06-05-2011, 00:03
.
Cyk cyk, cyk cyk, cyk cyk...
Natrętne cykanie wypełniało mi głowę, a Wojtek wciąż się nie pojawiał.
- Wydawałoby się, że punktualność jest w tym zawodzie niezbędna - wymruczał ojciec z satysfakcją.
Wiedziałam, że w końcu to powie. Szykował się, odkąd usiedliśmy przy stoliku i z każdą minutą jego zadowolenie rosło.
- Widocznie coś go zatrzymało - rzuciłam dziarsko. - Trochę cierpliwości.
- Na pewno bardzo się polubimy. - Mama poklepała mnie po dłoni.
Czekała na ten dzień, odkąd skończyłam osiemnaście lat. Kilka minut więcej, to dla niej nic, a w myślach już tuliła wnuki.
- Saper... - rozmarzyła się babcia, błądząc spojrzeniem gdzieś pod sufitem kawiarni. - Znałam kiedyś jednego. Ten to potrafił rozbroić...
- To może coś zamówimy? - zapalił się ojciec.
- Nie ma mowy! - zgasiła go mama. - Czekamy na Wojtusia i robimy wszystko, by poczuł się mile przywitany w rodzinie.
Tego się właśnie obawiałam. "Gdzie poznali się twoi rodzice, Zosiu?", zapytał mnie kiedyś Wojtek. Nie powiedziałam, że w probówce, a chciałam.
- Nie wiem tylko, dlaczego nie masz jeszcze pierścionka. - Mama znalazła rysę na nieskazitelnym dotąd wizerunku przyszłego zięcia.
- Po co jej pierścionek? - zdziwiła się babcia. - Liczą się inne klejnoty. - Trąciła mnie łokciem. - To jak było?
- Ależ mamo! - oburzyła się jej córka.
Ojciec wlepił we mnie ponure spojrzenie.
- Nie jest ważne, jak, tylko, czy już - wygłosił.
- Zmiana tematu! - zarządziłam.
- Nudziarze! - prychnęła babcia i wzięła na celownik sąsiedni stolik. Mrugnęła zalotnie, a siedzącemu przy nim panu z wąsem okulary wpadły do zupy.
- A ustaliliście już datę ślubu? - drążyła mama.
- Nie. Najpierw chcemy stanąć na nogi. Stała praca, mieszkanie... Mówiłam przecież.
- Praca - burknął ojciec zza menu. - A ile on wyciąga z tych swoich min?
- Wystarczająco, poza tym, ja też będę zarabiać.
- Saper i przedszkolanka - westchnął. - Przynajmniej jedno z was powinno mieć spokojne zajęcie.
- No właśnie! Dzieci... - Mamine oczy zalśniły. - Nie mogę się ich doczekać.
- A odpukać! - wyrwała się babcia. - Na dzieci zawsze jest czas. Dobrze wybrałaś, aniołku. - Poklepała mnie po kolanie. - Taki saper to przywykł uważać.
- Ależ mamo!
- No co? Jestem za młoda na prawnuki!
Czułam, że jeszcze chwila i wybuchnę! Na szczęście zjawił się saper. Przeprosił, usprawiedliwił się, uścisnął i ucałował wyciągnięte dłonie, cmoknął mnie w policzek, wreszcie usiadł. Pachniał wodą kolońską, wiatrem i leciutko motorem. Ciemna grzywka wciąż nosiła ślady szybkiej jazdy. Uśmiechnął się... by zginąć pod lawiną "ochów" mamy i "achów" babci, ku milczącej satysfakcji ojca.
- Chwileczkę... - Uniósł dłoń, resztką sił wstrzymując rozpędzony żywioł.
Rozejrzał się w sposób, który uwielbiałam. Tak jak teraz, patrzył tylko na rozbrajaną minę i na mnie, gdy byliśmy sami.
- Czy słyszą państwo to dziwne cykanie? - zapytał.
- Ja słyszę je już od pół godziny. - Tata znacząco popukał w swój zegarek.
- To nie to... - Wojtek zmarszczył brwi.
Zlustrował uważnie obrus i zanurkował pod stół. Ojciec spojrzał na mamę, mama na mnie, a babcia, pod stołem, patrzyła pewnie na Wojtka.
- Ojej! - usłyszeliśmy jej zalotny głosik. - Co to takiego?
- Proszę się nie denerwować - uspokajał ją Wojtek. - Proszę usiąść i nie wpadać w panikę.
Wyprostowali się oboje, babcia zarumieniona, Wojtek osobliwie blady. Wstał i wyjmując z kieszeni służbowy telefon, złapał za łokieć kelnera.
- Natychmiastowa ewakuacja! - zarządził półgłosem. - Macie pod stolikiem bombę!
- Życzą sobie państwo inny?
Cyk...
- Idiotyczny zbieg okoliczności - stwierdził ojciec, łowiąc garściami migoczące w powietrzu strzępy menu. - A gdyby twój narzeczony był kolejarzem - tu spojrzał na mnie - rozjechałby nas pociąg?
- Przepraszam - przeprosił Wojtek, zgnębiony. - Zegar bomby musiał się najwyraźniej spóźniać...
- To nie twoja wina. - Złapałam go za rękaw i pociągnęłam ku sobie. - Jak tatuś w ogóle może?
- Właśnie - poparła mnie mama. - W życiu zdarzają się dziwniejsze rzeczy. - Przytrzymała łopoczącą wokół kolan spódnicę. - Jak choćby wypadek Jadźki spod ósemki. Wybiła sobie dwie jedynki, układając "dentystę" w Scrabble.
- Ślubny jej wybił - sprostowała babcia. - "Dentysta" zajął pole jego "fiutka".
Brwi ojca powędrowały w górę.
- Wulgaryzm w Scrabble? Rzeczywiście, dziwne.
- Ale co teraz? - rzuciłam z głębi Wojtkowych objęć. - Co teraz z nami będzie?
- Dolecimy - uśmiechnęła się mama.
- I może uda nam się coś wreszcie zamówić - dodał ojciec.
- Ale gdzie dolecimy?
- Gdzie! Gdzie! - prychnęła babcia, sięgając po torebkę. - Nudna jesteś, aniołku. Na miejsce, oczywiście.
- Najważniejsze, że już nic nie cyka - wygłosił ojciec.
- I że ciągle jesteśmy razem - uzupełniła mama.
- Ta... - mruknęła babcia, kończąc malowanie ust. - To na razie! - Spikowała w kierunku wznoszącego się po prawej stolika. Pan z wąsem i bez okularów skrył się za cukierniczką.
- To my będziemy za tamtym cumulusem. - Odciągnęłam Wojtka w lewo.
- Ale...
- Niech lecą, kochanie - dobiegł nas jeszcze głos ojca. - Spójrz, jaki tu mają piękny widok na ocean. Mam ochotę na rybę. - Pstryknął palcami. - Kelner!
.
Cyk cyk, cyk cyk, cyk cyk...
Natrętne cykanie wypełniało mi głowę, a Wojtek wciąż się nie pojawiał.
- Wydawałoby się, że punktualność jest w tym zawodzie niezbędna - wymruczał ojciec z satysfakcją.
Wiedziałam, że w końcu to powie. Szykował się, odkąd usiedliśmy przy stoliku i z każdą minutą jego zadowolenie rosło.
- Widocznie coś go zatrzymało - rzuciłam dziarsko. - Trochę cierpliwości.
- Na pewno bardzo się polubimy. - Mama poklepała mnie po dłoni.
Czekała na ten dzień, odkąd skończyłam osiemnaście lat. Kilka minut więcej, to dla niej nic, a w myślach już tuliła wnuki.
- Saper... - rozmarzyła się babcia, błądząc spojrzeniem gdzieś pod sufitem kawiarni. - Znałam kiedyś jednego. Ten to potrafił rozbroić...
- To może coś zamówimy? - zapalił się ojciec.
- Nie ma mowy! - zgasiła go mama. - Czekamy na Wojtusia i robimy wszystko, by poczuł się mile przywitany w rodzinie.
Tego się właśnie obawiałam. "Gdzie poznali się twoi rodzice, Zosiu?", zapytał mnie kiedyś Wojtek. Nie powiedziałam, że w probówce, a chciałam.
- Nie wiem tylko, dlaczego nie masz jeszcze pierścionka. - Mama znalazła rysę na nieskazitelnym dotąd wizerunku przyszłego zięcia.
- Po co jej pierścionek? - zdziwiła się babcia. - Liczą się inne klejnoty. - Trąciła mnie łokciem. - To jak było?
- Ależ mamo! - oburzyła się jej córka.
Ojciec wlepił we mnie ponure spojrzenie.
- Nie jest ważne, jak, tylko, czy już - wygłosił.
- Zmiana tematu! - zarządziłam.
- Nudziarze! - prychnęła babcia i wzięła na celownik sąsiedni stolik. Mrugnęła zalotnie, a siedzącemu przy nim panu z wąsem okulary wpadły do zupy.
- A ustaliliście już datę ślubu? - drążyła mama.
- Nie. Najpierw chcemy stanąć na nogi. Stała praca, mieszkanie... Mówiłam przecież.
- Praca - burknął ojciec zza menu. - A ile on wyciąga z tych swoich min?
- Wystarczająco, poza tym, ja też będę zarabiać.
- Saper i przedszkolanka - westchnął. - Przynajmniej jedno z was powinno mieć spokojne zajęcie.
- No właśnie! Dzieci... - Mamine oczy zalśniły. - Nie mogę się ich doczekać.
- A odpukać! - wyrwała się babcia. - Na dzieci zawsze jest czas. Dobrze wybrałaś, aniołku. - Poklepała mnie po kolanie. - Taki saper to przywykł uważać.
- Ależ mamo!
- No co? Jestem za młoda na prawnuki!
Czułam, że jeszcze chwila i wybuchnę! Na szczęście zjawił się saper. Przeprosił, usprawiedliwił się, uścisnął i ucałował wyciągnięte dłonie, cmoknął mnie w policzek, wreszcie usiadł. Pachniał wodą kolońską, wiatrem i leciutko motorem. Ciemna grzywka wciąż nosiła ślady szybkiej jazdy. Uśmiechnął się... by zginąć pod lawiną "ochów" mamy i "achów" babci, ku milczącej satysfakcji ojca.
- Chwileczkę... - Uniósł dłoń, resztką sił wstrzymując rozpędzony żywioł.
Rozejrzał się w sposób, który uwielbiałam. Tak jak teraz, patrzył tylko na rozbrajaną minę i na mnie, gdy byliśmy sami.
- Czy słyszą państwo to dziwne cykanie? - zapytał.
- Ja słyszę je już od pół godziny. - Tata znacząco popukał w swój zegarek.
- To nie to... - Wojtek zmarszczył brwi.
Zlustrował uważnie obrus i zanurkował pod stół. Ojciec spojrzał na mamę, mama na mnie, a babcia, pod stołem, patrzyła pewnie na Wojtka.
- Ojej! - usłyszeliśmy jej zalotny głosik. - Co to takiego?
- Proszę się nie denerwować - uspokajał ją Wojtek. - Proszę usiąść i nie wpadać w panikę.
Wyprostowali się oboje, babcia zarumieniona, Wojtek osobliwie blady. Wstał i wyjmując z kieszeni służbowy telefon, złapał za łokieć kelnera.
- Natychmiastowa ewakuacja! - zarządził półgłosem. - Macie pod stolikiem bombę!
- Życzą sobie państwo inny?
Cyk...
- Idiotyczny zbieg okoliczności - stwierdził ojciec, łowiąc garściami migoczące w powietrzu strzępy menu. - A gdyby twój narzeczony był kolejarzem - tu spojrzał na mnie - rozjechałby nas pociąg?
- Przepraszam - przeprosił Wojtek, zgnębiony. - Zegar bomby musiał się najwyraźniej spóźniać...
- To nie twoja wina. - Złapałam go za rękaw i pociągnęłam ku sobie. - Jak tatuś w ogóle może?
- Właśnie - poparła mnie mama. - W życiu zdarzają się dziwniejsze rzeczy. - Przytrzymała łopoczącą wokół kolan spódnicę. - Jak choćby wypadek Jadźki spod ósemki. Wybiła sobie dwie jedynki, układając "dentystę" w Scrabble.
- Ślubny jej wybił - sprostowała babcia. - "Dentysta" zajął pole jego "fiutka".
Brwi ojca powędrowały w górę.
- Wulgaryzm w Scrabble? Rzeczywiście, dziwne.
- Ale co teraz? - rzuciłam z głębi Wojtkowych objęć. - Co teraz z nami będzie?
- Dolecimy - uśmiechnęła się mama.
- I może uda nam się coś wreszcie zamówić - dodał ojciec.
- Ale gdzie dolecimy?
- Gdzie! Gdzie! - prychnęła babcia, sięgając po torebkę. - Nudna jesteś, aniołku. Na miejsce, oczywiście.
- Najważniejsze, że już nic nie cyka - wygłosił ojciec.
- I że ciągle jesteśmy razem - uzupełniła mama.
- Ta... - mruknęła babcia, kończąc malowanie ust. - To na razie! - Spikowała w kierunku wznoszącego się po prawej stolika. Pan z wąsem i bez okularów skrył się za cukierniczką.
- To my będziemy za tamtym cumulusem. - Odciągnęłam Wojtka w lewo.
- Ale...
- Niech lecą, kochanie - dobiegł nas jeszcze głos ojca. - Spójrz, jaki tu mają piękny widok na ocean. Mam ochotę na rybę. - Pstryknął palcami. - Kelner!
.