Spiący
18-11-2009, 16:25
Jest to pierwsza część mojego opowiadania które napisałem przed chwilą. Jako że jest ono jednocześnie pierwszym, proszę o szczyptę konstruktywnej krytyki.
Prolog:
Jack otworzył oczy. A to co zobaczył sprawiło że poczuł wielkie zdziwienie, może nawet strach. Oto bowiem jego ciało dryfowało bezwładnie, w wielkim i nieprzeniknionym oceanie bieli. Pustka.
- Umarłem? Ale jak to się mogło stać? – pomyślał, lecz rozważania przerwał mu nagle łagodny, kobiecy głos.
- Zwykły człowiek? Co ty tu robisz? - odpowiedziała.
- Czy umarłem? Jesteś aniołem – spytał, nie odpowiadając na pytanie kobiety – Czy raczej wytworem mojego umysłu? - powiedział, przypominając sobie że jest przecież ateistą.
- Więc nie wiesz jak tu się znalazłeś? Ciekawe, ciekawe...
- Czy możesz łaskawie odpowiedzieć na moje pytanie? - rzekł, lekko już poirytowany.
- Cierpliwości, cierpliwości... - odpowiedziała. Nagle przed obliczem bohatera pojawiła się piękna, rudowłosa dziewczyna, ubrana w szpitalną pidżamę.
- Kim ty...
- Mów mi Zen. A skoro jesteś w tym miejscu, prawdopodobnie jeszcze nie umarłeś. Jesteś w mojej głowie a tutaj zmarli raczej nie bywają...
- Co ty ple... - nie zdążył dokończyć, bo nagle Zen zniknęła. Cała pustka nagle zawirowała. Jack zaczął widzieć różne obrazy. Najpierw impreza, później siebie wsiadającego po pijanemu do samochodu. Następnie dziki slalom po pustej drodze, aż w końcu zakręt. Ostatnią rzeczą którą zobaczył były światła nadjeżdżającego z lewej strony samochodu osobowego.
- A więc Zen się myliła. Umarłem – pomyślał. Zaraz po jego ostatniej wizji, przestrzeń przestała wirować, zmieniając przy tym kolor na czarną. Wtem spostrzegł że czuje dziwne ciepło, wydobywające się z jego ciała. Próbował się poruszyć, ale bez skutecznie. Był sparaliżowany. Czuł strach.
- A więc piekło istnieje... - pomyślał.
- Proszę wstrzyknąć 10 g dopaminy.
- Tak jest!
- Proszę podać skalpel. Otwieram klatkę piersiową! - usłyszał, zdając sobie właśnie sprawę że leży na stole operacyjnym i za chwilę jakiś chirurg wbije mu skalpel w brzuch.
- Cholera, co robić?! - pomyślał przerażony – nie mogę się ani ruszyć ani mówić! Cholera, Choler... - Nagle przerwał rozmyślenia bo oto poczuł potworny, przeszywający wszystkie nerwy w jego ciele ból. Przestał myśleć racjonalnie, chciał już jedynie umrzeć, przerwać tę katusze...
- Doktorze! Narkoza przestała dziać! Pacjent się rusza!
- Wstrzyknąć natychmiast druga dawkę narkozy! Natychmiast.
Jack nagle przestał czuć ból. Jego miejsce zastąpiła olbrzymia fala ciepła. Czuł ulgę. Zasnął.
Po kilku dniach twardego snu Jack wreszcie się przebudził.
- A więc to był po prostu koszmar. Bardzo realistyczny, na dodatek...- powiedział do siebie, gapiąc się w biały, i jak chwilę później dowiedział się, szpitalny sufit.
- Niestety, muszę pana zmartwić, to nie sen a pan miał bardzo poważny wypadek samochodowy. Ledwo pana odratowaliśmy. - Powiedział siedzący na krześle nieopodal łóżka, lekarz. Jack dopiero teraz zdał sobie sprawę że całe jego ciało, z wyjątkiem prawej ręki jest pokryte gruba warstwą gipsu.
- A więc śmierć kliniczna istnieje – Pomyślał, przypominając sobie rudowłosą Zen, i zdając sobie jednocześnie sprawę jak blisko był śmierci – Abstynencja nie jest wcale taka głupia ... – pomyślał czując właśnie ostry ból w okolicach lewego boku.
- Miał pan szczęście że byłem akurat na oddziale. Inaczej już dawno leżał by pan pod dwu metrową warstwą ziemi. Nie wie pan że nie wolno jeździć po alkoholu? – powiedział ze szczyptą cynizmu.
- A więc to był on... - pomyślał, przypominając sobie jakich męk doznał na stole operacyjnym.
- Panie doktorze – rzekł po cichu. - Jest coś co chce panu powiedzie... - zakaszlał. - To bardzo ważne, proszę zbliżyć głowę. - wszeptał.
- O co chodzi? - spytał posłusznie wykonując polecenie. Gdy już schylił głowę na odpowiednią wysokość, Jack niewiele myśląc, z całym impetem na jaką mogła sobie pozwolić jego osłabiona, prawa ręka, walnął lekarza w nos. Ciało doktora nie posiadające prawie wcale tężyzny fizycznej upadło niczym szmaciana kukła na podłogę. Szmaciana kukła z rozwalonym nosem...
- Ty pieprzony skurwysynie! Wiesz co ja przez ciebie przeszedłem! Tak cię urządzę że nawet przez myśl nie przejdzie ci oszczędzać na pieprzonych środkach przeciwbólowych! - wydarł się na całe gardło, tak że w całym szpitalu zaczęto się zastanawiać, kogo obdzierają ze skóry.
- Siostro! Proszę dać mu coś na uspokojenie! - krzyknął doktor, próbując w tym samym czasie wstrzymać krwotok z nosa. Jack nie miał już zamiaru walczyć. Wyładował już całą swoją złość, więc doszedł do wniosku że drzemka mu nie zaszkodzi. Poddał się ze spokojem operacji, którą wykonywała nad nim zdziwiona i nieco przerażona pielęgniarka, po czym odpłynął do królestwa snu.
Rozdział 1 : Świadomy sen
Jack otworzył oczy. Ogarnęło go zdumienie. Znajdował się w dokładnie tej samej, białej próżni w której znajdował się zaraz po wypadku.
- Bardzo dziwne... - Powiedział do siebie. - Może jest tu także tajemnicza Zen? Musimy omówić kilka spraw. - pomyślał, po czym zaczął ją wołać. Z marnym skutkiem. Próżnia była tak samo sterylna jak kilka sekund wcześniej.
- Cholera... Jeśli nie jestem w Jej głowie, to gdzie w takim razie - pomyślał w tym samym momencie olśniło go.
- Przecież siostrzyczka dopiero co podała mi środki nasenne! Jestem w swojej własnej głowie, w swoim śnie! - Powiedział podekscytowany. Jack czytał kiedyś o tym zjawisku, trenował nawet jego osiągnięcie. Był w świadomym śnie.
- A więc wreszcie udało mi się go osiągnąć! Kto by pomyślał że wystarczyło tylko o mało co nie zginąć - rzekł z wyczuwalną nutką sarkazmu w głosie.
- A więc w tym świecie jestem bogiem i ogranicza mnie tylko moja wyobraźnia. To wspaniale! - zaśmiał się i jednocześnie zamknął oczy. - Czas się trochę odstresować. - Powiedział, po czym otworzył oczy. Nie dryfował już bezwładnie w próżni. Zamiast niej stał na gorącym piasku. Stworzył wielką tropikalną wyspę, z otaczającą ja aż po horyzont, lazurową wodą. Wyspę okalał czysty, gorący piasek a wewnątrz rozciągała się bujna, tropikalna roślinność.
- Nareszcie sam! Tylko ja, moja wyspa i... - Nagle pojawiły się przed nim dwie kokosowe palmy i przypięty do nich hamak - ...mój hamak! Bez idiotów i ignorantów których spotykam na każdym kroku! - Krzyknął przepełniony od bardzo dawna, nie widzianym, wręcz obcym dla niego uczuciem. Szczęściem.
Po kliku godzinach leniuchowania w cieniu palm, postanowił ponurkować w krystalicznie czystej wodzie.
- Akwalung mi nie potrzebny - pomyślał i skoczył w niebieską otchłań. Płynął coraz głębiej, podziwiając miliony różnokolorowych ryb, i porastającą wyższe miejsca dna oceanicznego rafę koralową.
- Raj - Pomyślał. Nagle zobaczył tajemnicze światło, wychodzące zza sąsiedniej skały. - Ja tego nie zrobiłem - Powiedział i postanowił zbadać dziwne zjawisko. Za skałą, na dnie oceanu zobaczył dziwną, rozpościerającą się na około 5 metrów plamę światła. Podpłynął bliżej. To co zobaczył w środku plamy wprawiło go w osłupienie. Był tam portal prowadzący do jego szpitalnej sali. Widział dokładnie swoje ciało z góry i siedząca obok na krześle pielęgniarkę.
- Co to ma być, do jasnej cholery - Powiedział. W tym samym momencie pielęgniarka spojrzała w górę. Patrzyła wprost na Jacka.
- Czyżby mnie widziała? - Tym razem już powiedział do siebie w myślach.
- Chyba mi się zdawało - Powiedziała pielęgniarka. W tym momencie, wszystko nagle zniknęło. Jack widział tylko czerń.
- Niech to szlak, to był taki piękny sen... - pomyślał zdając sobie sprawę że właśnie się obudził. Mimo to nie chciał jeszcze otwierać oczu, chciał z powrotem do raju. Poddał się. Zobaczył po raz kolejny szary szpitalny sufit.
- Wreszcie pan się obudził. Nieźle pan nabroił, Panie Sames. - Powiedziała pielęgniarka. Jack nagle zdał sobie sprawę że do jego głowy przyczepione są dziwne antenki.
- Co to ma być? - Odrzekł, łapiąc się zdrową ręką za głowę.
- Niech Pan nie dotyka! Po zaistniałym incydencie, doktor postanowił zrobić kilka dodatkowych badan mózgu. tak na wszelki wypadek.
- Zapewniam siostrę, to był tylko krótkotrwały szok pourazowy - Zakpił. Naglę drzwi do pokoju otworzyły się z hukiem. Stał w nich zdyszany chirurg, tam sam który całkiem niedawno padł ofiarą złości Jacka.
- Siostro! Proszę natychmiast wyjść! Musze pomówić z pacjentem na osobności!
- Ależ doktorze, przecież on...
- To polecenie służbowe!
- Niech będzie, ale ja już pana opatrywać nie będę - Powiedziała, po czym wyszła z pokoju.
- A więc co takiego, doktora trapi? - Powiedział Jack
Prolog:
Jack otworzył oczy. A to co zobaczył sprawiło że poczuł wielkie zdziwienie, może nawet strach. Oto bowiem jego ciało dryfowało bezwładnie, w wielkim i nieprzeniknionym oceanie bieli. Pustka.
- Umarłem? Ale jak to się mogło stać? – pomyślał, lecz rozważania przerwał mu nagle łagodny, kobiecy głos.
- Zwykły człowiek? Co ty tu robisz? - odpowiedziała.
- Czy umarłem? Jesteś aniołem – spytał, nie odpowiadając na pytanie kobiety – Czy raczej wytworem mojego umysłu? - powiedział, przypominając sobie że jest przecież ateistą.
- Więc nie wiesz jak tu się znalazłeś? Ciekawe, ciekawe...
- Czy możesz łaskawie odpowiedzieć na moje pytanie? - rzekł, lekko już poirytowany.
- Cierpliwości, cierpliwości... - odpowiedziała. Nagle przed obliczem bohatera pojawiła się piękna, rudowłosa dziewczyna, ubrana w szpitalną pidżamę.
- Kim ty...
- Mów mi Zen. A skoro jesteś w tym miejscu, prawdopodobnie jeszcze nie umarłeś. Jesteś w mojej głowie a tutaj zmarli raczej nie bywają...
- Co ty ple... - nie zdążył dokończyć, bo nagle Zen zniknęła. Cała pustka nagle zawirowała. Jack zaczął widzieć różne obrazy. Najpierw impreza, później siebie wsiadającego po pijanemu do samochodu. Następnie dziki slalom po pustej drodze, aż w końcu zakręt. Ostatnią rzeczą którą zobaczył były światła nadjeżdżającego z lewej strony samochodu osobowego.
- A więc Zen się myliła. Umarłem – pomyślał. Zaraz po jego ostatniej wizji, przestrzeń przestała wirować, zmieniając przy tym kolor na czarną. Wtem spostrzegł że czuje dziwne ciepło, wydobywające się z jego ciała. Próbował się poruszyć, ale bez skutecznie. Był sparaliżowany. Czuł strach.
- A więc piekło istnieje... - pomyślał.
- Proszę wstrzyknąć 10 g dopaminy.
- Tak jest!
- Proszę podać skalpel. Otwieram klatkę piersiową! - usłyszał, zdając sobie właśnie sprawę że leży na stole operacyjnym i za chwilę jakiś chirurg wbije mu skalpel w brzuch.
- Cholera, co robić?! - pomyślał przerażony – nie mogę się ani ruszyć ani mówić! Cholera, Choler... - Nagle przerwał rozmyślenia bo oto poczuł potworny, przeszywający wszystkie nerwy w jego ciele ból. Przestał myśleć racjonalnie, chciał już jedynie umrzeć, przerwać tę katusze...
- Doktorze! Narkoza przestała dziać! Pacjent się rusza!
- Wstrzyknąć natychmiast druga dawkę narkozy! Natychmiast.
Jack nagle przestał czuć ból. Jego miejsce zastąpiła olbrzymia fala ciepła. Czuł ulgę. Zasnął.
Po kilku dniach twardego snu Jack wreszcie się przebudził.
- A więc to był po prostu koszmar. Bardzo realistyczny, na dodatek...- powiedział do siebie, gapiąc się w biały, i jak chwilę później dowiedział się, szpitalny sufit.
- Niestety, muszę pana zmartwić, to nie sen a pan miał bardzo poważny wypadek samochodowy. Ledwo pana odratowaliśmy. - Powiedział siedzący na krześle nieopodal łóżka, lekarz. Jack dopiero teraz zdał sobie sprawę że całe jego ciało, z wyjątkiem prawej ręki jest pokryte gruba warstwą gipsu.
- A więc śmierć kliniczna istnieje – Pomyślał, przypominając sobie rudowłosą Zen, i zdając sobie jednocześnie sprawę jak blisko był śmierci – Abstynencja nie jest wcale taka głupia ... – pomyślał czując właśnie ostry ból w okolicach lewego boku.
- Miał pan szczęście że byłem akurat na oddziale. Inaczej już dawno leżał by pan pod dwu metrową warstwą ziemi. Nie wie pan że nie wolno jeździć po alkoholu? – powiedział ze szczyptą cynizmu.
- A więc to był on... - pomyślał, przypominając sobie jakich męk doznał na stole operacyjnym.
- Panie doktorze – rzekł po cichu. - Jest coś co chce panu powiedzie... - zakaszlał. - To bardzo ważne, proszę zbliżyć głowę. - wszeptał.
- O co chodzi? - spytał posłusznie wykonując polecenie. Gdy już schylił głowę na odpowiednią wysokość, Jack niewiele myśląc, z całym impetem na jaką mogła sobie pozwolić jego osłabiona, prawa ręka, walnął lekarza w nos. Ciało doktora nie posiadające prawie wcale tężyzny fizycznej upadło niczym szmaciana kukła na podłogę. Szmaciana kukła z rozwalonym nosem...
- Ty pieprzony skurwysynie! Wiesz co ja przez ciebie przeszedłem! Tak cię urządzę że nawet przez myśl nie przejdzie ci oszczędzać na pieprzonych środkach przeciwbólowych! - wydarł się na całe gardło, tak że w całym szpitalu zaczęto się zastanawiać, kogo obdzierają ze skóry.
- Siostro! Proszę dać mu coś na uspokojenie! - krzyknął doktor, próbując w tym samym czasie wstrzymać krwotok z nosa. Jack nie miał już zamiaru walczyć. Wyładował już całą swoją złość, więc doszedł do wniosku że drzemka mu nie zaszkodzi. Poddał się ze spokojem operacji, którą wykonywała nad nim zdziwiona i nieco przerażona pielęgniarka, po czym odpłynął do królestwa snu.
Rozdział 1 : Świadomy sen
Jack otworzył oczy. Ogarnęło go zdumienie. Znajdował się w dokładnie tej samej, białej próżni w której znajdował się zaraz po wypadku.
- Bardzo dziwne... - Powiedział do siebie. - Może jest tu także tajemnicza Zen? Musimy omówić kilka spraw. - pomyślał, po czym zaczął ją wołać. Z marnym skutkiem. Próżnia była tak samo sterylna jak kilka sekund wcześniej.
- Cholera... Jeśli nie jestem w Jej głowie, to gdzie w takim razie - pomyślał w tym samym momencie olśniło go.
- Przecież siostrzyczka dopiero co podała mi środki nasenne! Jestem w swojej własnej głowie, w swoim śnie! - Powiedział podekscytowany. Jack czytał kiedyś o tym zjawisku, trenował nawet jego osiągnięcie. Był w świadomym śnie.
- A więc wreszcie udało mi się go osiągnąć! Kto by pomyślał że wystarczyło tylko o mało co nie zginąć - rzekł z wyczuwalną nutką sarkazmu w głosie.
- A więc w tym świecie jestem bogiem i ogranicza mnie tylko moja wyobraźnia. To wspaniale! - zaśmiał się i jednocześnie zamknął oczy. - Czas się trochę odstresować. - Powiedział, po czym otworzył oczy. Nie dryfował już bezwładnie w próżni. Zamiast niej stał na gorącym piasku. Stworzył wielką tropikalną wyspę, z otaczającą ja aż po horyzont, lazurową wodą. Wyspę okalał czysty, gorący piasek a wewnątrz rozciągała się bujna, tropikalna roślinność.
- Nareszcie sam! Tylko ja, moja wyspa i... - Nagle pojawiły się przed nim dwie kokosowe palmy i przypięty do nich hamak - ...mój hamak! Bez idiotów i ignorantów których spotykam na każdym kroku! - Krzyknął przepełniony od bardzo dawna, nie widzianym, wręcz obcym dla niego uczuciem. Szczęściem.
Po kliku godzinach leniuchowania w cieniu palm, postanowił ponurkować w krystalicznie czystej wodzie.
- Akwalung mi nie potrzebny - pomyślał i skoczył w niebieską otchłań. Płynął coraz głębiej, podziwiając miliony różnokolorowych ryb, i porastającą wyższe miejsca dna oceanicznego rafę koralową.
- Raj - Pomyślał. Nagle zobaczył tajemnicze światło, wychodzące zza sąsiedniej skały. - Ja tego nie zrobiłem - Powiedział i postanowił zbadać dziwne zjawisko. Za skałą, na dnie oceanu zobaczył dziwną, rozpościerającą się na około 5 metrów plamę światła. Podpłynął bliżej. To co zobaczył w środku plamy wprawiło go w osłupienie. Był tam portal prowadzący do jego szpitalnej sali. Widział dokładnie swoje ciało z góry i siedząca obok na krześle pielęgniarkę.
- Co to ma być, do jasnej cholery - Powiedział. W tym samym momencie pielęgniarka spojrzała w górę. Patrzyła wprost na Jacka.
- Czyżby mnie widziała? - Tym razem już powiedział do siebie w myślach.
- Chyba mi się zdawało - Powiedziała pielęgniarka. W tym momencie, wszystko nagle zniknęło. Jack widział tylko czerń.
- Niech to szlak, to był taki piękny sen... - pomyślał zdając sobie sprawę że właśnie się obudził. Mimo to nie chciał jeszcze otwierać oczu, chciał z powrotem do raju. Poddał się. Zobaczył po raz kolejny szary szpitalny sufit.
- Wreszcie pan się obudził. Nieźle pan nabroił, Panie Sames. - Powiedziała pielęgniarka. Jack nagle zdał sobie sprawę że do jego głowy przyczepione są dziwne antenki.
- Co to ma być? - Odrzekł, łapiąc się zdrową ręką za głowę.
- Niech Pan nie dotyka! Po zaistniałym incydencie, doktor postanowił zrobić kilka dodatkowych badan mózgu. tak na wszelki wypadek.
- Zapewniam siostrę, to był tylko krótkotrwały szok pourazowy - Zakpił. Naglę drzwi do pokoju otworzyły się z hukiem. Stał w nich zdyszany chirurg, tam sam który całkiem niedawno padł ofiarą złości Jacka.
- Siostro! Proszę natychmiast wyjść! Musze pomówić z pacjentem na osobności!
- Ależ doktorze, przecież on...
- To polecenie służbowe!
- Niech będzie, ale ja już pana opatrywać nie będę - Powiedziała, po czym wyszła z pokoju.
- A więc co takiego, doktora trapi? - Powiedział Jack