Ocena wątku:
  • 1 głosów - średnia: 2
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
nowe opowiadanie
#1
ZDRADA?

Joseph Conrad miał Marlowa, my - lokatorzy pokoju numer pięć w Sanatorium przy ulicy Sue Ryder numer jeden - pana Gieńka. Przy każdej nadażającej się sytuacji opowiadał historie ze swego życia; mniej lub bardziej wiarygodne, mniej lub bardziej śmieszne, czasami tragiczne, czasami absurdalnie ironiczne.
W sobotę w pokoju numer pięć było nadzwyczaj ciasno - ktoś powiedział, że należałoby wydrukować bilety i sprzedawać, a pieniądze przeznaczyć na charytatywny cel. Rozgorzała dyskusja:
- A co to jest charytatywny cel: pomoc małym dzieciom, pieniądze na onkologię czy wyprawki dla samotnych matek?
- No, ja znam kogoś, kto by kupił skrzynkę piwa ...
- Masz - a czy ten ktoś przypadkiem nie ma twojego dowodu osobistego w portfelu?
- Ja to bym oddał forsę sąsiadce, za garść całusów ...
- Przyjemne z pożytecznym ...
- Twoja mać! Akurat by chciała, facetowi bez nogi!
- Ale mam niezłą buzkię, co - chłopaki?
- O, rany - zmieścimy się wszyscy, i to bez biletu - zakończył dyskusję pan Wacek. Był to przyjaciel i powiernik pana Gieńka - i starał się wprowadzać dobrą atmosferę w czasie spotkań. Miał dość tych dyskusji pozbawionych i taktu, i wdzięku:
- Dość tych banialuk! Czy Gienio może dojść wreszcie do głosu?
Towarzystwo nagle uciszyło się, jeden machnął ręką, ktoś inny parsknął krótkim i nerwowym - pan Genio uśmiechnął się. Zaczął:
- O, właśnie: dojść do głosu - słowa wypowiedziane przez Wacka przypomniały mi pewne zdarzenie ...


Lipiec tamtego roku był jak pusty kieliszek rzucony na morskie fale: otoczony pianą jednorodnych wpływów dzwięczał samotnią dni. Kieliszek - prawda - co jakiś czas napełniał się gwałtownością morza, lecz już po chwili można było się zakrztusić ową raptownością i bezczelnością wodnej masy. I tak naprawdę godziny mijały na wyksztuszaniu niepotrzebnej piany o zapachu ciepła słonecznego.
Ale Zygmunt był pochłonięty książkami - nie zauważał zielonych liści przyczepionych do gałęzi, plam słonecznych połyskujących na karoseriach samochodów, a nawet pstrokatej sukienki pani kioskarki, do której lubił się uśmiechać. Nastka od czasu do czasu groziła palcem:
-Aj, tititi - ty niedobry - nie podrywaj tej kobiety - ona ma mężusia, wiesz o tym? - Zygmunt tylko uśmiechał się. Była zazdrosna, ale tylko przez moment, przez tę krótką chwilę tuż przy kiosku; gdy oddalili się od tego miejsca na bezpieczną odległość dziewczyna stawała się pewniejsza swego, pewniejsza chłopaka. Wiedział o tym i dlatego pozwalał na tego rodzaju dąsy. To taka gra, flirt towarzyski kończący się zazwyczaj całusami. Czułymi słówkami.
Moja dziewczyna, Nastia - ładnie brzmi, prawda? Zygmunt uśmiecha się, odkłada podręcznik do chemii, przymyka oczy i próbuje wywołać twarz ukochanej.
Zielonooka brunetka, włosy do ramion - proste, z zakręconymi końcówkami, twarz podłużna, po prawej stronie ust pieprzyk w dołku, usta jasnoczerwone bez potrzeby malowania. Za pieprzyk w dołku przy uśmiechu dostawała dodatkowego całusa; ale kto by nie chciał dawać całusów tak słodko wyglądajcej dziewczynie? Zapomniałbym o brwiach - czarnogęstych łukach pozbawionych jakiejkolwiek przerwy - najbardziej lubił cmokać właśnie te króciutkie włoski okalające oczy. Nastka śmiała się:
- Ty głupi, ty niedobry ... Nie wiesz, że w brwiach mam największe łaskotki? - jednocześnie mruzyła oczy, tak jakby ten gest przybliżał dłoń kochanka do pieszczot. Wykorzystywał ten moment do granic możliwości - nazywał go prologiem do gry wstępnej. Nastka wzdychała w takich chwilach, całowała pośpiesznie ruchliwe palce Zygmunta - ona chyba też uważała owe ułamki sekundy za dobry początek miłości cielesnej.
Rozstali się nazujutrz: w ciele Zygmunta pulsował jeszcze seksualny akt, a przecież trzeba było załadować walizkę do wagonu sypialnego, znależć odpowiedni przedział, zaaklimatyzować Nastkę do nowego otoczenia - czynności wykonywał mechanicznie, bez jakiejkolwiek myśli - dopiero przy pożegnaniu poczuł motyli podmuch ostatniej nocy. Pocałunek był mięsisty, pełny.
Motyli podmuch nocy - to wyrażenie Nastki - odczuwał przez dłuższy czas, ale nie czuł się z tym komfortowo: porównywał swój stan do chwili, gdy meloman słucha muzyki przez ścianę - coś tam słychać, jakieś trąby, gitary, wokalizy - ale nie można ocenić tytułu ani autora kompozycji. Nastki nie było przy tym - pan rozumiesz, panie szanowny słuchaczu?
Nauka pomagała - gdyby nie chęć zdania matury - tobym zwariował - tak myślał. Pewnie przesadzał z tą pustką po dziewczynie jak to z młodymi ludzmi bywa, ale w tej chwili tak naprawdę czuł - bez ukochanej ksztusił się pianą samotnych dni. Siedemnastu dni - jak spojrzeć w kalendarz.
Wstawał o dziewiątej, zjadał pięć - siedem kanapek, wypijał kawę, brał szybki prysznic, i siadał do książek - uczył się aż do obiadu, po obiedzie dwugodzinny spacer, wieczorem kolacja i parę chwil nauki. Mama załamywała ręce:
- Co ty Zygmusiu wyrabiasz, ha! Taka monotonnia to nie dla ciebie! Byś spotkał się z kolegami, albo poleciał na jakiś mecz ...
Zygmunt uśmiechał się, całował w rękę opiekunkę i odpowiadał:
- Matura i Nastka - rozumie mama?
Ojciec zauważył kilka dni temu:
- No, ale go wzięło, no, no, no ... Ja bym tak nie mógł jednocześnie - albo kobieta, albo nauka ...
- ... i dlatego masz tylko tytuł magistra - dokończyła mama cmokając męża - i za to cię kocham ...
Ojciec mrużył oczy:
- TYLE babek było w moim życiu?
Zygmunt tylko się uśmiechnął na te obopólne pstryczki w nos rodziców - wiedział swoje, on miał Nastkę, a Nastka to dziewczyna, że hej! Nawet żebraka bez żadnego tytułu by pokochała. Ot, i już! A czy to ważne kto jakie ma wykształcenie - byle była ta, do której mówię "ty" ... Ech, piosenka prawdę ci powie, ech!
Mama mówiła:
- A widzisz - porządnego masz syna ...
Ojciec żachnął się:
- Jak to: masz? Mamy ...
Zygmunt pogroził palcem:
- Wszystko słyszę, hihihihihihihi!!!!!! Moi drodzy rodzice - ja jeszcze nie ogłuchłem ...
Tego wieczora urządzili sobie wieczorek taneczny. W półmroku dnia, w zapachu lata - byli szczęśliwi sami ze sobą - aż do północy, aż do całkowitego zmęczenia.

Dwa dni póżniej rodzice wyjechali. Ojciec na placówkę, mama, aby towarzyszyć mężowi. Zygmunt miał żywić się w barach szybkiej obsługi - to tylko miesiąc, nic wielkiego. Bar pod oknem - nic trudnego; duży facet da sobie radę.

Poniedziałkowy poranek zaczął się od myśli, że o godzinie czternastej pięć powinien być już na dworcu kolejowym. Nareszcie ją zobaczy, przytuli, pocałuje - Nastkę, Nastunię, Nasteczkę - gwiazdeczkę. Dlaczego gwiazdeczkę? Tylko z tego powodu, że jest rym? A na niebie słońce przeczyste, ani jednej chmurki- burki ... O, rany! - co za głupotki przychodzą rano po cięzkim dniu nauki; tak to jest szanowni panowie, hihihihiiii!!!!
Peron zapełnił się małym tłumem pasażerów - Zygmunt z nudy oczekiwania policzył ten tłumek ( lubił się bawić słowami): osiem osób, w tym sześć kobiet - ilu jest mężczyzn, kto zgadnie? Jeden, bo szósta osoba to dziecko, hihihihihi. Dziwne pomysły przychodzą do głowy, gdy czeka się na ukochaną. Pociąg ma lekkie opóżnienie - może sobie pozwolić na takie ekstrawaganckie pomysły. Poza tym mógł się przyjrzeć kobietom i porównać do Nastki. Jakby się umówiły - nie było ani jednej "babci" - czyli w wieku kardynalskim, ani jednej pani pod sześćdziesiątkę - najmłodsza miała tak coś siedemnaście, najstarsza koło czterdziestki. Zygmunt nie mógł oderwać się od myśli, że Nastka juz była jak ta dzierlatka, a jeszcze będzie jak ta dojrzała babka - no, po prostu ideał! Ma teraz dwadzieścia dwa lata i jest jego!
Pociąg wjechał na stację punktualnie o piętnastej cztery - Zygmunt popatrzył na zegarek - wyglądało to jakby zaczął prowadzić dziennik pod tytułem "Nastka - spotkanie powakacyjne", i chciał bardzo dokładnie zapiszać datę pierwszej randki, a raczej zapamiętać tę chwilę tak do końca, do dna - przecież za parę lat tak naprawdę nikt nie będzie pamiętać takich szczegółów ...
Pocałował Nastkę w rękę, dziewczyna zaśmiała się nerwowo:
- Co ty Zygmuś? Co ty - pocałuj jak normalnie całujesz.
Wyprostował się, chwilę potem przygarnął ją do swego ciała - poczuł zapach szamponu, mimowolnie pogłaskał włosy tuż przy karku - zapytał:
- Umyłaś włosy?
- Oj, ty - niemądry - znowu nerwowy śmiech - jak ładna dziewczyna wybiera się w podróż, aby spotkać się z ukochanym - m u s i wyglądać pachnąco, no nie?
Zygmunt uśmiechnął się:
- Dawno cię nie widziałem - zapomniałem ...
Nastka przymrużyła oczy:
- Oj, jestem już przecież ... - i westchnęła. Cmoknęła chłopaka w czoło.
W tym samym momencie usłyszeli sygnał karetki policyjnej - bardzo blisko, bardzo sugestywnie. Pojazd wjechał na dworzec kierując się ku peronowi, na którym stali.
Zapytał się:
- Co się stało?
Dziewczyna pogłaskała włosy Zygmunta:
- A, wypadek był ... Jutro będę musiała coś wyjaśnić ... Weż torbę, bo ktoś się o nią wywróci ...
I tylko tyle - przez resztę drogi do domu milczała - a to trudne w jej wypadku, jest z natury gadułą - poza tym gdzie Dworzec Centralny, a gdzie Stegny? - naprawdę ciężko nic nie mówić przez tak długą drogę - coś się musiało stać ...

Gdy otwierał drzwi poprosiła:
- Chodżmy na spacer. plizzzzzzzzz ...
Zygmunt odwrócił się:
- Jesteś tego pewna?
Przytaknęła:
- Nie jestem aż tak zmęczona, podróż trwała zaledwie półtorej godziny, tylko ... Aj, no chodż ...
Korytarz był zaciemniny: Zygmunt mógł t y l k o wyczuć rosnącą irytację w głosie Nastki, ale tak naprawdę dziewczyna całym ciałem okazywała zdenerwowanie. Zapytał:
- Nastulka - o co chodzi?
Zwruszyła ramionami:
- Ojejku, potem ci powiem ... A teraz pyrgnij gdzieś torbę - i chodz na ten spacer ... Muszę się zrelaksować!
Pyrgnij? Skąd takie słowo u Nastki? Nie odezwał się jednak, tylko przygarnął dziewczynę, szepnął:
- Jestem przy tobie ...
Odwróciła głowę, zaśmiała się:
- Odłożyłeś torbę? - no to chodz! - dodała cicho:- nie teraz, nie teraz, nie teraz ... Nie teraz pocałunek ...

Ścieżka zaprowadziła ich ku zniszczonemu budynkowi, nad którym unosił się komin. I tylko to ten komin, prawda Zygmusiu?, wydawał się być nienaruszony przez ząb czasu. Budynek straszył pustymi miejscami na okna, drzwi jakimś cudem uchowały się, tylko zwiszały na górnym zawiasie. Jak pijany płotu się uwiesił - zdecydował Zygmunt, Nastka inne miała skojarzenie - te drzwi nie mogły się pogodzić z upływem czasu: i zostały takim znakiem między przesłością a przysłością. Wokół samego budynku zobaczyli porozrzucane domowe śmieci, gruz, a nawet rozciągnięte wokół drożyny jabłka. Mdły zapach owoców przypominał zle dobrany kosmetyk, po użyciu którego kicha się na ludzi.Nieestetyczny to zapach, mój drogi panie Zygmusiu. Fotografie jabłoni, które rosną tuż nad nami, mój kochany, z pewnością miałyby powodzenie na niejednej wystawie obrazującej kochaną naszą przyrodę miasta - tylko ten zgniły aromat ich owoców, nie, nie, nie! Mam już dość, dość!!! Nastka przeskoczyła kamień - jeszcze jeden niemy świadek spaceru kochanków - i krzyknęła na cały świat:
- Chodzmy stąd!
Zymunt patrzył na dziewczynę z niedowierzaniem: nigdy nie lubiła takich miejsc, a teraz sama zaciągęła go w taką przestrzeń, a teraz ( czy naprawdę z powodu zapachu jabłkek?) chce wracać. Co się dzieje? coś się stało w podróży? na wakacjach?
Nastka przeskakiwała kolejne kamienie - te naprawdę wrośnięte w ziemię, i te wyimaginowane - wykrzykując nieznane nikomu słowa. Zygmunt szedł za dziewczyną nic z tego nie rozumiejąc. Nigdy tak się nie postępowała: dzisiejsze zachowanie było podobne do dziecięcej zabawy w klasy - figlowała wyraznie ze swoim wiekiem, baraszkowała w piaskownicy, nie bacząc na przechodzących ludzi, którzy widzieli przecież młodą, a jednak dojrzałą dziewczynę, która miała za nic otaczający świat. Zygmunt głupawo się uśmiechał: no co ja mogie poradzić? No, tak, ale z drugiej strony był naprawdę zażenowany, gdy krótka spódnica odsłaniała przy podskokach zgrabne uda i dolną część majtek. Ale co zrobić? - nie potrafił zatrzymać dziewczyny, nie znalazł odpowiedniego gestu, odpowiedniego słowa. Nieoczekiwanie pomogła mu sama Nastka - podbiegła doń i szepnęła do ucha:
- Mam ochotę na taniec, na taniec i seks ...
Zygmunt przełknął ślinę:
- A może ... jesteś ...
- ... nie, nie jestem zmęczona - przerwała dość uszczypliwie.
Szła teraz jak spokojna, stabilnym, młodym krokiem. Jakby nic się nie stało.

Nad sylwetą budynku zobaczyli tętniące swoim życiem jasnokremowe słońce. Miało kształt kuli, lecz sam blask utworzył muszlę. Wąskim końcem dotykał anten telewizyjnych, szerszym kręgiem rozpływał się po niebie, dając wrażenie nieskończoności. Poprzez chmurę, która pojawiła się w pobliżu, rozsypały się promienie słoneczne. To z kolei przypominało ogon pawia - aż tak było strzeliste, niebosiężne. Nieposkromione. Rozpoczynał się zachód słońca ...
Gdy przekroczyli próg mieszkania, chciał pocałować Nastkę w usta, lecz odsunęła się i tylko poprosiła cicho:
- Chcę z tobą zatańczyć - przypomniała.
Zygmunt wziął ją za ramię, zaprowadził do najbliższego pokoju. Na stole stało kilka okrągłych świec, dwa kieliszki i butelka wina. Zygmunt westchnął:
- Wiem, to jest zestaw obowiązkowy kochanków, ale ...
- To mi się podoba - przerwała Nastka, głos miała podniesiony, wręcz podniecony.
Zygmunt podszedł do świec, zapalił je. Tuż przy oknie stał adapter - włączył go, popłynęła muzyka - Elvis Presley.
- Mogę prosić?
Kolejna próba pocałunku w usta nie powiodła się. Nastka wykręciła głowę, Zygmunt był zdezorientowany, ale nic nie powiedział - czekał na kolejny ruch. Tymczasem dziewczyna zawiesiła ręce na ramionach kochanka, sama pozwoliła na więcej: mógł głaskać jej plecy, biodra. Pan z płyty śpiewał: "Może nie traktowałem cię, Tak dobrze jak powinienem, Może nie mówiłem, że cię kocham,Tak często jak mogłem, Tyle rzeczy powinienem powiedzieć i zrobić, Ale jakoś nigdy nie było czasu" - a dla nich nie istniał żaden czas, żadna przestrzeń - tylko ta piosenka i tylko ta wyspa, na której się znalezli. Ląd pokoju w półmroku dnia, na granicy wieczornego zaciemnienia. Zygmunt oparł dłonie na biodrach Nastki, dziewczyna pochyliła głowę ku lewemu ramieniowi chłopaka. Czuł krótkie i ciepłe łaskotania końcówek włosów, słyszał westchnienia kochanki - w pewnym momencie ( tak się mu zdawało) musnęła ciepłymi wargami obojczyk - Zygmunt w tym samym momencie przycisnął do siebie brzuch Nastulki. Na chwilę odsunęła się, zareagowała krótkim zdaniem:
- Tańczmy, tylko tańczmy ...
Zygmunt szepnął:
- No, chodz - przytul się.
Wirowali zatem wokół tekstu piosenki: "Mądrzy ludzie mówią, że tylko głupcy pędzą w to, Ale ja nic nie moge poradzić na to że się w Tobie zakochuję , Czy powinienem zostać?, Czy to byłby grzech, jeśli nic nie mogę poradzić na to że się w Tobie zakochuję?". Nastka położyła głowę na prawym ramieniu kochanka. Po kilku minutach Zygmunt ponowił próbę: zaczął łaskotać szyję ciepłym oddechem. Dziewczyna pochwaliła ten gest uśmiechem. Chłopak wziął to za aprobatę swoich działań, i dzięki temu stał się śmielszy. Pieszczoty były coraz szybsze, coraz większe, doprowadziły do westchnień Nastki. Nie tańczyli już, kochanka przytuliła się do Zygmunta całym ciężarem ciała. Wiedział co to oznacza: Nastka oczekiwała od niego działania. Brama została uchylona - było widać próg zdarzeń, do których zdążali. Dziewczyna odsunęła się nagle od ramienia chłopaka , tak jak parę sekund temu nagle przysunęła się doń. Jednocześnie zaczęła się rozbierać: rozpięła trzy pierwsze guziki bluzki - Zygmunt z humorem nazywał ten stan rzeczy wielgachnym dekoldem - po czym ściągnęła ją przez głowę: zobaczył czarny staniczek.
- To dla ciebie - przymrużyła oczy - ta cudność.
Elvis śpiewał z płyty o czułej miłości, a ze staniczka Nastki wyskoczyły dwie okrągłe piersi. Osadzone były tak jakby na małych sprężynkach. Gdy uwolniły się od biustonosza odbiły się od pomostu ciała i jednocześnie od siebie jak piłeczki od rakiety tenisowej . Nierównomiernie i przypadkowo. Figle od zawsze im były w cycach - tak skomentował kiedyś te zawody Zygmunt. Zatrzymały się w końcu, przypominały teraz wysepki miłości, na których osiąść mogą turyści. Turystami tymi były dłonie Zygmunta. Nastka- przewodnik zmrużyła oczy, wysłała zaproszenie. No chodzcie, zdawała się mówić, bez skrępowania, no chodzcie. Chcecie najpierw ułożyć się na leżaku sutków w stolicy piersi czy peregrynować, a nawet zagubić się na obrzeżach miasta? Bilety wstępu wykupiłyście dwa lata i trzy miesiące temu ( to była aluzja do daty pierwszej przygody cielesnej Nastki i Zygmunta), a widzę, że lubicie jednak podróże po dalszej krainie niż moje urocze brodawki.
Rzeczywiście: ręce Zygmunta były bardzo ruchliwe, dynamiczne. Głaskał każdy najbardziej oddalony od sutka skraj obu piersi. W tej podróży zależało mu na wszystkich możliwych miejscach. Jedno dotknięcie dłoni to był jakby oddzielny obręb robinsonady. Inne miasto, inne województwo ciała. Mógł na to sobie pozwolić: palce miał krótkie, niewyrośnięte. I jednocześnie cudownie delikatne. A okrywał piersi tylko opuszkami, tymi zakończeniami palców, których działanie wyzwalały tęczę słodkości na ustach Nastki. Pod tymi delikatnymi mini-pieszczotami piersi zaczęły rosnąć, twardnieć. Dziewczyna zaczęła mruczeć, dyskutować sama ze sobą.
W pewnym momencie odsunęła się od Zygmunta, i mrużąc oczy, rozpięła spódnicę. Odsłoniła wymukłą rzeżbę gładkich nóg, linia bioder była całkowicie widoczna - tuż po porannej kąpieli założyła stringi, które tworzyły w odpowiednim miejscu jakby rysunek równika okalający ląd pośladków. Ze śmiechem odwróciła się - pośladki przypominały samotne wysepki małego państwa symetrycznie ułożone wokół łukowatego cienia pożądliwości. Zygmunt nie wytrzymał: uszczypnął lewy pośladek, ale w tej samej chwili cofnął się o dwa kroki. Nastulka odwróciła się na pięcie, zapytała:
- Co zrobiłeś?
Odpowiedział wyzywająco:
- Zgładziłem Piętaszka, ostatecznie!
Był to sztubacki wybryk Zygmusia - Nastka w miejscu uszczypnięcia miała znamię; Zygmunt nazywał je Piętaszkiem - jeżeli pośladki to samotne wyspy, a jego ręce lubią robinsonadę, to jak nazwać ów znak? Nie było rady - brązowawy ślad w kształcie krzywo narysowanego kółka został Piętaszkiem, wiernym druchem pana de Crusoe. No, tak - lecz Zygmunt nie cierpiał konkurencji - musiałem zgładzić tego draba! Sztubak, powiadam wam, drodzy słuchacze, lecz przecież Nastka ( swiom zwyczajem) przymrużyła oczęta - wypowiedziała parę słów - ach tak, chcesz więcej i węcej - i przystąpiła do działania. Szybkimi ruchami rozebrała kochanka: na jej ustach pojawił się uśmiech pożądania, gdy zobaczyła ślad podniecenia ...

.........................................................................................................

W wannie czekała już letnia kąpiel: wskoczyli doń bez zastanawiania. Nastka westchnęła - o tak, dobrze mi, dobrze - miałeś wspaniałą myśl aby użyć wanny, Zygmusiu. Płyńmy, mój kochanku w tę naszą peregrynację. Oblejmy wodą wszystkie możliwe kontynenty naszego spotkania. Niech każda cząstka dwóch ciał będzie widoczna z najdalszego zakątka świata. Z każdego równoleznika, z najmniejszego atola. Nie wstydzmy się: natura jest naszym sprzymierzeńcem, natura, natura, natura i tylko natura. Żadnego człowieka, żadnych podglądaczy. Tylko ja i ty i nasz okręt - okręt itymnych przeżyć. Naszych przeżyć.
Okręt, mówisz, Nastko? Natura, powiadasz A słyszysz odgłos maleńkich strumyków, które płyną szybko, lekko? Co zrobiłeś mój ukochany? Wyczarowałem dla nas nowy świat. Gdzie on, gdzie? Trzeba dopłynąć - ach, prawda, przecież wanna jest okrętem ... Płyńmy zatem, płyńmy ...

... odgłos maleńkich strumyków, które płyną szybko, lekko, ślizgają się między gładkimi kamykami, wpadają w porosłe paprotkami jezioro, i wypadają znowu, rozpryskują się na szerokich liściach - i coś innego poza tym ...Co to może być? Oddech? Mlaskanie ust? Delikatny ruch, wstrząs, trzask gałęzi - a potem cisza, cisza, w której podmuch perełek wody wydaje się być przypływem jeziora. Wysoka fala potrafiąca przykryć najdalszy kontynent.
Ten parokzym z jeziorkiem to tylko początek, krajobraz z dalekim horyzontem. Potrzebny, ale tylko na początku podróży. Tak dla zachęty, chociaż to żaden majak, ani omamienie. Po prostu rozpoczęcie przygody. Ale oto i nasz okręt - wanna;oczywiście Nastulka i Zygmuś ubrani w dotyk skóry: dopłynęli do jeziorka tymi karłowatymi rzeczułkami, których szelest tak ich odurzył, tak zjednoczył. Ominęli plażę, dywanik odpoczynku, niepotrzebne teraz są te drżące zmarszczki piasku.
Wyskoczyli z wanny bez zbędnego gestu. Pod ich stopami zabulgotało tanecznymi pęchęrzykami, załaskotało.Woda sięgała do piersi - bez pośpiechu obmywała dziewczęce sutki. Przypływ słodkości, odpływ jeziora. Nastka przytuliła się do Zygmunta, czuł zapach kryształu włosów. Ręce kochanków dotykały się szczytami delikatności. Szepty opuszków, półgłos ciepła.


Pieszczoty kochanków były coraz bardziej dokładne, coraz bardziej systematyczne. Zaklęci przez wodę, przesiąknięci wilgocią, smakowali siebie ... Dotyk rąk nie wystarczał, potrzebowali ust ...


... kształt, który wyłonił się z pieszczot przypominał łono kobiece. Zygmunt zanurkował dłońmi - poziom wody jeziora obniżył się - Nastka szepnęła: "Niech nasze cienie staną się uderzeniami pulsu" - nagle daleko, a jednak z minuty na minuty coraz bliżej i bliżej, slychać było szum, głęboki, drgający ton: echo cząstek rozkoszy -
echo pierwszego spełnienia.


Na brzegu jeziora pojawiły się drzewa. W najdalszych miejscach widać było zatoczki: nieskalane dobro: bez zgnilizny, pyłu, brudu. Strumyki wykształciły nowe ścieżki wilgoci - to już było rozlewisko, a może zaczątek morza? Drzewa zaczęły pulsować, jakby odczuwały obecność Nastulki i Zygmunta. Pomiędzy nimi poruszały się niespokojnie liście. To wiatr nadszedł ... Jeszcze raz spełnienie ...

Ciała kochanków szukały się, a jednocześnie tonęły nijako w sobie ...

---------------

Szły pchane niewidzialną siłą, szybko, bez żadnego przystanku. Łomotały z głuchym pomrukiem, uderzały jedna o drugą. Chmury burzowe. Zapalały się niebiesko i szybko. Błyskawicami o ciekawym kształcie: była to gorejąca zapałka rozwidlona przy końcu na dwa osobne łona, z łon wychodziły dwie kolejne trzaski chcąc połączyć się. Jedność. Ostateczne spełnienie, zaspokojenie.


---------------

Burza przeszła. Jeziorko zniknęło. Drzewa zniknęły. Wanna zniknęła. Został dywanik-plaża. Za chwilę przekształci się w gładkie prześcieradło, na którym odpoczywali ...

--------------------------
-----------------------------
--------------------------------

Głaskała obojczyk Zygmunta. Chłopak wpatrywał się w sufit. Zapytała:
- Dobrze ci?
- Tak, dobrze - jednak w głosie nie było słychać przekonania.
Odpoczywali. Przy łóżku stała butelka wina, wypełniona w trzy czwarte jasnokrwistym napojem. Puste kieliszki stały na dywanie, oparte jeden o drugi, tak jakby całowały się. Na wewnętrznej stronie szkła osiadła mgiełka otoczona czymś w rodzaju mini-tęczy. Jedyne światło - świetliki świec - odkrywało ułamkowo kształty ciał kochanków. Koc był zbyteczny: wstyd zostawili za progiem sypialni. Nastka w dalszym ciągu otulała ciało Zygmunta pieszczotami: opuszkiem palca rysowała najdelikatniejszą cząstkę człowieka - serce. Jednocześnie wypełniała kontur delikatnymi dmuchnięciami - ciepłym i słodkim pulsem miłości.
- Dobrze? - ponowiła pytanie.
Tym razem odpowiedział:
- Nie, nie jest dobrze.
Nastka zaprzestała pieszczot. Usiadła w nogach Zygmunta. Zapytała:
- A co się stało? Czemu najpierw powiedziałeś, że było ci dobrze, a teraz zmieniłeś zdanie?
Zygmunt nadal wgapiał się w sufit; wypowiedział tylko jedno zdanie:
- Pocałunki, nie było pocałunków.
Nie odpowiedziała. Patrzyła w inną stronę, w ogienki świec. Płomienie obejmowały z pospiechem meble, migotały, opadały. Otuliła piersi ramionami, tak jakby miała zamiar je ogrzać. Rozchyliła usta, czy chciała coś powiedziec? Zmrużyła oczy, westchnęła. Usłyszała głos Zygmunta:
- ... poza tym, Nastulko, były takie momenty, kiedy nie czułem twej obecności ... A jeszcze te twoje dziwne zachowanie na spacerze. Gdybyś wiedziała co ja przeżywałem, gdy ty grałaś małą dziewczynkę ...
Zmusiła się do uśmiechu, ich oczy spotkały się na małą chwilę porozumienia. Zapytała:
- A cio, nie podobało se? Majtusie Nastki bylo widać - wieś Zygmusiu - to taka gra wtępna, przyznaj se, tititi, łobuziaczku, podniecało cię tio, tak?
Matko przeczysta! Co ona wygaduje? Nigdy, no, nigdy tak się nie zachowywała! Pomimo półmroku widział w oczach jakiś dziwny błysk. I przez cały czas mówi:
- Majtusie- głuptusie, majtusie-głuptusie, majtusie-gluptusie ... Cio - nie podoba się, nie podoba, ejże drogi panie, nie podniecają cię majtusie- głuptusie?!
Zaśmiała się, opadła na ciało chłopaka, stęknęła, zamruczała. A potem nastąpiła cisza.

Minęła godzina, może półtorej: świece nadal się paliły,
Głaskał włosy Nastki; leżała oparta o jego ramię.
- Nie śpisz, co? - zapytał, Nastka zamruczała jakieś słowo. - A potem: dlaczego tak się zachowywałaś na spacerze?
Podniosła głowę:
- Widzisz - ktoś umarł przy mnie; w pociągu: mężczyzna.
Nie lubił tematu śmierci. Wściekły był, że właśnie Nastce to się przydarzyło. Czuł się teraz, tak jakby on sam spotkał pogrzeb na parkowej ścieżce.
- ... to stało się tak nagle, tak niesympatycznie - mówiła Nastka; oddychała teraz spokojnie, zrobiła jednak pauzę w opowieści - umarł w mych ramionach. A najpierw ze mną rozmawiał, a właściwie to on mówił, bo ja tylko słuchałam. No, wiesz - stałam na korytarzu i paliłam papierosa. Zobaczył mnie i się przyssał. Stanął obok mnie i zaczął opowiadać. Nie zapytał czy chce wysłuchać jego historii, nie zapytał dokąd jadę, jak mam na imię ...
Zygmunt już nie głaskał włosów kochanki. Był naprawdę zły. Czuł, że jego cała moc odpływa, odpływa w głąb ciemnego pokoju, a drzwi zamykają się z hukiem.
- ... to jest historia zdrady małżeńskiej - zapomniałam szczegółów, ale tu chodziło o żonę - że puściła go w trąbę z kolegą z pracy, że już od dawna ze sobą nie śpią, że on ma tego dosyć - i wiesz co, użył parę razy słowa "pyrgnąć", że musi pyrgnąć ten tobołek, który dzwiga przez calutki czas. To mi się wydawało takie kostropate, dziwne - z jednej strony ostre słowo "pyrgnąć" a z drugiej miękko wypowiedziane "calutki" ... tak jakby było dwóch facetow w jednym - na granicy wulgarności, i ten uczuciowy, taki budzący sympatię u kobiety ...
Zdrada? Obcy facet opowiada jego Nastce o zdradzie małżeńskiej? Szczyt perwersji, nie ma co!
- Ale dlaczego ty - zapytał impulsywnie - dlaczego ty?
Przy tych słowach dziewczyna wzruszyła ramionami. Dlaczego ona? Bo jako jedyna z wagonu palila papierosy i musiała wyjść na korytarz? I ten człowiek to zauważył, i wykorzystał. Wykorzystał?, co ty opowiadasz, Nastulka? Ojejku, może złego sformułowania użyłam: pozwoliłam dojść do głosu temu człowiekowi - co prawda nie pytał mnie o zgodę, ale ...
- Ale co? - szepnął dziwnym szeptem, prawie falsetem Zygmunt.
- No, chciał się wygadać ... potem stało się coś strasznego: gdy skończył opowieść, złapał mnie za przegub prawej ręki, przyciągnął do siebie i pocałował w usta. A jeszcze potem wyciągnął skądś pistolet i ... i .... i ... - głos Nastki załamał się, zabulgotał w krtani. Przeszedł w płacz.
... Był za słaby, aby cokolwiek odpowiedzieć ... Ona, która nigdy ... ani razu ... przy żadnej okazji ...Był za słaby ... Z jakim uczuciem mówila o tamtym ... nie, nie wolno mu myśleć w ten sposób ... To prowadzi do szaleństwa, do świadomości ...
- Przytul mnie - nagle poprosiła.
Schował twarz, wtulił jej prośbę w siebie - tak jakby sam potrzebował wzięcia w ramiona. Usłyszał płacz Nastki, ale nie oderwał rąk od twarzy.
- Przytul mnie - łkała.
- A ten trzeci? - usłyszał swój własny głos.







Czasami jesteśmy panami świata, częściej jego cieniem.
Odpowiedz
#2
(30-09-2012, 11:27)czytacz1967 napisał(a): ZDRADA?

Joseph Conrad miał Marlowa, my - lokatorzy pokoju numer pięć w Sanatorium przy ulicy Sue Ryder numer jeden - pana Gieńka. Przy każdej nadażającej się sytuacji opowiadał historie ze swego życia; mniej lub bardziej wiarygodne, mniej lub bardziej śmieszne, czasami tragiczne, czasami absurdalnie ironiczne.
W sobotę w pokoju numer pięć było nadzwyczaj ciasno - ktoś powiedział, że należałoby wydrukować bilety i sprzedawać, a pieniądze przeznaczyć na charytatywny cel. Rozgorzała dyskusja:
- A co to jest charytatywny cel: pomoc małym dzieciom, pieniądze na onkologię czy wyprawki dla samotnych matek?
- No, ja znam kogoś, kto by kupił skrzynkę piwa ...
- Masz - a czy ten ktoś przypadkiem nie ma twojego dowodu osobistego w portfelu?
- Ja to bym oddał forsę sąsiadce, za garść całusów ...
- Przyjemne z pożytecznym ...
- Twoja mać! Akurat by chciała, facetowi bez nogi!
- Ale mam niezłą buzkię, co - chłopaki?
- O, rany - zmieścimy się wszyscy, i to bez biletu - zakończył dyskusję pan Wacek. Był to przyjaciel i powiernik pana Gieńka - i starał się wprowadzać dobrą atmosferę w czasie spotkań. Miał dość tych dyskusji pozbawionych i taktu, i wdzięku:
- Dość tych banialuk! Czy Gienio może dojść wreszcie do głosu?
Towarzystwo nagle uciszyło się, jeden machnął ręką, ktoś inny parsknął krótkim i nerwowym - pan Genio uśmiechnął się. Zaczął:
- O, właśnie: dojść do głosu - słowa wypowiedziane przez Wacka przypomniały mi pewne zdarzenie ...


Lipiec tamtego roku był jak pusty kieliszek rzucony na morskie fale: otoczony pianą jednorodnych wpływów dzwięczał samotnią dni. Kieliszek - prawda - co jakiś czas napełniał się gwałtownością morza, lecz już po chwili można było się zakrztusić ową raptownością i bezczelnością wodnej masy. I tak naprawdę godziny mijały na wyksztuszaniu niepotrzebnej piany o zapachu ciepła słonecznego.
Ale Zygmunt był pochłonięty książkami - nie zauważał zielonych liści przyczepionych do gałęzi, plam słonecznych połyskujących na karoseriach samochodów, a nawet pstrokatej sukienki pani kioskarki, do której lubił się uśmiechać. Nastka od czasu do czasu groziła palcem:
-Aj, tititi - ty niedobry - nie podrywaj tej kobiety - ona ma mężusia, wiesz o tym? - Zygmunt tylko uśmiechał się. Była zazdrosna, ale tylko przez moment, przez tę krótką chwilę tuż przy kiosku; gdy oddalili się od tego miejsca na bezpieczną odległość dziewczyna stawała się pewniejsza swego, pewniejsza chłopaka. Wiedział o tym i dlatego pozwalał na tego rodzaju dąsy. To taka gra, flirt towarzyski kończący się zazwyczaj całusami. Czułymi słówkami.
Moja dziewczyna, Nastia - ładnie brzmi, prawda? Zygmunt uśmiecha się, odkłada podręcznik do chemii, przymyka oczy i próbuje wywołać twarz ukochanej.
Zielonooka brunetka, włosy do ramion - proste, z zakręconymi końcówkami, twarz podłużna, po prawej stronie ust pieprzyk w dołku, usta jasnoczerwone bez potrzeby malowania. Za pieprzyk w dołku przy uśmiechu dostawała dodatkowego całusa; ale kto by nie chciał dawać całusów tak słodko wyglądajcej dziewczynie? Zapomniałbym o brwiach - czarnogęstych łukach pozbawionych jakiejkolwiek przerwy - najbardziej lubił cmokać właśnie te króciutkie włoski okalające oczy. Nastka śmiała się:
- Ty głupi, ty niedobry ... Nie wiesz, że w brwiach mam największe łaskotki? - jednocześnie mruzyła oczy, tak jakby ten gest przybliżał dłoń kochanka do pieszczot. Wykorzystywał ten moment do granic możliwości - nazywał go prologiem do gry wstępnej. Nastka wzdychała w takich chwilach, całowała pośpiesznie ruchliwe palce Zygmunta - ona chyba też uważała owe ułamki sekundy za dobry początek miłości cielesnej.
Rozstali się nazujutrz: w ciele Zygmunta pulsował jeszcze seksualny akt, a przecież trzeba było załadować walizkę do wagonu sypialnego, znależć odpowiedni przedział, zaaklimatyzować Nastkę do nowego otoczenia - czynności wykonywał mechanicznie, bez jakiejkolwiek myśli - dopiero przy pożegnaniu poczuł motyli podmuch ostatniej nocy. Pocałunek był mięsisty, pełny.
Motyli podmuch nocy - to wyrażenie Nastki - odczuwał przez dłuższy czas, ale nie czuł się z tym komfortowo: porównywał swój stan do chwili, gdy meloman słucha muzyki przez ścianę - coś tam słychać, jakieś trąby, gitary, wokalizy - ale nie można ocenić tytułu ani autora kompozycji. Nastki nie było przy tym - pan rozumiesz, panie szanowny słuchaczu?
Nauka pomagała - gdyby nie chęć zdania matury - tobym zwariował - tak myślał. Pewnie przesadzał z tą pustką po dziewczynie jak to z młodymi ludzmi bywa, ale w tej chwili tak naprawdę czuł - bez ukochanej ksztusił się pianą samotnych dni. Siedemnastu dni - jak spojrzeć w kalendarz.
Wstawał o dziewiątej, zjadał pięć - siedem kanapek, wypijał kawę, brał szybki prysznic, i siadał do książek - uczył się aż do obiadu, po obiedzie dwugodzinny spacer, wieczorem kolacja i parę chwil nauki. Mama załamywała ręce:
- Co ty Zygmusiu wyrabiasz, ha! Taka monotonnia to nie dla ciebie! Byś spotkał się z kolegami, albo poleciał na jakiś mecz ...
Zygmunt uśmiechał się, całował w rękę opiekunkę i odpowiadał:
- Matura i Nastka - rozumie mama?
Ojciec zauważył kilka dni temu:
- No, ale go wzięło, no, no, no ... Ja bym tak nie mógł jednocześnie - albo kobieta, albo nauka ...
- ... i dlatego masz tylko tytuł magistra - dokończyła mama cmokając męża - i za to cię kocham ...
Ojciec mrużył oczy:
- TYLE babek było w moim życiu?
Zygmunt tylko się uśmiechnął na te obopólne pstryczki w nos rodziców - wiedział swoje, on miał Nastkę, a Nastka to dziewczyna, że hej! Nawet żebraka bez żadnego tytułu by pokochała. Ot, i już! A czy to ważne kto jakie ma wykształcenie - byle była ta, do której mówię "ty" ... Ech, piosenka prawdę ci powie, ech!
Mama mówiła:
- A widzisz - porządnego masz syna ...
Ojciec żachnął się:
- Jak to: masz? Mamy ...
Zygmunt pogroził palcem:
- Wszystko słyszę, hihihihihihihi!!!!!! Moi drodzy rodzice - ja jeszcze nie ogłuchłem ...
Tego wieczora urządzili sobie wieczorek taneczny. W półmroku dnia, w zapachu lata - byli szczęśliwi sami ze sobą - aż do północy, aż do całkowitego zmęczenia.

Dwa dni póżniej rodzice wyjechali. Ojciec na placówkę, mama, aby towarzyszyć mężowi. Zygmunt miał żywić się w barach szybkiej obsługi - to tylko miesiąc, nic wielkiego. Bar pod oknem - nic trudnego; duży facet da sobie radę.

Poniedziałkowy poranek zaczął się od myśli, że o godzinie czternastej pięć powinien być już na dworcu kolejowym. Nareszcie ją zobaczy, przytuli, pocałuje - Nastkę, Nastunię, Nasteczkę - gwiazdeczkę. Dlaczego gwiazdeczkę? Tylko z tego powodu, że jest rym? A na niebie słońce przeczyste, ani jednej chmurki- burki ... O, rany! - co za głupotki przychodzą rano po cięzkim dniu nauki; tak to jest szanowni panowie, hihihihiiii!!!!
Peron zapełnił się małym tłumem pasażerów - Zygmunt z nudy oczekiwania policzył ten tłumek ( lubił się bawić słowami): osiem osób, w tym sześć kobiet - ilu jest mężczyzn, kto zgadnie? Jeden, bo szósta osoba to dziecko, hihihihihi. Dziwne pomysły przychodzą do głowy, gdy czeka się na ukochaną. Pociąg ma lekkie opóżnienie - może sobie pozwolić na takie ekstrawaganckie pomysły. Poza tym mógł się przyjrzeć kobietom i porównać do Nastki. Jakby się umówiły - nie było ani jednej "babci" - czyli w wieku kardynalskim, ani jednej pani pod sześćdziesiątkę - najmłodsza miała tak coś siedemnaście, najstarsza koło czterdziestki. Zygmunt nie mógł oderwać się od myśli, że Nastka juz była jak ta dzierlatka, a jeszcze będzie jak ta dojrzała babka - no, po prostu ideał! Ma teraz dwadzieścia dwa lata i jest jego!
Pociąg wjechał na stację punktualnie o piętnastej cztery - Zygmunt popatrzył na zegarek - wyglądało to jakby zaczął prowadzić dziennik pod tytułem "Nastka - spotkanie powakacyjne", i chciał bardzo dokładnie zapiszać datę pierwszej randki, a raczej zapamiętać tę chwilę tak do końca, do dna - przecież za parę lat tak naprawdę nikt nie będzie pamiętać takich szczegółów ...
Pocałował Nastkę w rękę, dziewczyna zaśmiała się nerwowo:
- Co ty Zygmuś? Co ty - pocałuj jak normalnie całujesz.
Wyprostował się, chwilę potem przygarnął ją do swego ciała - poczuł zapach szamponu, mimowolnie pogłaskał włosy tuż przy karku - zapytał:
- Umyłaś włosy?
- Oj, ty - niemądry - znowu nerwowy śmiech - jak ładna dziewczyna wybiera się w podróż, aby spotkać się z ukochanym - m u s i wyglądać pachnąco, no nie?
Zygmunt uśmiechnął się:
- Dawno cię nie widziałem - zapomniałem ...
Nastka przymrużyła oczy:
- Oj, jestem już przecież ... - i westchnęła. Cmoknęła chłopaka w czoło.
W tym samym momencie usłyszeli sygnał karetki policyjnej - bardzo blisko, bardzo sugestywnie. Pojazd wjechał na dworzec kierując się ku peronowi, na którym stali.
Zapytał się:
- Co się stało?
Dziewczyna pogłaskała włosy Zygmunta:
- A, wypadek był ... Jutro będę musiała coś wyjaśnić ... Weż torbę, bo ktoś się o nią wywróci ...
I tylko tyle - przez resztę drogi do domu milczała - a to trudne w jej wypadku, jest z natury gadułą - poza tym gdzie Dworzec Centralny, a gdzie Stegny? - naprawdę ciężko nic nie mówić przez tak długą drogę - coś się musiało stać ...

Gdy otwierał drzwi poprosiła:
- Chodżmy na spacer. plizzzzzzzzz ...
Zygmunt odwrócił się:
- Jesteś tego pewna?
Przytaknęła:
- Nie jestem aż tak zmęczona, podróż trwała zaledwie półtorej godziny, tylko ... Aj, no chodż ...
Korytarz był zaciemniny: Zygmunt mógł t y l k o wyczuć rosnącą irytację w głosie Nastki, ale tak naprawdę dziewczyna całym ciałem okazywała zdenerwowanie. Zapytał:
- Nastulka - o co chodzi?
Zwruszyła ramionami:
- Ojejku, potem ci powiem ... A teraz pyrgnij gdzieś torbę - i chodz na ten spacer ... Muszę się zrelaksować!
Pyrgnij? Skąd takie słowo u Nastki? Nie odezwał się jednak, tylko przygarnął dziewczynę, szepnął:
- Jestem przy tobie ...
Odwróciła głowę, zaśmiała się:
- Odłożyłeś torbę? - no to chodz! - dodała cicho:- nie teraz, nie teraz, nie teraz ... Nie teraz pocałunek ...

Ścieżka zaprowadziła ich ku zniszczonemu budynkowi, nad którym unosił się komin. I tylko to ten komin, prawda Zygmusiu?, wydawał się być nienaruszony przez ząb czasu. Budynek straszył pustymi miejscami na okna, drzwi jakimś cudem uchowały się, tylko zwiszały na górnym zawiasie. Jak pijany płotu się uwiesił - zdecydował Zygmunt, Nastka inne miała skojarzenie - te drzwi nie mogły się pogodzić z upływem czasu: i zostały takim znakiem między przesłością a przysłością. Wokół samego budynku zobaczyli porozrzucane domowe śmieci, gruz, a nawet rozciągnięte wokół drożyny jabłka. Mdły zapach owoców przypominał zle dobrany kosmetyk, po użyciu którego kicha się na ludzi.Nieestetyczny to zapach, mój drogi panie Zygmusiu. Fotografie jabłoni, które rosną tuż nad nami, mój kochany, z pewnością miałyby powodzenie na niejednej wystawie obrazującej kochaną naszą przyrodę miasta - tylko ten zgniły aromat ich owoców, nie, nie, nie! Mam już dość, dość!!! Nastka przeskoczyła kamień - jeszcze jeden niemy świadek spaceru kochanków - i krzyknęła na cały świat:
- Chodzmy stąd!
Zymunt patrzył na dziewczynę z niedowierzaniem: nigdy nie lubiła takich miejsc, a teraz sama zaciągęła go w taką przestrzeń, a teraz ( czy naprawdę z powodu zapachu jabłkek?) chce wracać. Co się dzieje? coś się stało w podróży? na wakacjach?
Nastka przeskakiwała kolejne kamienie - te naprawdę wrośnięte w ziemię, i te wyimaginowane - wykrzykując nieznane nikomu słowa. Zygmunt szedł za dziewczyną nic z tego nie rozumiejąc. Nigdy tak się nie postępowała: dzisiejsze zachowanie było podobne do dziecięcej zabawy w klasy - figlowała wyraznie ze swoim wiekiem, baraszkowała w piaskownicy, nie bacząc na przechodzących ludzi, którzy widzieli przecież młodą, a jednak dojrzałą dziewczynę, która miała za nic otaczający świat. Zygmunt głupawo się uśmiechał: no co ja mogie poradzić? No, tak, ale z drugiej strony był naprawdę zażenowany, gdy krótka spódnica odsłaniała przy podskokach zgrabne uda i dolną część majtek. Ale co zrobić? - nie potrafił zatrzymać dziewczyny, nie znalazł odpowiedniego gestu, odpowiedniego słowa. Nieoczekiwanie pomogła mu sama Nastka - podbiegła doń i szepnęła do ucha:
- Mam ochotę na taniec, na taniec i seks ...
Zygmunt przełknął ślinę:
- A może ... jesteś ...
- ... nie, nie jestem zmęczona - przerwała dość uszczypliwie.
Szła teraz jak spokojna, stabilnym, młodym krokiem. Jakby nic się nie stało.

Nad sylwetą budynku zobaczyli tętniące swoim życiem jasnokremowe słońce. Miało kształt kuli, lecz sam blask utworzył muszlę. Wąskim końcem dotykał anten telewizyjnych, szerszym kręgiem rozpływał się po niebie, dając wrażenie nieskończoności. Poprzez chmurę, która pojawiła się w pobliżu, rozsypały się promienie słoneczne. To z kolei przypominało ogon pawia - aż tak było strzeliste, niebosiężne. Nieposkromione. Rozpoczynał się zachód słońca ...
Gdy przekroczyli próg mieszkania, chciał pocałować Nastkę w usta, lecz odsunęła się i tylko poprosiła cicho:
- Chcę z tobą zatańczyć - przypomniała.
Zygmunt wziął ją za ramię, zaprowadził do najbliższego pokoju. Na stole stało kilka okrągłych świec, dwa kieliszki i butelka wina. Zygmunt westchnął:
- Wiem, to jest zestaw obowiązkowy kochanków, ale ...
- To mi się podoba - przerwała Nastka, głos miała podniesiony, wręcz podniecony.
Zygmunt podszedł do świec, zapalił je. Tuż przy oknie stał adapter - włączył go, popłynęła muzyka - Elvis Presley.
- Mogę prosić?
Kolejna próba pocałunku w usta nie powiodła się. Nastka wykręciła głowę, Zygmunt był zdezorientowany, ale nic nie powiedział - czekał na kolejny ruch. Tymczasem dziewczyna zawiesiła ręce na ramionach kochanka, sama pozwoliła na więcej: mógł głaskać jej plecy, biodra. Pan z płyty śpiewał: "Może nie traktowałem cię, Tak dobrze jak powinienem, Może nie mówiłem, że cię kocham,Tak często jak mogłem, Tyle rzeczy powinienem powiedzieć i zrobić, Ale jakoś nigdy nie było czasu" - a dla nich nie istniał żaden czas, żadna przestrzeń - tylko ta piosenka i tylko ta wyspa, na której się znalezli. Ląd pokoju w półmroku dnia, na granicy wieczornego zaciemnienia. Zygmunt oparł dłonie na biodrach Nastki, dziewczyna pochyliła głowę ku lewemu ramieniowi chłopaka. Czuł krótkie i ciepłe łaskotania końcówek włosów, słyszał westchnienia kochanki - w pewnym momencie ( tak się mu zdawało) musnęła ciepłymi wargami obojczyk - Zygmunt w tym samym momencie przycisnął do siebie brzuch Nastulki. Na chwilę odsunęła się, zareagowała krótkim zdaniem:
- Tańczmy, tylko tańczmy ...
Zygmunt szepnął:
- No, chodz - przytul się.
Wirowali zatem wokół tekstu piosenki: "Mądrzy ludzie mówią, że tylko głupcy pędzą w to, Ale ja nic nie moge poradzić na to że się w Tobie zakochuję , Czy powinienem zostać?, Czy to byłby grzech, jeśli nic nie mogę poradzić na to że się w Tobie zakochuję?". Nastka położyła głowę na prawym ramieniu kochanka. Po kilku minutach Zygmunt ponowił próbę: zaczął łaskotać szyję ciepłym oddechem. Dziewczyna pochwaliła ten gest uśmiechem. Chłopak wziął to za aprobatę swoich działań, i dzięki temu stał się śmielszy. Pieszczoty były coraz szybsze, coraz większe, doprowadziły do westchnień Nastki. Nie tańczyli już, kochanka przytuliła się do Zygmunta całym ciężarem ciała. Wiedział co to oznacza: Nastka oczekiwała od niego działania. Brama została uchylona - było widać próg zdarzeń, do których zdążali. Dziewczyna odsunęła się nagle od ramienia chłopaka , tak jak parę sekund temu nagle przysunęła się doń. Jednocześnie zaczęła się rozbierać: rozpięła trzy pierwsze guziki bluzki - Zygmunt z humorem nazywał ten stan rzeczy wielgachnym dekoldem - po czym ściągnęła ją przez głowę: zobaczył czarny staniczek.
- To dla ciebie - przymrużyła oczy - ta cudność.
Elvis śpiewał z płyty o czułej miłości, a ze staniczka Nastki wyskoczyły dwie okrągłe piersi. Osadzone były tak jakby na małych sprężynkach. Gdy uwolniły się od biustonosza odbiły się od pomostu ciała i jednocześnie od siebie jak piłeczki od rakiety tenisowej . Nierównomiernie i przypadkowo. Figle od zawsze im były w cycach - tak skomentował kiedyś te zawody Zygmunt. Zatrzymały się w końcu, przypominały teraz wysepki miłości, na których osiąść mogą turyści. Turystami tymi były dłonie Zygmunta. Nastka- przewodnik zmrużyła oczy, wysłała zaproszenie. No chodzcie, zdawała się mówić, bez skrępowania, no chodzcie. Chcecie najpierw ułożyć się na leżaku sutków w stolicy piersi czy peregrynować, a nawet zagubić się na obrzeżach miasta? Bilety wstępu wykupiłyście dwa lata i trzy miesiące temu ( to była aluzja do daty pierwszej przygody cielesnej Nastki i Zygmunta), a widzę, że lubicie jednak podróże po dalszej krainie niż moje urocze brodawki.
Rzeczywiście: ręce Zygmunta były bardzo ruchliwe, dynamiczne. Głaskał każdy najbardziej oddalony od sutka skraj obu piersi. W tej podróży zależało mu na wszystkich możliwych miejscach. Jedno dotknięcie dłoni to był jakby oddzielny obręb robinsonady. Inne miasto, inne województwo ciała. Mógł na to sobie pozwolić: palce miał krótkie, niewyrośnięte. I jednocześnie cudownie delikatne. A okrywał piersi tylko opuszkami, tymi zakończeniami palców, których działanie wyzwalały tęczę słodkości na ustach Nastki. Pod tymi delikatnymi mini-pieszczotami piersi zaczęły rosnąć, twardnieć. Dziewczyna zaczęła mruczeć, dyskutować sama ze sobą.
W pewnym momencie odsunęła się od Zygmunta, i mrużąc oczy, rozpięła spódnicę. Odsłoniła wymukłą rzeżbę gładkich nóg, linia bioder była całkowicie widoczna - tuż po porannej kąpieli założyła stringi, które tworzyły w odpowiednim miejscu jakby rysunek równika okalający ląd pośladków. Ze śmiechem odwróciła się - pośladki przypominały samotne wysepki małego państwa symetrycznie ułożone wokół łukowatego cienia pożądliwości. Zygmunt nie wytrzymał: uszczypnął lewy pośladek, ale w tej samej chwili cofnął się o dwa kroki. Nastulka odwróciła się na pięcie, zapytała:
- Co zrobiłeś?
Odpowiedział wyzywająco:
- Zgładziłem Piętaszka, ostatecznie!
Był to sztubacki wybryk Zygmusia - Nastka w miejscu uszczypnięcia miała znamię; Zygmunt nazywał je Piętaszkiem - jeżeli pośladki to samotne wyspy, a jego ręce lubią robinsonadę, to jak nazwać ów znak? Nie było rady - brązowawy ślad w kształcie krzywo narysowanego kółka został Piętaszkiem, wiernym druchem pana de Crusoe. No, tak - lecz Zygmunt nie cierpiał konkurencji - musiałem zgładzić tego draba! Sztubak, powiadam wam, drodzy słuchacze, lecz przecież Nastka ( swiom zwyczajem) przymrużyła oczęta - wypowiedziała parę słów - ach tak, chcesz więcej i węcej - i przystąpiła do działania. Szybkimi ruchami rozebrała kochanka: na jej ustach pojawił się uśmiech pożądania, gdy zobaczyła ślad podniecenia ...

.........................................................................................................

W wannie czekała już letnia kąpiel: wskoczyli doń bez zastanawiania. Nastka westchnęła - o tak, dobrze mi, dobrze - miałeś wspaniałą myśl aby użyć wanny, Zygmusiu. Płyńmy, mój kochanku w tę naszą peregrynację. Oblejmy wodą wszystkie możliwe kontynenty naszego spotkania. Niech każda cząstka dwóch ciał będzie widoczna z najdalszego zakątka świata. Z każdego równoleznika, z najmniejszego atola. Nie wstydzmy się: natura jest naszym sprzymierzeńcem, natura, natura, natura i tylko natura. Żadnego człowieka, żadnych podglądaczy. Tylko ja i ty i nasz okręt - okręt itymnych przeżyć. Naszych przeżyć.
Okręt, mówisz, Nastko? Natura, powiadasz A słyszysz odgłos maleńkich strumyków, które płyną szybko, lekko? Co zrobiłeś mój ukochany? Wyczarowałem dla nas nowy świat. Gdzie on, gdzie? Trzeba dopłynąć - ach, prawda, przecież wanna jest okrętem ... Płyńmy zatem, płyńmy ...

... odgłos maleńkich strumyków, które płyną szybko, lekko, ślizgają się między gładkimi kamykami, wpadają w porosłe paprotkami jezioro, i wypadają znowu, rozpryskują się na szerokich liściach - i coś innego poza tym ...Co to może być? Oddech? Mlaskanie ust? Delikatny ruch, wstrząs, trzask gałęzi - a potem cisza, cisza, w której podmuch perełek wody wydaje się być przypływem jeziora. Wysoka fala potrafiąca przykryć najdalszy kontynent.
Ten parokzym z jeziorkiem to tylko początek, krajobraz z dalekim horyzontem. Potrzebny, ale tylko na początku podróży. Tak dla zachęty, chociaż to żaden majak, ani omamienie. Po prostu rozpoczęcie przygody. Ale oto i nasz okręt - wanna;oczywiście Nastulka i Zygmuś ubrani w dotyk skóry: dopłynęli do jeziorka tymi karłowatymi rzeczułkami, których szelest tak ich odurzył, tak zjednoczył. Ominęli plażę, dywanik odpoczynku, niepotrzebne teraz są te drżące zmarszczki piasku.
Wyskoczyli z wanny bez zbędnego gestu. Pod ich stopami zabulgotało tanecznymi pęchęrzykami, załaskotało.Woda sięgała do piersi - bez pośpiechu obmywała dziewczęce sutki. Przypływ słodkości, odpływ jeziora. Nastka przytuliła się do Zygmunta, czuł zapach kryształu włosów. Ręce kochanków dotykały się szczytami delikatności. Szepty opuszków, półgłos ciepła.


Pieszczoty kochanków były coraz bardziej dokładne, coraz bardziej systematyczne. Zaklęci przez wodę, przesiąknięci wilgocią, smakowali siebie ... Dotyk rąk nie wystarczał, potrzebowali ust ...


... kształt, który wyłonił się z pieszczot przypominał łono kobiece. Zygmunt zanurkował dłońmi - poziom wody jeziora obniżył się - Nastka szepnęła: "Niech nasze cienie staną się uderzeniami pulsu" - nagle daleko, a jednak z minuty na minuty coraz bliżej i bliżej, slychać było szum, głęboki, drgający ton: echo cząstek rozkoszy -
echo pierwszego spełnienia.


Na brzegu jeziora pojawiły się drzewa. W najdalszych miejscach widać było zatoczki: nieskalane dobro: bez zgnilizny, pyłu, brudu. Strumyki wykształciły nowe ścieżki wilgoci - to już było rozlewisko, a może zaczątek morza? Drzewa zaczęły pulsować, jakby odczuwały obecność Nastulki i Zygmunta. Pomiędzy nimi poruszały się niespokojnie liście. To wiatr nadszedł ... Jeszcze raz spełnienie ...

Ciała kochanków szukały się, a jednocześnie tonęły nijako w sobie ...

---------------

Szły pchane niewidzialną siłą, szybko, bez żadnego przystanku. Łomotały z głuchym pomrukiem, uderzały jedna o drugą. Chmury burzowe. Zapalały się niebiesko i szybko. Błyskawicami o ciekawym kształcie: była to gorejąca zapałka rozwidlona przy końcu na dwa osobne łona, z łon wychodziły dwie kolejne trzaski chcąc połączyć się. Jedność. Ostateczne spełnienie, zaspokojenie.


---------------

Burza przeszła. Jeziorko zniknęło. Drzewa zniknęły. Wanna zniknęła. Został dywanik-plaża. Za chwilę przekształci się w gładkie prześcieradło, na którym odpoczywali ...

--------------------------
-----------------------------
--------------------------------

Głaskała obojczyk Zygmunta. Chłopak wpatrywał się w sufit. Zapytała:
- Dobrze ci?
- Tak, dobrze - jednak w głosie nie było słychać przekonania.
Odpoczywali. Przy łóżku stała butelka wina, wypełniona w trzy czwarte jasnokrwistym napojem. Puste kieliszki stały na dywanie, oparte jeden o drugi, tak jakby całowały się. Na wewnętrznej stronie szkła osiadła mgiełka otoczona czymś w rodzaju mini-tęczy. Jedyne światło - świetliki świec - odkrywało ułamkowo kształty ciał kochanków. Koc był zbyteczny: wstyd zostawili za progiem sypialni. Nastka w dalszym ciągu otulała ciało Zygmunta pieszczotami: opuszkiem palca rysowała najdelikatniejszą cząstkę człowieka - serce. Jednocześnie wypełniała kontur delikatnymi dmuchnięciami - ciepłym i słodkim pulsem miłości.
- Dobrze? - ponowiła pytanie.
Tym razem odpowiedział:
- Nie, nie jest dobrze.
Nastka zaprzestała pieszczot. Usiadła w nogach Zygmunta. Zapytała:
- A co się stało? Czemu najpierw powiedziałeś, że było ci dobrze, a teraz zmieniłeś zdanie?
Zygmunt nadal wgapiał się w sufit; wypowiedział tylko jedno zdanie:
- Pocałunki, nie było pocałunków.
Nie odpowiedziała. Patrzyła w inną stronę, w ogienki świec. Płomienie obejmowały z pospiechem meble, migotały, opadały. Otuliła piersi ramionami, tak jakby miała zamiar je ogrzać. Rozchyliła usta, czy chciała coś powiedziec? Zmrużyła oczy, westchnęła. Usłyszała głos Zygmunta:
- ... poza tym, Nastulko, były takie momenty, kiedy nie czułem twej obecności ... A jeszcze te twoje dziwne zachowanie na spacerze. Gdybyś wiedziała co ja przeżywałem, gdy ty grałaś małą dziewczynkę ...
Zmusiła się do uśmiechu, ich oczy spotkały się na małą chwilę porozumienia. Zapytała:
- A cio, nie podobało se? Majtusie Nastki bylo widać - wieś Zygmusiu - to taka gra wtępna, przyznaj se, tititi, łobuziaczku, podniecało cię tio, tak?
Matko przeczysta! Co ona wygaduje? Nigdy, no, nigdy tak się nie zachowywała! Pomimo półmroku widział w oczach jakiś dziwny błysk. I przez cały czas mówi:
- Majtusie- głuptusie, majtusie-głuptusie, majtusie-gluptusie ... Cio - nie podoba się, nie podoba, ejże drogi panie, nie podniecają cię majtusie- głuptusie?!
Zaśmiała się, opadła na ciało chłopaka, stęknęła, zamruczała. A potem nastąpiła cisza.

Minęła godzina, może półtorej: świece nadal się paliły,
Głaskał włosy Nastki; leżała oparta o jego ramię.
- Nie śpisz, co? - zapytał, Nastka zamruczała jakieś słowo. - A potem: dlaczego tak się zachowywałaś na spacerze?
Podniosła głowę:
- Widzisz - ktoś umarł przy mnie; w pociągu: mężczyzna.
Nie lubił tematu śmierci. Wściekły był, że właśnie Nastce to się przydarzyło. Czuł się teraz, tak jakby on sam spotkał pogrzeb na parkowej ścieżce.
- ... to stało się tak nagle, tak niesympatycznie - mówiła Nastka; oddychała teraz spokojnie, zrobiła jednak pauzę w opowieści - umarł w mych ramionach. A najpierw ze mną rozmawiał, a właściwie to on mówił, bo ja tylko słuchałam. No, wiesz - stałam na korytarzu i paliłam papierosa. Zobaczył mnie i się przyssał. Stanął obok mnie i zaczął opowiadać. Nie zapytał czy chce wysłuchać jego historii, nie zapytał dokąd jadę, jak mam na imię ...
Zygmunt już nie głaskał włosów kochanki. Był naprawdę zły. Czuł, że jego cała moc odpływa, odpływa w głąb ciemnego pokoju, a drzwi zamykają się z hukiem.
- ... to jest historia zdrady małżeńskiej - zapomniałam szczegółów, ale tu chodziło o żonę - że puściła go w trąbę z kolegą z pracy, że już od dawna ze sobą nie śpią, że on ma tego dosyć - i wiesz co, użył parę razy słowa "pyrgnąć", że musi pyrgnąć ten tobołek, który dzwiga przez calutki czas. To mi się wydawało takie kostropate, dziwne - z jednej strony ostre słowo "pyrgnąć" a z drugiej miękko wypowiedziane "calutki" ... tak jakby było dwóch facetow w jednym - na granicy wulgarności, i ten uczuciowy, taki budzący sympatię u kobiety ...
Zdrada? Obcy facet opowiada jego Nastce o zdradzie małżeńskiej? Szczyt perwersji, nie ma co!
- Ale dlaczego ty - zapytał impulsywnie - dlaczego ty?
Przy tych słowach dziewczyna wzruszyła ramionami. Dlaczego ona? Bo jako jedyna z wagonu palila papierosy i musiała wyjść na korytarz? I ten człowiek to zauważył, i wykorzystał. Wykorzystał?, co ty opowiadasz, Nastulka? Ojejku, może złego sformułowania użyłam: pozwoliłam dojść do głosu temu człowiekowi - co prawda nie pytał mnie o zgodę, ale ...
- Ale co? - szepnął dziwnym szeptem, prawie falsetem Zygmunt.
- No, chciał się wygadać ... potem stało się coś strasznego: gdy skończył opowieść, złapał mnie za przegub prawej ręki, przyciągnął do siebie i pocałował w usta. A jeszcze potem wyciągnął skądś pistolet i ... i .... i ... - głos Nastki załamał się, zabulgotał w krtani. Przeszedł w płacz.
... Był za słaby, aby cokolwiek odpowiedzieć ... Ona, która nigdy ... ani razu ... przy żadnej okazji ...Był za słaby ... Z jakim uczuciem mówila o tamtym ... nie, nie wolno mu myśleć w ten sposób ... To prowadzi do szaleństwa, do świadomości ...
- Przytul mnie - nagle poprosiła.
Schował twarz, wtulił jej prośbę w siebie - tak jakby sam potrzebował wzięcia w ramiona. Usłyszał płacz Nastki, ale nie oderwał rąk od twarzy.
- Przytul mnie - łkała.
- A ten trzeci? - usłyszał swój własny głos.


az tak zle?
Czasami jesteśmy panami świata, częściej jego cieniem.
Odpowiedz
#3
Po pierwsze: drogi Czytaczu, nie "aż tak źle" - jak pewnie już zauważyłeś na tym forum, ludzie wpadają i wypadają i nie zawsze jest czas, żeby skomentować od razu. Cierpliwości trochę, ja też parę razy musiałam czekać Wink
Po drugie: ładne, podoba mi się. Napiszę więcej i sensowniej, jak mi się w głowie ułoży.
Pozdrawiam.
Komentując dzielę się osobistymi, subiektywnymi odczuciami, nie poczuwam się do znajomości prawdy absolutnej Wink

W cieniu
Nie ma
Czarne płaszcze

[Obrazek: Piecz1.jpg] 

Odpowiedz
#4
Nie jest tragicznie, ani też najlepiej. Na samym początku zniechęciła mnie forma. Masz straszny bałagan w tekście, do uporządkowania jest tyle, że...
Po pierwsze interpunkcja i spójniki. Na początku starasz się i jest "jakoś", a potem w miarę czytania styl pogarsza się, a przecinki latają gdzie chcą, albo w ogóle ich nie ma. Po drugie, niektóre zdania aż proszą się o przeredagowanie, są zbyt długie. Opisy momentami też nazbyt wybujałe, co wprowadza zamieszanie w opowiadaniu i traci ono spójność. Po trzecie, ortografia i zapis zdań. Gdzie nie gdzie w błędnych miejscach stawiasz dwukropek, myślnik, wielokropek itd. Brakuje też polskich znaków.
W sumie jest tego całkiem sporo. Czytelnik cały czas się potyka o "różne takie". Koniecznie trzeba to poprawić, jak ma coś z tego być.


Cytat:Joseph Conrad miał Marlowa, my - lokatorzy pokoju numer pięć w Sanatorium przy ulicy Sue Ryder numer jeden - pana Gieńka. Przy każdej nadarzającej się sytuacji opowiadał historie ze swego życia; mniej lub bardziej wiarygodne, mniej lub bardziej śmieszne, czasami tragiczne, czasami absurdalnie ironiczne.
W sobotę w pokoju numer pięć było nadzwyczaj ciasno - ktoś powiedział, że należałoby wydrukować bilety i sprzedawać, a pieniądze przeznaczyć na charytatywny cel. Rozgorzała dyskusja:
- A co to jest charytatywny cel: pomoc małym dzieciom, pieniądze na onkologię czy wyprawki dla samotnych matek?
- No, ja znam kogoś, kto by kupił skrzynkę piwa ...
- Masz - a czy ten ktoś przypadkiem nie ma twojego dowodu osobistego w portfelu?
- Ja to bym oddał forsę sąsiadce, za garść całusów ...
- Przyjemne z pożytecznym ...
- Twoja mać! Akurat by chciała, facetowi bez nogi!
- Ale mam niezłą buźkę, co - chłopaki?
- O, rany - zmieścimy się wszyscy, i to bez biletu - zakończył dyskusję pan Wacek. Był to przyjaciel i powiernik pana Gieńka - i starał się wprowadzać dobrą atmosferę w czasie spotkań. Miał dość tych dyskusji pozbawionych i taktu, i wdzięku:
- Dość tych banialuk! Czy Gienio może dojść wreszcie do głosu?
Towarzystwo nagle uciszyło się, jeden machnął ręką, ktoś inny parsknął krótkim i nerwowym - pan Genio uśmiechnął się. Zaczął:
- O, właśnie: dojść do głosu - słowa wypowiedziane przez Wacka przypomniały mi pewne zdarzenie ...


Lipiec tamtego roku był jak pusty kieliszek rzucony na morskie fale: otoczony pianą jednorodnych wpływów dźwięczał samotnią dni. Kieliszek - prawda - co jakiś czas napełniał się gwałtownością morza, lecz już po chwili można było się zakrztusić ową raptownością i bezczelnością wodnej masy. I tak naprawdę godziny mijały na wykrztuszaniu niepotrzebnej piany o zapachu ciepła słonecznego.
Ale Zygmunt był pochłonięty książkami - nie zauważał zielonych liści przyczepionych do gałęzi, plam słonecznych połyskujących na karoseriach samochodów, a nawet pstrokatej sukienki pani kioskarki, do której lubił się uśmiechać. Nastka od czasu do czasu groziła palcem:
-Aj, tititi - ty niedobry - nie podrywaj tej kobiety - ona ma mężusia, wiesz o tym? - Zygmunt tylko uśmiechał się. Była zazdrosna, ale tylko przez moment, przez tę krótką chwilę tuż przy kiosku; gdy oddalili się od tego miejsca na bezpieczną odległość dziewczyna stawała się pewniejsza swego, pewniejsza chłopaka. Wiedział o tym i dlatego pozwalał na tego rodzaju dąsy. To taka gra, flirt towarzyski kończący się zazwyczaj całusami. Czułymi słówkami.
Moja dziewczyna, Nastia - ładnie brzmi, prawda? Zygmunt uśmiecha się, odkłada podręcznik do chemii, przymyka oczy i próbuje wywołać twarz ukochanej.
Zielonooka brunetka, włosy do ramion - proste, z zakręconymi końcówkami, twarz podłużna, po prawej stronie ust pieprzyk w dołku, usta jasnoczerwone bez potrzeby malowania. Za pieprzyk w dołku przy uśmiechu dostawała dodatkowego całusa; ale kto by nie chciał dawać całusów tak słodko wyglądającej dziewczynie? Zapomniałbym o brwiach - czarnogęstych łukach pozbawionych jakiejkolwiek przerwy - najbardziej lubił cmokać właśnie te króciutkie włoski okalające oczy. Nastka śmiała się:
- Ty głupi, ty niedobry ... Nie wiesz, że w brwiach mam największe łaskotki? - jednocześnie mrużyła oczy, tak jakby ten gest przybliżał dłoń kochanka do pieszczot. Wykorzystywał ten moment do granic możliwości - nazywał go prologiem do gry wstępnej. Nastka wzdychała w takich chwilach, całowała pośpiesznie ruchliwe palce Zygmunta - ona chyba też uważała owe ułamki sekundy za dobry początek miłości cielesnej.
Rozstali się nazajutrz: w ciele Zygmunta pulsował jeszcze seksualny akt, a przecież trzeba było załadować walizkę do wagonu sypialnego, znaleźć odpowiedni przedział, zaaklimatyzować Nastkę do nowego otoczenia - czynności wykonywał mechanicznie, bez jakiejkolwiek myśli - dopiero przy pożegnaniu poczuł motyli podmuch ostatniej nocy. Pocałunek był mięsisty, pełny.
Motyli podmuch nocy - to wyrażenie Nastki - odczuwał przez dłuższy czas, ale nie czuł się z tym komfortowo: porównywał swój stan do chwili, gdy meloman słucha muzyki przez ścianę - coś tam słychać, jakieś trąby, gitary, wokalizy - ale nie można ocenić tytułu ani autora kompozycji. Nastki nie było przy tym - pan rozumiesz, panie szanowny słuchaczu?
Nauka pomagała - gdyby nie chęć zdania matury - tobym zwariował - tak myślał. Pewnie przesadzał z tą pustką po dziewczynie jak to z młodymi ludźmi bywa, ale w tej chwili tak naprawdę czuł - bez ukochanej krztusił się pianą samotnych dni. Siedemnastu dni - jak spojrzeć w kalendarz.
Wstawał o dziewiątej, zjadał pięć - siedem kanapek, wypijał kawę, brał szybki prysznic, i siadał do książek - uczył się aż do obiadu, po obiedzie dwugodzinny spacer, wieczorem kolacja i parę chwil nauki. Mama załamywała ręce:
- Co ty Zygmusiu wyrabiasz, ha! Taka monotonia to nie dla ciebie! Byś spotkał się z kolegami, albo poleciał na jakiś mecz ...[ he, he ile nastolatków chciało by to usłyszeć Wink]
Zygmunt uśmiechał się, całował w rękę opiekunkę i odpowiadał:
- Matura i Nastka - rozumie mama?
Ojciec zauważył kilka dni temu:
- No, ale go wzięło, no, no, no ... Ja bym tak nie mógł jednocześnie - albo kobieta, albo nauka ...
- ... i dlatego masz tylko tytuł magistra - dokończyła mama cmokając męża - i za to cię kocham ...
Ojciec mrużył oczy:
- TYLE babek było w moim życiu?
Zygmunt tylko się uśmiechnął na te obopólne pstryczki w nos rodziców - wiedział swoje, on miał Nastkę, a Nastka to dziewczyna, że hej! Nawet żebraka bez żadnego tytułu by pokochała. Ot, i już! A czy to ważne kto jakie ma wykształcenie - byle była ta, do której mówię "ty" ... Ech, piosenka prawdę ci powie, ech!
Mama mówiła:
- A widzisz - porządnego masz syna ...
Ojciec żachnął się:
- Jak to: masz? Mamy ...
Zygmunt pogroził palcem:
- Wszystko słyszę, hihihihihihihi!!!!!! Moi drodzy rodzice - ja jeszcze nie ogłuchłem ...
Tego wieczora urządzili sobie wieczorek taneczny. W półmroku dnia, w zapachu lata - byli szczęśliwi sami ze sobą - aż do północy, aż do całkowitego zmęczenia.

Dwa dni później rodzice wyjechali. Ojciec na placówkę, mama, aby towarzyszyć mężowi. Zygmunt miał żywić się w barach szybkiej obsługi - to tylko miesiąc, nic wielkiego. Bar pod oknem - nic trudnego; duży facet da sobie radę.

Poniedziałkowy poranek zaczął się od myśli, że o godzinie czternastej pięć powinien być już na dworcu kolejowym. Nareszcie ją zobaczy, przytuli, pocałuje - Nastkę, Nastunię, Nasteczkę - gwiazdeczkę. Dlaczego gwiazdeczkę? Tylko z tego powodu, że jest rym? A na niebie słońce przeczyste, ani jednej chmurki- burki ... O, rany! - co za głupotki przychodzą rano po ciężkim dniu nauki; tak to jest szanowni panowie, hihihihiiii!!!!
Peron zapełnił się małym tłumem pasażerów - Zygmunt z nudy oczekiwania policzył ten tłumek ( lubił się bawić słowami): osiem osób, w tym sześć kobiet - ilu jest mężczyzn, kto zgadnie? Jeden, bo szósta osoba to dziecko, hihihihihi. Dziwne pomysły przychodzą do głowy, gdy czeka się na ukochaną. Pociąg ma lekkie opóźnienie - może sobie pozwolić na takie ekstrawaganckie pomysły. Poza tym mógł się przyjrzeć kobietom i porównać do Nastki. Jakby się umówiły - nie było ani jednej "babci" - czyli w wieku kardynalskim, ani jednej pani pod sześćdziesiątkę - najmłodsza miała tak coś siedemnaście, najstarsza koło czterdziestki. Zygmunt nie mógł oderwać się od myśli, że Nastka już była jak ta dzierlatka, a jeszcze będzie jak ta dojrzała babka - no, po prostu ideał! Ma teraz dwadzieścia dwa lata i jest jego!
Pociąg wjechał na stację punktualnie o piętnastej cztery - Zygmunt popatrzył na zegarek - wyglądało to jakby zaczął prowadzić dziennik pod tytułem "Nastka - spotkanie powakacyjne", i chciał bardzo dokładnie zapisać datę pierwszej randki, a raczej zapamiętać tę chwilę tak do końca, do dna - przecież za parę lat tak naprawdę nikt nie będzie pamiętać takich szczegółów ...
Pocałował Nastkę w rękę, dziewczyna zaśmiała się nerwowo:
- Co ty Zygmuś? Co ty - pocałuj jak normalnie całujesz.
Wyprostował się, chwilę potem przygarnął ją do swego ciała - poczuł zapach szamponu, mimowolnie pogłaskał włosy tuż przy karku - zapytał:
- Umyłaś włosy?
- Oj, ty - niemądry - znowu nerwowy śmiech - jak ładna dziewczyna wybiera się w podróż, aby spotkać się z ukochanym - m u s i wyglądać pachnąco, no nie?
Zygmunt uśmiechnął się:
- Dawno cię nie widziałem - zapomniałem ...
Nastka przymrużyła oczy:
- Oj, jestem już przecież ... - i westchnęła. Cmoknęła chłopaka w czoło.
W tym samym momencie usłyszeli sygnał karetki policyjnej - bardzo blisko, bardzo sugestywnie. Pojazd wjechał na dworzec kierując się ku peronowi, na którym stali.
Zapytał się:
- Co się stało?
Dziewczyna pogłaskała włosy Zygmunta:
- A, wypadek był ... Jutro będę musiała coś wyjaśnić ... weź torbę, bo ktoś się o nią wywróci ...
I tylko tyle - przez resztę drogi do domu milczała - a to trudne w jej wypadku, jest z natury gadułą - poza tym gdzie Dworzec Centralny, a gdzie Stegny? - naprawdę ciężko nic nie mówić przez tak długą drogę - coś się musiało stać ...

Gdy otwierał drzwi poprosiła:
- Chodźmy na spacer. plizzzzzzzzz ...
Zygmunt odwrócił się:
- Jesteś tego pewna?
Przytaknęła:
- Nie jestem aż tak zmęczona, podróż trwała zaledwie półtorej godziny, tylko ... Aj, no chodź ...
Korytarz był zaciemniany: Zygmunt mógł t y l k o wyczuć rosnącą irytację w głosie Nastki, ale tak naprawdę dziewczyna całym ciałem okazywała zdenerwowanie. Zapytał:
- Nastulka - o co chodzi?
Wzruszyła ramionami:
- Ojejku, potem ci powiem ... A teraz pyrgnij gdzieś torbę - i chodz na ten spacer ... Muszę się zrelaksować!
Pyrgnij? Skąd takie słowo u Nastki? Nie odezwał się jednak, tylko przygarnął dziewczynę, szepnął:
- Jestem przy tobie ...
Odwróciła głowę, zaśmiała się:
- Odłożyłeś torbę? - no to chodź! - dodała cicho:- nie teraz, nie teraz, nie teraz ... Nie teraz pocałunek ...

Ścieżka zaprowadziła ich ku zniszczonemu budynkowi, nad którym unosił się komin. I tylko to ten komin, prawda Zygmusiu?, wydawał się być nienaruszony przez ząb czasu. Budynek straszył pustymi miejscami na okna, drzwi jakimś cudem uchowały się, tylko zwisały na górnym zawiasie. Jak pijany płotu się uwiesił - zdecydował Zygmunt, Nastka inne miała skojarzenie - te drzwi nie mogły się pogodzić z upływem czasu: i zostały takim znakiem między przesłością, a przyszłością. Wokół samego budynku zobaczyli porozrzucane domowe śmieci, gruz, a nawet rozciągnięte wokół drożyny jabłka. Mdły zapach owoców przypominał zle dobrany kosmetyk, po użyciu którego kicha się na ludzi.Nieestetyczny to zapach, mój drogi panie Zygmusiu. Fotografie jabłoni, które rosną tuż nad nami, mój kochany, z pewnością miałyby powodzenie na niejednej wystawie obrazującej kochaną naszą przyrodę miasta - tylko ten zgniły aromat ich owoców, nie, nie, nie! Mam już dość, dość!!! Nastka przeskoczyła kamień - jeszcze jeden niemy świadek spaceru kochanków - i krzyknęła na cały świat:
- Chodźmy stąd!
Zygmunt patrzył na dziewczynę z niedowierzaniem: nigdy nie lubiła takich miejsc, a teraz sama zaciągnęła go w taką przestrzeń, a teraz ( czy naprawdę z powodu zapachu jabłek?) chce wracać. Co się dzieje? coś się stało w podróży? na wakacjach?
Nastka przeskakiwała kolejne kamienie - te naprawdę wrośnięte w ziemię, i te wyimaginowane - wykrzykując nieznane nikomu słowa. Zygmunt szedł za dziewczyną nic z tego nie rozumiejąc. Nigdy tak się nie postępowała: dzisiejsze zachowanie było podobne do dziecięcej zabawy w klasy - figlowała wyraźnie ze swoim wiekiem, baraszkowała w piaskownicy, nie bacząc na przechodzących ludzi, którzy widzieli przecież młodą, a jednak dojrzałą dziewczynę, która miała za nic otaczający świat. Zygmunt głupawo się uśmiechał: no co ja mogę poradzić? No, tak, ale z drugiej strony był naprawdę zażenowany, gdy krótka spódnica odsłaniała przy podskokach zgrabne uda i dolną część majtek. Ale co zrobić? - nie potrafił zatrzymać dziewczyny, nie znalazł odpowiedniego gestu, odpowiedniego słowa. Nieoczekiwanie pomogła mu sama Nastka - podbiegła doń i szepnęła do ucha:
- Mam ochotę na taniec, na taniec i seks ...
Zygmunt przełknął ślinę:
- A może ... jesteś ...
- ... nie, nie jestem zmęczona - przerwała dość uszczypliwie.
Szła teraz jak spokojna, stabilnym, młodym krokiem. Jakby nic się nie stało.

Nad sylwetą budynku zobaczyli tętniące swoim życiem jasnokremowe słońce. Miało kształt kuli, lecz sam blask utworzył muszlę. Wąskim końcem dotykał anten telewizyjnych, szerszym kręgiem rozpływał się po niebie, dając wrażenie nieskończoności. Poprzez chmurę, która pojawiła się w pobliżu, rozsypały się promienie słoneczne. To z kolei przypominało ogon pawia - aż tak było strzeliste, niebosiężne. Nieposkromione. Rozpoczynał się zachód słońca ...
Gdy przekroczyli próg mieszkania, chciał pocałować Nastkę w usta, lecz odsunęła się i tylko poprosiła cicho:
- Chcę z tobą zatańczyć - przypomniała.
Zygmunt wziął ją za ramię, zaprowadził do najbliższego pokoju. Na stole stało kilka okrągłych świec, dwa kieliszki i butelka wina. Zygmunt westchnął:
- Wiem, to jest zestaw obowiązkowy kochanków, ale ...
- To mi się podoba - przerwała Nastka, głos miała podniesiony, wręcz podniecony.
Zygmunt podszedł do świec, zapalił je. Tuż przy oknie stał adapter - włączył go, popłynęła muzyka - Elvis Presley.
- Mogę prosić?
Kolejna próba pocałunku w usta nie powiodła się. Nastka wykręciła głowę, Zygmunt był zdezorientowany, ale nic nie powiedział - czekał na kolejny ruch. Tymczasem dziewczyna zawiesiła ręce na ramionach kochanka, sama pozwoliła na więcej: mógł głaskać jej plecy, biodra. Pan z płyty śpiewał: "Może nie traktowałem cię, Tak dobrze jak powinienem, Może nie mówiłem, że cię kocham,Tak często jak mogłem, Tyle rzeczy powinienem powiedzieć i zrobić, Ale jakoś nigdy nie było czasu" - a dla nich nie istniał żaden czas, żadna przestrzeń - tylko ta piosenka i tylko ta wyspa, na której się znaleźli. Ląd pokoju w półmroku dnia, na granicy wieczornego zaciemnienia. Zygmunt oparł dłonie na biodrach Nastki, dziewczyna pochyliła głowę ku lewemu ramieniowi chłopaka. Czuł krótkie i ciepłe łaskotania końcówek włosów, słyszał westchnienia kochanki - w pewnym momencie ( tak się mu zdawało) musnęła ciepłymi wargami obojczyk - Zygmunt w tym samym momencie przycisnął do siebie brzuch Nastulki. Na chwilę odsunęła się, zareagowała krótkim zdaniem:
- Tańczmy, tylko tańczmy ...
Zygmunt szepnął:
- No, chodź - przytul się.
Wirowali zatem wokół tekstu piosenki: "Mądrzy ludzie mówią, że tylko głupcy pędzą w to, Ale ja nic nie mogę poradzić na to że się w Tobie zakochuję , Czy powinienem zostać?, Czy to byłby grzech, jeśli nic nie mogę poradzić na to że się w Tobie zakochuję?". Nastka położyła głowę na prawym ramieniu kochanka. Po kilku minutach Zygmunt ponowił próbę: zaczął łaskotać szyję ciepłym oddechem. Dziewczyna pochwaliła ten gest uśmiechem. Chłopak wziął to za aprobatę swoich działań, i dzięki temu stał się śmielszy. Pieszczoty były coraz szybsze, coraz większe, doprowadziły do westchnień Nastki. Nie tańczyli już, kochanka przytuliła się do Zygmunta całym ciężarem ciała. Wiedział co to oznacza: Nastka oczekiwała od niego działania. Brama została uchylona - było widać próg zdarzeń, do których zdążali. Dziewczyna odsunęła się nagle od ramienia chłopaka , tak jak parę sekund temu nagle przysunęła się doń. Jednocześnie zaczęła się rozbierać: rozpięła trzy pierwsze guziki bluzki - Zygmunt z humorem nazywał ten stan rzeczy wielgachnym dekoltem - po czym ściągnęła ją przez głowę: zobaczył czarny staniczek.
- To dla ciebie - przymrużyła oczy - ta cudność.
Elvis śpiewał z płyty o czułej miłości, a ze staniczka Nastki wyskoczyły dwie okrągłe piersi. Osadzone były tak jakby na małych sprężynkach. Gdy uwolniły się od biustonosza odbiły się od pomostu ciała i jednocześnie od siebie jak piłeczki od rakiety tenisowej . Nierównomiernie i przypadkowo. Figle od zawsze im były w cycach - tak skomentował kiedyś te zawody Zygmunt. Zatrzymały się w końcu, przypominały teraz wysepki miłości, na których osiąść mogą turyści. Turystami tymi były dłonie Zygmunta. Nastka- przewodnik zmrużyła oczy, wysłała zaproszenie. No chodźcie, zdawała się mówić, bez skrępowania, no chodźcie. Chcecie najpierw ułożyć się na leżaku sutków w stolicy piersi czy peregrynować, a nawet zagubić się na obrzeżach miasta? Bilety wstępu wykupiłyście dwa lata i trzy miesiące temu ( to była aluzja do daty pierwszej przygody cielesnej Nastki i Zygmunta), a widzę, że lubicie jednak podróże po dalszej krainie niż moje urocze brodawki.
Rzeczywiście: ręce Zygmunta były bardzo ruchliwe, dynamiczne. Głaskał każdy najbardziej oddalony od sutka skraj obu piersi. W tej podróży zależało mu na wszystkich możliwych miejscach. Jedno dotknięcie dłoni to był jakby oddzielny obręb robinsonady. Inne miasto, inne województwo ciała. Mógł na to sobie pozwolić: palce miał krótkie, niewyrośnięte. I jednocześnie cudownie delikatne. A okrywał piersi tylko opuszkami, tymi zakończeniami palców, których działanie wyzwalały tęczę słodkości na ustach Nastki. Pod tymi delikatnymi mini-pieszczotami piersi zaczęły rosnąć, twardnieć. Dziewczyna zaczęła mruczeć, dyskutować sama ze sobą.
W pewnym momencie odsunęła się od Zygmunta, i mrużąc oczy, rozpięła spódnicę. Odsłoniła wysmukłą rzeźbę gładkich nóg, linia bioder była całkowicie widoczna - tuż po porannej kąpieli założyła stringi, które tworzyły w odpowiednim miejscu jakby rysunek równika okalający ląd pośladków. Ze śmiechem odwróciła się - pośladki przypominały samotne wysepki małego państwa symetrycznie ułożone wokół łukowatego cienia pożądliwości. Zygmunt nie wytrzymał: uszczypnął lewy pośladek, ale w tej samej chwili cofnął się o dwa kroki. Nastulka odwróciła się na pięcie, zapytała:
- Co zrobiłeś?
Odpowiedział wyzywająco:
- Zgładziłem Piętaszka, ostatecznie!
Był to sztubacki wybryk Zygmusia - Nastka w miejscu uszczypnięcia miała znamię; Zygmunt nazywał je Piętaszkiem - jeżeli pośladki to samotne wyspy, a jego ręce lubią robinsonadę, to jak nazwać ów znak? Nie było rady - brązowawy ślad w kształcie krzywo narysowanego kółka został Piętaszkiem, wiernym druhem pana de Crusoe. No, tak - lecz Zygmunt nie cierpiał konkurencji - musiałem zgładzić tego draba! Sztubak, powiadam wam, drodzy słuchacze, lecz przecież Nastka ( swoim zwyczajem) przymrużyła oczęta - wypowiedziała parę słów - ach tak, chcesz więcej i węcej - i przystąpiła do działania. Szybkimi ruchami rozebrała kochanka: na jej ustach pojawił się uśmiech pożądania, gdy zobaczyła ślad podniecenia ...

................................................................................​.........................

W wannie czekała już letnia kąpiel: wskoczyli doń bez zastanawiania. Nastka westchnęła - o tak, dobrze mi, dobrze - miałeś wspaniałą myśl aby użyć wanny, Zygmusiu. Płyńmy, mój kochanku w tę naszą peregrynację. Oblejmy wodą wszystkie możliwe kontynenty naszego spotkania. Niech każda cząstka dwóch ciał będzie widoczna z najdalszego zakątka świata. Z każdego równoleżnika, z najmniejszego atola. Nie wstydźmy się: natura jest naszym sprzymierzeńcem, natura, natura, natura i tylko natura. Żadnego człowieka, żadnych podglądaczy. Tylko ja i ty i nasz okręt - okręt intymnych przeżyć. Naszych przeżyć.
Okręt, mówisz, Nastko? Natura, powiadasz A słyszysz odgłos maleńkich strumyków, które płyną szybko, lekko? Co zrobiłeś mój ukochany? Wyczarowałem dla nas nowy świat. Gdzie on, gdzie? Trzeba dopłynąć - ach, prawda, przecież wanna jest okrętem ... Płyńmy zatem, płyńmy ...

... odgłos maleńkich strumyków, które płyną szybko, lekko, ślizgają się między gładkimi kamykami, wpadają w porosłe paprotkami jezioro, i wypadają znowu, rozpryskują się na szerokich liściach - i coś innego poza tym ...Co to może być? Oddech? Mlaskanie ust? Delikatny ruch, wstrząs, trzask gałęzi - a potem cisza, cisza, w której podmuch perełek wody wydaje się być przypływem jeziora. Wysoka fala potrafiąca przykryć najdalszy kontynent.
Ten parokzym z jeziorkiem to tylko początek, krajobraz z dalekim horyzontem. Potrzebny, ale tylko na początku podróży. Tak dla zachęty, chociaż to żaden majak, ani omamienie. Po prostu rozpoczęcie przygody. Ale oto i nasz okręt - wanna;oczywiście Nastulka i Zygmuś ubrani w dotyk skóry: dopłynęli do jeziorka tymi karłowatymi rzeczułkami, których szelest tak ich odurzył, tak zjednoczył. Ominęli plażę, dywanik odpoczynku, niepotrzebne teraz są te drżące zmarszczki piasku.
Wyskoczyli z wanny bez zbędnego gestu. Pod ich stopami zabulgotało tanecznymi pęcherzykami, załaskotało.Woda sięgała do piersi - bez pośpiechu obmywała dziewczęce sutki. Przypływ słodkości, odpływ jeziora. Nastka przytuliła się do Zygmunta, czuł zapach kryształu włosów. Ręce kochanków dotykały się szczytami delikatności. Szepty opuszków, półgłos ciepła.


Pieszczoty kochanków były coraz bardziej dokładne, coraz bardziej systematyczne. Zaklęci przez wodę, przesiąknięci wilgocią, smakowali siebie ... Dotyk rąk nie wystarczał, potrzebowali ust ...


... kształt, który wyłonił się z pieszczot przypominał łono kobiece. Zygmunt zanurkował dłońmi - poziom wody jeziora obniżył się - Nastka szepnęła: "Niech nasze cienie staną się uderzeniami pulsu" - nagle daleko, a jednak z minuty na minuty coraz bliżej i bliżej, słychać było szum, głęboki, drgający ton: echo cząstek rozkoszy -
echo pierwszego spełnienia.


Na brzegu jeziora pojawiły się drzewa. W najdalszych miejscach widać było zatoczki: nieskalane dobro: bez zgnilizny, pyłu, brudu. Strumyki wykształciły nowe ścieżki wilgoci - to już było rozlewisko, a może zaczątek morza? Drzewa zaczęły pulsować, jakby odczuwały obecność Nastulki i Zygmunta. Pomiędzy nimi poruszały się niespokojnie liście. To wiatr nadszedł ... Jeszcze raz spełnienie ...

Ciała kochanków szukały się, a jednocześnie tonęły nijako w sobie ...

---------------

Szły pchane niewidzialną siłą, szybko, bez żadnego przystanku. Łomotały z głuchym pomrukiem, uderzały jedna o drugą. Chmury burzowe. Zapalały się niebiesko i szybko. Błyskawicami o ciekawym kształcie: była to gorejąca zapałka rozwidlona przy końcu na dwa osobne łona, z łon wychodziły dwie kolejne trzaski chcąc połączyć się. Jedność. Ostateczne spełnienie, zaspokojenie.


---------------

Burza przeszła. Jeziorko zniknęło. Drzewa zniknęły. Wanna zniknęła. Został dywanik-plaża. Za chwilę przekształci się w gładkie prześcieradło, na którym odpoczywali ...

--------------------------
-----------------------------
--------------------------------

Głaskała obojczyk Zygmunta. Chłopak wpatrywał się w sufit. Zapytała:
- Dobrze ci?
- Tak, dobrze - jednak w głosie nie było słychać przekonania.
Odpoczywali. Przy łóżku stała butelka wina, wypełniona w trzy czwarte jasnokrwistym napojem. Puste kieliszki stały na dywanie, oparte jeden o drugi, tak jakby całowały się. Na wewnętrznej stronie szkła osiadła mgiełka otoczona czymś w rodzaju mini-tęczy. Jedyne światło - świetliki świec - odkrywało ułamkowo kształty ciał kochanków. Koc był zbyteczny: wstyd zostawili za progiem sypialni. Nastka w dalszym ciągu otulała ciało Zygmunta pieszczotami: opuszkiem palca rysowała najdelikatniejszą cząstkę człowieka - serce. Jednocześnie wypełniała kontur delikatnymi dmuchnięciami - ciepłym i słodkim pulsem miłości.
- Dobrze? - ponowiła pytanie.
Tym razem odpowiedział:
- Nie, nie jest dobrze.
Nastka zaprzestała pieszczot. Usiadła w nogach Zygmunta. Zapytała:
- A co się stało? Czemu najpierw powiedziałeś, że było ci dobrze, a teraz zmieniłeś zdanie?
Zygmunt nadal wgapiał się w sufit; wypowiedział tylko jedno zdanie:
- Pocałunki, nie było pocałunków.
Nie odpowiedziała. Patrzyła w inną stronę, w ogienki świec. Płomienie obejmowały z pospiechem meble, migotały, opadały. Otuliła piersi ramionami, tak jakby miała zamiar je ogrzać. Rozchyliła usta, czy chciała coś powiedzieć? Zmrużyła oczy, westchnęła. Usłyszała głos Zygmunta:
- ... poza tym, Nastulko, były takie momenty, kiedy nie czułem twej obecności ... A jeszcze te twoje dziwne zachowanie na spacerze. Gdybyś wiedziała co ja przeżywałem, gdy ty grałaś małą dziewczynkę ...
Zmusiła się do uśmiechu, ich oczy spotkały się na małą chwilę porozumienia. Zapytała:
- A cio, nie podobało se? Majtusie Nastki było widać - wieś Zygmusiu - to taka gra wtępna, przyznaj se, tititi, łobuziaczku, podniecało cię tio, tak?
Matko przeczysta! Co ona wygaduje? Nigdy, no, nigdy tak się nie zachowywała! Pomimo półmroku widział w oczach jakiś dziwny błysk. I przez cały czas mówi:
- Majtusie- głuptusie, majtusie-głuptusie, majtusie-gluptusie ... Cio - nie podoba się, nie podoba, ejże drogi panie, nie podniecają cię majtusie- głuptasie?!
Zaśmiała się, opadła na ciało chłopaka, stęknęła, zamruczała. A potem nastąpiła cisza.

Minęła godzina, może półtorej: świece nadal się paliły,
Głaskał włosy Nastki; leżała oparta o jego ramię.
- Nie śpisz, co? - zapytał, Nastka zamruczała jakieś słowo. - A potem: dlaczego tak się zachowywałaś na spacerze?
Podniosła głowę:
- Widzisz - ktoś umarł przy mnie; w pociągu: mężczyzna.
Nie lubił tematu śmierci. Wściekły był, że właśnie Nastce to się przydarzyło. Czuł się teraz, tak jakby on sam spotkał pogrzeb na parkowej ścieżce.
- ... to stało się tak nagle, tak niesympatycznie - mówiła Nastka; oddychała teraz spokojnie, zrobiła jednak pauzę w opowieści - umarł w mych ramionach. A najpierw ze mną rozmawiał, a właściwie to on mówił, bo ja tylko słuchałam. No, wiesz - stałam na korytarzu i paliłam papierosa. Zobaczył mnie i się przyssał. Stanął obok mnie i zaczął opowiadać. Nie zapytał czy chce wysłuchać jego historii, nie zapytał dokąd jadę, jak mam na imię ...
Zygmunt już nie głaskał włosów kochanki. Był naprawdę zły. Czuł, że jego cała moc odpływa, odpływa w głąb ciemnego pokoju, a drzwi zamykają się z hukiem.
- ... to jest historia zdrady małżeńskiej - zapomniałam szczegółów, ale tu chodziło o żonę - że puściła go w trąbę z kolegą z pracy, że już od dawna ze sobą nie śpią, że on ma tego dosyć - i wiesz co, użył parę razy słowa "pyrgnąć", że musi pyrgnąć ten tobołek, który dzwiga przez calutki czas. To mi się wydawało takie kostropate, dziwne - z jednej strony ostre słowo "pyrgnąć" a z drugiej miękko wypowiedziane "calutki" ... tak jakby było dwóch facetów w jednym - na granicy wulgarności, i ten uczuciowy, taki budzący sympatię u kobiety ...
Zdrada? Obcy facet opowiada jego Nastce o zdradzie małżeńskiej? Szczyt perwersji, nie ma co!
- Ale dlaczego ty - zapytał impulsywnie - dlaczego ty?
Przy tych słowach dziewczyna wzruszyła ramionami. Dlaczego ona? Bo jako jedyna z wagonu paliła papierosy i musiała wyjść na korytarz? I ten człowiek to zauważył, i wykorzystał. Wykorzystał?, co ty opowiadasz, Nastulka? Ojejku, może złego sformułowania użyłam: pozwoliłam dojść do głosu temu człowiekowi - co prawda nie pytał mnie o zgodę, ale ...
- Ale co? - szepnął dziwnym szeptem, prawie falsetem Zygmunt.
- No, chciał się wygadać ... potem stało się coś strasznego: gdy skończył opowieść, złapał mnie za przegub prawej ręki, przyciągnął do siebie i pocałował w usta. A jeszcze potem wyciągnął skądś pistolet i ... i .... i ... - głos Nastki załamał się, zabulgotał w krtani. Przeszedł w płacz.
... Był za słaby, aby cokolwiek odpowiedzieć ... Ona, która nigdy ... ani razu ... przy żadnej okazji ...Był za słaby ... Z jakim uczuciem mówiła o tamtym ... nie, nie wolno mu myśleć w ten sposób ... To prowadzi do szaleństwa, do świadomości ...
- Przytul mnie - nagle poprosiła.
Schował twarz, wtulił jej prośbę w siebie - tak jakby sam potrzebował wzięcia w ramiona. Usłyszał płacz Nastki, ale nie oderwał rąk od twarzy.
- Przytul mnie - łkała.
- A ten trzeci? - usłyszał swój własny głos.

Wyszczególniłam tylko to, co najbardziej razi. Oczywiście nie wszystko. Jest jeszcze kwestia interpunkcji i budowy zdań, ale to już należy do Ciebie, jesli zależy Ci na tekście.
Ciągłe powtórzenia słowa " Nastka", "Nastki" nie oddziałuje pozytywnie na odbiór tekstu. Pomyślałabym nad tym.

Jeśli chodzi o fabułę, to nie jest to nic specjalnego, od taka dziecinna zagadka. Starasz się - tak mi się wydaje - przedstawić chłopaka jako prymusa, a dziewczynę jako pustą, a przynajmniej ja to tak odbieram. Po czym następuje jakieś załamanie sytuacji, i to dość trywialne, by na koniec okazało się, że chodzi o jakiegoś faceta, który zabił się wiadomo dlaczego.
Zakończenie nie przemawia do mnie. Jest słabe i mało prawdopodobne. Trochę naciągane chyba.

Ogólnie opowiadanie może być niezłe, ale tylko z przeznaczeniem dla osób mających naście lat. Większych ekscesów z tego nie będzie. Waham się z oceną, zdaje się, że widziałam mniej ambitne 2/5
[Obrazek: Piecz2.jpg]






Odpowiedz
#5
Jak dla mnie może być chociaż szału nie robi. Interpunkcja nad nią musisz trochę popracować. Również denerwowało mnie częste powtarzanie słowa "Nastka". Fabuła taka mało prawdopodobna. Wystawiłbym +3.
Odpowiedz
#6
Nie jest idealnie, ale mnie się podobało, zwłaszcza zakończenie.
Ja nie odczułam, jakby autor starał się przedstawić dziewczynę, jako pustą. Raczej skupia się na zakochanym chłopaku i jego niepokojach, tęsknocie. Ich zachowanie jest wiarygodne, ona coś przeżyła i stara się odbić od tego, zapomnieć, on nie może zrozumieć i czuje się źle, gdy już o wszystkim mu opowiedziała.
Akcja toczy się w dawnych czasach i chyba wtedy jeszcze stringów nie było, tak mi się zdaje...
Komentując dzielę się osobistymi, subiektywnymi odczuciami, nie poczuwam się do znajomości prawdy absolutnej Wink

W cieniu
Nie ma
Czarne płaszcze

[Obrazek: Piecz1.jpg] 

Odpowiedz
#7
Chyba nikt o tym jeszcze nie wspomniał, a mi się to rzuciło w oczy i zniechęciło do zapoznania się z treścią - tytuł. albo raczej brak tytułu. Bo co mi mówi 'nowe opowiadanie'? Tylko tyle, że ktoś napisał jakiś kolejny kawałek. I nawet nie wiem czy to jest o czymkolwiek.
Pozdrawiam!
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości