28-01-2010, 23:12
Wpadłam do niej przelotem. Jak zwykle biegnąc z jednego miejsca w drugie. Dzwoniąc do jej drzwi, myślami byłam w kolejce w Urzędzie Skarbowym, czekając na durny świstek, jaki pani w okienku nr 7 powinna mi wystawić tydzień temu. Ale oczywiście owa pani była wtedy na urlopie. I okienko było na ten czas nieczynne.
Ona. Otworzyła po 4 dzwonku. W jej mieszkaniu, jak zwykle panował twórczy chaos. Stosy kartek porozrzucane były w każdym koncie pokoju. Natomiast w jej mini biurze piętrzył się stos kubków po kawie, herbacie i Bóg wie czym jeszcze. Ona sama wyglądała jakby dopiero , co położyła się spać. Jej kasztanowe włosy, spięte zabawną różową spinką, opadały na jej lewe ramię. Gdzieniegdzie pojedyncze kosmyki wysunęły spod paszczy spinki i okalały jej owalną twarz. Mały zadarty nos, znów marszczył się, co w jej niemej mowie znaczyło: "Czego u licha chcesz ode mnie?" Zieleń jej oczu spoglądał w moją stronę pytająco.
- Nie patrz tak na mnie. Chciałam zapytać, co słychać. Zaraz sobie pójdę. - zawsze, gdy przybierała taką pozę, czułam jakbym się musiała przed nią wytłumaczyć, bo inaczej wywali mnie za drzwi, zanim zdążę powiedzieć cześć.
- Nie mogłaś zadzwonić? - rzuciła niczym nieznośne dziecko.
- Dzwoniłam. Ale nie odbierałaś... - mówię lekko poirytowana.
- Być może byłam zajęta? - znów atakuje, czekając na moja reakcję.
- Być może byłaś, ale skoro byłaś też wstanie zamówić sobie pizzę - tu wskazuję wzrokiem na pudełko leżące na jej biurku między komputerem, a stertą książek - to zadzwonić do mnie też mogłaś.
- Może mogłam, a może mi się nie chciało? Jak widzisz żyję. A teraz idź już sobie, bo idę spać. - powiedziała szorstko, wręcz wypychając mnie w kierunku drzwi.
- Na pewno wszystko w porządku? - zapytałam, zanim brutalnie popchnięto mnie na korytarz.
- Na pewno. - powiedziała dosyć spokojnie licząc, że to wystarczy by się mnie pozbyć.
- Znowu o nim myślisz? - pytam cicho, widząc jak cień bólu przemyka po jej twarzy.
- Już nie. - odpowiada, lecz w jej głosie brakuje tej pewności, którą jeszcze chwilę temu wykazywała.
- Dlaczego nie pozwolisz sobie pomóc?
- A jak Ty chcesz mi pomóc? -mówi. - Weźmiesz do pralni moje serce i wypierzesz ze wspomnień, słów, uczuć? Będziesz spędzać ze mną każdą minutę tylko po to, żebym przestała myśleć, że on żyję sobie kilkadziesiąt kilometrów ode mnie i z inną kobietą spełnia nasze plany? Będziesz zabierać mnie na imprezy w nadziei, że zabawię się z innym facetem? Klin klinem? Przecież znasz mnie. Nie bawię się ludźmi. Co mam Ci powiedzieć, że to boli? Muszę mówić, jak trudno jest wstać mi z łóżka wiedząc, że w tym momencie to tamta robi mu śniadanie, kiedy on jak zwykle bierze poranny prysznic? Muszę mówić, jak bardzo brakuję mi jego telefonów w ciągu dnia, smsów w środku nocy? Muszę jeszcze raz powtórzyć, jak cholernie zabolały jego słowa, że się pomylił? To nie to... Muszę...
- Przestań - powiedziałam, kładąc jej rękę na ramieniu. - Dręczysz samą siebie. Spójrz. Zamknęłaś się w czterech ścianach. Odgradzasz się od ludzi. Sądzisz, że w ten sposób nabierzesz sił do konfrontacji ze światem? Nie nabierzesz. Zatrzymałaś się. Dla ciebie nie istnieją dni tygodnia. Wątpię czy odróżniasz dzień od nocy. Pracujesz, jesz, śpisz. I tak w kółko. Obudź się i idź. - gdy to powiedziałam, jej zielone oczy przeszywały mnie na wskroś. Po plecach przeszły mi dreszcze.
- Gdyby to było takie proste.
- To jest proste. Trzeba chcieć. A ty na siłę trzymasz się wspomnień.
- Nie trzymam się...
- Trzymasz - znów jej przerywam. - Dlatego zastanów się, czy tak ma wyglądać twoje życie? Stoisz. A tłum ludzi napiera na ciebie z kilku stron. Na co czekasz? Na zbawienie? Jego powrót? Cofnięcie czasu? Kataklizm?
- No przecież...
- Właśnie. Ty i to twoje „no przecież”. Nakręcasz się, jak katarynka. Rusz tyłek i pokaż się światu, a nie chowaj się przed nim. Pokaż klasę. A przy okazji ubieraj się. Idziesz ze mną do Urzędu Skarbowego. Dzisiaj będzie lekcja pierwsza pod tytułem cierpliwość.
- Muszę? - pyta.
- Nie musisz. -odpowiadam. - Po prostu chcesz.
Ona. Otworzyła po 4 dzwonku. W jej mieszkaniu, jak zwykle panował twórczy chaos. Stosy kartek porozrzucane były w każdym koncie pokoju. Natomiast w jej mini biurze piętrzył się stos kubków po kawie, herbacie i Bóg wie czym jeszcze. Ona sama wyglądała jakby dopiero , co położyła się spać. Jej kasztanowe włosy, spięte zabawną różową spinką, opadały na jej lewe ramię. Gdzieniegdzie pojedyncze kosmyki wysunęły spod paszczy spinki i okalały jej owalną twarz. Mały zadarty nos, znów marszczył się, co w jej niemej mowie znaczyło: "Czego u licha chcesz ode mnie?" Zieleń jej oczu spoglądał w moją stronę pytająco.
- Nie patrz tak na mnie. Chciałam zapytać, co słychać. Zaraz sobie pójdę. - zawsze, gdy przybierała taką pozę, czułam jakbym się musiała przed nią wytłumaczyć, bo inaczej wywali mnie za drzwi, zanim zdążę powiedzieć cześć.
- Nie mogłaś zadzwonić? - rzuciła niczym nieznośne dziecko.
- Dzwoniłam. Ale nie odbierałaś... - mówię lekko poirytowana.
- Być może byłam zajęta? - znów atakuje, czekając na moja reakcję.
- Być może byłaś, ale skoro byłaś też wstanie zamówić sobie pizzę - tu wskazuję wzrokiem na pudełko leżące na jej biurku między komputerem, a stertą książek - to zadzwonić do mnie też mogłaś.
- Może mogłam, a może mi się nie chciało? Jak widzisz żyję. A teraz idź już sobie, bo idę spać. - powiedziała szorstko, wręcz wypychając mnie w kierunku drzwi.
- Na pewno wszystko w porządku? - zapytałam, zanim brutalnie popchnięto mnie na korytarz.
- Na pewno. - powiedziała dosyć spokojnie licząc, że to wystarczy by się mnie pozbyć.
- Znowu o nim myślisz? - pytam cicho, widząc jak cień bólu przemyka po jej twarzy.
- Już nie. - odpowiada, lecz w jej głosie brakuje tej pewności, którą jeszcze chwilę temu wykazywała.
- Dlaczego nie pozwolisz sobie pomóc?
- A jak Ty chcesz mi pomóc? -mówi. - Weźmiesz do pralni moje serce i wypierzesz ze wspomnień, słów, uczuć? Będziesz spędzać ze mną każdą minutę tylko po to, żebym przestała myśleć, że on żyję sobie kilkadziesiąt kilometrów ode mnie i z inną kobietą spełnia nasze plany? Będziesz zabierać mnie na imprezy w nadziei, że zabawię się z innym facetem? Klin klinem? Przecież znasz mnie. Nie bawię się ludźmi. Co mam Ci powiedzieć, że to boli? Muszę mówić, jak trudno jest wstać mi z łóżka wiedząc, że w tym momencie to tamta robi mu śniadanie, kiedy on jak zwykle bierze poranny prysznic? Muszę mówić, jak bardzo brakuję mi jego telefonów w ciągu dnia, smsów w środku nocy? Muszę jeszcze raz powtórzyć, jak cholernie zabolały jego słowa, że się pomylił? To nie to... Muszę...
- Przestań - powiedziałam, kładąc jej rękę na ramieniu. - Dręczysz samą siebie. Spójrz. Zamknęłaś się w czterech ścianach. Odgradzasz się od ludzi. Sądzisz, że w ten sposób nabierzesz sił do konfrontacji ze światem? Nie nabierzesz. Zatrzymałaś się. Dla ciebie nie istnieją dni tygodnia. Wątpię czy odróżniasz dzień od nocy. Pracujesz, jesz, śpisz. I tak w kółko. Obudź się i idź. - gdy to powiedziałam, jej zielone oczy przeszywały mnie na wskroś. Po plecach przeszły mi dreszcze.
- Gdyby to było takie proste.
- To jest proste. Trzeba chcieć. A ty na siłę trzymasz się wspomnień.
- Nie trzymam się...
- Trzymasz - znów jej przerywam. - Dlatego zastanów się, czy tak ma wyglądać twoje życie? Stoisz. A tłum ludzi napiera na ciebie z kilku stron. Na co czekasz? Na zbawienie? Jego powrót? Cofnięcie czasu? Kataklizm?
- No przecież...
- Właśnie. Ty i to twoje „no przecież”. Nakręcasz się, jak katarynka. Rusz tyłek i pokaż się światu, a nie chowaj się przed nim. Pokaż klasę. A przy okazji ubieraj się. Idziesz ze mną do Urzędu Skarbowego. Dzisiaj będzie lekcja pierwsza pod tytułem cierpliwość.
- Muszę? - pyta.
- Nie musisz. -odpowiadam. - Po prostu chcesz.
Zamknięci w pikselach z czasem łączymy tylko trzy barwy...
© Wszelkie prawa zastrzeżone.