Via Appia - Forum

Pełna wersja: Jabłka i pomarańcze
Aktualnie przeglądasz uproszczoną wersję forum. Kliknij tutaj, by zobaczyć wersję z pełnym formatowaniem.
JABŁKA I POMARAŃCZE

Słońce jeszcze świeciło, gdy Tomek wracał długą ulicą do domu po wypadzie na miasto z przyjaciółmi. Miał lat osiemnaście, był wysokim, wysportowanym młodzieńcem o piwnych oczach, szerokim nosie i elegancko przystrzyżonych włosach. Szedł powoli ubrany na sportowo w białe halówki i dres, wciąż wspominając minione chwile.
Słońce już powoli zachodziło, lecz mimo to dalej było ciepło i choć to dość dziwne, dało się zauważyć pierwsze dwie gwiazdki na niebie. Ulica była pusta, więc nic nie rozpraszało Tomka i nie odwracało jego uwago od własnych myśli.

Nagle jednak coś uderzyło go w twarz. Upadł.
Gdy się otrząsnął był w szoku.
- Co do cholery? – pomyślał sobie.
Wstał. Przed nim nie było nikogo, za nim też nie.
- Dziwne.
Postanowił iść dalej, lecz gdy zrobił dwa kroki coś z znowu go uderzyło, tym razem lżej, więc tylko lekko się odsunął. Wyciągnął rękę i napotkał na swojej drodze opór. Sięgnął drugą. To samo.
Okazało się, ze oto znajduje się przed nim niewidzialna ściana, która, im dalej ruszał dłońmi, wydawała się nie mieć końca.
- Co do cholery? – powtórzył już na głos – Zablokowali czymś drogę? Przecież nie ma robót drogowych – To była pierwsza myśl jaka przyszła mu do głowy. Ale ściana nie była jednak całkowicie przezroczysta. Na tle białego budynku, w miejscu, gdzie znajdowała się jezdnia, ujrzał srebrną, okrągłą klamkę. Spojrzał w obie strony, ale było to niepotrzebne bowiem na ulicy nie było nikogo. W końcu złapał za klamkę i ją obrócił.
Jezdnia rozciągała się dalej, gdy zebrał się na odwagę i zrobił kilka kroków. Wtedy drzwi się zamknęły, a z wewnątrz nie było klamki. Pytanie „co do cholery?” nasunęło się ponownie. Nie wiedział czy ma odczuwać strach, czy może wybuchnąć śmiechem. Ale czego miał się obawiać?
Przecież słońce dalej świeci.
Prawda?

Słońca nie było, pozostała po nim jedynie czerwona poświata zachodu, teraz jakby wydobywająca się z nicości. Chmury poczęły się łączyć i coraz szybciej przybliżać, stały się czarne i zwiastowały burzę. Gdy znalazły się nad jego głową, tak blisko, że wydawałoby się, iż można ich dosięgnąć, Tomek usłyszał deszcz. Słyszał jak drobne krople rozbijają się o asfalt.
Lecz deszcz nie padał, nie widział go, nie poczuł na skórze.
To zdało mu się niedorzeczne, lecz było jak najbardziej realne.
Tak jak te wielkie jabłka i pomarańcze, które pędem toczyły się w jego stronę.
Nie wiedział dokąd uciekać, ale na jego szczęście nie było to konieczne. Nadnaturalnej wielkości owoce ominęły go, odbiły się od niewidzialnej ściany i wróciły tą samą drogą skąd przybyły.
Zaraz potem ziemia zaczęła się trząść. Tomek ledwo utrzymywał równowagę, ale w końcu upadł na plecy. Wtedy zauważył jak spod asfaltu wyrasta coś na kształt wielkiego klocka, który wzbijał się aż do nieba. Po chwili wyrósł drugi, trzeci i czwarty, aż w końcu wyrósł ten, na którym siedział Tomek.
Serce podskoczyło mu do gardła, gdy wgnieciony w czubek zimnego klocka, wzbijał się coraz wyżej w stronę nieba. Dotarł do chmur, tych, z których padał „fałszywy” deszcz. Gdy klocek gwałtownie się zatrzymał, Tomekwciąż za nim leżał, nie mogąc uwierzyć co tutaj robi i co się właściwie dzieje. Nieistniejące błyskawice świeciły niczym tysiące latarek, lecz mimo to na ich widok nie musiał zamykać ani nawet mrużyć oczu. Po jakimś czasie klocki ukształtowały się w schody, które stopniowo prowadziły coraz wyżej. Nie mając innej drogi Tommy postanowił z nich skorzystać.
Choć był na wysokości kilku tysięcy metrów nad poziomem morza, nie odczuł nagłej zmiany temperatury i powietrza, wręcz przeciwnie, zdawało mu się ono równie lekkie i przyjemnie jakby tuż obok był ocean. Chmury były miękkie jak wata, gdy wyciągnął rękę i ich dotykał, a błyskające piorunu jedynie ogrzewały jego dłoń.
W końcu chmury się rozstąpiły i na horyzoncie widać było już ostatni schodek...
...który prowadził donikąd.

Tomek sięgnął butem jego krawędzi. Skoczył.

Spadał wprost w stronę zniszczonej jezdni, lecz teraz już nie odczuwał żadnego lęku. Tylko spadał.
Gdy uderzył w beton, wydał mu się równie miękki jak napompowany materac. Szybko wstał i widząc toczące się w kółko owoce, postanowił złapać okazję i wskoczył na jedną z pomarańczy. Ku jego zaskoczeniu utrzymanie równowagi nie sprawiło mu żadnego problemu.
Wtedy z nieba spadły gwiazdy i poczęły latać na wszystkie strony. Były takie jak w kreskówkach, miały pięć rogów, lśniły jasnym blaskiem i zostawiały za sobą gwieździsty pył.
Tomek złapał taką gwiazdę i usiadłszy na jej grzbiecie, raz jeszcze wzbił się w przestworza. Zdawało mu się, że czuje każdy nerw na swoim ciele. I nie interesował go czas ani logika.

Po raz ostatni zeskoczył z gwiazdy i znów spadał. Teraz mógł sięgnąć wzrokiem prawie cały świat i wydał mu się on mały niczym jabłko.
Więc wziął to jabłko i je ugryzł. Smakowało wybornie.
Cytat:Miał lat osiemnaście, był wysokim, wysportowanym młodzieńcem
czujesz? czujesz błąd?;]

Cytat:Słońce jeszcze świeciło
Cytat:Słońce już powoli zachodziło
dość to niefortunne. ja bym sie postarał uniknąć takiego czegoś.

Cytat:i choć to dość dziwne, dało się zauważyć pierwsze dwie gwiazdki na niebie.
jakoś głupia uwaga;/ nie sądzicie? (ktokolwiek)

Po pewnym czasie odpusciłem sobie łapanki i uwagi co do warsztatu. Nie jest zły, czyta się spoko. Co mogę powiedzieć z pamięci to to, że popełniasz wiele powtórzeń. Szkoda, bo to błahostka, a rzutuje baaardzo na jakość tekstu.
Skupiłem się na historii. Zawiodłem się;( Nic z tego nie wyszło. Napisałeś to pewnie na poczekaniu i z nudów, przyznaj się;] Szkoda. Czuję, że zmarnowałem czas..