23-11-2012, 17:32
Dla wszystkich cierpiących na syndrom DDA. Wiem, jak wam ciężko.
Chciałbym wam opowiedzieć krótką historię o tym jak trafiłem do klatki. Chociaż… czy ja naprawdę jestem w klatce czy może to tylko sen? Wiecie jak to jest. W pewnym momencie zapominamy nawet o tym, że istniejemy. Problemy najbliższych, wewnętrzne zagubienie, cierpienie… to wszystko wtrąca nas w bezdenną otchłań, z której tak bardzo trudno się wydostać bez skrzydeł. Ale dojdźmy do sedna sprawy. Przysięgam, naprawdę byłem kiedyś wolny. Wiem, że wyglądam niemal tak żałośnie jak człowiek, nie musicie mi tego mówić. Jak ptak mógł się dać tak zniewolić?! No jak?! Czuję się okropnie. Chce mi się płakać. Momencik, przetrę oczy skrzydełkiem. O, już.
No więc pewnie jesteście ciekawi, czemu stwierdziłem, że człowiek jest żałosny… W tym przekonaniu utwierdził mnie mój były właściciel. Miły, siwobrody pan Goriad. Mimo tego, że miałem stałe zakwaterowanie, czułem się wolny, a co najważniejsze kochany. Staruszek codziennie rano wypuszczał mnie z mieszkania, wierząc, że cokolwiek się nie stanie – wrócę. I tak było. Codziennie tuż po zachodzie słońca siedziałem już na parapecie i czekałem aż pan Goriad otworzy okno.
Zawsze przed pójściem spać klękał obok łóżka, a potem mówił coś do siebie… Nie mam pojęcia co, bo mimo usilnych starań, nigdy nie byłem w stanie zrozumieć ani jednego słowa.
Ale pewnego dnia przestał. Przychodził późno, zapominał wpuszczać mnie do środka, a jak już wpuścił, to bardzo dziwnie się zachowywał… Mruczał coś pod nosem, śmierdział jakąś nieznaną moim zmysłom trucizną i płakał. Ciągle płakał. Dostawał spazmów.
Zacząłem się bać pana Goriada, bo chyba przestał mnie kochać. Nigdy nie byłem pewny, co zrobi, wymyśli, powie. Przestałem nawet ćwierkać. Smutno mi było.
Wiecie, może nie jestem tak mądry jak pies czy kot, ale czuję. Mam serce. I tym sercem miłowałem swojego pana. Chciałem nawet płakać razem z nim, ale był zbyt zajęty robieniem mnóstwa dziwnych rzeczy, żeby to zauważyć. Znajomi z klonu zaczęli się o mnie martwić. Mówili, żebym go zostawił i że z nimi będzie mi dobrze. Nie słuchałem. Pokornie znosiłem głód, ból oraz tęsknotę.
Aż kiedyś w naszym pokoju zaczęli pojawiać się obcy, demony. Upijali pana Goriada jakimś trunkiem, po którym ciągle krzyczał, nie dając mi zasnąć.
Pewnego wieczoru jeden z tych upiorów wręczył staruszkowi kilka zielonych papierków, a następnie wsadził mnie do pudełka. Nie protestowałem, zasnąłem.
Kiedy się obudziłem, byłem już tutaj – w złotej klatce. Ludzie mnie podziwiali, robili mi ( jak się później dowiedziałem ) zdjęcia. Ale wciąż nikt nie zauważał łez. I nie zauważy.
Tak już jest z ptakami.
Moja wolność i moja miłość zostały uwięzione.
Chciałbym wam opowiedzieć krótką historię o tym jak trafiłem do klatki. Chociaż… czy ja naprawdę jestem w klatce czy może to tylko sen? Wiecie jak to jest. W pewnym momencie zapominamy nawet o tym, że istniejemy. Problemy najbliższych, wewnętrzne zagubienie, cierpienie… to wszystko wtrąca nas w bezdenną otchłań, z której tak bardzo trudno się wydostać bez skrzydeł. Ale dojdźmy do sedna sprawy. Przysięgam, naprawdę byłem kiedyś wolny. Wiem, że wyglądam niemal tak żałośnie jak człowiek, nie musicie mi tego mówić. Jak ptak mógł się dać tak zniewolić?! No jak?! Czuję się okropnie. Chce mi się płakać. Momencik, przetrę oczy skrzydełkiem. O, już.
No więc pewnie jesteście ciekawi, czemu stwierdziłem, że człowiek jest żałosny… W tym przekonaniu utwierdził mnie mój były właściciel. Miły, siwobrody pan Goriad. Mimo tego, że miałem stałe zakwaterowanie, czułem się wolny, a co najważniejsze kochany. Staruszek codziennie rano wypuszczał mnie z mieszkania, wierząc, że cokolwiek się nie stanie – wrócę. I tak było. Codziennie tuż po zachodzie słońca siedziałem już na parapecie i czekałem aż pan Goriad otworzy okno.
Zawsze przed pójściem spać klękał obok łóżka, a potem mówił coś do siebie… Nie mam pojęcia co, bo mimo usilnych starań, nigdy nie byłem w stanie zrozumieć ani jednego słowa.
Ale pewnego dnia przestał. Przychodził późno, zapominał wpuszczać mnie do środka, a jak już wpuścił, to bardzo dziwnie się zachowywał… Mruczał coś pod nosem, śmierdział jakąś nieznaną moim zmysłom trucizną i płakał. Ciągle płakał. Dostawał spazmów.
Zacząłem się bać pana Goriada, bo chyba przestał mnie kochać. Nigdy nie byłem pewny, co zrobi, wymyśli, powie. Przestałem nawet ćwierkać. Smutno mi było.
Wiecie, może nie jestem tak mądry jak pies czy kot, ale czuję. Mam serce. I tym sercem miłowałem swojego pana. Chciałem nawet płakać razem z nim, ale był zbyt zajęty robieniem mnóstwa dziwnych rzeczy, żeby to zauważyć. Znajomi z klonu zaczęli się o mnie martwić. Mówili, żebym go zostawił i że z nimi będzie mi dobrze. Nie słuchałem. Pokornie znosiłem głód, ból oraz tęsknotę.
Aż kiedyś w naszym pokoju zaczęli pojawiać się obcy, demony. Upijali pana Goriada jakimś trunkiem, po którym ciągle krzyczał, nie dając mi zasnąć.
Pewnego wieczoru jeden z tych upiorów wręczył staruszkowi kilka zielonych papierków, a następnie wsadził mnie do pudełka. Nie protestowałem, zasnąłem.
Kiedy się obudziłem, byłem już tutaj – w złotej klatce. Ludzie mnie podziwiali, robili mi ( jak się później dowiedziałem ) zdjęcia. Ale wciąż nikt nie zauważał łez. I nie zauważy.
Tak już jest z ptakami.
Moja wolność i moja miłość zostały uwięzione.