17-03-2010, 19:17
Las był pogrążony w nieprzeniknionej ciemności. Dwa ciemne kształty zwinnie przemykały się między starymi drzewami. Zmierzali ku północy. Ciemny las znakomicie skrywał tych, którzy nie chcieli zostać zauważeni podczas podróży, lecz tylko nieliczni mieli odwagę zapuścić się dalej niż kilkanaście metrów w głąb. Dwaj mężczyźni przemierzali zarośla w milczeniu. Od czasu do czasu trzymający się z tyłu próbował nawiązać pogawędkę, jednak za każdym razem był uciszany przez towarzysza wymownym spojrzeniem. Po kilku chwilach marszu drzewa zdawały się rosnąć coraz rzadziej. Doszli na skraj lasu. W świetle księżyca sylwetki podróżników były bardziej widoczne. Jeden był niski, przeciętnej budowy. Drugi wyższy o głowę, posturą przypominający niedźwiedzia. Twarze mieli ukryte pod obszernymi kapturami, a szare płaszcze delikatnie muskały poszycie lasu. Zatrzymali się. Powietrze było wypełnione zapachem stęchlizny. Niski mężczyzna lekko wychylił się zza drzew, i odsuwając lekko kaptur rozejrzał się dookoła. Cofnął się i przysiadł na pobliskim pniu:
- Potrafisz być cicho przynajmniej kilka minut? – zapytał z wyrzutem niski, odwracając wzrok w kierunku okazałego towarzysza. Zdjął kaptur. Czarne jak smoła, długie włosy zalśniły w blasku księżyca.
- Kiedy jestem cicho okropnie się nudzę. – Barczysta postać ściągnęła szary kaptur.
- Więc jeśli jesteś tak rozmowny, może zawróć i wróć do celi – zaproponował brunet. – Strażnicy chętnie z tobą porozmawiają. – zachichotał.
- Nie wrócę do lochu…
- Więc zamknij się w końcu i powiedz którędy dojdziemy do karczmy – wtrącił. – Tej której właściciel jest twoim znajomym.
- Jest moim przyjacielem – poprawił.
Przyjaciel. Ten tępy osiłek każdego napotkanego człowieka, który nie chce go zabić uważa a swojego przyjaciela – pomyślał. – Nie potrzebnie pozwoliłem mu ze sobą iść. Mogłem niepostrzeżenie zniknąć i kontynuować podróż sam. Z tego będą jeszcze kłopoty.
- Słuchaj Otto, nie obchodzi mnie to kim on dla ciebie jest, nie obchodzi mnie kim ty jesteś dla niego. Obchodzi mnie tylko to, czy pamiętasz drogę – Odwrócił się powoli i skierował wzrok na osiłka. W jego oczach tliły się płomienie złości. Odszedł kilka metrów w głąb lasu by dać kompanowi czas do namysłu. Oparty o stary, szeroki dąb, spędził kilka minut na przemyśleniach. Do jego czujnych uszy dobiegł hałas. Zwinnie skrył się w zaroślach zaciągając na głowę kaptur. Osiłek chyłkiem podszedł do niego chowając się za obok za szerokim drzewem.
- Na polanie pojawiła się grupa ludzi – oznajmił szeptem.
- Jakich ludzi? – zapytał.
- Dwóch strażników, trzech nieuzbrojonych chłopów. Był jeszcze jeden w dziwnej szacie, wyglądał na kapłana. Mieli ze sobą kobietę – powiedział wszystko co zapamiętał.
- Cholera! – zaklął pod nosem. – Czego tu szukają tak późno w nocy. Idę sprawdzić. – Opuścił kryjówkę i zwrócił się w kierunku polany. Nagle obaj ujrzeli błysk. Na polanie zapłonęły pochodnie, trzy, może cztery. Cofnął się. Usłyszeli kobiecy głos, usiłowała coś powiedzieć. Przysłuchiwali się uważnie próbując wychwycić niewyraźne słowa spośród cichych wrzasków. Ton kobiecego głosu gwałtownie się zmienił: „Nie, nie możecie tego zrobić”, krzyczała. „Jak mogę być wiedźmą, nie umiem nawet ugotować dobrej zupy”. Te słowa słyszeli wyraźnie.
- Peter, oni chcą ją spalić. – Otto spojrzał na towarzysza niespokojnym wzrokiem.
- Zauważyłem – rzucił cicho. - Przeczekamy tutaj i pójdziemy dalej kiedy skończą. – Przysiadł na pobliskim pniaku. Wykonał energiczny ruch głową w tył. Kaptur ześlizgnął mu się z głowy i opadł na plecy. Przystojny brunet począł beztrosko bawić się włosami. Osiłek przez krótką chwilę spoglądał na towarzysza po czym rzekł:
- Uwolnijmy ją – powiedział – Nie możemy pozwolić żeby ją spalili.
- Niech sobie pieką kogo chcą, aby nie zajęło im to zbyt wiele czasu. – Zdjął długi, skórzany but i wyczyścił wnętrze. – Ja się stąd nie ruszam.
Kobieta wzięta za czarownicę krzyczała coraz głośniej. Jeden z mężczyzn podniosłym tonem wygłaszał coś w rodzaju przemowy. Krzyki wiedźmy przeplatały się z donośnym, eleganckim głosem. Kompozycja brzmiała zadziwiająco. „Spektakl” przerwało głośne parsknięcie konia.
- Mają konie? – zapytał z zainteresowaniem Peter.
- Dwa, zaprzęgnięte do wozu.
- Mając konie szybciej dotarlibyśmy do celu – oznajmił. – Ale jak poradzimy sobie z tyloma ludźmi. – Pomyślał chwilę gładząc palcami gładki podbródek. – Zaskoczymy ich – powiedział po chwili. – Musimy zwabić strażników do lasu.
- Jak chcesz to zrobić?
- To bardzo proste. – Brunet uśmiechnął się chytrze sięgając po leżący na ziemi krótki konar.
- Aaauuu! – krzyknął. – Spojrzał na Petera pytającym wzrokiem. Zęby miał mocno zaciśnięte, a dwie potężne dłonie masowały czubek głowy.
„Co to było?” usłyszeli gruby głos. „Sprawdźcie to”. Dwóch strażników ruszyło w stronę lasu, jeden z nich dobył krótkiego miecza. Otto skrył się za wielkim drzewem, Peter, mniejszy, przysiadł za rozłożystym krzewem nieopodal. Strażnicy zmierzali prosto w ich kierunku. „To pewnie jakieś zwierzę, nic tu nie widzę”. Powiedziawszy to strażnik schował miecz do pochwy i zrobił kilka kroków naprzód. Nagle zrobiło się niewielkie zamieszanie. Jeden ze strażników zniknął, jakby zapadł się pod ziemię. Drugi zdezorientowany po chwili znalazł się w łapach potężnej postaci w kapturze. Mała postać niespodziewanie zjawiła się obok i demonstracyjnie rozciągając ręce rzekła:
- Tamten już nie będzie przeszkadzał.
- A co z nim? – zapytał osiłek.
- Jeśli go puścimy złapią nas i wrócimy do więzienia – oznajmił. – Strażnik z uwagą przysłuchiwał się rozmowie. Nie ruszał się. Jedynie oczy zdradzały jego przerażenie.
– Zwiążemy go i zatkamy mu gębę – powiedział Peter.
- Zostawimy go tutaj?
- Tak. Chwilę pobędzie sam. – Zwrócił twarz do przestraszonego strażnika. – Rozbieraj się, tylko migiem – rzucił rozkazującym tonem. – Strażnikowi nie trzeba było dwa razy powtarzać. Szybko zdjął szeroki pas, hełm, płaszcz i tunikę z zakonnym emblematem. Po chwili mężczyzna w białej koszuli siedział unieszkodliwiony pod drzewem. Obok stał „strażnik” starający się wcisnąć na głowę stalowy hełm.
- Do twarzy mi, prawda? – zapytał uśmiechnięty brunet. – Idziemy – dodał nie czekając na odpowiedź.
- Dokąd?
- Po twoją wiedźmę i moje konie.
***
Z głębi lasu wyłoniły się dwie postacie. Mężczyźni wyszli na polanę i skierowali się w stronę oświetlonego zaprzęgu. Pierwszy szedł osiłek, za nim strażnik zakonny. Prowadził więźnia w wyprostowanej ręce trzymając krótki miecz, którego czubek znajdował się między łopatkami jeńca. Poruszali się szybkim, lecz ostrożnym krokiem. Polana była dobrze oświetlona płomieniami pochodni. Niedaleko skrępowanej czarownicy stał mężczyzna odziany w długą ciemną szatę, zdobioną motywami wykonanymi złotymi nićmi. Trzech innych mężczyzn przygotowywało stos. Wyglądali na zwykłych chłopów. Strażnik ponaglał „więźnia” wbijając czubek ostrego miecza między jego szerokie łopatki. Gdy doszli do gotowego do egzekucji stosu, kapłan podejrzliwie spytał:
- Gdzie drugi strażnik?
- Został się rozejrzeć – powiedział zakonnik.
- A ten tutaj? – Spojrzał pytającym wzrokiem na osiłka. – Przyszedł obejrzeć przedstawienie? – Kapłan uśmiechnął się złowrogo nie spuszczając podejrzliwych oczu z więźnia.
- Myślę, że to jeden z wieśniaków z okolicznej wioski szukał mocniejszych wrażeń w lesie – oznajmił – Nie będzie przeszkadzał, chyba możemy zaczynać. – Ukryty za szerokimi plecami Otta ostrożnie wyjął krótki miecz spod płaszcza i włożył rękojeść w dłoń osiłka. Związana kobieta spostrzegła błysk klingi i przyglądała się wszystkiemu z niepokojem.
- A więc zaczynajmy. – Inkwizytor klasnął dwukrotnie w dłonie. Dwóch chłopów zawlokło czarownicę na stos. Mocno przytwierdzili jej kończyny grubym sznurem do drewnianego pala. Kobieta usiłowała uwolnić się z więzów szamocząc się z całych sił i krzycząc. W oczach kapłana zabłysło zadowolenie, lecz nagle straciły swój wyraz. Inkwizytor upadł bezwładnie na ziemię, a na jego szyi ukazała się wąska strużka krwi. Strażnik zakonny trzymając w ręku miecz, którego klinga zmieniła barwę z połyskliwego srebra na wyrazistą czerwień skoczył w stronę trzech zdezorientowanych chłopów. Byli nie uzbrojeni. Drogę ucieczki zablokował im pokaźny zaprzęg do którego przyparł ich osiłek po chwili wspomagany przez strażnika. Obaj trzymali miecze na wysokości gardeł przestraszonych chłopów. Osiłek opuścił swój miecz i skierował się w stronę stosu. Podszedł do przerażonej czarownicy i przeciął więzy krępujące jej ręce i nogi. Kobieta upadła na ziemię nieopodal stosu. Była wycieńczona. Osiłek i strażnik zajęli się unieszkodliwieniem chłopów. Postanowili związać trzech mężczyzn ze sobą. Gdy skończyli posadzili ich na ziemi obok wozu.
- Co z nimi zrobimy? – spytał większy.
- Nie mam pojęcia. – Zrzucił hełm, który potoczył się po trawie. – Myślę, żeby ich tu zostawić. Nie są nam potrzebni.
- Jak chcesz, w końcu niedługo ktoś ich tu znajdzie a my będziemy już pewnie daleko stąd – odparł Otto.
- Przyprowadź strażnika – rozkazał – Trzeba pomyśleć co z nim zrobić. - Rosły mężczyzna oddalił się w stronę lasu. po chwili wracał z przerażonym strażnikiem odzianym tylko w lnianą koszule sięgającą do połowy ud. Osiłek rozwiązał mężczyznę i wyciągnął knebel z ust.
- Rozbieraj się – Strażnik zerknął pytająco na bruneta. – Czy ja nie wyraźnie mówię? – spytał spokojnie Peter. Mężczyzna zdjął lnianą koszulę i po chwili stał nagi zasłaniając swoją męskość rękoma. Jego wyraz twarzy nie okazywał już strachu lecz wstyd. Peter podniósł koszulę i przedarł ją tak, że powstała wąska opaska. Zaszedł nagiego strażnika od tylu i zawiązał mu opaskę wokół głowy zasłaniając oczy. Obrócił go bokiem do skraju lasu w kierunku wschodzącego słońca:
- Jesteś wolny – powiedział. – Idź. – Osiłek uśmiechnął się do towarzysza i pchnął nagiego strażnika do przodu. – Jeśli przyjdzie Ci do głowy zdjąć opaskę to pamiętaj, że cię złapiemy, a wtedy nie będziesz miał czego zasłaniać. – Obaj ryknęli śmiechem patrząc jak nagi mężczyzna pospiesznie się od nich oddala. Peter podszedł do leżącej kobiety i rzekł sam do siebie:
- Co z tobą zrobimy?
- Dziękuję wam – odpowiedziała słabo.
- Podziękuj mojemu druhowi, gdyby nie on usmażyli by cię na stosie. – Odwrócił się i zrobił krok do przodu lecz po chwili odwrócił głowę i spytał:
- Jesteś czarownicą?
- Nie – odpowiedziała.
-Więc co z tobą zrobić? – zapytał – Jeśli wrócisz do wioski przywloką cię tu znowu. Nie możemy też puścić cię wolno, nie znam cię na tyle żeby…
- Mogę wam się przydać w podróży – wtrąciła.
- Ciekawe w jaki sposób bezradna kobieta może nam się przydać w ciężkiej podróży, hę? – zapytał z zaciekawieniem brunet. Uśmiechnął się spoglądając w stronę osiłka.
- Doskonale znam się na leczeniu – przerwała domysły wybawicieli. – A poza tym posiadam wiele innych talentów – dodała.
- Dobrze. Niech i tak będzie – zgodził się. – Nieopodal lasu widziałem strumień. Idę napoić konie, a ty spakuj ubrania strażnika i inne przydatne rzeczy. Będą nam potrzebne – rozkazał kompanowi i oddalił się prowadząc dwa kare konie. Kobieta podniosła się i podeszła do zaprzęgu. Pociągnęła kilka obfitych łyków z pękatego bukłaka z wodą. Przetarła usta i zwróciła się w stronę osiłka. Milczeli kilka chwil. Promienie słońca na dobre zadomowiły się na lazurowym niebie ukazując budzącą się z nocy przyrodę. Osiłek zapatrzony w dal usłyszał ciche lecz serdeczne: „Dziękuję”.
***
Trójka wędrowców zmieniła kierunek podróży. Teraz kierowała się na północny zachód. Na czele, dosiadając karego konia, jechał mały brunet w zbroi strażnika zakonnego. Za nim, na jednym koniu podążali potężny mężczyzna i kobieta w białej sukni. „Czarownica” siedziała przed osiłkiem mocno ściskając uzdę. Wszyscy jechali wolno. Lśniące słońce zmierzając coraz wyżej, muskało swymi promieniami jeszcze wilgotne źdźbła traw. Ptaki szczebiotały wesoło umilając podróż. Nawet wiatr ucichł, by nie utrudniać jazdy po nocy pełnej przygód. Podróżowali wzdłuż skraju starego lasu, by uchronić się od natrętnego słońca, które coraz bardziej dawało się we znaki im i zmęczonym koniom. Trójka zmierzała w kierunku głównego miasta południowej fincji – Yzmirdannu. Było to największe i najbardziej rozwinięte przemysłowo i militarnie miasto w całym Dezermallu, lecz nie ono było ich celem. Kierowali się w stronę niewielkiej karczmy oddalonej od najbliższej wioski o dobrą godzinę marszu. Wędrowcy musieli unikać większych skupisk, ponieważ mogliby zostać rozpoznani i wtrąceni do lochu, a nawet skazani na śmierć. Dezerter, uciekinier i czarownica – śmierć byłaby dla nich wybawieniem. Pozostawionych na pastwę losu trzech chłopów zapewne odnaleziono, a ci opowiedzieli całą historię strażnikom. Teraz na pewno posłano za nimi list gończy. Peter ściągnął uzdę do siebie zatrzymując swojego konia, a gdy wierzchowiec Otta i Czarownicy zrównał się z nim, jeździec ponaglił swojego konia do marszu. Jechali teraz obok siebie:
- Jak ci na imię? – zapytał Peter. – Wcześniej nie było okazji by spytać – dodał.
- Aurora – odpowiedziała obojętnie.
- Dość nietypowe imię jak na czarownicę. – Uśmiechnął się. – Czy nie powinno być bardziej mroczne i odstraszające natrętne dzieci? – zapytał uśmiechając się szyderczo.
- Nie jestem wiedźmą – odpowiedziała dosadnie jasnowłosa.
- Piękne imię – ciągnął brunet nie słuchając sprzeciwów kobiety. – Chociaż, jak już wspomniałem dość nietypowe. Może jakieś zdrobnienia? – zapytał.
- Ależ oczywiście –prychnęła. – Ludzie ze wsi używali różnych zdrobnień : „wiedźma”, „czarownica”, „czarcia suka”…
- Wystarczy – przerwał spokojnie Peter. – Zrozumiałem, że nie ma zdrobnień – dodał.
Peter wiedział , że kobieta nie może być czarownicą gdy pierwszy raz ją ujrzał. Była niesamowicie piękną, jasnowłosą kobietą. Jej gładka twarz i dziecięce niebieskie oczy wskazywały, że jest to dziewczyna w młodym wieku. Z każdego fragmentu jej zgrabnego ciała biła pozytywna energia.
- Musimy zrobić postój – wtrącił Otto. – Nasz koń ledwo idzie.
- Ja też jestem zmęczony, a do karczmy jeszcze daleko – stwierdził Peter. – Poszukamy cichego i bezpiecznego miejsca.
***
Miejsce odpoczynku było idealne. Niewielka zatoczka pokryta trawą wdzierająca się w głąb lasu była wystarczająco duża by rozbić obóz, a także na tyle niewidoczna by uchronić ich od niepożądanego wzroku postronnych osób. Zanurzona w cieniu polana dawała uczucie przyjemnego chłodu. Nawet konie wydawały się być szczęśliwe z możliwości złapania oddechu. Trzy postacie krzątały się przez chwilę zajmując się różnymi rzeczami, po czym każda zajęła dogodne miejsce. Peter jak zwykle czujny rozglądał się co nieraz i nasłuchiwał uważnie nadstawiając uszy to w kierunku lasu, to w stronę otwartej przestrzeni. Poza tym robił wrażenie bardzo spokojnego. Otto nie przejmując się swoim otoczeniem rozłożył się na szerokich plecach zamknął oczy. Tylko kobieta była nieco niespokojna. Jej wzrok spoczywał na dłoniach Petera by po chwili przeszyć przestrzeń między drzewami starego lasu. Słońce sięgało zenitu. Słychać było tylko skubanie trawy i pomrukiwanie koni od czasu do czasu.
- Muszę iść do lasu – powiedziała Aurora wstając z ziemi.
- Tutaj jest wygodniej niż w lesie. Uwierz mi – zażartował Peter.
- Pozwól, że cię oświecę – zaczęła – Każda kobieta ma swoje potrzeby, mniejsze lub większe.
- Dobrze, idź. – Machnął ręką. – Tylko nie odchodź daleko i zaraz wracaj – dodał.
***
Las wydawał się ciągnąć w nieskończoność. Kobieta czuła na sobie wzrok wszystkiego co znajduje się w pobliżu. Coś przemknęło nad jej jasnymi włosami. „Pewnie wiewiórka” – pomyślała. Zmierzała w kierunku wielkiego dębu. Prawą ręka wydobyła coś zza lnianej sukni. Niewielki zwój papieru. Ścisnęła go mocno i nieco przyśpieszyła kroku. Miała nierówny oddech. Po przebyciu kilkunastu metrów zatrzymała się i nerwowo rozejrzała dookoła. Gdy stwierdziła, że jest sama pospiesznie rozłożyła zwój na pobliskim pniaku:
- Zdumiewające – szepnęła do siebie. – Nie sądziłam, że… - urwała. Pośpiesznie rozejrzała się dookoła upewniając się czy jest sama. Przeciągnęła wewnętrzną stroną dłoni po papierze od góry do dołu. Zwój zawierał krótką notatkę, wyglądało to na około 20-30 słów, jednak zapisana była w języku nie zrozumiałym dla kobiety. Jasnowłosa posmutniała lecz po chwili na jej twarzy ponowie zagościł delikatny uśmiech.
- Wiem gdzie cię zabrać – powiedziała mocno ściskając tajemniczy zwój. Była podekscytowana. - Jestem ciekawa jaką skrywasz tajemnicę – dodała. Za plecami usłyszała dźwięk klingi.
- Nigdy jej nie poznasz. – powiedział znajomy głos.
- Potrafisz być cicho przynajmniej kilka minut? – zapytał z wyrzutem niski, odwracając wzrok w kierunku okazałego towarzysza. Zdjął kaptur. Czarne jak smoła, długie włosy zalśniły w blasku księżyca.
- Kiedy jestem cicho okropnie się nudzę. – Barczysta postać ściągnęła szary kaptur.
- Więc jeśli jesteś tak rozmowny, może zawróć i wróć do celi – zaproponował brunet. – Strażnicy chętnie z tobą porozmawiają. – zachichotał.
- Nie wrócę do lochu…
- Więc zamknij się w końcu i powiedz którędy dojdziemy do karczmy – wtrącił. – Tej której właściciel jest twoim znajomym.
- Jest moim przyjacielem – poprawił.
Przyjaciel. Ten tępy osiłek każdego napotkanego człowieka, który nie chce go zabić uważa a swojego przyjaciela – pomyślał. – Nie potrzebnie pozwoliłem mu ze sobą iść. Mogłem niepostrzeżenie zniknąć i kontynuować podróż sam. Z tego będą jeszcze kłopoty.
- Słuchaj Otto, nie obchodzi mnie to kim on dla ciebie jest, nie obchodzi mnie kim ty jesteś dla niego. Obchodzi mnie tylko to, czy pamiętasz drogę – Odwrócił się powoli i skierował wzrok na osiłka. W jego oczach tliły się płomienie złości. Odszedł kilka metrów w głąb lasu by dać kompanowi czas do namysłu. Oparty o stary, szeroki dąb, spędził kilka minut na przemyśleniach. Do jego czujnych uszy dobiegł hałas. Zwinnie skrył się w zaroślach zaciągając na głowę kaptur. Osiłek chyłkiem podszedł do niego chowając się za obok za szerokim drzewem.
- Na polanie pojawiła się grupa ludzi – oznajmił szeptem.
- Jakich ludzi? – zapytał.
- Dwóch strażników, trzech nieuzbrojonych chłopów. Był jeszcze jeden w dziwnej szacie, wyglądał na kapłana. Mieli ze sobą kobietę – powiedział wszystko co zapamiętał.
- Cholera! – zaklął pod nosem. – Czego tu szukają tak późno w nocy. Idę sprawdzić. – Opuścił kryjówkę i zwrócił się w kierunku polany. Nagle obaj ujrzeli błysk. Na polanie zapłonęły pochodnie, trzy, może cztery. Cofnął się. Usłyszeli kobiecy głos, usiłowała coś powiedzieć. Przysłuchiwali się uważnie próbując wychwycić niewyraźne słowa spośród cichych wrzasków. Ton kobiecego głosu gwałtownie się zmienił: „Nie, nie możecie tego zrobić”, krzyczała. „Jak mogę być wiedźmą, nie umiem nawet ugotować dobrej zupy”. Te słowa słyszeli wyraźnie.
- Peter, oni chcą ją spalić. – Otto spojrzał na towarzysza niespokojnym wzrokiem.
- Zauważyłem – rzucił cicho. - Przeczekamy tutaj i pójdziemy dalej kiedy skończą. – Przysiadł na pobliskim pniaku. Wykonał energiczny ruch głową w tył. Kaptur ześlizgnął mu się z głowy i opadł na plecy. Przystojny brunet począł beztrosko bawić się włosami. Osiłek przez krótką chwilę spoglądał na towarzysza po czym rzekł:
- Uwolnijmy ją – powiedział – Nie możemy pozwolić żeby ją spalili.
- Niech sobie pieką kogo chcą, aby nie zajęło im to zbyt wiele czasu. – Zdjął długi, skórzany but i wyczyścił wnętrze. – Ja się stąd nie ruszam.
Kobieta wzięta za czarownicę krzyczała coraz głośniej. Jeden z mężczyzn podniosłym tonem wygłaszał coś w rodzaju przemowy. Krzyki wiedźmy przeplatały się z donośnym, eleganckim głosem. Kompozycja brzmiała zadziwiająco. „Spektakl” przerwało głośne parsknięcie konia.
- Mają konie? – zapytał z zainteresowaniem Peter.
- Dwa, zaprzęgnięte do wozu.
- Mając konie szybciej dotarlibyśmy do celu – oznajmił. – Ale jak poradzimy sobie z tyloma ludźmi. – Pomyślał chwilę gładząc palcami gładki podbródek. – Zaskoczymy ich – powiedział po chwili. – Musimy zwabić strażników do lasu.
- Jak chcesz to zrobić?
- To bardzo proste. – Brunet uśmiechnął się chytrze sięgając po leżący na ziemi krótki konar.
- Aaauuu! – krzyknął. – Spojrzał na Petera pytającym wzrokiem. Zęby miał mocno zaciśnięte, a dwie potężne dłonie masowały czubek głowy.
„Co to było?” usłyszeli gruby głos. „Sprawdźcie to”. Dwóch strażników ruszyło w stronę lasu, jeden z nich dobył krótkiego miecza. Otto skrył się za wielkim drzewem, Peter, mniejszy, przysiadł za rozłożystym krzewem nieopodal. Strażnicy zmierzali prosto w ich kierunku. „To pewnie jakieś zwierzę, nic tu nie widzę”. Powiedziawszy to strażnik schował miecz do pochwy i zrobił kilka kroków naprzód. Nagle zrobiło się niewielkie zamieszanie. Jeden ze strażników zniknął, jakby zapadł się pod ziemię. Drugi zdezorientowany po chwili znalazł się w łapach potężnej postaci w kapturze. Mała postać niespodziewanie zjawiła się obok i demonstracyjnie rozciągając ręce rzekła:
- Tamten już nie będzie przeszkadzał.
- A co z nim? – zapytał osiłek.
- Jeśli go puścimy złapią nas i wrócimy do więzienia – oznajmił. – Strażnik z uwagą przysłuchiwał się rozmowie. Nie ruszał się. Jedynie oczy zdradzały jego przerażenie.
– Zwiążemy go i zatkamy mu gębę – powiedział Peter.
- Zostawimy go tutaj?
- Tak. Chwilę pobędzie sam. – Zwrócił twarz do przestraszonego strażnika. – Rozbieraj się, tylko migiem – rzucił rozkazującym tonem. – Strażnikowi nie trzeba było dwa razy powtarzać. Szybko zdjął szeroki pas, hełm, płaszcz i tunikę z zakonnym emblematem. Po chwili mężczyzna w białej koszuli siedział unieszkodliwiony pod drzewem. Obok stał „strażnik” starający się wcisnąć na głowę stalowy hełm.
- Do twarzy mi, prawda? – zapytał uśmiechnięty brunet. – Idziemy – dodał nie czekając na odpowiedź.
- Dokąd?
- Po twoją wiedźmę i moje konie.
***
Z głębi lasu wyłoniły się dwie postacie. Mężczyźni wyszli na polanę i skierowali się w stronę oświetlonego zaprzęgu. Pierwszy szedł osiłek, za nim strażnik zakonny. Prowadził więźnia w wyprostowanej ręce trzymając krótki miecz, którego czubek znajdował się między łopatkami jeńca. Poruszali się szybkim, lecz ostrożnym krokiem. Polana była dobrze oświetlona płomieniami pochodni. Niedaleko skrępowanej czarownicy stał mężczyzna odziany w długą ciemną szatę, zdobioną motywami wykonanymi złotymi nićmi. Trzech innych mężczyzn przygotowywało stos. Wyglądali na zwykłych chłopów. Strażnik ponaglał „więźnia” wbijając czubek ostrego miecza między jego szerokie łopatki. Gdy doszli do gotowego do egzekucji stosu, kapłan podejrzliwie spytał:
- Gdzie drugi strażnik?
- Został się rozejrzeć – powiedział zakonnik.
- A ten tutaj? – Spojrzał pytającym wzrokiem na osiłka. – Przyszedł obejrzeć przedstawienie? – Kapłan uśmiechnął się złowrogo nie spuszczając podejrzliwych oczu z więźnia.
- Myślę, że to jeden z wieśniaków z okolicznej wioski szukał mocniejszych wrażeń w lesie – oznajmił – Nie będzie przeszkadzał, chyba możemy zaczynać. – Ukryty za szerokimi plecami Otta ostrożnie wyjął krótki miecz spod płaszcza i włożył rękojeść w dłoń osiłka. Związana kobieta spostrzegła błysk klingi i przyglądała się wszystkiemu z niepokojem.
- A więc zaczynajmy. – Inkwizytor klasnął dwukrotnie w dłonie. Dwóch chłopów zawlokło czarownicę na stos. Mocno przytwierdzili jej kończyny grubym sznurem do drewnianego pala. Kobieta usiłowała uwolnić się z więzów szamocząc się z całych sił i krzycząc. W oczach kapłana zabłysło zadowolenie, lecz nagle straciły swój wyraz. Inkwizytor upadł bezwładnie na ziemię, a na jego szyi ukazała się wąska strużka krwi. Strażnik zakonny trzymając w ręku miecz, którego klinga zmieniła barwę z połyskliwego srebra na wyrazistą czerwień skoczył w stronę trzech zdezorientowanych chłopów. Byli nie uzbrojeni. Drogę ucieczki zablokował im pokaźny zaprzęg do którego przyparł ich osiłek po chwili wspomagany przez strażnika. Obaj trzymali miecze na wysokości gardeł przestraszonych chłopów. Osiłek opuścił swój miecz i skierował się w stronę stosu. Podszedł do przerażonej czarownicy i przeciął więzy krępujące jej ręce i nogi. Kobieta upadła na ziemię nieopodal stosu. Była wycieńczona. Osiłek i strażnik zajęli się unieszkodliwieniem chłopów. Postanowili związać trzech mężczyzn ze sobą. Gdy skończyli posadzili ich na ziemi obok wozu.
- Co z nimi zrobimy? – spytał większy.
- Nie mam pojęcia. – Zrzucił hełm, który potoczył się po trawie. – Myślę, żeby ich tu zostawić. Nie są nam potrzebni.
- Jak chcesz, w końcu niedługo ktoś ich tu znajdzie a my będziemy już pewnie daleko stąd – odparł Otto.
- Przyprowadź strażnika – rozkazał – Trzeba pomyśleć co z nim zrobić. - Rosły mężczyzna oddalił się w stronę lasu. po chwili wracał z przerażonym strażnikiem odzianym tylko w lnianą koszule sięgającą do połowy ud. Osiłek rozwiązał mężczyznę i wyciągnął knebel z ust.
- Rozbieraj się – Strażnik zerknął pytająco na bruneta. – Czy ja nie wyraźnie mówię? – spytał spokojnie Peter. Mężczyzna zdjął lnianą koszulę i po chwili stał nagi zasłaniając swoją męskość rękoma. Jego wyraz twarzy nie okazywał już strachu lecz wstyd. Peter podniósł koszulę i przedarł ją tak, że powstała wąska opaska. Zaszedł nagiego strażnika od tylu i zawiązał mu opaskę wokół głowy zasłaniając oczy. Obrócił go bokiem do skraju lasu w kierunku wschodzącego słońca:
- Jesteś wolny – powiedział. – Idź. – Osiłek uśmiechnął się do towarzysza i pchnął nagiego strażnika do przodu. – Jeśli przyjdzie Ci do głowy zdjąć opaskę to pamiętaj, że cię złapiemy, a wtedy nie będziesz miał czego zasłaniać. – Obaj ryknęli śmiechem patrząc jak nagi mężczyzna pospiesznie się od nich oddala. Peter podszedł do leżącej kobiety i rzekł sam do siebie:
- Co z tobą zrobimy?
- Dziękuję wam – odpowiedziała słabo.
- Podziękuj mojemu druhowi, gdyby nie on usmażyli by cię na stosie. – Odwrócił się i zrobił krok do przodu lecz po chwili odwrócił głowę i spytał:
- Jesteś czarownicą?
- Nie – odpowiedziała.
-Więc co z tobą zrobić? – zapytał – Jeśli wrócisz do wioski przywloką cię tu znowu. Nie możemy też puścić cię wolno, nie znam cię na tyle żeby…
- Mogę wam się przydać w podróży – wtrąciła.
- Ciekawe w jaki sposób bezradna kobieta może nam się przydać w ciężkiej podróży, hę? – zapytał z zaciekawieniem brunet. Uśmiechnął się spoglądając w stronę osiłka.
- Doskonale znam się na leczeniu – przerwała domysły wybawicieli. – A poza tym posiadam wiele innych talentów – dodała.
- Dobrze. Niech i tak będzie – zgodził się. – Nieopodal lasu widziałem strumień. Idę napoić konie, a ty spakuj ubrania strażnika i inne przydatne rzeczy. Będą nam potrzebne – rozkazał kompanowi i oddalił się prowadząc dwa kare konie. Kobieta podniosła się i podeszła do zaprzęgu. Pociągnęła kilka obfitych łyków z pękatego bukłaka z wodą. Przetarła usta i zwróciła się w stronę osiłka. Milczeli kilka chwil. Promienie słońca na dobre zadomowiły się na lazurowym niebie ukazując budzącą się z nocy przyrodę. Osiłek zapatrzony w dal usłyszał ciche lecz serdeczne: „Dziękuję”.
***
Trójka wędrowców zmieniła kierunek podróży. Teraz kierowała się na północny zachód. Na czele, dosiadając karego konia, jechał mały brunet w zbroi strażnika zakonnego. Za nim, na jednym koniu podążali potężny mężczyzna i kobieta w białej sukni. „Czarownica” siedziała przed osiłkiem mocno ściskając uzdę. Wszyscy jechali wolno. Lśniące słońce zmierzając coraz wyżej, muskało swymi promieniami jeszcze wilgotne źdźbła traw. Ptaki szczebiotały wesoło umilając podróż. Nawet wiatr ucichł, by nie utrudniać jazdy po nocy pełnej przygód. Podróżowali wzdłuż skraju starego lasu, by uchronić się od natrętnego słońca, które coraz bardziej dawało się we znaki im i zmęczonym koniom. Trójka zmierzała w kierunku głównego miasta południowej fincji – Yzmirdannu. Było to największe i najbardziej rozwinięte przemysłowo i militarnie miasto w całym Dezermallu, lecz nie ono było ich celem. Kierowali się w stronę niewielkiej karczmy oddalonej od najbliższej wioski o dobrą godzinę marszu. Wędrowcy musieli unikać większych skupisk, ponieważ mogliby zostać rozpoznani i wtrąceni do lochu, a nawet skazani na śmierć. Dezerter, uciekinier i czarownica – śmierć byłaby dla nich wybawieniem. Pozostawionych na pastwę losu trzech chłopów zapewne odnaleziono, a ci opowiedzieli całą historię strażnikom. Teraz na pewno posłano za nimi list gończy. Peter ściągnął uzdę do siebie zatrzymując swojego konia, a gdy wierzchowiec Otta i Czarownicy zrównał się z nim, jeździec ponaglił swojego konia do marszu. Jechali teraz obok siebie:
- Jak ci na imię? – zapytał Peter. – Wcześniej nie było okazji by spytać – dodał.
- Aurora – odpowiedziała obojętnie.
- Dość nietypowe imię jak na czarownicę. – Uśmiechnął się. – Czy nie powinno być bardziej mroczne i odstraszające natrętne dzieci? – zapytał uśmiechając się szyderczo.
- Nie jestem wiedźmą – odpowiedziała dosadnie jasnowłosa.
- Piękne imię – ciągnął brunet nie słuchając sprzeciwów kobiety. – Chociaż, jak już wspomniałem dość nietypowe. Może jakieś zdrobnienia? – zapytał.
- Ależ oczywiście –prychnęła. – Ludzie ze wsi używali różnych zdrobnień : „wiedźma”, „czarownica”, „czarcia suka”…
- Wystarczy – przerwał spokojnie Peter. – Zrozumiałem, że nie ma zdrobnień – dodał.
Peter wiedział , że kobieta nie może być czarownicą gdy pierwszy raz ją ujrzał. Była niesamowicie piękną, jasnowłosą kobietą. Jej gładka twarz i dziecięce niebieskie oczy wskazywały, że jest to dziewczyna w młodym wieku. Z każdego fragmentu jej zgrabnego ciała biła pozytywna energia.
- Musimy zrobić postój – wtrącił Otto. – Nasz koń ledwo idzie.
- Ja też jestem zmęczony, a do karczmy jeszcze daleko – stwierdził Peter. – Poszukamy cichego i bezpiecznego miejsca.
***
Miejsce odpoczynku było idealne. Niewielka zatoczka pokryta trawą wdzierająca się w głąb lasu była wystarczająco duża by rozbić obóz, a także na tyle niewidoczna by uchronić ich od niepożądanego wzroku postronnych osób. Zanurzona w cieniu polana dawała uczucie przyjemnego chłodu. Nawet konie wydawały się być szczęśliwe z możliwości złapania oddechu. Trzy postacie krzątały się przez chwilę zajmując się różnymi rzeczami, po czym każda zajęła dogodne miejsce. Peter jak zwykle czujny rozglądał się co nieraz i nasłuchiwał uważnie nadstawiając uszy to w kierunku lasu, to w stronę otwartej przestrzeni. Poza tym robił wrażenie bardzo spokojnego. Otto nie przejmując się swoim otoczeniem rozłożył się na szerokich plecach zamknął oczy. Tylko kobieta była nieco niespokojna. Jej wzrok spoczywał na dłoniach Petera by po chwili przeszyć przestrzeń między drzewami starego lasu. Słońce sięgało zenitu. Słychać było tylko skubanie trawy i pomrukiwanie koni od czasu do czasu.
- Muszę iść do lasu – powiedziała Aurora wstając z ziemi.
- Tutaj jest wygodniej niż w lesie. Uwierz mi – zażartował Peter.
- Pozwól, że cię oświecę – zaczęła – Każda kobieta ma swoje potrzeby, mniejsze lub większe.
- Dobrze, idź. – Machnął ręką. – Tylko nie odchodź daleko i zaraz wracaj – dodał.
***
Las wydawał się ciągnąć w nieskończoność. Kobieta czuła na sobie wzrok wszystkiego co znajduje się w pobliżu. Coś przemknęło nad jej jasnymi włosami. „Pewnie wiewiórka” – pomyślała. Zmierzała w kierunku wielkiego dębu. Prawą ręka wydobyła coś zza lnianej sukni. Niewielki zwój papieru. Ścisnęła go mocno i nieco przyśpieszyła kroku. Miała nierówny oddech. Po przebyciu kilkunastu metrów zatrzymała się i nerwowo rozejrzała dookoła. Gdy stwierdziła, że jest sama pospiesznie rozłożyła zwój na pobliskim pniaku:
- Zdumiewające – szepnęła do siebie. – Nie sądziłam, że… - urwała. Pośpiesznie rozejrzała się dookoła upewniając się czy jest sama. Przeciągnęła wewnętrzną stroną dłoni po papierze od góry do dołu. Zwój zawierał krótką notatkę, wyglądało to na około 20-30 słów, jednak zapisana była w języku nie zrozumiałym dla kobiety. Jasnowłosa posmutniała lecz po chwili na jej twarzy ponowie zagościł delikatny uśmiech.
- Wiem gdzie cię zabrać – powiedziała mocno ściskając tajemniczy zwój. Była podekscytowana. - Jestem ciekawa jaką skrywasz tajemnicę – dodała. Za plecami usłyszała dźwięk klingi.
- Nigdy jej nie poznasz. – powiedział znajomy głos.