Via Appia - Forum

Pełna wersja: Polaryzanci nowego świtu
Aktualnie przeglądasz uproszczoną wersję forum. Kliknij tutaj, by zobaczyć wersję z pełnym formatowaniem.
PROLOG


Spojrzał na czerwony kapelusz pożółkłego niedźwiedzia. Wątpił, w duchu, w istnienie cywilizacyjnego wyjaśnienia dla przypieczętowania włochatego stworzenia tego typu asortymentem. Nie był konserwatystą. Po prostu miał zupełnie inne pojęcie o doborze kolorystyki. Czerpał przyjemność z patrzenia na nowoczesne, półprzezroczyste lub metalicznie połyskujące budynki. Zachwycał się grafitowymi i granatowymi panelami kontrolnymi czytników. Uśmiechał się w skrytości, gdy podświetlały się na rubinowo witryny nośników przekazu. Tego efektu nie powielał jednak zupełnie kiczowy miś - w zasadzie powinien nazywywać go bioimitacją tlenionego niedźwiedzia polarnego.
Wybijał trzeci kwadrans - kolejna porcja zmarnowanego czasu na oczekiwanie. Czuł się w tym momencie jak przed wizytą u taniego lekarza, jednego z tych, których można spotkać w sektorach mieszkalnych dla pracowników fabryk i magazynów. Farry - tak nazywał się jego włochaty towarzysz - podwinął rękawy od koszuli, która była równie kiczowa co kapelusz, trzewiki i spodnie. Niedźwiedź był, jeszcze nie tak dawno, uznanym bokserem. Kontuzja lewego oka uniemożliwiała mu dalszą karierę. Nawyk zakasania rękawów pozostał.
Czekali na windę. Miała ona przetransportować ich do apartamentu na dwudziestym pierwszym piętrze, gdzie znajdowało się biuro ich szefa. Sekretarka jednak poinformowała, bezczelnie śmiejąc się do kamery, że poprzednie spotkanie przedłużało się. Oboje dokładnie wiedzieli, co to znaczy: Tassana prowadziła tzw. audit.
Hol był zimny. Takie wrażenie sprawiały białe kafelki, zdobiące ściany i cztery masywne filary. Znajdowały się w centralnej części sali. Na przeciwko windy umiejscowiony był skaner. Wyglądał jak trochę nie na miejscu, przypominał instalację wodociągową z łazienek starego budownictwa. Operował nim Karl, masywny Murzyn z wielką głową, na której ledwo mieściła się czapka z daszkiem. Śledził obraz na wyświetlaczu wyłupiastymi oczami, nawet w momencie, kiedy nikt nie wchodził do budynku. Prawdopodobnie był zaprogramowany. Hipnotyczne działanie W532 było już dawno w powszechnym użytku, pomimo tego, że do tej pory nie zostało zatwierdzone. Nikogo to nie dziwiło. Potwierdzenia poza modą - jak to mawiał Caspian.
Towarzysz Farry'ego był szatynem o wyraźnie zarysowanej linii żuchwy. Miał szare oczy, które tylko sprawiały wrażenie budzących politowanie. Ich właściciel był bowiem bardzo stanowczy. Czasem mylono go z członkami gwardii. Wyśmiewał tego typu asocjację. Służby mundurowe były dla niego gorsze od Bionicznych, androidów, a dalej - niejednokrotnie wzbudzając oburzenie - robotów.
Caspian ubrany był w ciemnofioletowy bezrękawnik z nadrukiem logo firmy produkującej kartony, do których pakuje się urny. Miało to na celu zaznaczyć bezcelowość pakowania czegokolwiek w cokolwiek. Nie każdy jednak wychwytywał tę aluzję. Na nosie miał okulary dostosowujące szkła do natężenia oświetlenia. W ręce trzymał niewielki tablet, na którym wyraźnie coś migało. Tylko Farry wiedział jeszcze, czego dotyczył ten alert.
Stali tak w milczeniu, oczekując wezwania. Wcale nie dziwiło ich, że hol był pusty. Miało świtać dopiero za kolejne dwa i pół kwadransa. Cisza była manifestacją smutku ze świadomości, że zapowiadał się ostatni taki poranek. Kolejne miały być już zawsze seledynowe.
Wreszcie na ekranie pojawiła się ponownie elektorniczna sekretarka - wzorowana na znanej reporterce, zajmującej się transmisjami z kataklizmów, żeby było bardziej ironicznie chyba. Poprawiła okulary w dużych, czarnych oprawkach; i z bólem w głosie poinformowała ich, że wysyła windę. Dla niej pewnie była to kolejna katastrofa.
Farry przetarł łapą pysk, jakby dla podkreślenia znudzenia. W końcu oblizał nos i wyprostował się.
- Jesteś gotów, Cas?
- Gotów i Nazistów na kartach historii. Ja opanowanie we krwi.
Niedźwiedź skinął głową na potwierdzenie. Nadal nie mógł przyzwyczaić się do braku orzeczenia w wypowiedziach towarzysza, ale rozumiał, co Caspian miał na myśli.
Weszli do windy.
1


Pierwsze, co dało sie odczuć to zapach. Coś na wzór kamfory i pomarańczy. Niechętnie przypominało o witaminizacji - okresie, który musiało przejść każde dziecko. Z reguły odbywało sie to zimą. Przeziębione już osoby nacierano kamforą, a następnie pojono różnymi sokami. Najczęściej były to napoje cytrusowe, ale nie tylko. Potem przykrywano dzieci dokładnie i podwyższano temperaturę pomieszczenia, by wystąpiło pocenie. Tej asocjacji właśnie oczekiwał Marles. Siedział w fotelu, z poluzowanym krawatem, próbując nadganiać zaległości w wypełnianiu raportów. Przed nim leżały trzy tablety, a na ekranie komputera widniał jakiś wykres. Na lewo od niego, z punktu widzenia wchodzących, mieścił się niewielki regał z książkami. W oczy rzucała się tylko jedna pozycja: wielkie tomisko "Diagnostyka transferencji i zespojenia izotopów". Marles był jednym z współautorów i bardzo sie tym szczycił. Obok segmentu wisiała biała tablica z kilkoma - zapisanymi czarnym kolorem - wzorami. Żaden jednak nie był znajomy. Na prawo, obok zasłoniętego roletami okna, stała niewielka lampa na wysokiej nodze. Była jedną z tych nowoczesnych, ksenonowych, bez klosza, z wyciętymi półksiężycami w chromowanej obudowie. Poza tabletami, na biurku znajdowały sie także trzy niebieskie czaszki. Pierwsza miała założone gogle przeciwsłoneczne, druga duże słuchawki, trzecia maskę ochronną na usta i nos. Wymowa symboliczna była taka, że nic mnie nie zaślepi, nic mnie nie ogłuszy i niczego nie wchłonę. Jak jednak wskazywał kolor czaszek, umrę na coś innego.
Co jednak najbardziej przykuwało uwagę Caspiana za każdym razem, to fotografia kilkuletniej dziewczynki karmiącej psa z ręki. Ten wyraz ufności i współczucia był już prawie niespotykany. Mało kto pamiętał czasy, gdy zwierzęta darzyły ludzi sympatią. Przynajmniej te nie będące bioimitacjami.
Farry od razu podszedł do biurka, kładąc lewą łapę na czytniku. Wyszczerzył zęby, kiedy zaświeciła się zielona lampka. Najprawdopodobniej tylko dlatego, że po raz ostatni była tego koloru. Wraz z nadejściem zielonych świtów diody akceptacji zmienione zostaną na błękitne. Marles był jednak nadal niewzruszony. Lekko tylko podniósł głowę, kiedy Caspian położył tablet.
- Co to? - odburknął niepocieszenie w stronę Farry'ego.
- Wskaźniki krytyczne - odpowiedział Caspian.
- Już czas, Szefie. Myśleliśmy, że będziemy mieli jeszcze z kilka dni, ale osłona opadnie za następne pięć kwadransów - dodał Farry.
Marles odwrócił tablet i nacisnął na alert. Wszystkie noty wykraczały poza dziewięćdziesiąt pięć procent. Westchnął, pociągając krawat do końca. Po czym rzucił nim o podłogę.
- Wiedzieliśmy, że będzie nas czekał ten dzień.
Nacisnął przycisk przy lewej nodze biurka i rozchyliły się rolety. Okno zostało podświetlone. Marles wstał, chwytając jeden z tabletów. Przerzucił z niego trzy otwarte pliki na nowy ekran.
- Wybrałem tych troje, by wam pomogli. Wszystko, co powinniście o nich wiedzieć, właśnie skopiowalem do waszego przenośnego informatora.
- Tylko troje? - spytał, ze zdenerwowaniem, Caspian.
- Nikt więcej nie odważy się już opuścić miasta, Cas, i dobrze o tym wiesz. Poza tym, myślisz, że jeśli nawet uda wam się przebić przez zamrożony ciekły argon przy centralnej części miasta, to dalej będzie już wszystko dobrze? Nikt tam nie był od dziesiątek lat. Jestem przekonany, że zetkniecie się z zupełnie obcym mikroświatem. Niezależnie od tego, co przypuszczają tutaj ci cholerni teoretyzanci.
- Oni tam mieli konie, prawda Szefie? - Farry odwrócił się, zdejmując kowbojski kapelusz i przykładając sobie do klaty.
Marles przytaknął tylko. Kliknął dwa razy na pierwsze z akt.
- Laz Vasquez - najlepszy krioanalityk, jakiego udało mi się znaleźć, poza tymi z ID-kami Zobowiązanych Umysłowo...
ZU miało stanowić odpowiednik urzędu statystycznego - podgabinetu ministerstwa obrony. Skrót oznaczał: Zespół Uzupełniający; i taką początkowo pełnił funkcję. Obecnie jednak większość tam pracujących tak fabrykowała dane, że wynikalo z nich, że osłona działać będzie jeszcze przez conajmniej dwa miesiące. Oni mieli to i tak gdzieś, siedzieli w bunkrze pod miastem, nawet nie dostrzegą efektów. Dlatego używano wobec nich określenia Zobowiązani Umysłowo, bo byli jak Karl, zaprogramowani, tyle że na własne przetrwanie tylko.
- ... Jest trochę neurotyczny i uciążliwy, ale zna się na tym, co robi. Musicie tylko zapewnić mu baterie i jakiś mocny akumulator. Pozwolenie na wywóz macie w podręcznym informatorze, już podpisane. Nie pytajcie nawet jak udało mi sie to załatwić.
- Koordynacja? - spytał, ze zwątpieniem, Caspian.
- Nie będzie możliwości komunikacji, gdy już znajdziecie się w międzystrefie. Poza osłoną funkcjonują tylko konwencjonalne metody przekazu informacji, a te są monitorowane. I to bardzo wnikliwie.
Marles otworzył na oknie drugą teczkę.
- DaoCelia...
Po tym jak najmłodsi nawet chłopcy zostali wcieleni do jednostek ochrony miasta, ciężko było kontrolować harmonię. Podstawowa komórka społeczna przestała istnieć. Zaczęła za to wzrastać liczba osieroconych dziewczynek. By temu zaradzić utworzono trzy wielkie szkoły. Pierwsza - Sari - przejęła te uzdolnione i z niebywałą inteligencją, by utworzyć następne pokolenia naukowców i polityków. Druga - Dao - wzięła te sprawne fizycznie i silne psychicznie, by wyszkolić je na żołnierzy i agentów. Trzecia - Nelle - dostała te pozostałe. Starano się mieć z nich jakikolwiek użytek: pielęgniarki, sprzątaczki, krawcowe, kucharki, kierowców czy nawet - w ekstremalnych przypadkach - materiały testów genetycznych. Po ukończeniu akademii, każda z dziewczynek identyfikowała się ze swoją alma mater, dodając jej nazwę przed imieniem.
- ... Brooks - snajper, która zostanie szefem waszej ochrony. Musicie ją tylko do tego przekonać. Nie obchodzi mnie jak. Zapewne nie siłą.
Farry i Marles zaśmiali się. Caspian spojrzał na nich z politowaniem. Nie miał za grosz poczucia humoru.
- Nie zrobi tego dla czystej satysfakcji, Szefie? - spytał Niedźwiedź, zakładając z powrotem kapelusz.
- Jesli nawet uda ci się ją tak podpuścić, Lewołapy, to i tak nie zagwarantuje wam to większego zaufania jak oferta finansowa.
Marles zachwiał się lekko, więc musiał podeprzeć ręką o blat stołu. Był siwiejącym, postawnym brunetem. Miał na twarzy trzydniowy zarost. Jego sylwetka, przez lata ćwiczona, zaczynała jednak powoli przestawać być tak prosta jak kiedyś. Był już bliski pięćdziesiątki, stanie mężnie wyprostowanym sprawiało mu lekką trudność. Zwłaszcza jeśli robił to przez więcej niż kilkanaście minut. Otworzył na ekranie trzecie akta.
- Nie - natychmiast zareagował dosadnie Caspian.
- Bardzo mi przykro, Cas, gdyby było inne rozwiązanie, na pewno bym je wybrał.
Farry podszedł do towarzysza, spojrzał mu na buty ze spuszczoną głową. Spod kapelusza wystawał tylko koniec pyska, a z pomiędzy zębów wyłaniał się kawałek zagryzanego ołówka, który miał stanowić substytut wykałaczki.
- Jesteś ze mną, czy wymiękasz?
- Denzel Dante - zaczął Marles - kapitan rebeliantów...
Caspian zaciskał zęby, próbując przypomnieć sobie ich ostatnią konwersację, zanim odstawił więźnia do Remizy - tak powszechnie nazywano miejsce, w którym lądowali obecnie wszyscy kryminaliści. Był to magazyn, w którym trzymano Baseniki - pojemniki trumnopodobne, zalane bogatą w tlen zawiesiną; w których znajdowały się uśpione ciała zatrzymanych przestępców. Nikt nie miał czasu się z nimi cackać. Denzel trzymał Caspiana za przedramię, wbijając mu się kciukiem w skórę. Z naprzeciwka podbiegało trzech strażników. Pomiędzy siłującymi się, a ścianą korytarza leżało ciało SariLucille - poprzedniej partnerki Cas'a. Przeciwnik nachylił się bliżej, by prawdopodobnie ugryźć w ucho. Zamiast tego szepnął: jeszcze po mnie tu wrócisz, zobaczysz.
- ..., który dziś zostanie przetransportowany poza granice strefy chronionej i wyrzucony do dziczy. Waszym zadaniem będzie przejąć konwój i, gdy już będziecie poza osłoną, zaciągnąć go ze sobą do strefy centralnej. Nie wiem jak to zrobicie, ale potrzebujecie jego kodów dostępu, jeśli uda się wam przebić przez zamarznięty ciekły argon.
Caspian pałał gniewem. Nie mógł się opanować. Farry wyciągnął łapę, wewnętrzną stroną do góry. Znajdował się w niej mały emblemat: FRM - stanowiący nazwę ich jednostki.
- Ona by tego chciała - podniósł pysk, spoglądając partnerowi w oczy.
Caspian odwrócił się do Szefa. Spojrzał na umieszczone nad lewym uchem, niedziałające już, urządzenie, którym Marles sterował kilkoma jednostkami naraz, kiedy jeszcze należał do - tak przecież znienawidzonej - gwardii; i skinął.
Cytat:Tego efektu nie powielał jednak zupełnie kiczowy miś - w zasadzie powinien nazywywać go bioimitacją tlenionego niedźwiedzia polarnego.
Kiczowaty, nazywać.

Cytat:Wybijał trzeci kwadrans - kolejna porcja zmarnowanego czasu na oczekiwanie.
Napisałbym to w takim szyku, żeby było jaśniej:
kolejna porcja czasu zmarnowanego na oczekiwanie.

Cytat:Miała ona przetransportować ich do apartamentu na dwudziestym pierwszym piętrze, gdzie znajdowało się biuro ich szefa.
Drobiazg.

Cytat:Na przeciwko windy umiejscowiony był skaner.
Razem.

Cytat:Wyglądał jak trochę nie na miejscu, przypominał instalację wodociągową z łazienek starego budownictwa.
Nie rozumiem po co to "jak". Nie słyszałem osobiście, by ktoś tak mówił. Napisałbym: "Wyglądał trochę nie na miejscu...".

Cytat:Miało to na celu zaznaczyć bezcelowość pakowania czegokolwiek w cokolwiek.
Dobre.Smile

Cytat:...zajmującej się transmisjami z kataklizmów, żeby było bardziej ironicznie chyba.
Nie pasuje mi to "chyba". Gdyby wstawić je w inne miejsce w tym zdaniu też byłoby źle, więc nie wiem - usunąłbym chyba.Tongue

Cytat:Poprawiła okulary w dużych, czarnych oprawkach; i z bólem w głosie poinformowała ich, że wysyła windę
Niepotrzebny średnik.

PROLOG - zaciekawiłeś mnie tym miśkiem, dlatego czym prędzej biorę się za dalsze czytanie. Masz dobry styl, błędy to raczej drobiazgi, pewnie głównie niedopatrzenia. Dawno nie czytałem s-f, bo ostatnio chyba Asimova, ale wydaje mi się, że fajnie zrobiłeś umieszczając w swoim opku tablet i okulary o zmiennych soczewkach (czy jakkolwiek to się nazywa), pasuje to do klimatu popularnonaukowego, a przecież te zdobycze techniki są już nam dostępne na co dzień (a Asimov mógł pewnie o nich tylko fantazjować). Nie wiem czy jasno wyraziłem swoją refleksję, w każdym razie za to plus dla Ciebie. Zainteresowałeś mnie tym prologiem.

Cytat:Pierwsze, co dało sie odczuć to zapach. Coś na wzór kamfory i pomarańczy. Niechętnie przypominało o witaminizacji - okresie, który musiało przejść każde dziecko. Z reguły odbywało sie to zimą
Się, ogonki Ci pozjadało.

Cytat:Pierwsza miała założone gogle przeciwsłoneczne, druga duże słuchawki, trzecia maskę ochronną na usta i nos
Takie futurystyczne trzy małpy.Wink

Cytat:Obecnie jednak większość tam pracujących tak fabrykowała dane, że wynikalo z nich, że osłona działać będzie jeszcze przez conajmniej dwa miesiące.
wynikało, co najmniej.
Zmień jedno "że" na "iż".

W 1 Większych błędów nie ma również, a moje zaciekawienie jeszcze się podniosło. Nie będę mówił o sprawach naukowych, bo słabo się na tym znam, ale bardzo mnie ciekawi co też będzie z tym świtem. Zapowiada się dość rozbudowana akcja, jak mi się wydaje pełna przygód - przekonanie snajperki, odbicie konwoju z tym rebeliantem, no i misja. bardzo dobrze, że zasygnalizowałeś te przygody, bo czytelnik zastanawia się jak to rozegrasz i jest zaciekawiony. Mam jeszcze mały problem z ogarnięciem wszystkich postaci, kto jest kto, bo wprowadziłeś je dość szybko, ale to się pewnie uspokoi, kiedy będziesz pisał o kompletowaniu trójki pomocników. Taką mam przynajmniej nadzieję.

Zaciekawiłeś mnie i poczytam dalsze części.

edit: miałem wstrzymać się z oceną, ale dałem 4/5 żeby inni zaciekawili się tym tematem, bo jest całkiem porządny kawał opowiadania.
Dzięki Hanzo, podbudowałeś mnie trochę. Sugestie i literówki poprawię w oryginale i najwyżej wyślę w PW w weekend jak będe wstawiał 2.
Pozdrawiam