyły w jakąś, nieznaną im dróżkę prowadzącą przez mroczny las. Za dnia wydawać by się mógł czymś codziennym i niegroźnym, jednak w nocy strach przybiera wielkie oczy, wszystko wokół budzi w ludziach lęk. Każdy szelest, każe ryknięcie, każdy trzask, dźwięki i atmosfera takiego miejsca mogą wpędzić do grobu nie jednego dorosłego człowieka. A co mają powiedzieć młodzi nastolatkowie?