Ocena wątku:
  • 0 głosów - średnia: 0
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
recenzja The Cure - Pornography
#1
The Cure – Pornography

Tym razem nie napiszę o żadnej nowości. Opowiem o albumie z czasów dawnych, dla niektórych wręcz prehistorycznych. Tak, dla wielu ludzi wychowanych na hitach z radia i list przebojów rok 1982 to prehistoria…No, ale do rzeczy. Przestawiam Wam moje osobiste muzyczne odkrycie – Pornography.
Mimo, że nagrania na tej płycie mają swoje lata, nadal robią ogromne wrażenie. I to jakie! Takie, którego nie jest w stanie wywołać pierwszy lepszy zespół. Utwory na Pornography mają bowiem to do siebie, iż posiadają taki ładunek nostalgii i smutku i dekadencji, że cała subkultura emo może się schować. Można The Cure do emo porównywać, jednak to zupełnie inna bajka, inne przesłanie i treść. Nie ma płaczu, spazmatycznych wrzasków – jest ponury klimat w najczystszej postaci. Image wokalisty (stanowiącego główny trzon zespołu, bo reszta składu na przestrzeni lat zmieniała się wiele razy) może się z wyżej wymienionym stylem kojarzyć, ale należy pamiętać, że kiedy Robert Smith zaczął tapirować włosy i występować w makijażu, nikt jeszcze o „beksach z żyletkami” nie słyszał Wink Teksty Smitha są trudne w interpretacji, często niezrozumiałe. Nawet jednak nie przywiązując wagi do ich sensu, śpiewane jego głosem i sposobem, w jaki to robi, mają bardzo czytelny wydźwięk. Idealnie współgrają z warstwą muzyczną. W piosence The hanging garden szybki, marszowy rytm bębnów uzupełniany przez bas tworzy aurę niepokoju, napięcia i ciekawie brzmi jako tło do nieco wolniejszych, gitarowych zagrywek Smitha pomiędzy zwrotkami. Podobny chwyt słyszymy w Cold – szybki rytm połączony z powolnym zawodzeniem klawiszy. To właśnie perkusja w większości utworów stanowi źródło niepowtarzalnego klimatu, co zresztą jest zaskakujące, bo z tak smutną muzyką kojarzą się raczej wolne tempa. To, co również tworzy muzykę The Cure wyjątkową, to oryginalne podejście Smitha do gry na gitarze. Gra on melodyjnie i na pozór nieskomplikowanie. Czasem wydaje się, że nie wykorzystuje więcej, niż trzy struny, a jednak okazuje się, że cały urok tkwi w tej właśnie prostocie. Słuchanie tej płyty wywołuje niezapomniane uczucia i emocje (mnie na przykład przy pierwszym przesłuchaniu rozbolała głowa, co nie przeszkodziło mi w uzależnieniu się od niej Wink ). Wieczór, pokój oświetlony jedynie niewielką dawką światła i osiem kompozycji stanowiących Pornography – to idealny przepis na wywołanie stanu niepokoju, smutku i nostalgii. To muzyka, która niemal dotyka nas swoim zimnem, wsłuchując się w nią można wręcz poczuć bijący od niej chłód.
Jest to album bardzo spójny. Całość jest utrzymana w jednakowym tonie, dlatego trudno ocenić jej najmocniejszy i najsłabszy moment. Osobiście na czele postawiłbym The hanging garden albo One hundred years, ale tylko dlatego, że najszybciej wpadają w ucho. Najmniej ciekawy jest chyba utwór zatytułowany tak, jak cały album. Płytę tę polecam tym, którzy cenią sobie klimat i emocje, a także słuchaczom potrafiącym docenić piękno starszej muzyki. Naprawdę warto.
Odpowiedz
#2
Dobry album, dobra recenzja Big Grin
Masz u mnie ogromnego plusa, uwielbiam The Cure Wink
Si je ne pouvais écrire je serais muet,
condamné a la violence dans la dictature du secret.

Po śmierci nie ma przyjemności.

[Obrazek: gildiaBestseller%20proza.jpg]
Odpowiedz
#3
Uwielbiam ten album, stąd recenzja niczym mnie nie zaskoczyła. Po prostu tak dobrze wiem o co chodzi, że chyba nie musiałem czytać. Ale jeśli dzięki tej publikacji choć jedna osoba na forum zainteresowała się The Cure, to nie mam nic przeciwko takim tekstom. Smile
"Jeśli moja poezja ma jakiś cel, to jest nim ocalenie ludzi od postrzegania i czucia w ograniczony sposób."

— Jim Morrison
Odpowiedz
#4
dobra recenzja, a płyta jeszcze lepsza. Kiedyś słuchałem jej bardzo często. Ten album, podobno najlepszy w karierze The Cure, to kwintesencja czegoś, co nazywano w latach 80-tych COLD WAVE. Pierwszym zespołem cold był, moim zdaniem, jedyny i niepowtarzalny Joy Division z Ianem Curtisem na czele. Polecam "gorąco" tę muzykę. A propos Pornography, podczas tej trasy koncertowej, promującej album, wiele osób z obsługi technicznej porzuciło pracę w wyniku... zbyt mocnych doznań natury psychicznej podczas słuchania The Cure... Zresztą, sam zespół po tej trasie uległ dezintegracji i zawiesił działalność na długi czas. To świadectwo na prawdziwość wykonywanej pracy (tj. sztuki).



Pozdrawiam.
Odpowiedz
#5
Joy Division to dobry zespół. Nie wiedzieć czemu, zawsze kojarzy mi się z Sonic Youth...
You'll never shine
Until you find your moon
To bring your wolf to a howl.
--- Saul Williams
Odpowiedz
#6
wydaje mi się, że Sonic widziałem kiedyś na koncercie... nie kojarzy mi się z Joy Division. Nie ta moc.
Odpowiedz
#7
Zazdroszczę!

P.S. Dlatego napisałem "nie wiedzieć, czemu" Big Grin
You'll never shine
Until you find your moon
To bring your wolf to a howl.
--- Saul Williams
Odpowiedz
#8
O tym rzuceniu pracy nie słyszałem. Żałuję, bo to bardzo ciekawe.
Joy Division jest spoko, ale jak dla mnie ich albumy są daleko za Pornography.

Szach-Mat napisał(a):To świadectwo na prawdziwość wykonywanej pracy (tj. sztuki)
Pięknie to napisałeś, Szachu Smile

Widzieliście może koncertowe dvd "Trilogy"? "Depresyjna trylogia", czyli Pornography, Disintergation i Bloodflowers zagrane w całości, piosenka po piosence. Coś niesamowitego *_*
Odpowiedz
#9
Niestety, nie było mi dane.


(02-01-2011, 17:27)Szach-Mat napisał(a): Nie ta moc.

Polecam kawałek "Death Valley '69" z Lydią Lunch na wokalu, coś pięknego. Lydię miałem okazję widzieć parę lat temu na żywo, ta kobieta mając ponad 40 lat na karku ma w sobie więcej seksapilu niż niejedna współczesna pseudo-gwiazdka z MTV.
You'll never shine
Until you find your moon
To bring your wolf to a howl.
--- Saul Williams
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości