Via Appia - Forum

Pełna wersja: Trzeci czynnik
Aktualnie przeglądasz uproszczoną wersję forum. Kliknij tutaj, by zobaczyć wersję z pełnym formatowaniem.
Witam wszystkich. Postanowiłem spróbować swoich sił, i przedstawić wam pierwszą część mojej powieści, którą napisałem w wakacje Cała powieść ma 22 rozdziały, nie jest ona czysto science-fiction, ale jej elementy są w całości przeważające. Liczę na to że wam się spodoba.

Prolog


Istnienie czynnika PSI we współczesnym świecie.

’Rozdział I – Nawiedzony dwór

’’Nawiedzenia przewijają się przez niemal całą historię człowieka. Wiara w duchy i życie pozagrobowe są głęboko zakorzenione w sercu wielu wierzących ludzi. A prowadzi do nich nieuchronność tego, co przeraża nas najbardziej. Śmierć. Każdy z nas wierzy, albo przynajmniej pragnie wierzyć, że dzień, w którym wydamy ostanie tchnienie, nie zakończy się na tym, że nie zostaniemy jedynie rozkładającym się ciałem zdanym na łaskę bakterii i padlinożernych insektów. Dlatego właśnie, mamy całą mnogość miejsc pokroju Edenu, czy też Hadesu. Najbardziej nam bliska jest wiara, że po śmierci za sprawą boga, pójdziemy do jednego z trzech miejsc: Piekła, czyśćca, bądź nieba. Tudzież niezwykle trudno, nawet kościołowi, jest rozpatrywać przypadki, w których to nasze przyszłe, duchowe życie, nie zakończy w jednym z tych miejsc, lecz pozostanie w martwym punkcie, czy też raczej więzieniu, jakim może być miejsce, które niegdyś było naszym domem. Nawiedzone miejsca budzą strach, jednak jeżeli rzeczywiście, są to miejsca, w których, rzekome dusze zmarłych, czy też inne rodzaje bytów, należy się zastanowić, czy rzeczywiście, to my mamy powód do lęków, czy też raczej istota, która znajduje się wyobcowana, w miejscu, do którego w ogóle nie pasuje, i w którym jest zupełnie sama, pozostawiona niekiedy na łasce czegoś, bardzo niebezpiecznego, nie tylko dla niej same.’’

Zapadł zmrok, niebo spowiła gęsta warstwa chmur, z których zrodził się niezwykle obfity deszcz, burza zaczęła dawać o sobie znać w postaci piorunów, które zaczęły błyskać bez opamiętania. Ścianę deszczu przebił pędzący po szosie samochód terenowy, żywcem przeniesiony z najlepszych zagranicznych salonów. Gnał z zawrotną prędkością, i zdawać by się mogło, że nic go nie może zatrzymać. A jednak. Terenówka zjechała z trasy, zatrzymując się tuż przed zieloną tabliczką z napisem: Borkowice. Z auta wysiadł mężczyzna o dość młodym wyglądzie. Ciało tegoż szaty(a)na do kolan zakryte było przez ciemny z zewnątrz, a ciemnozielony od środka płaszcz, oczy zaś przysłaniały okulary przeciwsłoneczne. Pogoda najwidoczniej była mu nie w smak. Deszcz ociekał po szkłach wprost na jego oczy, ubranie momentalnie przesiąkło niemal całkowicie. Nie przeszkodziło mu to jednak w chwilowej krzątaninie wokół pojazdu.
- Cholerna pogoda. – Zaklął po cichu.
Facet wyciągnął z samochodu jakiś przedmiot, po czym uderzył go zdecydowanym ruchem ręki w cienki bok.
- Cholerna nawigacja. – Zaklął ponownie.
Kolejny cios ręką sprawił, że urządzenie (o dziwo) zaczęło znów właściwie działać. Mężczyzna miał właśnie wsiąść do samochodu. W pewnym momencie poczuł na szyi chłodne ostrze.
- To nasz teren, a teraz również nasza bryka i nasza kasa. – Odezwał się głos z za pleców.
Z pozoru groźna sytuacja, w ogóle nie zrobiła na nim żadnego wrażenia, wręcz przeciwnie, na jego twarzy zagościł o dziwo… uśmiech. Wystarczyła mu bowiem jedna chwila, by sprawnie wyrwać się z objęć bandyty. Po chwili jednak, z pobliskich krzaków wyskoczyło trzech jego kompanów. Każdy z nich ubrany był w czarne peleryny przeciw deszczowe, zaś twarze zakryte były przez czarne kaptury. Otoczyli faceta. Ten, na ich widok wykonał falę palcami prawej ręki. Jeden z nich podszedł do niego, usiłując dźgnąć go nożem, nim jednak zdołał to zrobić, nieznajomy pochylił się i unikając ostrza, złapał za jego rękę, którą uderzył nadchodzącego od jego prawej strony człowieka, a następnie, pchnął tego którego złapał na kolejnego z nich. Kiedy cała trójka leżała pokonana na ziemi, on z pod płaszcza wyciągnął niewielki pistolet, po czym podszedł do człowieka, który jako pierwszy go zaatakował, i przystawił go do jego czoła.
- Zaskoczyłeś mnie, jestem pod wrażeniem, choć muszę przyznać, że kiedy ostatnio tu gościłem, okolica była znacznie bardziej…spokojna.
- Kim ty do diabła jesteś? Psem? Jakimś tajniakiem?
- Nie, widzisz ja jestem z tych, naprawdę złych ludzi.
- Złym tak? Jakoś nie wyglądasz na takiego picusiu.
- Pozory bywają zwodnicze. – Odpowiedział ze spokojem.
- Tak, no to udowodnij, śmiało zastrzel mnie!
- Mógłbym to zrobić, ale co by mi z tego przyszło, cztery niepotrzebne nikomu trupy?
- Po prostu nie masz jaj by to zrobić.
- Słuchajcie, zabić kogoś to nie sztuka, wyzwaniem jest żyć z świadomością, że posłało się człowieka do stu diabłów. Ja wprawdzie nie mam wyrzutów sumienia, ale…, słuchajcie bo jeśli zaś chodzi o was, to przydacie mi się jeszcze. Zobaczycie. Przy okazji te peleryny i kaptury, może i są straszne, ale na dłuższą metę…to nie wystarczy, podkreślcie swój charakter czymś rzucającym się w oczy, dającym się we znaki nie tylko ciału, ale i wyobraźni.
Mężczyzna miał właśnie wrócić do swojego samochodu, lecz w pewnej chwili, zupełnie jak by sobie o czymś przypomniał, znów podszedł do bandyty
- Jeszcze jedno, nazywam się…Doktor X.
Teraz ze spokojnym sumieniem odszedł do samochodu, by móc kontynuować jazdę. Bandyci z kolei skryli się w krzakach z których wcześniej wyłonili się, by móc w milczeniu i trwodze przed groźnym nieznajomym, przeczekać deszczową pogodę.

Potężny grzmot rozjaśnił pogrążone w ciemnościach niebo. Trójka młodych ludzi: Marek, Radek i Paweł, przerażeni i przemoczeni do suchej nitki biegli w kierunku starego domu, który wraz z budynkiem znajdującym się naprzeciwko, położony był na uboczu niewielkiej miejscowości.
- Nie oglądajcie się, biegniemy dalej! – Krzyknął Marek.
- Tam się coś świeci! – Krzyknął najniższy z nich zwracając im jednocześnie uwagę na fioletowe światło wydobywające się po lewej stronie budynku.
- Chrzanić to! Szybko! – Poganiał ich Paweł.
Wszyscy ostatkiem sił wbiegli do środka. Wnętrze było jeszcze bardziej przerażające, niż na zewnątrz. Ściany pokryte były odłażąca tapetą i spróchniałymi panelami, zaś po lepiącej się jakimś śluzem podłodze walały się zniszczone przez czas meble. Do tego należy dodać smród przegniłych fundamentów oraz swąd surowych ryb, unoszący się zewsząd. Na dodatek budynek w każdej chwili groził zawaleniem. Nie trzeba dodawać, że takie miejsce z powodzeniem potrafi działać na ludzką wyobraźnie i że trudno jest odróżnić fakty od projekcji ludzkiego umysłu. Próbując przeczekać nawałnice, kucnęli tuż pod oknem licząc na to że szybko przestanie padać. Szybko jednak zaczęli zdawać sobie sprawę z tego że nie są sami. Jakiś hałas z pobliskiego pomieszczenia sprawił że włosy stanęły im dęba.
- Słyszałem, że tu straszy. – Odezwał się drżącym głosem Radek.
- Daj spokój! Chyba nie wierzysz w te bzdury? – Zganił go Paweł.
- Jakie bzdury, tu podobno zostali zamordowani jacyś ludzie, a teraz ich duchy się mszczą.
- Mówiłem ci Radzio, byś nie oglądał tyle horrorów, mózg ci się od nich lansuje. – Odrzekł Paweł.
Kolejny, potężny piorun uderzył w gałąź pobliskiego drzewa, spotęgował w nich uczucie strachu.
- Wynośmy się stąd! – Krzyknął Marek.
- Stary nie pękaj! Spójrz za okno leje jak z cebra, chcesz by cię przemoczyło? Proszę bardzo. – Odpowiedział mu Paweł.
- Wole jednak nie.
- Wyluzuj, nic nam nie będzie.
Niebo nagle, zaczęło się rozjaśniać, słychać było dziwny, narastający, buczący dźwięk. W pomieszczeniu zrobiło się przeraźliwie zimno, gwałtowny wstrząs sprawił, że wszystko zaczęło spadać z półek. Przerażeni chłopcy wybiegli z pomieszczenia. Niebo spowiła fioletowa mgła, przez którą przebijały się trzy jasne punkty.
- Co się dzieje?
- To te duchy!
- Zamknij się!
- Uciekajmy stąd, szybko! – Wrzasnął Adam.
Z wnętrza budynku obserwowała ich niewyraźna sylwetka człowieka, W jednej chwili rzuciła się na chłopców. Ci słysząc chlupotanie, jakby biegnącej po wodzie postaci, rzucili się do ucieczki. Jeden z oślepiających niebo gromów, niespodziewanie trafił w Marka, zmieniając go w popiół. Pozostała dwójka, nie oglądając się za siebie uciekała w popłochu zostawiając w tyle stary dom, oraz leżące w jego pobliżu głazy ułożone w charakterystyczny symbol, które tej nocy rozświetlały okolicę fioletowym światłem.

W Borkowicach nastał ranek, po burzy niema już śladu, a błękit zagościł chyba na długo. Blask słońca wzbudził Piotrka ze snu. Przeciągnął się kilka razy, po czym mozolnie wygrzebał się z łóżka.
- Czas na śniadanie! – Zawołała go mama.
Nie tylko zresztą jego, ale również siostrę oraz brata. On z całego rodzeństwa był najmłodszy, Jego brat Adam, był starszy od niego o rok, Monika zaś, o dwa lata.
- Kto ostatni dobiegnie do stołu ten ciapa!- Krzyknęła Monika.
Piotrek natychmiast zerwał się, próbując z dążyć przed resztą rodzeństwa. Na śniadanie były grzanki z dżemem. Adam dobiegł jako pierwszy, zaś pozostała dwójka tuz po nim, niemal równocześnie zasiadła do stołu.
- Więc oboje jesteście ciapami. – Odparł Adam trzymając w dłoni tosta.
- Nie do końca, mamy po prostu remis, kiedyś trzeba będzie to rozstrzygnąć. – Odparła uśmiechnięta dziewczyna.
Dzieciaki szybko zabrały się za jedzenie Po kilku minutach talerze świeciły pustkami, zaś na stole nie było już ani jednego tostu. Teraz, po obfitym posiłku (jak na śniadanie przystało) przyszła pora na odpoczynek. I doskonale wiedzieli jak można by ten czas spożytkować. Jako że od tygodnia trwają wakacje, cała trójka miała w planach wspólnie zaplanowany wypad do lasu mający być częścią jednodniowego biwaku z ogniskiem i pieczonymi na patykach kiełbaskami. By omówić szczegóły tej eskapady, ich mama zaproponowała im by przedyskutowali to na świeżym powietrzu. Wszyscy zgodni co do tego, wybiegli do ogrodu gdzie mogli wygodnie zasiąść na ogrodowych krzesłach przy stojącym po środku trawnika, białym plastikowym stole.
- Powinniśmy wszystko dokładnie zaplanować. – Rozpoczął dyskusje Adam.
- Też tak myślę, najlepiej będzie przydzielić każdemu jakieś zadanie. – Zaproponowała Monika
- No dobrze, ale najpierw musimy zdecydować gdzie je urządzimy, nie możemy przecież rozpalić ognia w lesie. – Odparł Adam.
- Racja, dlatego proponuję zorganizować je na polanie nad Struga Cisową. – Rzucił propozycją Piotrek.
- Struga Cisowa? Wiesz że nad nią położony jest stary dwór?
- Wierzysz w te całe duchy Adam?
- Wiem że to jedyne miejsce we wsi, w które matka zabroniła nam chodzić. To nie może być jakieś głupstwo.
- Ale nie wspominała nam nigdy o tym, by kiedykolwiek widziała tam jakieś straszydło, ani że w ogóle tam była, lub ktoś kogo zna tam był. – Odparł inteligentnie Piotrek.
- Może nie chciała abyśmy się bali, albo sama się boi, że nie uwierzymy jej.- Wtrąciła Monika.
- Tak, czy siak, duchy przecież nie istnieją, więc ja tam jestem skłonny iść tam.- Skomentował ostro Piotrek.
- Ale mama…
- Mama o niczym się nie dowie. To jak? Idziesz, czy nie?
- No nie wiem, A słyszeliście o Czaszkach?
- O kim?
- Czaszki, no wiecie, mówią że to gang satanistów i zwyrodnialców, słyszałem, że podobno kręcą się po okolicy. Może mają tam kryjówkę?
- Kiepska wymówka, sama widziałam jak po kryjomu piłeś z kolesiami piwo na osiedlu bloków, nie przejmując się zbytnio gangsterami, a tego też nam chyba nie wolno? Boisz się po prostu duchów i tyle.
- Wcale że nie! Z resztą polana nad rzeką będzie dobrym miejscem.
- Świetnie, no to postanowione, idziemy nad rzekę. – Ogłosiła dumnie Siostra
Piotrek przez chwilę milczał wsłuchując się w spór brata z siostrą, w końcu jednak cisza, którą nie chciał na nikogo zwracać uwagi stała się najbardziej wyróżniająca z pośród kłócącego się rodzeństwa.
- Dlaczego nic nie mówisz? – Zapytał go trochę zdenerwowany brat
- Nie chciałem wam przeszkadzać, w końcu ja swoje już powiedziałem.
- Pewnie chcesz się wywinąć od roboty? Nic z tego, masz iść do sklepu i kupić picie oraz prowiant.
- Mógłbyś mu nie rozkazywać? Może sam pójdziesz do sklepu.
- Ta, to co miał by niby robić? Każdy musi mieć przydzielone zadanie.
- A co ty będziesz robić?
- Ja! Ja przygotuje opał i rozpalę ognisko siostrzyczko.
- Faktycznie. Rozpalenie ogniska to naprawdę wielka sztuka, szczególnie dla kogoś kto wierzy w duchy.
- Możecie przestać się kłócić? – Zapytał sfrustrowany sytuacją chłopak.
- Jasne, ale ty biegnij do sklepu! – Poganiał go Adam.
- Dobra pójdę, ale żeby potem nikt nie mówił że nie włożyłem wkładu w organizację ogniska.
Chłopak wyszedł przez furtkę, by wyjść na leśną drogę, która miała go doprowadzić do miejscowego supermarketu. Adam i Monika zaś w kilka minut po jego pójściu zdołali się ze sobą pogodzić. Podając sobie na zgodę dłonie, postanowili podzielić się między sobą obowiązkami. Monika ma za zadanie zająć się rzeczami typu koc, plastikowe sztućce i talerzyki czy serwetki. Adam zaś jak zapowiedział przygotuje ognisko, oraz wystruga osinowe kijki. Piotrek mając cały czas w pamięci rzeczy które ma kupić miał właśnie wejść do sklepu, gdy jego uwagę przykuł elegancki terenowy samochód, który podjechał pod jeden z pobliskich domów. Z samochodu wysiadł dr X. Nie zważając na żółtą tabliczkę z ikoną psa, wszedł przez furtkę posesji domu. Niemal błyskawicznie rzuciły się na niego dwa amstafy. Właśnie miały skoczyć na niego, lecz niemal tak szybko jak zaatakowały, równie szybko uciekły skowycząc. X spojrzał na palec wskazujący lewej ręki.
- Hym, zawsze działa. – Szepnął do siebie.
Znajdował się na nim pierścień z prostokątną, szara, rozsuwaną klapką, która zabezpieczała znajdujący się pod nią przycisk, fale emitowane przez owy pierścień skutecznie odstraszały psy i inne zwierzęta. X zaczął wchodzić po drewnianych schodach niezbyt nowego, drewnianego domu. Były dość strome i wąskie, a każdy krok powodował potworne skrzypienie, toteż musiał bardzo uważać by jego noga nie omsknęła się ze stopnia, co mogłoby skutkować upadkiem. Gdy dotarł na klatkę schodową, zastukał trzy razy w drewniane drzwi. Otworzył je ubrany w dżinsy i czarną koszulę facet, mniej więcej w wieku X-sa. Ujrzawszy twarz doktora, chciał natychmiast zatrzasnąć drzwi przed jego nosem, lecz X, spodziewając się właśnie takiej reakcji, włożył nogę miedzy próg a drzwi, uniemożliwiając ich zamknięcie.
- Tak się wita rodzinę? – Zapytał ironicznie X.
Doktor pchnął drzwi razem z trzymającym klamkę facetem.
- Jak ominąłeś psy? – Zapytał opierając się o stół mężczyzna.
- Te amstafy? To ładne psy, ale podatne na pewne rodzaje fal dźwiękowych.
Doktor pokazał mu swój pierścień
- Ten odstrasza psy, ten - X pokazał mu pierścień na drugiej ręce - działa na ludzi
Nacisnął guzik, powodując ogromny ból w głowie chłopaka, ten nie mogąc go znieść kucnął, łapiąc się rękami za głowę.
- Cz.…czego chcesz?
- Ja? Chce ciebie.
- Wybacz, ale ja nie gustuje w chłopcach.
X chwycił silnym uściskiem ręki gardło chłopaka, po czym przycisnął go do ściany, nie dając mu możliwości wyrwania się.
- Co, teraz też będziesz taki dowcipny?
Chłopak ujrzał w progu pokoju dziewczynę z dzieckiem na rękach, kiwnął głową, dając jej do zrozumienia by ukryła się w pokoju. Dziewczyna, zrozumiawszy, o co mu chodzi, miała właśnie z powrotem wejść do dużego pokoju.
- Pani, dokąd! Ho, ho, widzę, że Kamilek założył…rodzinę. – Stwierdził, widząc ich kątem oka.
- Jeżeli coś im zrobisz to…
- To, co? Nic mi nie możesz zrobić, ale jeżeli pojedziesz ze mną, to obiecuje, że nie tknę ich.
- A tak w ogóle, czego ty ode mnie chcesz?
- Widzisz, potrzebny mi jest ktoś, kto zna dobrze teren, jako że nie było mnie przez jakiś moment, a ty cały czas siedzisz na tyłku, tu na miejscu, przydasz mi się.
- Jeżeli ci pomogę, zostawisz moją rodzinę w spokoju?
- Tak jak powiedziałem, nie tknę ich.
- W takim razie zgoda.
- Fajnie, idziemy.
X puścił Kamila przodem, sam zaś zatrzymał się jeszcze przez chwilę, a do ściany, obok drzwi przyczepił, niewielki, ciemny, okrągły przedmiot wyglądający jak krążek do hokeja, po czym wyszedł, zamykając za sobą drzwi. Wychodząc, uwagę chłopaka przykuł nowo wyglądający samochód
- Stać cię na takie cacko? – Zapytał ironicznie Kamil.
- Stać mnie na wiele. – Odpowiedział mu równie kąśliwie.
X ruszył samochodem, a po chwili cały dom Kamila wyleciał z wielkim hukiem w powietrze, zostawiając po sobie jedynie płomienie które doszczętnie trawiły jego resztki.
- Nie! Daria! Marta! – Krzyczał rozpaczliwie, patrząc na to z bocznej szyby auta.
- Daria? Marta? Urocze.
- Powiedziałeś…
- …że ich nie tknę, i doprawdy dotrzymałem słowa, zobacz nawet nie musiałem ich… dotykać.
- Ty!
Kamil rzucił się na X-sa, który ze stoickim spokojem, wyciągnął z pod płaszcza pistolet, który przystawił do jego czoła, pokazując mu tym samym jego miejsce. Nieco pokornie usiadł powrotem na siedzeniu, patrząc na doktora kamienną twarzą, ociekającą lekko łzami.
- Nic cię tu nie trzyma, teraz pracujesz dla mnie Ha. Ha. Ha. Ha. Ha. Ha. Ha. – wybuchnął szaleńczym śmiechem, prosto jego twarz.
Piotrek widząc płonący dom szybko zawrócił do swojego domu. Wbiegłszy do niego z progu zaczął opowiadać wszystko Monice, którą zastał podczas pakowania rzeczy. Początkowo nie chciała mu wierzyć, myśląc że chce się wymigać od pracy, tak jak zakładał Adam, jednak potwierdzeniem słów chłopaka były syreny wozów strażackich i policyjnych, od których zaroiło się wkrótce na miejscu zdarzenia. Mimo wszystko nie mieli zamiaru rezygnować z wyprawy. Puszczając uwagi rodziców mówiących o tym że nie wypada iść się bawić, gdy nie opodal zginęli ludzie, cała trójka wyszła z domu w ustalonym wcześniej kierunku. Najcięższy plecak niósł Adam, najlżejszy zaś najmłodszy Piotrek, i mimo że zapasy były skromne (W końcu przerażony wybuchem chłopak nie zdołał nic kupić, i jedynie dzięki Monice, której udało się co nieco wygrzebać z lodówki, piknik w ogóle mógł się odbyć), wszyscy i tak mieli co dźwigać.
Zbliżał się wieczór, dzieciaki szły właśnie w kierunku lasu, w którym mieli rozpalić ognisko. Pogoda dopisywała, choć pomału zaczęło przybywać chmur. Droga, która do niego prowadziła była dość długa, jednak dzięki Adamowi, który znał skrót (i miał GPS w telefonie), mogli dotrzeć tam znacznie szybciej. Po mniej więcej kwadransie dotarli w końcu nad rzekę. Coś jednak poszło nie tak. Raz że telefon zaczął się dość nietypowo zachowywać (pojawiły się szumy i zniekształcenia w obrazie, które uniemożliwiły odczytanie drogi), a dwa że Adam doznał jak by czegoś w rodzaju amnezji wybiórczej. Nie mógł sobie kompletnie przypomnieć gdzie ma iść. Monika zmuszona była więc pokierować całą grupą, jednak i jej koordynacja zawiodła, gdyż zamiast trzymać się głównej drogi, coś sprawiło że skręciła w boczną dróżkę. Idąc nią, zatrzymali się przed zadziwiającym kręgiem dość pokaźnych, dziwnych kamieni połyskujących fioletową poświatą.
- Słyszałem, że tu się dzieją dziwne rzeczy. – Odezwał się Piotrek.
- Fakt świecące kamienie to dość dziwne. – Rzekła Monika.
- Ma ktoś aparat? – Zapytał Piotrek.
- Po co ci? – Zapytała Monika.
- Jak wrócimy do domu, nikt nam nie uwierzy, a tak będziemy mieć dowód.
- Mam aparat w komórce, 5,0 Mpix – pochwalił się Adam.
Monika zauważyła, że niebo spowiły ciemne chmury.
- Słuchajcie, może powinniśmy już iść. – Odezwała się nieco przestraszona.
- Nie pękaj, Adam rób to zdjęcie tym swoim wypasionym sprzętem..
Nagle powiało lodowatym chłodem, dzieciakom dosłownie ścierpła skóra ze strachu. Zaczęło padać, a gdy tylko chłopcu udało się zrobić kilka zdjęć, cała trójka postanowiła schronić się w opuszczonym domu.
Tymczasem X razem z Kamilem dotarli do celu. Położony na niewielkim pagórku, otoczonym drzewami, dom ogrodzony był metalowym płotem. Wewnątrz, znajdowało się puste, porośnięte zielskiem pole, zaś sam budynek stał na niewielkiej skarpie, za którą rozciągał się bór sosnowy. Po prawej stronie znajdowała się usypana z piasku, jednokierunkowa droga, zaś po drugiej, płynęła rzeka, nad którą prowadził skrót Adama. Po dojechaniu pod sam dom, co nie było łatwym zadaniem (drogę pokrywał piach, z wystającymi korzeniami), X zaparkował samochód przed wejściem. Zdecydowanym ruchem otworzył drzwi, a następnie wyciągnął Kamila na zewnątrz, cały czas trzymając pistolet w lewej ręce. Potknąwszy się o korzeń, chłopak upadł na czworaka. Korzystając z okazji, X zadał potężny kopniak w jego głowę, przewracając go na plecy. Potem złapał go za włosy i przycisnął mocno jego głowę do ziemi, tak, że biedak dosłownie łykał leżący wszędzie piasek. Ostatecznym znakiem dominacji doktora nad nim był przystawiony do jego głowy pistolet.
- Pracujesz dla mnie, wbij sobie to do głowy.
Z kieszeni w płaszczu wyciągnął niewielką strzykawkę, której to igłę wbił w prawe ramię Kamila, wstrzykując mu coś do organizmu.
- Co mi zrobiłeś?
- Ludzie chipują psy by w razie ich ucieczki, mogli je z powrotem znaleźć. Myślę że i na ciebie to podziała, i że gdyby przyszło ci coś głupiego do głowy, to będę mógł cię odnaleźć i jako karę dać ci kulkę w łeb.
X zaprowadził Kamila do jednego z wielu pomieszczeń wewnątrz ogromnego domu. Po środku niego stało kilkanaście średniej wysokości (1.30 m.) kolumn, na których stały z pozoru puste akwaria.
- Robi wrażenie, nieprawdaż?
Nie mogąc przeciwstawić się uzbrojonemu psychopacie, postanowił dać się w ciągnąć w grę doktora.
- Tak wygląda twój salon. – Zapytał go kpiąco.
- Tak. – Odparł ze spokojem.
- Co jest w tych akwariach?
- To nie akwaria, tylko terraria.
- Terraria? Tylko mi nie mów, że trzymasz w nich insekty.
- Trzymam w nich różne stawonogi, pająki, skorpiony, wije, modliszki itp.
- Tobie naprawdę odbiło
- Odbiło? Ja tylko zabrałem pracę do domu.
- Jaką pracę?
- Cóż, jestem doktorem entomologii.
- Jednak nim zostałeś?
- Tak, choć to tylko jedno z moich zajęć.
- Jakich zajęć?
- Dowiesz się w swoim czasie braciszku, w swoim…czasie.
W tej samej chwili, dzieciaki, które przed deszczem i burzą schroniły się w opuszczonym domu, przemoczeni do suchej nitki, trzęsąc się z zimna i z strachu, czekali aż minie rozszalała nawałnica, która właśnie się rozpętała. Pioruny waliły jak szalone, wraz z deszczem zaczął padać grad, budynek, dość mocno zniszczony, nie był wystarczająco wytrzymały by przetrzymać gradobicie.
- Szybko, musimy się ukryć! – Krzyknęła Monika.
- Powinniśmy się schować w wewnętrznej części budynku, z daleka od okien. – Krzyknął Adam.
Mieli właśnie biec, gdy nagle, ziemia zaczęła się trząść na tyle mocno, że wiszący w pomieszczeniu żyrandol, spadł, tuż obok nich roztrzaskując się na setki części
- Aaa! – Krzyknęła przestraszona Monika.
- To tylko żyrandol, spokojnie. – Uspokajał ją Adam.
Na niebie po raz kolejny pojawiły się światła, które powoli, zaczęły zataczać kręgi nad całym domem.
- To nie nawiedzenie, tylko inwazja UFO! – Krzyknął Piotrek.
- Spokojnie, może nie zrobią nam krzywdy. – Pocieszała go Monika.
Niespodziewanie chmury zaczął przecinać jasny obiekt, który zmierzał w kierunku ziemi. Z chwilą, gdy stawał się coraz bardziej widoczny, burza zaczęła znikać równie nagle jak nagle się pojawiła. Nastała grobowa cisza, zupełnie jak by wszystko zamarło. Zaniepokojone dzieciaki wybiegły na zewnątrz, obserwując na niebie owy obiekt. Jednak nie tylko one go zauważyły, także X wraz z Kamilem, przez okno swojego domu, dostrzegli na niebie to dziwo.
- Jak myślisz, co to jest? – Zapytał Kamil.
- Możliwe, że to meteoryt. – Odparł spokojnie X.
- Wygląda na to, że uderzy gdzieś niedaleko.
- Tak, dlatego należy mu się przyjrzeć z bliska.
Rzeczywiście, obiekt z wielkim impetem uderzył w pobliski las, tworząc dość duży krater. Dzieciaki mimo strachu, postanowiły sprawdzić, co spadło z nieba. Po kilku minutach przedzierania się przez gęste krzaki ( z pokrzywą i jeżyną na czele), dotarli do drewnianego mostu, którym przedostali się na drugą stronę rzeki. Po marszu ścieżką prowadzącą do serca lasu, dotarli do krateru o średnicy, co najmniej 2 m. Roślinność wokół niego była doszczętnie wypalona. Wewnątrz dziury znajdował się dziwaczny, kulisty przedmiot, rozmiarów piłki do siatkówki. W głowach nastolatków zaczęły kłębić się przeróżne myśli, czy wezwać leśniczego albo policje, czy też zostawić go tu taj, może warto wziąć owy obiekt ze sobą do domu, może jest coś wart, albo jednak jest niebezpieczny. Ich myślowe rozterki przerwał dźwięk nadjeżdżającego właśnie samochodu. Cała trójka postanowiła ukryć się w pobliskich krzakach. Samochód zatrzymał się kilka metrów przed nimi. Z auta wysiadł rzecz jasna doktor X razem z Kamilem.
- Ciekawe, nie sądzisz? – Odezwał się wpatrzony w obiekt X.
- Tak, ale meteoryt to, to raczej nie jest. – Odparł Kamil.
- No raczej nie, to wygląda raczej jak…kapsuła. – Odrzekł ze zdumieniem.
- Kapsuła? To znaczy, że mogli ją wysłać…. - Kamil zawahał się przez chwilę, mając na uwadze kompletną niedorzeczność.
- …Kosmici, tak, cóż wypada sprawdzić, jaką niespodziankę kryje to jajko.
- Może lepiej tego nie dotykać?
- Do odważnych świat…należy. – Rzekł radośnie X..
Doktor podszedł do obiektu, wpatrując się w niego uważnie. Na obudowie kapsuły, dostrzegł coś, co przypomina guzik. Po naciśnięciu go, X dostrzegł w nim małą kulkę wielkości piłki golfowej. Kulka zaczęła mienić się wszystkimi odcieniami srebra, a po chwili uniosła się na niewielką wysokość.
- Niesamowite – szepnęła ukryta w krzakach razem z swoimi braćmi Monika.
- Co to jest? – Zapytał Kamil.
- Nie wiem…, jeszcze, ale się dowiem, przynieś z samochodu pojemnik.
- Jaki pojemnik?
- Ten, który jest w bagażniku, szybko!
Kamil poszedł po niego, X w tym czasie wpatrywał się w cudo. Dzieciaki również wpatrywały się w kulkę, nie zauważając jednak niewielkiego pająka, który zawisł nad głową Moniki. Jako że cierpiała na potworną arachnofobię, gdy tylko go zobaczyła, miała ochotę z całych sił wrzasnąć. Adam w ostatniej chwili powstrzymał ją, zakrywając jej usta swą dłonią. Uspakajając ją, zaczął powoli wycofywać się z nią do tyłu. Piotrek również zaczął się cofać, niechcący jednak nadepnął na suchą gałązkę, jedną z wielu w tym lesie, Co wystarczyłoby X zorientował się, że jest obserwowany.
- Kamil słyszałeś coś? – Spytał wracającego właśnie z pojemnikiem chłopaka.
Dzieciaki usłyszawszy pytanie X-sa zastygły bezruchu
- Nie, to pewnie jakiś zwierzak.
- Zwierzak?
X wyciągnął z pod płaszcza pistolet.
- Boże on ma broń. – Szepnęła przerażona Monika.
- Co ty wyprawiasz? – Zapytał go z zaniepokojeniem Kamil.
- Może to zwierzak, może nie, pakuj obiekt do pojemnika.
- Uciekajmy! – Krzyknął Adam.
Doktor zaczął strzelać w kierunku krzaków, dzieciaki szybko zaczęły uciekać w popłochu, cudem unikając kul.
- Cholera! – Zaklął X
- Uciekli?
- Tak uciekli, i w dodatku wszystko widzieli.
- Jak myślisz, kim mogli być?
- Skąd mam….
Doktor spojrzał w niebo, na którym znów pojawiły się zataczające nad nimi kręgi światła.
- Szybko, spadamy stąd.
X i Kamil zabrali pojemnik z cenną zawartością, po czym udali się samochodem do domu. Dzieciaki zaś zmarznięte, przemoczone i na śmierć przerażone zajściem za wszelką cenę chcieli wrócić do domu, podczas ucieczki jednak zboczyły w jakąś, nieznaną im dróżkę prowadzącą przez mroczny las. Za dnia wydawać by się mógł czymś codziennym i niegroźnym, jednak w nocy strach przybiera wielkie oczy, wszystko wokół budzi w ludziach lęk. Każdy szelest, każe ryknięcie, każdy trzask, dźwięki i atmosfera takiego miejsca mogą wpędzić do grobu nie jednego dorosłego człowieka. A co mają powiedzieć młodzi nastolatkowie?
Prolog mi nie podpadł, jak dla mnie taki... suchy. Jakby część większego przemówienia na jakimś naukowym sympozjum. I w sumie to chyba tak właśnie miało wyglądać? Jednakże taki rodzaj przekazu tekstu do mnie nie trafia Tongue

"Ścianę deszczu przebił pędzący po szosie samochód terenowy, żywcem wyjęty z najlepszych zagranicznych salonów." - jakoś tak głupio brzmi Tongue Może lepiej: "(...) samochód terenowy, wyglądający jakby właśnie wyjechał z najlepszego zagraniczego salonu." (ale to tylko taka sugestia)

"Ciało tegoż szaty(a)na (...)" - nie rozumiem sugestii.

"- Cholerna pogoda – zaklął po cichu" - - Cholerna pogoda – zaklął po cichu. (jak można zapomnieć kropki na końcu zdania!Big Grin)

"- To nasz teren, a teraz również nasza bryka i nasza kasa – odezwał się głos z za pleców" - - To nasz teren, a teraz również nasza bryka i nasza kasa – odezwał się głos z za pleców. (znów brak kropki na końcu)

"(...) złapał za jego ręką którą uderzył nadchodzącego od jego prawej strony człowieka, a następnie, pchnął tego którego trzymał na trzeciego z nich." - (...) złapał za jego ręką, którą uderzył nadchodzącego od jego prawej strony człowieka, a następnie, pchnął tego, którego trzymał na trzeciego z nich. (poprawiłem interpunkcję, ale w ogóle nie wiem o co Ci chodzi w tym opisie)

"- Zaskoczyłeś mnie, jestem pod wrażeniem, choć muszę przyznać, że kiedy ostatnio tu gościłem, okolica była znacznie bardziej…spokojna." - - Zaskoczyłeś mnie. Jestem pod wrażeniem, choć muszę przyznać, że kiedy ostatnio tu gościłem, okolica była znacznie bardziej…spokojna. (podzieliłem na dwa zdania)

"- Złym tak?, Jakoś nie wyglądasz na takiego picusiu" - Złym tak? Jakoś nie wyglądasz na takiego picusiu. (wkradł Ci się przecinek, poza tym chronicznie gubisz kropki na końcach zdań. Już nie będę wszystkich wskazywał, przeczytasz tekst to sam zauważysz)

"Ja wprawdzie nie mam wyrzutów sumienia, ale…, słuchajcie bo jeśli zaś chodzi o was, to przydacie mi się jeszcze." - Ja wprawdzie nie mam wyrzutów sumienia, ale… słuchajcie bo jeśli zaś chodzi o was, to przydacie mi się jeszcze. (znów niepotrzebny przecinek, chyba Ci się spieszyło przepisując tekst)

"Mężczyzna miał właśnie wrócić do swojego samochodu, lecz w pewnej chwili, zupełnie jak by sobie o czymś przypomniał, znów podszedł do bandyty" - Mężczyzna miał właśnie wrócić do swojego samochodu, lecz w pewnej chwili, zupełnie jakby sobie o czymś przypomniał i znów podszedł do bandyty. ("jakby" piszemy razem, i znów brak kropki....)

"- Jeszcze jedno, nazywam się…Doktor X" - - Jeszcze jedno. Nazywam się… Doktor X.

"Teraz ze spokojnym sumieniem odszedł do samochodu (...)" - raczej: Teraz ze spokojnym sumieniem odszedł w stronę samochodu.

"Bandyci z kolei skryli się w krzakach z których wcześniej wyłonili się (...)" - Bandyci z kolei skryli się w krzakach, z których wcześniej wyłonili się (...)

"- Tam się coś świeci! – Krzyknął najniższy z nich zwracając im uwagę na fioletowe światło wydobywające się po lewej stronie budynku. – Odparł Radek" - bez sensu, chyba coś sobie zgubiłeś Tongue (i nie mówię o kropcę, której i tak nie ma)

"Ściany pokryte były odłażąca tapetą (...)" - Ściany pokryte były odłażącą tapetą (...) (literówka)

"Szybko jednak zaczęli zdawać sobie sprawę z tego że nie są sami." - Szybko jednak zaczęli zdawać sobie sprawę z tego, że nie są sami.

"- Daj spokój!, Chyba nie wierzysz w te bzdury?" - - Daj spokój! Chyba nie wierzysz w te bzdury?

"W Borkowicach nastał ranek, po burzy niema już śladu, a błękit zagościł chyba na długo." - W Borkowicach nastał ranek, po burzy nie było już śladu, a błękit zagościł chyba na długo. (nie mieszaj czasów)

"- Więc oboje jesteście ciapami – odparł trzymając w dłoni tosta Adam" - - Więc oboje jesteście ciapami – odparł Adam trzymając w dłoni tosta. (zmieniłem szyk, bo zdanie było bez sensu Tongue)

"Jako że od tygodnia trwają wakacje, cała trójka miała w planach wspólnie zaplanowany wypad do lasu mający być częścią jednodniowego biwaku z ogniskiem i pieczonymi na patykach kiełbaskami." - Jako, że od tygodnia trwają wakacje, cała trójka miała w planach wspólnie zaplanowany wypad do lasu, mający być częścią jednodniowego biwaku, z ogniskiem i pieczonymi na patykach kiełbaskami.

"- No nie wiem, A słyszeliście o czaszkach?" - Skoro to nazwa gangu, czyli nazwa własna, to piszemy z wielkiej litery "Czaszki".

"- Wcale że nie!, Z resztą polana nad rzeką będzie dobrym miejscem." - zauważyłem, że sytuacja kiedy stawiasz przecinek po innym znaku interpunkcynym przewija się przez cały tekst, więc nie będę Ci tego więcej wypominał, po prostu wiedz, że te babole trzeba usunąć Tongue

"- Faktycznie, rozpalenie ogniska to rzeczywiście wielka sztuka, szczególnie dla kogoś kto wierzy w duchy." - albo "faktycznie", albo "rzeczywiście", musisz się zdecydować, bo tak zdanie jest trochę nielogiczne.

"Niemal błyskawicznie rzuciły się na niego dwa amstafy. Właśnie miały rzucić się na niego, lecz niemal tak szybko jak zaatakowały, równie szybko uciekły skowycząc." - one się w końcu na niego rzuciły czy nie? Tongue

"- Ten odstrasza psy, ten (X pokazał mu pierścień na drugiej ręce) działa na ludzi" - - Ten odstrasza psy, ten - X pokazał mu pierścień na drugiej ręce - działa na ludzi. (lepiej wygląda, a to nie jest wtrącienie, lecz uzupełnienie wypowiadanej kwestii, więc nawias jest zbędny)

"- Nic cię tu nie trzyma, teraz pracujesz dla mnie Hahahahahahaha – wybuchł szaleńczym śmiechem, prosto jego twarz." - eeee... Big Grin Lepiej tak: "ha ha ha!" i nie "wybuchł" tylko "wybuchnął". Prosto w jego twarz (zgubiłeś literkę)

"Patryk widząc płonący dom szybko zawrócił do swojego domu." - powtórzenie.

Patryk czy Piotrek? Urzywasz dwóch imion.

"Monika zauważyła, że chmury spowiły ciemne chmury" - Chyba niebo spowiły ciemne chmury.

Wiesz co... brakuje mi czasu na wypisywanie Ci wszystkich błędów jakich się tu dopuściłeś, dlatego napiszę krótko. Odstaw tekst na parę dni, wtedy przeczytaj go jeszcze raz i popraw wszystko, co Ci nie będzie pasowało. Szczególnie zwróć uwagę na interpunkcję bo ta dosłowie leży Big Grin Pamiętaj o kropkach na końcu zdania, usuń te przecinki po pytajnikach i wykrzyknikach. Zauważyłem też parę błędów językowych np. "tu taj" (tutaj) Co do fabuły nawet ciekawie się zapowiada, tylko dopracuj resztę nim ją wstawisz. Smile
Faktycznie, jak tak teraz patrzę to rzeczywiście muszę trochę popoprawiać, ale myślę że uda mi się z tym wyjść na prostą.
Udać to Ci się na pewno uda. Opowiadanie mimo pewnej że się tak wyrażę dozy naiwności, jest bardzo wciągające. Zapowiada się interesująco. Na podstawie tego fragmentu trudno jeszcze zgadnąć jak się rozwinie, ale kontynuuj. Teraz jedno "ale" . Wiesz na twoim miejscu usunął bym ten prolog. Nie dość że brzmi jak kiepska rozprawa naukowa, to jeszcze gotowe Ci czytelnika dokumentnie wypłoszyć. Większość ludzi jak nie znajduje nic ciekawego na pierwszych dwóch stronach to dalsze czytanie sobie odpuszcza.
Pozdrawia Gorzki.
Widzę że ten prolog nijak wam się nie podoba, ale z jego zmianą wstrzymam się do końca. Póki co pozmieniałem to i owo w pierwszym rozdziale, no i dodaje drugi:

Rozdział II – Burza

’’Zjawiska pogodowe są równie niezwykłe, co niebezpieczne. Błyskające w burzowe popołudnie pioruny są niezwykle piękne, ale potrafią okazać się być mordercze. Wirujący lej trąby powietrznej, także potrafi wciągnąć człowieka (zarówno w przenośni jak i dosłownie), swymi dostojnymi ruchami i gracją, za sprawą której jedne domy są burzone z dziecinną łatwością podczas gdy inne, często znajdujące się w sąsiedztwie, pozostają całkowicie nietknięte. Czasami, okazuje się jednak, że wysoko, ponad chmurami, dzieją się znacznie bardziej niesamowite rzeczy, które nie znajdują żadnych logicznych wytłumaczeń. Nie jest to jednak powód do tego, by nie próbować ich szukać. Jeszcze do nie tak dawna, piorun kulisty był wytworem ludzkiej wyobraźni, teraz jest jednym z ciekawszych zjawisk, które trapią swą niezwykłością fizyków. Ciekawe może być również to, co kryje się w niebie, i od czasu do czasu, spada na powierzchnię ziemi. A są to najróżniejsze rzeczy: bryły lodu rozmiarów ludzkiej głowy (ktoś widział kiedyś taki grad?), Kamienie, nieznanego pochodzenia substancje, żywe zwierzęta takie jak płazy czy ryby (teoria z tornadem, które je przenosi jest niezła, ale raczej ciężko mówić o „selektywnej wybiórce” przez to zjawisko konkretnych gatunków, bo tak właśnie najczęściej dzieje się podczas „żabich deszczów”), kawałki mięsa, krew…, można by tak wyliczyć w nieskończoność. Czy za wszystkie te przypadki może odpowiadać jedynie natura i człowiek? Może tak, ale czasami warto się zastanowić nad tym głębiej, by móc odkryć prawdę, jaką strzegą przed nami przestworza oraz to, co one skrywają.’’

Dzieciaki mając w swojej pamięci to, co wydarzyło się ledwo godzinę temu, trzęsąc się z zimna i strachu, wracali ciemnym lasem do swojego, rodzinnego domu. Powoli zbliżali się do głównej drogi, prowadzącej do Borkowic. Marsz rodzeństwa zatrzymał jakiś człowiek, który stał na środku drogi odwrócony do nich plecami. Głowa zasłonięta była przez kaptur od szarej bluzy, będącej dla niego najwyraźniej za dużej, bo ta zwisała z niego, podobnie z resztą jak jego dresowe spodnie. Teraz to dopiero przestraszyli się nie na żarty, na głowach włosy stanęły im dęba, ich skóra pokryła się gęsią skórką, a ich serca biły, jak by miały ochotę wyskoczyć z ich ciał. Postać zaczęła odwracać się w ich kierunku. Ich oczom ukazała się twarz, trupia twarz o białych elementach ludzkiej czaszki i oczodołach, przez które przenikał mrok.
- Co się dzieje? – Monika zapytała trzęsącym się głosem.
- N… n… nie wiem. – Wyjąkał, młodszy brat.
- Kasa! – Warknął dziwny osobnik.
Jedynym ratunkiem była ucieczka, drogę jednak zagrodziło im trzech wyrostków, podobnych człowiekowi z czaszką. Teraz znaleźli się w całkowitym potrzasku.
- Dawać kurwa kasę! – Ponaglał ich nieznajomy.
- Nie mamy odpowiedział Adam.
- Nie macie! – Wrzasnął wściekle.
- Nie. – Odparł Adam.
- No panowie, twierdzą do chuja, że nie maja kasy, a może przetrzepać im kieszenie i sprawdzić to namacalnie.
- Tak, najpierw okroić, a potem kurwa przetrzepać im skóry.
Jeden z łotrów wyciągnął z kieszeni składany nóż.
- A najlepiej, pokroić ich…
Przestępcy rzucili się na nich, dzieciaki nie tracąc przytomności umysłu, zaczęły rozpierzchać się na boki
- Na co czekacie, pizdy łapać ich, chce tych gówniarzy, żywych lub martwych! – Krzyknął do reszty ich szef.
Dwóch bandytów pobiegło za Adamem i Piotrkiem, jeden zaś za dziewczyną. Chłopcy usiłując uciec, musieli przedzierać się przez leśną gęstwinę, a zanim zdążyli się obejrzeć okazało się, że każdy z nich jest sam, a przynajmniej tak im się wydawało. Adam zatrzymał się przy dużym drzewem by chwilę odsapnąć. Nie było to jednak dobrym pomysłem. Z za niego wyłonił się bandyta, z nożem w prawej dłoni. Jeden ruch wystarczyłby ramię chłopaka zaczęło krwawić obficie.
- No mój drogi, już kurwa po tobie…
Łotr przymierzał się do kolejnego ciosu, z za krzaków jednak wyskoczył niespodziewanie Piotrek z ogromnym kamieniem w dłoni, którym z całej siły cisnął w jego twarz. Napastnik padł na ziemię z zmasakrowaną, krwawiącą twarzą, będąc ledwo przytomnym.
- Żyjesz? – Zapytał się brata.
- Tak, dzięki.
- Ta rana źle wygląda.
- To nic, tylko mnie drasnął, zagoi się, a teraz, choć, poszukamy siostry.
Piotrek, mimo nieciekawego wyglądu ramienia brata, nie protestował, lecz pobiegł razem z nim pomóc Monice. Na tropie dziewczyny był jeden z bandziorów. Gdy udało mu się ją odnaleźć, powoli zakradał się do niej, trzymając nóż w ręce. Nim udało mu się jednak obrócić, dostał w głowę gałęzią. Upadł na ziemie. Monika rzuciła gałąź, po czym podbiegła do niego. Dziewczyna była pilnym uczniem, który uważa na zajęciach, również tych z kursu udzielania pierwszej pomocy, dlatego też wiedziała co należy zrobić, jednak jemu nie była już to potrzebne. Przytknąwszy dwa palce do szyi Monika sprawdziła mu tętno, a raczej jego brak. Wszystko stało się dla niej jasne.
- Boże, zabiłam człowieka! – Szepnęła do siebie przejęta tym całym zdarzeniem.
Przerażona rzuciła się do ucieczki, po chwili biegu przez zarośla zaś wpadła na chłopców.
- Monika! – Krzyknął Piotrek. – Nic ci nie jest?
- Chłopaki? Ja, ja chyba zabiłam człowieka. – Odpowiedziała trzęsącym się głosem.
- Że co? – Zapytał zdziwiony Adam.
- To był wypadek, broniłam się, poważnie. – Próbowała się tłumaczyć.
W oddali słychać było zbliżających się bandziorów. Monice nie było dane do końca się wysłowić. Wszyscy rzucili się do biegu, a po pewnym czasie bandyci stracili ich z oczu. W końcu zatrzymali się gdzieś na jakiejś polanie.
- Co teraz? – Zapytał szefa jeden z jego ludzi.
- Nie wiem, myślę. – Odburknął.
- Nie wiesz? Ta suka zajebała naszego człowieka, musimy ich znaleźć i odpłacić im.
- Zamknij się, wiem, co robić, w końcu tutaj szefem jestem ja!
- Ta, może nie radzisz sobie z rządzeniem?
Szef łotrów rzucił się na kwestionującego jego poczynania pachołka, przycisnął go do drzewa, a do jego szyi przystawił nóż.
- A może to ty kurwa nie nadajesz się by być w gangu Czaszek? Co?
- Wybacz Czacha. – Jęknął człowiek.
- No, mam nadzieję, że to ostatni tego typu wyskok, a jeżeli jeszcze raz, przyjdzie komuś do głowy podważać moje decyzje, to osobiście wpakuję mu kosę w gardło, jasne!
- Tak szefie. – Odpowiedzieli wszyscy zgodnie, choć bez większego entuzjazmu.
- No, te dzieciaki myślą, że wszystko im wolno, pokażemy im, że są w błędzie.

Rodzeństwo po kilku godzinach dotarło wreszcie do domu. W salonie czekali na nich rodzice, niezbyt zadowoleni z tak nieoczekiwanego powrotu ich pociech. Ich gniew minął jednak z chwilą, gdy dostrzegli rannego Adama. Matka natychmiast poleciała do kuchni po bandaże i wodę utlenioną.
- Co się stało? – Zapytał ojciec.
Monika rzuciła się w ramiona ojca, po czym wtuliła się w nie z łzami w oczach
- To było straszne: Burza, światła na niebie, straszny dźwięk, świecące głazy, obiekt z nieba, potem do nas strzelano i chciano nas okraść, a ja na domiar wszystkiego zamordowałam człowieka
- Córeczko, o czym ty mówisz? – Dopytywał się z niedowierzaniem roztrzęsionej córki ojciec.
Matka przyniosła opatrunki, po czym zajęła się rannym chłopcem. Słowa Moniki wprawiły ojca w zakłopotanie, brzmiało to jak coś niemożliwego, lecz rana na ciele Adama mówiła sama za siebie. Jedynym rozwiązaniem na chwilę obecną było pójście do łóżka, jednak sen przychodził im z trudnością, żadne nie mogło zapomnieć strasznych wydarzeń.

Są na świecie takie miejsca, do których lepiej nie zaglądać. Jednym z nich jest laboratorium dr X-sa. Ukryte pod domem, w ponurej piwnicy, pełne najnowocześniejszych urządzeń badawczych oraz półek uginających się pod ciężarem, wypełnionych różnymi substancjami probówek. Po środku stoi ogromny blat laboratoryjny, na którym znajduje się mikroskop, laptop, oraz…, no właśnie. X badał właśnie właściwości obiektu, który znalazł w lesie. Eksperymenty nie przynosiły jednak jednoznacznych odpowiedzi. Tym czasem znać o sobie dała jego komórka.
- Tak?
- Doktorze, jutro będę w Borkowicach.
- No, w samą porę.
- Coś się stało?
- Powiedzmy, że będziesz mi…potrzebny.
- Do czego?
- Dowiesz się, gdy będziesz na miejscu.
- Tak doktorze.
X skończył rozmowę, po czym wrócił do monotonnego badania zagadkowego obiektu.

Nastał wczesny ranek, około godziny 7.00, Chłopcy spali jak zabici, jednak Monika, od jakichś kilku godzin nie mogła usnąć. Wciąż nie mogła tego zapomnieć. Co chwilę przed jej oczyma, ukazywała się twarz, a raczej czaszka, w którą uderzyła go tym konarem. Wiedziała że zrobiła coś złego, mimo iż była ona w niebezpieczeństwie. Kwadrans temu coś zaczęło potwornie hałasować. Wierciła się, próbowała zatkać uszy poduszką, jednak stukot był nie do zniesienia. Wreszcie nie wytrzymała, wstała zdenerwowana z łóżka i szybkim krokiem podeszła do okna. Uchyliła lekko zasłonę. Widok był zdumiewający. Niemal wszystko w promieniu jej wzroku pokryte było wielkimi bryłami lodu, a kolejne spadały z wielkim łomotem na ziemię. W pewnym momencie, kilka brył wpadło przez okno do jej pokoju. Dźwięk tłuczonego szkła obudził jej rodziców. Szybko zarzucili na siebie szlafroki pobiegli do swojej córki. Po drodze natknęli się na ospałych chłopców, którzy przecierając oczy, próbowali dopytać się rodziców, co tak właściwie się stało. Ci nie wiedzą co mają im odpowiedzieć, otworzyli drzwi do pokoju Moniki. Wszyscy podeszli do okna patrząc ze zdumieniem na niesamowity widok, Po chwili Rybicki dostrzegł coś, co było jednocześnie przerażające a zarazem zdumiewające, i bynajmniej nie chodziło tu o ten „grad”.
- Do piwnicy! Szybko! – Krzyknął do nich ojciec.
Wszyscy zaczęli biec w kierunku bezpiecznego schronienia. Ogromna trąba powietrzna zbliżała się do ich domu z prędkością kilkuset kilometrów na godzinę . Huk przez nią wydawany przypominał pędzący po szynach pociąg towarowy, który w każdej chwili może w nich uderzyć. Ojciec mocnym szarpnięciem otworzył zewnętrzne, drewniane drzwi w korytarzu prowadzące do piwnicy. Wszyscy pośpiesznie zbiegli na dół po stromych, betonowych schodach. Kiedy weszli do środka, zamknęli na zamek drzwi w środku pomieszczenie, a dla pewności, Rybicki, z pomocą Adama zaryglował je półką na różne przetwory i konfitury. Wszyscy usiedli blisko siebie pod ścianami, na zimnej, wyłożonej zwilgotniałymi cegłami piwnicy.
- Co teraz? – Zapytał Piotrek.
- Czekam. – Odpowiedział mu ojciec.
Tornado zbliżyło się do ich domu niebezpiecznie blisko, nim jednak do niego dotarło, wydarzyło się coś niezwykłego. Jedna ogromna trąba, przypominająca wąski klin, rozdzieliła się, tworząc w ten sposób nie jedno, a cztery pojedyncze trąby kształtu powykręcanych nitek, które ominąwszy szczęśliwie ich dom, zmierzało ku osiedlu bloków, znajdującego się parę metrów dalej. Nim mieszkający na nim ludzie spostrzegli niebezpieczeństwo, było za późno. „Palce boże” zrównały całą okolicę z powierzchnią ziemi, niszcząc doszczętnie nawet potężnie prezentujące się bloki. Spektakl ten trwał jakieś kilka sekund, potem znów połączyły się w jedną trąbę powietrzną, która po chwili powoli rozpłynęła się w powietrzu, ostatecznie znikając. Z chwilą, gdy dźwięk tornada ucichł, rodzina Rybickich zaczęła powoli opuszczać piwnicę. Jako pierwszy podszedł do drzwi tata. Przy pomocy chłopców odsunął regał, i otworzył pierwsze drzwi. Gdy otworzył te wyjściowe, mógł uważnie przyjrzeć się szkodom, jakie zostały wyrządzone. Mieli ogromne szczęście. Ich dom był w miarę cały, jedynie dach był nieznacznie uszkodzony (w niektórych miejscach widać było prze świtające słońce, co jednak przy umiejętnościach zawodowego budowniczego, jakim był Rybicki, da się dość szybko naprawić.) Niestety, nie można było jednak tego powiedzieć o innych domach. Wychodząc na zewnątrz, ujrzeli chaos. Ludzie łapiąc się za głowę, biegali po ulicy i po chodnikach, krzycząc i lamentując. Wszystko się wyjaśniło, kiedy udali się za swój dom. Teraz dotarło do nich, co tak naprawdę znaczy słowo apokalipsa, i jak ona wygląda w rzeczywistości. Ogromne budynki dumnie piętrzące się jeszcze całkiem niedawno nad ich domem były doszczętnie zniszczone, aż strach było szacować ile osób zginęło pod ich gruzami. Wieść o potężnej burzy rozeszła się szybko po całym kraju. Kilkanaście minut po tragedii, w miejscu przejścia nawałnicy szybko zjawiły się media, firmy ubezpieczeniowe (to dopiero ciekawe), politycy (ich nie mogło zabraknąć oczywiście, w końcu za pół roku wybory parlamentarne) no i różnego rodzaju naukowcy. Jeśli chodzi o tych ostatnich, to szczególne zainteresowanie budził jeden z nich: Prof. Robert Connors. Rodzina Rybickich również się tam zjawiła, w końcu i tak przez jakiś czas nie będzie się mówiło o niczym innym, a na wykładach naukowców, może przynajmniej czegoś się nauczą. O ile rodzice i Monika stali słuchając naukowców z IMGW, o tyle chłopcy wypatrzyli z pośród tłumu ludzi dziennikarzy stojący wokół znanego, a w każdym razie światowego, bo przybyłego ze stanów zjednoczonych profesora. Oni również postanowili podejść. Przepchawszy się trochę, udało im się podejść na taką odległość, by przynajmniej słyszeć, to co on mówi. A tłumaczył właśnie swą teorię wg której nie jest to rzadkie zjawisko w Polsce, choć rzeczywiście w ostatnim czasie zwiększyło ono swą częstość występowań. Cały wykład trwał jakiś kwadrans. Po jego wysłuchaniu chłopcy mieli właśnie zamiar dołączyć do reszty rodziny, W pewnej chwili jednak, Adam poczuł, że coś rusza się w jego włosach. Zaczął gwałtownie się trzepać, próbując to coś z rzucić na ziemię. Jego zachowanie zwróciło uwagę brata.
- Co się dzieję? – Zapytał.
- Nie wiem, chyba coś mam we włosach.
W końcu, silniejszym ruchem ręki zwalił na ziemię…żabę.
- O, żaba. – Stwierdził Piotrek.
- Widzę, ale co ona robiła na mojej głowie?
Żaba nie była jednak sama, wkrótce z nieba zaczęły spadać jej znajome, a także ropuchy, traszki, oraz ryby. Niezwykłe wydarzenie wprowadziło prawdziwą panikę, ludzie zaczęli biegać i krzyczeć, usiłując ’’odgonić’’ od siebie zwierzęta.
- Spokojnie, to da się wyjaśnić! – Krzyczał profesor.
Nim minęła minuta, a zwierzaki przestały spadać z nieba. Connors zaczął otrzepywać się z śluzu żab, który osadził się na jego marynarce. W chwilę później podszedł do niego jakiś mężczyzna.
- Pogoda lubi płatać figle, jak nie grad, jak nie kwaśny deszcz to opad zmiennocieplnych kręgowców.
Profesor spojrzał na jego twarz, rozpoznając w niej znajome rysy.
- Tomasz Skowroński? – Zapytał zaskoczony.
- Doktor Tomasz Skowroński, tak, cieszę się, że mnie pamiętasz.
- Nie mógłbym zapomnieć kogoś takiego jak…ty. – Odparł z przekąsem.
- Doprawdy?, Pamiętasz ostatni raz widzieliśmy się na wieczorze studenckim, na Harvardzie. Byłeś wtedy zwykłym magisterkiem, a teraz, Pan profesor.
- Ja też nie spodziewałem się, że po roku psychologii zostaniesz doktorem.
- Rokiem psychologii, czterech latach zoologii oraz trzech latach walki o doktorat.
- Nie obijałeś się .
- Ty również, pan psycholog został meteorologiem, ciekawe z gościa od leczenia depresji do pogodynki, czy raczej pogodyna…
- Ja po prostu…
- Daruj sobie, obaj wiemy, co tak naprawdę cię kręci…
- Nie wiem, o czym mówisz.
- Duchy, kontakty z zaświatami, trójkąt bermudzki, UFO, Jasnowidzenie, Potwór z Loch Ness itp. Zawsze lubiłeś w tym siedzieć.
- Nic nie mów.
- No jasne, co by to było, gdyby twoi znajomi wiedzieli, że pan pogodyn gania za… duchami.
- To dawne czasy.
- A jednak, skoro tu jesteś to należy przypuszczać, że ta cała trąba powietrzna nie była taka całkiem…normalna.
- Ty także nie zmieniłeś starych nawyków, zaciągasz…zdania, gdy się denerwujesz wykonujesz falę swoimi palcami, nie w smak ci, że tu jestem.
- No proszę, ta psychologia, nie poszła jednak w las.
- Jak widzisz.
- Swój zawsze ciągnie do swego.
- Nie rozumiem?
- Mimo amerykańskiego nazwiska i akcentu, masz polskie korzenie, polskie imię, polską ciekawość do świata, jak widzisz nie jestem najgorszy w te klocki
- To nie psychologia, tylko logika.
- A logika to nie część psychologii?
- Czego chcesz?
- Ja, tylko przywitać się, z dawno niewidzianym kolegą, przy okazji z kieszeni wystaje ci żabia noga.
Profesor zniesmaczony nieoczekiwanym gościem w kieszeni, wyciągnął małą żabkę, po czym puścił ją swobodnie.
- Cóż, żegnam, profesorze.
Skowroński, zaczął powoli zmierzać do swojego auta, po drodze jednak spostrzegli go chłopcy.
- Kurczę, to ten facet, to on do nas strzelał. – Szepnął Piotrek.
- Masz rację, to on, cicho idzie, może nas nie pozna.
Skowroński idąc, zatrzymał się przy chłopcach.
- My się znamy?
- E…, raczej nie. – Odparł nieco zdenerwowany Piotrek
- Na pewno, wasz głos wydaje mi się…znajomy.
- Na pewno nie. – Odrzekł pewnie Adam.
- W takim razie przepraszam.
Doktor podszedł do samochodu, po czym wsiadł do niego.
Chłopcy zaczęli szukać swojej siostry, a gdy ją znaleźli opowiedzieli jej o człowieku, którego spotkali. Mieli nadzieje, że mimo wszystko ich nie poznał, ich nadzieje okazały się być jednak złudne. W samochodzie, Skowroński zaczął rozmawiać z kierującym samochód Kamilem.
- I co?
- Warto tu było przyjechać. – Stwierdził X
- Doprawdy?
- Tak, nie tylko spotkałem kolegę z akademika, ale również…naszych wścibskich …podglądaczy.
- Podglądaczy? Tych z lasu?
- Tak, na szczęście to zwykła banda gówniarzy.
- I co teraz, zabijesz ich?
- Nie, innym razem się nimi zajmę, najpierw muszę pozbyć się profesorka
- A w czym ci on przeszkadza?
- Gościa kręcą zjawiska paranormalne, nie mogę pozwolić by coś wyniuchał, po za tym on jako jedyny mnie zna.
- Więc go zabijesz?
- Ja? Nie od tego są fachowcy, a teraz pośpiesz się, wieczorem ma się zjawić Viktor.
- Jaki znów Viktor, do cholery?
- Mój znajomy, przyda się, jedź.
- Jasne. Doc.
- Nie szpanuj tak tą angielszczyzną, bo to raczej ci nie służy, i skończ z tym chłodnym podejściem do mnie, i tym bezustannym ironizowaniem. To i tak ci nie pomoże.
- Może nie, ale pozwoli mi to przetrwać z tobą, pod jednym dachem.
- Życzę ci powodzenia.
Oboje odjechali, tymczasem Profesor zamyślony, siedział na pniaku. W pewnej chwili podeszła do niego jakaś blond włosa o dość ciepłym spojrzeniu swych niebieskich oczu i miłym uśmiechu kobieta.
- Profesorze?
- Nic mi nie jest.
- Kto to był?
- Eee…stary znajomy z akademika.
- Możemy iść, ludzie z ubezpieczalni chcą zamienić z panem słowo.
- Tak Marto, chodźmy.

X i Kamil dojechali na czas, Viktor czekał na nich przed domem. Doktor wysiadł z auta, po czym uniósł ręce, tak jak by chciał się z nim witać uściskiem
- Viktor, kopę lat!
- Też się cieszę, kto to? – Zapytał na widok Kamila.
- Mój brat Kamil
- Miło mi.
Panowie uścisnęli sobie dłonie.
- Swoją drogą nie wspominał pan o bracie.
- To brat stryjeczny. Łatwo takiego…pominąć.
- Fakt, sam miałem liczne rodzeństwo. Same z nim kłopoty.
- Tak, w Stanach wspominałeś o swoich braciach, ilu ich tam miałeś?
- Trzech braci, i dwie siostry.
- Starsi? Młodsi?
- Dwóch braci i jedna siostra starsza, reszta młodsza.
- Czyli wyrównana stawka.
- Tak to można ująć. To dlaczego nalegał pan, abym tutaj przyjechał?
- Widzisz, jest pewna sprawa, innej natury. Chciałbym abyś mi pomagał przy prowadzeniu badań.
- No nie wiem, sam pan kiedyś mówił mi, że uczony ze mnie żaden.
- Tak, ale asystent zawsze mi się przyda.
- A on? – Wskazał ręką na Kamila.
- On? Jemu nie ufam tak jak tobie. Jest nowym „nabytkiem” w moim laboratorium, jeszcze wywinie jakiś numer, prawda Kamilu? – Spojrzał rozbawiony na swojego brata, który zmuszony był tego wszystkiego słuchać.
- Na pewno ma pan rację doktorze.
- O widzisz! Tak masz się do mnie zwracać. Nie jakieś tam skróty typu dr, Doc. czy doktorku. Tylko panie doktorze.
- Jasne, postaram się zapamiętać, jaśnie panie.
- Mówiłem ci…, ech, zresztą. Jak to mówią, z rodziną to tylko na zdjęciu dobrze się wychodzi. To jak, wejdźmy do środka? Powspominajmy? W barku mam znakomity koniak.
- Wolę whisky.
- Powinna się znaleźć, a ty napijesz się czegoś?
- Nie, nie napije się z tobą.
- Twoja strata. Chodźmy.
- Jak pan chce, doktorze?
We troję weszli do środka, gdzie przed nimi jawiła się wyraźna perspektywa wieczornej libacji, oczywiście na kulturalnym poziomie, bowiem ambicja doktora absolutnie nie pozwoli mu na jakiekolwiek ekscesy.
"(...) kawałki mięsa, krew…, można by tak wyliczyć w nieskończoność." - niepotrzebny przecinek po wielokropku, i zamiast "wyliczyć" wstawiłbym "wyliczać"

"Dzieciaki mając w swojej pamięci to, co wydarzyło (...) wracali ciemnym lasem do swojego, rodzinnego domu." - "wracały" nie "wracali", bo "dzieciaki" to rodzaj żeński, liczby mnogiej.

"Powoli zbliżali się do głównej drogi, (...)" - tu to samo - "zbliżały"

"Ich oczom ukazała się twarz, trupia twarz o białych elementach ludzkiej czaszki i oczodołach, przez które przenikał mrok." - OsobiścieTongue wstawiłbym w tym zdaniu pauze: "Ich oczom ukazała się twarz - trupia twarz o białych elementach ludzkiej czaszki i oczodołach, przez które przenikał mrok." Albo w ogóle usunął to powtórzenie, wydaje się zbędne.
"Ich oczom ukazała się trupia twarz o białych elementach ludzkiej czaszki i oczodołach, przez które przenikał mrok." - czyż tak nie wygląda lepiej? Ale zrobisz z tym co chcesz Wink

"- Nie mamy odpowiedział Adam." - - Nie mamy - odpowiedział Adam.

I jeszcze co do dialogów:

"- Nie macie! – Wrzasnął wściekle." - to powinno wyglądać tak: "- Nie macie! - wrzasnął wściekle." ten sam błąd popełniasz w większości dielogów. Polecam nieco przeczytać o pisaniu dialogów (http://www.inkaustus.pl/showthread.php?tid=145)

"Przestępcy rzucili się na nich, dzieciaki nie tracąc przytomności umysłu, zaczęły rozpierzchać się na boki" - zgubiłeś kropkę.

"Adam zatrzymał się przy dużym drzewem by chwilę odsapnąć." - Przy czym? Drzewie. Masz dziwne problemy z odmianą, a może to tylko z pośpiechu.

"Z za niego wyłonił się bandyta, (...)" - Zza niego wyłonił się bandyta, (...)

"Jeden ruch wystarczyłby ramię chłopaka zaczęło krwawić obficie." - zgubiłeś "by" - Jeden ruch wystarczyłby by ramię chłopaka zaczęło krwawić obficie.

"z za krzaków jednak wyskoczył niespodziewanie Piotrek z ogromnym kamieniem w dłoni, którym z całej siły cisnął w jego twarz." - "zza".

"- Żyjesz? – Zapytał się brata." - - Żyjesz? – zapytał brata. ("się" w sumie niepotrzebne, a i lepiej brzmiTongue)

"- To nic, tylko mnie drasnął, zagoi się, a teraz, choć, poszukamy siostry." - Podzieliłbym to na dwa zdania, płynniej by się czytało - - To nic, tylko mnie drasnął, zagoi się. Teraz, choć, poszukamy siostry.

"(...) jednak jemu nie była już to potrzebne." - (...) jednak jemu nie było już to potrzebne.

"- Boże, zabiłam człowieka! – Szepnęła do siebie przejęta tym całym zdarzeniem." - - Boże, zabiłam człowieka! – Szepnęła do siebie, przejęta tym całym zdarzeniem. (przecinek)

"- Zamknij się, wiem, co robić, w końcu tutaj szefem jestem ja!
- Ta, może nie radzisz sobie z rządzeniem?" - muszę się przyznać, że tego nie rozumiem, tzn co odpowiadający miał na myśli Tongue

"Matka natychmiast poleciała do kuchni po bandaże i wodę utlenioną." - nie stosuję się słów używanych potocznie w języku pisanym, więc raczej "pobiegła".

"(...) no właśnie. X badał właśnie właściwości obiektu, który znalazł w lesie." - powtórzenie. Może "X badał w tej chwili....."?

"- Powiedzmy, że będziesz mi…potrzebny." - - Powiedzmy, że będziesz mi… potrzebny. (spacja)

"Co chwilę przed jej oczyma, ukazywała się twarz, a raczej czaszka, w którą uderzyła go tym konarem." - trochę bez sensu. Proponuję: Co chwilę przed jej oczyma, ukazywała się twarz, a raczej czaszka, w którą uderzyła tym konarem. (właściwie wystraczyło usunąć "go"Tongue)

"Szybko zarzucili na siebie szlafroki pobiegli do swojej córki." - Szybko zarzucili na siebie szlafroki i pobiegli do swojej córki. (zgubiłeś spójnik)

"Ci nie wiedzą co mają im odpowiedzieć, otworzyli drzwi do pokoju Moniki." - mieszasz czasy. W poprzednim zdaniu użyłeś czasu przeszłego a teraz teraźniejszego.

Kiedy weszli do środka, zamknęli na zamek drzwi w środku pomieszczenie, (...) - pomieszczenia. A tak w ogóle to zrobiłeś takie masło maślane z tego zdania. Wystarczy powiedzieć, że zamkneli się od wewnątrz.

"a cztery pojedyncze trąby kształtu powykręcanych nitek, które ominąwszy szczęśliwie ich dom, zmierzało ku osiedlu bloków," - trąby zmierzały. Masz problemy z budowaniem dłuższych zdań, mieszają Ci się przypadki.

"w niektórych miejscach widać było prze świtające słońce," - "prześwitujące"

"Przepchawszy się trochę, udało im się podejść na taką odległość, by przynajmniej słyszeć, to co on mówi." - znów pomieszane czasy - "Przepchawszy się trochę, udało im się podejść na taką odległość, by przynajmniej słyszeć, o czym mówił."

"- Ty również, pan psycholog został meteorologiem, ciekawe z gościa od leczenia depresji do pogodynki, czy raczej pogodyna…" - ach pomieszałeś, musiałem trzy razy czytać zanim zrozumiałem. Trzeba zmienić:
"- Ty również. Pan psycholog został meteorologiem. Ciekawe. Z gościa od leczenia depresji do pogodynki, czy raczej pogodyna…" - No, teraz lepiej Tongue

"- Duchy, kontakty z zaświatami, trójkąt bermudzki, UFO, Jasnowidzenie, (...)" - czemu jasnowidzenie z wielkiej litery?

"- Mimo amerykańskiego nazwiska i akcentu, masz polskie korzenie, polskie imię, polską ciekawość do świata, jak widzisz nie jestem najgorszy w te klocki" - kropeczka na końcu gdzieś czmychnęła.

"- Ja, tylko przywitać się, z dawno niewidzianym kolegą, przy okazji z kieszeni wystaje ci żabia noga." - źle się czyta takie tasiemnce. Ja z tego zrobię trzy zdania, patrz Tongue - "- Ja? Tylko przywitać się, z dawno niewidzianym kolegą. Przy okazji z kieszeni wystaje ci żabia noga."

"- Nie, innym razem się nimi zajmę, najpierw muszę pozbyć się profesorka" - kropka! W paru innych mejscach też brakuje, ale jak się przyjrzysz to sam zauważysz.

"- Gościa kręcą zjawiska paranormalne, nie mogę pozwolić by coś wyniuchał, po za tym on jako jedyny mnie zna." - Tu też się przyda dzielenie: "- Gościa kręcą zjawiska paranormalne. Nie mogę pozwolić by coś wyniuchał, poza tym, on jako jedyny mnie zna."

"- Ja? Nie od tego są fachowcy, a teraz pośpiesz się, wieczorem ma się zjawić Viktor." - Moja sugestia: "- Ja? Nie, od tego są fachowcy, a teraz pośpiesz się. Wieczorem ma się zjawić Viktor."

Poza tym jeszcze pare niepotrzebnych przecinków po wielokropkach, I coś na co się napotykałem cały czas. Zdecydowanie za długie zdania. Przeczytaj jeszcze raz tekst i spróbuj je jakoś poskracać tworząc z nich parę mniejszych. Jest ich dosyć sporo, więc nie wymieniałem wszystkich. No i te dziwnie poprzekręcane przypadki, nie wiem czego to wina. Szybkiego przepisywania, czy tych długich zdań, w których czasami idzie się pogubić Tongue Dopracuj dialogi (skorzystaj z linka). No i jeszcze raziły mnie w oczy te przekleństwa. Wiem, że użyłeś ich celowo by podkreślić niecną naturę opryszczków, lecz można przeklinać w bardziej wyrafinowany spodób, aniżeli sypanie słowami na k i ch Big Grin Co do fabuły... no cóz nie jest jakaś specjalnie odkrywcza. Mam nadzieję, że w następnych rozdziałach, będzie coś więcej o złowrogim doktorze X i o tym co ma wspólnego z tymi zjawiskami pogodowymi. No to tyle, trzym się Smile